- W empik go
Patrycyusz - ebook
Patrycyusz - ebook
Klasyka na e-czytnik to kolekcja lektur szkolnych, klasyki literatury polskiej, europejskiej i amerykańskiej w formatach ePub i Mobi. Również miłośnicy filozofii, historii i literatury staropolskiej znajdą w niej wiele ciekawych tytułów.
Seria zawiera utwory najbardziej znanych pisarzy literatury polskiej i światowej, począwszy od Horacego, Balzaca, Dostojewskiego i Kafki, po Kiplinga, Jeffersona czy Prousta. Nie zabraknie w niej też pozycji mniej znanych, pióra pisarzy średniowiecznych oraz twórców z epoki renesansu i baroku.
Kategoria: | Klasyka |
Zabezpieczenie: | brak |
Rozmiar pliku: | 253 KB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
Do koła śniegiem pokryta okolica – biało wszędzie, – biało w mglistą tajemniczą dal, – niebo i ziemia razem, jakby w chaosie, upowite.
Czasem, wśród tego jasnego tumanu szarzeje gdzieś na zlodowaciałej bryle śniegu stado głodnych kruków, lub się pierzchliwy cień przemknie sobola; – cicho, – posępnie, zimno, – martwo. –
Wśród tej ciszy, jakby tchnieniem innych stref – zadrgało mgliste powietrze – i na śnieżnej widnokręgu fali – zarysowała się, bielsza, jaśniejsza postać, jasnością promienną Niebios. –
To Anioł smutku przeleciał po nad tą krainą. –
Stulił swe skrzydła tęczowe i zawisł po nad przepaścią wyrytą w śniegu, czerniejącą się, wśród tego oceanu przestrzeni bez końca. –
Oh! jak smutną zwrócił twarz ku jasności roztoczonej po nad jego głową. –
Z ócz jego promiennych szereg dużych łez spadał ku ziemi, – i błyszczały one na śniegu, jak gwiazdy brylantowem światłem. –
Gdy która z nich upadła w otchłań rozwartą, – to wielka jasność oświecała jej wnijście
– i ztamtąd westchnienia i jęki wychodziły drżące – a on je podnosił i ku niebu po promiennej słał drodze –
A twarz jego zalegał taki wielki smutek, taka wielka boleść, że się do koła czarno – okropnie robiło –
On jeden jaśniał na ciemnej rozpaczliwej przestrzeni – a jaśniał boleścią cierpiącego Anioła
– cierpieniem ludzkości. –
– W końcu rozległ się głos, – podobny do głosu harfy eolskiej i napełnił całą okolicę drżeniem dźwięcznem, rozkosznem. –
„Panie! Panie! Panie! – Zlituj się nad niemi, – bo oni zbyt cierpią i z łez ich i z ich westchnień i jęków urósł słup boleści – sięgający wrót już Niebieskich!…… –
W tej chwili – z czarnej otchłani wyszła mglista, smutna postać – i zbliżyła się drżąca cała ku jasności, jaką roztaczał zesłaniec Niebios. –
„O! Panie – przyjm tę duszę męczeńską!…”
– Rzekł Anioł, ujrzawszy tę postać – i otuliwszy ją w fałdach srebrzystej swej szaty,
– zniknął, wraz z nią w jasności bez granic – …
* * *
– W katorznych robót podziemiach, słychać krzyk i jęk pracujących – milczenie – po nim szelest uderzeń dozorców i hukania rozgłos; – znowu cichy jęk, boleśny, przeciągły – przerywany stukiem motyk i rydlów o głazy we wnętrznościach ziemi. –
Pod ciężkiemi sklepieniami, nierównie w bryłach ziemi wykutemi, migają drżące czerwonawe światła latarni, które kołysząc się od przeciągów po dalekich korytarzach, – rzucają przeciągłe odbłyski po wilgotnych, śniecią porosłych czeluściach. –
Zimno – i duszno – takie powietrze tym tylko jaskiniom właściwe. –
Po chropowatych złomach ścian i sklepienia zolbrzymiały chwieje się cień, – cień człowieka!… –
W błocie cuchnącem, – na wpół zgniłej słomie, – pod ścianą zwalony na kolanach, – bo przez pas do taczki ciężkiej przykuty, – jedną ręką w błocie się wspiera, – z drugiej wypuścił motykę i ociera czoło z potu, to ją do piersi przykłada – Starzec: –
– Czy wiekiem – czy pracą i zgniłemi wyziewy schylony? – Czy od łez zapadłe oczy i policzki?…
– Włos srebrny świeci się, w ciemnej przestrzeni, jakby, światłokręgiem cierpienia, od słabych promieni lamp i w długich spada włóknach na schylone barki. –
„Ha, – może to już koniec! – już sił nic nieczuję – oh! ciężko, ciężko, – Witoldzie! – jego tu niema koło mnie! – Witoldzie! – Witoldzie! – Boże mój! miałżebym ja sam umierać – bez bratniej ręki – słowa – modlitwy!? – I nikt by niemiał – słów mych ostatnich, mego ostatniego tchnienia, – pożegnania, – zanieść rodzinnej ziemi, – Matce Polsce!… i jej, jej, mojej biednej Jadwidze!… Oh! to zbyt okrutne! – Czyżem Boże niedość za me winy i mych braci wycierpiał – niedość krwi i łez wylał, – tu w tych norach podziemnych, bez światła, – bez nieba!?… Oh! ciężko, – słabo – Panie! Panie! – Miłosierdzia, – przebacz mi, – przebacz mej biednej, skołatanej duszy! – Za chwilę, stanę, przed obliczem Twoim, Panie!…”
– Starzec ciszej mówić począł – zwracając przymglony wzrok swój ku czarnym sklepieniom, – jakby, przez tę grubą skorupę głazu:
– przejrzał niebo z myryadem gwiazd i jasność Pana Zastępów! –
Ręka, którą korząc się w modlitwie, w zbolałe uderzał piersi, usunęła się ku ziemi – i chwila milczenia nastąpiła, – chwila zachwytu
– wiary, miłości bez granic – taka – jaką doznają ci, co już słyszą, – harmonie niebiańskie, wiecznego życia…….–
– I może – dusza jego w zachwycie anielskim wzleciałaby promienna w inne kraje, – tam! – skąd się wzięła i dokąd całe życie z kału i błota stęskniona się rwała; – gdyby ją jeszcze na chwilę niewstrzymało silne targnięcie jej wątłych, rozchodzących się już więzów: –
„Cóż to psi synu! – śpisz!? – hej łotry!
– ciągle stać nad wami trzeba! – Wstawaj! – wstawaj! –"
I biedny, drżący starzec powalił się w błoto od ciężkiego uderzenia drągiem. – Za całą odpowiedź, konwulsyjne chrapanie rozlegało się ciche w ciemnościach…
„Co ty! żartujesz!? no wstawaj! – Stary lachu! –”
Ryczał dozorca, – szarpiąc biedne, stare koście, za kołnierz szarej, grubej, aresztanckiej kurtki.
„Na miłość Boską, – Panie oficerze! – Zlituj się nad nim, w nim już tchu nic niema! – on umiera…Ach! Boże mój, Boże – litości! –”
Zawołał (na jęk Starca nadbiegły) młodzieniec, wysoki – piękny – o bladem licu – i ognistem spojrzeniu, – chwyciwszy za zbrodniczą rękę oprawcy.
Taczkę, (lwią), nadludzką siłą, od skrwawionego swego boku oderwał, odrzucił i przykląkł w błocie, podnosząc głowę Starca, przyłożył rękę do serca, – ono jeszcze biło, – słabo, – powoli, – lecz jeszcze żył… –
„Cóż ty! znowu buntowniku! – knutów chcesz! – ty łżesz! on udaje, znamy się na tych sztukach!…”
Uderzywszy kilka razy kijem i po głowie, i po plecach młodego człowieka, wrzeszczał dozorca: –
„Precz stąd! – niechaj zdycha kiedy chce!… A ty do roboty! –”
"Panie zlituj się, kilka minut, on umiera, – wszakeś chrześcianin, wszakeś i ty miał ojca! – dziada! – Patrz! on taki stary, – słaby, miej litość, – Bóg ci wynagrodzi!… "
– Dziwna rzecz! – oprawca umilkł; – ba! prędzej by szatan na dnie piekieł i na dnie wszech złości i nienawiści dałby się ubłagać, rozczulić, niż te narzędzia tortury, okrucieństwa; jednak odwrócił się, – coś szepnął – westchnął – wyjął z kieszeni zegarek, popatrzał: –
„No, hultaju, pozwalam ci minut dziesięć – pozostać tu, koło Starego! – A za to, żeś zerwał taczkę, to się później rozprawiemy.” –
I wszedł w głąb ponurych podziemiów – gdzie go równe czekały – łzy rozpaczy, – jęki, niemocy, boleści – śmierci…–
„Ojcze Szymonie, – to ja, to twój Witold – przyjaciel – syn… odezwij się! – Oh!
„Boże mój, wielki Boże! – czyżby on już nie żył!?…”
– „Wody, – wody” – (szepnął zaledwie dosłyszanie…) Starzec. –
Młodzieniec się zerwał, skoczył, z kąta izby dostał dzbana i w usta nawpół otwarte, skąd oddech ciężkiem wychodził chrapaniem, wsączył kilka kropel nawpół z błotem zmięszanej wody…
Starzec ją przełknął, otworzył oczy przymglone konaniem – i jęknął:
„To ty Witoldzie? – Dzięki ci dobry Boże!… Niemam kapłana – mieć go nie mogę, – mam przyjaciela, – słuchaj więc Witoldzie, nie mej spowiedzi, lecz pożegnania, – i – mej prośby ostatniej: –
– Wiesz kto jestem, – wieszczem byłem, – wiesz wreszcie, dla czego i za co cierpiałem katusze, życie me całe, nad siły ludzkie.
– Tak chciał Bóg bym cierpiał dla Ojczyzny, – to też i krzyż mój dźwigałem bez jęku, bez prośby, i bez złorzeczenia!…..
I te męczarnie, i te katusze lżejszemu by mi były – mniej by mnie bolały, kości spiłowane od kajdan i Knurów, jak sromotna, jak bole mej biednej Ojczyzny. – Nie tak by mnie – dręczyło gnicie w tych jamach cuchnących, bez promieni i powietrza; gdybym na placu boju schwytany: – za mą tylko dla wrogów nienawiść i miłość dla kraju, tu był wrzucony, – ale, – być od rodaka zdradzonym! – wydanym – w ręce siepaczy, przez tego, w kim ufność narodu, laurami przodków natchnioną była!?…. O! to był cios zbyt ciężki – dla duszy, – zbyt okrutna rana w serce – z której jad się sączył lat dwadzieścia i swą goryczą zdwajał, tu, doznawane boleści! – Zapewne, – On – z bohaterów – „hetmanów rodu – wydając mnie, – mnie, „człowieka, wyrosłego z łona ludu, – by mu „przewodniczyć – miłością bez granic – wiarą…. „mniemał, – że się ocali niewinnie, poświęcając plebea, – niewiedział, – że ta nowa łodyga – silniejszą była od zbutwiałych starością korzeni, i swem upadkiem wywróci świetny gmach stuletni – i zanurzy w błoto – w hańbę – sromotę, zgniliznę!…… O! jam go nie przeklinał – niezłorzeczył – lecz płakałem, łzami zdradzonej Matki – Ojczyzny – która czoło jego ze śpiżu – w laury promienne przodków ubrała!….. – Słuchaj Witoldzie! – ty będziesz wolny – i oddychać będziesz ze zdrojów Ojczystego nieba – i po łąkach rodzinnych wolnie stąpać będziesz – i ściskać dłonie rodaków – i ojczystą mowę słyszeć do koła… – tak mi mówi w tej chwili – jasne, prorocze przeczucie; – idę w podwoje innego świata – a więc widzę daleko, naprzód, w przestrzeń czasu przed sobą!… Jak wejdziesz na Polską ziemię – wolny – upadnij czołem ku niej, – ucałuj ją – i powiedz jej: – że Syn jej wierny, Szymon, umierając, dziękował Niebiosom za męczarnie, za śmierć okrutną, w błocie, bez promieni słońca i wiary! – Za cierpienia – z miłości dla Niej, – za cierpienia z jej blizn wydobyte i podzielone…
Tu – Starzec umilkł, – młodzieniec mu podał dzban. –
"Nie – nie chcę wody, – nie mogę, – podnieś mnie Witoldzie – na ręku lewym jest pierścień – zdejm go –"
– Witold podniósł go – zdjął z obezwładnionej ręk iobrączkę ślubną złotą i podał Starcowi. –
Włóż ten pierścień na twój palec – to jest obrączka, którą złączony byłem z Zofią,
– małżonką moją, – Witoldzie, – dwa dni tylko, szczęśliwym byłem – Okrutnicy! trzeciego dnia, z łoża mnie wyciągnęli – i aż tu, w ciemnościach zagrzebali, na wieki!…– Za to żem był człowiek uczciwy i żem kraj mój i wolność nad wszystko ukochał… zaiste dziwna – wielka zbrodnia! oh! i jakaż za nią pomsta!? – Weź ten pierścień synu mój, bracie, – noś go w pamięć mej męki tutaj i przyjaźni dla Ciebie. – Gdy pod ciosem hańby, razów i pracy – uginać, słabnąć będziesz, – gdy na ustach z bolu, – z tęsknoty, – z zniechęcenia, – z rozpaczy – słowa złorzeczenia – przekleństwa mieć będziesz: – spojrzyj nań – i wspomnij na tego, który przez lat dwadzieścia – cierpiał tu zagrzebany – cierpiał i za cierpienia dziękował Stwórcy! – zhańbiony, – upokorzony – nie szemrał; – kaleczony, – bity, – plugawiony, – umierający z głodu, ze zmęczenia – nie złorzeczył – nie płakał – i kiedy tego chciano, – wrogów ulgi nie prosił…Lecz, gdy będziesz wolny – i gdy będziesz widział w kraju między rodakami, – tam, gdzie tylko szlachetność od przodków chowana, zamieszkać powinna: – intrygi – niezgodę, – próżność, – pychę, – zdradę, – obłudę… – przedajność, – to – spojrzyj nań! – i oburzony – nie wypieraj się twych niewiernych braci, – a cierp, – znoś i czekaj! – aż przyjdzie chwila odrodzenia! – Ha! wszak i ty z Książęcego rodu! – wszak i w tobie dumna krew, patrycyuszów płynie! – O! to zrzuć z siebie ten łachman spleśniały, zbutwiałej purpury, – zdepcz go, – wejdź w serce ludu, – stań się nim, – ukochaj go – miłością Syna Ojczyzny, – wiedź go do chwały, do Wolności – i niech ci on! skroń laurem uwieńczy i twój płaszcz szkarłatny, na ramiona, które Ojczyznę i lud jej wierny z upodlenia poddźwignęły – nazad, – z dawną przodków, przyćmiewającą ich – twoją chwałą – nałoży!…
Lecz, – gdy cię między bracią – ktoś – po tym pierścieniu pozna… o! to go przytul do serca, – i oddaj mu go z mojem błogosławieńtwem, z moją jedyną łzą – za mem jedynem dziecięciem! – Gdzie ona jest, moja Jadwiga? – teraz, nie wiem, – była w Krakowie – tam ją znajdź – moje dziecię! – bądź jej bratem, – ojcem, – och! jak mi słabo – jak ciemno – to już koniec – męki – …
żegnam Cię Witoldzie… Matko Polsko…
– Ciężkie westchnienie, przerwało mowę Starca. – W tej chwili zajaśniało światło lampy, dziwnym blaskiem w snującej się, po sędziwej twarzy łzie – i oświeciło martwe, cierpieniem zorane czoło…..
– „Daj mu wieczny odpoczynek Panie!” – szepnął młodzieniec – całując ręce starca – i usunął się na kolana, w błotnistą kałużę – i zakrył bolejące lice, przed nadeszłem żołdactwem, w tej chwili…..
"No cóż, Stary zdrów?!" zapytał dozorca:
Już umarł…" Odpowiedział, smutnem, ponurem młodzian głosem, nie podnosząc z kolan głowę…
No! – wziąść starego psa – kiedy zdechł i zakopać – a ty! paszoł won! – Sto pałek weźmiesz, – żeś taczkę połamał! –"
I odszedł potwór, – a żołdactwo, odrąbawszy na nogach Starca, spójnie, którego lat dwadzieścia z taczką łączyły, – wydrążyło pod nim w błocie dziurę, – i weń ciało martwe, męczeńskie złożyli…
– Odszedł Witold – i znowu cicho – i ciemno – i znowu jęk, szum chłosty i krzyk dozorców, – zdrój łez, – westchnień, – rozpaczy…
„Sanguis Martyrum Semen Christianorum!”*)…
–-
*) Tertulian… l… g.I.
Wśród stepów niknących w sinej oddali widnokręgu, – wśród kołyszących się złotą falą łanów, – wśród łąk zielonych – rozsyłających z nad modrego ruczaju – woń kwiatów polnych i siana: – rozściela się wieńcem z wierzb, lip i topoli – piękna i strojna – Ukraińska wieś!
Drewniana cerkiew, w cieniu brzóz płaczących, trzema blaszanemi baszniami w słońcu się świeci – ponad strzechy wieśniacze i wierzchołki drzew.
W środku wsi, po za płotem z łozy, – na placu karczma, słomą kryta stoi; – naokoło w wierzbach i czeremchach drzemią strzechy wieśniacze, a z poza starych, – zamyślonych cieni lip przegląda dumnie pałac, Pana wsi. –
– Dnia tego – rozruch wielki. – Czy to święto? – czy wielkie jakieś wesele, lub pożar?… Bo z dzwonnicy, zwołują pośpiesznie, we wszystkie dzwony, lud z całej wsi? –
– Z chat starce, dzieci, kobiety nawpół odziane wybiegają, – z pola i z łąk wieśniacy – rzuciwszy robotę, śpieszą, lecą drogą, ku cerkwi, ku karczmie. – A biedna stara dzwonnica, dopół osiadła w ziemię, chwieje się, jakby dziwnym, znanym głosem lat dawnych, – ze snu zbudzona i przestraszona, – zdaje się, że się przewali, rozsypie, – i dzwonić przestanie. –
Plac cały, ludem przepełniony, – aż czarno, – a gwar – a krzyk – zdaje się, głos dzwonów przygłuszać. – Wszyscy się cisną do środka, pod karczmę, a jeden drugiego pyta o przyczynę – tego na gwałt dzwonienia: –
„Co to? – Co to? – Co się stało?…”– Wtem nagle – dzwony ustały zwoływać – lud przestał krzyczeć – gwarzyć – cisza nastąpiła, jakby czarodziejską wywołana mocą. –
Głos jeden, dźwięczny, – donośny, – czysty, – wzniósł się ponad tłumem i nakazał milczenie. –
„Uciszcie się bracia!” – Zawołał głos – i ucichło wszystko do koła. –
W tej chwili z poza tłumu ludzi – ujrzano młodzieńca, wysokiej postawy, o pięknym licu, w grubej siermiędze, w wieśniaczym ukraińskim stroju, z odkrytą głową i rozwianemi, długiemi na wiatr włosami, – stojącego na wozie. –
Na około wozu kilkunastu młodych ludzi w kozackich strojach, – uzbrojeni w pistolety, – pałasze, okrążyli go, jakby wieńcem, młodości, – siły, odwagi. –
„Bracia! – Oto my – przynosimy wam, słowa prawdy! – Słowa bratniej zgody! Miłości! – Wolności! – Słuchajcie nas!…”
Tu szmer w tłumie, przerwał mowę młodzieńca – niewyraźny – niedonośny – ponury: – wreszcie znów ucichło – młodzian wzniósł znowu głos: –
– „Bracia! jesteśmy dzieci – jednej Matki Ojczyzny! – jej mleko wspólnieśmy ssali – chleb z jej łanów żyznych od wieków, nasze wspólne, wykarmiał rodziny, – jesteśmy więc synami jednej ziemi, – jednej Matki, – bracią – jednością krwi i kości złączeni!…kochajmy się więc! – sprzyjajmy sobie! – wywalczmy siłami wspólnemi, swobodę! – bo nas wspólny ciężar, niewoli, – nadużyć, –
kajdan – gniecie! – zrzućmy je razem, – a będziemy wolnemi! – wolnemi jak ptacy, – wolnemi jak powietrze, – którem oddychamy – a które nam teraz zatruwa, niewola, – sromota!… Podajcie nam wasze dłonie braterskie! – Potośmy tu do was przybyli…"
– Tu szmer głośniejszy – mówcy głos przytłumił, – szmer dłużej się przeciągał, – wieśniacy po kilku – kilkunastu z sobą rozprawiali, – to się sprzeczali, – to głową, w znak niedowierzania ruszali. – Wreszcie – z tłumu jeden wystąpił, – podszedł bliżej wozu, rękę podniósł do góry: –
„Poczekajcie no! ja coś wam powiem! –” rzekł. –
– Tłum ucichł. –