- W empik go
Panna Florentyna - ebook
Panna Florentyna - ebook
Klasyka na e-czytnik to kolekcja lektur szkolnych, klasyki literatury polskiej, europejskiej i amerykańskiej w formatach ePub i Mobi. Również miłośnicy filozofii, historii i literatury staropolskiej znajdą w niej wiele ciekawych tytułów.
Seria zawiera utwory najbardziej znanych pisarzy literatury polskiej i światowej, począwszy od Horacego, Balzaca, Dostojewskiego i Kafki, po Kiplinga, Jeffersona czy Prousta. Nie zabraknie w niej też pozycji mniej znanych, pióra pisarzy średniowiecznych oraz twórców z epoki renesansu i baroku.
Kategoria: | Klasyka |
Zabezpieczenie: | brak |
Rozmiar pliku: | 174 KB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
– O, panna Florentyna!
– Ciii… proszę pani, ciii!… Bo to właśnie stróż z naszej kamienicy tam stoi…
– Więc cóż!…
– Co tam, proszę pani, ma kto wiedzieć, że ja panna!
– A cóż to szkodzi?
– Ee… Zawsze jakoś! Co tam ludziom po tym!
– No, ale stróż i tak najlepiej wie z meldunku.
– A nie, nie wie! Właśnie, że nie wie!
Zniżyła trochę głos:
– Ja się tu za wdowę podałam.
– W imię Ojca i Syna! A to po co?
– Zawsze jakoś, proszę pani, porządniej! Panna, to tam sobie taka hołota różnie tłumaczy, tak i tak, a wdowa, no, to wdowa! Dużo porządniej, dużo! Mam sobie czepeczek świeżutki, bielutki; wyprasuję, wyrurkuję, od rana włożę i jest. Co tam ma kto wiedzieć!
Patrzyłam na nią zdumiona.
Stała przede mną prosta, chuda, trochę sztywna, w czarnej, wełnianej, bardzo czystej, wytartej i gęsto wycerowanej sukni, w czarnej okrywce, którą widocznie sama sobie uszyła, w wyrudziałym kapeluszu i w nicianych rękawiczkach. Jej energiczna, śniada, srodze wymizerowana twarz świeciła gorączkowym spojrzeniem ciemnych, głęboko zapadłych, podkrążonych oczu i czerwonością warg drobnych, spieczonych. Gładko zaczesane na wklęsłych skroniach włosy czyniły ją znacznie starszą niż była, a podłużna rysa na niskim, szerokim czole całej fizjonomii nadawała jakiś bolesny i dumny wyraz.Widząc, że ją obserwuję, uśmiechnęła się, żeby rysę ową rozpędzić, ale daremnie.
– Czy może, proszę pani, jest robota jaka? Mam teraz właśnie trochę wolnego czasu…
– Owszem, będzie. Na jaki tydzień będzie.
– Ach, jak to dobrze! Tylko – zamyśliła się i nagle urwała – tylko że ja bym to może wolała do domu wziąć… Zawsze porządniej w domu szyć, niż na dnie chodzić… Jak w domu szyję, no, to dla siebie mogę szyć. Co ma kto wiedzieć? Do meldunku podałam: wdowa po urzędniku. Przecie i ojciec nieboszczyk urzędnikiem w magistracie był… Tylko znów w domu zimno wielkie, nie pali się jak raz dnia, wilgoć straszna…
Spuściła głowę, niepewna, jak się zdecydować. Gruba rysa na czole pogłębiła się jeszcze.
– Ja myślę, że lepiej do nas. Jakoś panna Florentyna mizernie wygląda. Każę zrobić dobry rosół, posilny…
– Ja to wiem, wiem! – rzekła trzęsąc głową. – Tylko… tak bym właśnie teraz jakoś chciała… Dopiero co się tu sprowadziłam z Lipowej…
– Jak to z Lipowej? Wszak panna Florentyna mieszkała, zdaje się, na Złotej?
– O, to już dawno, proszę pani, dawno! To jeszcze w tamtym kwartale! A jakże, na Złotej. Tam było ciepło!… W pralni palili cały dzień, aż przez ścianę buchało. Bardzo tam dobrze było… Wszędzie blisko. Cóż, kiedy nie mogłam!
Nagle podniosła głowę.
– To już tak zrobię. Powiem w domu, że lekcje na mieście mam, i przyjdę. Dobrze, proszę pani? Zawsze porządniej niż szycie…
– Dobrze, jeśli pannie Florentynie na tym zależy…
– Bardzo, bardzo mi zależy, proszę pani! Co ma kto wiedzieć!…
– No, to może panna Florentyna zaraz ze mną pójdzie? Obejrzymy, jaka to tam robota. Obiad też niedługo podadzą…
Zamigotała parę razy pociemniałymi powiekami i westchnęła z cicha.
– Dobrze, proszę pani. Pójdę… Dziękuję!…
Podniosła głowę, zwróciła ją przez ramię za siebie i zmrużywszy oczy rzekła dość głośno do stojącego przed bramą stróża:
– Walenty! Proszę powiedzieć w domu, jakby list przyszedł albo co, że jestem proszona na obiad do Frascati i że dopiero wieczorem wrócę!
Stróż obojętnie słuchał tego wyjaśnienia stojąc w bramie w rozpiętym kożuchu i paląc papierosa. Nie spojrzał nawet w tę stronę.Panna Florentyna za to patrzała na niego ciągle zmrużonymi oczyma i nie odwracała wysoko podniesionej głowy. Po twarzy jej, która nagle jakby skamieniała w maskę nieugiętej dumy, latały płomienie tryumfu i nozdrza jej prostego nosa rozdęły się szeroko, drobne usta drżały nieco, zwłaszcza górna warga, wzgardliwym rysem ściągnięta i odchylona nad białymi, bardzo równymi zębami.
– Walenty słyszy? – dodała głośniej, doczekać się nie mogąc odpowiedzi stróża.