Facebook - konwersja
Czytaj fragment
Pobierz fragment

  • Empik Go W empik go

Paryż 1919. Sześć miesięcy, które zmieniły świat: konferencja pokojowa w Paryżu w 1919 roku i próba zakończenia wojny - ebook

Wydawnictwo:
Tłumacz:
Data wydania:
1 stycznia 2018
Format ebooka:
EPUB
Format EPUB
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najpopularniejszych formatów e-booków na świecie. Niezwykle wygodny i przyjazny czytelnikom - w przeciwieństwie do formatu PDF umożliwia skalowanie czcionki, dzięki czemu możliwe jest dopasowanie jej wielkości do kroju i rozmiarów ekranu. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
, MOBI
Format MOBI
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najczęściej wybieranych formatów wśród czytelników e-booków. Możesz go odczytać na czytniku Kindle oraz na smartfonach i tabletach po zainstalowaniu specjalnej aplikacji. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
(2w1)
Multiformat
E-booki sprzedawane w księgarni Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu - kupujesz treść, nie format. Po dodaniu e-booka do koszyka i dokonaniu płatności, e-book pojawi się na Twoim koncie w Mojej Bibliotece we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu przy okładce. Uwaga: audiobooki nie są objęte opcją multiformatu.
czytaj
na tablecie
Aby odczytywać e-booki na swoim tablecie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. Bluefire dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na czytniku
Czytanie na e-czytniku z ekranem e-ink jest bardzo wygodne i nie męczy wzroku. Pliki przystosowane do odczytywania na czytnikach to przede wszystkim EPUB (ten format możesz odczytać m.in. na czytnikach PocketBook) i MOBI (ten fromat możesz odczytać m.in. na czytnikach Kindle).
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na smartfonie
Aby odczytywać e-booki na swoim smartfonie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. iBooks dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Czytaj fragment
Pobierz fragment

Paryż 1919. Sześć miesięcy, które zmieniły świat: konferencja pokojowa w Paryżu w 1919 roku i próba zakończenia wojny - ebook

Gdy zakończyła się „wojna, która miała położyć kres wszystkim wojnom”, wielka trójka – prezydent Woodrow Wilson, brytyjski premier David Lloyd George oraz premier Francji Georges Clemenceau – spotkała się w Paryżu na sześć miesięcy 1919 roku, by przygotować trwały pokój. Margaret MacMillan w przełomowym dziele historii narracyjnej daje żywy i bliski opis tych pamiętnych dni, gdy na gruzach upadłych imperiów rodziły się nowe byty polityczne (jak Irak, Jugosławia czy Palestyna) i ustalano ponownie granice współczesnego świata.

Na początku roku 1919 po Paryżu krążył żart, iż Rada Czterech (Wielka Brytania, Francja, USA, Włochy) pracowicie przygotowuje „sprawiedliwą i trwałą wojnę”. Sześć miesięcy rozmów zakończyło się 28 czerwca, gdy Niemcy zmuszono do podpisania traktatu, którego żaden aliancki polityk nie przeczytał w całości, jak utrzymuje w barwnym opisie MacMillan, wykładowczyni historii na uniwersytecie w Toronto. Prezydentowi Wilsonowi bardzo zależało na Lidze Narodów, ale nawet jego własny senat odrzucił i ją, i cały traktat. Gdy pośpieszne, doraźne rozwiązania zastąpiły początkową inercję negocjacji, apele wielu narodów o samostanowienie musiały ustąpić retoryce usprawiedliwiającej narodową chciwość. Według MacMillan wyróżniali się tu Włosi, którzy nie wygrali żadnej bitwy, oraz ocaleni od katastrofy Francuzi; Japończycy wyrwali dla siebie wyspy na Pacyfiku oraz kolonię w Chinach, znaną z niemieckiego piwa. Poważny i mało sympatyczny Wilson nie zdobył nic; po powrocie do domu doznał paraliżującego wylewu. Inni członkowie rady targowali się o łupy, jak czyniły też Grecja, Polska lub nowa Jugosławia. Wilson zauważył istnienie „niesmaku starym ładem”, który jednak dominował w większości decyzji; pojawiły się destrukcyjne problemy w rodzaju bolszewizmu. Hitler winił traktat o więcej nieszczęść, niż faktycznie spowodował, jego sygnatariusze często nie mogli jednak przeprowadzić swej woli. Klarowny styl MacMillan wprowadza czytelników do kolorowego, godnego uwagi świata, a rozmach narracji obejmuje wszystkie kontynenty, które na próżno kształtowali czyniciele pokoju.

Kategoria: Historia
Zabezpieczenie: Watermark
Watermark
Watermarkowanie polega na znakowaniu plików wewnątrz treści, dzięki czemu możliwe jest rozpoznanie unikatowej licencji transakcyjnej Użytkownika. E-książki zabezpieczone watermarkiem można odczytywać na wszystkich urządzeniach odtwarzających wybrany format (czytniki, tablety, smartfony). Nie ma również ograniczeń liczby licencji oraz istnieje możliwość swobodnego przenoszenia plików między urządzeniami. Pliki z watermarkiem są kompatybilne z popularnymi programami do odczytywania ebooków, jak np. Calibre oraz aplikacjami na urządzenia mobilne na takie platformy jak iOS oraz Android.
ISBN: 978-83-7889-735-4
Rozmiar pliku: 1,8 MB

FRAGMENT KSIĄŻKI

PODZIĘKOWANIA

Książka ta nosi na stronie tytułowej moje nazwisko, nie powstałaby jednak bez wielu ludzi, którzy zachęcili mnie do zajęcia się tak obszernym tematem, dopingowali, gdy traciłam nadzieję, i znosili, gdy mówiłam wyłącznie o Lidze Narodów. Muszę wyliczyć tu tych, którym należą się szczególne podziękowania. Sandra Hargreaves, Avi Shlaim, Peter Snow i Lord Weidenfeld pomogli przekształcić pomysł w poważne dzieło. To, że skończyłam z Johnem Murrayem jako wydawcą, uważam za ogromne szczęście. Grant McIntyre i Matthew Taylor okazali się drobiazgowymi, nieocenionymi redaktorami. Niezmierny dług intelektualny zaciągnęłam u mego współpracownika i przyjaciela Boba Bothwella, który całymi latami wspierał mnie w tworzeniu poglądów nie tylko na konferencję paryską, ale i pisanie o historii. Orde Morton, Thomas Barcsay, David MacMillan, Catharina MacMillan, Thomas MacMillan, Alex MacMillan, Megan MacMillan, Ann MacMillan, Peter Snow, Daniel Snow i Barbara Eastman czytali części książki, służąc wielce potrzebną radą. Moi rodzice, Eluned i Robert MacMillan, bez skarg przeczytali każde słowo, często kilka razy. Wsparło mnie dwoje znakomitych zbieraczy materiałów: Rebecca Snow, wynajdująca ilustracje, oraz John Ondrovcik, który sprawdził tekst i zestawił bibliografię. Rozmaite etapy mych badań wspomagali Bob Manson, Al Wargo i Errol Aspevig.

