Paradise - ebook
Paradise - ebook
Słoneczna Portugalia rozgrzewa do czerwoności i budzi skrywane pożądanie.
Nadia ma świadomość, że nigdzie nie pasuje. Zawsze obok, nieustannie samotna. A to niejedyne problemy, które ją przytłaczają.
Ricardo ma wszystko. Jego codzienność to atrakcyjne kobiety, szybkie samochody i niekończące się imprezy. Ale co tak naprawdę kryje się pod maską arogancji i bezczelności?
Ścieżki tych dwojga przecinają się na portugalskich plażach wśród klifów, skłębionych fal i malowniczych uliczek. Ich relacja jest burzliwa i pełna napięcia. Czy to, co rodzi się między nimi, ma w ogóle sens?
Gabriela Gargaś zabiera nas do świata pełnego namiętności, gry pozorów i sekretów, by pokazać, że tak naprawdę szukamy jednego – swojego własnego raju.
Kategoria: | Romans |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 978-83-67727-92-1 |
Rozmiar pliku: | 1,9 MB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
Czy to, co przeżywał, było miłością?, zastanawiał się Miguel. Te jego wewnętrzne rozterki nie mogły być tylko namiętnościami. A może się mylił?
Może czuł tylko podniecenie, bo obiekt jego pożądania był niedostępny?
Pomyślał o tym, że nieosiągalność bywa kręcąca. Tyle że ta cała sytuacja go wykańczała.
Nie mógł ujawnić się ze swoimi uczuciami. To zniszczyłoby ich przyjaźń. A jest coś cenniejszego od dzikiego seksu, porywów namiętności czy ekscytacji. Przyjaźń.
Zresztą kiedy druga strona nie doznaje tego samego, co ty, nie warto w to brnąć.
Nie mógł wyjawić swoich emocji, to wszystko by skomplikowało i popsuło.
Przełknął głośno ślinę. Chciało mu się płakać. Może z tego powodu, że nie można w życiu mieć wszystkiego?
A może też dlatego, że ze wszystkim musiał się ukrywać. Dla dobra swojego, swoich bliskich i przyjaciół. Życie w ukryciu nie jest dobre. Paraliżuje cię strach, że wszystko może wypłynąć na wierzch.
Te wszystkie laski, którymi się otaczał, nic dla niego nie znaczyły. Początkowo umawiał się z nimi, by coś sobie udowodnić, a potem, by prawda nie wyszła na jaw. Nikt by nie przypuszczał, że on… Pokręcił głową, jakby chciał od siebie odsunąć pewne myśli.
— Miguel — dobiegł go głos Ricardo. Pomachał mu, uśmiechając się sztucznie. — Co tak stoisz? Wskakuj do basenu! — zawołał przyjaciel.
Nadia, która siedziała na leżaku i czytała książkę, uśmiechnęła się.
Była przeuroczą dziewczyną. Pokochał ją od pierwszego spotkania. Są tacy ludzie, z którymi łączy nas jakieś porozumienie dusz. Coś tak silnego, że rozumiecie się bez słów.
Miguel wziął rozbieg i wskoczył do basenu, rozbryzgując na boki wodę. Usłyszał tylko pisk. Nadia zerwała się na równe nogi. Podpłynął bliżej, by skomplementować jej figurę, a ona zarumieniła się i spuściła wzrok. Kiedyś nie lubiła swojego ciała.
Ricardo przepłynął dwa baseny. Ukradkiem wciąż zerkał na Nadię i Miguela, którzy jak zwykle dobrze się bawili w swoim towarzystwie. Zazdrościł im tego, jak świetnie się dogadywali. On nie miał nastroju. Pomyślał o Ginie i małym Franco. Gdyby tylko Gina dała się do kilku rzeczy przekonać, na nowo byliby rodziną. A chłopiec pływałby teraz z nimi w basenie. Przez te wszystkie lata sprawy, zamiast się wyprostować, jeszcze bardziej się skomplikowały.
Sytuacja, w jakiej znalazła się cała ich trójka, była skomplikowana. Ricardo, Miguel i Nadia. Każdy z nich miał coś do ukrycia. Każdy z nich stwarzał pozory, że wszystko jest w porządku, ponieważ bał się odrzucenia. Wyznanie prawdy przewróciłoby ich świat do góry nogami.ROZDZIAŁ 1
Rok wcześniej
— Słyszałem, że potrzebujesz dobrego prawnika — zwrócił się do Ricarda Paulo.
Twarz chłopaka skrzywiła się w grymasie. W kąciku ust zebrało się kilka kropel krwi.
— Tatooo — odezwał się chłopak. Chociaż Paulo nie był jego biologicznym ojcem, to Ricardo tak właśnie go traktował, jak tatę. Paulo był wyrozumiały i kochający, ale umiał też jasno w życiu stawiać sprawę, wyraźnie ustalił granice poprawności i rzadko odstępował od swoich zasad. Gdy ktoś je naruszał, potrafił potraktować go surowo. Chociaż Ricarda akurat rozpieścił. Jego pasierb miał wszystko, czego tylko zapragnął: samochody, drogie ciuchy, udziały w firmie zajmującej się obrotem nieruchomościami, własnego ścigacza. Oprócz tego do woli mógł korzystać z konta, na które Paulo regularnie przelewał mu naprawdę dużą kwotę. — Jakiego prawnika? — obruszył się. — Znamy Domenica, lubi straszyć sądami, a gdyby przyszło co do czego, stuliłby dziób, bo przecież jesteś jego przełożonym, a jemu zależy na tej pracy.
— Wsiadaj do samochodu. — Paulo pokręcił głową. — Pod podłokietnikiem znajdziesz mokre chusteczki, otrzyj nimi twarz, zanim zobaczy cię twoja matka i dostanie zawału.
— Okej.
Dłuższą chwilę w milczeniu jechali pnącą się wśród klifów drogą. W dole fale Atlantyku obmywały złociste plaże. Słońce pomału zachodziło, barwiąc niebo na pomarańczowo.
— To teraz mów: co jest na rzeczy z Domenikiem? — Mężczyzna odezwał się pierwszy.
— Obiłem mu twarz.
— Z tego, co widzę, on tobie też.
— Trochę. — Chłopak lekko się uśmiechnął, po czym skrzywił, bo zabolała go rozcięta dolna warga.
Jego twarz oblały szkarłatne plamy.
— To powiesz mi, o co chodzi?
— Ten goguś, wielki agent nieruchomości, zaczął mi skakać i mówić, że mam bogatego ojczulka i nie wiem nic o życiu.
— No i? — Paulo spojrzał na syna wyczekująco.
— No i się rzuciłem na niego.
— Myślisz, że tak się załatwia sprawy?
— Z takimi jak on, to chyba tak.
— Musisz nauczyć się trzymać nerwy na wodzy.
— Nikt mnie nie będzie obrażał. Wiem o życiu więcej, niż ten złamas może przypuszczać.
— Dałeś się sprowokować, a on na pewno ma ubaw.
— Jego sprawa. — Ricardo wzruszył ramionami.
— Twoja i moja też. Nie można się rzucać na kogoś z rękami tylko dlatego, że ten ktoś powie o kilka słów za dużo.
— Nie chcę pracować w agencji.
— Rozumiem. A co chcesz robić? — Paulo odwrócił twarz w stronę syna.
— Imprezować — zaśmiał się chłopak i znów poczuł piekący ból.
— Na imprezy też trzeba sobie zarobić.
— Wypróbowałem na nim ten lewy sierpowy, którego mnie nauczyłeś — odezwał się Ricardo, a Paulo uśmiechnął się pod nosem. Kochał tego chłopaka mimo jego zadziorności i lekkomyślności. To nie pierwszy raz, kiedy narażał go swoją głupotą na kłopoty, a jedyne, co go ostatnimi czasy obchodziło, to imprezowanie. Głupota młodości, uśmiechnął się w myślach. — Ricardo, masz już dwadzieścia jeden lat, musisz pomyśleć, co chcesz robić w życiu.
— Oj, tato, zaczynasz górnolotnie.
— Staram się być rodzicem, nie tylko kumplem. Rodzice chcą, by ich dzieci nie spędzały życia tylko na zabawie. Życie to też praca, a przede wszystkim rozwój.
— Grubo teraz pojechałeś, niczym jakiś pompatyczny mędrzec.
— Proszę cię, zastanów się nad tym wszystkim.
— Okej, okej. — Chłopak uniósł ręce na znak kapitulacji i westchnął.
— I…— Paulo jeszcze raz się uśmiechnął, po czym powiedział: — Cieszę się, że lewy sierpowy się przydał, chociaż w tym przypadku wolałbym, żebyś wykorzystał umiejętności komunikacji, a nie obijał moich pracowników.
— Ja też bym wolał, ale zostałem sprowokowany.
— Zjesz coś? — zapytał Ricardo ojca, gdy kilkanaście minut później wrócili do domu. Chłopak bardzo dobrze gotował. Nauczył się już w wieku kilku lat. Życie go do tego zmusiło.
— A wiesz, że chętnie. A może byś został…
— Nie kończ. To, że lubię gotować, nie oznacza, że chcę zostać szefem restauracji.
Weszli do kuchni. Paulo usiadł na krześle przy kuchennej wyspie i obserwował chłopaka, jak krzątał się po kuchni. Ricardo łokciem odsunął wpadające do oczu włosy. Wyciągnął z szafki patelnię i postawił ją na płycie indukcyjnej. Zdecydowanym ruchem wlał na nią kilka kropel oliwy, potem obrał cebulę, położył ją na desce i szybkim ruchem posiekał w równą kosteczkę. Kiedy oliwa się rozgrzała, chłopak wrzucił warzywo na patelnię. Mocno potrząsnął ciężkim naczyniem, a następnie odstawił je na palnik i dosypał soli. Po kilku chwilach cebulka się zarumieniła. Dodał do niej pokrojone pieczarki, paprykę i starte na grubych oczkach marchewkę i cebulę.
Rozbił jajka. Żółtka wrzucił do jednej miski, a białka osobno ubił trzepaczką. Następnie połączył zawartość obu naczyń, dołożył do masy jajecznej dwie łyżki parmezanu, łyżkę mąki i pół łyżeczki sody. Dodał szczyptę soli. Wszystko delikatnie wymieszał szpatułką, po czym wylał na patelnię.
— Jest pyszny. To najlepszy omlet, jaki jadłem — zachwycał się Paulo chwilę później.
— Coś potrafię robić. — Ricardo się uśmiechnął, po czym syknął. Rozcięta warga wciąż go bolała.
— Nie wątpię. Nigdy w to nie wątpiłem — powiedział ojczym. — Nie chcę prawić ci kazań, ale powinieneś na serio potraktować swoje życie. Już kiedyś przechodziliśmy przez twoje bójki.
Tak, już kiedyś przez to przechodzili. I to Paulo wydostawał wtedy Ricarda z bagna, w którym chłopak się pogrążał.
Ricardo był chłopcem, który nie dał sobie w kaszę dmuchać. Kiedy żył jego biologiczny tata, nigdy nie podniósł na nikogo ręki. Był wrażliwym dzieckiem, bywało, że za bardzo przejmował się losem innych. Ale potem życie zmusiło go do tego, by postępować inaczej — w wieku dziesięciu lat musiał stać się mężczyzną i zatroszczyć o rodzinę. Dobrze, że Paulo pojawił się na ich drodze, bo inaczej jego matka nigdy nie wyszłaby z depresji.
To było kilka miesięcy po tym, kiedy wprowadzili się do domu Paula. Ricardo pobił się z chłopakiem z klasy. Kiedy Paulo wszedł do szkoły, chłopiec od kilku minut był już w pokoju dyrektorki. Kobieta obserwowała go bacznie.
— I po co ci to wszystko? — zapytała.
Mały wydął tylko wargi, przyciskając mocniej okład z lodu do łuku brwiowego. Czuł, że będzie miał tam siniaka wielkości śliwki.
— Pomaga? — zainteresowała się Alice, sekretarka, najsympatyczniejsza osoba w szkole. Była córką dyrektorki i młodszą kopią swojej matki, ale tylko z wyglądu, bo ani usposobieniem, ani poglądami w ogóle jej nie przypominała. Świetnie rozumiała dzieciaki i potrafiła wczuć się w ich problemy.
