Paryskie pasaże - ebook
Paryskie pasaże - ebook
"Pasaże: budowle, galerie, którym brak strony zewnętrznej. Jak snom" – pisał Walter Benjamin. Pasaż jest formą paryskiej architektury, typową dla drugiej połowy XIX wieku. Symbolizuje pewien świat: stanowi jedynie przejście, przestrzeń dostrzeganą w nieskończonym ruchu, pełną przyciągających oko przedmiotów. Dla Rutkowskiego pasaż staje się nową formą literacką, równie pojemną jak powieść. Dzięki pasażom możliwe jest przechodzenie od świata faktów historycznych do aury mitycznego miasta, a barwny język ożywia dokument. W pisanych z pasją tekstach aktualność jest częścią przeszłości, fantazja – elementem refleksji. I vice versa. Krzysztof Rutkowski jest pisarzem, historykiem, krytykiem literackim, eseistą, dziennikarzem. Mieszka w Paryżu, skąd regularnie przysyła swoje myśli i uwagi o przygodach duszy i ciała człowieka współczesnego. Jego teksty, publikowane w "Gazecie Wyborczej", a następnie w "Rzeczpospolitej", zebrano w trzech tomach cyklu "Paryskie pasaże". (pozostałe dwa tomy: Raptularz końca wieku i Śmierć w wodzie. Proza). W 1998 roku doczekały się one wydania w języku francuskim, a w 1999 w języku niemieckim.
Spis treści
Otwarcie
Część pierwsza: pasaże uliczne w których mowa o Tajemnicach Paryża, o dzielnicy Le Marais, czyli o Bagnie, o pałacach, o markizach i nędznikach, o szczynie,
brudzie, epidemiach, o trupach w Sekwanie i planach ratowania miasta od zagłady od czasów prefekta Rambuteau do Haussmanna, o powstawaniu wewnętrznego
krwiobiegu krytych ulic, o paryskiej cyganerii od Murgera przez Baudelaire’ a do Jarry’ego oraz o zwykłych kloszardach
Część druga: pasaże podejrzane w których mowa o rozmaitych wystawach w Luwrze, Centrum Pompidou, Grand Palais i kilku innych paryskich galeriach dużych i małych, o tym, jak dusza z ciała wyleciała, o wywoływaniu duchów, o obecności
szatana, o czarnej magii, o białych kwiatach Matisse’a, obsesjach Toulouse-Lautreca, labiryntach Borgesa, o damskiej bieliŸnie oraz wielu innych
rzeczach godnych uwagi i podziwu
Część trzecia: pasaże modne w których mowa o krawcach, perfumach, kremach i napojach wzmacniających, o zdrowiu, o pieniądzach, winie i karze, o seksie, sektach i o wielu innych rzeczach zakazanych oraz czynach zdrożnych z największą lubością przez Francuzów popełnianych
Część czwarta: pasaże diabelskie w których mowa o dziejach nieba i piekła, o przepustkach do raju, o francuskich intelektualistach wymyślających skomplikowane systemy, a potem duszących własne żony na jawie i we
śnie, o miałkich biesach zalęgłych w duszach wielkich pisarzy, czyli obecności złego w mieście
Próba wyjścia
Kategoria: | Powieść |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 978-83-7453-224-2 |
Rozmiar pliku: | 3,2 MB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
Większość pasaży zbudowano w Paryżu po roku 1822, w ciągu piętnastolecia. Powstały one dzięki bujnemu rozkwitowi handlu tkaninami. W pasażach otwarto sklepy pełne atrakcyjnych towarów, pierwsze kantory handlowe dysponujące znacznymi zapasami, zwiastujące pojawienie się wielkich magazynów. Balzak myślał o sklepach w pasażach, gdy pisał o: „Wielkim poemacie półek wyśpiewujących barwne strofy od Madeleine do rogatki Saint-Denis”.
W pasażach rozkwitł handel przedmiotami zbytku. Do zwiększania obrotów sprzedawcy zaprzęgli sztukę. Pasaże stały się zatem przedmiotem podziwu i kontemplacji dla współczesnych. Długo stanowiły atrakcję turystyczną.
W Ilustrowanym Przewodniku po Paryżu czytamy: „Pasaże, najnowszy wynalazek przemysłowego luksusu, składają się z korytarzy przykrytych szklanym dachem i wyłożonych marmurem. Przenikają one całe kwartały kamienic, których właściciele zgodzili się na tego rodzaju przedsięwzięcie. W pasażach, oświetlanych z góry promieniami przenikającymi przez szkło, zainstalowały się najbardziej eleganckie sklepy, przeto pasaże tworzą rodzaj miasta, osobnego świata w miniaturze”.
WALTER BENJAMIN Paryż, stolica XIX wieku. WprowadzenieCZĘŚĆ PIERWSZA
------------------------------------------------------------------------
Pasaże uliczne
w których mowa o Tajemnicach Paryża, o dzielnicy Le Marais, czyli o Bagnie, o pałacach, o markizach i nędznikach, o szczynie, brudzie, epidemiach, o trupach w Sekwanie i planach ratowania miasta od zagłady od czasów prefekta Rambuteau do Haussmanna, o powstawaniu wewnętrznego krwiobiegu krytych ulic, o paryskiej cyganerii od Murgera przez Baudelaire’a do Jarry’ego oraz o zwykłych kloszardach1.
Sto pięćdziesiąt lat temu działy się w Paryżu rzeczy niesłychane. Na kolejny numer „Le Journal des Débats” Francuzi czekali z napięciem przechodzącym w drżenie. Poszczególne numery pożyczano sobie na pół godziny za 10 sous, czyli za dzisiejsze 150 franków. Lud czyhał na kolejne odcinki Tajemnic Paryża równie zapalczywie, jak Polacy na kolejny odcinek Dynastii, a Żydzi na Mesjasza.
Tajemnice Paryża ukazywały się regularnie od 19 czerwca 1842 roku do 15 października 1843 roku. Ich autor objawił niebywałą zręczność w dwóch dziedzinach jednocześnie: w pisaniu i w wyzyskiwaniu możliwości stwarzanych przez gospodarkę rynkową.
Dzięki niemu wyobraźnią Francuzów zawładnęły podejrzane typy, a genialny rekin prasowy, Emile de Girardin, twórca pierwszego we Francji koncernu gazetowego, sprzedającego prasę dosłownie za grosz, zbił fortunę. Zresztą Eugeniuszowi Sue też zaczęło się powodzić nie najgorzej.
Gwoli sprawiedliwości spieszę wyjaśnić, że Emile de Girardin wpadł nie tylko na Eugeniusza Sue, ale również na genialny pomysł. Zaczął zamieszczać masowo w swych gazetach reklamy. Oczywiście za pieniądze. Na początku lat czterdziestych zeszłego stulecia Girardin mógł sobie pozwolić na obniżenie ceny pojedynczego numeru gazety pod tytułem „La Presse” o połowę, ponieważ zarobił na płatnych ogłoszeniach ówczesnych 150 tysięcy franków, czyli – uwaga: ponad 45 milionów dzisiejszych franków. Girardin miał pieniądze i ambicje. Nakłady swoich gazet zwiększył wielokrotnie, wymyślając gazetową powieść w odcinkach.
Zaproponował współpracę Wiktorowi Hugo, Fryderykowi Soulié, Aleksandrowi Dumas oraz Eugeniuszowi Sue, który sprawdził się najlepiej.
Onego czasu cały Paryż przeżywał tajemnice, objawione piórem Eugeniusza Sue. Ministrowie i parowie królestwa, gryzetki i adwokaci, policjanci i złodzieje, piekarze i rzeźnicy, „murarze, tkacze, metalowcy i młodzież – patrz! Dziewczęta, chłopcy” rzucali się na „Le Journal des Débats” jak koty na spyrkę. Na kiermaszach, targach i za rogatkami miast wędrowne trupy odgrywały pantomimy według najnowszych odcinków Tajemnic.
Jak grzyby po deszczu wyrosły Tajemnice Berlina albo inne Tajemnice Monachium. Tylko w samych Niemczech naliczono w roku 1844 aż trzydzieści sześć różnych grubych wersji rozmaitych Tajemnic.
Jeśli zdarzyło się, że „Le Journal des Débats” nie wydrukował przez jeden dzień Tajemnic Paryża, do redakcji napływały natychmiast tysiące rozżalonych listów, w których autorzy grozili, że jeśli jeszcze raz to się przytrafi, to podpalą lokal redakcji. Inni wypisywali w listach dalszy ciąg powieści. Wystarczy przejrzeć w Bibliotece Historycznej Paryża ogromne pudła listów do Eugeniusza Sue, by zdać sobie sprawę z rozmiarów rewolucji wywołanej przez powieść gazetową.
Potęga fikcji czyniła cuda. Pewien ksiądz otworzył w departamencie Indre sierociniec, ponieważ sierociniec otworzył na kartach powieści w odcinkach jeden z jej głównych bohaterów – Rudolf.
Pewna dama, Fanny Denoix z Beauvais, napisała dla Eugeniusza Sue poemat, w którym wniosła, między innymi, następującą prośbę:
Świat cały, o Eugeniuszu, na cię liczy,
Zamień ból swój i troski w słodki biczyk,
Uderz nim w swe dzieło i zagnaj nas, gdzie trzeba.
Do piekieł z tobą pójdziem, albo i do nieba.
Ogrodnik z Jardin des Plantes w Paryżu wyhodował specjalnie dwie nowe odmiany róż. Nazwał je „Fleur-de-Marie” i „Rigolette” na cześć bohaterek Tajemnic Paryża i błagał autora o łaskawe zezwolenie na różane chrzciny.
W dzisiejszych, poziomych czasach mój przyjaciel tylko kota nazwał imieniem Alexis.
2.
W pierwszej połowie XIX wieku Paryż był miastem niesamowicie ciasnym, ciemnym, brudnym, błotnym i cuchnącym jak martwa ostryga. Umyślnych, którzy roznosili bileciki od kawalerów do kochanek i vice Wersal – słusznie przeto nazwano „ciekoskoczkami”.
Paryż za panowania Ludwika XVI – i długo później – przypominał gigantyczne gnojowisko z powodu obfitości koni, krów i nierogacizny intra muros. Ludwik Sebastian Mercier, który w dwunastu tomach opisał miasto z detalami, nie zapomniał o zwyczajach właścicieli pałaców, którzy rozkazywali służbie – podczas słabowania chlebodawców, najczęściej z przepicia – rozrzucanie gnoju przed bramami po ulicy, żeby cierpiących mniej drażnił turkot przejeżdżających karoc. Ulica zmieniała się tym sposobem w niewymowną kloakę, „a przechodzień brodzić musiał w płynnym i cuchnącym gnoju po kolana”.
Mercier nie cierpiał Châtelet jako najbardziej smrodliwego miejsca na świecie. Tu kramy, targowiska uginały się od brudu w sąsiedztwie kostnicy, wyłożonej warstwowo topielcami z Sekwany. Châtelet przecinała Pied-de-Boeuf, czyli ulica Wolokopytna, wpadająca w zaułki wąskie, kręte i spływała krwią zwierząt, na wpół skrzepłą, na wpół płynną. „Trzeba tu wstrzymywać oddech i przemykać żwawo, bo cuch w tych duszących zaułkach uderza przechodnia bez pardonu”.
Ponieważ Mercier tak apetycznie opisał paryskie ulice, niech więc jeszcze opowie nam o paryskich bramach: „Bramy wjazdowe o tyle są niewygodne, że wszyscy przechodzący zraszają je obficie i wracając do domu często spotkasz u siebie, u podnóża schodów, szczającego, co choć w oczy ci patrzy, to lać nie przestaje”. Każdy turysta zwiedzający Paryż łacno zauważy, jak głęboko mury świątyń i pałaców przeżarła wiekowa uryna.
Sebastian Mercier skreślił fizjologiczne obrazy z natury w ostatnich dziesięcioleciach XVIII wieku. W pięćdziesiąt lat później Paryż nie wyglądał schludniej i wcale przyjemniejszych nie wydzielał woni. Fanny Trollope, wytworna angielska podróżniczka, skarżyła się, że w mieście, w którym wszystko, co widzialne, zostało zmienione we wdzięczną ozdobę, w którym sklepy i kawiarnie przypominają pałace z bajki, w którym na placach targowych wzniesiono fontanny, gdzie najpiękniejsze najady z rozkoszą zażyłyby kąpieli, w którym kobiety zdają się tak delikatne, jakby nie całkiem z tego świata, a mężczyźni tak dbają o aparycję i tak są ostrożni, że nie pozwolą, by najmniejszy podmuch wiatru zmienił układ loku, „tym bardziej uderzają nas wszędzie i rażą widoki i wonie, których nie śmiem opisać (…). Z powodu niedbałości lub biedy władz miejskich słodycz paryskiego życia w znacznym stopniu staje się trująca, chociaż władze powinny najwytworniejszemu w świecie towarzystwu oszczędzić przykrości z powodu ciągłych zamachów na zmysł powonienia (…)”.
Paryż liczył w roku 1846 milion mieszkańców, w tym 200 tysięcy dzieci i 110 tysięcy starców. 650 tysięcy paryżan nie płaciło podatku z powodu nędzy. Powieści Balzaka i Stendhala opisują tylko niewielką, cienką – jak bieda zupka – warstwę paryskiego społeczeństwa.
W roku 1836 prawo głosu przysługiwało tylko mężczyznom płacącym ponad 200 franków rocznego podatku. Takich bogaczy naliczono w Paryżu 11 tysięcy i sto. Bierne prawo wyborcze przysługiwało zaś tylko osobom płacącym co najmniej 500 franków rocznego podatku. Znalazło się ich aż cztery tysiące dziewięćset.
Z ołówkiem w ręku da się porachować, że tylko około pięć procent paryżan (łącznie z rodzinami) wypadnie zaliczyć do grupy osób zamożnych. Do tego dodajmy ze 160 tysięcy adwokatów, notariuszy, sędziów, urzędników i nauczycieli i jeszcze ze stutysięczną grupę sklepikarzy, handlarzy i rzemieślników, którym powodziło się – jak wiemy chociażby z lektury Balzaka – bardzo rozmaicie, ale przyjmijmy, że nie przymierali głodem.
I podliczmy: 50 tysięcy paryżan żyło sobie w luksusie lub w dostatku, 250 tysięcy wiązało jakoś koniec z końcem, a 700 tysięcy klepało biedę z żałosnym dudnieniem pośród niepowtarzalnych zapachów po obu stronach Sekwany.
Wyznam szczerze, że do rachowania zmusił mnie francuski znajomy, który postanowił wyemigrować do Polski z powodów ekonomicznych na wieść, że w kraju tym ludzie wystają w nocnych kolejkach po samochody. Doszedł do wniosku, że to Paryż jest chorym człowiekiem Europy, Kraków zaś jej stolicą. Nie zaprzeczyłem, bom patriota. Więc gdy przystaję na placu Châtelet, to chwytam w nozdrza wiatr od wschodu.
3.
Przechodniu, zanim pogrążysz się w labiryncie uliczek Le Marais, po których snują się turyści zajadający buły wypełnione wołowiną, czerwoną kapustą, papryką, sałatą i sosem, czyli tak zwane „falafele” – buły w kształcie macicy, uchodzące za żydowski przysmak ludowy, najpierw spójrz na latarnię przy stacji metra Saint-Paul.
Tak, na zwykłą paryską latarnię. Na wysokości oczu ujrzysz kawałek tektury przymocowany do słupa kawałkiem sznurka. A na tekturze napis: „Przewodnik oprowadza po Le Marais. Następny wymarsz spod latarni o godzinie czternastej”. Oto bezrobotny amator postanowił zarobić kilkadziesiąt franków na życie w tych straszliwych czasach, kiedy się wypełniają dni i scenariusze Mad Maxa istoczą w codzienność.
Przewodnik drewnianym głosem powtórzy lekcję o czasach wielkości i o zagładzie poszczególnych pałaców Le Marais, wznoszonych dla kochanek, kochanków i ulubieńców królewskich dworzan i ministrów. Słyszałem, jak z zazdrosną lubością amator-przewodnik zasyczał, że teraz cena jednego metra kwadratowego powierzchni mieszkalnej w dzielnicy Le Marais wynosi 29 tysięcy franków, czyli około sześć tysięcy dolarów. Widziałem, jak przewodnik wymieniając sumę, oblizywał się słodko i przypominał, że jeszcze dwadzieścia lat temu Le Marais leżało w ruinie i uznawano je powszechnie za getto dla ubogich sklepikarzy i wszelkiego proletariatu ciała oraz ducha.
W czasach Lutecji, czyli w okresie przełamywania się starożytności w średniowiecze, rozciągało się tu prawdziwe bagno, z którego wystawały tylko nieliczne wysepki, nazwane później imionami Saint-Gervais, Saint-Merri i Saint-Martin. Bardziej na północ – wyłaniały się z bagna pagórki Belleville’u i Charonne.
W początkach XIII stulecia bagna pomału osuszano, zamieniając je na pola uprawne, a później na ogrody. Ale jeżeli zakłada się ogrody, to znaczy, że wokół nich rozkwitają opactwa lub warownie rycerskich zakonów.
W XIII wieku najpotężniejszą twierdzę w Le Marais, z basztami, murami obronnymi, ze zwodzonym mostem i szczękami blanek, wznieśli templariusze w okolicach dzisiejszego placu Republiki. W twierdzy templariuszy mieściło się do czterech tysięcy luda. Na południe od murów osiedliła się kolonia Żydów. W XIV wieku Filip August kazał wznosić nowe fortyfikacje, a Karol V otaczać murem teren po obu stronach twierdzy templariuszy. W ten sposób powstała dzielnica Paryża, zwana odtąd Bagnem.
W ciągu kilku dziesięcioleci XIV wieku w Le Marais wyrosły aż dwie nowe siedziby królewskie. Pałac Saint-Paul, położony pomiędzy ulicą Świętego Antoniego i Sekwaną, który do dnia dzisiejszego nie przetrwał, oraz Hôtel des Tournelles, którego budowę ukończono w roku 1417. Już go nie ma, zamiast pałacu z przytulonych do siebie dworskich pawilonów wyrósł czworokątny plac Wogezów.
Bo skoro królewski majestat kazał budować pałace i pawilony w Le Marais, to dworacy nuże, za nim, hajda, na cypoczkach. I dlatego główny rachmistrz dworu, Olivier de Clisson, wybudował rychło pałac najeżony wieżyczkami, który stoi cały i zdrowy przy rue des Archives – i jak nazwa ulicy wskazuje, mieści w swych wnętrzach część archiwów państwowych.
Nieco dalej kazał stawiać sobie pałac główny poborca podatków Ludwika XII, niejaki Jean Hérouet. Zresztą jego pałac stoi do dzisiaj przy zbiegu ulic Vieille-du-Temple i ulicy Francs-Bourgeois, szczerząc w niebo przylepioną do ozdobnej ściany wieżyczkę, rzeźbioną podłużnie w motywy roślinne. Wieżyczka nie dotyka ziemi, lecz klei się do muru jak huba do pnia drzewa i dlatego przypomina bardziej pocisk niż dzieło sztuki muratorskiej.
Król Henryk IV wpadł na dwa pomysły, które winny przemienić Le Marais w raj architektoniczny. Po pierwsze, kazał suszyć resztkę zatruwających dzielnicę bagien. Po drugie, postanowił wybudować półokrągły plac z kolumnadą w okolicach dzisiejszego bulwaru Filles-du-Calvaire. Plac miał nosić imię placu Francji, ale na szczęście do jego budowy nie doszło. Chociaż do dzisiaj ulice, które miały prowadzić do placu, noszą nazwy poszczególnych regionów królestwa.
Ponadto Henryk IV wymyślił plac Królewski, później nazwany placem Wogezów, Place des Voges, najpiękniejszy w Europie kwadratowy podwórzec z francuskim ogrodem w środku, ani nie za dużym, ani nie za małym, z oknami weneckimi pawilonów, z podcieniami, ze stromizną dachów i przytulnym swojskim ściśnięciem, jakbyś nagle trafił, przechodniu, na wiejskie obejście, w którym chata tuli się do chlewa, a chlew do stodoły i łacno spostrzeżesz, że to wiejskie obejście albo też rynek w Drohobyczu widziany w dobrym śnie, że domki tu z bajki, a ściany z marcepanu.
Wokół placu Wogezów zaczęły wyrastać kolejne pałace arystokratów, prześcigające się wykwintnością stylu, odwagą rysunku, proporcjami. I typową dla bardzo bogatych Francuzów minoderią, teściową skąpstwa. Wszystkie piękności poupychali bowiem właściciele za wysokim murem i domknęli ciężką bramą.
W Le Marais ogarnie cię, przechodniu, przerażenie: mury i mury, wrota i wrota. Czysta skrytość. Za nimi dopiero rajskie ogrody, cudowne przejścia, fontanny i zapowiedź ziemskich rozkoszy. Tylko plac Wogezów pozostaje otwarty, choć zamknięty w kwadrat. Otacza cię gościnnie i pozwala podziwiać wdzięki niczym striptizerka. I tyle, na nic innego nie pozwoli. Do pałacowych wnętrz wstęp wzbroniony. W salonach na placu Wogezów i w pałacach pochowanych w Le Marais kwitło życie światowe i towarzyskie, literackie i teatralne. Gwarno bywało w bawialniach i w gabinetach osobliwości. Strojne damy i cni kawalerowie dyskutowali o nowych dramatach pana Racine’a i udanym występie Molierowej trupy.
Na początku XVII wieku osiadły w Le Marais wszelakie zakony: kapucyni, córki kalwaryjskie, jezuici, zgromadzenie Świętej Elżbiety. Jezuici założyli kolegia dla bogatych synów z wyższych sfer.
W początkach XVIII stulecia życie towarzyskie i artystyczne Paryża zaczęło się przenosić w stronę Przedmieścia Świętego Germana oraz Przedmieścia Świętego Honoriusza. Co prawda, w XVIII wieku powstawały jeszcze w Le Marais wspaniałe pałace, chociażby Hôtel de Soubise, ale nad Bagnem zawisła mgła królewskiej niełaski. Pod koniec XX wieku Le Marais wróciło do łask. Turystów, karczmarzy, mniejszości seksualnych i spekulantów nieruchomościami.
4.
Już w roku 1793 Konwent zwołał komisję artystów, którzy opracowali projekt przebudowy Paryża: przebicia nowych arterii komunikacyjnych, najlepiej przez dopiero co skonfiskowane nieruchomości arystokratów.
Lektura raportu komisji artystów powoduje, że włosy dęba stają na głowie: „Komisja zapoznała się ze stanem miasta Paryża w ogólności i uznała, że nade wszystko układ ulic i traktów jest bezładny i bezmyślny, niewygodny dla handlu oraz dla ruchu, że wszędy brakuje placów i publicznych targowisk, że nabrzeża sekwańskie są zapchane i niedrożne, mnogość uliczek wąskich a krętych sprawia, że z trudem po nich powietrze przelatuje, a pomieszczenia w owych zaułkach tak poniszczone są i trudne, że żałość bierze, a człowieczy rozum podpowiada, że winno się nory owe dawno już zrównać z ziemią”. Rewolucyjna komisja artystów przygotowała projekt poprawy losu paryżan, który naturalnie trafił do kosza, niczym głowy wrogów wolności ścinane na publicznych placach.
Napoleon I postanowił zająć się miastem, ale nie starczyło mu ani czasu, ani pieniędzy. Owszem, za czasów Napoleona udało się przebić kilka większych ulic, powstał fragment ulicy Rivoli, kolumna z fontanną dla uczczenia chwalebnej kampanii w Egipcie. Kolumna stoi do dzisiaj na placu Châtelet i lud nazywa ją „palemką”.
Napoleon kazał też ściąć wzgórze Chaillot, by na tak utworzonym placu Gwiazdy postawić wielki Łuk Triumfalny. Łuk w końcu wzgórze okraczył, ale Napoleon Łuku nie doczekał. I jeszcze kazał Napoleon zbudować fasadę pałacu Burbonów, gdzie się mieści Zgromadzenie Narodowe, na wzór fasady kościoła Świętej Magdaleny, a to dla zachowania pełni symetrii, której oś przebiegła przez Pola Elizejskie i Tuileries.
Jak wyglądał Paryż w czasach pierwszego cesarstwa? Wyobraźmy sobie niewielkie miasteczko, składające się z sześciu wewnętrznych dzielnic, otoczone murem Fermiers-Généraux, wysadzane rogatkami w stylu babilońskim, które jeszcze do dzisiaj sterczą przy placu d’Enfer.
Oto Paryż w miniaturze, który urywał się na północy przy dzisiejszych wielkich bulwarach, czyli w pobliżu Opery Garnier – wtedy oczywiście jeszcze nie zbudowanej. Na zachodzie kończył przy placu Concorde, a wznoszące się dalej ku Laskowi Bulońskiemu Pola Elizejskie przechodziły niepostrzeżenie z parku w dzikie prawie chaszcze, w które po zmroku lepiej się było nie zapuszczać. Na południu granice miasta wyznaczał Pałac Luksemburski, którego ogrody wtapiały się łagodnie w pola obsiane zbożem rozmaitem i kartoflami. Na wschodzie miasto kończyło się za placem Bastylii. I już.
Przedmieścia rozciągały się wzdłuż gościńców szeregiem koślawych bud, wśród których przycupnęły karczmy, zwane gingetami. Ponieważ gingety znajdowały się już poza barierą rogatek i poza zasięgiem myta – więc ściągał do nich paryski ludek, żeby napić się taniej niż w mieście. Stąd na przykład nazwa ulicy de La Gaîté, czyli ulicy Uciechy. Dziś znajduje się ona w środku miasta – w pobliżu Montparnasse. W latach trzydziestych ubiegłego stulecia była jeno podmiejskim gościńcem.
Przy rogatkach miętosili się rzemieślnicy z tak zwanymi barierówkami, kosztującymi za miastem – podobnie jak wino – zdecydowanie taniej.
Onego czasu Paryż, z którego Napoleon chciał uczynić stolicę świata, wyglądał jak zaniedbany folwark, składający się z masy ruder, obsikanych pałaców oraz kilkunastu gotyckich kościołów odznaczających się pewnymi wartościami architektonicznymi.
Granice miasta wyznaczane były nadal przez granice majątków ziemskich, bo pałace zbudowane w XVII stuleciu wyrosły wszak po winnicach i w sadach: pałac Inwalidów, Tuileries, Luksemburg, Szkoła Wojskowa – to przecież gigantyczne wiejskie rezydencje szlacheckie z pretensjami.
A naród napływał do Paryża i napływał. Zagnieżdżał się w najuboższych i najgorszych starych kwartałach: na wyspie La Cité, w pobliżu dzisiejszego Centre Pompidou, koło Ratusza, w pobliżu placu Maubert, czyli w Dzielnicy Łacińskiej. Tam gdzie dzisiaj najdrożej. Dzisiaj, bo wtedy rozsiadło się w sercu miasta prawdziwe piekło. Warunki życia panowały tu najzupełniej zwierzęce.
Mniej więcej na początku lat czterdziestych XIX wieku, pod wpływem ciśnienia ludności napływowej, obie wyspy na Sekwanie wypełniły się po brzegi i Dzielnica Łacińska poczęła pękać w szwach. Od roku 1840 Paryż zaczął wylewać się ku północy, ku wzgórzom Montmartre i wsi Belleville.
W czasach Restauracji paryskie ulice były tak samo brudne, cuchnące i błotne, jak w czasach Ancien Régime’u. Wspominany już Ludwik Sebastian Mercier – autor między innymi słynnych Scen paryskich, publikowanych jeszcze przed Rewolucją Francuską i zebranych w dwunastu aż tomach – wyjaśniał przyczyny zamiany Paryża w stajenkę Augiasza następująco: „Brak chodników czyni wszystkie ulice wielce ryzykownymi. Jeśli woźnica rozjedzie was na środku drogi, to komisarz policji zacznie sprawdzać, czy pozbawiło was żywota koło małe-przednie, czy duże-tylne. Ponieważ woźnica odpowiada tylko i wyłącznie za małe koło, skoro więc wyzioniecie ducha pod dużym, wasza rodzina nie otrzyma najmniejszego odszkodowania”.
Od roku 1823 władze miejskie nakazywały właścicielom kładzenie chodników przed świeżo budowanymi kamienicami, ale jeszcze w roku 1847 bardzo wiele ulic przypominało grzęzawiska. Napoleon kazał brukować ulice. Bruk okazał się jednak luksusem rzadkim i zgubnym, ponieważ Fanny Trollope, prawdziwa lady i niezmordowana podróżniczka, skarżyła się w tomie Paryż i paryżanie w roku 1835: „Przesadne hałasy w Paryżu biorą się albo z nierównego bruku, albo z wadliwej budowy kół i resorów, a bywają tak silne i uporczywe, iż zdaje się je wywoływać demon udręczyciel”. A brudy straszliwe na ulicach, a wszędzie walające się nieczystości! Mercier pisał ze zgrozą: „Wartkie i szerokie potoki dzielą niekiedy paryskie ulice na dwoje tak skutecznie, że przejście na drugą stronę staje się niemożliwe. Po najlichszej nawet ulewie trzeba przerzucać chybotliwe kładki. (…) Pokłady błota, śliskie bruki, tłuste osie powozów, ileż przeszkód do pokonania! Oto jakiś przechodzień zmaga się z żywiołem. Na każdym rogu ulic woła czyściciela, by skrobał mu trzewiki oblepione odchodami. Jakim cudem udało mu się przedrzeć przez to najbrudniejsze w świecie miasto aż tutaj?”
W środku miasta rozsiadły się rzeźnie: „Krew płynie ulicami, krzepnie u stóp i wasze trzewiki stają się czerwone”.
Niedaleko dawnej rogatki Saint-Martin przycupnęła ulica de la Planche-Mibray. Jej nazwa oddaje esencję ówczesnej paryskości: słowo la planche oznacza bowiem deskę przerzucaną przez bryję, czyli przez la bray. Ulica de la Planche-Mibray zniknęła po przebiciu bulwaru Sewastopolskiego, czyli dopiero w połowie XIX stulecia.
5.
W roku 1840 nad planem Paryża pochylili się urzędnicy królewscy Ludwika Filipa. Po raz pierwszy odezwały się głosy za przeniesieniem stolicy Francji gdzie indziej, ponieważ Paryż stał się miastem straszliwie zabałaganionym architektonicznie, komunikacyjnie, sanitarnie. Prawdziwy Babilon. Istna Sodoma. Paryż przerażał. Paryż był chorym człowiekiem Europy. Więc w radzie miejskiej Lanquetin spierał się z Rambuteau, czy pozostawienie stolicy w Paryżu jest dla narodu korzystne, czy też szkodliwe. Czas naglił. Mnożyły się bunty paryskich nędzników. Wybuchały jeden po drugim. W roku 1834 wojsko zmasakrowało mieszkańców ulicy Transnonain. W roku 1839 biedota z ulicy Bourg-l’Abbé, prowadzona przez Blanquiego i Barbèsa, złupiła skład broni i walczyła z wojskiem na ulicy Greneta. Nędza mieszkająca w norach Paryża bulgotała bezustannie. Ludwika Filipa starano się pozbawić życia sześciokrotnie.
W czasach monarchii lipcowej przebudową miasta zajęła się prefektura departamentu Sekwany. Rambuteau kazał przebijać kilka nowych ulic, wiercić nowe fontanny ze względów sanitarnych, umacniać nabrzeża. Nowy prefekt postawił też dwa mosty. Rambuteau przebił w latach 1838–1843 nową ulicę, noszącą do dziś jego imię.
Ulica zadziwiała z kilku powodów. Po pierwsze – szerokością. Rozciągała się w poprzek na trzynaście metrów. Po drugie – odwagą decyzji podejmowanych w czasie jej konstruowania. Po raz pierwszy w dziejach miasta kazano wyburzać stare rudery, zamieszkane przez nędzarzy brudnych, złych i niebezpiecznych. Po raz pierwszy wyburzono stare budynki, by przebić arterię komunikacyjną łączącą skuteczniej i wygodniej plac Bastylii z halami, a dopiero później, po obu stronach traktu, wzniesiono nowe kamienice. Budowa pierwszej względnie nowoczesnej arterii komunikacyjnej w Paryżu przez hrabiego Claude’a Philiberta Bartelot de Rambuteau zapowiadała nieśmiało wielkie przewietrzanie miasta przez barona Haussmanna w czasach drugiego cesarstwa.
Władze miejskie, zaniepokojone puchnięciem Paryża i niekontrolowanym przypływem ludności, utworzyły specjalną Komisję Migracyjną pod kierownictwem Jacques’a Serafina Lanquetina, który miał sprawę zbadać i zaproponować skuteczne metody zaradzenia złu. Lanquetin opracował raport, którego pierwsza część, wydana w kwietniu 1840 roku, proponowała rozwiązanie radykalne: żeby napływ i przepływ ludności przez Paryż zmniejszył się widomie, należy usunąć z centrum miasta paryskie hale. Do zburzenia hal doszło dopiero pod koniec siódmego dziesięciolecia XX wieku.
Lanquetin zauważył, że trzy spośród ówczesnych dwunastu dzielnic Paryża, to znaczy kwartał pomiędzy placem Zgody i Chaussée-d’Antin, tworzą centrum nowoczesne, zabudowane solidnymi kamienicami. Dzielnicę zamieszkiwali ludzie stateczni i zamożni. Dzielnica rozłożona pomiędzy halami, Bankiem Francji i Tuileries wymagała szybkiej przebudowy, oczyszczenia i przebicia nowych ulic, ponieważ stare są kręte i nazbyt wąskie: czai się na nich występek i zbrodnia. Przebudowa poprawiła zatem higienę i bezpieczeństwo w całym mieście. Obszar pomiędzy ulicą Lombardową, rogatką Świętego Dionizego, ulicą Montorgueil i ulicą Świątyni – to kwartał fabryczek, warsztatów i manufaktur, dzielnica tętniąca życiem i pokryta brudem. Tak zostało do dzisiaj.
Okolice ulicy Świętego Antoniego i dzielnica Le Marais zostały opisane w raporcie Lanquetina jako podejrzane, z wyjątkiem kilku posiadłości na Bagnie, zamieszkanych przez bogatych i zdziwaczałych arystokratów, którzy cudem ocaleli przed nożem gilotyny.
Okolice ratusza oraz obie wyspy – Świętego Ludwika i La Cité – napawały Lanquetina prawdziwym przerażeniem, podobnie zresztą jak Dzielnica Łacińska, którą uznał za teren ponury, martwy, chociaż zamieszkany przez studentów. Nędzą straszyły też okolice Ogrodu Luksemburskiego, Obserwatorium, ulica Świętego Jakuba, czyli całe otoczenie Sorbony i Collège de France.
Mieszkańców placu Maubert, Lanquetin opisywał jako ostatnich nędzników, niebezpiecznych złoczyńców, którzy „za majątek cały mają pryczę robaczywą albo zgoła tylko snopek słomy rzucony na wstrętne klepisko”.
Przepaść pomiędzy rive gauche i rive droite powiększyła się do tego stopnia, że należało koniecznie coś zrobić. Lanquetin zaproponował, oprócz zrównania paryskich hal z ziemią, przesunięcie centrum Paryża w stronę kościoła Świętej Magdaleny, zniesienie myta na paryskich mostach.
Wiktor Hugo ubolewał nad upadkiem rive gauche i ronił łzy nad smutnym losem teatru Odéon: „Odéon zawsze świeci pustkami. To nie wina dyrektora, to nie wina aktorów, to nie wina artystów, to po prostu wina Odéonu. Dziwna rzecz – powie ktoś – na lewym brzegu Sekwany znajduje się jeden jedyny teatr dla połowy Paryża i grozi mu rychły upadek. Tak się dzieje dlatego, że po tej stronie Paryża nie ma Paryża. Paryż odpłynął na drugą stronę Sekwany albo w stronę Palais-Royal, w stronę Tuileries, albo Saint-Germain. Czy zatem dziwić się wypada, że rive gauche wysusza się jak pustynia, że przypomina coraz bardziej Teby lub Pompeję. Czy można się dziwić, że w tej części Paryża pozostał tylko dom dla głuchoniemych, przytułek dla ślepców, Instytut Francuski, Inwalidzi, Sorbona i Collège de France?”
Czy można się zatem dziwić Sewerynowi Goszczyńskiemu, że w swym Dzienniku Sprawy Bożej napisał, iż Andrzej Towiański zawiesił z Adamem Mickiewiczem obraz – kopię Matki Boskiej Ostrobramskiej sporządzoną przez Wańkowicza, którą Towiański przywiózł z sobą z Antoszwińców do Paryża – w kościele Świętego Seweryna, to znaczy w świątyni znajdującej się w najuboższej dzielnicy Paryża, bo polscy emigranci to wszak nędznicy nad nędznikami. U Świętego Seweryna, czyli obok Nôtre-Dame.
6.
Zgęszczenie ludności, stężenie brudu oraz wszelakiego plugastwa osiągnęło w niepięknych dzielnicach Paryża taki stopień, że nawet mieszkańcy nowych lub bogatych części miasta zaczęli się niepokoić. W końcu wszyscy pili wodę z jednych źródeł i wszyscy mogli wyjechać – w wyniku kolejnej epidemii – nogami do przodu na jednym wózku.
W roku 1850 sprawa rychłego i porządnego remontu Paryża stawała się bardzo, ale to bardzo pilna. Siedziby administracji państwowej znajdowały się w miejscach zagrożonych, pośród morza nędzy. Należało więc, nie tylko z troski o lud, nie tylko ze względów estetycznych, ale nade wszystko dla nieświętego spokoju opracować plan wyburzenia ruder, przebicia wielkich bulwarów. Dla wygody, ale też dla bezpieczeństwa. A poza tym wielkie budowy publiczne zawsze tworzą nowe miejsca pracy. Program przebudowy Paryża stwarzał nowe perspektywy, ale też wywoływał niepokój.
Bo wielkie budowy przyciągną muratorów i rzemieślników spoza Paryża, którzy tu na pewno zostaną, a jak zostaną, to narobią kłopotów. Wcześniej czy później. Może więc trzeba pobudować fabryki tuż pod miastem, żeby potem, jak już Paryż wybudują, mieli robotę i zapłatę? Ale to też ryzyko, bo gawiedź zawsze się zbuntuje, a w Paryżu – wiadomo – wystarczy tylko iskra, żeby ludek ruszył na cesarskich urzędników.
Napoleon III działał z rozmachem i miał po temu możliwości. Po pierwsze – władzę. Po drugie – pieniądze. Po trzecie – znakomitych fachowców.
Już król episjerów – Ludwik Filip – patrzył z zazdrością na Londyn jako na miasto ze wszech miar godne naśladowania. Londyn – za czasów monarchii lipcowej – to było miasto, to była stolica.
Za czasów drugiego cesarstwa fala anglomanii ogarnęła dobrze myślących Franuzów i Napoleon III postanowił zamienić nadsekwańskie piekło, Sodomę, Gomorę i cuchnący rynsztok na drugi Londyn: czysty, bogaty, przestronny i wytworny. Zatem cesarskie oko spoczęło na czterdziestoczteroletnim Jerzym Eugeniuszu Haussmannie, przyszłym baronie cesarstwa, 23 czerwca 1853 roku mianowanym prefektem departamentu Sekwany.
Haussmann otrzymał potężne uprawnienia, ale też robota czekała go nie lada. Przez dwanaście lat ciężkiej pracy Haussmann mógł liczyć na łaskę cesarza, chociaż – jak to bywa w takich razach – inni zazdrośni urzędnicy cesarscy rzucali mu tak zwane kłody pod nogi, które przeskakiwał bez wdzięku, ale skutecznie, chociaż nigdy nie otrzymał teki ministra, a o ministrowaniu marzył po nocach. Prefekturę opuścił w roku 1870, tuż przed klęską Francji i komuną, z czego wynika, że urodził się pod szczęśliwą gwiazdą.
Haussmann uwielbiał długie i proste bulwary, cenił symetrię budynków rozstawionych jak karne pułki po obu stronach ulicy i mistrzowsko rzeźbił perspektywę za pomocą dachów kamienic. Współpracował z najlepszymi inżynierami tamtych czasów: Alphand i Barillet-Deschamps zajmowali się kształtami miejskich parków i ogrodów. Belgrand zaprojektował system kanalizacyjny i akwedukty, Davioux rozstawiał posągi i często modelował fasady.
Cała ekipa Haussmanna ceniła odkrycia Pasteura, więc otwierała drogę słonecznym promieniom, zabijającym zarazki, rozbijała zaułki, bo czyste powietrze wygania zarazę z miasta. Dzięki Pasteurowi wicehrabia Melun wydał na prośbę Haussmanna nakaz obowiązkowego wyburzania ruder, a dekret z 25 marca 1852 roku zobowiązywał radców miejskich do opracowywania i wywieszania w każdej bramie regulaminów zdrowia i higieny. Władze zabraniały przede wszystkim oddawania w bramach moczu i kału, womitowania, wylewania zawartości nocników i wszelakich urynałów przez okno. Nakazywały zaś tępienie szczurów.
Bogatsi paryżanie myśleli o wygodzie. Pojawiły się pierwsze kuchnie węglowe, z potężnymi żeliwnymi paleniskami i fajerkami. Zaczęto je instalować w czasach monarchii lipcowej, bo okazały się znacznie bardziej skuteczne i znacznie wygodniejsze niż ruszty ustawiane dotychczas w kominkach. A poza tym na kuchniach szybciej gotowała się woda. Ogrzewanie parowe, znane z czasów rzymskich i polegające na wdmuchiwaniu ciepłego powietrza przez system rur lub kanałów, zwany hipokaustycznym, po raz pierwszy zastosowano we Francji w roku 1750 w pałacu Craon. Skutków parowego ogrzewania doznałem na własnej skórze w małym domku pod Lyonem, w połowie lat osiemdziesiątych. Kiedy rury systematycznie wdmuchiwały rozgrzane i nasiąknięte pyłem powietrze, natychmiast dostałem kaszlu, bicia serca, a po dwóch dniach zapadłem na ciężką anginę.
Albo gaz świetlny, który od czasów Ludwika Filipa zaczęto wyzyskiwać do wydobywania z ciemności paryskich ulic oraz wnętrz. Latarnie gazowe – szczególnie wewnętrzne – wpłynęły na kształt haussmannowskich kamienic, bo dzięki nim można było kamienice pogrubiać, wytyczać ciemne zakamarki, korytarze i przejścia.
Poza tym cieśle zaczęli namiętnie korzystać z gwoździ. Bardzo ścisły związek zachodzi pomiędzy gwoździem, młotkiem i obecnym kształtem Paryża: w czasach Napoleona III gwoździe zrobiły się tanie. Cieśle nie musieli spajać belek i stropów na zakładkę i na wcisk. Ponieważ budowanie na zakładkę i wcisk wymaga umiejętności, doświadczenia i nawet fantazji, a wbijać gwoździe młotkiem potrafi byle huncwot, na paryskich budowach pojawiły się stada wyrobników bez wyuczonego zawodu. Dlatego tak łatwo rozwalić stare domy w Paryżu. Haussmannowskie kamienice też. Paryż łatwo zetrzeć w proch. Nikomu to jednak nie wpadło do głowy.
7.
Od piętnastu wieków ze wschodu na zachód przecinała miasto oś wiodąca wzdłuż dzisiejszych ulic Rivoli i Świętego Antoniego, czyli trakt w starym korycie Sekwany. Oś zapchała się po upływie dwunastu stuleci i Napoleon I postanowił coś z komunikacyjną niedrożnością miasta począć. Kazał przedłużyć Rivoli. Pociągnął ulicę do Luwru, ale później przegrał wojnę i musiał z dalszych planów zrezygnować.
Napoleon III zaraz po dojściu do władzy kazał przebić po drugiej stronie Sekwany ulicę Szkolną, ale trakt okazał się jakoś niewyraźny i niewydarzony, bo Szkolna nigdy nie stała się tak poważną arterią komunikacyjną jak Rivoli. Rozpoczyna się nagle, by ugrząźć w gardle zaułka wąskiego jak miesiąc w nowiu, czyli w średniowiecznej uliczce Szkoły Medycznej.
Haussmann wpadł na znacznie lepszy pomysł. Wytyczył mianowicie bulwar Saint-Germain, a prawą stronę Sekwany pozostawił w spokoju, ponieważ ulicy Rivoli poszerzać się nie dało bez wyburzenia Palais-Royal, co zresztą w roku 1909 sugerował ambitny architekt Hénard.
W roku 1927 Le Corbusier wpadł na jeszcze zabawniejszy pomysł, zaproponował mianowicie, by wyburzyć do cna całe centrum Paryża: Palais Royal, Rivoli, kawał Luwru – to znaczy skrzydła wybudowane za Napoleona III właśnie, rzeczywiście wielkiej szpetoty – i wytyczyć takie arterie komunikacyjne, że ho, ho, ale na szczęście do realizacji nie doszło.
Haussmann miał pewne kłopoty z rive droite. Chciał wyburzyć arystokratyczne pałace w Le Marais, w większości porządnie zniszczone, jeśli wręcz nie zrujnowane do imentu, ale – niestety – zamieszkane przez porządne rodziny o znanych nazwiskach lub przejęte przez pracowitych rzemieślników, więc Haussmann machnął ręką i nie wyburzył Le Marais. Zostawił też w spokoju średniowieczną ulicę Świętego Antoniego, która łagodnym łukiem wykręca na plac Bastylii.
Ponieważ Haussmann napotkał spore trudności w poszerzaniu i poprawianiu komunikacyjnej osi wschód-zachód, postanowił zabrać się najpierw za oś północ-południe. W latach 1855–1859 powstał pod jego czujnym okiem bulwar Saint-Michel, czyli bulwar Świętego Michała, czyli Bulmisz, i bulwar Sewastopolski, uroczyście otwarty 5 kwietnia 1858, dzięki któremu wiodła prosta droga od i do dworców kolei żelaznej: Wschodniego i Północnego.
Ale to jeszcze nic. Haussmann zdawał sobie świetnie sprawę, że jedna wielka krzyżówka w Paryżu nie wystarczy. Więc wytyczył i przebił drugi krąg, na ówczesnych peryferiach Paryża, czyli kazał przebić bulwar Port-Royal, Saint-Marcel, bulwar Woltera: „Drugi krąg łączy miasto ze wszystkich stron, by przybliżyć przedmieścia do środka Paryża” – pisał Emil Zola w szkicu zatytułowanym Patrochy.
Skutki tego przedsięwzięcia nie zachwyciły. Owszem, Dworzec Wschodni zgrabnie połączył się z Dworcem Północnym, a z dworca Austerlitz porządna prowadziła droga do dworca Montparnasse, ale co z tego, kiedy dworzec Świętego Łazarza nadal pozostawał na uboczu i dojechać na przykład z Austerlitz na dworzec Saint-Lazare to jeszcze dzisiaj wielka sztuka, a dworzec d’Orsay całkowicie leżał na uboczu. W ogóle paryskie dworce porozrzucane są po mieście jak butelki po piwie po krzakach nad Wisłą.
Haussmann doszedł do wniosku, że jeśli nie zbuduje w Paryżu systemu wodociągów i kanałów odprowadzających ścieki, to miasto się zadusi w ciągu kilku lat. Więc zbudował 272 kilometry wodociągów i ponad 600 kilometrów kanałów odprowadzających nieczystości. Co prawda, wprost do Sekwany wpadały, brudząc nieco rzekę, ale bez Haussmanna Paryża w ogóle by już nie było. Zasługa jego tym większa, że Napoleon III interesował się tylko tym, co sterczało nad ziemią. Wodociągi i kanały obchodziły go znacznie mniej.
Haussmann pamiętał też doskonale, że każdy umrzeć musi i że trzeba go gdzieś zakopać. Ciasne cmentarze w obrębie Paryża nie wystarczały. Proponował zatem wytyczenie pięciusethektarowego cmentarza w miejsowości Mery-sur-Oise. Cmentarz połączyłaby z Paryżem specjalna linia kolejowa długości dwudziestu dwóch kilometrów. Projekt upadł, bo budowa cmentarza i kolei żelaznej dla nieboszczyków okazała się nieopłacalna.
ATGET Pasaż Grand-Cerf, Rue Saint-Denis, 1907
Więc Haussmann znowu zaczął troszczyć się o żywych. Drewniane budy zwane halami paryskimi, rozbudowane za Napoleona I, kazał zburzyć i w tym samym miejscu wystawił nowe hale, arcynowoczesne – jak na ówczesne czasy – konstrukcje, policzone przez inżyniera Baltarda. Pawilony z żelaza i szkła, zburzone dopiero w latach siedemdziesiątych naszego stulecia. Jedną z paryskich hal przeniesiono pod miasto do Nogent-sur-Marne, gdzie góruje sobie nad pradoliną Marny i służy za galerię, salę koncertową lub telewizyjne studio.
Napoleon III bór w okolicach Boulogne nad Sekwaną zamienił na Lasek Buloński – miejsce świątecznych spacerów dla eleganckiego towarzystwa. Na wschodzie Paryża te same funkcje dla gawiedzi pełnił Lasek Vinceński, ale żądni zysku kamienicznicy i spekulanci nadgryzali Bois de Vincennes aż skurczył się on do dzisiejszych wymiarów wielkiego parku pociętego ulicami. Na południu wyrósł park Montsouris, a na północnym wschodzie park Buttes-Chaumont, w którym w amerykańskim stylu ułożono z gruzów po rozebranych ruderach sztuczne skały, kaniony i rozpadliny. A ponadto Haussmann wyczesał Ogród Luksemburski i nadał mu dzisiejszy kształt, choć też sporą jego część rozprzedał kamienicznikom.
Haussmann stworzył Paryż. Z prochów.