Jestem wdzięczna za zgodę na cytowanie materiałów (lub przekazanie praw) ze zbiorów Narodowego Archiwum Szkocji (Lothian Papers, GD 40/17), Nigela Nicholsona (Harold Nicholson, Peacemaking, 1919), archiwum Izby Lordów (w imieniu Beaverbrook Foundation Trust zarządzającego Lloyd George Papers), wydawnictwa Princeton University Press (red. Arthur S. Link, The Deliberations of the Council of Four, 2 t. (Princeton, New Jersey: Princeton University Press, 1992) oraz zarządu British Museum (Balfour Papers). Przy ustalaniu praw autorskich dołożono wszelkich wysiłków, autorka chętnie jednak nawiąże kontakt z pominiętymi dotąd ich posiadaczami.

Wyrażam wdzięczność także memu pracodawcy, Ryerson University, za danie mi czasu oraz oksfordzkiemu Saint Anthony’s College za wspaniały czas na stanowisku starszego pracownika naukowego. Snowowie i MacMillanowie w Londynie oraz Danielowie-Shlaimowie w Oxfordzie okazywali niewyczerpaną gościnność i zachętę. Jeśli książka nie odzwierciedla tego wszystkiego, stało się tak wyłącznie z mojej winy.WSTĘP

W roku 1919 Paryż był stolicą świata. Konferencja pokojowa stanowiła najważniejsze spotkanie, a jej uczestnicy należeli do najpotężniejszych na nim osób. Spotykano się tu codziennie, spierając, debatując, kłócąc i godząc. Rozstrzygano, zawierano umowy, tworzono nowe kraje i organizacje, jadano razem i wspólnie chodzono do teatrów. Przez sześć miesięcy między styczniem a czerwcem Paryż był jednocześnie stolicą, sądem apelacyjnym i parlamentem świata, ogniskiem jego lęków oraz nadziei. Konferencja oficjalnie trwała jeszcze dłużej, do roku 1920, ale liczyło się owe pierwsze pół roku, gdy podejmowano najważniejsze decyzje i zapoczątkowano najważniejsze procesy. Świat do tej pory nie widział podobnego zdarzenia i nie zobaczył go później.

Czyniciele pokoju pojawili się w Paryżu, gdyż dumna, pewna siebie i bogata Europa rozszarpała sama siebie. Wojna, która zaczęła się w 1914 roku walką o władzę i wpływy na Bałkanach, zaangażowała wszystkie mocarstwa – od carskiej Rosji na wschodzie do Wielkiej Brytanii na zachodzie – i wiele mniejszych państw. Poza walkami utrzymały się jedynie Hiszpania, Szwajcaria, Holandia i kraje skandynawskie. Wojowano w Azji, Afryce, na wyspach Pacyfiku i Bliskim Wschodzie, przeważnie jednak na ziemiach Europy, w obłąkanej sieci okopów, ciągnących się od Belgii na północy do Alp na południu, wzdłuż granic Rosji z Niemcami i ich austro-węgierskim sojusznikiem czy na samych Bałkanach. Żołnierze nadciągali z całego świata: Australijczycy, Kanadyjczycy, Nowozelandczycy, Hindusi i Nowofundlandczycy walczyli za imperium brytyjskie; Wietnamczycy, Marokańczycy, Algierczycy, Senegalczycy za Francję; a wreszcie Amerykanie, rozwścieczeni ponad miarę wytrzymałości niemieckimi atakami na swe statki.

Poza polami wielkich bitew Europa niewiele się zmieniła. Istniały wciąż wielkie miasta, linie kolejowe, wciąż działały porty. Nie były to czasy II wojny, gdy obracano w perzynę wszystko. Główne straty dotyczyły ludzi: przez owe cztery lata zginęły miliony żołnierzy (czas masowego zabijania cywilów jeszcze nie nadszedł) – 1,8 miliona Niemców, 1,7 miliona Rosjan, 1,384 miliona Francuzów, 1,29 obywateli Austro-Węgier, 743000 Brytyjczyków (plus 192000 poddanych imperium) i tak dalej do małej Czarnogóry (3000 ludzi). Dzieci traciły ojców, żony mężów, młode kobiety szansę na zamążpójście, a Europa tych, którzy mogliby stać się jej naukowcami, poetami, przywódcami, oraz dzieci, które mogłyby się im narodzić. Rachunek zgonów nie uwzględnia jednookich, jednorękich czy jednonogich, płuc uszkodzonych gazem czy nieodwracalnie uszkodzonych nerwów.

Przez cztery lata czołowe państwa pchały swych ludzi, bogactwa, owoce przemysłu, nauki i techniki w wojnę, która mogła zacząć się od przypadku, ale ze względu na równowagę sił nie dawała się zakończyć. Dopiero latem roku 1918, gdy zawiedli sojusznicy Niemiec, a przybyli Amerykanie, alianci wreszcie zyskali przewagę. Wojna zakończyła się 11 listopada. Znużeni ludzie liczyli powszechnie, że cokolwiek się stanie, nie okaże się gorsze od tego, co właśnie dobiegło końca.

Cztery lata wojny na stałe zachwiały pewnością siebie, która doprowadziła Europę do światowej dominacji. Po zdarzeniach frontu zachodniego Europejczycy nie mogli dłużej oznajmiać światu o swej misji cywilizacyjnej. Wojna pogrążyła rządy, upokorzyła wielkich i obaliła całe społeczeństwa. Rewolucje roku 1917 zastąpiły w Rosji carat czymś dotąd nieznanym. Pod koniec konfliktu zniknęły Austro-Węgry, pozostawiając w centrum Europy wielką dziurę. Dogorywało imperium osmańskie ze swymi wielkimi posiadłościami bliskowschodnimi oraz kawałkiem Europy. Cesarstwo niemieckie stało się republiką. Do życia zbudziły się stare państwa – Polska, Litwa, Estonia, Łotwa – a o narodziny walczyły nowe – Jugosławia i Czechosłowacja.

Paryską konferencję pokojową pamięta się zwykle dzięki układowi z Niemcami, podpisanemu w Wersalu w czerwcu 1919 roku, ale uczyniła o wiele więcej. Trzeba było podpisać traktaty z innymi wrogami – Bułgarią, Austrią, Węgrami (już oddzielnymi państwami) oraz imperium osmańskim – wytyczyć nowe granice w Europie i na Bliskim Wschodzie, a co najważniejsze odtworzyć międzynarodowy ład, być może na innych podstawach. Czy nadszedł czas Międzynarodowej Organizacji Pracy, Ligi Narodów, porozumień co do międzypaństwowych sieci telegraficznych czy lotnictwa? Po tak wielkiej katastrofie oczekiwania były ogromne.

Zanim jeszcze w 1918 roku zamilkły działa, rozległy się głosy gniewne, płaczliwe i żądające: „Chiny należą do Chińczyków”, „Kurdystan musi być wolny”, „Polska musi zmartwychwstać”. Odzywały się w wielu językach i domagały się wielu rzeczy: USA muszą zostać żandarmem świata – Amerykanie muszą wracać do domu, Rosjanie potrzebują pomocy – nie, trzeba ich zostawić samym sobie. Narzekano: Słowacy na Czechów, Chorwaci na Serbów, Arabowie na Żydów, Chińczycy na Japończyków. Niektóre głosy martwiły się, czy nowy ład świata będzie lepszy od starego. Na zachodzie szeptano o niebezpiecznych ideach ze wschodu, na wschodzie rozmyślano nad groźbą zachodniego materializmu. Europejczycy zastanawiali się, czy zdołają kiedyś odzyskać siły, Afrykanie bali się, że świat o nich zapomniał, Azjaci zauważali, że przyszłość należy do nich – kłopot leżał tylko w teraźniejszości.

Wiemy trochę o życiu pod koniec wielkiej wojny. Głosy w roku 1919 bardzo przypominały obecne. Gdy w 1989 roku zakończyła się zimna wojna, a radziecki marksizm zniknął na śmietniku historii, z głębokiej hibernacji obudziły się starsze siły religii czy nacjonalizmu. O ich sile przypomniały nam Bośnia i Rwanda. W 1919 roku tak samo silnie odczuwano narodziny nowego ładu: raptownie przesuwały się granice, a w powietrzu wisiały nowe idee gospodarcze oraz polityczne. W niebezpiecznie kruchym świecie było to ekscytujące, choć i przerażające. Dziś niektórzy dowodzą zagrożenia ekspansją islamu, w 1919 roku chodziło o rosyjski bolszewizm. Różnica polega na tym, że teraz nie mamy konferencji pokojowej czy czasu. Politycy i doradcy spotykają się na krótko, dwa, może trzy dni, a potem znów się rozjeżdżają. Kto wie, która droga rozwiązywania problemów świata jest lepsza?

Między światem z roku 1919 a naszym istnieje wiele powiązań. Przypomnijmy dwa bardzo różne zdarzenia z lata 1993: na Bałkanach Serbowie i Chorwaci rozrywali Jugosławię, a w Londynie krezusi z pacyficznej wysepki Nauru sfinansowali nieudany musical o życiu Leonarda da Vinci. Tak Jugosławia, jak Nauru zawdzięczały niezależną państwowość paryskiej konferencji pokojowej. Jej ustalenia nieustannie później zmieniano, a z wieloma dylematami borykamy się do dziś: stosunki chińsko-japońskie, europejsko-amerykańskie, Rosji z sąsiadami, Iraku z Zachodem.

Aby walczyć z tymi problemami i je rozwiązywać, do Paryża przybyli z całego świata politycy, dyplomaci, bankierzy, żołnierze, profesorowie, ekonomiści i prawnicy: prezydent USA Woodrow Wilson i jego sekretarz stanu Robert Lansing; Georges Clemenceau i Vittorio Orlando, premierzy Francji oraz Włoch; Lawrence z Arabii, okryty tajemnicą oraz arabskimi szatami; Eleutherios Venizelos, wielki grecki patriota, który sprowadził na swój kraj katastrofę; Ignacy Paderewski, pianista zmieniony w polityka; wielu innych musiało jeszcze dowieść swej wartości – dwóch przyszłych sekretarzy stanu USA, przyszły premier Japonii i pierwszy prezydent Izraela. Niektórzy urodzili się władcami, jak królowa Rumunii Maria, inni, jak premier brytyjski David Lloyd George, zdobyli władzę własnymi siłami.

Koncentracja władzy gromadziła reporterów, ludzi interesu oraz rzeczników i rzeczniczki tysiąca spraw. Francuski ambasador w Londynie pisał: „Spotyka się tylko wyjeżdżających do Paryża. Paryż staje się miejscem rozrywki setek Anglików, Amerykanów, Włochów i nieokreślonych zagranicznych panów, zwalających się nam pod pretekstem udziału w rozmowach o pokoju”¹. Prawo głosu dla kobiet, prawa dla czarnych, regulacje pracy, wolność dla Irlandii, rozbrojenie, codzienne postulaty i postulujący ze wszystkich zakątków świata. Tej zimy i wiosny Paryż trząsł się od planów państwa żydowskiego, odrodzenia Polski, niezależnej Ukrainy, Kurdystanu czy Armenii. Nadchodziły petycje Konferencji Towarzystw Sufrażystek, paryskiego Komitetu Karpacko-rosyjskiego, Serbów banackich, antybolszewickiej Rosyjskiej Konferencji Politycznej, krajów istniejących i takich, o których jedynie marzono. Niektóre, jak syjoniści, przemawiały w imieniu milionów, inne, jak przedstawiciele bałtyckich Alandów, kilku tysięcy. Nieliczne pojawiły się zbyt późno: Koreańczycy z Syberii wyruszyli pieszo w lutym 1919 roku i gdy w czerwcu zakończyła się główna część konferencji, dotarli jedynie do arktycznego portu w Archangielsku².

Konferencja pokojowa od początku cierpiała przez chaos w kwestii organizacji, celów i procedur – prawdopodobnie nieunikniony, zważywszy rozmiar zagadnień. Mocarstwa wielkiej czwórki – Wielka Brytania, Francja, Włochy i USA – planowały konferencję wstępną, by ustalić wysuwane warunki, a potem główne obrady, gdzie negocjowano by z wrogiem. Niezwłocznie zrodziły się pytania: kiedy swe zdanie mogli wyrazić inni alianci? Japonia stała się już ważnym graczem na Dalekim Wschodzie. A mniejsze państwa, jak Serbia czy Belgia? Oba straciły znacznie więcej ludzi od Japonii.

Wielka czwórka ustąpiła i plenarne sesje konferencji stały się spotkaniami rytualnymi. Prawdziwa praca odbywała się na nieoficjalnych zebraniach Czwórki i Japonii, a gdy z kolei i one stały się zbyt uciążliwe, rozstrzygnięć dokonywali przywódcy Czwórki. Mijały miesiące, a wstępna konferencja niepostrzeżenie przekształcała się w główną. Zerwano z tradycją dyplomatyczną, co rozwścieczyło Niemców, gdy ich przedstawicieli wreszcie wezwano do Francji, by okazać im ostateczną wersję traktatu.