— Pomaga — przyznał mały Ricardo, choć tak naprawdę czuł się wtedy tak, jakby zaraz miało rozerwać mu łuk brwiowy. Ale nie mógł ani nie chciał pokazać słabości.
Dziewczyna posłała mu całusa, a on się zaczerwienił. Pierwszy raz poczuł coś niewytłumaczalnego do kobiety.
Spoglądał na nią ukradkiem, a ona jakby nigdy nic wklepywała dane do komputera. Kiedy w końcu podniosła wzrok, szybko odwrócił głowę.
Usłyszał pukanie do drzwi.
— Proszę — odpowiedziała dyrektorka.
Do pokoju wszedł Paulo. Ricardo widział, że mężczyzna jest zmieszany.
— Dzień dobry — powiedział ze sztucznym uśmiechem.
— Dzień dobry, niech pan siada — odparła oschle nauczycielka. — Doceniam, że zjawił się pan tak szybko. — Paulo przeczesał palcami włosy, robił tak zawsze, kiedy był w kłopotliwej sytuacji. Wreszcie usiadł na niewygodnym krześle. — Dzisiaj na przerwie Ricarda zaatakował chłopca — kontynuowała dyrektorka. Brzmiała poważnie.
— Rozumiem. — Mężczyzna spojrzał na młodzieńca, który skinął głową. — Ale znam Ricarda na tyle dobrze, by wiedzieć, że musiał być jakiś powód tego ataku — powiedział, patrząc dyrektorce w oczy.
— Proszę pana, nieważne, jaki był powód, ważne jest to, że w naszej szkole nie stosujemy przemocy.
— Rozumiem. Ale żeby rozwiązać problem, musimy dojść do tego, skąd on się wziął.
— Ricardo mi powiedział, że chłopiec, ten, na którego napadł, śmiał się i to spowodowało taki wybuch agresji — parsknęła. — Pana… — Kobieta zawiesiła na chwilę głos, wahając się, jakiego słownictwa powinna użyć.
Paulo figurował w dokumentach szkolnych jako osoba kontaktowa w przypadku Ricarda, obok matki, ale miał inne nazwisko, inne dane kontaktowe, dyrektorka nie wiedziała, kim dokładnie jest dla chłopca, mogła się tego jedynie domyślać. Paulo wyczuł jej zakłopotanie i dokończył za nią:
— Syn… Mój syn…
— Pana syn nie może się tak zachowywać. A pan jeszcze, zdaje się, szuka wytłumaczenia. — Pokręciła głową.
— Pani dyrektor — zaczął spokojnie opiekun. — Tamten chłopiec musiał zrobić Ricardowi jakąś dużą przykrość, poważnie zajść mu za skórę, skoro wywołał w nim tak gwałtowną reakcję. Może najpierw o tym porozmawiamy? — Dyrektorka założyła ręce na piersi. — Może dokuczał mu z jakiegoś konkretnego powodu? Coś pani wiadomo?— zapytał Paulo.
— Owszem, śmiał się, że nie jest pan biologicznym ojcem chłopca. Rozumiem, że to mogło być dla Ricarda bolesne, ale to nie znaczy, że musiał reagować agresją.
— Pani dyrektor, z całym szacunkiem — głos Paula był łagodny, ale stanowczy — ale tamten chłopiec też stosował agresję wobec mojego syna. To, że dostał w dziób… — Paulo ugryzł się w język pod czujnym spojrzeniem dyrektorki.
Sekretarka robiła wszystko, żeby się nie roześmiać, a Ricardo ścisnął mocniej dłoń ojca.
— Takie sytuacje nie powinny się zdarzyć.
— Zgadzam się. Żadna agresja, także słowna, nie powinna mieć miejsca.
— Panie Sousa, wciąż patrzy pan ze swojej perspektywy i broni pan Ricarda. Złość-wymierzona-pięścią-jest-przemocą — powtórzyła, podkreślając każde słowo po kolei.
— Dobrze, w takim razie niech obaj chłopcy poniosą konsekwencje swoich czynów. Z całym szacunkiem, pani dyrektor… — Paulo lekko podniósł głos. — Ale mój syn miał prawo bronić się przed jakimś gnojkiem, który uprzykrzał mu życie.
Pół godziny później Paulo i Ricardo wyszli ze szkoły. Ojczym niewiele wskórał, ale cieszyła go świadomość, że zawalczył o swojego adopcyjnego syna.
— Gdzie celowałeś?
— W nos. Rozkwasiłem mu nochal.
Paulo się uśmiechnął. Wiedział, że nie powinien popierać siłowych rozwiązań, ale jednocześnie był dumny. Miał świadomość, że dzieciak stanął po jego stronie. I tym połechtał jego ambicje. Pokochał tego małego buntownika od samego początku. Jego przywiązanie wypełniło rodzicielską pustkę w jego sercu.
— Następnym razem go olej. — Puścił do młodzieńca oko. — Obojętność bardziej w niego ugodzi.
— Nie sądzę.
— Mówię ci. Tacy ludzie jak tamten gnojek tylko czekają na zaczepkę.
— Okej. Nie jesteś na mnie zły?
Mężczyzna nachylił się w stronę chłopca.
— Chcę, żebyś wiedział, że jesteś moim synem. I nieważne, co będą ci mówili inni ludzie, ja cię kocham. — Westchnął. — Ludzie zawsze będą gadali. To albo coś innego. Nie daj im zniszczyć swojego szczęścia.
— Ale dlaczego? — zapytał wtedy ojca.
— Bo są zazdrośni. Zazdrość potrafi uczynić z człowieka potwora.
— Ale Marco ma ojca, czego miałby mi zazdrościć?
Paulo nie znał odpowiedzi.
— Może jego tato nie jest tak fajny jak ja? — uśmiechnął się szeroko.
— To na pewno. — Ricardo poklepał go po ramieniu i zaczęli się śmiać.
— Paulo?
— Tak?
— Dobrze, że jesteś.
— Ja też się cieszę, że pojawiłeś się w moim życiu. — Paulo otworzył ramiona i przytulił chłopca.
Ricardo poczuł, jak pod powiekami zbierają mu się łzy. Ktoś znowu stanął w jego obronie. To nie on był tą osobą, która opiekuje się innymi. To nim znów zaopiekował się ktoś inny. Zapamiętał tę rozmowę i uczucie, jakie mu wówczas towarzyszyło, i ciepłe spojrzenie Paula na zawsze.ROZDZIAŁ 2
Ricardo wsiadł na motor i pojechał w stronę Carvoeiro, miasteczka, gdzie mieszkał jego przyjaciel Miguel. Zachodzące słońce powoli chowało się za pobliskimi cyprysami. Droga była kręta, ale mężczyzna znał ją na pamięć. Wiedział, gdzie mógł przyśpieszyć, a gdzie należało zwolnić.
Zatrzymał się na parkingu u podnóża klifów. Zdjął kask i przez chwilę zapatrzył się na złote skały, na których znajdowały się bielone domy i wielkie wille. Nie wyobrażał sobie, że mógłby mieszkać gdzie indziej. Kiedyś Paulo wspominał coś o przeprowadzce do Lizbony i przeniesieniu tam agencji nieruchomości, ale on i matka zaprotestowali. Kawiarnia Confeitaria de Belem, w której umówił się z Miguelem, znajdowała się w grocie wykutej w klifie, z tarasu wychodzącego prosto na morze rozpościerał się piękny widok.
Ricardo usiadł przy stoliku i zamówił espresso i babeczkę z płynnym słonym karmelem w środku. Na stoliku położył swoje dwa telefony. Rozsiadł się wygodnie na krześle, a nogi wyciągnął na pufie. Miguel pojawił się w kawiarni kilka minut później. Wszedł zadowolony i pewny siebie. Przystanął na chwilę, rozglądając się po stolikach. W zasięgu wzroku nie było kobiety, która by na niego nie zerknęła. Generalnie wzbudzał ciekawość swoją postawą. Muskularny, wysoki — miał ponad metr dziewięćdziesiąt wzrostu — włosy do linii brody, które zaczesywał do tyłu, duże, brązowe oczy i uśmiech, na który leciały wszystkie laski. Był najlepszym przyjacielem Ricarda. Chłopak wiedział, że może mu w stu procentach ufać. Do ich paczki należał też Lucas, ale gdyby Ricardo miał wskazać bratnią duszę, to byłby nią Miguel.
— Cześć! — Miguel usiadł na krześle i uśmiechnął się szeroko.
— Halko. Do mnie nie musisz się tak szczerzyć. Na mnie to nie działa. — Wybuchnęli śmiechem. — Zamawiasz coś? — zapytał przyjaciela Ricarda.
— Jestem głodny jak wilk, pomagałem ojcu — powiedział Miguel, którego ojciec był rybakiem i miał firmę, która zajmowała się połowem i eksportem ryb.
— Nie nudzi cię to? — Rick pociągnął kilka łyczków kawy.
— Lubię to. Wypływamy rano skoro świt. Widzę budzący się dzień. Ocean… Fale…
— I czujesz smród ryb.
— Dla niektórych to smród, dla innych odprężający zapaszek. Dzień wstaje, a my łowimy marliny, żaglice.
— Zagalopowałeś się.
— Masz rację. — Miguel gestem ręki przywołał do stolika kelnerkę.
Dziewczyna podeszła do nich rozpromieniona. To ta nowa, która usilnie chciała, by Miguel zwrócił na nią uwagę. Jeszcze tydzień temu była blondynką, dziś stała przed nimi z truskawkowo różowymi włosami. Miała około dziewiętnastu lat. Kolczyk w pępku, brwi i długie wiszące kolczyki w uszach. Była ładna, ale nie w typie Ricarda, za mocno się malowała. I te tandetne odpychające tatuaże, które zdobiły jej lewe przedramię — latały po nim amorki, aniołki i serduszka.
— Co podać? — zapytała, wgapiając się w Miguela.
— Kawę i ciabattę z grillowanymi warzywami.
— Coś słodkiego?
— Jeśli zmieścisz się na tacy, to tak. — Miguel puścił do niej oko.
— Nie rozumiem. — Dziewczyna zaczęła nerwowo chichotać.
Typowe, pomyślał Ricardo. Zdążył się już przyzwyczaić do tego, że przy Miguelu niejedna panna traciła rozum. Zahipnotyzowane tym jego głębokim, rozmarzonym spojrzeniem, podanym w zestawie z zalotnym uśmiechem, wgapiały się w niego jak w obrazek i najchętniej od razu rozłożyłyby przed nim nogi. On oczywiście też podobał się kobietom, ale jego przyjaciel przyciągał płeć piękną jak magnes. Ricardo nie znał w okolicy panny, która oparłaby się przyjacielowi.
— Jesteś słodka — skwitował Miguel.
— I to ja miałabym być twoim deserem? — zapytała kelnerka. Ricardo zauważył, że dziewczyna złapała się na haczyk.
— Właśnie.
Kelnerka poczerwieniała i rzuciła:
— Kończę pracę o dziewiętnastej, napiszę ci na kartce swój numer telefonu.
— Okej — odpowiedział Miguel.
Kelnerka odeszła, a Ricardo nachylił się w stronę przyjaciela i powiedział:
— I tak nie zadzwonisz.
— Nie. Mam już na stanie trzy panny, które do mnie wydzwaniają z pretensjami.
— Musisz wybrać jedną, wtedy łatwiej ci będzie żyć.
Miguel położył dłoń na ręce przyjaciela.
— Z każdą jest trudno. Z trzema jest ciężko, ale seks mam odlotowy. Za każdym razem jest inaczej.
— Szczęściarz. — Ricardo wyszczerzył zęby.
— Do ciebie też się kleją.
— Nie mogę narzekać. — Ricardo zaliczył ostatnio kilka lasek. Same tego chciały, a on poddał się ich urokowi. A może jednak to nie było zaćmienie umysłu, tylko raczej wrzenie krwi, która odpłynęła w wiadomym kierunku.
— A co z Joanną? — zapytał przyjaciela Miguel.
— Nic jej nie obiecywałem. Jest ze mną od dwóch lat, ale to nie jest związek.
— A co?
— Friends with benefits. A że ona lubi dostawać duże benefity, więc dobrze jej ze mną.
— To tak nie działa — zauważył Lucas, który niezauważalnie wszedł do kawiarni i dosiadł się do ich stolika. Opalony blondyn o błękitnych oczach i atletycznej budowie ciała pracował jako trener na siłowni.
— Hej. — Ricardo wyciągnął w jego kierunku rękę.
Lucas przybił z nim piątkę. A następnie z Miguelem.
— Olá!
— No, cześć. Co nie działa, przyjacielu?
— Laski się zakochują, nawet jeśli chcesz się z nimi tylko przyjaźnić.
— Myślę, że nie wszystkie. Są takie, które po prostu uwielbiają seks.
— Ale z seksem idą w parze emocje. A gdy serducha im biją żwawiej, już tylko krok od zakochania się.
— A kiedy je odrzucasz, łamiesz im te serducha — dorzucił Miguel.
— Zranione serce jest żądne zemsty.
— Ooo tak — dorzucił swoje trzy grosze Ricardo. — Te niewiniątka, kocice łóżkowe, potem są w stanie wydrapać ci oczy i uciąć ci to, co masz najcenniejsze.
— A nasze fiuty są cenne — rzucił Lucas.
We trzech ryknęli śmiechem.
Kelnerka zapytała Lucasa, czy coś mu podać, ale ten ją spławił.
— A co tam u twoich mężatek? — zagaił Miguel.
Lucas uwielbiał romansować z kobietami w stałych związkach. Uważał, że tak mu się trafia, ale prawda była taka, że obrączka na palcu silnie działała na jego wyobraźnię. Jakby sama świadomość, że kobieta jest już zajęta, budziła u niego instynkt zdobywcy. Uważał, że taka relacja ma wiele kuszących smaków. Mężatki szukały nowych doznań, więc seks z nimi był świetny, do tego bez zobowiązań, co też było dużym plusem. Były dyskretne, bo to im zależało, żeby mąż nie przyłapał ich na zdradzie. Kradzione chwile tylko podkręcają romantyzm, przekonywał ich.
— Mam problem — chrząknął.
— O, to ciekawe, bo przecież z mężatkami ponoć nie ma problemów — zauważył z ironią Ricardo i nachylił się w stronę Lucasa.
— Nie powiedziałem, że z mężatką jest problem.
— To z czym?
— Ze mną?
— Nie mów, że ci nie staje — zakpił Miguel.
— Wszystko z nim w porzo. — Lucas pochylił głowę i przez chwilę wgapiał się w swoje krocze.
— Więc o co chodzi?
— Zakochałem się.
— Nieee… — Ricardo ryknął śmiechem.
— A co w tym dziwnego?
— Niby nic, ale zawsze pilnowałeś, by któraś z nich nie zakochała się w tobie „za bardzo”.
— Ale dopadło mnie.
— A co czuje ta, do której wzdychasz?
— Ma męża, trójkę dzieci i nie zamierza ze mną budować związku.
— Wyznałeś jej, że się w nią zajarałeś?
— Nie. No co ty, kurwa, stary, jeszcze mi nie odbiło. Leżeliśmy w łóżku i zapytałem, czy myślała, by odejść od męża.
— I co odpowiedziała?
— Że są rodziną, kocha go, poza tym zaspokaja ją pod względem finansowym — wyjaśnił, a koledzy spojrzeli na niego ze współczuciem. — Więc zapytałem: „A co ze mną?”. Zaśmiała się i odpowiedziała tym swoim uwodzicielskim głosikiem: „Ty jesteś od tego, by mnie zerżnąć”.
— Podoba ci się, bo jest trudna do zdobycia.
— Wcale nie. Jest dowcipna, wie, czego chce… — Lucas się rozmarzył.
— Ma trójkę dzieciorów, męża i kasę — podsumował Miguel. — Ty masz sterczącą w odpowiednim momencie pałę. Czego się spodziewałeś?
— Mógłbym jej zapewnić też inne doznania.
— Jakie? — Miguel i Ricardo śmiali się w najlepsze.
Lucas wstał, zacisnął zęby i bez słowa wyszedł.
Miguel patrzył za oddalającą się sylwetką kolegi. Wygłupiał się, ale czuł w sercu ciężar, jakby jakiś głaz naciskał na organ. Wiedział, co to znaczy niespełniona miłość i to, jak bardzo boli zranione serce.
— Chyba się nie obraził? — zwrócił się do Ricarda.
— Przejdzie mu.
— Coś jeszcze wam podać? — Kelnerka, która zapewne nie zamierzała odpuścić Miguelowi, zmaterializowała się przy ich stoliku.
— Dzięki.
— To co, zadzwonisz? — zapytała, kładąc przed nim karteczkę z numerem telefonu.
— Zobaczymy — rzucił Miguel, a Ricardo wiedział, że przyjaciel tego nie zrobi, dziewczyna za bardzo się narzucała.
Poza tym Miguel nie lubił takich lasek. Miał określony typ dziewczyn, z którymi sypiał: szczupłe, wręcz chude, o niewielkim biuście, najchętniej krótko ścięte. I mniej wylewne w wyrażaniu uczuć. Kelnerka była dla niego zbyt kobieca, miała pełne, pomalowane czerwoną szminką usta, a biust aż wypływał zza dekoltu jej bluzki, gdy celowo nachyliła się przed nim. Uśmiechnęła się obiecująco, po czym odeszła.
— Ale miałeś widoki — zaśmiał się Ricardo.
— Jest zbyt nachalna… Gdyby tylko mogła, położyłaby się i tu na stole rozłożyła przede mną nogi.
— I trzeba korzystać, Miguel.
— Jakoś mnie to specjalnie nie jara.
— No tak, zapomniałem, że jesteś wykończony. W końcu sypiasz z trzema.
Miguel się uśmiechnął.
Zadzwonił telefon Ricarda. Chłopak nie odebrał.
— Kogo spuściłeś? — Miguel wskazał głową na komórkę.
— Joannę.
— Nie chcesz dzisiaj benefitów? — Wbił przyjacielowi szpilę.
— Czasem Joanna jest jak ta kelnereczka — westchnął. — À propos kelnerki, idę o zakład, że skoro ty jej nie przelecisz, wskoczy na mojego drąga.
— Ja ją kręcę.
— Zakład, że i mojemu seksapilowi się nie oprze?
Zaśmiali się obaj i podali sobie ręce.
— O dwieście euro.
— Okej.
Była dziewiętnasta dziesięć, kiedy dziewczyna wyszła z restauracji. Ricardo obserwował ją przez chwilę. Widział, że spogląda na wyświetlacz telefonu. Uśmiechnął się w duchu i śmiało do niej podszedł.
— Nie zadzwoni — powiedział.
— Dlaczego?
— Bo ma już dziewczynę.
— Dlaczego nie powiedział mi o tym wprost?
— Może się wahał. — Ricardo rozłożył ręce.
— Hmmm… — westchnęła kelnerka.
— Taka ładna dziewczyna jak ty nie powinna spędzać tego wieczoru sama.
— Co proponujesz?
— Zaparkowałem tam. — Wskazał na swój kabriolet.
Dziewczynie momentalnie zabłyszczały oczy. Uśmiechnęła się z satysfakcją i oblizała dolną wargę.
— Chcesz, bym się z tobą przejechała?
— Tak jakby. — Zaśmiali się.
Godzinę później Francesca robiła mu loda. Kiedy skończyła, wytarła usta wierzchem dłoni, a on poczuł do siebie obrzydzenie.
— Dlaczego to robisz?
— Ale co?
— Laskę obcemu facetowi?
— Podobasz mi się.
— Nic o mnie nie wiesz.
— A czy muszę wiedzieć, by dać ci chwilę przyjemności? — zapytała.
Ricardo nie wiedział, co ma jej odpowiedzieć. Tak naprawdę niewiele go obchodziła, ale w jakiś sposób zrobiło mu się jej żal.
Ciąg dalszy w wersji pełnej