Papierowa miłość - ebook
Papierowa miłość - ebook
W walce o własne szczęście.
Kiedyś…
Anka i Piotr przez wszystkie szkolne lata byli parą. Oboje pochodzili z toksycznych rodzin. On – wzorowy uczeń, ona – dziewczyna z problemami, łamiąca wszelkie zasady. Mimo różnic doskonale się uzupełniali i uczyli od siebie nawzajem. Anka pokazywała Piotrowi jak wychodzić poza wyuczone schematy, a on zabierał ją w świat seksualnych doznań. Ich drogi nieoczekiwanie się rozeszły, a jedno z nich zabrało ze sobą tajemnicę…
Teraz…
Pewnego razu Piotr odprowadza swoją córkę do przedszkola. Okazuje się, że dyrektorką placówki jest Anka, jego dawna miłość, której nie widział piętnaście lat. Wraz z przypadkowym spotkaniem dawnych kochanków wracają do nich traumatyczne wspomnienia. Czy Anka i Piotr będą potrafili zawalczyć o wspólne szczęście, mierząc się z błędami wychowawczymi własnych rodziców?
Powieść mocna i poruszająca, która uświadamia, że teraźniejszość ma korzenie w przeszłości, a konsekwencje dziś podjętych decyzji ponosić będą kolejne pokolenia. Polecam!
Barbara Sęk, pisarka
Kategoria: | Obyczajowe |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 978-83-66989-80-1 |
Rozmiar pliku: | 1,1 MB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
26 czerwca 2016 roku
Niedzielny rodzinny obiad na stałe był wpisany w harmonogram tygodnia. W tym tkwiła ona – zaprogramowana do wykonywania swoich obowiązków. Zwykła układać w głowie plan spraw do wykonania, aby nie zakłócić stałych sekwencji, niezmiennych dialogów, udawanych emocji i uśmiechów. Z reguły wszystko przebiegało idealnie, katalogowo, do pewnego momentu. Mogliby zagrać w reklamie, gdyby nie to, że za każdym razem pojawiała się awaria, której często sama była przyczyną.
Kiedy usłyszała gwałtowne pukanie do drzwi, poczuła, że misternie tkana agenda dnia za chwilę runie. Nie było mowy o gościach tak wcześnie. To zapowiadało nadchodzącą katastrofę.
Potem przy stole jak przez szybę obserwowała kłótnię dwóch mężczyzn. Uczestniczyła w tym, ale trzymała się zupełnie obok. Zbyt długo milczała, aby teraz się odezwać. Wiedziała, że nikt jej nie posłucha, a może nawet nie usłyszy jej głosu. Siedziała na krześle, ale wewnątrz niej wszystko walczyło, analizowało słowa, biegało od ściany do ściany w panice, waliło głową w mur z wściekłości. A jej ciało pozostawało nadal bez ruchu, bez działania. Co miała robić? Jak mogła to zakończyć i uwolnić się od koszmaru? Brakowało jej łez, aby płakać nad sobą. Nagle zobaczyła cień szansy na wolność. Jeden z mężczyzn jeszcze tego nie dostrzegał. Wylewał swoje żale. Nigdy wcześniej nie widziała go w takim wzburzeniu. Ale to dobrze, czuła jego siłę, jego wyzwolenie. Ten, który ich tłamsił, właśnie opadł na krzesło, trzymając się za klatkę piersiową. Zarył czołem o blat stołu. Charczał, ciężko było go zrozumieć, chociaż wiedziała, że prosi o pomoc.
Stworzyła nową agendę na ten dzień. Nadszedł czas, żeby wzięła na siebie odpowiedzialność za najbliższych. Odesłała młodszego mężczyznę, którego chciała chronić. To jedyne, co mogła zrobić, aby zrzucić z niego ten ciężar i wyrównać swoje rachunki.
Drugi mężczyzna, z którym została, wstał z krzesła. Miał jeszcze sporo siły. Zaczął się przemieszczać, opierając się ręką o blat stołu. Doszedł do kredensu i całym ciężarem opadł na porcelanę. Dźwięk rozbijanych naczyń eksplodował w jej głowie. Zrozumiała, że niczym pisklę musi wydostać się ze skorupy, a potem zniszczyć niechciany pancerz.
Taksowała wzrokiem odłamki szkła, które przywarły do jego rąk, a potem skupiła się na nim. Mężczyzna odwrócił się, zsunął, ocierając plecami o kredens, i opadł na podłogę. Obserwowała, jak łapie się za serce, wypowiada jej imię i wyciąga rękę z niemą prośbą o pomoc.
Oszacowała stłuczoną porcelanę oraz zliczyła zadania do wykonania. Zaczęła od powolnego i ostrożnego zbierania największych kawałków. Zobaczyła, że mężczyzna próbuje resztkami sił wydostać się z pomieszczenia, być może w poszukiwaniu telefonu. Sięgnęła po odkurzacz stojący za drzwiami, po czym dokładnie wciągnęła pozostałe, małe kawałki rozbitych naczyń z dywanu.
Skończywszy, stanęła nad nim i spojrzała mu prosto w oczy, tak jak nigdy nie patrzyła, kiedy lęk brał nad nią górę, a żółć zalewała żołądek. Tym razem patrzyła na niego bez mrugnięcia, ale i on do końca pozostał dumny, aż do ostatnich momentów świadomości. Tkwiła nad nim, dopóki nie nabrała przekonania, że przestał się ruszać i zamknął powieki.
Odłożyła odkurzacz na miejsce, a potem poszła do kuchni włączyć czajnik. Kiedy woda zaczęła wrzeć, przygotowała naczynia i zalała wrzątkiem liście czarnej herbaty. Z tacą w dłoniach ominęła jego ciało, postawiła dzbanek na stole i nalała herbatę do filiżanki. Nie potrzebowała się spieszyć, gdyż dzisiejszy obiad właśnie został odwołany.Anka: wtedy
Wychodząc ze szkoły energicznym krokiem, minęła koleżanki z klasy. Machnęła im ręką i poszła ulicą Szaserów w stronę parku. Słyszała za sobą ich wesołe głosy. Chciała, aby ten nastrój jej się udzielił, aby ostatni dzwonek napełnił ją ekscytacją. Pragnęła czuć cokolwiek zamiast pustki.
Wyobrażała sobie, co by teraz robiła, gdyby jej świat nie rozpadł się tydzień temu. Tak samo jak pozostałe dziewczynki wybiegłaby razem z Olą w stronę torów kolejowych na Olszynce. Usiadłyby na swoich plecakach i rzucały kamieniami, liczyłyby wagony oraz machały do ludzi siedzących w przedziałach. Ola pokazałaby jej nowego siniaka na pośladku, ale z rozbawieniem w oczach. Miała za nic takie rany, odkąd kilka miesięcy temu ojciec użył na niej pejcza. Wtedy nie mogła się wyprostować i opuściła parę dni w szkole, a na wuefie nie ćwiczyła przez kilka tygodni. Bez względu na pogodę ducha koleżanki Anka przytuliłaby tę pulchną, pełną optymizmu dziewczynę i pokazałaby jej książki, które ukradła z biblioteki. Ola zakryłaby usta z udawanym przerażeniem i zadawałaby pytania o szczegóły ukrywania łupów przed matką Anki, która pracowała w omawianym miejscu przestępstwa. A potem marzyłyby o zamieszkaniu razem. Wymyślałyby wiersze o nauczycielach, obiecywałyby sobie dozgonną wierność, nawet po założeniu swoich rodzin. Życie nadal wydawałoby się proste i nieskomplikowane.
Kiedy w poprzedni poniedziałek Ola nie przyszła na lekcje, Anka posmutniała. Zastanawiała się, którą tym razem część ciała koleżanki ojciec postanowił ozdobić kolorem. Może dziewczyna stanęła w obronie matki i oberwała za odwagę? Wszystkie scenariusze były prawdopodobne. Tylko nie ten, iż Ola nie usiądzie więcej z nią w ławce. Kiedy wychowawczyni powiedziała jej, że wyprowadziły się z mamą, nie uwierzyła. Nawet wtedy, gdy nauczycielka wyjawiła decyzję rodzicielki przyjaciółki, która zdecydowała, iż nigdy więcej nie pozwoli tyranowi na krzywdzenie jej i córki. Anka wybiegła wówczas z klasy w kierunku Kobielskiej, gdzie mieszkała Ola. Na miejscu nikogo nie zastała. Czy mogły wyprowadzić się bez słowa, bez zapowiedzi, bez przygotowania? Czy można zniknąć z czyjegoś życia tak po prostu?
Jeszcze tydzień temu, jak pozostałe dziewczyny, miała bratnią duszę. Na nic się zdały zapewnienia nauczycieli, że niedługo pozna wiele innych przyjaciółek, że ma przed sobą całe życie. Czy oni naprawdę nic nie rozumieli? Pielęgnowała żal do siebie, iż nic nie zauważyła oraz dała się zmylić uśmiechom i pozorom. Nie zadała odpowiednich pytań na czas. A może tak naprawdę nie znała Oli? Miała też żal do przyjaciółki za to, że o niczym jej nie wspomniała. A musiała wiedzieć o wyjeździe, bo z mamą rozmawiała o wszystkim. Siedem lat przyjaźni zostało zakończone jednym szybkim cięciem, niczym wydrążenie nerki. Anka na pozór wyglądała tak samo, ale wiedziała, że odejście Oli pozostawiło w niej dziurę po organie, który wycięto. Przyjaciółka zostawiła ją nagą, z poczuciem, że rozlewa się po jej ciele plama krwi, której nie będzie potrafiła zetrzeć.
Rozmyślając, zamiast skręcić do domu, poszła w stronę torów między Wojskowym Instytutem Medycznym a Kozią Górką. Usiadła na konarze drzewa. Pod podeszwami butów chrzęściło pokruszone szkło. Dwa metry od niej, w krzakach, dostrzegła dwóch znajomych bumelantów – jeden był spod piątki, a drugi z bloku obok. W wielkim skupieniu opróżniali butelkę taniego wina.
– Serwus, księżniczko! – Pomachali do niej i wyszczerzyli bezzębne dziąsła.
Odwzajemniła uśmiech. Pogrzebała ręką w plecaku. Nadal nosiła tam karteczki, które przekazywały sobie z Olą na lekcjach. Na pisaniu do siebie upływały im całe dnie. Zastanawiała się, jak przetrwa teraz w szkole, do kogo będzie pisać? Nauczycielka nie potrafiła powiedzieć, gdzie obecnie mieszka Ola. Nie zostało jej nic, tylko samotne wizyty przy torach oraz wspomnienia o kompance.
Mężczyźni wyszli z krzaków i stanęli blisko niej. Anka widziała, że ubrania mężczyzn były brudne, a ledwo znośny zapach otaczający ich postacie osiadał na pobliskich przedmiotach oraz osobach. Ludzie spacerujący z psami mijali ich szybkim krokiem i ze spuszczonym wzrokiem, jakby samym spojrzeniem mogli zostać pokalani. Zrozumiała, że spacerowicze uciekali też przed nią. Stopiła się w jeden obraz z pijanymi mężczyznami. Dziwne, ale przebywając obok nich, odzyskała chwilowy spokój ducha. Spędziła jeszcze kilkanaście minut, biernie im towarzysząc. Ona – zagłębiona w swoich myślach, oni – ze swoimi problemami narastającymi wraz z widocznym dnem butelki. Upewniwszy się, że księżniczka nie pożyczy im pieniędzy na kolejną porcję, odeszli szukać szczęścia gdzieś indziej.
Wstała i otrzepała spodnie. Postanowiła wracać do domu. Niespiesznym krokiem dotarła do bloku znajdującego się vis-à-vis parku. Weszła na drugie piętro i stanęła przed drzwiami. Oddychała głęboko przez kilka minut, przekonana, że kiedy wejdzie do środka, zaburzy ciszę. Nie robiła tego świadomie, ale zawsze doprowadzała do zdarzeń generujących zamęt. Wyciągnęła w końcu spod kurtki sznurek, na którym nosiła zawieszony pęk kluczy do mieszkania. Wkroczyła do środka i powiesiła kurtkę na wieszaku.
Skierowała się do dużego pokoju, gdzie panował mrok. Na dużym stole dostrzegła subtelny ogień świeczki, z której krople wosku skapywały na blat. Skupiona na delikatnym świetle, nie zauważyła sztalugi. Kopnęła ją, a ta runęła na ziemię z rumorem.
– Anka! Cicho! Co ty robisz?! Mama śpi w pokoju.
Dopiero dostrzegła, że na wersalce siedział Marek.
– Nic nie widzę – odpowiedziała.
Brat energicznie rozsunął zasłonę, wpuszczając do pokoju dzienne światło.
Zauważyła postać przyklejoną do jego ciała. Patrzyła zahipnotyzowana, jak długowłosa dziewczyna liże szyję chłopaka, a ten, odrywając ją od siebie, szepce coś do jej ucha. Postać odwróciła głowę i spojrzała na Ankę. Zmrużyła oczy ubrane w mocny, czarny makijaż. Wyglądała tak, jakby oddała twarz w ręce kilkulatka bawiącego się węglem.
– To moja młodsza siostra – wytłumaczył dziewczynie Marek i zamknął jej rozchylone usta swoimi.
Młodsza siostra. Tylko tyle. Jakby ten fakt sprawiał, że można ją ignorować, nie trzeba jej przedstawiać nowopoznanym osobom i choćby udawać przed nią odrobiny kurtuazji. Anka nie miała wątpliwości o swojej gotowości, aby towarzyszyć bratu we wszystkim, co robił. Chociaż odnosiła wrażenie, że z każdym rokiem dziesięcioletnia różnica wieku zwiększała bariery między nimi. Kiedyś się z nią bawił. Nawet gdy był czymś zajęty, wskakiwała mu na kolana niczym kot i żądała zabawy tu i teraz, a on ostatecznie ulegał. Biegali po małym mieszkaniu, bawili się w chowanego albo grali w chińczyka.
Ostatnio widywała go rzadziej niż kiedykolwiek. Przestał dzielić swoje sprawy z młodszą siostrą. Gdy była dzieckiem, łączyła ich naturalna więź, ale odkąd weszła w wiek nastoletni, Marek zniknął jej z horyzontu. Tęskniła. Jeszcze kilka lat temu, kiedy zaczęła chodzić do podstawówki, uważała, że brat jest dla niej jedynym wsparciem. Przeżywał nowy rozdział w życiu siostry bardziej niż ona sama. Odprowadzał ją do szkoły, czasami odbierał po lekcjach. Nigdy nie była bardziej dumna niż wtedy, gdy mogła złapać go za rękę i wymownie spojrzeć na Olę, która zazdrościła jej relacji z Markiem. Ale kiedy rok temu po dwóch nieudanych próbach w końcu otrzymał indeks wymarzonej Akademii Sztuk Pięknych, fundamenty ich więzi zaczęły się walić. On poznał innych ludzi i znikał z domu. Ona dostała miesiączki i postanowiła po swojemu radzić sobie z dorastaniem. Teraz zniknęła też Ola, przez co utrata Marka dotykała jeszcze bardziej.
– Anka! Chodź tu! – Głos matki sprowadził ją na ziemię.
Opuściła przytuloną parę i poszła do najmniejszego pokoju. Ostrożnie przekroczyła próg pomieszczenia, w którym mama z reguły leżała po powrocie z pracy. Często miewała boleści, dlatego domownicy starali się jej nie przeszkadzać.
– Wróciłam ze szkoły – oznajmiła.
– Trudno było tego wejścia nie usłyszeć. Czy ty nie możesz być bardziej subtelna? – Matka uniosła ciało na łokciach.
– Bo było ciemno w pokoju, nic nie widziałam, a Marek postawił sztalugę…
– Nie zwalaj, proszę, na Marka swojej niezgrabności. Gdybyś szła ostrożnie, to byś nic nie przewróciła. No przecież trzeba być jakimś słoniem, żeby przewrócić sztalugę. Zwiąż w ogóle włosy, w rozpuszczonych wyglądasz jak czarownica. No i ten wyraz twarzy… Nie możesz wykrzesać uśmiechu? Nie rób łaski, że żyjesz. – Renata Pietruk z powrotem opadła plecami na poduszkę.
– Mówiłam ci, że Ola się wyprowadziła. Nie mam do kogo się uśmiechać ani z czego być zadowolona.
– Nie użalaj się nad sobą. Nie ma innych koleżanek w szkole? Już bez przesady. Czy Maruś maluje? Podnieś sztalugę oraz posprzątaj to, co tam nabałaganiłaś, a jemu powiedz, żeby zrobił sobie przerwę i przygotował mi herbatę z malinami.
Anka czuła, że łzy napływają jej do oczu. Nie potrafiła nikomu wytłumaczyć osamotnienia otulającego jej umysł. Dodatkowo, pielęgnowała myśl o tym, jak bardzo nienawidzi mamy a jednocześnie wstydziła się tego uczucia. Nawet Oli nigdy go nie wyznała. Wiedziała, że gdyby tylko matka ją przytuliła, zabrała na upragnione lody lub przyrządziła ciepłe, gęste kakao, wybaczyłaby jej wszystko. Może, przełykając brązowy płyn, spojrzałaby matce w oczy i odważyła się powiedzieć, że ją kocha? Ale na lody nie było pieniędzy, a na kakao czasu ani okazji. Na miłość między nimi też nie starczało zaangażowania. Anka wielokrotnie się zastanawiała, czy gdyby reprezentowała jakiś rodzaj talentu – umiała śpiewać albo tańczyć – zasłużyłaby na odrobinę matczynej uwagi? Niestety, jej pospolitość odrażała nawet ją samą. Choćby stanęła na głowie, nie dorównałaby Markowi. W wyścigu o atencję znajdowała się na straconej pozycji. Przyszła na świat niczym balast. Nieraz słyszała, że była nieznośnym dzieckiem, wrzeszczącym, wymagającym zainteresowania. Tak bardzo zmęczyła mamę, że teraz jako dwunastolatka musiała radzić sobie sama. Marek, uzdolniony, miły, przystojny oraz rokujący chłopiec z potencjałem, koncentrował na sobie całą uwagę mamy. Natomiast Anka czuła się niepotrzebna, niczym pognieciony papier, na którym nikt nie chce już rysować.
Otarła zapłakane oczy, zapaliła światło w dużym pokoju i podeszła do splecionych ciał znajdujących się na wersalce.
– Nie chcę cię zmartwić, ale mama prosi, żebyś zrobił sobie przerwę i przyniósł jej herbatę z malinami. – Pochyliła się jeszcze bliżej do ucha brata. – Maruuusiu – wyszeptała, naśladując głos matki.
Marek westchnął i oparł plecy o mebel. Zacisnął pięści oraz powieki. Jego wargi uformowały bezgłośne „kurwa mać”, a po chwili „ja pierdolę”.
– Zrób jej tę herbatę, a ja odprowadzę Bożenę. Proszę. – Spojrzał błagalnie na Ankę.
– Dobra. A potem posłuchamy muzyki? – powiedziała już do jego pleców.
Marek zagarnął postać wysokiej, szczupłej dziewczyny i wyprowadził ją z mieszkania.
Anka nastawiła wodę w czajniku. Cierpliwie czekała, aż zacznie się gotować. Istotne było, aby nie doprowadzić czajnika do głośnego gwizdania. Taką niefrasobliwością kilka razy sprowadziła na mamę kilkudniowe migreny. Zalała herbatę, odczekała, aż się zaparzy, i dolała syrop malinowy z butelki. Poszła do dużego pokoju, by podnieść przewróconą sztalugę. Pozbierała z podłogi rozsypane pędzle. Zeskrobała przyklejony wosk ze stołu oraz przykryła wersalkę narzutą. Marek nie wracał.
Drżały jej ręce, ale znalazła w sobie odwagę. Stąpała krok po kroku, aby nie wzburzyć płynu i nie poplamić nim parkietu. Ostrożnie przekroczyła próg pokoju, w którym odpoczywała mama.
– Mamo, przyniosłam ci herbatę.
– Przecież prosiłam Marka.
Anka zastygła w bezruchu. Przez moment oscylowała między zawróceniem a postawieniem szklanki na nocnej szafce. Obserwowała matkę masującą skronie. Kobieta powoli wydychała powietrze z płuc, jakby dopiero zakończyła ćwiczenia fizyczne. W końcu usiadła i wyciągnęła dłoń.
– No daj. – Renata chwyciła naczynie. – Marek kazał ci mnie przeprosić? Nie gniewam się na ciebie. Ja tylko proszę, żebyś mu nie przeszkadzała. To wszystko. Odrób lekcje, wyjdź na podwórko, zajmij się sobą albo, jak inne normalne dziewczynki, pomóż w domu.
– Ale ja nic nie zrobiłam.
– A kto przeszkadzał bratu w malowaniu? Przecież widziałaś, że jest w trakcie pracy. Dlaczego nie poszłaś od razu do swojego pokoju?
Nie potrafiła odpowiedzieć na to pytanie, ponieważ nie chciała wydawać Marka. Odgadła, że mama nic nie wie o długowłosej Bożenie. Spuściła głowę. W tym momencie zapragnęła towarzystwa Oli, aby omówić z nią tę sytuację. Rozśmieszyć ją opowieścią o tych wszystkich nieporozumieniach i swojej niezgrabności, obgadać Marka ignorancję. A potem wytłumaczyć sobie, że Ola ma gorzej, a przecież stać ją na uśmiech.
Usłyszała dźwięk otwieranych drzwi i pomyślała, że wrócił brat. Kiedy do jej uszu dotarł hałas ponownie upadającej sztalugi, domyśliła się, iż to jednak tata. Pobiegła i podniosła mebel, z ulgą oceniając, że nie jest połamany. Usłyszała, jak matka poderwała ciało z łóżka. Po chwili z nieoczekiwaną energią stanęła na wprost swojego męża.
– Co ty robisz, znowu jesteś nachlany? Jesteście tacy sami, zniszczycie Markowi jedyną sztalugę! – Przenosiła palec z męża na Ankę.
– Dobrze, może w końcu pójdzie do pracy. Kto stawia takie gówno na środku pokoju? Jest coś do jedzenia? Głodny jestem. – Stefan zignorował przytyk żony.
– Zrobię ci naleśniki, tato. – Anka wtrąciła się, chcąc załagodzić sytuację.
– Znowu?
– Nie umiem nic innego – odpowiedziała przepraszająco.
– Przecież to nie twoja wina, Aniu. To żona powinna mi zrobić obiad. – Spojrzał z wyrzutem na małżonkę. Poduszka uformowała jej krótkie, lekko falowane włosy w gniazdo na czubku głowy.
– Jezu, jesteś taki prostacki. Nic nie rozumiesz – westchnęła Renata.
– Nie, nie rozumiem, dlaczego pół dnia leżysz w pokoju, a córka robi mi naleśniki kolejny dzień z rzędu.
– A sam nie masz rąk? Robol z hrabiowskimi ambicjami.
– Pracuję w fabryce tylko dlatego, żebyśmy jakoś funkcjonowali, a nie dlatego, że to lubię.
– Do mnie masz pretensję o to, że sobie nie radzisz w życiu? Przecież ja cię do fabryki nie wysyłałam. Żyjemy w Warszawie, po zmianie ustroju. Załóż firmę, nie wiem, wymyśl coś, cokolwiek. Jest całe mnóstwo możliwości. A poza tym to, że ty jesteś robolem, nie znaczy, iż Marek ma nim być. ASP nie jest dla każdego. Trzeba mieć odpowiednie warunki do rozwoju artystycznego.
– Jakie, kurwa, warunki? Czy ty nie widzisz tego, że nas niszczysz? Pamiętasz, że masz jeszcze córkę, która potrzebuje matczynej czułości, a nie ciągłego łajania przez migrenową malkontentkę? – Ojciec machał ręką przed oczami żony.
Anka przypomniała sobie, jak kilka lat temu podczas kłótni rodziców Marek znalazł ją schowaną w szafie. Przytulał ją wówczas, dopóki krzyki nie ucichły. Pozwalał siostrze wierzyć, że ją ochroni, że nie jest sama, ale nawet on, będąc prawie dorosły, potwornie się bał. Teraz też Anka miała ochotę go przytulić, opowiedzieć o stracie Oli i poprosić o radę, jak ma z tym dalej żyć, ale rozumiała, że on wolał spędzać chwile z długonogimi i długowłosymi dziewczynami w swoim wieku. To nie był czas, aby liczyć na jego troskę.
Poszła do swojego pokoju i zasłoniła uszy. Nie potrafiła zdobyć się na nic innego. Kłótnie rodziców nie były niczym nadzwyczajnym, lecz mimo to za każdym razem, gdy do nich dochodziło, Ankę ogarniał niepokój. Jeśli wcześniej, rozmyślając o utracie Oli, czuła otwartą ranę, to teraz odnosiła wrażenie, że ktoś z premedytacją oblewa ją spirytusem. Kiedyś stawała między rodzicami, prosiła mamę, żeby przestała krzyczeć na tatę. W konsekwencji matka całą złość wcelowywała w nią i przeganiała ją w kąt. Za każdy akt odwagi Anka płaciła słoną cenę. Następnego dnia bowiem nie dostawała śniadania do szkoły. Skoro była na tyle dojrzała, by wtrącać się w sprawy dorosłych, powinna też jak dorosła umieć o siebie zadbać. Wpojono jej, że zabieranie głosu nie popłaca, ale ona nie miała uległej natury i raz po raz coraz bardziej się narażała. Pomimo pozornej twardej skorupy tkwiła w strachu oraz ciągłej gotowości na to, że będzie musiała wyjść, zejść komuś z oczu, by nie przeszkadzać, a może nawet uciec jak najdalej. Zapragnęła, aby Ola i jej mama zabrały ją ze sobą. Nie wątpiła, że większość domowników nie zauważyłaby jej zniknięcia albo, odkrywszy jej nieobecność, nawet odetchnęłaby z ulgą.
Nadal docierały do niej podniesione głosy rodziców. Dopiero po dłuższej chwili dźwięki wzajemnych oskarżeń straciły na sile. W końcu, najpewniej z powodu wyczerpania, zamilkli. Anka zwinęła się w kłębek pod kołdrą. Po kilkunastu minutach przewracania się z boku na bok usłyszała, że ktoś wszedł do pokoju.
– Śpisz? – spytał tata.
Mruknęła porozumiewawczo. Tata podszedł do niej i zaczął głaskać latorośl po głowie.
– Będę spał dzisiaj w twoim łóżku – oznajmił z wahaniem. Zdjął ubranie i w samych majtkach wpełzł pod kołdrę.
Anka nie mogła zapaść w sen. Wiedziała tylko, że Marek jeszcze nie wrócił i że matka będzie stała przy otwartym oknie i wyglądała ukochanego syna. Czy jak wróci, to mama położy się z nim i będzie go tulić? Snuła wyobrażenia o uścisku czułych ramion, z których można czerpać siłę. Czy miłość może sprawić, by sny dziecka były milsze? Zdawała też sobie sprawę, że pomimo sympatii matki Marek od niej uciekał. Mierziła go jej miłość. Odrzucał to, o czym ona mogła tylko pomarzyć.
Wróciła do rzeczywistości. Zacisnęła pięści i oczy. Czuła pot między palcami, pod powiekami zaczęły wzbierać łzy. Ojciec ulokował stopy przy jej głowie. „To nic takiego, Aniu” – wmawiała sobie, ale czuła, że to niewłaściwe, że coś jest nie tak.
Nadal nie mogła usnąć. Gdy usłyszała, że tata chrapie, bezgłośnie wstała. Wyjęła z plecaka zwinięte w małe kwadraty karteczki z charakterem pisma Oli i wrzuciła do szuflady, gdzie trzymała swoje dziecięce skarby. Wysunęła z dna rysunek misia. Na grubym brzuszku zwierzaka widniał wielki napis: „Przytul mnie”. Anka przycisnęła do piersi dzieło brata, które stworzył dla niej ze specjalną dedykacją. Tuliła jak futrzanego przyjaciela. Potem wyprasowała dłońmi kartkę i odłożyła ją starannie na miejsce.Anka: teraz
Zadzwonił telefon. Wzdrygnęła się, a potem w nagłym przypływie entuzjazmu postawiła siatki z zakupami na ziemi. Drżały jej dłonie. Nigdy nie nauczyła się panować nad lękiem przed wiadomościami, które przynosił telefon, ale tym razem liczyła na informację o synu. Kiedy zobaczyła na wyświetlaczu, kto dzwoni, znieruchomiała. Zanim wyartykułowała powitanie, usłyszała: „Jest u mnie”. Cisza. „Pod twoją klatką za pół godziny”. Połączenie skończone. Zastygła w miejscu. Blokowała wejście do supermarketu, ale nie zważając na to, wyjęła papierosa. Mieliła w głowie fakty. Pięć dni temu zawiozła Roberta do Łodzi, do ośrodka leczenia uzależnień. Kilka spokojnych dni pełnych nadziei. Wczoraj odebrała telefon z ośrodka z informacją, że uciekł. A ona zupełnie na luzie pojechała zrobić zakupy, jakby syn miał za chwilę wrócić do domu z wycieczki. Opanowanie weszło jej w krew, gdy zrozumiała, że nerwowe reakcje w niczym nie pomagały, tylko trwoniły energię. Paląc chesterfielda, nie była pewna, czy powinna się cieszyć, że Robert odnalazł schronienie i nie koczuje w nieznanym miejscu, czy martwić, iż jest z tym, z kim nie powinien być.
– Pali pani w wejściu do sklepu! Przecież tu chodzą dzieci!
Uniosła papierosa do góry, chcąc powiedzieć, że już niewiele jej zostało do wypalenia. Zignorowała oburzone spojrzenia. Zaciągnęła się tytoniem i powróciła do analizy swojej sytuacji. Wiedziała, że Robert uciekł, ale pozwalała sobie na złudną nadzieję, iż pojawi się w domu. Natomiast on podejmował zupełnie inne decyzje, niż się spodziewała. Coraz bardziej docierało do niej, że jej oczekiwania to tylko życzeniowe myślenie. Przypomniała sobie, jak błagał ją, aby zabrała go do domu, aby nie zostawiała go w Łodzi. Wtedy prawie mu uległa. Jednak w końcu przekonała samą siebie, że tam będzie mu dobrze i, przede wszystkim, że nic lepszego w tej sytuacji nie może dla niego zrobić. Nawiedzały ją myśli, iż jest taka sama jak jej matka. Pewna swoich metod, a jedocześnie głucha oraz ślepa na rozsądek. Czy tak samo jak matka odraczała problem? Nie, Anka mierzyła się z czymś innym. Po prostu dorastanie Roberta wybuchło wyjątkowo nieznośnie. Jej syn potrzebował pomocy, a ona postawiła na kompetencje fachowych służb. Odwrotnie niż jej matka, która uważała, że sama najlepiej wie, jak pomóc synowi. Anka wierzyła, iż postępowała jak osoba kochająca swoje dziecko, a nie ambicje. Umiejętność uznania własnej porażki to największa dojrzałość, na jaką się zdobyła. Była przekonana, że ten błąd popełniła jej matka wobec Marka – nigdy nie dopuściła do siebie myśli, iż ktoś inny może mu pomóc lepiej niż ona. Nie, Anka nie jest swoją matką. Jest zupełnie inną osobą, lepszą.
Dlaczego jednak, zostawiając syna w Łodzi, czuła ulgę, jakby ktoś zdjął z niej największy ciężar, jakby wydostała się spod wody i wreszcie mogła nabrać głęboko powietrza? Dlaczego odnosiła wrażenie, że Robert był jej brzemieniem, karą za wszystko, czego się dopuściła? Pozostawało jej robić swoje i czekać, aż on zrozumie, iż ona nie jest jego wrogiem. Potem odzyska jego zaufanie oraz miłość. Ale uciekł, znowu uciekł i nie wrócił do niej, tylko do Marka. Nie pomogła mu, jedynie sprawiła, że będzie jej nienawidził. To była ich rodzinna skaza.
Przydeptała papierosa i podniosła w końcu zakupy z ziemi. Znowu kupiła za dużo, a przecież będzie gotować tylko dla siebie. To nic, zacznie zdrowo się odżywiać. Nie zrealizowała tego planu, kiedy Robert z nią mieszkał, bo ją wyśmiał. Nie przywiązywał wagi do tego, co je, czy w ogóle je, ani do innych, wydawałoby się, podstawowych życiowych spraw.
Podeszła do tyłu samochodu, wyjęła kluczyki z kieszeni. Jedna siatka upadła na chodnik, otwierając ścieżkę dla turlających się jabłek i winogron. Zaklęła pod nosem. Wcisnęła guzik w pilocie i pociągnęła za klamkę bagażnika. Drzwi pozostały zamknięte. Podczas gdy owoce zdążyły potoczyć się we wszystkie strony, Anka uparcie wciskała guzik, aby otworzyć samochód. Nic nie wskórała. Zaklęła na głos i kopnęła tylną oponę. Pieprzone baterie w pilocie – pomyślała.
– Co pani robi? – Usłyszała za sobą zdziwiony męski głos.
Piotr. To mógł być on. Czy to był jego dorosły głos? Dlaczego jej to przyszło do głowy? Wielokrotnie o nim myślała. Próbowała go rozpoznać w wielu mężczyznach. Każdy, kto był niestandardowo wysoki, zwracał jej uwagę, ale z reguły dosyć szybko orientowała się, że to nie ta twarz. Ale głos, który dobiegł z tyłu – lekko zachrypiały bas – mógł należeć do niego. Odwróciła głowę w jego stronę i upewniła się, że to nie Piotr. Mężczyzna, który się do niej zwrócił, był zbyt niski, zbyt przysadzisty, zbyt niepiotrowy.
– Próbuję otworzyć samochód – odpowiedziała.
– Mój samochód – stwierdził krótko.
– Słucham?
– Próbuje się pani włamać do mojego samochodu.
Ze zdziwieniem podeszła do boku pojazdu i zajrzała do środka. Czysty, jakby ktoś przed chwilą go odkurzył, a deskę rozdzielczą odświeżył mokrymi chusteczkami do kokpitu. Na przednim lusterku wisiał mały smerf. To nie był jej samochód.
– Przepraszam, musiałam się zamyślić, z tyłu wygląda identycznie. – Zdobyła się na najszczerszy uśmiech.
Facet podszedł do samochodu, gniotąc adidasem winogrono. Rozdeptana skórka przywarła do jego podeszwy. Sprawdzał, czy jej kopnięcie nie spowodowało uszkodzeń. Anka sprawnymi ruchami podniosła zakupy i ruszyła na poszukiwania swojego auta.
– Nic się nie stało. – Mężczyzna dogonił ją i mówił tonem sugerującym, że nadal prowadzą konwersację.
– A co się miało stać?
– No przecież kopnęła pani mój samochód. Za takie rzeczy się płaci.
Anka rozejrzała się na boki, szukając kamerzysty programu satyrycznego. Ostentacyjnie zignorowała mężczyznę, podniosła kluczyk do góry i zaczęła klikać, jednocześnie wypatrując migoczących świateł swojego pojazdu. Znalazła.
– Może w ramach rekompensaty dałaby się pani namówić na kolację? – Mężczyzna, niezrażony jej milczeniem, poczłapał za nią i obserwował, jak pakuje siatki do bagażnika.
Zamknęła klapę, chwyciła go pod rękę i podprowadziła do tylnych drzwi. Otworzyła je na roścież. W środku znajdowały się teczki, kartki, rozrzucone dziecięce rysunki, pinezki pomieszane z torebkami i resztkami jedzenia z McDonalda.
– Widzi pan? To mój samochód i mój świat. Ten świat nie je kolacji z tamtym światem. – Wskazała ręką na stojącego kilka metrów dalej i wyglądającego z zewnątrz tak samo jego forda fiestę.
Mężczyzna zajrzał do środka samochodu. Uniósł brwi do góry, potem nieznacznie się uśmiechnął i spojrzał na nią.
– Wiem, że pani syn wyjechał. Ma pani więcej czasu, mogę pomóc posprzątać. – Mężczyzna szeroko się uśmiechnął.
Nie mogła pojąć, skąd ten obcy człowiek wie o jej synu. Przypatrywała się nieznanemu mężczyźnie, mierząc go od góry do dołu. W jeansach, koszuli w kratę i wylewającym się z niej brzuchu nie przypominał nikogo, na kogo by wcześniej zwróciła uwagę.
– Karol. – Wyciągnął rękę. – Mieszkam pod czternastką, obok pani.
– Anka. Przepraszam, wprowadziłam się względnie niedawno i nie kojarzę sąsiadów. – Podała mu rękę.
Karol wybuchnął śmiechem, jakby opowiedziała coś zabawnego.
– Naprawdę mnie nie pamiętasz? Mieszkam tam od urodzenia. Chodziliśmy razem do szkoły.
Mężczyzna patrzył z wyrzutem.
– Przepraszam, naprawdę mało pamiętam ze szkolnych czasów.
To nie była do końca prawda. Pamiętała bardzo dużo, ale wybiórczo, szczególnie jeśli chodzi o kolegów i koleżanki. Przyjaźniła się tylko z jedną osobą.
– Nie szkodzi. – Głos Karola nieco złagodniał. – Możemy się spotkać przy kawie. Opowiesz mi, gdzie byłaś, jak zniknęłaś i dlaczego wróciłaś. Ja też mam dziecko. Wiem, jak to jest.
Po wyznaniu, że pamięta ją ze szkoły, przeszedł płynnie na ty. Patrzył na nią, szukając u niej aprobaty. Nie sądziła, aby Karol wiedział, jak to jest u niej. Nie negowała jego doświadczeń, ale skąd przyszło mu do głowy, że chciałaby z nim rozmawiać o swoich problemach?
– Dziękuję. Myślę, że nie jestem gotowa na taką rozmowę, ale będę pamiętać o twojej ofercie.
Szybko go minęła i wsiadła za kółko. Chciała stamtąd jak najprędzej odjechać, schować się w swoim mieszkaniu, oddzielić od świata, wyobrazić, że jest kimś innym. A czekało ją jeszcze jedno spotkanie.
Zaparkowała w wąskiej uliczce przed blokiem. Spojrzała w kierunku klatki i dostrzegła stojącego tam Marka. Dobrze, przynajmniej nie będzie musiała na niego czekać. Miała ochotę poprosić brata o pomoc we wniesieniu siatek, a potem zaprosić go na górę i zjeść razem obiad, włączyć Gunsów. Otarła zwilgotniałe oczy. Mrzonki. Wszedłby na górę, tylko jeśli zaszantażowałaby go, że nie ma przy sobie gotówki. Nawet gdyby poczęstowała brata obiadem, zjadłby jedynie dwa kęsy. Tak jak kiedyś ojciec. Byli do siebie bardziej podobni, niż sądzili. Dlatego żaden nie potrafił ustąpić. Z torbami w dłoniach powoli zbliżyła się do mężczyzny.
– Wszystko z nim w porządku, ale jest na ciebie wściekły. Po co go tam wysyłasz? Daj mu już spokój. – Marek wzruszył chudymi ramionami.
Odniosła wrażenie, że nonszalancko tłumaczy jej, aby pozwoliła jeść dziecku naleśniki z dżemem, a nie zmuszała do brokułów. On inaczej traktował Roberta, prawdopodobnie posiadał inny próg rozpoznania problemu. Marek był pobłażliwy w sprawach, które Ankę trapiły i nie dawały jej spokoju.
– W twoich kategoriach może jest z nim wszystko w porządku, w moich nie. Chcę mu pomóc, tylko on tego nie rozumie. Szkoda, że ty też nie.
– On musi chcieć, Anka. Nie zmusisz go, robisz sobie z niego jedynie wroga.
– Przecież sam wyznałeś, że się ciął. Mam to tak zostawić? Łzy napływały jej do oczu.
– Nie przejmuj się, mała. – Przygryzł dolną wargę. – On nie jest mną, to chwilowe. Taki wiek. Wyjdzie z tego.
Czuła niemoc. Chciała uchronić Roberta przed życiem, które wybrał Marek. Pragnęła wierzyć, że zachowanie syna ma charakter tymczasowy, ale wszystko podpowiadało jej najgorsze scenariusze.
Wyjęła portfel i podała Markowi wypłaconą wcześniej gotówkę.
– Tyle wam wystarczy? – Machnęła trzema stuzłotowymi banknotami.
– Przecież wiesz, że muszę brać leki, żeby nie słyszeć tych pieprzonych głosów. Ostatnio jest naprawdę dobrze, Anka.
Spojrzała na niego z politowaniem. Pomimo ciepłego maja miał na sobie starą jeansową kurtkę, przepocony podkoszulek i jak zwykle poplamione, brudne spodnie. Przygarbiony oraz zniszczony, przypominał śmietnikowego nurka. Jego otępiały wzrok wyostrzał się tylko na widok pieniędzy. Marek najwyraźniej już dawno zapomniał, co oznacza zwrot „jest dobrze”.
Dała mu do ręki jeszcze dwa banknoty.
– Powiedz mu, że go kocham.
Podniosła torby i skierowała się do drzwi wejściowych. Nie oglądała się już za siebie. Kiedy dotarła do mieszkania, wypakowała zakupy, a potem bez mocy opadła na sofę. Zamknęła oczy. Z niepokojem pomyślała o drzwiach sąsiada. W tym miejscu liczyła na względny spokój, a okazało się, że ktoś ją zna i obserwuje.
W alternatywnym świecie, stworzonym w myślach, prowadziła drugie, szczęśliwsze życie. Tam była żoną kochającego męża i miała dwójkę wspaniałych dzieci. Stop. Trójkę. Musieli zmagać się z trudnościami, ale dzięki miłości łagodzili wszelkie kłopoty. W tamtym świecie została podróżniczką. Albo inaczej: instruktorką jogi przekazującą innym spokój ducha i uczącą ich ciała możliwości płynących z autokontroli. W jej prawdziwym świecie spokój ducha nie istniał. Nie można osiągnąć harmonii, kiedy wyrzuty sumienia mocnym strumieniem zalewają myśli. Wszystko, czego doświadczała, jak za pociągnięciem dźwigni spychało ją w przepaść. Nigdy się nie wahała, podejmowała szybkie decyzje, ale ich konsekwencje, pozornie zapomniane jak spalony tytoń w papierosie, odzywały się złogiem zalegającym w płucach. Ona sama stanowiła wynik błędu kogoś innego. Jej życie było łańcuchem niekończących się porażek.
Powinna być przyzwyczajona do nieobecności Roberta. W tych krótkich okresach, kiedy z nią mieszkał, znikał w pokoju, a potem szczelnie zamykał się w sobie. Kiedy przegapiła, że wyobcowanie syna miało związek nie tylko z marihuaną, na którą przymykała oko? Polubił halucynogeny. Kochał odpływać, szukał innej rzeczywistości. Po części mu się nie dziwiła. Ale była matką i czuła przymus działania. Za pierwszym razem, kiedy uciekł, płakała, przerażona, że stanie mu się krzywda. Chyba o to najbardziej się martwiła – że znajdzie go martwego. A żaden rodzic nie powinien przeżyć śmierci swojego dziecka. Wiedziała, iż na to nie zasłużyła, nie na taką karę. Po tygodniu wrócił do niej, zaćpany, ale żywy. Nigdy jej nie przeprosił, nie widziała w nim skruchy, może dlatego tak bardzo ją irytował. Bała się, że z premedytacją zrobi sobie krzywdę, aby jej coś udowodnić.
Za drugim razem odwiozła go na oddział detoksykacyjny. Był tam przez cztery dobrze zapowiadające się dni, po których liczyła na dalszą skuteczną terapię. Robert nigdy nie tolerował zasad i autorytetów. Sądził, że limity i wytyczne to próby dręczenia go. W związku z tym nie dotrwał nawet do połowy planu terapii. Brakowało już jej pomysłów, tak jak jemu prawdopodobnie brakowało ojca.
Ogarnęła wzrokiem ścianę zasłoniętą regałem z książkami. Upajała się własnym projektem, zrealizowanym przez stolarza. Żadna ściana w jej mieszkaniu nie pozostała goła. Pokrywały je albo drewniane półki zastawione książkami, albo obrazy. Przysunęła drabinkę i zdjęła z najwyższej półki album ze zdjęciami. Większość cennych wspomnień zamknęła w tym zakurzonym przedmiocie. Między innymi te dotyczące mężczyzn, z których każdy na pewnym etapie ją zawiódł i porzucił. Nie powinna tego rozpamiętywać. Być może każdego z nich w pewnym momencie ona również zraniła. Ojciec, brat, syn oraz Piotr. Tylko na ostatniego miała wpływ. Wyjęła z albumu zdjęcie z końca lat dziewięćdziesiątych i spojrzała na nastoletniego chłopaka w za krótkich spodniach oraz w staromodnym, nawet jak na tamte czasy, swetrze. Patrzył w obiektyw z przerażeniem, niepewny, czy dziewczyna, której zaufał, utrzyma jego cenny aparat, a jeśli nie, to jakie kłamstwo powinien sprzedać ojcu. Zaśmiała się w głos. Na zdjęciu widziała wszystkie emocje, z jakimi musiał walczyć: chęć szaleństwa z nią, stopowana zdrowym rozsądkiem i strachem przed powrotem do domu. Po latach doszła do wniosku, że dzięki temu, iż trzymała się jego poukładanego świata, nie wpadła w taki kanał jak Robert oraz Marek. A wszystko pchało ją ku takiej drodze. Nawet jeśli wyśmiewała porządek Piotra, to tak naprawdę go potrzebowała.
Pod zdjęciem znalazła jeszcze wciśniętą, złożoną kartkę z namalowanym misiem – jej najstarszą pamiątkę. Ciepło pod powiekami zdusiła zamknięciem oczu. Rozprostowała kartkę i wygładziła ją dłońmi. Przytuliła do klatki piersiowej, tak jak robiła to w dzieciństwie, ale podobnie jak dawniej ukojenie wcale nie przychodziło. Spojrzała na podłogę, gdzie upadł zwinięty kwadratowy kawałek papieru. Kolejna pamiątka do kolekcji – papierowe piekło-niebo, prezent na przeprosiny od Piotra.
Sygnał telefonu oderwał ją od wspomnień. Wypuściła powietrze z płuc i wcisnęła zieloną słuchawkę.
– Naprawdę już nie mam siły – powiedziała Anka Alicji po nakreśleniu jej całej sytuacji. – Kręcę się wokół własnej osi, sama owijam sobie sznurek wokół szyi. Próbuję zachować spokój, ale coraz trudniej mi to wychodzi. Boję się – wyszeptała. Poddawała się, choć to nie było w jej stylu.
– Nie musisz być już z tym sama. – Alicja spróbowała tchnąć w nią więcej optymizmu.
– Co masz na myśli? – Anka spodziewała się miękkich, kojących słów, które mogłaby łyknąć na dobranoc: zapewnień, że są wokół ludzie, którzy ją wesprą, że ma po co żyć oraz że jest dobrą matką, mimo wszystko. Tego potrzebowała i Alicja zawsze była gotowa jej to dać.
– Piotr wrócił. – Alicja wypowiedziała to bardzo cicho i delikatnie jak najgłębiej skrywany sekret, który w końcu może ujrzeć światło dzienne.
– Co masz na myśli? – powtórzyła. Wyprostowała się nagle, a potem usiadła na sofie. Wyostrzyła słuch. Piotr. Chciała o nim coś usłyszeć.
– Po prostu wrócił. Powiedział, że jakiś projekt się skończył i że chce wrócić do rodziny.
– Do rodziny – westchnęła Anka. – Ja nie jestem jego rodziną.
– Kochanie, rodzina to nie metryczka, rodzinę się ma w sercu. Chyba ty powinnaś to wiedzieć najlepiej.
– Alu, nie zjawię się tak po prostu, nie będę mu pieprzyć planów. Jeśli wraca, to chce być z nimi, może do tego dorósł. Powinien móc sam w końcu zdecydować.
– Wiem, zgadzam się. Dlatego nic nie rób. W końcu sam się pojawi.
Milczała. Perspektywa zobaczenia Piotra wydawała się miła, ale Anka wiedziała, że oboje stali się innymi ludźmi. Wyobrażała sobie zbyt wiele czarnych scenariuszy, aby myśleć o tym spotkaniu z optymizmem.
– On ma prawo wiedzieć, Aniu. Musi się w końcu dowiedzieć.
– Przecież wiesz, że to nie jest takie łatwe.
Zakończyła konwersację bez pożegnania. Nie otrzymała od Alicji zwykłej dawki wsparcia. Tym razem jej słowa podrażniły wrażliwe miejsca. Anka czuła, że dziś nie zaśnie. Rozmowa o Piotrze i o tym, kim mogliby razem być, rozdrapała stare rany. Równie mocno jak uciekała przed konfrontacją z nim, pragnęła w końcu wyznać mu wszystko, co do tej pory ukrywała, oraz scedować trochę zmartwień na niego. Czy powinna go wpuścić do swojego życia? Był już mężczyzną, nie chłopakiem. Czy jego dłonie są tymi dłońmi, które powinny ją dotykać? Nigdy nie była tego pewna, ale przez te wszystkie lata nie znalazła innych, które dotykałyby lepiej. Czy znajdą wspólny język? Czy będą umieli milczeć i w ciszy odnajdywać potrzebne zrozumienie?
Wiedziała, że znowu wpuści Piotra do swojego świata. Zdawała sobie sprawę, iż tym razem to nie są żarty: decyzja, którą podejmie, ponownie go zmieni. A ona powinna przygotować się na zmierzenie się z jej konsekwencjami.
Ciąg dalszy w wersji pełnej