- W empik go
Papież Jan Święty - ebook
Papież Jan Święty - ebook
Książka "Papież Jan. Święty" Marco Roncallego wprowadza Czytelnika w rzeczywistość Kościoła smaganego wydarzeniami, które wstrząsnęły całym ówczesnym światem. To zarazem historia „dobrego papieża Jana”, którego Bóg postawił w wielu miejscach i sytuacjach, gdzie należało bronić człowieka, wiary i Kościoła. Jego wyniesienie na ołtarze jest uznaniem tej drogi do świętości, którą podjął już jako kleryk i przez całe życie pieczołowicie realizował, a przy tym stawiał sobie coraz to wyższe wymagania. W swoim "Dzienniku duszy" zapisał takie wyznanie, skierowane do Matki Bożej: "Ty mnie rozumiesz. Uczyń mnie pokornym a będę święty. (…) Ode mnie, kleryka Angela Roncallego, Jezus oczekuje nie cnoty przeciętnej, ale najwyższej. Nie będzie zadowolony ze mnie, dopóki nie stanę się lub przynajmniej nie będę się starał być święty".
Kategoria: | Wiara i religia |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 978-83-7823-408-1 |
Rozmiar pliku: | 378 KB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
Sotto il Monte – Ca’Maitino, 1 stycznia 2014
Rok ogłoszenia Jana XXIII świętym
Z niewypowiedzianą wdzięcznością pozdrawiam papieży, których Jan XXIII spotkał w swoim życiu: papieża Piusa X, który 11 sierpnia 1904 roku przyjął księdza Angela Roncallego w Watykanie i po celebracji Mszy prymicyjnej w Grotach Watykańskich życzył mu, aby jego posługa „była przyczyną pociechy dla Kościoła powszechnego”; papieża Benedykta XV, którego życzeniem w 1920 roku było, aby ksiądz Roncalli pracował w Rzymie w Kongregacji Rozkrzewiania Wiary; papieża Piusa XI, który wysłał go jako swego przedstawiciela do Bułgarii, Turcji i Grecji; papieża Piusa XII, który go wyznaczył na nuncjusza we Francji, a potem mianował kardynałem i uczynił patriarchą Wenecji. Pozdrawiam również papieża Pawła VI, który doprowadził do końca Drugi Sobór Watykański, rozpoczęty przez Jana XXIII; papieża Jana Pawła I, który w swoim jedynym orędziu papieskim, jakie wygłosił, podjął jego myśl i mówił o wierności i odnowie; papieża Jana Pawła II, który odwiedził jego rodzinną miejscowość i docenił cnoty i zasługi miejscowych rodzin i ich tradycje, a w stulecie jego urodzin wspaniałą homilią wyprzedził jego beatyfikację; papieża Benedykta XVI, który opiewał jego ewangeliczną prostotę i roztropność; papieża Franciszka, którego wierni nazywają następcą papieża dobroci.
Po raz pierwszy Jana XXIII nazwano „papieżem dobroci” w rzymskiej parafii San Tarcisio w Niedzielę Palmową 7 marca 1963 roku. Kiedy wizytował tamtejszą wspólnotę parafialną, trwała kampania wyborcza, jednak sekretarze rywalizujących ze sobą partii jednomyślnie postanowili usunąć propagandowe transparenty i zastąpić je innymi: „Niech żyje dobry papież!”. Wydarzenie to było przykładem, że można się zjednoczyć przy wspólnym ojcu.
Takie zawołanie nie zamykało papieża w ciasnych ramach jakiejkolwiek dobroci. Na swój sposób wyjaśniają to słowa ambasadora Kanady w Paryżu Georges’a Vaniera, który w imieniu korpusu dyplomatycznego dziesięć lat wcześniej żegnał nowego patriarchę Wenecji, opuszczającego Paryż: „Czytałem, że Bergamo słynęło niegdyś z trzech rzeczy: wytwarzania wina, produkcji jedwabiu i wydobycia żelaza. Wino z Bergamo, Eminencjo, to jakby bogactwo waszego serca i żywotność waszego ducha. Jedwab przypomina waszą delikatność i wyczucie niuansów w służbie dyplomatycznej. Pochodząc z kraju jedwabiu, w żaden sposób nie jesteście, Eminencjo, podobni do tych surowych kardynałów z obrazów Goi. Z zahartowaną siłą słodyczy przypominacie raczej postaci z obrazów Raffaella. Co do żelaza z Bergamo, przywodzi ono na myśl solidność zasad, które inspirują wasze życie, i stałość charakteru, który trzyma się prawdy. (…) Jesteście, Eminencjo, w pełni sił i z pewnością macie przed sobą wiele lat, w których będziecie mogli nadal szczęśliwie pełnić posługę pasterza” (A.G. Roncalli, „Souvenirs d’un Nonce”, Roma 1963).
