Facebook - konwersja
Czytaj fragment
Pobierz fragment

  • Empik Go W empik go

Patrycyusz - ebook

Wydawnictwo:
Data wydania:
1 stycznia 2011
Format ebooka:
EPUB
Format EPUB
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najpopularniejszych formatów e-booków na świecie. Niezwykle wygodny i przyjazny czytelnikom - w przeciwieństwie do formatu PDF umożliwia skalowanie czcionki, dzięki czemu możliwe jest dopasowanie jej wielkości do kroju i rozmiarów ekranu. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
, MOBI
Format MOBI
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najczęściej wybieranych formatów wśród czytelników e-booków. Możesz go odczytać na czytniku Kindle oraz na smartfonach i tabletach po zainstalowaniu specjalnej aplikacji. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
(2w1)
Multiformat
E-booki sprzedawane w księgarni Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu - kupujesz treść, nie format. Po dodaniu e-booka do koszyka i dokonaniu płatności, e-book pojawi się na Twoim koncie w Mojej Bibliotece we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu przy okładce. Uwaga: audiobooki nie są objęte opcją multiformatu.
czytaj
na tablecie
Aby odczytywać e-booki na swoim tablecie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. Bluefire dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na czytniku
Czytanie na e-czytniku z ekranem e-ink jest bardzo wygodne i nie męczy wzroku. Pliki przystosowane do odczytywania na czytnikach to przede wszystkim EPUB (ten format możesz odczytać m.in. na czytnikach PocketBook) i MOBI (ten fromat możesz odczytać m.in. na czytnikach Kindle).
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na smartfonie
Aby odczytywać e-booki na swoim smartfonie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. iBooks dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Czytaj fragment
Pobierz fragment

Patrycyusz - ebook

Klasyka na e-czytnik to kolekcja lektur szkolnych, klasyki literatury polskiej, europejskiej i amerykańskiej w formatach ePub i Mobi. Również miłośnicy filozofii, historii i literatury staropolskiej znajdą w niej wiele ciekawych tytułów.

Seria zawiera utwory najbardziej znanych pisarzy literatury polskiej i światowej, począwszy od Horacego, Balzaca, Dostojewskiego i Kafki, po Kiplinga, Jeffersona czy Prousta. Nie zabraknie w niej też pozycji mniej znanych, pióra pisarzy średniowiecznych oraz twórców z epoki renesansu i baroku.

Kategoria: Klasyka
Zabezpieczenie: brak
Rozmiar pliku: 253 KB

FRAGMENT KSIĄŻKI

PRO­LOG.

Do koła śnie­giem po­kry­ta oko­li­ca – bia­ło wszę­dzie, – bia­ło w mgli­stą ta­jem­ni­czą dal, – nie­bo i zie­mia ra­zem, jak­by w cha­osie, upo­wi­te.

Cza­sem, wśród tego ja­sne­go tu­ma­nu sza­rze­je gdzieś na zlo­do­wa­cia­łej bry­le śnie­gu sta­do głod­nych kru­ków, lub się pierz­chli­wy cień prze­mknie so­bo­la; – ci­cho, – po­sęp­nie, zim­no, – mar­two. –

Wśród tej ci­szy, jak­by tchnie­niem in­nych stref – za­drga­ło mgli­ste po­wie­trze – i na śnież­nej wid­no­krę­gu fali – za­ry­so­wa­ła się, biel­sza, ja­śniej­sza po­stać, ja­sno­ścią pro­mien­ną Nie­bios. –

To Anioł smut­ku prze­le­ciał po nad tą kra­iną. –

Stu­lił swe skrzy­dła tę­czo­we i za­wisł po nad prze­pa­ścią wy­ry­tą w śnie­gu, czer­nie­ją­cą się, wśród tego oce­anu prze­strze­ni bez koń­ca. –

Oh! jak smut­ną zwró­cił twarz ku ja­sno­ści roz­to­czo­nej po nad jego gło­wą. –

Z ócz jego pro­mien­nych sze­reg du­żych łez spa­dał ku zie­mi, – i błysz­cza­ły one na śnie­gu, jak gwiaz­dy bry­lan­to­wem świa­tłem. –

Gdy któ­ra z nich upa­dła w ot­chłań roz­war­tą, – to wiel­ka ja­sność oświe­ca­ła jej wnij­ście

– i ztam­tąd wes­tchnie­nia i jęki wy­cho­dzi­ły drżą­ce – a on je pod­no­sił i ku nie­bu po pro­mien­nej słał dro­dze –

A twarz jego za­le­gał taki wiel­ki smu­tek, taka wiel­ka bo­leść, że się do koła czar­no – okrop­nie ro­bi­ło –

On je­den ja­śniał na ciem­nej roz­pacz­li­wej prze­strze­ni – a ja­śniał bo­le­ścią cier­pią­ce­go Anio­ła

– cier­pie­niem ludz­ko­ści. –

– W koń­cu roz­legł się głos, – po­dob­ny do gło­su har­fy eol­skiej i na­peł­nił całą oko­li­cę drże­niem dźwięcz­nem, roz­kosz­nem. –

„Pa­nie! Pa­nie! Pa­nie! – Zli­tuj się nad nie­mi, – bo oni zbyt cier­pią i z łez ich i z ich wes­tchnień i ję­ków urósł słup bo­le­ści – się­ga­ją­cy wrót już Nie­bie­skich!…… –

W tej chwi­li – z czar­nej ot­chła­ni wy­szła mgli­sta, smut­na po­stać – i zbli­ży­ła się drżą­ca cała ku ja­sno­ści, jaką roz­ta­czał ze­sła­niec Nie­bios. –

„O! Pa­nie – przyjm tę du­szę mę­czeń­ską!…”

– Rzekł Anioł, uj­rzaw­szy tę po­stać – i otu­liw­szy ją w fał­dach sre­brzy­stej swej sza­ty,

– znik­nął, wraz z nią w ja­sno­ści bez gra­nic – …

* * *

– W ka­torz­nych ro­bót pod­zie­miach, sły­chać krzyk i jęk pra­cu­ją­cych – mil­cze­nie – po nim sze­lest ude­rzeń do­zor­ców i hu­ka­nia roz­głos; – zno­wu ci­chy jęk, bo­le­śny, prze­cią­gły – prze­ry­wa­ny stu­kiem mo­tyk i ry­dlów o gła­zy we wnętrz­no­ściach zie­mi. –

Pod cięż­kie­mi skle­pie­nia­mi, nie­rów­nie w bry­łach zie­mi wy­ku­te­mi, mi­ga­ją drżą­ce czer­wo­na­we świa­tła la­tar­ni, któ­re ko­ły­sząc się od prze­cią­gów po da­le­kich ko­ry­ta­rzach, – rzu­ca­ją prze­cią­głe od­bły­ski po wil­got­nych, śnie­cią po­ro­słych cze­lu­ściach. –

Zim­no – i dusz­no – ta­kie po­wie­trze tym tyl­ko ja­ski­niom wła­ści­we. –

Po chro­po­wa­tych zło­mach ścian i skle­pie­nia zol­brzy­mia­ły chwie­je się cień, – cień czło­wie­ka!… –

W bło­cie cuch­ną­cem, – na wpół zgni­łej sło­mie, – pod ścia­ną zwa­lo­ny na ko­la­nach, – bo przez pas do tacz­ki cięż­kiej przy­ku­ty, – jed­ną ręką w bło­cie się wspie­ra, – z dru­giej wy­pu­ścił mo­ty­kę i ocie­ra czo­ło z potu, to ją do pier­si przy­kła­da – Sta­rzec: –

– Czy wie­kiem – czy pra­cą i zgni­łe­mi wy­zie­wy schy­lo­ny? – Czy od łez za­pa­dłe oczy i po­licz­ki?…

– Włos srebr­ny świe­ci się, w ciem­nej prze­strze­ni, jak­by, świa­tło­krę­giem cier­pie­nia, od sła­bych pro­mie­ni lamp i w dłu­gich spa­da włók­nach na schy­lo­ne bar­ki. –

„Ha, – może to już ko­niec! – już sił nic nie­czu­ję – oh! cięż­ko, cięż­ko, – Wi­tol­dzie! – jego tu nie­ma koło mnie! – Wi­tol­dzie! – Wi­tol­dzie! – Boże mój! miał­że­bym ja sam umie­rać – bez brat­niej ręki – sło­wa – mo­dli­twy!? – I nikt by nie­miał – słów mych ostat­nich, mego ostat­nie­go tchnie­nia, – po­że­gna­nia, – za­nieść ro­dzin­nej zie­mi, – Mat­ce Pol­sce!… i jej, jej, mo­jej bied­nej Ja­dwi­dze!… Oh! to zbyt okrut­ne! – Czy­żem Boże nie­dość za me winy i mych bra­ci wy­cier­piał – nie­dość krwi i łez wy­lał, – tu w tych no­rach pod­ziem­nych, bez świa­tła, – bez nie­ba!?… Oh! cięż­ko, – sła­bo – Pa­nie! Pa­nie! – Mi­ło­sier­dzia, – prze­bacz mi, – prze­bacz mej bied­nej, sko­ła­ta­nej du­szy! – Za chwi­lę, sta­nę, przed ob­li­czem Two­im, Pa­nie!…”

– Sta­rzec ci­szej mó­wić po­czął – zwra­ca­jąc przy­mglo­ny wzrok swój ku czar­nym skle­pie­niom, – jak­by, przez tę gru­bą sko­ru­pę gła­zu:

– przej­rzał nie­bo z my­ry­adem gwiazd i ja­sność Pana Za­stę­pów! –

Ręka, któ­rą ko­rząc się w mo­dli­twie, w zbo­la­łe ude­rzał pier­si, usu­nę­ła się ku zie­mi – i chwi­la mil­cze­nia na­stą­pi­ła, – chwi­la za­chwy­tu

– wia­ry, mi­ło­ści bez gra­nic – taka – jaką do­zna­ją ci, co już sły­szą, – har­mo­nie nie­biań­skie, wiecz­ne­go ży­cia…….–

– I może – du­sza jego w za­chwy­cie aniel­skim wzle­cia­ła­by pro­mien­na w inne kra­je, – tam! – skąd się wzię­ła i do­kąd całe ży­cie z kału i bło­ta stę­sk­nio­na się rwa­ła; – gdy­by ją jesz­cze na chwi­lę nie­wstrzy­ma­ło sil­ne tar­gnię­cie jej wą­tłych, roz­cho­dzą­cych się już wię­zów: –

„Cóż to psi synu! – śpisz!? – hej ło­try!

– cią­gle stać nad wami trze­ba! – Wsta­waj! – wsta­waj! –"

I bied­ny, drżą­cy sta­rzec po­wa­lił się w bło­to od cięż­kie­go ude­rze­nia drą­giem. – Za całą od­po­wiedź, kon­wul­syj­ne chra­pa­nie roz­le­ga­ło się ci­che w ciem­no­ściach…

„Co ty! żar­tu­jesz!? no wsta­waj! – Sta­ry la­chu! –”

Ry­czał do­zor­ca, – szar­piąc bied­ne, sta­re ko­ście, za koł­nierz sza­rej, gru­bej, aresz­tanc­kiej kurt­ki.

„Na mi­łość Bo­ską, – Pa­nie ofi­ce­rze! – Zli­tuj się nad nim, w nim już tchu nic nie­ma! – on umie­ra…Ach! Boże mój, Boże – li­to­ści! –”

Za­wo­łał (na jęk Star­ca nad­bie­gły) mło­dzie­niec, wy­so­ki – pięk­ny – o bla­dem licu – i ogni­stem spoj­rze­niu, – chwy­ciw­szy za zbrod­ni­czą rękę opraw­cy.

Tacz­kę, (lwią), nad­ludz­ką siłą, od skrwa­wio­ne­go swe­go boku ode­rwał, od­rzu­cił i przy­kląkł w bło­cie, pod­no­sząc gło­wę Star­ca, przy­ło­żył rękę do ser­ca, – ono jesz­cze biło, – sła­bo, – po­wo­li, – lecz jesz­cze żył… –

„Cóż ty! zno­wu bun­tow­ni­ku! – knu­tów chcesz! – ty łżesz! on uda­je, zna­my się na tych sztu­kach!…”

Ude­rzyw­szy kil­ka razy ki­jem i po gło­wie, i po ple­cach mło­de­go czło­wie­ka, wrzesz­czał do­zor­ca: –

„Precz stąd! – nie­chaj zdy­cha kie­dy chce!… A ty do ro­bo­ty! –”

"Pa­nie zli­tuj się, kil­ka mi­nut, on umie­ra, – wsza­keś chrze­ścia­nin, wsza­keś i ty miał ojca! – dzia­da! – Patrz! on taki sta­ry, – sła­by, miej li­tość, – Bóg ci wy­na­gro­dzi!… "

– Dziw­na rzecz! – opraw­ca umilkł; – ba! prę­dzej by sza­tan na dnie pie­kieł i na dnie wszech zło­ści i nie­na­wi­ści dał­by się ubła­gać, roz­czu­lić, niż te na­rzę­dzia tor­tu­ry, okru­cień­stwa; jed­nak od­wró­cił się, – coś szep­nął – wes­tchnął – wy­jął z kie­sze­ni ze­ga­rek, po­pa­trzał: –

„No, hul­ta­ju, po­zwa­lam ci mi­nut dzie­sięć – po­zo­stać tu, koło Sta­re­go! – A za to, żeś ze­rwał tacz­kę, to się póź­niej roz­pra­wie­my.” –

I wszedł w głąb po­nu­rych pod­zie­miów – gdzie go rów­ne cze­ka­ły – łzy roz­pa­czy, – jęki, nie­mo­cy, bo­le­ści – śmier­ci…–

„Oj­cze Szy­mo­nie, – to ja, to twój Wi­told – przy­ja­ciel – syn… ode­zwij się! – Oh!

„Boże mój, wiel­ki Boże! – czyż­by on już nie żył!?…”

– „Wody, – wody” – (szep­nął za­le­d­wie do­sły­sza­nie…) Sta­rzec. –

Mło­dzie­niec się ze­rwał, sko­czył, z kąta izby do­stał dzba­na i w usta na­wpół otwar­te, skąd od­dech cięż­kiem wy­cho­dził chra­pa­niem, wsą­czył kil­ka kro­pel na­wpół z bło­tem zmię­sza­nej wody…

Sta­rzec ją prze­łknął, otwo­rzył oczy przy­mglo­ne ko­na­niem – i jęk­nął:

„To ty Wi­tol­dzie? – Dzię­ki ci do­bry Boże!… Nie­mam ka­pła­na – mieć go nie mogę, – mam przy­ja­cie­la, – słu­chaj więc Wi­tol­dzie, nie mej spo­wie­dzi, lecz po­że­gna­nia, – i – mej proś­by ostat­niej: –

– Wiesz kto je­stem, – wiesz­czem by­łem, – wiesz wresz­cie, dla cze­go i za co cier­pia­łem ka­tu­sze, ży­cie me całe, nad siły ludz­kie.

– Tak chciał Bóg bym cier­piał dla Oj­czy­zny, – to też i krzyż mój dźwi­ga­łem bez jęku, bez proś­by, i bez zło­rze­cze­nia!…..

I te mę­czar­nie, i te ka­tu­sze lżej­sze­mu by mi były – mniej by mnie bo­la­ły, ko­ści spi­ło­wa­ne od kaj­dan i Knu­rów, jak sro­mot­na, jak bole mej bied­nej Oj­czy­zny. – Nie tak by mnie – drę­czy­ło gni­cie w tych ja­mach cuch­ną­cych, bez pro­mie­ni i po­wie­trza; gdy­bym na pla­cu boju schwy­ta­ny: – za mą tyl­ko dla wro­gów nie­na­wiść i mi­łość dla kra­ju, tu był wrzu­co­ny, – ale, – być od ro­da­ka zdra­dzo­nym! – wy­da­nym – w ręce sie­pa­czy, przez tego, w kim uf­ność na­ro­du, lau­ra­mi przod­ków na­tchnio­ną była!?…. O! to był cios zbyt cięż­ki – dla du­szy, – zbyt okrut­na rana w ser­ce – z któ­rej jad się są­czył lat dwa­dzie­ścia i swą go­ry­czą zdwa­jał, tu, do­zna­wa­ne bo­le­ści! – Za­pew­ne, – On – z bo­ha­te­rów – „het­ma­nów rodu – wy­da­jąc mnie, – mnie, „czło­wie­ka, wy­ro­słe­go z łona ludu, – by mu „prze­wod­ni­czyć – mi­ło­ścią bez gra­nic – wia­rą…. „mnie­mał, – że się oca­li nie­win­nie, po­świę­ca­jąc ple­bea, – nie­wie­dział, – że ta nowa ło­dy­ga – sil­niej­szą była od zbu­twia­łych sta­ro­ścią ko­rze­ni, i swem upad­kiem wy­wró­ci świet­ny gmach stu­let­ni – i za­nu­rzy w bło­to – w hań­bę – sro­mo­tę, zgni­li­znę!…… O! jam go nie prze­kli­nał – nie­zło­rze­czył – lecz pła­ka­łem, łza­mi zdra­dzo­nej Mat­ki – Oj­czy­zny – któ­ra czo­ło jego ze śpi­żu – w lau­ry pro­mien­ne przod­ków ubra­ła!….. – Słu­chaj Wi­tol­dzie! – ty bę­dziesz wol­ny – i od­dy­chać bę­dziesz ze zdro­jów Oj­czy­ste­go nie­ba – i po łą­kach ro­dzin­nych wol­nie stą­pać bę­dziesz – i ści­skać dło­nie ro­da­ków – i oj­czy­stą mowę sły­szeć do koła… – tak mi mówi w tej chwi­li – ja­sne, pro­ro­cze prze­czu­cie; – idę w po­dwo­je in­ne­go świa­ta – a więc wi­dzę da­le­ko, na­przód, w prze­strzeń cza­su przed sobą!… Jak wej­dziesz na Pol­ską zie­mię – wol­ny – upad­nij czo­łem ku niej, – uca­łuj ją – i po­wiedz jej: – że Syn jej wier­ny, Szy­mon, umie­ra­jąc, dzię­ko­wał Nie­bio­som za mę­czar­nie, za śmierć okrut­ną, w bło­cie, bez pro­mie­ni słoń­ca i wia­ry! – Za cier­pie­nia – z mi­ło­ści dla Niej, – za cier­pie­nia z jej blizn wy­do­by­te i po­dzie­lo­ne…

Tu – Sta­rzec umilkł, – mło­dzie­niec mu po­dał dzban. –

"Nie – nie chcę wody, – nie mogę, – pod­nieś mnie Wi­tol­dzie – na ręku le­wym jest pier­ścień – zdejm go –"

– Wi­told pod­niósł go – zdjął z obez­wład­nio­nej ręk io­brącz­kę ślub­ną zło­tą i po­dał Star­co­wi. –

Włóż ten pier­ścień na twój pa­lec – to jest ob­rącz­ka, któ­rą złą­czo­ny by­łem z Zo­fią,

– mał­żon­ką moją, – Wi­tol­dzie, – dwa dni tyl­ko, szczę­śli­wym by­łem – Okrut­ni­cy! trze­cie­go dnia, z łoża mnie wy­cią­gnę­li – i aż tu, w ciem­no­ściach za­grze­ba­li, na wie­ki!…– Za to żem był czło­wiek uczci­wy i żem kraj mój i wol­ność nad wszyst­ko uko­chał… za­iste dziw­na – wiel­ka zbrod­nia! oh! i ja­każ za nią po­msta!? – Weź ten pier­ścień synu mój, bra­cie, – noś go w pa­mięć mej męki tu­taj i przy­jaź­ni dla Cie­bie. – Gdy pod cio­sem hań­by, ra­zów i pra­cy – ugi­nać, słab­nąć bę­dziesz, – gdy na ustach z bolu, – z tę­sk­no­ty, – z znie­chę­ce­nia, – z roz­pa­czy – sło­wa zło­rze­cze­nia – prze­kleń­stwa mieć bę­dziesz: – spoj­rzyj nań – i wspo­mnij na tego, któ­ry przez lat dwa­dzie­ścia – cier­piał tu za­grze­ba­ny – cier­piał i za cier­pie­nia dzię­ko­wał Stwór­cy! – zhań­bio­ny, – upo­ko­rzo­ny – nie szem­rał; – ka­le­czo­ny, – bity, – plu­ga­wio­ny, – umie­ra­ją­cy z gło­du, ze zmę­cze­nia – nie zło­rze­czył – nie pła­kał – i kie­dy tego chcia­no, – wro­gów ulgi nie pro­sił…Lecz, gdy bę­dziesz wol­ny – i gdy bę­dziesz wi­dział w kra­ju mię­dzy ro­da­ka­mi, – tam, gdzie tyl­ko szla­chet­ność od przod­ków cho­wa­na, za­miesz­kać po­win­na: – in­try­gi – nie­zgo­dę, – próż­ność, – py­chę, – zdra­dę, – ob­łu­dę… – przedaj­ność, – to – spoj­rzyj nań! – i obu­rzo­ny – nie wy­pie­raj się twych nie­wier­nych bra­ci, – a cierp, – znoś i cze­kaj! – aż przyj­dzie chwi­la od­ro­dze­nia! – Ha! wszak i ty z Ksią­żę­ce­go rodu! – wszak i w to­bie dum­na krew, pa­try­cy­uszów pły­nie! – O! to zrzuć z sie­bie ten łach­man sple­śnia­ły, zbu­twia­łej pur­pu­ry, – zdepcz go, – wejdź w ser­ce ludu, – stań się nim, – uko­chaj go – mi­ło­ścią Syna Oj­czy­zny, – wiedź go do chwa­ły, do Wol­no­ści – i niech ci on! skroń lau­rem uwień­czy i twój płaszcz szkar­łat­ny, na ra­mio­na, któ­re Oj­czy­znę i lud jej wier­ny z upodle­nia pod­dźwi­gnę­ły – na­zad, – z daw­ną przod­ków, przy­ćmie­wa­ją­cą ich – two­ją chwa­łą – na­ło­ży!…

Lecz, – gdy cię mię­dzy bra­cią – ktoś – po tym pier­ście­niu po­zna… o! to go przy­tul do ser­ca, – i od­daj mu go z mo­jem bło­go­sła­wień­twem, z moją je­dy­ną łzą – za mem je­dy­nem dzie­cię­ciem! – Gdzie ona jest, moja Ja­dwi­ga? – te­raz, nie wiem, – była w Kra­ko­wie – tam ją znajdź – moje dzie­cię! – bądź jej bra­tem, – oj­cem, – och! jak mi sła­bo – jak ciem­no – to już ko­niec – męki – …

że­gnam Cię Wi­tol­dzie… Mat­ko Pol­sko…

– Cięż­kie wes­tchnie­nie, prze­rwa­ło mowę Star­ca. – W tej chwi­li za­ja­śnia­ło świa­tło lam­py, dziw­nym bla­skiem w snu­ją­cej się, po sę­dzi­wej twa­rzy łzie – i oświe­ci­ło mar­twe, cier­pie­niem zo­ra­ne czo­ło…..

– „Daj mu wiecz­ny od­po­czy­nek Pa­nie!” – szep­nął mło­dzie­niec – ca­łu­jąc ręce star­ca – i usu­nął się na ko­la­na, w błot­ni­stą ka­łu­żę – i za­krył bo­le­ją­ce lice, przed na­de­szłem żoł­dac­twem, w tej chwi­li…..

"No cóż, Sta­ry zdrów?!" za­py­tał do­zor­ca:

Już umarł…" Od­po­wie­dział, smut­nem, po­nu­rem mło­dzian gło­sem, nie pod­no­sząc z ko­lan gło­wę…

No! – wziąść sta­re­go psa – kie­dy zdechł i za­ko­pać – a ty! pa­szoł won! – Sto pa­łek weź­miesz, – żeś tacz­kę po­ła­mał! –"

I od­szedł po­twór, – a żoł­dac­two, od­rą­baw­szy na no­gach Star­ca, spój­nie, któ­re­go lat dwa­dzie­ścia z tacz­ką łą­czy­ły, – wy­drą­ży­ło pod nim w bło­cie dziu­rę, – i weń cia­ło mar­twe, mę­czeń­skie zło­ży­li…

– Od­szedł Wi­told – i zno­wu ci­cho – i ciem­no – i zno­wu jęk, szum chło­sty i krzyk do­zor­ców, – zdrój łez, – wes­tchnień, – roz­pa­czy…

„San­gu­is Mar­ty­rum Se­men Chri­stia­no­rum!”*)…

–-

*) Ter­tu­lian… l… g.I.

Wśród ste­pów nik­ną­cych w si­nej od­da­li wid­no­krę­gu, – wśród ko­ły­szą­cych się zło­tą falą ła­nów, – wśród łąk zie­lo­nych – roz­sy­ła­ją­cych z nad mo­dre­go ru­cza­ju – woń kwia­tów po­lnych i sia­na: – roz­ście­la się wień­cem z wierzb, lip i to­po­li – pięk­na i stroj­na – Ukra­iń­ska wieś!

Drew­nia­na cer­kiew, w cie­niu brzóz pła­czą­cych, trze­ma bla­sza­ne­mi basz­nia­mi w słoń­cu się świe­ci – po­nad strze­chy wie­śnia­cze i wierz­choł­ki drzew.

W środ­ku wsi, po za pło­tem z łozy, – na pla­cu karcz­ma, sło­mą kry­ta stoi; – na­oko­ło w wierz­bach i cze­rem­chach drze­mią strze­chy wie­śnia­cze, a z poza sta­rych, – za­my­ślo­nych cie­ni lip prze­glą­da dum­nie pa­łac, Pana wsi. –

– Dnia tego – roz­ruch wiel­ki. – Czy to świę­to? – czy wiel­kie ja­kieś we­se­le, lub po­żar?… Bo z dzwon­ni­cy, zwo­łu­ją po­śpiesz­nie, we wszyst­kie dzwo­ny, lud z ca­łej wsi? –

– Z chat star­ce, dzie­ci, ko­bie­ty na­wpół odzia­ne wy­bie­ga­ją, – z pola i z łąk wie­śnia­cy – rzu­ciw­szy ro­bo­tę, śpie­szą, lecą dro­gą, ku cer­kwi, ku karcz­mie. – A bied­na sta­ra dzwon­ni­ca, do­pół osia­dła w zie­mię, chwie­je się, jak­by dziw­nym, zna­nym gło­sem lat daw­nych, – ze snu zbu­dzo­na i prze­stra­szo­na, – zda­je się, że się prze­wa­li, roz­sy­pie, – i dzwo­nić prze­sta­nie. –

Plac cały, lu­dem prze­peł­nio­ny, – aż czar­no, – a gwar – a krzyk – zda­je się, głos dzwo­nów przy­głu­szać. – Wszy­scy się ci­sną do środ­ka, pod karcz­mę, a je­den dru­gie­go pyta o przy­czy­nę – tego na gwałt dzwo­nie­nia: –

„Co to? – Co to? – Co się sta­ło?…”– Wtem na­gle – dzwo­ny usta­ły zwo­ły­wać – lud prze­stał krzy­czeć – gwa­rzyć – ci­sza na­stą­pi­ła, jak­by cza­ro­dziej­ską wy­wo­ła­na mocą. –

Głos je­den, dźwięcz­ny, – do­no­śny, – czy­sty, – wzniósł się po­nad tłu­mem i na­ka­zał mil­cze­nie. –

„Ucisz­cie się bra­cia!” – Za­wo­łał głos – i uci­chło wszyst­ko do koła. –

W tej chwi­li z poza tłu­mu lu­dzi – uj­rza­no mło­dzień­ca, wy­so­kiej po­sta­wy, o pięk­nym licu, w gru­bej sier­mię­dze, w wie­śnia­czym ukra­iń­skim stro­ju, z od­kry­tą gło­wą i roz­wia­ne­mi, dłu­gie­mi na wiatr wło­sa­mi, – sto­ją­ce­go na wo­zie. –

Na oko­ło wozu kil­ku­na­stu mło­dych lu­dzi w ko­zac­kich stro­jach, – uzbro­je­ni w pi­sto­le­ty, – pa­ła­sze, okrą­ży­li go, jak­by wień­cem, mło­do­ści, – siły, od­wa­gi. –

„Bra­cia! – Oto my – przy­no­si­my wam, sło­wa praw­dy! – Sło­wa brat­niej zgo­dy! Mi­ło­ści! – Wol­no­ści! – Słu­chaj­cie nas!…”

Tu szmer w tłu­mie, prze­rwał mowę mło­dzień­ca – nie­wy­raź­ny – nie­do­no­śny – po­nu­ry: – wresz­cie znów uci­chło – mło­dzian wzniósł zno­wu głos: –

– „Bra­cia! je­ste­śmy dzie­ci – jed­nej Mat­ki Oj­czy­zny! – jej mle­ko wspól­nie­śmy ssa­li – chleb z jej ła­nów ży­znych od wie­ków, na­sze wspól­ne, wy­kar­miał ro­dzi­ny, – je­ste­śmy więc sy­na­mi jed­nej zie­mi, – jed­nej Mat­ki, – bra­cią – jed­no­ścią krwi i ko­ści złą­cze­ni!…ko­chaj­my się więc! – sprzy­jaj­my so­bie! – wy­walcz­my si­ła­mi wspól­ne­mi, swo­bo­dę! – bo nas wspól­ny cię­żar, nie­wo­li, – nad­użyć, –

kaj­dan – gnie­cie! – zrzuć­my je ra­zem, – a bę­dzie­my wol­ne­mi! – wol­ne­mi jak pta­cy, – wol­ne­mi jak po­wie­trze, – któ­rem od­dy­cha­my – a któ­re nam te­raz za­tru­wa, nie­wo­la, – sro­mo­ta!… Po­daj­cie nam wa­sze dło­nie bra­ter­skie! – Po­to­śmy tu do was przy­by­li…"

– Tu szmer gło­śniej­szy – mów­cy głos przy­tłu­mił, – szmer dłu­żej się prze­cią­gał, – wie­śnia­cy po kil­ku – kil­ku­na­stu z sobą roz­pra­wia­li, – to się sprze­cza­li, – to gło­wą, w znak nie­do­wie­rza­nia ru­sza­li. – Wresz­cie – z tłu­mu je­den wy­stą­pił, – pod­szedł bli­żej wozu, rękę pod­niósł do góry: –

„Po­cze­kaj­cie no! ja coś wam po­wiem! –” rzekł. –

– Tłum ucichł. –
mniej..

BESTSELLERY

Kategorie: