Facebook - konwersja
Czytaj fragment
Pobierz fragment

  • Empik Go W empik go

Panna Róża - ebook

Wydawnictwo:
Data wydania:
1 stycznia 2011
Format ebooka:
EPUB
Format EPUB
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najpopularniejszych formatów e-booków na świecie. Niezwykle wygodny i przyjazny czytelnikom - w przeciwieństwie do formatu PDF umożliwia skalowanie czcionki, dzięki czemu możliwe jest dopasowanie jej wielkości do kroju i rozmiarów ekranu. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
, MOBI
Format MOBI
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najczęściej wybieranych formatów wśród czytelników e-booków. Możesz go odczytać na czytniku Kindle oraz na smartfonach i tabletach po zainstalowaniu specjalnej aplikacji. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
(2w1)
Multiformat
E-booki sprzedawane w księgarni Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu - kupujesz treść, nie format. Po dodaniu e-booka do koszyka i dokonaniu płatności, e-book pojawi się na Twoim koncie w Mojej Bibliotece we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu przy okładce. Uwaga: audiobooki nie są objęte opcją multiformatu.
czytaj
na tablecie
Aby odczytywać e-booki na swoim tablecie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. Bluefire dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na czytniku
Czytanie na e-czytniku z ekranem e-ink jest bardzo wygodne i nie męczy wzroku. Pliki przystosowane do odczytywania na czytnikach to przede wszystkim EPUB (ten format możesz odczytać m.in. na czytnikach PocketBook) i MOBI (ten fromat możesz odczytać m.in. na czytnikach Kindle).
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na smartfonie
Aby odczytywać e-booki na swoim smartfonie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. iBooks dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Czytaj fragment
Pobierz fragment

Panna Róża - ebook

Klasyka na e-czytnik to kolekcja lektur szkolnych, klasyki literatury polskiej, europejskiej i amerykańskiej w formatach ePub i Mobi. Również miłośnicy filozofii, historii i literatury staropolskiej znajdą w niej wiele ciekawych tytułów.

Seria zawiera utwory najbardziej znanych pisarzy literatury polskiej i światowej, począwszy od Horacego, Balzaca, Dostojewskiego i Kafki, po Kiplinga, Jeffersona czy Prousta. Nie zabraknie w niej też pozycji mniej znanych, pióra pisarzy średniowiecznych oraz twórców z epoki renesansu i baroku.

Kategoria: Klasyka
Zabezpieczenie: brak
Rozmiar pliku: 173 KB

FRAGMENT KSIĄŻKI

Jak żyję, nie do­świad­czy­łem więk­sze­go zdzi­wie­nia nad to, któ­rym prze­ję­ło mię opo­wia­da­nie­czy wy­zna­nie tego za­cne­go, wy­kształ­co­ne­go, przy­jem­ne­go, nade wszyst­ko zaś bar­dzo, bar­dzo ma­jęt­ne­go pana Se­we­ry­na Dor­szy. Kie­dy taki czło­wiek mówi, wie­rzyć trze­ba; a jed­nak, któż by przy­pusz­czał, któż by mógł się spo­dzie­wać? Więc słusz­nym jest roz­kaz dany czło­wie­ko­wi, aby nie czy­nił się sę­dzią bliź­nie­go swe­go? Tak, tak! Bo cza­sem na nie­zna­nym dnie czy­je­goś ser­ca leży w ukry­ciu taki bry­lant, że niech się przed nim i Ksią­żę-Re­jent z an­giel­skiej ko­ro­ny scho­wa! Tyl­ko że samo jed­no wi­dzi go oko bo­skie… Chy­ba jed­no bo­skie oko wi­dzieć mo­gło, że ta pan­na Róża po­sia­da w ogól­no­ści ja­ki­kol­wiek bry­lant, gdyż dla ludz­kich oczu jest to so­bie taka nie zaj­mu­ją­ca i nic nie zna­czą­ca fi­gur­ka, co to ją moż­na sto razy wi­dzieć, a nie­spo­dzie­wa­nie spo­tkaw­szy nie po­znać, i sto razy spo­tkać, a ocho­ty do naj­mniej­sze­go zbli­że­nia się nie do­świad­czyć. Ani mło­do­ści, ani wdzię­ków, ani wyż­szej in­te­li­gen­cji, ani sta­no­wi­ska w świe­cie – sło­wem: nic z tego wszyst­kie­go, co może zbli­ża­ją­ce­mu się czło­wie­ko­wi przy­nieść zysk pod po­sta­cią ja­ką­kol­wiek, więc też na zbli­że­nie za­słu­gi­wać. Bo tak: je­że­li ko­bie­ta jest pięk­ną, choć­by nie­szpet­ną, choć­by tyl­ko mło­dą, to tam czło­wiek róż­nych przy­jem­no­ści ka­pi­tal­nych lub po­mniej­szych spo­dzie­wać się od niej może; je­że­li zno­wu po­sia­da in­te­li­gen­cję nie­zwy­czaj­ną, dow­cip, ta­lent, to oprócz kon­wer­sa­cji przy­jem­nej i tego mi­łe­go po­draż­nie­nia cie­ka­wo­ści, któ­re każ­da nie­zwy­kłość obu­dzą, jest jesz­cze w per­spek­ty­wie nie­ja­ki od­blask, rzu­ca­ny przez wszel­ką błysz­czą­cą rzecz na tych, któ­rzy się do niej przy­bli­ża­ją. Zresz­tą pięk­ny umysł – to w te­raź­niej­szych cza­sach naj­czę­ściej, dla ko­bie­ty za­rów­no jak dla męż­czy­zny, i pięk­na po­zy­cja w świe­cie; a je­śli ko­bie­ta znaj­dzie się w po­sia­da­niu tej ostat­niej, nie przez samą sie­bie, ale przez męża – i tak do­brze, bo skąd wzię­ta, to wzię­ta, byle była, a już za­raz ła­twiej do­strzec róż­ne bry­lan­ty i w ser­cu, i w gło­wie. Lecz ist­nie­je cała ka­te­go­ria ko­biet ta­kich, iż gdy­by na­gle roz­wia­ły się w po­wie­trzu i znik­nę­ły, nikt nie spo­strzegł­by, że już ich nie ma, ani spo­strze­gł­szy, po nich wes­tchnął. Bywa to na­wet czę­sto pra­co­wi­te, uczyn­ne, usłuż­ne, jak­by wiecz­nie prze­pra­sza­ją­ce za to, że żyje na świe­cie; a po­mi­mo to sza­cun­ku i sym­pa­tii ku so­bie nie obu­dzą. Ej, nie! Siew uczuć jest zbyt dro­gim, aby go roz­rzu­cać po ta­kich ja­ło­wych do­lin­kach, gdy plo­ny wy­dać może tyl­ko na grun­tach wy­so­kich i ży­znych. Do ta­kich do­li­nek na­le­ży wła­śnie ta pan­na Róża, któ­ra w cha­rak­te­rze ubo­giej krew­nej i za­rzą­dza­ją­cej go­spo­dar­stwem och­mi­strzy­ni prze­by­wa w po­wszech­nie zna­nym i sza­no­wa­nym domu na­szych za­cnych, mi­łych, go­ścin­nych, ma­jęt­nych pań­stwa Ja­nu­aro­stwa. Mó­wię: na­szych, bo mam za­szczyt są­sia­do­wać z Dwor­ka­mi i po­czy­ty­wać się za bli­skie­go zna­jo­me­go, pra­wie za do­mow­ni­ka ich wła­ści­cie­li. Ład­ny ma­ją­tek i - bez dłu­gów. Samo już to, że pan Ja­nu­ary nie ma dłu­gów, coś dla są­sia­dów jego zna­czy, bo każ­de­mu jest przy­jem­nie zo­sta­wać w zna­jo­mo­ści, a jesz­cze i po­ufa­łej – z fe­no­me­nem. Gdy­by brat pana Ja­nu­are­go żył, z ma­jąt­kiem by­ło­by nie­co in­a­czej, bo mu­sie­li­by się nim po­dzie­lić. Ale ten bied­ny Bro­nek od daw­na już prze­stał po tym świe­cie cho­dzić. Dla­cze­go i ja­kim spo­so­bem prze­stał? – o tym daw­niej w Dwor­kach lu­dzie ma­wia­li po ci­chu, a po­tem mó­wić prze­sta­li, za­po­mnie­li; pa­mię­ta­ły może so­sny lasu, któ­ry za­czy­nał się bli­ziut­ko od dwo­ru, a cią­gnął się kę­dyś, aż bar­dzo da­le­ko; pa­mię­tać też mu­sia­ła pan­na Róża, bo wy­obraź­cie so­bie pań­stwo rzecz trud­ną do wy­obra­że­nia, ale praw­dzi­wą, że była ona nie­gdyś za­rę­czo­ną z ro­dzo­niut­kim bra­tem na­sze­go ma­jęt­ne­go i ko­cha­ne­go pana Ja­nu­are­go, z tym bied­nym Bron­kiem, co to tak mar­nie…

No, mniej­sza o to, ale było po­tem po­wszech­nie wia­do­mym, że kie­dy­ścić pan­na Róża była na­rze­czo­ną jed­ne­go z naj­przy­stoj­niej­szych i naj­ma­jęt­niej­szych w oko­li­cy na­szej ka­wa­le­rów.

Sic trans­it glo­ria mun­di.

Jed­nak, praw­dę mó­wiąc, i te­raz jesz­cze, gdy­by się kto przy­pa­trzył uważ­nie, mógł­by w niej do­strzec nie tyl­ko śla­dy, lecz może i pew­ne prze­trwa­ło­ści daw­nej uro­dy. Nie bę­dąc już mło­dą i bar­dzo też sta­rą jesz­cze nie jest; tyl­ko że nic wca­le ni­ko­go do przy­pa­try­wa­nia się jej nie skła­nia, a ską­di­nąd zno­wu taka pan­na Róża jak świecz­ka przy słoń­cu musi sta­wać się nie­wi­dzial­ną wo­bec ta­kiej pani Ja­nu­aro­wej. Bo oko­li­ca na­sza praw­dzi­wie po­chlu­bić się może po­sia­da­niem tej ko­bie­ty, ró­żo­wej jak zo­rza, bia­łej jak mle­ko, ho­żej jak mło­da pani, oka­za­łej jak kró­lo­wa, a w do­dat­ku mą­drej… oho! Żeby była bar­dzo pięk­ną – to nie: no­sek za krót­ki, bu­zia za sze­ro­ka, wło­sy ko­lo­ru blond za rzad­kie, ale cera jak róże ze śnie­giem, wzrost buj­ny, cia­ła bia­łe­go dużo, war­gi ko­ra­lo­we. Żeby była wy­kształ­co­ną albo uta­len­to­wa­ną – tak­że nie, ale jest w niej spry­cik taki, co to sam przez się sta­no­wi pe­wien ga­tu­nek mą­dro­ści i to nie byle ja­kiej, bo pro­wa­dzą­cej do po­sia­da­nia róż­nych dóbr tego świa­ta… no, na­tu­ral­nie, że nie tam­te­go, za­ziem­skie­go, nie­pew­ne­go, ale tego tu­tej­sze­go, prak­tycz­ne­go, je­dzą­ce­go, pi­ją­ce­go, i smacz­no sy­pia­ją­ce­go świa­ta. Już pierw­szym do­wo­dem tego spry­ci­ku było jej wyj­ście za mąż za pana Ja­nu­are­go.

Wdo­wiec z troj­giem dzie­ci, z wło­sa­mi szpa­ko­wa­ty­mi, a wą­sem zu­peł­nie już bia­łym, ze zby­tecz­ny­mi ru­mień­ca­mi na tłu­stej twa­rzy i ze zby­tecz­ną tu­szą dla nie­wy­so­kiej fi­gu­ry, nasz ko­cha­ny i sza­no­wa­ny pan Ja­nu­ary za­ko­chał się w dziew­czy­nie do czerw­co­we­go po­łu­dnia po­dob­nej, ale zła­ma­ne­go sze­lą­ga po­sa­gu nie ma­ją­cej. Może zresz­tą i za wie­le po­wie­dzia­łem,że za­ko­chał się, bo i wiek nie bar­dzo był już po temu, i nig­dy nie na­le­żał do rzę­du tych, któ­rzy w nie­bie­skich mig­da­łach sma­ku­ją.

Ale w oko mu wpa­dła, po­do­ba­ła się, że zaś Dwor­ki są ma­jąt­kiem do­brym i nie­ob­dłu­żo­nym, dla­cze­góż miał­by od­ma­wiać so­bie jed­nej przy­jem­no­ści wię­cej w tym tak krót­kim i utra­pio­nym ży­ciu ziem­skim? A je­że­li to, że się o pan­nę Izę oświad­czył, było bar­dzo zro­zu­mia­łym, głup­cy tyl­ko dzi­wić się mo­gli, że ona te oświad­czy­ny przy­ję­ła. Byli tacy, któ­rzy dzi­wi­li się, i tacy, któ­rzy się mar­twi­li. Ja­kiś mło­kos na ma­łej fol­war­czy­nie sie­dzą­cy, któ­ry sza­le­nie się w niej ko­chał, tak się jej po­sta­no­wie­niem za­al­te­ro­wał, że aby w są­siedz­twie nie­wdzięcz­nej bog­dan­ki nie po­zo­stać, fol­war­czy­nę sprze­dał i na skraj świa­ta po­je­chał. Ale to wszyst­ko jest pu­stym i czczym ro­man­ty­zmem. Fakt zaś tak się przed­sta­wia, że pani Ja­nu­aro­wa żyje so­bie w Dwor­kach jak kró­lo­wa, oto­czo­na do­stat­ka­mi, ele­gan­cja­mi, sza­cun­kiem po­wszech­nym i dwo­rem, któ­re­go mąż jej jest pierw­szym mar­szał­kiem. Bo to i wie­dzieć trze­ba, że nasz roz­sąd­ny i ską­di­nąd ener­gicz­ny pan Ja­nu­ary bar­dzo, bar­dzo zo­sta­je pod wpły­wem żony; nie­któ­rzy utrzy­mu­ją na­wet, że co­kol­wie­czek jej się boi. Żeby się bał – nie my­ślę, bo prze­cież ma­ją­tek do nie­go na­le­ży, a ona ma na nim tyl­ko praw­ną część i do­ży­wo­cie; ten zaś, do kogo ma­ją­tek na­le­ży, jest pa­nem po­ło­że­nia i ni­ko­go bać się nie po­trze­bu­je. Ale trzy­dzie­ści lat róż­ni­cy w wie­ku mał­żon­ków – to istot­nie ra­cja wy­twa­rza­ją­ca pew­ną, że tak po­wiem, skłon­ność do ustępstw ze stro­ny tej, na któ­rej nie­ko­rzyść róż­ni­ca ta wy­pa­da. Bo to i ener­gii mniej znaj­du­je się po tej stro­nie, i za­wsze ja­kieś mi­mo­wol­ne po­czu­wa­nie się do winy czy do niż­szo­ści. Więc też i w tym mał­żeń­stwie, je­że­li kto ustę­pu­je przed kim, to on przed nią, je­że­li kto zno­si co­kol­wiek od kogo, to on od niej: tak się już z tym pani Ja­nu­aro­wa urzą­dzi­ła; a prze­cież każ­dy przy­zna, że naj­więk­sza mą­drość czło­wie­ka po­le­ga na ta­kim urzą­dze­niu się, aby o ile po­dob­na, naj­mniej zno­sić. Są tacy, któ­rzy utrzy­mu­ją, że cier­pie­nia mają swo­ją do­brą stro­nę, kształ­cą ser­ce, har­tu­ją du­cha i coś tam jesz­cze w tym ro­dza­ju ro­bią. Baj­ki! Zdro­wie mar­nu­ją, ży­cie skra­ca­ją, zmarszcz­ki do twa­rzy na­pę­dza­ją, ape­tyt nisz­czą – i każ­dy, jak może, tak od zba­wien­ne­go pie­przu tego ucie­ka, tyl­ko że nie każ­dy uciec po­tra­fi. Na­sza ko­cha­na pani Ta­nu­aro­wa po­tra­fi­ła, wiec słusz­nie mó­wię, że choć­by nie tak to bar­dzo wy­kształ­co­na i ro­zum­na, jed­nak – ro­zum­na! Ale po­wra­cam do pan­ny Róży. Ile razy wy­pad­kiem sta­nę­ła w mo­jej obec­no­ści obok pani Ja­nu­aro­wej, za­wsze przy­cho­dzi­ło mi na myśl: ja­kie to jed­nak bo­gac­two kon­tra­stów na tym świe­cie ist­nie­je. Nie jest bar­dzo ma­łe­go wzro­stu, ale że ogrom­nie ze­szczu­pla­ła, twarz ma bla­dą i ubie­ra się za­wsze w sza­rą, be­żo­wą suk­nię; więc przy oka­za­lej, świe­żej jak zo­rza, świet­nie wy­stro­jo­nej pani Ja­nu­ro­wej wy­glą­da jak ni­tecz­ka wą­tła i spło­wia­ła obok roz­wi­nię­tej w ca­łej oka­za­ło­ści sztu­ki ma­te­rii ja­skra­wej, mię­si­stej i sze­lesz­czą­cej. Sto­su­nek po­mię­dzy dwie­ma tymi pa­nia­mi jest na­tu­ral­nie ta­kim, ja­kim być musi po­mię­dzy zwierzch­nicz­ką a pod­wład­ną – ko­bie­tą, któ­rej los sprzy­ja, i taką, dla któ­rej nie oka­zał żad­nej sym­pa­tii. Kie­dy przed oże­nie­niem się pan Ja­nu­ary pro­sił na­rze­czo­nej, aby zgo­dzi­ła się na po­zo­sta­wie­nie pan­ny Róży w przy­szłym swym domu, bo jest krew­ną jego i zu­peł­nie ubo­gą, a w domu tym wy­ho­do­wa­ną, te­raz zaś dzie­ci jego, osie­ro­co­ne po mat­ce, ho­du­ją­cą – pan­na Iza chęt­nie na proś­bę tę przy­sta­ła, mo­jej sio­strze zaś, z któ­rą była i jest w wiel­kiej przy­jaź­ni, zwie­rzy­ła się po­tem:

– A cóż mi to szko­dzi, że ta sta­ra pan­na bę­dzie w domu? Owszem, zaj­mie się go­spo­dar­stwem i mnie przy­najm­niej nud­ne kło­po­ty z gło­wy zdej­mie. Przy tym, te dwie dziew­czy­ny… chło­pak nie tyle, bo więk­szy, ale te dwie dziew­czy­ny jesz­cze małe, mo­gły­by mi nie­raz ko­ścią w gar­dle sta­nąć. Niech tam ona do­glą­da ich i róż­nych tam po­trzeb ich pil­nu­je.

Owszem, niech zo­sta­nie w domu; jesz­cze jej pen­sję jaką wy­zna­czę. Ale pan­na Róża chcia­ła z po­cząt­ku in­a­czej tro­chę sto­su­nek swój do pani domu zro­zu­mieć. Go­spo­dar­stwem i młod­szy­mi dzieć­mi zaj­mo­wać się – owszem, z ca­łe­go ser­ca, z wdzięcz­no­ścią na­wet za po­zwo­le­nie, pra­gnę­ła. Pen­syj­kę przy­ję­ła tak­że, bo i daw­niej, nie­co na­wet więk­szą, za te same czyn­no­ści od krew­ne­go otrzy­my­wa­ła. Tyl­ko że oprócz pra­cy z jed­nej stro­ny, a pen­sji z dru­giej, coś in­ne­go cho­dzi­ło jej po gło­wie. Wiem o tym wszyst­kim szcze­gó­ło­wo od sio­stry mo­jej, a po­wier­ni­cy pani Ja­nu­aro­wej. Otóż nie­ba­wem po przy­by­ciu do Dwor­ków mło­dej pani pan­na Róża przy­klę­kła u jej ko­lan i za­pro­po­no­wa­ła, aby były, to jest, aby ona i pani Ja­nu­aro­wa były so­bie sio­stra­mi. Mó­wi­ła przy tym o swo­im przy­wią­za­niu do pana Ja­nu­are­go, do domu, do dzie­ci i o tym, że żonę je­dy­ne­go krew­ne­go swe­go go­to­wą jest po­ko­chać jak sio­strę. Pani Ja­nu­aro­wa zaś, z od­zna­cza­ją­cym ją za­zwy­czaj roz­sąd­kiem, od­po­wie­dzia­ła:

– Moja pan­no Różo, ja mam dwie sio­stry i nie po­wiem, aby­śmy, ra­zem u papy bę­dąc, bar­dzo so­bie ży­cie na­wza­jem uprzy­jem­nia­ły! Ja pan­nę Różę sza­nu­ję i w domu moim pani mieć bę­dzie wszel­kie wy­go­dy, ale próż­nych słów nie lu­bię. Ko­cha­nie! sio­stry! po cóż to mó­wić, sko­ro my z pan­ną Różą ani ko­chać się nie po­trze­bu­je­my, ani sio­stra­mi nie je­ste­śmy. Naj­le­piej żyć bez fik­cji!

Kie­dy pro­jekt zsio­strza­nie­nia się w ten spo­sób upadł, pan­na Róża w ja­kiś czas po­tem po­pro­si­ła, aby pani Ja­nu­aro­wa ją na­zy­wa­ła i sie­bie na­zy­wać po­zwo­li­ła po imie­niu:

– Te wiecz­ne ty­tu­ły, ta­kie chłod­ne!… Mów mi: Ró­ziu, ja będę mó­wi­ła: Izo. To cie­plej­sze i zbli­ża.

– Do­brze – od­po­wie­dzia­ła pani Iza. – Mnie wpraw­dzie nie zim­no i nie wiem, co od tego za­le­ży, czy kto kogo tak albo in­a­czej na­zy­wa. Ale je­śli to pan­nie Róży zro­bi przy­jem­ność…

A przy naj­bliż­szej spo­sob­no­ści prze­mó­wi­ła po daw­ne­mu: Pan­no Różo! Ta zro­zu­mia­ła i nig­dy już wię­cej tego przed­mio­tu nie do­tknę­ła.

Jed­nak ta­kie stwo­rze­nia ci­chut­kie i ble­dziut­kie by­wa­ją cza­sem bar­dzo upar­te: coś w nich sie­dzi, ja­kaś nie­wy­ek­spen­so­wa­na sym­pa­tia czy inna f i k c j a w tym ro­dza­ju i wiecz­nie po­bu­dza do prób, któ­re się też wiecz­nie nie uda­ją. Tak i ta pan­na Róża: nie zra­żo­na ko­lej­nym upa­da­niem swo­ich pro­jek­tów, jesz­cze przez czas ja­kiś pró­bo­wa­ła mło­dą pa­nią domu wziąć na czu­łość; do ty­tu­łu pani do­da­wa­ła przy­miot­ni­ki ta­kie, jak: dro­ga, ko­cha­na, zło­ta, je­dy­na, do­ga­dza­ła jej jak ma­łe­mu dziec­ku albo sta­rusz­ce, uwiel­bia­ła jej mło­dość, świe­żość, uro­dę i ten zdro­wy roz­są­dek, od któ­re­go sama o sto mil z okła­dem od­da­lo­ną była. Pani Ja­nu­aro­wa przy­słu­gi i uwiel­bie­nie przyj­mo­wa­ła jako rzecz zu­peł­nie so­bie przy­na­leż­ną, przy­miot­ni­ki to­wa­rzy­szą­ce ty­tu­ło­wi pani po­błaż­li­wie zno­si­ła, lecz da­lej na tej dro­dze za­cho­dzić nie mia­ła za­mia­ru ani chę­ci. To­też ile­kroć pan­na Róża w ja­kiś żyw­szy i wy­raź­niej­szy spo­sób dą­że­nia swe do wy­ma­rzo­ne­go zbli­że­nia ob­ja­wi­ła, ty­le­kroć pani Ja­nu­aro­wa po­wstrzy­my­wa­ła ją sło­wa­mi:

– Do­brze, do­brze, moja pan­no Różo, tyl­ko bez tych fik­sa­cji.

Nig­dy nie na­by­łem pew­no­ści, czy pod tym ostat­nim wy­ra­zem pani Iza zro­zu­mia­ła zmy­śle­nie, czy­li ob­łu­dę, albo też obłą­ka­nie, czy­li fik­sa­cję; wy­ma­wia­ła go zresz­tą za­wsze z chwi­lo­wą zmarszcz­ką na bia­łym czo­le i lek­kim wy­krzy­wie­niem ko­ra­lo­wej war­gi, któ­re ra­zem wzię­te sta­no­wi­ły tak zwa­ny gry­ma­sik, bar­dzo ład­ny i z któ­rym jej było bar­dzo do twa­rzy. Wol­no prze­cież każ­dej ład­nej ko­bie­cie ro­bić gry­ma­si­ki, z któ­ry­mi jej do twa­rzy! Ale na pan­nę Różę wszyst­ko to wy­war­ło wkrót­ce wpływ sta­now­czo za­bi­ja­ją­cy złu­dze­nia: ochło­dła i uci­chła – bar­dzo uci­chła, tym bar­dziej że i pan Ja­nu­ary, któ­ry daw­niej ga­wę­dził z nią cza­sem i przy­jaźń jej oka­zy­wał, te­raz, za­ję­ty mło­dą żoną i cią­gły­mi go­ść­mi, pra­wie prze­stał do niej mó­wić, stop­nio­wo pra­wie prze­stał ją wi­dzieć. Z po­cząt­ku to jesz­cze, daw­ne­mu przy­zwy­cza­je­niu wier­ny, nie­kie­dy przy­sia­dał się do niej, albo na "dzień do­bry" i "do­bra­noc" w rękę ją ca­ło­wał, ale pani Iza ci­chut­ko i ze swo­im ład­nym gry­ma­si­kiem za­raz go prze­strze­ga­ła:

– Mój Ja­nu­siu, tyl­ko bez tych fik­cji.

Cza­sem ma­wia­ła: bez tych czu­ło­ści! Więc wy­strze­gać się za­czął, ry­chło daw­ne przy­zwy­cza­je­nie utra­cił i do pan­ny Róży od­zy­wał się tyl­ko w ra­zie ja­kiejś po­trze­by go­spo­dar­skiej – krót­ko, su­cho, zwy­czaj­nie jak do oso­by, któ­ra peł­ni w domu ja­kąś czyn­ność, ale sama przez się zu­peł­nie nic nie zna­czy.

Więc pan­na Róża uci­chła, ale tak do­sko­na­le, że choć czę­sto by­wa­łem w domu sza­now­nych pań­stwa Ja­nu­aro­stwa, nie pa­mię­tam, czy przez ostat­nie kil­ka lat dwa razy głos jej usły­sza­łem. I trud­no, za­praw­dę, było, aby mó­wi­ła, kie­dy nikt do niej nie mó­wił. Jed­nak­że dom w Dwor­kach jest z ca­łe­go są­siedz­twa naj­bar­dziej oży­wio­nym. Cze­muż by nie? Po­ko­je duże i ład­nie ume­blo­wa­ne, jest więc czym od­dy­chać i na czym wy­god­nie sie­dzieć; przy­ję­cie za­wsze wy­śmie­ni­te, bo i stać na to, i sam pan Ja­nu­ary zna się na kuch­ni jak rzad­ko kto; go­spo­sia mło­da, hoża, pa­sja­mi lu­bią­ca grać w win­ta. Obo­je pań­stwo w Dwor­kach prze­pa­da­ją za win­tem, ale ona jesz­cze wię­cej niż on. Są tacy, któ­rym się to nie po­do­ba. Po­wia­da­ją, że to ja­kiś świe­żo im­por­to­wa­ny do nas zwy­czaj, aby bia­ło­gło­wa mło­da, sil­na choć drze­wo rą­bać, po­ło­wę ży­cia albo i wię­cej przy kar­tach spę­dza­ła. Daw­niej, po­wia­da­ją, tyl­ko sta­re jej­mo­ście, gdy wnu­ki do snu za­ko­ły­sa­ły i ró­ża­niec od­mó­wi­ły, za­sia­da­ły ze sta­ry­mi je­go­mo­ścia­mi do ma­ria­sza, na krót­ką go­dzin­kę. Wszyst­ko to praw­da, ale na­przód, co nie jest, nie pi­sze się w re­jestr – na­stęp­nie je­den wiek do dru­gie­go nie­po­dob­ny, a nasz, to, pa­nie do­bro­dzie­ju, wła­śnie jest wie­kiem de­ka­den­ty­zmu, ate­izmu, ko­smo­po­li­ty­zmu, me­lan­cho­lii, pa­na­my i win­ta. W cza­sie, o któ­rym opo­wia­dam, pa­na­ma wpraw­dzie jesz­cze nie na­sta­ła, ale wint już pa­no­wał. Rzad­ki też by­wał i bywa w Dwor­kach taki dzień, żeby choć parę osób z są­siedz­twa lub z po­bli­skie­go mia­sta nie przy­je­cha­ło, a nie­rzad­ko zjeż­dża się kil­ka lub kil­ka­na­ście. Gry­wa­ją do go­dzi­ny dru­giej, trze­ciej po pół­no­cy, po czym roz­cho­dzą się do snu, z któ­re­go po­wsta­ją oko­ło po­łu­dnia. Na skró­co­nej w ten spo­sób prze­strze­ni dnia mie­ści się jed­nak mnó­stwo rze­czy wy­śmie­ni­tych, jako to: wi­ce­śnia­da­nie, śnia­da­nie, obiad, pod­wie­czo­rek, wie­cze­rza, wi­ce­wie­cze­rza. W prze­stan­kach tro­chę roz­mo­wy, tro­chę for­te­pia­no­wej mu­zycz­ki, w pięk­ną po­go­dę spa­cer, a zresz­tą – naj­mil­szy ze wszyst­kie­go wint.

Wszy­scy, ilu nas tam by­wa­ło, z wy­jąt­kiem pana Dor­szy, lu­bi­li­śmy go bar­dzo, ale pani Ja­nu­aro­wa naj­bar­dziej; bo ko­bie­ta za­wsze gdy co lubi albo cze­go nie lubi, to już nie żar­tem.

Sio­stra moja, Idal­cia, raz śmie­jąc się po­wie­dzia­ła:
mniej..

BESTSELLERY

Kategorie: