Facebook - konwersja
Czytaj fragment
Pobierz fragment

  • Empik Go W empik go

Pantera południa - ebook

Wydawnictwo:
Data wydania:
1 stycznia 2011
Format ebooka:
EPUB
Format EPUB
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najpopularniejszych formatów e-booków na świecie. Niezwykle wygodny i przyjazny czytelnikom - w przeciwieństwie do formatu PDF umożliwia skalowanie czcionki, dzięki czemu możliwe jest dopasowanie jej wielkości do kroju i rozmiarów ekranu. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
, MOBI
Format MOBI
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najczęściej wybieranych formatów wśród czytelników e-booków. Możesz go odczytać na czytniku Kindle oraz na smartfonach i tabletach po zainstalowaniu specjalnej aplikacji. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
(2w1)
Multiformat
E-booki sprzedawane w księgarni Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu - kupujesz treść, nie format. Po dodaniu e-booka do koszyka i dokonaniu płatności, e-book pojawi się na Twoim koncie w Mojej Bibliotece we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu przy okładce. Uwaga: audiobooki nie są objęte opcją multiformatu.
czytaj
na tablecie
Aby odczytywać e-booki na swoim tablecie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. Bluefire dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na czytniku
Czytanie na e-czytniku z ekranem e-ink jest bardzo wygodne i nie męczy wzroku. Pliki przystosowane do odczytywania na czytnikach to przede wszystkim EPUB (ten format możesz odczytać m.in. na czytnikach PocketBook) i MOBI (ten fromat możesz odczytać m.in. na czytnikach Kindle).
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na smartfonie
Aby odczytywać e-booki na swoim smartfonie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. iBooks dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Czytaj fragment
Pobierz fragment

Pantera południa - ebook

Klasyka na e-czytnik to kolekcja lektur szkolnych, klasyki literatury polskiej, europejskiej i amerykańskiej w formatach ePub i Mobi. Również miłośnicy filozofii, historii i literatury staropolskiej znajdą w niej wiele ciekawych tytułów.

Seria zawiera utwory najbardziej znanych pisarzy literatury polskiej i światowej, począwszy od Horacego, Balzaca, Dostojewskiego i Kafki, po Kiplinga, Jeffersona czy Prousta. Nie zabraknie w niej też pozycji mniej znanych, pióra pisarzy średniowiecznych oraz twórców z epoki renesansu i baroku.

Kategoria: Klasyka
Zabezpieczenie: brak
Rozmiar pliku: 261 KB

FRAGMENT KSIĄŻKI

W MRO­KACH PI­RA­MI­DY

Na­stęp­ne­go ran­ka do­tar­li do upra­gnio­ne­go sta­wu, przy któ­rym urzą­dzo­no po­stój. Ko­nie roz­sio­dła­no. Zwie­rzę­ta chci­wie piły wodę i pa­sły się na ota­cza­ją­cych staw łą­kach. Człon­ko­wie wy­pra­wy po­si­la­li się rów­nież. Po pew­nym cza­sie, gdy ko­nie wy­po­czę­ły, ru­szo­no w dal­szą dro­gę. Stop­nio­wo kra­jo­braz za­czął się zmie­niać, tu i ów­dzie po­ja­wił się skra­wek pa­stwi­ska lub kępa drzew. Nad wie­czo­rem na­tra­fi­li na­wet na spo­ry las. Na­stęp­ne­go ran­ka do­tar­li na skraj pu­sty­ni. Wje­cha­li w wą­ską prze­łęcz, któ­ra wkrót­ce prze­szła w do­lin­kę. Tu się za­trzy­ma­li na dłuż­szy od­po­czy­nek, za­mie­rza­li bo­wiem je­chać aż do nocy.

Obok do­lin­ki, w ustron­nej szcze­li­nie skal­nej, Ver­do­ja zo­sta­wił trzech lu­dzi, aby cza­to­wa­li na Ster­naua; li­czył, że za­trzy­ma się on tu dłu­żej w po­szu­ki­wa­niu śla­dów obo­zo­wi­ska. Nie spo­dzie­wa­no się go wcze­śniej ani­że­li wie­czo­rem dnia na­stęp­ne­go, do tego zaś cza­su miał Ver­do­ja przy­słać resz­tę swych lu­dzi.

Zno­wu ru­szy­li. Do­li­na prze­ro­dzi­ła się wkrót­ce w sze­ro­ką rów­ni­nę po­kry­tą ży­zny­mi pa­stwi­ska­mi. Dro­ga, któ­rą ob­ra­li, była bez­piecz­na, bo pra­wie nie uczęsz­cza­na. Mi­nął dzień. Nie na­tknę­li się na żad­ną ha­cjen­dę, choć moż­na było przy­pusz­czać, że w po­bli­żu znaj­du­je się ja­kiś fol­wark. Gdy za­padł mrok, za­trzy­ma­li się przed wy­so­ką, po­tęż­ną bry­łą w kształ­cie pi­ra­mi­dy, któ­rej pod­sta­wę ota­cza­ły odła­my skał i krze­wy. Ver.doja za­gwiz­dał. Coś po­ru­szy­ło się w krza­kach. Wy­szedł z nich ja­kiś czło­wiek.

– Czy po­sła­niec mój był u cie­bie? – za­py­tał Ver­do­ja.

– Tak, pa­nie – od­parł za­py­ta­ny. – Przy­niósł mi pań­ski list. Wszyst­ko przy­go­to­wa­ne. Mam i świa­tło.

– Więc pro­wadź mnie. Resz­ta niech cze­ka, aż wró­cę.

Pod­szedł do Emmy, skrę­po­wał jej ręce na ple­cach i prze­ciął sznu­ry, któ­ry­mi była przy­wią­za­na do ko­nia. Nie sta­wia­ła żad­ne­go opo­ru. Za­ło­żyw­szy jej prze­pa­skę na oczy, Ver­do­ja wziął dziew­czy­nę na ręce. Po od­gło­sie jego kro­ków zo­rien­to­wa­ła się, że są w ja­kimś głu­chym po­miesz­cze­niu. Czu­ła, że nie­sie ją to w górę, to w dół; po­wie­trze sta­wa­ło się co­raz cięż­sze. Wresz­cie usły­sza­ła trzask za­my­ka­nych drzwi i Ver­do­ja po­sta­wił ją na zie­mi. Gdy od­sło­nił jej oczy, w świe­tle la­tar­ki trzy­ma­nej przez nie­go w ręku uj­rza­ła coś w ro­dza­ju ska­li­stej celi, sze­ro­kiej na metr i trzy ćwier­ci, na dwa i pół me­tra dłu­giej i dwa wy­so­kiej. Nie było w niej nic prócz wiąz­ki sło­my, dzban­ka, ka­wał­ka su­che­go plac­ka i dwóch łań­cu­chów przy­mo­co­wa­nych do ścian.

– No, je­ste­śmy na miej­scu – rzekł trium­fu­ją­co eks-rot­mistrz. – Nig­dy stąd nie uciek­niesz. Dla­te­go uwol­nię cię z wię­zów.

Zwy­cię­skim spoj­rze­niem ob­rzu­cił od stóp do głów po­stać Emmy.

– Ależ, se­nior, cóż ta­kie­go uczy­ni­łam, że mnie po­rwa­łeś i tu­taj umie­ści­łeś? – za­py­ta­ła peł­na lęku i trwo­gi.

– Ukra­dłaś moje ser­ce. Bę­dziesz mi za to po­słusz­na. Wy­cią­gnął rękę, by ją ob­jąć.

– Nig­dy, ło­trze! – za­wo­ła­ła, od­su­wa­jąc się z od­ra­zą.

– No, no, za­raz cię prze­ko­nam, że się my­lisz. Zno­wu przy­su­nął się do niej. Wte­dy chwy­ci­ła go za pas i wy­cią­gnę­ła jego szty­let.

– Precz! Będę się bro­nić!

Cof­nął się o parę kro­ków. Po chwi­li chwy­cił go szy­der­czy śmiech.

– Szty­let w tej ręce jest mniej groź­ny od szpil­ki. No, od­daj go na­tych­miast!

Chciał jej go ode­brać, a po­nie­waż miał tyl­ko jed­ną spraw­ną rękę, po­sta­wił na zie­mi la­tar­kę. Emma wy­ko­rzy­stu­jąc to za­mie­rzy­ła się na nie­go, mó­wiąc:

– Je­stem sła­bą dziew­czy­ną, ale pan ma tyl­ko jed­ną rękę. Nie waż się mnie do­ty­kać.

Ver­do­ja się za­wa­hał. Wte­dy zza drzwi ode­zwał się słu­żą­cy.

– Czy mam po­móc, se­nior?

– Tak. Od­bierz jej szty­let!

Emma czu­ła, że nie zdo­ła się obro­nić, ale roz­pacz do­da­wa­ła jej sił. Przy­kła­da­jąc szty­let do swej pier­si, za­wo­ła­ła:

– Je­śli od­wa­żysz się mnie do­tknąć, za­bi­ję się!

Mia­ła przy tych sło­wach tak zde­cy­do­wa­ny wy­raz twa­rzy, że Ver­do­ja uwie­rzył. Nie chciał jej śmier­ci. Dla­te­go wstrzy­mał słu­żą­ce­go, któ­ry już za­mie­rzał wy­ko­nać po­le­ce­nie pana.

– Zo­staw ją w spo­ko­ju. Głód jest naj­lep­szym środ­kiem, zła­mie jej upór. Do­pó­ki nie bę­dzie po­słusz­na, nie do­sta­nie nic do je­dze­nia. No, te­raz chodź­my!

Pod­niósł z zie­mi la­tar­kę i obaj opu­ści­li wię­zie­nie. Drzwi za­ry­glo­wa­li po­tęż­ny­mi za­su­wa­mi, by unie­moż­li­wić uciecz­kę.

Tak więc Emma po­zo­sta­ła sama w wą­skiej, ciem­nej celi. Za po­sła­nie mia­ła jej słu­żyć brud­na sło­ma. Świe­że po­wie­trze nie­mal wca­le nie do­cie­ra­ło tu­taj. Była ska­za­na na głód, ka­wa­łek bo­wiem plac­ka ry­żo­we­go, le­żą­ce­go obok dzba­na z cuch­ną­cą wodą, nie mógł jej wy­star­czyć na dłu­go.

Pod­czas po­dró­ży uda­ło się jej za­mie­nić kil­ka słów z Ka­rią. In­dian­ka ra­dzi­ła, by się w ja­kiś spo­sób po­sta­ra­ła o broń. Te­raz prze­ko­na­ła się, jak słusz­na była to rada. Jesz­cze kur­czo­wo trzy­ma­ła szty­let w ręce, zde­cy­do­wa­na nie od­dać go nig­dy. Dłu­ga, mę­czą­ca jaz­da i ostat­nie zaj­ście z eks-rot­mi­strzem tak ją wy­czer­pa­ły, że z pła­czem pa­dła na sło­mę. Zda­na na ła­skę i nie­ła­skę bez­dusz­ne­go ło­tra, je­dy­ną na­dzie­ję po­kła­da­ła wre Wład­cy Skał.

Ver­do­ja wró­cił w to­wa­rzy­stwie słu­żą­ce­go do na­jem­ni­ków, ocze­ku­ją­cych u wej­ścia do pi­ra­mi­dy. Była to sta­ra bu­dow­la mek­sy­kań­ska, wznie­sio­na na ska­li­stym fun­da­men­cie i zbu­do­wa­na z ce­gieł. W ska­le, jesz­cze przed przy­stą­pie­niem do bu­do­wy pi­ra­mi­dy, wy­drą­żo­no sze­reg cel po­łą­czo­nych ze sobą za po­mo­cą ko­ry­ta­rzy. Pi­ra­mi­da mia­ła rów­nież kruż­gan­ki, w któ­rych móż­no­wład­cy i ksią­żę­ta upa­dłe­go pań­stwa prze­cho­wy­wa­li swe ta­jem­ni­ce i urzą­dza­li uczty. Ce­gły po­kru­szy­ły się z bie­giem lat i po­mię­dzy nimi za­czę­ły ro­snąć ro­śli­ny. To jesz­cze bar­dziej de­wa­sto­wa­ło bu­dow­lę. Gór­ną jej część uszko­dzi­ły wi­chry, wy­glą­da­ła więc te­raz jak wzgó­rze od pod­sta­wy aż do szczy­tu po­ro­śnię­te krze­wa­mi. Bu­rze i desz­cze nie zdo­ła­ły jed­nak znisz­czyć wnę­trza. Cele i kruż­gan­ki za­cho­wa­ły się w do­brym sta­nie, były rów­nie moc­ne jak przed set­ka­mi lat. Bu­dow­la ta le­ża­ła po­środ­ku po­sia­dło­ści na­le­żą­cych do przod­ków eks-rot­mi­strza. Je­den z nich przez dłu­gi czas szu­kał wej­ścia do pi­ra­mi­dy, aż w koń­cu zna­lazł je wśród kupy ka­mie­ni i ce­gieł. Nie roz­gła­szał tego wśród lud­no­ści; se­kret po­zo­stał w ro­dzie, prze­cho­dząc z ojca na syna. Z bie­giem lat we wnę­trzu pi­ra­mi­dy za­czę­ły dziać się rze­czy, któ­re ukry­wa­no przed świa­tłem dzien­nym i przed pra­wem. Słu­żą­cy, któ­ry pro­wa­dził Ver­do­ja i Emmę, był straż­ni­kiem sta­rej bu­dow­li i za­ufa­nym jej obec­ne­go wła­ści­cie­la. Oby­dwaj strze­gli ta­jem­ni­cy jak naj­sta­ran­niej i wie­dzie­li, że mogą li­czyć na sie­bie.

Gdy Ver­do­ja wy­szedł z pi­ra­mi­dy, od­wią­za­no z ko­nia In­dian­kę Ka­rię. Za­sło­nię­ta jej oczy. To samo uczy­nio­no z po­rucz­ni­kiem Par­de­rem mimo jego pro­te­stów. Ver­do­ja oświad­czył mu, że ni­ko­mu nie może po­ka­zać wej­ścia do pi­ra­mi­dy. Do­dał jed­nak, że we­wnątrz pi­ra­mi­dy Par­de­ro bę­dzie mógł zdjąć opa­skę i po­ru­szać się swo­bod­nie.

Straż­nik pro­wa­dził Ka­rię, a Ver­do­ja po­rucz­ni­ka. Do­szli do celi, w któ­rej znaj­do­wa­ła się Emma. Obok wy­drą­żo­na była dru­ga, pra­wie taka sama, otwo­rzy­li ją, aby umie­ścić w niej In­dian­kę.

– Pój­dę po resz­tę jeń­ców – rzekł Ver­do­ja do Par­de­ra. – Zo­sta­wiam cię z nią. Gdy skoń­czy­cie, wyjdź na ko­ry­tarz i za­wo­łaj.

Po tych sło­wach od­da­lił się wraz ze straż­ni­kiem. Par­de­ro zdjął prze­pa­skę z oczu Ka­rii i uwol­nił z wię­zów jej ręce, od­zy­ska­ła więc swo­bo­dę ru­chów. Miał przy so­bie la­tar­kę, przy jej świe­tle po­że­rał na­mięt­nym wzro­kiem pięk­ną In­dian­kę.

– Te­raz nikt mi cię nie za­bie­rze – wy­ce­dził po chwi­li. Oczy jej za­bły­sły dumą i gnie­wem. Cór­ka sław­ne­go wo­dza, sio­stra nie mniej sław­ne­go Ba­wo­le­go Czo­ła, nie czu­ła stra­chu przed wro­giem, ka­le­ką bez ręki.

– Tchórz! – rze­kła z naj­więk­szą po­gar­dą.

– Co ta­kie­go? Na­zy­wasz mnie tchó­rzem? – uśmiech­nął się iro­nicz­nie. – Czy­śmy was nie zwy­cię­ży­li? Czy nie poj­ma­li­śmy i nie przy­pro­wa­dzi­li aż tu­taj?

– Schwy­ta­li­ście nas pod­stę­pem pod­czas snu. Praw­dzi­wy męż­czy­zna nie wal­czy z ko­bie­ta­mi. Czy Ster­nau wam nie umknął? Nie po­tra­fi­li­ście go za­trzy­mać. Je­ste­ście jak wil­ki pre­rii, któ­re rzu­ca­ją się na ofia­ry nocą, ko­rzy­sta­jąc z prze­wa­ża­ją­cej siły, i któ­re wyć za­czy­na­ją ze stra­chu, kie­dy usły­szą choć­by je­den strzał. Je­stem dziew­czy­ną, mimo to boję się cie­bie mniej niż brzę­czą­ce­go nad uchem chrząsz­cza, któ­re­go mogę zgnieść dwo­ma pal­ca­mi.

– Milcz! Je­steś w mo­jej mocy i od cie­bie tyl­ko za­le­ży, czy cię znisz­czę, czy też po­pra­wię two­je po­ło­że­nie.

– Ty mógł­byś mnie znisz­czyć?! Nie je­steś tym, któ­ry by mógł po­ko­nać sio­strę Ba­wo­le­go Czo­ła. Bę­dziesz zgu­bio­ny, gdy tyl­ko mnie do­tkniesz.

Sta­ła przed nim groź­nie z pod­nie­sio­nym ra­mie­niem. Pod­szedł bli­żej, chcąc ją ob­jąć. Ka­ria my­śla­ła tyl­ko o tym, aby zdo­być ja­ką­kol­wiek broń, nie cof­nę­ła się więc ani o krok. Prze­ciw­nie, po­stą­pi­ła na­przód, bły­ska­wicz­nym ru­chem chwy­ci­ła obu­rącz za jego pas i za­nim się zdo­łał zo­rien­to­wać/wy­rwa­ła mu szty­let i re­wol­wer. Nie­mal rów­no­cze­śnie za­da­ła Par­de­ro­wi ude­rze­nie tak moc­ne, że za­mro­czo­ny po­to­czył się ku drzwiom. Skie­ro­wa­ła te­raz ku nie­mu lufę re­wol­we­ru, trzy­ma­jąc w le­wej ręce błysz­czą­cy szty­let.

– Be­stio! Cze­kaj, już ja cię po­skro­mię! – wrza­snął za­mie­rza­jąc rzu­cić się na nią.

– Ani kro­ku da­lej! – krzyk­nę­ła.

– Dziew­czy­ny nie strze­la­ją tak pręd­ko! – za­wo­łał. Nim jed­nak do­sko­czył do niej, padł strzał! Par­de­ro chwy­cił się za bro­dę, gło­śno za­wo­dząc. Kula Ka­rii prze­strze­li­ła mu szczę­kę.

– Dia­bli­co prze­klę­ta, za­pła­cisz mi za to! –wy­krztu­sił za­chły­stu­jąc Się krwią. Pra­wą ręką za­sło­nił ranę, a lewą za­mie­rzył się na In­dian­kę.

Bły­snął szty­let. Ze strasz­li­wą szyb­ko­ścią kil­ka­krot­nie za­nu­rzy­ła go aż po rę­ko­jeść w pier­si na­past­ni­ka.

– O Dios! – wy­char­czał Par­de­ro, chwie­jąc się na no­gach.

– Idź do pie­kła! – In­dian­ka po raz ostat­ni dźgnę­ła go szty­le­tem tra­fia­jąc w ser­ce. Par­de­ro padł na ko­la­na, a po­tem ru­nął ha le­go­wi­sko ze sło­my. Uklę­kła przy nim, za­bra­ła mu dru­gi re­wol­wer, tor­bę z amu­ni­cją, ze­ga­rek i tor­bę z pro­wian­tem, prze­wie­szo­ną przez ra­mię.

W tym mo­men­cie roz­le­gło się gło­śne pu­ka­nie w ścia­nę.

– Kto tam? – za­py­ta­ła.

– To ja, Emma, je­stem tu obok.

Ka­ria wy­da­ła okrzyk ra­do­ści i chwy­ciw­szy la­tar­kę, po chwi­li zna­la­zła się pod drzwia­mi przy­le­głej celi. Mu­sia­ła na­tę­żyć wszyst­kie siły, aby od­su­nąć sta­re, za­rdze­wia­łe ry­gle. Gdy wresz­cie dała so­bie z nimi radę, Emma pa­dła jej w ob­ję­cia.

– Masz broń i świa­tło? Je­steś wol­na?

– Je­stem uzbro­jo­na, ale jesz­cze nie je­stem wol­na – od­po­wie­dzia­ła In­dian­ka. – Pu­ka­łaś przed chwi­lą. Czy wie­dzia­łaś, że je­stem w po­bli­żu?

– Sły­sza­łam dwa gło­sy, mę­ski i ko­bie­cy, po­my­śla­łam więc, że ko­bie­cy na­le­ży do cie­bie. Póź­niej padł strzał. Kto to strze­lał?

– Ja. Naj­pierw prze­strze­li­łam po­rucz­ni­ko­wi szczę­kę, po­tem prze­bi­łam go szty­le­tem.

– Mój Boże, to okrop­ne!

– Okrop­ne? O nie! Była to ko­niecz­na obro­na. Te­raz nie po­zwo­li­my się już za­mknąć! Czy masz broń przy so­bie?

– Mam ten szty­let. Wy­rwa­łam go rot­mi­strzo­wi.

– Wi­dzę, że i ty po­tra­fisz zdo­być się na od­wa­gę. Masz tu jesz­cze re­wol­wer. Chodź, prze­szu­ka­my ko­ry­tarz.

Szły przez po­nu­re skle­pie­nie w kie­run­ku, z któ­re­go je przy­pro­wa­dzo­no. Ko­ry­tarz był wą­ski i ni­ski, po­wie­trze w nim dusz­ne i stę­chłe. Ka­ria, idą­ca przo­dem, na­gle sta­nę­ła i aż krzyk­nę­ła z ra­do­ści:

– Zna­la­złam coś! Nie bę­dzie­my gło­do­wać. Patrz!

Przy pod­mu­ro­wa­niu ko­ry­ta­rza, w głę­bo­kim, kwa­dra­to­wym otwo­rze le­żał za­pas tor­til­las, jak na­zy­wa­ją Mek­sy­ka­nie swe pła­skie plac­ki ry­żo­we. Obok sta­ła wiel­ka bu­tel­ka na­peł­nio­na ja­kimś pły­nem. Po­świe­ciw­szy la­tar­ką, Emma stwier­dzi­ła, że jest to oli­wa.

– Ja­kie szczę­ście! – za­wo­ła­ła. – My­śla­łam już, że umrę z gło­du.

– Te­raz już głód nam nie gro­zi. Mamy plac­ki i tor­bę z żyw­no­ścią, któ­rą za­bra­łam Par­de­ro­wi. Chodź­my da­lej!

– Czy nie na­ra­ża­my się na nie­bez­pie­czeń­stwo, krą­żąc po tych ko­ry­ta­rzach? Nie­trud­no tu za­błą­dzić.

– Nie, wiem do­kład­nie, skąd przy­szły­śmy. Mia­łam wpraw­dzie oczy za­wią­za­ne, ale czu­łam, że drzwi mo­jej celi otwie­ra­ły się w kie­run­ku, z któ­re­go nas przy­pro­wa­dzo­no.

Po­su­wa­ły się wol­no. Do­tar­ły wresz­cie do drzwi z cięż­kim, że­la­znym ry­glem moc­no na­oli­wio­nym. Drzwi były przy­mknię­te. Gdy je otwo­rzy­ły, wy­do­sta­ły się na dru­gi ko­ry­tarz, two­rzą­cy z pierw­szym kąt pro­sty. Ka­ria ostroż­nie zba­da­ła drzwi. Mia­ły ry­gle z obu stron, moż­na je było za­my­kać od we­wnątrz i od ze­wnątrz.

– Wszyst­ko tu do­sko­na­le przy­go­to­wa­no wcze­śniej – stwier­dzi­ła. – Ze­wnętrz­ny ry­giel miał słu­żyć do tego, aby za­mknąć ko­ry­tarz pro­wa­dzą­cy do na­szych cel, we­wnętrz­ny zaś miał unie­moż­li­wić wej­ście tym, któ­rzy by nas chcie­li uwol­nić.

– Gro­za mnie przej­mu­je, jaki to los miał nas spo­tkać.

– Szczę­ście, że­śmy go unik­nę­ły.

– Ale co da­lej?

– Nie trać­my na­dziei. Ster­nau bę­dzie nas szu­kać i może od­kry­je to wię­zie­nie. Mamy broń, amu­ni­cję, oli­wę i żyw­ność. Mo­że­my się bro­nić. Gdy­bym tyl­ko wie­dzia­ła, gdzie mamy się zwró­cić: na pra­wo czy na lewo?

– Słu­chaj! – Emma prze­rwa­ła jej szep­tem. Przy­cza­iły się, na­słu­chu­jąc zbli­ża­ją­cych się kro­ków.

– Wra­caj­my – zde­cy­do­wa­ła Ka­ria.

Pręd­ko prze­kra­dły się z po­wro­tem i za­ry­glo­wa­ły drzwi celi. Ktoś zbli­żył się, lecz mi­nął ją. Lek­ko tyl­ko ude­rzył w drzwi, jak­by chcąc się prze­ko­nać, czy są otwar­te, czy za­mknię­te.

– To były kro­ki kil­ku lu­dzi – szep­nę­ła Emma.

– Tak, o ile mnie słuch nie myli, czte­rech – do­da­ła Ka­ria. – To chy­ba Ver­do­ja i straż­nik, któ­rzy pro­wa­dzą Ma­ria­na i se­nio­ra Unge­ra. O, za­trzy­ma­li się. Słu­chaj, o czym mó­wią!

Roz­legł się głos eks-rot­mi­strza:

– Stać, je­ste­śmy na miej­scu. Jed­ne­go tu, dru­gie­go obok. Jaz­da!

Mi­nę­ło kil­ka mi­nut w zu­peł­nej ci­szy, po czym roz­legł się zgrzyt ry­gla. Po chwi­li usły­sza­ły kro­ki dwóch lu­dzi. Za­trzy­maw­szy się przed drzwia­mi celi Ka­rii, usi­ło­wa­li je otwo­rzyć.

– Ach, za­mknął! – ro­ze­śmiał się Ver­do­ja.

– To już było zby­tecz­ne – mruk­nął straż­nik. – Te­raz mu­si­my cze­kać.

– Nie chce wi­dać, by­śmy mu prze­szka­dza­li. Ale nie mam wca­le za­mia­ru li­czyć się z Par­de­rem.

– A gdy ze­chce wró­cić?

– Niech cze­ka cier­pli­wie na nas!

– A je­że­li za­cznie bie­gać po ko­ry­ta­rzach i za­błą­dzi albo zo­ba­czy coś, cze­go wi­dzieć nie po­wi­nien?

– Za­mknie­my ko­lej­ne drzwi, wte­dy bę­dzie mógł się do­stać tyl­ko do na­stęp­ne­go ko­ry­ta­rza i bę­dzie mu­siał cze­kać, aż przyj­dzie­my po nie­go.

– A je­że­li wyj­dzie z celi tyl­nym wyj­ściem?

– Wte­dy rów­nież nie­da­le­ko zaj­dzie. Tam­tych drzwi nie po­tra­fi otwo­rzyć, nie zna prze­cież ich ta­jem­ni­cy. Chodź, za go­dzi­nę przyj­dziesz po nie­go!

Ode­szli. Dziew­czy­ny ode­tchnę­ły z ulgą. Na myśl bo­wiem, że mogą być zno­wu schwy­ta­ne, ser­ca biły im nie­spo­koj­nie. Kie­dy kro­ki umil­kły, Emma za­py­ta­ła:

– Co te­raz?

– Uwol­ni­my Ma­ria­na i Unge­ra. We czwo­ro nie bę­dzie­my mu­sie­li się ich oba­wiać.