Czyniciele pokoju chcieli postępować szybciej i z lepszą organizacją. Uważnie zbadali jedyny przykład: kongres wiedeński, kończący wojny napoleońskie. Brytyjski MSZ powierzył wybitnemu historykowi napisanie książki na ten temat, by służyła w Paryżu jako przewodnik (później przyznał, że jego dzieło nie wywarło prawie żadnego wpływu)³. Problemy rozwiązywane w Wiedniu były znaczne, ale nieporównanie mniejsze od paryskich. Ówczesny brytyjski minister spraw zagranicznych, lord Castlereagh, zabrał ze sobą tylko 14 współpracowników; w 1919 brytyjska delegacja liczyła niemal 400 osób. W 1815 roku sprawy załatwiano spokojnie i bez pośpiechu: Castlereagha i jego partnerów zniesmaczyłoby ogromne publiczne zainteresowanie pokojową konferencją roku 1919. W tej ostatniej uczestniczyło znacznie więcej stron – do Paryża wysłano ponad 30 delegacji; uczyniły to Włochy, Belgia, Rumunia czy Serbia, które wszystkie w 1815 roku nie istniały. Kraje Ameryki Łacińskiej należały wtedy wciąż do imperiów portugalskiego i hiszpańskiego, Tajlandia, Chiny i Japonia były odległymi, tajemniczymi państwami. W 1919 roku ich dyplomaci pojawili się w Paryżu odziani w prążkowane spodnie oraz fraki. Kongres wiedeński – poza deklaracją potępiającą handel niewolnikami – nie interesował się światem pozaeuropejskim. W Paryżu konferencja zajmowała się tematami od Arktyki po antypody, od małych wysp Pacyfiku do całych kontynentów.

Kongres wiedeński zaczął się po ustąpieniu wielkich wstrząsów, wywołanych w 1789 roku przez rewolucję francuską. Do roku 1815 ich wpływ już się zakończył, ale w 1919 rewolucja rosyjska liczyła tylko dwa lata, a jej znaczenie dla świata pozostawało niejasne. Zachodni przywódcy obserwowali rozszerzanie się bolszewizmu, co zagrażało religii, tradycji i wszystkim więziom scalającym ich społeczeństwa. W Niemczech i Austrii rady robotników oraz żołnierzy przechwytywały już władzę w miastach. Buntowali się żołnierze i marynarze, Paryż, Lyon, Bruksela, Glasgow, San Francisco, a nawet senne Winnipeg na kanadyjskich preriach przeżywały generalne strajki. Czy były to izolowane wybuchy płomieni, czy świadectwo wielkiego podziemnego pożaru?

Czyniciele pokoju w 1919 roku wierzyli, że ścigają się z czasem. Musieli narysować na mapie Europy nowe linie, tak jak ich poprzednicy uczynili to w Wiedniu, ale pamiętać też o Azji, Afryce i Bliskim Wschodzie. Dyżurnym hasłem stało się „samostanowienie”, które jednak nie pomagało w wyborze wśród rywalizujących nacjonalizmów. Czyniciele pokoju musieli pełnić funkcje policjantów i żywić głodnych, a więc stworzyć międzynarodowy ład, który uniemożliwiłby kolejną Wielką Wojnę. Wilson obiecał nowe sposoby ochrony słabych oraz rozstrzygania sporów. Wojna stanowiła akt piramidalnego szaleństwa i marnotrawstwa, być może jednak przyniosła coś dobrego. Czyniciele pokoju musieli oczywiście naszkicować traktaty. Bez wątpienia należało ukarać Niemcy za rozpoczęcie wojny (a może tylko za jej przegranie, co podejrzewało wielu), stworzyć im bardziej pokojową przyszłość, zmienić ich granice, by zadośćuczynić Francji na zachodzie oraz nowym państwom na wschodzie. Odrębny traktat dotyczył Bułgarii i imperium osmańskiego. Austro-Węgry stanowiły szczególny problem, przestały bowiem istnieć. Mała Austria i chwiejące się Węgry to wszystko, co z nich pozostało – większość terytoriów przeszła do nowych państw. Oczekiwania względem konferencji były ogromne, podobnie jak ryzyko rozczarowania.

Czyniciele pokoju reprezentowali też własne kraje, a ponieważ w większości z nich panowała demokracja, musieli liczyć się z opinią publiczną. Przywykli do planowania w okresach wyborczych i ważenia kosztów pozyskiwania czy odpychania istotnych części społeczeństwa, tym samym nie mogli działać dowolnie. Poczucie zaniku starych ograniczeń kusiło, nadszedł czas podnoszenia starych i nowych żądań. Brytyjczycy i Francuzi po cichu ustalili podział Bliskiego Wschodu. Włosi blokowali żądania powstającej Jugosławii, nie chcieli bowiem silnego sąsiada. Clemenceau narzekał przed współpracownikiem: „Dużo łatwiej wojować niż zawierać pokój”⁴.

Miesiące w Paryżu przyniosły wiele: traktat pokojowy z Niemcami i podstawy pokoju z Austrią, Węgrami oraz Bułgarią. Wytyczono nowe granice w środku Europy i na Bliskim Wschodzie, choć prawdą jest, że większość pracy nie przyniosła trwałych owoców. Mówiono wtedy i powtarza się do teraz, że obrady trwały za długo, a ich uczestnicy źle je poprowadzili. Powszechnie przyjęto, że pokojowe ustalenia roku 1919 zakończyły się klęską, że doprowadziły wprost do II wojny. Taki pogląd przecenia jednak ich moc.

W świecie roku 1919 istniały dwie rzeczywistości, które nie zawsze się stykały. Jedna to Paryż, a druga teren, gdzie podejmowano własne decyzje i toczono własne bitwy. Czyniciele pokoju dysponowali owszem własnymi armiami i flotami, ale tam, gdzie istniało niewiele portów, dróg czy linii kolejowych (jak wewnątrz Azji Mniejszej czy na Kaukazie) przesuwanie sił było powolne i żmudne. Nowy środek, samoloty, nie potrafił jeszcze wypełnić tej luki. W centrum Europy, gdzie istniały szlaki, upadek porządku oznaczał, że nawet jeśli dysponowano silnikami i samochodami, to brakowało paliwa. Henry Wilson, jeden z najbardziej inteligentnych generałów brytyjskich, oznajmił Lloydowi George’owi: „Naprawdę nie ma sensu ganić tego czy innego państewka. Problem w tym, że paryskie postanowienia zostają na papierze”⁵.

Potęga wymaga woli, jak odkrywają to dziś USA i świat: woli poświęcenia, czy to pieniędzy, czy życia. W 1919 roku wola Europejczyków szwankowała; Wielka Wojna oznaczała, że przywódcy Francji, Wielkiej Brytanii lub Włoch nie mają już zdolności nakazania swym narodom, by płaciły wysoką cenę za potęgę. Ich siły zbrojne kurczyły się codziennie, a na pozostałych żołnierzach i marynarzach nie mogli polegać. Podatnicy chcieli końca kosztownych awantur za granicą. Zdolność działania zachowały tylko USA, ale same nie widziały się w tej roli, a ich potęga nie osiągnęła jeszcze wystarczających rozmiarów. Kusi, by uznać, że Stany straciły szansę nagięcia Europy do swej woli, zanim zapuściły tam korzenie rywalizujące ideologie faszyzmu i komunizmu. To jednak oznaczałoby projektowanie w przeszłość tego, co wiemy o amerykańskiej potędze po kolejnej wielkiej wojnie. W 1945 roku USA były supermocarstwem, a państwa Europy wielce osłabły, ale w roku 1919 Stany nie dysponowały jeszcze potęgą znacznie większą od innych mocarstw. Europejczycy mogli ignorować ich życzenia – i czynili to.

Armie, floty, koleje, gospodarki, ideologie, historia: wszystkie te czynniki mają wagę w rozumieniu paryskiej konferencji pokojowej. Nie należy jednak zapominać o ludziach – to w końcu oni piszą raporty, podejmują decyzje i nakazują armiom ruchy. Czyniciele pokoju przynieśli ze sobą interesy własnych państw, jak również swe sympatie i antypatie. Nigdzie nie odegrały one większej roli niż wśród potężnych mężczyzn – szczególnie Clemenceau, Lloyda George’a i Wilsona – którzy wspólnie zasiedli w Paryżu.ROZDZIAŁ II PIERWSZE WRAŻENIA

Przybywszy do Paryża, Wilson spotkał się po południu ze swym najbardziej zaufanym doradcą. Pułkownik Edward House nie wyglądał na bogatego Teksańczyka, którym był. Niski, blady, trzymający się z boku i wątły, często siadywał z kocem na kolanach, nie znosił bowiem zimna. Na samym początku konferencji rozchorował się na grypę i był bliski śmierci. Mówił cichym, łagodnym tonem, manipulując małymi, delikatnymi dłońmi, jakby coś w nich trzymał (według jednego z obserwatorów). Nieodmiennie wyrażał spokój, rozsądek i optymizm⁶⁴. Często przypominał ludziom któregoś wielkiego, dawnego francuskiego kardynała, jak Mazarin.

House faktycznie nie był pułkownikiem, tytuł należał do honorowych. Nigdy nie walczył na wojnie, wiedział jednak dużo o konfliktach. Teksas jego dzieciństwa stanowił miejsce, gdzie mężczyźni wyciągali broń przy pierwszym podejrzeniu obrazy. Trzyletni House umiał już jeździć konno i strzelać. Jego bratu w dziecinnym pojedynku rewolwerowym odstrzelono pół twarzy, a drugi zginął po upadku z trapezu. Także House miał wypadek: spadł z liny i uszkodził głowę, po czym nigdy nie wyzdrowiał do końca. Ponieważ nie mógł już dominować innych fizycznie, nauczył się to czynić psychologicznie. Jak powiedział biografowi: „Szczułem jednych chłopców na drugich, by zobaczyć, co się stanie, a potem próbowałem ich godzić”⁶⁵.

House stał się mistrzem rozumienia ludzi. Niemal każdy, kto go poznał, niezwłocznie uznawał pułkownika za sympatycznego i przyjaznego. Syn jednego z jego wrogów stwierdzał: „Człowiek serdeczny, nawet gdy podrzynał ci gardło”⁶⁶. House kochał władzę i politykę, zwłaszcza gdy mógł działać poza kulisami. Baker w Paryżu nazywał go, tylko w połowie z podziwem, „oczkiem węzła, przez które musi przejść tyle ważnych zdarzeń”⁶⁷. Pułkownik rzadko udzielał wywiadów i niemal nigdy nie pełnił oficjalnych funkcji, co oczywiście prowokowało do spekulacji. On sam często powtarzał, że po prostu chce się przydawać, ale w dzienniku starannie odnotowywał, jak pilnie chcą się z nim spotkać ludzie potężni, oraz każdy komplement, nawet najbardziej przesadny⁶⁸.

House był demokratą, jak większość podobnych mu Południowców, należał jednak do liberalnego skrzydła partii. Gdy w polityce pojawił się Wilson, pułkownik miał już znaczenie w Teksasie i rozpoznał człowieka, z którym mógłby współpracować. Po raz pierwszy spotkali się w 1911, gdy Wilson przygotowywał się do startu w kampanii prezydenckiej. House po latach wspominał: „Niemal od początku nasze towarzystwo było bliskie, niemal od początku nasze myśli dźwięczały w harmonii”⁶⁹. Pułkownik zaoferował Wilsonowi niezłomne przywiązanie i lojalność, czego ten oczekiwał, w zamian dając House’owi władzę. Po śmierci pierwszej żony prezydent jeszcze bardziej uzależnił się od doradcy, pisząc w 1915: „Jesteś jedyną osobą na świecie, z którą mogę wszystko przedyskutować. Mogę coś powiedzieć niektórym, innym coś innego, ale tylko przy tobie mogę wyrazić jasno wszystkie myśli”⁷⁰. Gdy na scenie zjawiła się druga pani Wilson, uważnie obserwowała House’a wzrokiem wyostrzonym przez zazdrość.

Po wybuchu wojny Wilson wysłał pułkownika do stolic Europy, gdzie na próżno próbował powstrzymać walki, a gdy te dobiegły wreszcie końca, pospiesznie skierował go do Paryża na negocjacje rozejmu. Prezydent oświadczył: „Nie daję ci żadnych instrukcji, gdyż czuję, że wiesz, co robić”⁷¹. House jak najszczerzej uznawał nową dyplomację Wilsona za największą nadzieję świata, a Ligę Narodów za wspaniały pomysł. Równocześnie uważał, że przy osiąganiu wspólnego celu sprawdzi się bardziej od prezydenta. Wilson był zbyt idealistyczny i dogmatyczny, a on pełnił rolę załatwiacza – skinienie tam, wzruszenie ramion tu, lekka zmiana akcentów, obietnice najpierw tym, potem tamtym, wygładzanie różnic i doprowadzanie do użytku. Tak naprawdę House nie chciał, by Wilson pojawił się na konferencji. Przez następne miesiące lojalny przyboczny metodycznie opisywał w dzienniku pomyłki Wilsona, jego wybuchy, niespójności, niezręczność w negocjacjach oraz „jednotorowy” umysł⁷².

Clemenceau uwielbiał pułkownika, częściowo dlatego, że go bawił, ale też zdawał się dobrze rozumieć troski Francji⁷³. Oświadczył mu: „Zgadzamy się, bo pan jest praktyczny. Rozumiem pana, ale rozmowa z Wilsonem to jakby mówić do Jezusa Chrystusa!”⁷⁴. Lloyd George był chłodniejszy: House „widział jaśniej od większości mężczyzn czy nawet kobiet, aż do dna płytkich wód, które tu i ówdzie można znaleźć w największych z oceanów i ludzi”. Zdaniem brytyjskiego premiera pułkownik był czarujący, lecz dość ograniczony, „zasadniczo sprzedawca, nie wytwórca”. Sprawdziłby się jako ambasador, ale nigdy jako minister spraw zagranicznych. Lloyd George wnioskował uprzejmie: „Być może to jego zaleta, że nie był bynajmniej tak przebiegły, za jakiego się uważał”⁷⁵. House z kolei nie mógł znieść premiera, „siewcy łajdactwa, który zmienia zdanie jak chorągiewka na dachu. Brak mu głębszej wiedzy w każdej sprawie, którą się zajmuje”⁷⁶. Lloyd George wiedział jednak, jak skupić się na celu – w przeciwieństwie do pułkownika, uważającego każdą niezgodę za możliwą do rozwiązania. Baker stwierdzał: „To wspaniały arbiter, ale ma wadę: godzi mniejsze nieporozumienia kosztem trwałych zasad”⁷⁷. W ten sposób House postępował już podczas dyskusji o rozejmie.

Wielka Wojna zaczęła się od serii błędów i skończyła chaosem. Alianci (pozwólmy sobie dołączyć tu ich amerykańskiego „towarzysza”) zostali zaskoczeni zwycięstwem. Austro-Węgry latem 1918 wyraźnie się załamywały, ale Niemcy wciąż zachowywali siły. Alianccy przywódcy planowali przynajmniej kolejny rok wojny, ale pod koniec października niemieccy sojusznicy zaczęli się wykruszać, prosząc o rozejmy, niemiecka armia wycofywała się zaś do kraju, wstrząsanego rewolucyjnymi spazmami. Rozejm z Niemcami, najważniejszy i ostatecznie najbardziej kontrowersyjny, zawarto podczas trójstronnych negocjacji nowego rządu w Berlinie z aliancką Najwyższą Radą Wojenną w Paryżu oraz Wilsonem w Waszyngtonie. Najważniejsze ogniwo stanowił tu osobisty przedstawiciel prezydenta USA, House. Niemcy prawidłowo ocenili, że najlepsza szansa na umiarkowane warunki pokoju to zdanie się na łaskę Wilsona, poprosili więc o rozejm oparty na „14 punktach”. Wilson, chcąc skłonić dość opornych sojuszników w Europie do przyjęcia swych zasad, wyraził zgodę w szeregu publicznych not.

Europejczycy uznali to za irytujące, nie byli zresztą gotowi do przyjęcia „14 punktów” bez zmian. Francuzi chcieli zapewnień rekompensaty za ogromne szkody poniesione podczas niemieckiej inwazji. Brytyjczycy nie mogli się zgodzić na zasadę wolności mórz, uniemożliwiającą im użycie przeciw wrogom blokady nawodnej. Podczas ostatniej tury paryskich negocjacji House zaakceptował alianckie zastrzeżenia – w efekcie „14 punktów” zmieniono tak, by dopuszczały reparacje od Niemiec oraz dyskusje na temat wolności mórz na konferencji. Znacznie zmodyfikowano też warunki samego rozejmu, przechodząc od wycofania niemieckiej armii z Francji i Belgii oraz zachodniej części samych Niemiec do ich rozbrajania, czego gorąco domagali się Francuzi⁷⁸.

Sposób zawarcia rozejmu pozwolił wysuwać później liczne oskarżenia. Niemcy twierdzili, że przyjęli go wyłącznie na podstawie pierwotnych „14 punktów”, a więc późniejsze warunki pokojowe były w dużej mierze nielegalne. Wilson i jego stronnicy mogli z kolei winić podstępnych Europejczyków o wykoślawienie czystych intencji nowej dyplomacji.

Po południu 14 grudnia 1919 roku House i Wilson odbyli pierwszą rozmowę, nabierając już podejrzeń co do europejskich zamiarów. Choć konferencja miała się oficjalnie rozpocząć dopiero za kilka tygodni, prowadzono już podchody. Clemenceau sugerował Brytyjczykom ogólną zgodę na warunki pokoju, a Europejczycy (w tym Włosi) spotkali się w Londynie na początku miesiąca⁷⁹. Równocześnie Clemenceau rozsądnie się ubezpieczał: odwiedził chorego House’a, zapewniając o całkowitym braku wagi londyńskich rozmów. On sam wziął w nich udział tylko po to, by ewentualnie pomóc Lloydowi George’owi w nadchodzących wyborach⁸⁰. Jak się okazało, wspólne europejskie podejście rozbiły kwestie włoskich żądań terytorialnych nad Adriatykiem oraz spór francusko-brytyjski o podział imperium osmańskiego. Trzy europejskie mocarstwa nie chciały też wywierać na Wilsonie wrażenia, że próbują rozstrzygać sprawy przed jego przyjazdem.

House, który podzielał pogląd prezydenta, że USA stają się arbitrem pokoju, bez mocniejszych podstaw uznał Clemenceau za rozsądniejszego od Lloyda George’a. W zgodzie z tą sugestią Wilson spotkał się wpierw z premierem Francji. Przebiegły stary polityk wysłuchał spokojnie prezydenta, przerywając mu jedynie po to, by wyrazić bezpośrednią aprobatę dla Ligi Narodów. Wilson odniósł korzystne wrażenie – ku zachwytowi House’a, który liczył, że Francja i USA stworzą wspólny front antybrytyjski⁸¹. Wilsonowie spędzili święta z generałem Pershingiem w kwaterze pod Paryżem, a następnie wyjechali do Londynu.

W Wielkiej Brytanii Wilsona również powitały wiwatujące tłumy, ale rozmowy z tamtejszymi przywódcami początkowo szły źle. Prezydent zachowywał się sztywno, dotknięty faktem, że Lloyd George i główni ministrowie nie pospieszyli do Francji na jego przywitanie, a konferencję pokojową trzeba odwlec ze względu na brytyjskie wybory. Wilson jak wielu Amerykanów miał dwuznaczny stosunek do Wielkiej Brytanii, uznając dług wobec jej wielkiej tradycji liberalnej oraz zazdroszcząc i obawiając się jej potęgi. Jak oznajmił Andre Tardieu, najbliższemu współpracownikowi Clemenceau: „Gdyby Anglia nastawała na utrzymanie po wojnie morskiej dominacji, Stany mogą i pokażą jej, jak budować flotę!”⁸². Na galowym przyjęciu w Pałacu Buckingham Wilson powiedział twardo brytyjskiemu urzędnikowi (który niezwłocznie przekazał to zwierzchnikom): „Nie możecie mówić o nas, co tu przyszliśmy, jako o kuzynach, a tym bardziej braciach; nie jesteśmy ani tymi, ani tamtymi”. Jego zdaniem, mówienie o świecie anglosaskim to rzecz myląca, wielu Amerykanów pochodzi bowiem z innych kultur, a głupotą byłoby zbytnie podkreślanie faktu, że oba narody mówią po angielsku: „Tylko dwie rzeczy mogą ustanowić i podtrzymać bliższe relacje między pana krajem a moim: wspólnota ideałów oraz wspólnota interesów”⁸³. Dalsze przykre zaskoczenie dla Brytyjczyków stanowił toast króla, wspominający wojska amerykańskie – Wilson nie wystosował podobnego komplementu względem gospodarzy. Lloyd George komentował: „Nie było blasku przyjaźni czy radości przy spotkaniu ludzi, uczestniczących we wspólnym przedsięwzięciu i tak bliskich wspólnego niebezpieczeństwa”⁸⁴.

Lloyd George rozumiał najwyższą wagę dobrych stosunków ze Stanami, przystąpił więc do pozyskiwania Wilsona. Ich pierwsza poufna rozmowa zapoczątkowała odwilż⁸⁵. Premier z ulgą donosił współpracownikom, że prezydent zdaje się otwarty na kompromis w sprawach istotnych dla Wielkiej Brytanii, jak wolność mórz czy los kolonii niemieckich. Wilson sprawia wrażenie, że jego główny problem to Liga Narodów, którą chce omawiać, gdy tylko zacznie się konferencja pokojowa. Lloyd George przyznał mu rację, stwierdzając, że znacznie ułatwi to rozstrzyganie innych kwestii. Obaj przywódcy rozmawiali też o prowadzeniu konferencji: powinna raczej wyglądać tradycyjnie, opracowując traktaty z udziałem Niemiec oraz reszty pokonanych państw⁸⁶.

Przeszłość dawała niewiele wskazówek co do upragnionego przez Wilsona nowego ładu. Prawa podboju i zwycięstwa wrosły głęboko w historię Europy, a poprzednie wojny (jak napoleońskie) kończyły się zaborem przez zwycięzców tego, co chcieli: ziem czy dzieł sztuki. Od pokonanych oczekiwano też wypłacania odszkodowań za koszty działań, a czasem i straty. Czy jednak w ostatnim konflikcie wszyscy z tego nie zrezygnowali? Obie strony mówiły o sprawiedliwym pokoju bez aneksji, obie odwoływały się do praw narodów przy wybieraniu własnych rządzących (alianci głośniej i bardziej przekonująco). Określenia w rodzaju „demokracji” i „sprawiedliwości” pojawiły się wśród alianckich celów wojny, zanim jeszcze dołączyły do niej Stany. Wilson przejął aliancki program i uczynił z niego stały zestaw obietnic lepszego świata. Pozwolił co prawda na pewne rekompensaty dla zwycięzców: Francja odzyskałaby Alzację i Lotaryngię, a Niemcy musiałyby zadośćuczynić za straty Belgii. Francuzom to jednak nie wystarczało – mogli odebrać Niemcom ziemie, ale zależało im na zabezpieczeniu przed ponownym atakiem. Brytyjczycy z kolei chcieli pewnych niemieckich kolonii, Włosi części Bałkanów, a Japończycy części Chin. Czy dawało się to usprawiedliwić na gruncie nowej dyplomacji? W środku Europy znajdowały się narody – niektóre już uformowane, niektóre w stanie zalążkowym – które żądały wysłuchania. Do tego mieszkańcy kolonii, prawa kobiet, związki, czarni Ameryki, przywódcy religijni, humanitaryści: kongres wiedeński okazywał się przy tym zadaniem prostym.

I Clemenceau, i Lloyd George w pierwszych rozmowach z Wilsonem wskazywali na konieczność ustalenia alianckich pozycji w kwestii pokoju na konferencji wstępnej. Prezydent nie podzielał tego poglądu: gdyby z góry ustalono wszystkie warunki, ogólna konferencja stałaby się fikcją. Był jednak gotów do nieoficjalnych rozmów w sprawie wspólnego stanowiska. Lloyd George oznajmiał współpracownikom: „Faktycznie sprowadzało się to do tego samego, ale prezydent obstawał przy swoim”⁸⁷. Ustalono spotkanie w Paryżu, co najmniej kilkutygodniowe wstępne dyskusje, a następnie przystąpienie do rozmów z wrogiem. Wilson uważał zapewne, że wtedy powróci do USA⁸⁸.

Po pierwszych spotkaniach z ludźmi, którzy w Paryżu mieli stać się jego najbliższymi partnerami, Wilson wyruszył do Włoch, gdzie spotkały go przyjęcia jeszcze bardziej ekstatyczne. Wiwaty, oficjalne przyjęcia i prywatne audiencje nie mogły jednak ukryć upływu czasu. Prezydent zaczął się zastanawiać, czy nie wynika to z premedytacji. Ludzie jego zdaniem chcieli pokoju, ale rządzący zwlekali, kierowani jakimiś ciemnymi motywami. Rząd Francji chciał urządzić Wilsonowi objazd pól bitewnych, ale odmówił z gniewem, oznajmiając małemu kręgowi bliskich: „Chcieli zmusić go, by zobaczył obszary zniszczeń, wściekłość przysłoniła mu wzrok i zaczął działać na korzyść rządów Anglii, Francji oraz Włoch”. Nie chciał uczestniczyć w takiej manipulacji; pokój należy zawrzeć spokojnie i bez emocji, „nawet jeśli cała Francja składałaby się z dziur po pociskach, nie zmieniłoby to ostatecznych rozstrzygnięć”⁸⁹. Francuzi przyjęli gorzko tę odmowę – sytuacji nie poprawiła krótka wizyta w marcu.

Wilson zaczął dochodzić do wniosku, że jego poglądy nie zbliżają się z Francuzami tak bardzo, jak przedstawiał mu House. Rząd Francji przedstawił złożony program działań, umieszczając Ligę Narodów pod koniec listy kwestii do rozstrzygnięcia⁹⁰. Paul Cambon, ogromnie doświadczony ambasador w Londynie, oznajmił brytyjskiemu dyplomacie: „Zadanie konferencji pokojowej to zakończyć wojnę z Niemcami”. Liga stanowiła temat łatwy do odwleczenia⁹¹. Wielu francuskich oficjeli uznawało ją za kontynuację wojennego sojuszu, mającą przede wszystkim wcielić w życie warunki pokoju. Wewnętrzna notatka nie przejmowała się tym, że większość francuskiej opinii publicznej myśli bardziej idealistycznie („to może nam pomóc”)⁹². Clemenceau publicznie wyrażał sceptycyzm. Następnego dnia po londyńskim przemówieniu Wilsona, wyrażającym wiarę, że Liga Narodów okaże się najlepszym środkiem bezpieczeństwa dla jej członków, premier wśród wiwatów Izby Deputowanych zapewniał: „Istnieje stary system sojuszy, zwany równowagą sił; ów system, którego się nie wyrzekam, będzie mą myślą przewodnią podczas konferencji pokojowej”. Przewrotnie mówił o Wilsonowskiej szlachetnej candeur, co można tłumaczyć jako „szczerość” lub „godną pożałowania naiwność” (oficjalny zapis przekształcił to słowo na grandeur). Amerykańska delegacja uznała mowę Clemenceau za wyzwanie⁹³.

Przemówienie to i reakcja USA położyły fundamenty jaskrawego, trwałego szczególnie w Stanach obrazu. Z jednej strony znajdował się Galahad, nieskalany w myślach i czynach, oświecający drogę ku złotej przyszłości, z drugiej pokraczny francuski troll o sercu poczerniałym od furii i złośliwości, myślący jedynie o odwecie; z jednej strony pokój, z drugiej wojna. Obraz wygląda ciekawie, ale nie oddaje sprawiedliwości żadnemu z przeciwników. Obaj byli liberałami, konserwatywnie sceptycznymi wobec gwałtownych zmian, różniącymi się temperamentem oraz doświadczeniem. Wilson wierzył w zasadniczą dobroć ludzkiej natury, Clemenceau w to wątpił – on sam i Europa przeszli zbyt wiele. Kiedyś oznajmił Wilsonowi: „Proszę mnie źle nie zrozumieć; my również przyszliśmy na świat ze szlachetnymi odruchami i wzniosłymi aspiracjami, które pan wyraża tak często i tak wymownie. Staliśmy się tym, czym jesteśmy, ponieważ ukształtowała nas twarda ręka świata, w którym musimy żyć, i przetrwaliśmy tylko dzięki grubej skórze”. Wilson żył w świecie bezpiecznej demokracji, „ja żyłem w świecie, gdzie dobrze widziano strzelanie do demokratów”⁹⁴. Wilson wierzył, że użycie siły ostatecznie zawodzi, Clemenceau zbyt często widział sukces przemocy. Pewnego razu przy obiedzie powiedział Frances Stevenson, kochance Lloyda George’a: „Doszedłem do wniosku, że siła jest słuszna. Czemu tu znajduje się ten kurczak? Bo nie był dość silny, by oprzeć się tym, którzy chcieli go zabić. I jest też bardzo dobra!”⁹⁵. Clemenceau nie przeciwstawiał się Lidze, ale nie pokładał w niej wielkiego zaufania. Chętnie przyjąłby lepszą współpracę międzynarodową, ale niedawna historia ukazała aż za dobrze wagę gotowości do ewentualnej walki⁹⁶. Clemenceau podążał tu za francuską opinią publiczną, dogłębnie podejrzliwą wobec Niemiec⁹⁷.

W drugim tygodniu stycznia 1919 Wilson powrócił do Paryża, czekając na rozpoczęcie wstępnej konferencji. Mieszkał we wspaniałej rezydencji, zapewnionej przez gospodarzy (żartując, że pośrednio opłacają ją Amerykanie, pożyczający Francji). Hôtel Murat należał do potomków wielkiego żołnierza i szwagra Napoleona, a oni wypożyczyli go rządowi. Gdy relacje Francji z USA uległy pogorszeniu, księżniczka Murat poprosiła o zwrot pałacu. Orszak prezydencki – w tym lekarz Wilsona, admirał Cary T. Grayson, oraz asystentka pani Wilson – rozlokował się bez większej przyjemności w zimnych, wspaniałych salach, wypełnionych skarbami przeszłości, powielanymi w nieskończoność przez wielkie zwierciadła. Brytyjski dziennikarz, który przybył na wywiad z prezydentem, zastał go w szarym flanelowym garniturze za imponującym biurkiem w stylu empire i z wielkim brązowym orłem nad głową⁹⁸.

Resztę amerykańskiej delegacji ulokowano w Hôtel Crillon, niezbyt blisko, ale także luksusowo. Należący do niej profesor pisał żonie: „Dano mi ogromny pokój z wysokim sufitem, białymi panelami, kominkiem, wielką łazienką, bardzo wygodnym łóżkiem, a wszystko obficie na różowo”⁹⁹. Amerykanie byli zachwyceni jedzeniem, drobiazgową obsługą i rozbawieni starymi, powolnymi, hydraulicznymi windami, które czasami stawały między piętrami, aż z jednego zbiornika do drugiego przepłynęło dość wody¹⁰⁰. Sam hotel był niewielki, pomieszczenia biurowe znajdowały się więc w okolicy, między innymi w dawnych prywatnych jadalniach Maxima, gdzie wciąż unosiła się zastarzała woń wina i potraw. Goście stopniowo nadawali kwaterze własny charakter: powstał zakład fryzjerski, sieć prywatnych linii telefonicznych, a zamiast śniadań francuskich zaczęto serwować solidne amerykańskie¹⁰¹. U drzwi pojawili się oczywiście strażnicy, a posterunki umieszczono też na płaskim dachu. Harold Nicolson, młody brytyjski dyplomata, autor jednego z najbarwniejszych opisów konferencji pokojowej, stwierdzał: „Wygląda tu jak na amerykańskim pancerniku i dziwnie pachnie”¹⁰². Brytyjskich gości uderzało, jak sztywno Amerykanie traktują rangę; wyżej postawieni z nich nigdy nie siadywali przy stole z mniej ważnymi¹⁰³.

Lansing i dwaj inni pełnomocnicy, Bliss oraz White, rezydowali na pierwszym piętrze, ale prawdziwe centrum władzy znajdowało się kondygnację wyżej, gdzie liczne, dobrze strzeżone pokoje zajmował House (zauważając z satysfakcją, że ma ich więcej od reszty). Tam tkał swe plany i przyjmował potężnych – premierzy, generałowie, ambasadorowie i dziennikarze pojawiali się u niego niemal w komplecie. Najważniejszą relację utrzymywał zawsze z prezydentem. Rozmawiali codziennie, osobiście lub dzięki bezpośredniemu połączeniu, zainstalowanemu przez łącznościowców armii. Czasami Wilson zachodził do Crillon; nigdy nie zatrzymywał się na pierwszym piętrze, ale zawsze wchodził od razu wyżej¹⁰⁴.
mniej..

BESTSELLERY

Kategorie: