Papieski Maestro - ebook
Papieski Maestro - ebook
Inspirująca opowieść o przyjaźni amerykańskiego dyrygenta żydowskiego pochodzenia i papieża Polaka. Przejmująca opowieść o muzycznej i duchowej wędrówce wyznawców dwóch różnych religii, którzy poprzez świat muzyki umacniali pokój i jedność w głęboko podzielonym świecie. Ich ponad siedemnastoletnia współpraca zaowocowała znaczącymi wydarzeniami muzycznymi, takimi jak koncert dla upamiętnienia Holokaustu czy Koncert Pojednania, które transmitowane były na całym świecie i zbliżały do siebie ludzi wszystkich wyznań. Książka to wspomnienia z rozmów z Ojcem Świętym, dzięki którym Sir Gilbert odzyskał własną wiarę i poczuł ją w głęboki sposób.
Kategoria: | Duchowość |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 978-83-7799-959-2 |
Rozmiar pliku: | 2,9 MB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
Z Gilbertem poznaliśmy się w grudniu 1987 roku; nastąpił wówczas początek długiej i wzbogacającej – mam nadzieję, że dla nas obu – przyjaźni. Zaczynał właśnie tournée jako dyrektor muzyczny i dyrygent orkiestry Filharmonii Krakowskiej, w komunistycznej jeszcze wówczas Polsce. Był pierwszym dyrygentem z Zachodu, który prowadził orkiestrę w Europie Wschodniej – udałem się więc do Krakowa, by przeprowadzić z nim wywiad dla „New York Timesa”.
Już wówczas czułem, że jego muzykę charakteryzuje głęboko religijny wymiar. To prawda, że zarówno utwory Dwořáka, jak i Mahlera dyrygował z niezwykłym rozmachem. Ale dziadkowie Gilberta byli imigrantami z Polski, a w pobliżu Krakowa mieścił się obóz koncentracyjny Auschwitz-Birkenau, gdzie zamordowano miliony Żydów, i z którego ocalała jego teściowa. Wiosną 1988 roku, dla upamiętnienia zakończenia II wojny światowej dyrygował Requiem Brahmsa. Powiedział mi, że to „sztuka niemiecka z tekstami ze Starego i Nowego Testamentu i muzyką przemawiającą prosto do serca”.
Kraków był ponadto archidiecezją Karola Wojtyły przed jego wyniesieniem na Stolicę Apostolską. Właśnie poprzez następcę Wojtyły, kardynała Franciszka Macharskiego, Gilbert zwrócił na siebie uwagę papieża. To on przesłał artykuł z „Newsweeka” o Gilbercie papieżowi i w lutym 1988 roku Gilberta zawezwano do Watykanu. Wspominał później, jak to Jan Paweł II przywitał go z błyskiem w oku, mówiąc „Czy jest pan łaskaw dla mojej orkiestry?”, po czym dodał szybko: „A oni? Czy dobrze pana traktują?”.
Później tego samego roku został zaproszony z chórem Filharmonii Krakowskiej do Rzymu dla uczczenia dziesiątej rocznicy pontyfikatu Jana Pawła II. Na tę wizytę zabrał ze sobą teściową. Nieliczni papieże mogli się pochwalić przyjaźnią z Żydami, choć wielu z nich w średniowieczu miało żydowskich lekarzy. Tymczasem Jan Paweł II, który wychowywał się w Wadowicach, żyjąc obok żydowskich sąsiadów przed II wojną światową, utrzymywał bliskie kontakty z osobami, ocalałymi z Holokaustu.
Nie zapominajmy, że włoskie słowo maestro oznacza nie tylko dyrygenta orkiestry, ale pierwotnie nauczyciela, ponieważ każdy z tych ludzi z czasem stawał się nauczycielem innych. Miałem okazję obserwować, jak przez owe lata papież Jan Paweł II otwierał przed sir Gilbertem obszary, które w przeciwnym wypadku pozostałyby dla niego zamknięte. Gilbert, z kolei, wprowadzał papieża w świat muzyki znacznie dalej, niż mógłby to uczynić ktoś inny.
Chyba najbardziej wzruszający moment miałem przywilej obserwować w kwietniu 1994 roku, kiedy Jan Paweł II – nieustannie próbujący zabliźniać rany między chrześcijanami i Żydami – po raz pierwszy oficjalnie uczcił Shoah, organizując koncert w dniu, w którym Żydzi upamiętniali miliony europejskich Żydów zgładzonych przez hitlerowców. To właśnie wówczas po raz pierwszy w historii Elio Toaff, naczelny rabin Rzymu, został oficjalnie przyjęty w Watykanie jako honorowy gość pa pieski.
Dla podkreślenia równego statusu obu wyznań papież i rabin zasiedli na identycznych pozłacanych i pokrytych brokatem tronach (o ile pamiętam – obok prezydenta Włoch), w olbrzymiej Sali Audiencyjnej przy Bazylice św. Piotra. Gilbert dyrygował londyńską Królewską Orkiestrą Filharmoniczną, wiolonczelistka Lynn Harrell wykonała Kol Nidre – kompozycję Maxa Brucha, niemieckiego protestanta, która przypomina modlitwę śpiewaną na rozpoczęcie żydowskiego Dnia Odkupienia, Yom Kippur. Wszyscy zauważyliśmy, jak szczerze wzruszony był Jan Paweł, w momencie, kiedy aktor Richard Dreyfuss recytował Kadisz, żydowską modlitwę za zmarłych, do muzyki Leonarda Bernsteina. Wielu z nas miało łzy w oczach.
Wydaje mi się, że ani Gilbert, ani papież nigdy nie odeszli daleko od swych korzeni, niezależnie od pozycji, które osiągnęli w życiu. Gilbert, który miał za sobą studia w nowojorskiej Juilliard School, w akademiach Princeton i Yale, następnie pracował z Nadią Boulanger w Paryżu, a potem z sir Georgem Soltim w Londynie, nigdy tak naprawdę nie porzucił swojej charakterystycznej brooklyńskiej otwartości i żywiołowości. Jan Paweł II, z kolei, mimo swojej kariery w Kościele, gdzie wspiął się na sam szczyt, aż do papiestwa, nigdy nie stracił kontaktu z miasteczkiem Wadowice. A teraz, razem, dokonywali cudu.
Papież, chcąc uhonorować działalność Gilberta, nadał mu wysokie odznaczenie Watykanu – Krzyż Komandorski Orderu Świętego Grzegorza Wielkiego. Byliśmy wraz z żoną Paulą na uroczystości w Paryżu, na której szpadę papieskiego rycerza wręczał sir Gilbertowi Jego Eminencja kardynał Jean-Marie Lustiger, bliski przyjaciel zarówno samego bohatera wieczoru, jak i Jana Pawła, i ponadto Żyd. Jego ojciec przetrwał wojnę, ale matka, wydana przez francuskiego sąsiada, została zgładzona dokładnie w tym obozie koncentracyjnym, który przeżyła teściowa Gilberta.
Po koncercie dla uczczenia ofiar Holokaustu rozmawiałem – jak pamiętam – z Jackiem Eisnerem, który przetrwał powstanie w warszawskim getcie w 1943 roku (zmarł w 2003 roku – przyjaźniłem się z nim, podobnie jak Gilbert). Dowiedziałem się wówczas, że przeżył jako jedyny z rodziny, mimo że jego babcia Masza miała dwadzieścioro wnucząt, a babcia Hannah – jedenaścioro. Powiedział Janowi Pawłowi, że jako chłopak dorastający w przedwojennej Polsce bał się iść chodnikiem w pobliżu kościoła katolickiego. „ I teraz, pięćdziesiąt lat później, dzieje się to, co wydawało się niemożliwe”, powiedział Jack do papieża.
Faktycznie, od owego dnia byłem przekonany, że przyjaźń między Gilbertem Levine’em i Janem Pawłem II – żydowskim dyrygentem z Nowego Jorku i papieżem – w pewien sposób umożliwiła coś, co wydawało się zupełnie niemożliwe.
John Tagliabue, czerwiec 2010, ParyżYis–ga-dal v’yis-ka-dash shmay ra-bo, b’olmo dee’vro chir’usay – Niech wielkie Imię Boga będzie wychwalane i czczone na całym świecie.
Stojąc sam, z odkrytą głową, przed jednym z dwóch pokrytych aksamitem foteli przed grobem papieża Jana Pawła II w krypcie Bazyliki św. Piotra odmawiałem Kadisz – w judaizmie modlitwę za zmarłych. Kilka kroków za mną stał prefekt Domu Papieskiego, który – ku mojemu zdziwieniu – zorganizował wszystko w taki sposób, abym mógł być tu sam, już po zamknięciu Bazyliki dla zwiedzających. Dzięki temu mogłem na osobności oddać hołd Jego Świątobliwości. Późnym popołudniem 7 grudnia 2006 roku po raz pierwszy od wielu miesięcy znalazłem się znowu w Watykanie. Od czasu pogrzebu papieża w 2005 roku nie spotkałem się z nikim z Pałacu Apostolskiego, z nikim też nie rozmawiałem.
Oseh sholom bimromov, hu ya’aseh sholom olaynu, v’al kol yisroel; vimru Omein – Niech spłynie na nas pokój z niebios oraz życie dla nas i całego Izraela, Amen.
Po odmówieniu Kadiszu modliłem się jeszcze chwilę w ciszy, po czym uznałem, że już powinienem się wycofać – odszedłem wówczas od grobu i zasygnalizowałem, że jestem gotów do wyjścia, czując, że prefekt oraz dwóch strażników z Bazyliki, którzy nam towarzyszyli, chcieli już wrócić do swoich zajęć. Prefekt położył mi delikatnie rękę na ramieniu i szepnął, że mogę zostać tak długo, jak tylko chcę.
Usiadłem ciężko na pokrytym czerwonym aksamitem fotelu, pozwalając, by obrazy Jego Świątobliwości, zarejestrowane przez te siedemnaście lat naszej znajomości, łagodnie przesuwały mi się przed oczyma. Tyle muzyki zagrałem dla niego, tyle wzruszających momentów było naszym udziałem. Spośród nich najwyraźniej stanęły mi przed oczyma trzy momenty.
Pierwszy, to młody i pełen wigoru papież Jan Paweł II, wkraczający na scenę, rozpromieniony, obejmujący mnie ramieniem po moim pierwszym Koncercie Papieskim w 1988 roku. Myślałem o lirycznie czarującym Ave Maria Brahmsa oraz pięknej, aczkolwiek pozbawionej zbędnych ozdobników Mszy D-dur Dwořáka, którą wtedy dyrygowałem. Wiem, że Jego Świątobliwości wydała się tak piękna. „Dziękuję, że udał się pan do Krakowa i przywiózł Kraków do mnie”, usłyszałem wówczas jego jeszcze czysty głos, szepczący mi do ucha po zakończeniu koncertu.
Potem bolesne, smutne wspomnienia muzyki, którą tworzyliśmy na Papieski Koncert ku Czci Ofiar Shoah w 1994 roku. Posłyszałem żałobne tony Kol Nidre Brucha oraz uniwersalne Adagio z IX Symfonii Beethovena. Psalmy z Chichester i Kadisz Bernsteina tak głęboko wzruszyły papieża, że widziałem w jego oczach łzy, kiedy starał się znaleźć słowa pocieszenia dla tych, którzy przeżyli Holocaust. „Jego ofiary: ojcowie, matki, dzieci, bracia, przyjaciele... są w naszej pamięci obecni, są z wami, są z nami”, zwrócił się do nas wszystkich, a sześcioramienna menora Holokaustu płonęła jasnym światłem w wielkiej watykańskiej Auli Pawła VI.
Na koniec – ciągle jeszcze zagubiony w bolesnych myślach – poczułem obecność pochylonego, słabego i przykurczonego, lecz jakże silnego duchem papieża, słuchającego z wyostrzoną uwagą naszej muzyki podczas brawurowego Papieskiego Koncertu Pojednania w styczniu 2004 roku. Oczyma duszy widziałem go raz jeszcze, jak siedzi na swoim tronie na kółkach, z uwagą śledząc naszą muzyczną pielgrzymkę z symfonią Zmartwychwstanie Mahlera, całą siłą dążąc do zjednoczenia w Bogu. „Tak, musimy znaleźć w sobie odwagę, by pragnąć pokoju. Musimy błagać o dar pokoju z Wysokości”, wyrzekł wówczas, z trudem łapiąc powietrze, urywanym głosem słowa, którym na pewno nie brakowało mocy.
Tyle cudownych chwil udało nam się razem stworzyć! Choć nie śmiałbym sam tak myśleć, wiele osób, które nas wówczas znały i widziały naszą współpracę, uważało, że łączy nas przyjaźń. Dość szczególna przyjaźń – taka, której muzyczne świadectwo mógł obserwować cały świat. Przyjaźń, która przekształciła moją sztukę i moją wiarę w sposób niezwykły. Jednak wszystko ma swój kres. Nie będzie już kolejnych bisów, skończyła się nasza współpraca służąca realizacji jego wspaniałych celów osiągnięcia pokoju i pojednania przez muzykę.
Wtedy, w głębokiej ciszy krypty, pod wyciszoną Bazyliką św. Piotra, poczułem się zdruzgotany. Tak ogromnie mi go brakowało – jego ciepła, zwykłego ludzkiego podejścia. Jego wielkiej troski o sprawy świata. Podszedłem bliżej i położyłem delikatnie dłoń na jego grobowcu, jakby była brzegiem tałesu, rytualnego szala modlitewnego, jakbym dotykał ceremonialnie i z nabożeństwem Tory niesionej poprzez synagogę w szabat. Zakończyłem ceremoniał, dotykając palcami warg, mając mocno zamknięte oczy i z trudem powstrzymując się od łez.
Cofnąłem się, odwróciłem i powoli wyszedłem z bazyliki – za mną w milczeniu podążał prefekt i ochrona świątyni.
Ale dopiero znacznie później, po tym, jak pożegnałem się z prefektem przy wejściu do Pałacu Apostolskiego i poszedłem dalej, mijając Gwardię Szwajcarską, prosto w pomarańczowo-różowy zachód słońca nad kolumnami Berniniego obiegającymi Plac św. Piotra, uświadomiłem sobie coś niezwykłego.
Ciąg dalszy w wersji pełnej