Emma od­ry­glo­wa­ła za­su­wę i wy­szły na po­przecz­ny ko­ry­tarz. Szły dość dłu­go, aż zna­la­zły się przed dwoj­giem są­sia­du­ją­cych ze sobą drzwi. Ka­ria za­pu­ka­ła do jed­nych. Nikt nie od­po­wia­dał. Za­pu­ka­ła więc do są­sied­niej celi – rów­nież nikt nie od­po­wie­dział. Od­su­nę­ła ry­giel i oświe­tli­ła la­tar­ką wnę­trze. Świa­tło pa­dło na mę­ską po­stać przy­ku­tą do zie­mi dwo­ma łań­cu­cha­mi.

– Se­nior Unger! – za­wo­ła­ła. – Dla­cze­go pan nie od­po­wia­dał na moje pu­ka­nie?

Za­brzę­cza­ły łań­cu­chy. Unger po­ru­szył się, ogrom­nie za­sko­czo­ny. Nie wi­dział, kto otwo­rzył drzwi, gdyż Ka­ria oświe­tla­jąc celę, sama sta­nę­ła w cie­niu.

– Se­nio­ri­ta Ka­ria? – upew­nił się, po­zna­jąc ją po gło­sie. – W jaki spo­sób do­sta­ła się pani tu­taj?

– Je­ste­śmy wol­ne!

– Je­ste­ście wol­ne? O kim pani mówi?

– O so­bie i o se­nio­ri­cie Em­mie.

– Ach! Więc jest ra­zem z pa­nią?…

– Je­stem tu­taj – ode­zwa­ła się Emma, wcho­dząc do celi. – Dziel­na Ka­ria za­bi­ła Par­de­ra, za­bra­ła broń i mnie oswo­bo­dzi­ła. Te­raz pan rów­nież bę­dzie wol­ny.

– Chwa­ła Bogu! Ale gdzie jest Ver­do­ja?

– Nie wiem. Straż­nik wró­ci do­pie­ro za go­dzi­nę.

– Mamy więc czas. Se­nior Ma­ria­no jest w są­sied­niej celi.

– I jego uwol­ni­my – po­wie­dzia­ła In­dian­ka. – Ale w jaki spo­sób zdej­mie­my pań­skie kaj­da­ny? Nie mamy prze­cież klu­czy, by otwo­rzyć zam­ki.

– Łań­cu­chy nie mają wca­le zam­ków, są tyl­ko przy­mo­co­wa­ne do ka­wał­ków że­la­za wbi­tych w ścia­nę. Nie mogę ich jed­nak do­się­gnąć. Niech pani je obej­rzy, pro­szę.

Było tak, jak mó­wił. Le­żał na ple­cach, obie ręce miał przy­mo­co­wa­ne do ścia­ny za po­mo­cą łań­cu­cha. Łań­cu­chy były krót­kie, więc ręce roz­sta­wio­no mu w ten spo­sób, aby jed­na nie mo­gła do­się­gnąć dru­giej. Ka­ria zo­rien­to­wa­ła się w oka­mgnie­niu, jak bę­dzie moż­na zdjąć łań­cu­chy. Nie mi­nę­ła mi­nu­ta, a Unger stał już na no­gach i roz­pro­sto­wy­wał swe po­tęż­ne mu­sku­ły ma­ry­na­rza, by po­bu­dzić krą­że­nie krwi.

– Ależ to szczę­ście w nie­szczę­ściu! Nie trać­my cza­su na roz­mo­wę i szyb­ko uwol­nij­my Ma­ria­na.

Otwo­rzy­li są­sied­nią celę. Ma­ria­no znaj­do­wał się w ta­kiej sa­mej po­zy­cji jak Unger. Nie od­po­wie­dział na pu­ka­nie, prze­ko­na­ny, że któ­ryś z drę­czy­cie­li przy­cho­dzi drwić z nie­go. Skrę­po­wa­ny był tak samo jak Unger, dla­te­go też oswo­bo­dze­nie z wię­zów za­ję­ło za­le­d­wie kij­ka mi­nut. Te­raz obie dziew­czy­ny mu­sia­ły opo­wie­dzieć, w jaki spo­sób się uwol­ni­ły. Unger i Ma­ria­no byli peł­ni po­dzi­wu dla ich przy­tom­no­ści umy­słu. One zaś mia­ły obok sie­bie moc­nych i od­waż­nych obroń­ców.

Ma­ria­no za­pro­po­no­wał, aby pa­nie za­trzy­ma­ły szty­le­ty, a re­wol­we­ry dały jemu i Unge­ro­wi. Męż­czyź­ni wzię­li też na­bo­je za­bra­ne Par­de­ro­wi, a Unger rów­nież flasz­kę z oli­wą. Zde­cy­do­wa­no też, że wszy­scy czwo­ro nie roz­sta­ną się pod żad­nym po­zo­rem, każ­de bo­wiem roz­łą­cze­nie mo­gło­by się oka­zać osta­tecz­ne. Mimo to po­dzie­li­li za­pa­sy je­dze­nia na czte­ry czę­ści. Każ­dy też miał mieć przy so­bie dzban z wodą. Nie mo­gli prze­cież prze­wi­dzieć, co się jesz­cze sta­nie.

Roz­dzie­liw­szy wszyst­ko mię­dzy sie­bie, za­czę­li ba­dać miej­sce swe­go przy­mu­so­we­go po­by­tu. Ko­ry­tarz, w któ­rym znaj­do­wa­ły się cele obu męż­czyzn, był u wej­ścia na głu­cho za­mknię­ty, u wyj­ścia zaś koń­czył się otwar­tym skle­pie­niem skal­nym. Przez nie prze­cho­dzi­ło się do ko­ry­ta­rza, przy któ­rym znaj­do­wa­ły się cele Emmy i Ka­rii. Ko­ry­tarz pro­wa­dził pro­sto do drzwi za­mknię­tych na dwa za­rdze­wia­łe ry­gle że­la­zne. Cho­ciaż Unger i Ma­ria­no wy­tę­żyw­szy siły od­su­nę­li je, drzwi nie chcia­ły pu­ścić.

O tych wła­śnie drzwiach po­wie­dział Ver­do­ja, że Par­de­ro nie po­tra­fi ich otwo­rzyć, gdyż nie zna ta­jem­ni­cy.

– Co ro­bić? – za­sta­na­wiał się Unger.

– Po­dob­no mają ja­kiś ta­jem­ni­czy me­cha­nizm – po­wie­dzia­ła Ka­ria. – Trze­ba do­kład­nie je obej­rzeć, może go znaj­dzie­my.

Przy świe­tle la­tar­ki za­czę­li spraw­dzać każ­dy sęk, każ­de wgłę­bie­nie, prze­szu­ka­li pod­ło­gę i ścia­ny – wszyst­ko na próż­no.

– To nam nie­wie­le po­mo­że – rzekł w koń­cu Unger. – Mu­si­my uciec się do pod­stę­pu. Nie­dłu­go po­wi­nien przyjść straż­nik. Trze­ba go schwy­tać, zmu­si­my go, aby nam po­ka­zał dro­gę.

– Do­bry po­mysł – po­parł go Ma­ria­no. – Mamy krze­si­wo Par­de­ra, mo­że­my więc zga­sić la­tar­kę, by nas nie zdra­dzi­ła. Wra­caj­my. Je­den zo­sta­nie w ko­ry­ta­rzu, dru­gi zaś scho­wa się za uchy­lo­ny­mi drzwia­mi celi. Gdy tyl­ko wej­dzie straż­nik, obez­wład­ni­my go.

– A my? – za­py­ta­ła Ka­ria.

– Pa­nie ukry­ją się w celi.

Ma­ria­no po­zo­stał w ciem­nym ko­ry­ta­rzu, Unger scho­wał się za drzwia­mi. Cze­ka­li chwi­lę, za­nim usły­sze­li ja­kiś szmer. Nie­ba­wem roz­le­gło się głu­che ude­rze­nie w drzwi, po­tem ja­kieś dziw­ne szarp­nię­cie, wresz­cie kro­ki. To szedł straż­nik. Mała la­tar­ka rzu­ca­ła nie­wy­raź­ne świa­tło, któ­re pa­dło po chwi­li na otwar­te drzwi. Straż­nik sta­nął i za­wo­łał pół­gło­sem:

– Se­nior Par­de­ro!

Nikt nie od­po­wie­dział, pod­szedł więc bli­żej do wej­ścia i za­czął roz­glą­dać się po ko­ry­ta­rzu. Sła­be świa­tło pa­dło na po­stać Ma­ria­na, opar­te­go o ścia­nę ko­ry­ta­rza.

– Se­nior Par­de­ro? – po­wtó­rzył straż­nik.

– Tak – po­twier­dził Ma­ria­no, zmie­nia­jąc głos.

– Se­nior Ver­do­ja od­je­chał do ha­cjen­dy, mam po­dą­żyć tam ra­zem z pa­nem.

– A resz­ta?

Gdy­by w ko­ry­ta­rzu nie było tak ciem­no, straż­nik nie dał­by się zwieść. Po­nie­waż jed­nak po­stać Ma­ria­na była tyl­ko na wpół oświe­tlo­na, a głos jego zmie­nio­ny, straż­nik prze­ko­na­ny, że stoi przed nim po­rucz­nik, po­wie­dział:

– Za­wró­ci­li wszy­scy,

– Wszy­scy?

– Tak, se­nior Ver­do­ja chciał po­cząt­ko­wo po­słać tyl­ko paru lu­dzi, ale po­nie­waż Ster­nau to si­łacz i spry­ciarz nie lada, więc po­je­cha­li wszy­scy. Na­gro­dę otrzy­ma­ją do­pie­ro wte­dy, gdy zła­pią dok­to­ra ży­we­go lub przy­nio­są jego gło­wę. Mam na­dzie­ję, że to im się uda.

– Ko­nie mają prze­cież zmę­czo­ne…

Unger zo­rien­to­wał się, że Ma­ria­no chce wy­cią­gnąć od straż­ni­ka jak naj­wię­cej szcze­gó­łów. Za­czął się jed­nak oba­wiać, że prze­dłu­ża­nie roz­mo­wy może wy­wo­łać nie­po­żą­da­ne skut­ki. Pod­kradł się więc od drzwi w po­bli­że straż­ni­ka. Ten nic nie po­dej­rze­wa­jąc, mó­wił da­lej:

– Uda­li się naj­pierw do ha­cjen­dy, gdzie otrzy­ma­ją wy­po­czę­te ko­nie. A zresz­tą te dwa ło­try, Ma­ria­no i Unger, są za­mknię­ci i przy­ku­ci łań­cu­cha­mi do ścia­ny, o uciecz­ce nie ma mowy.

– Na­praw­dę? – za­py­tał Ma­ria­no.

Po tych sło­wach zbli­żył się do straż­ni­ka, a Unger od tyłu obu­rącz chwy­cił go za gar­dło. Na­pad­nię­ty wy­pu­ścił z rąk la­tar­kę, jęk­nął głu­cho, a cia­łem jego wstrzą­snął dreszcz. Po chwi­li osu­nął się na zie­mię.

– W po­rząd­ku – po­wie­dział Unger. – Ze­mdlał. Za­pal­my świa­tło!

Straż­nik le­żał bez ru­chu. Byt zu­peł­nie sztyw­ny, oczy miał sze­ro­ko otwar­te, twarz sza­rą.

– Nie ze­mdlał, ale umarł – stwier­dził Ma­ria­no.

– To wy­klu­czo­ne! Prze­cież tyl­ko tro­chę go przy­gnio­tłem.

– Ależ, se­nior, to nie jest ko­lor twa­rzy czło­wie­ka ze­mdlo­ne­go. Umarł na­praw­dę, ze stra­chu, bo po­chwy­ci­li­śmy go tak nie­spo­dzie­wa­nie.

– Do dia­bła! Istot­nie wy­glą­da jak mar­twy. Szko­da, że łotr spła­tał nam ta­kie­go fi­gla. Kto te­raz wska­że wyj­ście?

– Może znaj­dzie­my dro­gę i bez nie­go. Wyj­dzie­my po pro­stu tam­tę­dy, któ­rę­dy on wszedł.

– Na po­zór to pro­ste, se­nior, ale ko­ry­ta­rze two­rzą la­bi­rynt, gdzie bar­dzo ła­two za­błą­dzić. A poza tym te dzi­wacz­ne drzwi, któ­re nie każ­dy po­tra­fi otwo­rzyć.

– Zo­ba­czy­my. Przede wszyst­kim jed­nak trze­ba stwier­dzić, czy rze­czy­wi­ście umarł.

Ma­ria­no wy­jął szty­let zza pasa straż­ni­ka i… na­ciął nim jego rękę. Po­ja­wi­ło się tyl­ko kil­ka kro­pli krwi. Ob­na­ży­li mu pierś, słu­cha­li czy od­dy­cha i czy ser­ce bije. W koń­cu na­bra­li cał­ko­wi­tej pew­no­ści, że Mek­sy­ka­nin nie żyje.

– Trud­no to wy­tłu­ma­czyć – mó­wił Unger. – Prze­cież le­d­wo go tkną­łem, a padł niby ra­żo­ny pio­ru­nem. Po­ło­ży­my go obok Par­de­ra.

Prze­szu­ka­li kie­sze­nie zmar­łe­go. Zna­leź­li sta­ry tom­ba­ko­wy ze­ga­rek, mały scy­zo­ryk i dużo pa­pie­ro­sów. Szty­let i dwu­rur­ko­wy pi­sto­let za­bra­li już wcze­śniej.

We­zwa­li pa­nie i opo­wie­dzie­li, co się sta­ło.

– Ten czło­wiek nie wy­glą­dał wca­le na tchó­rza – za­uwa­ży­ła Ka­ria. – Se­nior Unger za­pew­ne go udu­sił.

– Skąd­że zno­wu – za­prze­czył Unger. – Może nie był tchó­rzem, ale na pew­no miał nie­czy­ste su­mie­nie. A lu­dzie o nie­czy­stym su­mie­niu umie­ra­ją nie­kie­dy od na­głe­go stra­chu. Nie sprze­czaj­my się. Zo­bacz­my le­piej, czy zo­sta­wił za sobą wol­ną dro­gę.

Uda­li się do po­ło­żo­ne­go pro­sto­pa­dle ko­ry­ta­rza. Idąc na pra­wo na­tra­fi­li na otwar­te drzwi, pro­wa­dzą­ce do ko­lej­ne­go ko­ry­ta­rza. Do­szli do ka­mien­nej ścia­ny za­my­ka­ją­cej dal­sze przej­ście. Wró­ci­li więc i za­czę­li prze­szu­ki­wać lewą stro­nę. Wkrót­ce zo­ba­czy­li drzwi za­mknię­te na dwa ry­gle. Od­su­nę­li za­su­wy, ale drzwi nie moż­na było otwo­rzyć.

– I te kry­ją ja­kąś ta­jem­ni­cę – po­wie­dział Unger roz­cza­ro­wa­ny.

– Szu­kaj­my da­lej – na­le­gał Ma­ria­no.

Z wy­tę­żo­ną uwa­gą sta­ra­li się zgłę­bić za­gad­kę. Na próż­no.

– Wy­si­łek nasz da­rem­ny – rzekł wresz­cie Ma­ria­no. – Mu­si­my po­my­śleć o dru­giej za­sadz­ce.

– Na kogo? – spy­ta­ła Emma.

– A Ver­do­ja, za­po­mnia­łaś o nim?

– Ma­ria­no ma ra­cję – wtrą­cił Unger. – Je­że­li straż­nik nie przy­pro­wa­dzi Par­de­ra, Ver­do­ja bę­dzie prze­ko­na­ny, że obu przy­tra­fi­ło się ja­kieś nie­szczę­ście. Bę­dzie więc ich szu­kać w pi­ra­mi­dzie. Po­win­ni­śmy cza­to­wać na nie­go jak na straż­ni­ka.

– A je­że­li i jego se­nior udu­si?

– Nie chwy­cę go w ogó­le za gar­dło. Obaj z Ma­ria­nem przy­trzy­ma­my go moc­no. Zwią­że­cie go, my zaś po­sta­ra­my się, aby się nie bro­nił. Chcąc ra­to­wać wła­sne ży­cie, bę­dzie mu­siał wró­cić nam wol­ność.

– To je­dy­ny spo­sób na wy­do­sta­nie się stąd – po­twie­dził Ma­ria­no. – A więc wra­caj­my do na­sze­go ko­ry­ta­rza.

– Mamy do­syć cza­su – po­wie­dzia­ła Ka­ria. – Ver­do­ja nie spo­dzie­wa się jesz­cze straż­ni­ka i upły­nie kil­ka go­dzin, za­nim go za­cznie szu­kać.
mniej..

BESTSELLERY

Kategorie: