- W empik go
Państwo Gołębiowie - ebook
Państwo Gołębiowie - ebook
Klasyka na e-czytnik to kolekcja lektur szkolnych, klasyki literatury polskiej, europejskiej i amerykańskiej w formatach ePub i Mobi. Również miłośnicy filozofii, historii i literatury staropolskiej znajdą w niej wiele ciekawych tytułów.
Seria zawiera utwory najbardziej znanych pisarzy literatury polskiej i światowej, począwszy od Horacego, Balzaca, Dostojewskiego i Kafki, po Kiplinga, Jeffersona czy Prousta. Nie zabraknie w niej też pozycji mniej znanych, pióra pisarzy średniowiecznych oraz twórców z epoki renesansu i baroku.
Kategoria: | Klasyka |
Zabezpieczenie: | brak |
Rozmiar pliku: | 161 KB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
Otóż właśnie… Nerwowo zawiązał krawat przed lustrem, przygładził włosy obiema rękami, wyłożył klapy przy kieszeniach marynarki. Zarabia od 50C do 600 funtów rocznie na fermie owocowej – ze wszystkich miejsc na świecie akurat w Rodezji! Nie ma kapitału. Nie odziedziczy ani pensa. Nie ma nadziei, aby dochód jego zwiększył się przynajmniej w ciągu czterech najbliższych lat. Co do wyglądu i tym podobnych rzeczy, to w ogóle nie wchodzi w rachubę. Nie mógłby się nawet szczycić doskonałym zdrowiem, gdyż Wschodnia Afryka tak go ścięła z nóg, że musiał wziąć sześciomiesięczny urlop. Wciąż jeszcze był strasznie blady, a tego popołudnia bardziej niż zwykle – jak stwierdził nachylając się i spoglądając w lustro, Wielkie nieba! Co się stało? Włosy jego miały nieomal jasnozielony odcień. Do diabła, w każdym razie nie ma przecież zielonych włosów;, to by było trochę za wiele. Ale w tej chwili zielone światło zadrżało w lustrze: to był cień od drzewa na dworze. Reggie odwrócił się, wyjął papierośnicę, ale przypomniawszy sobie, jak jego matka nie cierpi palenia w sypialni – odłożył papierośnicę z powrotem i podszedł do komody. Nie, ani rusz nie może wymyślić nawet jednej rzeczy przemawiającej na jego korzyść, podczas gdy ona… Ach… Zatrzymał się nieruchomo, skrzyżował ramiona i oparł się mocne o komodę.
Ale pomimo jej pozycji w świecie, majątku ojca, faktu, iż była jedynaczką i niewątpliwie najpopularniejszą panną w okolicy, pomimo jej urody i rozumu… Rozumu To coś więcej niż rozum; nie było doprawdy rzeczy, której by nie potrafiła zrobić. Wierzył głęboko, że w razie potrzeby mogłaby stać się geniuszem w każdej dziedzinie. Lecz rodzice ją ubóstwiali, a ona ich – i tak samo zgodziliby się, żeby pojechała w tę daleką drogę, jak… Mimo tego wszystkiego kochał ją tak ogromnie, że nie mógł wyzbyć się nadziei. Ale czy to była nadzieja? Czy może to dziwne, nieśmiałe pragnienie, by mieć możność opiekowania się nią, móc starać się o to, aby ona miała wszystko, czego zapragnie, i aby nic, co nie jest doskonałe, nie znalazło do niej dostępu – jest po prastu miłością?! Jak on ją kocha! Przycisnął się mocno do komody i szepnął do niej: – Kocham ją, kocham. – Przez chwilę znajdował się z nią razem w drodze do Umtali. Jest noc… Ona śpi w kąciku. Jej delikatny podbródek-wtulony jest w miękki kołnierz. Złocistobrązowe rzęsy spoczywają na policzkach. Wpatruje się w jej delikatny nosek, skończenie piękne usteczka, uszko jak u dziecka i złocistobrązowy lok przykrywający je do połowy. Przejeżdżają przez dżunglę. Jest gorąco, ciemno i bardzo daleko. Wtem ona budzi się i pyta: „Czy spałam?” A on na to: „Tak. Czy czujesz się dobrze? Pozwól mi…” – Zwraca się w jej stronę. Nachyla się nad nią.
Ogarnęła go taka błogość, że nie mógł już snuć dalej swego marzenia. Ale dodało mu tyle odwagi, że popędził na dół, porwał z przedpokoju swój słomkowy kapelusz i powiedział sobie zamykając drzwi frontowe: –
Ostatecznie muszę zdać się na los szczęścia i nic więcej.
Ale szczęście spłatało mu brzydkiego figla – jeśli mamy wyrazić się najłagodniej – zaraz na początku. Po ścieżce ogrodowej spacerowała tam i z powrotem jego matka w towarzystwie starych pekińczyków: Chinny i Biddy. Rozumie się, że Reginald kochał matkę i tym podobne. Ona… ona chciała jak najlepiej, okazywała mu wiele poświęcenia i tak dalej. Ale nie można zaprzeczyć, że była raczej ponurą istotą. W życiu Reggiego istniały chwile – wiele takich chwil, zanim umarł wuj Alick i zostawił mu w spadku fermę owocową – kiedy był przekonany, że chyba największym dopustem bożym, jaki spaść może na człowieka, jest być jedynym synem wdowy. Najgorsze zaś było to, że oprócz niej nie miał absolutnie nikogo. Nie tylko bowiem stała się dla niego w jednej osobie ojcem i matką, ale zanim Reggie nałożył pierwsze długie spodnie, pokłóciła się ze wszystkimi krewnymi, zarówno swymi, jak i męża. Toteż ilekroć Reggie, siedząc przy świetle gwiazd na ciemnej werandzie i wsłuchując się w dźwięki gramofonu grającego piosenkę: „Kochanie, czymże jest życie bez miłości”, odczuwał tęsknotę za domem – jedynym obrazem, jaki stawał mu wówczas przed oczami, był obraz matki wysokiej tęgiej, spacerującej po ścieżce ogrodowej, z Chinny i Biddy u jej stóp.