Przeróżne i znamienne epizody oraz zadziwiające wypowiedzi wybitnych przedstawicieli kultury i religii przekonują, że przejście Jana XXIII przez scenę świata potwierdziło atrakcyjność ewangelicznej dobroci, która od zawsze ma „honorowe miejsce w Kazaniu na Górze: błogosławieni ubodzy w duchu, cisi, wprowadzający pokój, miłosierni, spragnieni sprawiedliwości, czystego serca, cierpiący, prześladowani” („Dziennik duszy”, 1950).
Ze względu na tę dobroć apostolskie przedsięwzięcia Angela Giuseppe Roncallego, zarówno doniosłe, jak i te bardziej skromne i ukryte, wywarły wrażenie na opinii publicznej i nadal wywołują podziw u ludzi.
Kto zatrzyma się przy jego doczesnych szczątkach w bazylice watykańskiej lub przy pamiątkach pozostałych po nim w jego rodzinnej wsi Sotto il Monte, ten zapragnie Go poznać – tajemnicę jego przejrzystego powołania i szeroko zakrojoną posługę pasterską – i pojmie głęboki sens życzliwości, jaką mają do tego syna bergameńskiej ziemi ludzie z całego świata, i wymowę szacunku, jakim go otaczają.
Uważni obserwatorzy dziejów i badacze myśli widzą w nim chrześcijanina, który dał się prowadzić i przemieniać Duchowi Świętemu, by już więcej nie należeć do siebie, lecz by identyfikować się z ubogimi i poniżanymi, których Chrystus wybrał jako pierwszych i posłał na cały świat z orędziem zbawienia.
Tajemnicą sukcesu Roncallego jest tradycyjna, a mimo to dynamiczna, formacja i kultura duchowa, które pozwoliły mu odnaleźć się w pozornie paradoksalnej sytuacji: między surowym konserwatyzmem a ludzkim i ewangelicznym otwarciem.
Młody uczeń seminarium w Bergamo wychowywał swoją wrażliwość na dziełach starożytnych ojców Kościoła. Gdy był zaledwie czternastoletnim klerykiem, rozpoczął pisanie „Dziennika duszy”, które kontynuował do końca swoich ziemskich dni i nigdy nie zmienił tego zwyczaju. Przez całe życie pozostał młodym księdzem z charakterystyczną i nigdy niezakłóconą harmonią myśli i działania, którą się odbierało w każdym miejscu i w każdym czasie jego posługiwania i rządzenia.
Roncalli był więc kapłanem według szlachetnego, starożytnego wzorca, zakorzenionym w solidnej glebie chrześcijańskiego Objawienia, które nadawało ton i zapał jego służbie. Chciał być naznaczony ogniem zespolenia z Chrystusem i nic go tak nie zajmowało, jak jedno Imię, królestwo Boże i wola Boża.
Gdy modlił się brewiarzem, jego twarz jaśniała zażyłością i radością, wywołanymi czytaniem hymnów, psalmów, fragmentów biblijnych i patrystycznych, tworzących poemat Liturgii godzin. Mszę świętą odprawiał z niewymownym uniesieniem, jak ten, kto żyje nią całą swoją istotą. Był tym samym człowiekiem przy ołtarzu i kiedy od niego odchodził. W pamiętnym przemówieniu do kleru rzymskiego powiedział: „Osoba kapłana jest święta (…). Dobry charakter, gruntowne studia, panowanie nad słowem i zachowaniem są jak płaszcz, który spowija jego człowieczeństwo. Jednak Boże soki potrzebne do życia świętymi tajemnicami i do działania apostolskiego będzie nieustannie czerpał z ołtarza. Jest to bowiem jego miejsce, nade wszystko jemu właściwe. Od ołtarza przemawia do wiernych i zwraca się do nich językiem wypracowywanym na rozmyślaniu słowa Bożego, które wcześniej uczynił swoim. Kapłan ma być w świątyni Pańskiej jak w domu, a święte słowa mszału, brewiarza i obrzędów powinny brzmieć tajemniczą zażyłością jego duszy z duchem Chrystusa” (25 stycznia 1960).
Tym, co przejmuje w tych podniosłych, a przecież jakże oczywistych stwierdzeniach, znajdujących się też w innych podobnych tekstach, jest absolutne przekonanie autora, że autentyczność i płodność jego kapłaństwa zasadniczo zależały od jego osobistego uświęcenia, od jego życia w wewnętrznej komunii z Bogiem.
Codziennie rzetelnie robił rachunek sumienia i co tydzień się spowiadał, ponieważ miał jasną świadomość swoich win oraz osobistych i wspólnotowych braków. Konsekwentnie głosił konieczność nieustannej pokuty dla nawrócenia powołanego grzesznika. Pilnie przygotowywał się do comiesięcznego skupienia i dorocznych rekolekcji, aby zapobiec wewnętrznej pustce i utracie sił. Był posłuszny Chrystusowi, który napełniał go radością na górze Tabor i posyłał, by głosił Ewangelię ludziom potrzebującym pocieszenia i miłości.
Przez dar pokoju przekazywał pocieszenie, przekonany, że człowiek choć na chwilę przeniesiony w szlachetny i pełen nadziei klimat wieku młodzieńczego, otworzy się na „dar Boży” (J 4,10) i odrzuci dawne grzechy, niezgodę i lęk.
Był miłośnikiem archiwów i księgozbiorów. Ze studiów historycznych uczynił „najszczęśliwszą i najdroższą rozrywkę” całego swego życia. Jako znawca klasycznej greki i łaciny, archeologii, sztuk pięknych i muzyki, mógł konkurować z uczonymi i erudytami swego czasu. Był roztropnym i mądrym wychowawcą kleryków w bergameńskim seminarium. Przekazywał im skarby świętej nauki, podręcznikową wiedzę przybliżał z wyczuciem duszpasterskim i zwracał ich uwagę na najgłębsze oczekiwania ludu chrześcijańskiego.
Był kapłanem obecnym w konfesjonale, mówcą docierającym do prostych umysłów, uczestnikiem ludowych uroczystości i świąt stowarzyszeń katolickich. Był księdzem młodzieży, studentów i żołnierzy. Czytał codzienną prasę, bo interesował się bieżącymi problemami. Bliskie mu były turystyka szkolna i działalność misyjna. Jego posługiwanie bez rozgłosu pozostało w umysłach wielu, jak złożone w ziemię ziarna, które w przyszłości wyrosną z pożytkiem dla rodzin i całych społeczeństw.
Swoje natchnienia czerpał z dziesiątego rozdziału Ewangelii świętego Jana: „Kapłan może poczuć atrakcyjność jednodniowej sławy i chwilowego światowego sukcesu. Ale wszystko traci blask wobec celu święceń kapłańskich, który wskazuje Ewangelia, a Jezus powtarza z przekonaniem: formujcie się na podobieństwo dobrego pasterza, w każdej okoliczności życia, w godzinach pełnych doświadczeń i trudności, niezrozumienia i opuszczenia. Bądźcie jak Dobry Pasterz. W tym jest istota kapłaństwa. Kapłan wyraża swoją prawdziwą wielkość w świętej i najbardziej wzniosłej funkcji pasterskiej” (10 sierpnia 1962).
Był wierny kościelnym zarządzeniom, interpretował je w świetle miłosierdzia Chrystusa, które stanowi dziedzictwo jego Kościoła.
Przemawianie do maluczkich, nawiedzanie chorych i starców, serdeczne przyjmowanie gości, łamanie chleba z każdym – wszystko to odzwierciedlało jego wrodzoną i uformowaną skłonność przekazywania innym i rozlewania na nich jego kapłańskiej wrażliwości.
Lubił modlić się w urzekającej naturalnej scenografii, którą tworzyły góry wokół Bergamo, kwitnące ogrody w Sofii, pachnące wybrzeża Bosforu, altana domu patriarchalnego w Wenecji, Wzgórza Watykańskie. Jego oblicze tak samo jaśniało w obecności chorego, jak w rzymskich katakumbach, w murach więzienia Królowej Niebios czy też w gwarnej watykańskiej Sali Klementyńskiej – jaśniało do tego stopnia, że ten, kto obserwował go z bliska, pojmował, iż znalazł się blisko tego, kto „wierzył w to, co czytał, nauczał tego, w co wierzył, praktykował to, czego nauczał”.
Papież Jan, dobry papież, nie wzbudza nostalgii, gdyż byłoby to oglądaniem się wstecz. Raczej pociąga do podjęcia przygody dawania świadectwa i zaprasza do otwarcia Bożej księgi, aby odkryć natchnienie do wierności i odnowy – przewodniej myśli Drugiego Soboru Watykańskiego. Angelo Giuseppe, ten anioł Boży, znowu nas napomina, aby czuwać, ponieważ zagrażają nam ciemności, aby podwoić czujność i nie ulegać modom obcym Ewangelii. Czyni to z autorytetem otrzymanych charyzmatów, wymową przykładu, siłą dobroci i świętości.
Błogosławiony papież Jan dał nam przykład, jak rozmawiać z duszami zanim otworzy się usta. Tak zresztą mówił do swojego Boga słowami z cudownej książeczki „O naśladowaniu Chrystusa”: „ Jezu, jasności wiekuistej chwały, pociecho dusz wędrujących! Przed Tobą głos mój zamiera na ustach, tylko me milczenie woła do Ciebie…!”¹ (Księga III, 21,4).
† Loris F. Capovilla
arcybiskup Mesembrii