Papierowy mąż - ebook
Papierowy mąż - ebook
Przez tragiczne wydarzenia Elena była zmuszona porzucić wszystko to, co kochała najbardziej. Rodzinną ziemię. Dom. Stadninę. Konie. I to za sprawą przerażającej przeszłości, której oddech już zawsze czuła na karku, oraz męża obecnego tylko na papierze. Po latach, gdy kobieta w końcu nauczyła się żyć na nowo i pragnie ślubu z miłości, „papierowy mąż” sobie o niej przypomina. Czy wszystko pójdzie po jej myśli? Czy Dorian tak łatwo pozwoli jej odejść, gdy sam uknuł plan uwiedzenia żony? A jak odnajdzie się w tej zawiłej sytuacji Marco, bardzo temperamentny narzeczony? Nowa powieść Anett Lievre wciąga już od pierwszych stron i bardzo trudno jest się od niej oderwać. Autorka doskonale wie, jak budować napięcie oraz dostarczać czytelnikowi wielu emocji. Zapewniam, że tutaj jest ich pod dostatkiem. Gorąco polecam tę książkę! - Marta Kaczmarczyk, czytelniczka Anett Lievre ponownie rozpala serca czytelników pełnym pikanterii romansem z dreszczykiem emocji. Papierowy mąż od samego początku intryguje, a nic w tej historii nie jest oczywiste. Miłosny trójkąt rozgrzewa atmosferę do czerwoności, gdy napięcie między bohaterami sięga zenitu. Autorka czaruje swoim piórem, sprawiając, że nie sposób oderwać się od książki. Polecam z całego serca tę pełną namiętności powieść! - Emilia Majchrzak, Panna Nierozważna Recenzuje Kolejny płomienny i bardzo niegrzeczny romans autorstwa Anett Lievre, która tym razem zabiera czytelnika w podróż po Europie. Bohaterka uwikłana w trójkąt miłosny staje przed dylematem i wyborem między teraźniejszością a przeszłością, do której nigdy nie chciała wracać. Książka trzyma w napięciu do ostatnich stron i rozpala do granic wszystkie zmysły czytelników.
Gorąco polecam! - Beata Sagan, pisarka Tym razem Anett Lievre zabierze nas w rejs do gorącego Dubaju. Takiego romansu brakowało na polskim rynku wydawniczym, tym bardziej że przyprawia o szybsze bicie serca. Pełen miłości, pożądania oraz…? No właśnie… wyborów, których Elena będzie musiała dokonać. Czy wybierze słusznie, przekonacie się, czytając Papierowego męża. Polecam tę książkę całą sobą. Przepadam za tą historią. - Wasza madziara.malfoy, Magdalena Spirydowicz Anett Lievre znów zabiera nas do pełnego emocji, uczuć oraz tajemnic świata, który oczaruje was nie tylko treścią, ale również bohaterami. Czytając tę historię, nie będziecie się nudzić ani przez chwilę i wprost pochłoniecie ją od początku do końca. To fantastyczna książka, po którą musicie sięgnąć! Gorąco polecam! - Justyna Dziura, autorka Pełna namiętności historia, w której ona musi wybrać, z kim chce spędzić resztę życia. A wybór wcale nie jest prosty! Ta powieść was zaskoczy, rozbawi, namiesza wam w głowach i sercach, by ostatecznie rozpalić zmysły, ale to i tak nie wszystko, na co musicie być gotowi! Ja w to wchodzę! - Marzena Miłek, autorka
Kategoria: | Romans |
Zabezpieczenie: | brak |
ISBN: | 978-83-8290-224-2 |
Rozmiar pliku: | 1,2 MB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
Rozdział 1
Rozdział 2
Rozdział 3
Rozdział 4
Rozdział 5
Rozdział 6
Rozdział 7
Rozdział 8
Rozdział 9
Rozdział 10
Rozdział 11
Rozdział 12
Rozdział 13
Rozdział 14
Rozdział 15
Rozdział 16
Rozdział 17
Rozdział 18
Rozdział 19
Rozdział 20
Rozdział 21
Rozdział 22
Rozdział 23
Rozdział 24
Rozdział 25
Rozdział 26
Rozdział 27
Rozdział 28
Epilog
PodziękowaniaRozdział 1
Gianna
– Wyjaśnij mi, co to, do cholery, znaczy! – krzyknął Marco, rzucając we mnie gazetą.
Z ledwością ją złapałam, zanim opadła na ziemię u moich stóp, ale musiałam się sporo pochylić, aby ten manewr się udał. Niestety, usłyszałam obleśne westchnienie starszego turysty, siedzącego przy sąsiednim stoliku. Zapewne podziwiał moje wdzięki, gdyż na sobie miałam luźną, krótką sukienkę na szerokich ramiączkach. Wzdrygnęłam się, po czym wyprostowałam, udając, że nic się nie stało, że niczego nie słyszałam. Najważniejsze, że stojący przede mną mężczyzna nie zarejestrował tego faktu, bo bez ostrej wymiany zdań czy też bójki by się nie obyło.
– Może usiądziemy i pokażesz mi, o co jesteś zły? – zaproponowałam ugodowo, wskazując stolik, który zajmowałam, czekając na niego.
Chciałam się odpowiednio przywitać z narzeczonym i rzucić w jego ramiona, lecz chłód oraz wściekłość, które odbiły się na przystojnej twarzy, skutecznie mnie przed tym powstrzymały.
– Czy to prawda? Czy Dorian Harvey jest twoim mężem? – pytał, cedząc słowa.
Nadal stał w bojowej pozie, która w najmniejszym stopniu nie była wystudiowana. Prawdopodobnie powstrzymywał się przed zrobieniem widowiska w samym centrum Canolo, małej mieściny, ba, wioski na północy Prowincji Reggio Emilia.
Po moim ciele przeszedł zimny dreszcz, mimo że na dworze temperatura sięgała prawie czterdziestu stopni. Zdjęłam okulary przeciwsłoneczne i odruchowo zmrużyłam oczy. Nagłe ukłucie wewnątrz czaszki spowodowało przeogromny ból.
– Usiądźmy, porozmawiajmy – wyszeptałam, gdyż w momencie opadłam ze wszystkich sił i ledwo utrzymywałam się na rozdygotanych nogach.
– Jak się naprawdę nazywasz, Gianno? Kim jest kobieta z artykułu? Powiedz mi, że to jakaś zaginiona siostra, jakaś pieprzona pomyłka – prosił, nieświadomie pocierając palcem wskazującym niewielką bliznę pod prawym okiem, a robił to tylko wtedy, gdy wychodziła z niego nieokiełznana złość. – Kurwa, powiedz to! – warknął gniewnie, znów podnosząc głos, czym wywołał poruszenie wśród kilku klientów jedynej kawiarni w miasteczku.
Rozejrzałam się wokół, czując nudności podchodzące do gardła. Musiałam przełknąć tę gorzką pigułkę i zacisnąć zęby. Na szczęście nikogo znajomego nie zauważyłam, w kawiarence siedzieli sami turyści.
– Zapłacę za mrożoną kawę, a później pojedziemy do winiarni, tam wszystko ci opowiem. Proszę, nie rób scen – uspokajałam go, patrząc, jak zacisnął lekko kwadratową szczękę i charakterystycznym dla niego gestem poprawił krótkie, czarne jak smoła włosy.
– Costance! – krzyknął niecierpliwie, odwracając się w stronę wejścia do kawiarni.
Ze środka bladoróżowego budynku wyszła pulchna kobieta dobrze po trzydziestce, wycierając ręce w kolorową ścierkę.
– Marco, czego robisz raban? – Machnęła materiałem w stronę mężczyzny, śmiejąc się wesoło. – Dobrze, że wróciłeś – dodała. – Musisz mi pomóc. Trzeba zmienić beczkę z piwem, a Franco akurat gdzieś wcięło.
– Możemy się z tym wstrzymać? Przyjadę za godzinkę…
– To nie potrwa godzinkę – przerwałam mu, udając lekki ton głosu, a tak naprawdę cała drżałam w środku.
Uśmiechnęłam się miło, choć był to najbardziej sztuczny grymas, jaki udało mi się przywołać na twarz, ale musiałam stwarzać pozory szczęśliwej z powrotu narzeczonego, mając nadzieję, że jego siostra nie zauważy, co między nami zaszło. Inaczej cała familia plotkowałaby o nas w najbliższym czasie, a tego chciałam uniknąć.
– Idź, poczekam.
Zauważyłam, że Marco wpadł w jeszcze większy szał. Miotał się między wsadzeniem mnie w samochód a pomocą siostrze. Nienawidził, gdy coś szło nie po jego myśli. Może powinnam była mu opowiedzieć wszystko wcześniej? Może by zrozumiał?
– No chodź wreszcie – ponagliła go Costance, najstarsza z czwórki rodzeństwa.
– Dobra, już idę – poddał się. – A ty nie myśl, że ci się upiecze – syknął tak, bym tylko ja usłyszała.
Tak, powinnam była mu powiedzieć wcześniej.
Skinęłam głową, założyłam okulary i wróciłam do stolika. Usiadłam i zapatrzyłam się w dal. W rękach ściskałam kolorowy brukowiec prosto z Anglii, mnąc niczemu niewinną gazetę. To ja byłam winna, tylko ja. Wiedziałam, że to kiedyś wyjdzie na jaw. Zdawałam sobie z tego sprawę, ale odkładałam powiedzenie prawdy, myśląc, że w ten sposób Marco będzie bezpieczny. Okłamywałam samą siebie, że przeszłość nigdy mnie nie dopadnie.
– Wszystko dobrze? – zapytał ten sam mężczyzna, który wzdychał do moich koronkowych majtek.
Odwróciłam się gwałtownie w jego stronę i ze sztucznym uśmiechem numer dwa, który naprawdę wiele mnie kosztował, bąknęłam sì. Nie zaprzątałam sobie jednak nim głowy i próbowałam rozprostować zmięte kartki, by dopatrzyć się tego, co znalazł narzeczony.
Narzeczony… przecież w świetle prawa tak naprawdę nie mógł nim być. Po co przyjęłam pierścionek? Dlaczego najpierw nie załatwiłam rozwodu?
Na pierwszej stronie widniała fotografia Doriana z wielkim podpisem: Dorian Harvey, bogaty przedsiębiorca, ulubieniec kobiet, żonaty fircyk? Otworzyłam gazetę na trzeciej stronie i zapatrzyłam się w turkusowe spojrzenie mężczyzny. Zdjęcie oczywiście przekłamywało kolorystykę, lecz doskonale pamiętałam, jak głęboki odcień niebieskiego miały jego tęczówki. Mimowolnie po moim ciele rozeszło się przyjemne ciepło, które odczuwałam zawsze, gdy oglądałam go w Internecie. W sekrecie przed Markiem.
Poniżej zdjęcia męża zauważyłam własne sprzed co najmniej ośmiu lat, gdy jeszcze byłam nastolatką. Nieświadoma przyszłości, spoglądałam w obiektyw z uśmiechem ukazującym aparat na zębach. Momentalnie przejechałam językiem po idealnym uzębieniu, wspominając mękę i płacz, gdy ortodonta raz w miesiącu ściskał klamry. Męka się opłaciła, a wysunięta górna szczęka ładnie się cofnęła, niwelując wszelkie kompleksy.
Zastanawiałam się, kto i kiedy zrobił to zdjęcie. Nie potrafiłam sobie jednak przypomnieć tej sytuacji, w końcu nie raz brałam udział w zawodach jeździeckich i nie raz pozowałam do zdjęć. Otrząsnęłam się ze wspomnień i przebiegłam wzrokiem przez tekst artykułu, wyłapując jedno zdanie: Elena Padecka, żona Doriana Harveya, zniknęła tuż po tajemniczym ślubie.
– Możemy jechać – warknął Marco, zaskakując mnie podczas niemego wypowiadania swojego prawdziwego nazwiska.
– Uregulowałeś rachunek? – spytałam, przypominając sobie o wypitej kawie mrożonej, po której została na stoliku pusta szklanka, a w niej zniekształcona od nagryzania rurka.
Nie patrząc na narzeczonego, wstałam z wiklinowego krzesła, lekko przypominającego fotel, by z torebki podarowanej mi przez niego wyciągnąć banknot o nominale pięciu euro.
– Przecież Costance nie będzie zła, jak raz nie zapłacisz – odparł zirytowany. – Wszystko zostaje w…
Rodzinie? Tego akurat nie dopowiedział, a mnie dopadło nieprzyjemne uczucie zawodu. Ale w końcu sama byłam sobie winna.
Włożyłam banknot pod szklankę i zabrałam gazetę, machając Costance stojącej w oknie. Zapytała gestem, o co chodzi, ale wzruszyłam ramionami, udając, że nie wiem. Szybko odwróciłam wzrok i ruszyłam za Markiem do samochodu. Odkąd go znałam, jeździł tą samą furgonetką z odrapanym lakierem, choć w jego garażu stało srebrne maserati lavante, którego używał tylko przy wyjątkowych sytuacjach.
Obeszłam auto dookoła, patrząc na Włocha zaciskającego w gniewie zęby. Tym razem nie podbiegł otworzyć mi drzwi, jak to miał w zwyczaju, więc sama musiałam mocować się z zepsutą rączką od strony pasażera. Byłam bardzo narwaną młodą kobietą, ale przy Marcu oraz jego rodzinie wyciszyłam się, uspokoiłam, opanowałam swoje zachowanie, lecz w tym momencie miałam ochotę kopać tego cholernego rzęcha. Mężczyzna chyba wyczuł, że tracę panowanie nad sobą, bo otworzył drzwi od wewnątrz, po czym gwałtownym szarpnięciem wciągnął mnie do środka. Ruszył, zanim zapięłam pasy, a to właśnie przeważnie on dbał o moje bezpieczeństwo.
Nie odzywał się, ja też bałam się zabrać głos, gdyż mogliśmy zacząć kłótnię już w aucie. Wolałam, żebyśmy najpierw dotarli do winnicy. Wsłuchiwałam się więc w coś dzwoniącego na pace, prawdopodobnie jakiś metal, który obijał się o zdezelowaną podłogę furgonetki. Pomimo że próbowałam, nie mogłam się pozbyć z głowy obrazu niebieskich oczu. Że też Marco musiał się o nim dowiedzieć! Przecież złożyłam pozew o rozwód! Dlaczego życie musiało być tak trudne?
Dosłownie dwie minuty później byliśmy pod winnicą. To nie tak, że przekraczał znacząco prędkość. W Canolo wszędzie było blisko, gdyż przez miejscowość przebiegała jedna główna droga i pomniejsze odchodzące od niej uliczki. W ostatnich latach znacząco wzrósł rozwój turystyki w tym miejscu, pewnie ze względu na rewelacyjnie rozwijającą się winiarnię i malownicze pola otaczających ją winorośli. Po drugiej stronie maleńkiego miasteczka wciąż trwały budowy nowoczesnych pensjonatów, poza tym życie toczyło się tutaj dość leniwie i spokojnie.
– Wysiadaj – warknął Marco, wciąż trzymając pobielałe palce na kierownicy.
Bez słowa sprzeciwu spełniłam polecenie. Wysiadłam i mocno zatrzasnęłam drzwi, podczas gdy on pojechał zaparkować furgonetkę do garażu na końcu zabudowań. Znów pojawiły się nudności w żołądku; nerwy dosadnie dawały o sobie znać. Ponieważ czułam się tu jak u siebie w domu, weszłam do środka i skierowałam się do olbrzymiej kuchni po coś zimnego do picia.
– Dzień dobry, Lucia – rzekłam grzecznie do krzątającej się mamy Marca.
Trudno mi było mówić do niej po imieniu, ale skoro miałyśmy zostać rodziną, a ona sobie tego życzyła, starałam się przezwyciężyć wychowanie, które wyniosłam z domu.
– Ciao bella, jak dobrze cię widzieć. Nie było cię u nas całe trzy dni. Tylko za Markiem biegasz, a starej kobiety już nie odwiedzisz – mówiła to, mieszając sos pomidorowy w wielkiej patelni.
Na drugim palniku w olbrzymim garze gotował się makaron spaghetti.
– Och, byłam zajęta. Pięknie pachnie. – Próbowałam odwrócić uwagę od siebie. – I wcale nie jest pani… to znaczy nie jesteś stara.
Przewróciłam oczami, gdy nie patrzyła, gromiąc się za swoją głupotę. Przy niej zawsze czułam się nieswojo i plotłam, co ślina na język przynosiła, nie potrafiąc się wysłowić. Nawet kilka lat wstecz, gdy byłam tylko pracownikiem winiarni.
– Marco, synku! – zawołała kobieta, czekając, aż mężczyzna do niej podejdzie i ucałuje rumiane policzki.
Wyprostowałam się, gdy posłał mi zimne, znaczące spojrzenie. Odwróciłam się, udając, że pomagam jego mamie.
– Gianno, pozwól – powiedział neutralnym tonem, wystawiając w moim kierunku dłoń.
– Wy, młodzi i zakochani, tworzycie tak piękną parę – stwierdziła kobieta, ocierając łzę wzruszenia. – Zanim znikniecie, zjedzcie z nami obiad – dodała tonem nieznoszącym sprzeciwu.
Już miałam zaprotestować, że nie jestem głodna, kiedy żołądek upomniał się, że poza kawą jeszcze nie miałam nic w ustach tego dnia.
– Dobrze, w sumie też jestem głodny, a narzeczona mi nie ucieknie.
Nie wiedziałam, jak rozumieć jego słowa, dlatego nie odpowiedziałam na zaczepkę. Było mi gorąco mimo chłodzącej pomieszczenie klimatyzacji. Marzyłam, by stamtąd wyjść, by uciec od rozmowy, którą musieliśmy przeprowadzić. Podeszłam jedynie do dwudrzwiowej lodówki, z której wyjęłam butelkę zimnej wody, a dla Marca piwo, będąc pewną, że i tak nigdzie nie pojedzie.
– Nie chcę piwa, muszę napić się czegoś mocniejszego – wyszeptał, pojawiwszy się tuż za moimi plecami.
Przełknęłam głośno ślinę i wstawiłam z powrotem szklaną butelkę do lodówki. Narzeczony objął mnie oraz przytulił do siebie, wdychając mój zapach, co wywołało w nas natychmiastowe podniecenie. Powinniśmy się teraz sobą cieszyć w jego pokoju lub w moim domu, a nie silić na udawanie szczęśliwych przed domownikami i pracownikami winnicy.
Na szczęście obiad minął bardzo szybko i w przyjemnej atmosferze. Przez moment nawet zapomniałam, że przede mną tak trudna sprawa jak wyjaśnienie, co mnie w życiu spotkało. Marco zaś nie spuszczał spojrzenia z mojej twarzy. Nawet gdy nawijał makaron na widelec, nie patrzył, co robi. Nie uszło to uwadze jego starszego brata, Daria, który sobie z nas żartował, że raptem nie widzieliśmy się pół tygodnia, a wyglądamy, jakbyśmy chcieli się zjeść – docinał nam łagodnie, ale wszyscy doskonale wiedzieliśmy, co miał na myśli.
– Chodźmy – rzucił Marco i wstał. Złapał mnie za nadgarstek i pociągnął, bym wyszła zza stołu.
Ulotniliśmy się z jadalni w akompaniamencie śmiechu biesiadników, którzy myśleli, że nie możemy się doczekać, aż zaczniemy zdzierać z siebie ubrania.
– Banda debili – warknął w odpowiedzi na zaczepki, choć rodzina już go nie słyszała.
Marco nie skierował kroków do swojego pokoju z widokiem na pola winorośli, które właśnie pięknie dojrzewały, a do piwnicy, gdzie przechowywano alkohol do użytku domowego. Nie przepadałam za tym pomieszczeniem, działało na mnie klaustrofobicznie. Typowo zatęchły, piwniczny zapach uderzył w nas zaraz po przekroczeniu progu grubych, dębowych drzwi, które szczelnie za nami zamknął. Wiedzielibyśmy, gdyby ktoś postanowił do nas zejść, ponieważ wspomniane drzwi niemiłosiernie skrzypiały przy otwieraniu. Na schodach była włączona tylko jedna żarówka, więc musieliśmy uważać, aby nie stoczyć się z kamiennych, nieregularnych stopni. Co prawda narzeczony trzymał mnie mocno za dłoń, ale i tak obawiałam się upadku w sandałkach na obcasie.
– Tęskniłem za tobą – wymruczał, gdy stanęliśmy w ciemnościach na betonowej podłodze.
Ręce ułożył na moich biodrach, obrócił mnie tyłem do siebie i pchnął na beczkę z winem. Oparłam ramiona na zimnym drewnie, które przyjemnie chłodziło rozpaloną skórę. Wiedziałam, co zaraz się stanie, tym bardziej że Marco rozpoczął wędrówkę dłonią między moimi udami, sprawiając, że stanęłam w lekkim rozkroku. Pochyliłam się jeszcze mocniej, wypinając pupę w jego stronę. Gdy dotarł do mojej kobiecości i chwilę pieścił mnie przez cienki, koronkowy materiał majtek, rozluźniłam się. Pozwoliłam sobie na jęki rozkoszy, bo coraz intensywniej napierał palcami na moje wejście. Pragnęłam, by wsunął dłoń pod filigranową koronkę, ale chyba zamierzał się ze mną droczyć. Drugą ręką złapał mnie za włosy i pociągnął, nie przerywając pieszczot, po czym zbliżył się do zagłębienia w szyi, by zassać skórę. Sprawił mi tym ból pomieszany z obezwładniającą przyjemnością. Syknęłam, a on przestał mnie dotykać. Byłam pewna, że rozpina spodnie i czekałam, aż się we mnie wbije, ale narzeczony miał coś innego w planach.
Nikt nigdy mnie nie bił. No może poza łóżkiem, bo Marco pozwalał sobie na delikatne klapsy, które, mimo pieczenia, wzbudzały jeszcze większe pożądanie, ale nigdy nie stanowiły o jego sile fizycznej i złych intencjach, tak jak właśnie odczułam to w tej chwili. Nigdy w życiu nie dostałam klapsa od rodziców, nawet za dziecka, gdy byłam nieposłuszna czy coś zbroiłam. A właśnie to zrobił mój narzeczony. Uderzył mnie z całej siły w tyłek, jakby chciał się wyżyć.
Krzyknęłam i poderwałam się z beczki. Odwróciłam się do niego i zamachnęłam ręką, ale był szybszy, co za tym idzie – zablokował cios. Wykręcił moją dłoń do tyłu, po czym syknął mi do ucha.
– Mam ochotę na ciebie, ale nie mogę się wyzbyć z głowy tego artykułu. Kim, kurwa, jesteś?
Gdy nie odpowiedziałam, zbyt przerażona zarówno doznaniami, jak i jego utratą panowania nad sobą, puścił mnie i włączył światło w piwnicy. Zamrugałam, wodząc spojrzeniem za Markiem. Śledziłam to, jak podszedł do stolika z krzesłami, ustawionymi jeszcze przez jego nieżyjącego już ojca, i z karafki nalał sobie do szklanki bimbru własnej produkcji. Wypił, otarł usta i nalał kolejną porcję, z którą stanął, opierając się o bok regału z butelkowanym winem.
– Kim jesteś, Gianno? A może: Eleno?
Ciarki przeszły mi po plecach, gdy usłyszałam ten sarkastyczny i cholernie zawiedziony ton głosu. Pierwszy raz w życiu bałam się narzeczonego.
– Marco, zamierzałam ci o wszystkim opowiedzieć, tylko…
– Pieprzenie! – krzyknął, ale niski sufit i stare kamienne ściany zdusiły ten okrzyk. – Miałaś na to wyjątkowo dużo czasu, nie uważasz? Jesteśmy zaręczeni od dwóch miesięcy. Parą jesteśmy od czterech lat. Znamy się jeszcze dłużej. W co ty grasz, dziewczyno? – mówił powoli, cedząc każde słowo, jakby wypowiedzenie ich sprawiało mu trudność.
Miał rację.
– Nazywam się Elena Harvey, z domu Padecka, i pochodzę z Polski, a nie z Włoch – zaczęłam drżącym głosem, próbując dłonią doprowadzić do porządku włosy i sukienkę. – Moja mama była Włoszką, stąd perfekcyjnie znam język, ale ojciec był Polakiem.
Przerwałam, by podejść do stolika i zgarnąć z niego szklankę, po czym ruszyłam nalać sobie słodkiego wina prosto z dwustulitrowej beczki. Marco specjalnie dla mnie pędził ten rodzaj trunku, gdyż nie lubiłam wytrawnego, gorzkiego napoju, z którego słynęła winnica.
– Siedem lat temu zamknęłam za sobą furtkę do dawnego życia i wyjechałam z Anglii jako Gianna Rossi. Rossi, bo rodzin o tym nazwisku jest całe mnóstwo, tak jak w Polsce Kowalskich czy Nowaków. Dzięki temu nie przyciągam uwagi. Gianna? Tak miała na imię moja mama.
Wzięłam głębszy oddech. Wspomnienia o matce zawsze sprawiały mi przeszywający ból, gdyż byłyśmy sobie bardzo bliskie i bardzo za nią tęskniłam. Napiłam się wina i usiadłam na niewygodnym krześle, nagim ciałem dotykając zimnych, drewnianych szczebli. Miejsce uderzenia wręcz zapulsowało nieznanym mi bólem, więc pochyliłam się i oparłam łokcie na kolanach, by zminimalizować rwące pieczenie. Długie włosy zasypały moją twarz. Ani ja nie widziałam Marca, ani on nie mógł niczego wyczytać z mojej twarzy.
– Żebyś zrozumiał, czym się kierowałam, muszę ci opowiedzieć wszystko od początku.
– Więc mów, czekam – wysyczał.
– Marco, proszę cię tylko o jedno. – Gdy nie odpowiedział, kontynuowałam: – Wysłuchaj mnie do końca, gdyż ta opowieść może być dla ciebie dość nieprawdopodobna, ale wydarzyła się naprawdę…