- promocja
- W empik go
Panów piłą. Trzy legendy o Jakubie Szeli - ebook
Panów piłą. Trzy legendy o Jakubie Szeli - ebook
Kim był Jakub Szela? Rżnącym panów zdegenerowanym mordercą, oswobodzicielem chłopów, a może bojownikiem walki klasowej?
Panów piłą to historia zmagań o zdominowaną przez ziemiaństwo i inteligencję przeszłość Polski. Nie było w niej miejsca dla chłopów i ich najsłynniejszego przywódcy. Ta książka pokazuje dlaczego.
„Czym była pańszczyzna – koniecznym i logicznym etapem społecznego rozwoju czy też formą barbarzyńskiego niewolnictwa? Dlaczego społeczeństwo mające w zdecydowanej większości wiejskie korzenie za sprawą edukacji oraz narodowych mitów przejęło niemal bezkrytycznie imaginarium sarmacko-szlacheckie? Ryszard Jamka poszukuje odpowiedzi na te pytania. To nie tylko potrzebna, lecz także fascynująca lektura”.
Robert Makłowicz
Ryszard Jamka (ur. 1993) – historyk i prawnik. Absolwent Kolegium MISH UW oraz Uniwersytetu Oksfordzkiego. Laureat Stypendium Ministra Nauki i Szkolnictwa Wyższego za wybitne osiągnięcia oraz trzech nagród w konkursach na najlepszą pracę magisterską: w obszarze humanistyki i nauk społecznych (im. Jana Józefa Lipskiego), historii PRL organizowanym przez tygodnik „Polityka” (im. Mieczysława F. Rakowskiego) oraz antropologii historii (im. Bronisława Geremka).
Kategoria: | Biografie |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 978-83-67674-79-9 |
Rozmiar pliku: | 6,2 MB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
Legenda, to skarb i siła, siła często potężniejsza,
niż historya, niż rzeczywistość.
~ STANISŁAW WITKIEWICZ
Do Smarżowej nie trafiłem od razu. Pokonując kręte i górzyste drogi, rodzinną wieś Jakuba Szeli minąłem niepostrzeżenie, aż znalazłem się w położonych w malowniczej dolinie Siedliskach-Boguszu, gdzie kościół, cmentarz i ruiny dworu – materialne dowody pańskiej przeszłości – jako pierwsze opowiedziały mi historię rabacji. Uporczywy magnes kultury szlachecko-inteligenckiej natychmiast dał o sobie znać.
Potężna neogotycka świątynia z 1912 roku dominuje w pejzażu tej liczącej prawie tysiąc mieszkańców podkarpackiej wsi. Jej architektem był Jan Sas-Zubrzycki, który monumentalne bryły w stylu nadwiślańskim umieszczał niemal seryjnie zarówno w prowincjonalnej, jak i wielkomiejskiej Galicji. Nie tylko kubaturą, ale także okazałością wnętrza bazylika może konkurować ze swymi odpowiednikami ze znacznie większych miejscowości. W końcu jej wielobarwne secesyjne witraże wyszły ze słynnego krakowskiego zakładu Stanisława Gabriela Żeleńskiego, brata „Boya”, a zaprojektował je Stefan Matejko, bratanek Jana. Imponujący budynek to symbol zgodnego współdziałania miejscowej inteligencji i chłopów – jego hojnych fundatorów. O tragicznych wydarzeniach sprzed lat przypomina jedynie umieszczony przed wejściem rys historyczny, w którym pod datą 1846 roku kaligraficznym pismem skrupulatnie odnotowano: „20 lutego – rabacja w parafii pod wodzą Jakuba Szeli ze Smarżowej”.
Więcej informacji dostarcza znajdujący się po przeciwnej stronie ulicy cmentarz parafialny. Tak jak nad całością wsi dominuje kościół, tak nad cmentarzem góruje murowana kaplica grobowa, wystawiona w 1860 roku przez Ludwikę z Boguszów Gorayską ku pamięci pomordowanych członków jej rodziny oraz oficjalistów dworskich. Lakoniczny napis na ścianie kaplicy zawiera jedynie nazwiska, choć i tak zgodę na jego brzmienie musiał wyrazić biskup tarnowski Józef Alojzy Pukalski. Rana była jeszcze bardzo świeża... Tuż obok znajduje się znacznie skromniejsza kamienna mogiła, którą ówczesna właścicielka Siedlisk-Bogusza sprawiła swojemu bratankowi Włodzimierzowi. Do metalowego krzyża z postacią Chrystusa dołożyła rozwidlającą się u góry pałkę symbolizującą wedle legendy widły – narzędzie zbrodni dokonanej na czternastolatku. O demokratycznym charakterze śmierci przypomina jeden z wielu nagrobków w pobliżu, z wyrytym na nim nazwiskiem Szela.
Mój dłuższy pobyt na cmentarzu przykuł uwagę miejscowego grabarza, który zagadnął mnie, czy przyjechałem na odbywający się tego dnia pogrzeb. Gdy usłyszał o celu mojej wizyty, wyprostował się i porozumiewawczo spojrzał: „Ten Szela?”. Następnie nieproszony skierował mnie do miejsca, gdzie zgodnie z wieścią gminną stać miała Szelowa chałupa. Wpierw jednak podążyłem w przeciwną stronę, w kierunku Gorzejowej, ku zboczu porośniętego lasem wzgórza, ukrywającego pozostałości rodowej siedziby Boguszów – jedynego we wsi miejsca pamiętającego rabację. Murowany dwór, a właściwie dwa z drugiej połowy XVIII i początku XIX wieku, to typowy przykład polskiej szkoły ochrony zabytków. Upadek tutejszej rolniczej spółdzielni produkcyjnej oraz wysunięcie roszczeń reprywatyzacyjnych szybko doprowadziły budynki do ruiny, która pomimo wpisania ich do rejestru zabytków wciąż postępuje. Fragmentów dachu i ścian wewnętrznych, znanych mi ze zdjęć sprzed kilku lat, nie udało się już odnaleźć. Gorzko skomentowała ten stan rzeczy rzeszowska delegatura Najwyższej Izby Kontroli: „toczące się postępowanie reprywatyzacyjne nie zwalnia od konieczności dbania o zabytek”. Niestety, skład maszyn rolniczych i sprzętu oraz złożona na europaletach cegła na sprzedaż nie wróżą niczego dobrego.
Oskarżenie utrwalone w żelazie. Grób Włodzimierza Bogusza z charakterystyczną pałką przymocowaną do krzyża, wrzesień 2020
Sporu reprywatyzacyjnego nie przeżył... XIX-wieczny dwór Boguszów w Siedliskach-Boguszu, wrzesień 2020
Zamknąłem oczy i wyobraziłem sobie chmarę chłopów podążających w mroźny poranek 20 lutego 1846 roku stromym wąwozem ku dworowi. Wśród nich był Jakub Szela z synem. Wedle opisu niechętnego im Adama Bogusza, który oparł się na relacji swojej ciotki Ludwiki – siostry i córki pomordowanych dziedziców – pamiętnego dnia chłopi z krzykiem otoczyli dwór i zaczęli się do niego dobijać. „Przestraszeni domownicy i służba wzięły się do ratowania dziadka Stanisława, 86-letniego starca, który będąc chory, leżał tego dnia w łóżku. Z trudnością ubrali go i wyprowadzili na strych domu, gdzie go ukryli, przyrzucając słomą, a sami zbiegli na dół. Rozhukana tłuszcza wpadła tymczasem do domu, zaczęła przeszukiwać wszystkie kąty i dotarła na strych, gdzie odkryli dziadka. Tam syn Szeli, urlopnik Staszek, mając strzelbę nabitą, zmierzył się i wypalił do dziadka, lecz strzał chybił. pochwycili go oprawcy, wywlekli na dziedziniec, gdzie na poręczy siedział Jakób Szela i ujrzawszy, odezwał się z drwinkami do niego: «Jak się masz, Stasiu? Już mnie więcej do aresztu wsadzać ani pieniędzy za Wisłę Polakom wozić nie będziesz, bo przyszła twoja godzina». Poczem skinął ręką, dając znak chłopom ”. Charakterystyczne, że Szela wydaje polecenia, lecz sam nie uczestniczy w mordowaniu i szabrowaniu. Nonszalancko siedzi na poręczy i przygląda się, jak wyrównywane są rachunki krzywd.
Dalej Adam Bogusz opisuje śmierć wspomnianego młodziutkiego Włodzimierza Bogusza, którego chłopak kredensowy ukrył w wychodku, lecz gdy miejsce to zaczęła zalewać upuszczana z beczek okowita, przeniesiono go do piwnicy i przysypano ziemniakami. Nie minęło parę godzin i w wyniku zdrady swojego niedoszłego wybawiciela Włodzimierz został zamęczony. Zdradzono również Tytusa Bogusza, który ukrywał się na strychu domu, a chłopi, nie mogąc go odszukać, kłuli sufit „widłami, przebili mu wnętrzności, rozdarli płótno, a przez ten otwór zleciał nieborak na kamienną posadzkę, połamał nogi i tam go dobili”. „Straszny był widok na dziedzińcu siedliskim. Leżały tam ciała pozabijanych: dziadka Stanisława, sędziego Kality, ekonoma Jana Stradomskiego i jego siostrzeńca, 18-letniego także, Jana Stradomskiego, Tytusa i Włodzimierza Boguszów, a cały dom zrabowany, zniszczony, drzwi, okna, nawet i podłogi powyrywane. Krzyk był okropny, a widok serce rozdzierający. Temu wszystkiemu przypatrywał się spokojnie siedzący na dziedzińcu Jakób Szela i wydawał synowi Staszkowi rozkazy, który przywodził bandzie. Do dwóch dziewcząt Pietrzyszczanek, sierót, wychowanek dworu, które głośno zawodziły, płacząc i narzekając, co się z nimi teraz stanie, odezwał się stary Szela w te słowa: «Czego tak zawodzicie i boicie się, wam się nic nie stanie, Bogusików nie macie czego żałować, oni zginąć muszą, a my się podzielimy tem, co ich było, i lepiej nam będzie»”.
Jeszcze stoi. Dwór Boguszów w 1959 roku
Dalszą drogę pokonywałem już niczym chłopi w pamiętnym 1846 roku, którzy po rozbiciu dworu w Siedliskach skierowali się ku Smarzowej, bo tak do 1999 roku nazywała się ta wieś. W tamtejszym dworze nie oszczędzili sparaliżowanego Nikodema Bogusza. „Stanisław Dziedzic zadał mu cios szablą w głowę, od którego tenże spadł z fotela i wykrwawił się na śmierć, jak zwierzę rzeźne”. Powtórzenie ćwiczenia z wyobraźni było tutaj trudniejsze, albowiem milczący świadek wypadków z 1846 roku został rozebrany po drugiej wojnie światowej i dzisiaj obejrzeć można jedynie późniejszy drewniany dwór z końca XIX wieku.
Dziedzicem Smarzowej był Wiktor Bogusz, zwany Wiktorynem. Poniósł on śmierć feralnego lutego jako jeden z pierwszych w okolicy. Rankiem wyjechał z Siedlisk, by odwieźć swoich dwóch małoletnich synowców do Rzemienia. Zatrzymani przez chłopów kilka kilometrów dalej, zostali uwięzieni w karczmie w Kamienicy Dolnej, gdzie poturbowany Wiktoryn oczekiwał na przyjazd władz austriackich. Wcześniej pojawił się tam jednak Szela, który miał wówczas wykrzyczeć swą osławioną kwestię: „Jeszcze żyjesz, Wiktorku, zawsze mi groziłeś kryminałem, lecz teraz na ciebie kolej przyszła, a ja choć kilka godzin przeżyć cię muszę; chłopcy do roboty”. Następnie relacje są rozbieżne. Według tej szlacheckiej, pochodzącej od Ludwiki z Boguszów Gorayskiej, Szela jako pierwszy miał ugodzić Wiktoryna szyną żelazną, czego w śledztwie nie potwierdzili chłopi, a za nimi badający te wypadki Austriacy. W opinii oddelegowanego do tej sprawy Georga Doerfla, nowo powołanego burmistrza pobliskiego Pilzna, „wobec wielkiej ilości podejrzanych nie da się ustalić z całą pewnością, kto zadał Wiktorowi Boguszowi śmiertelną ranę; jako najbardziej prawdopodobne wydaje się, że Walenty Rozenbalski ze Strzegocic przebił go widłami, a następnie dzieła dokończył jego brat Jakub, uderzając go w głowę żelazną sztangą. W szynku był obecny Jakub Szela ze Smarzowy, nawołując chłopów, aby go zabili”. Bilans rabacji w parafii siedliskiej był wyjątkowo krwawy – życie straciły 23 osoby, w tym 7 dziedziców (5 z rodu Boguszów), 5 dzierżawców i 11 oficjalistów.
Po obejrzeniu wszystkich wehikułów czasu z Siedlisk-Bogusza i Smarżowej pozostało mi odnaleźć ten najtrudniejszy do zlokalizowania – włości Szeli. Wskazówki grabarza okazały się jednak zbyt skomplikowane dla mieszczucha, a „druga kapliczka za mostem”, w obliczu mnogości przydrożnych przybytków – nie do odnalezienia. Moim pierwszym przewodnikiem został więc mężczyzna w średnim wieku pracujący z synem w polu: „Ja to nie pamiętam, dawno to było” – odrzekł, jakby chodziło o wydarzenia sprzed kilkudziesięciu lat, a nie z połowy XIX wieku. Następnie skierował mnie do swojej starszej sąsiadki. Ta osiemdziesięcioletnia, spracowana kobieta okazała się – przynajmniej według jej własnych słów – ostatnią powierniczką pamięci o Jakubie Szeli. Wszyscy pozostali pomarli, a wiedzieli znacznie więcej niż ona i chętnie dzielili się wiedzą z odwiedzającymi wieś badaczami i ciekawskimi. Bezbłędnie jednak wskazała mi pole, które miało należeć do Szeli, i opowiedziała związaną z jego użytkownikiem legendę, pojawiającą się także w chłopskich przekazach z lat pięćdziesiątych XX wieku.
Historia ta miała świadczyć o wielkiej wiedzy i sprycie Szeli, który jako plenipotent, czyli przedstawiciel gminy, prowadził z Boguszami batalię prawną o zakres wymiaru pańszczyzny oraz wspólne dla całej wsi grunty. Trwający co najmniej dwadzieścia sześć lat spór obfitował w wybiegi prawne, zastraszenia i kary cielesne, stosowane oczywiście przez szlachtę. Szykanowany na wszelkie sposoby Szela był na co dzień ostrożny i dlatego wodę ze studni zawsze najpierw podawał psu. Obawy o życie okazały się zasadne, bo pewnego razu zwierzę padło otrute. Zmyślny Szela kazał więc zbudować drugą studnię powyżej tej pierwszej, bo doskonale zdawał sobie sprawę, że skażona woda pozostanie jedynie poniżej. Jak utrzymywała moja rozmówczyni, wielokrotnie korzystała z tego ujęcia i nigdy nic złego jej nie spotkało. W tej opowieści, oprócz elementu fantastycznego, uderzała bliskość i namacalność zdarzeń sprzed prawie dwustu lat. Dlatego starszy, nieżyjący brat kobiety, gdy chodził z krowami na pobliskie pole, choć nie należało ono już od dawna do pierwotnego użytkownika, mówił zawsze, że idzie na „Szelowe”.
Słynna rola znajduje się rzeczywiście w pobliżu murowanej kapliczki Matki Boskiej z 1932 roku, po lewej stronie od starej, drewnianej chałupy pomalowanej na żółto. Wśród krzewów i sosen starałem się dojrzeć obniżenie terenu, wyznaczające miejsce, gdzie stał dom Szeli. To, co zobaczyłem, porównałem z zachowanym zdjęciem domu sprzed drugiej wojny światowej i wskazówkami z internetu. Na próżno. Pozostało jedynie zawierzyć legendzie.
------------------------------------------------------------------------
Zapraszamy do zakupu pełnej wersji książki
------------------------------------------------------------------------Źródła ilustracji
s. 9, 10: z archiwum autora
s. 12: ze zbiorów Narodowego Instytutu Dziedzictwa w Warszawie
Wydawnictwo Marginesy dołożyło należytej staranności w rozumieniu art. 335 par. 2 kodeksu cywilnego w celu odnalezienia aktualnych dysponentów autorskich praw majątkowych do zdjęć opublikowanych w książce.
Z uwagi na to, że przed oddaniem niniejszej książki do druku nie odnaleziono niektórych autorów zdjęć, Wydawnictwo Marginesy zobowiązuje się do wypłacenia stosownego wynagrodzenia z tytułu wykorzystania zdjęć aktualnym dysponentom autorskich praw majątkowych niezwłocznie po ich zgłoszeniu do Wydawnictwa Marginesy.