- nowość
- W empik go
Patryk - ebook
Patryk - ebook
„Patryk, zielonooki wędrowiec w gąszczu ludzkich emocji, zastanawiał się nad swoim miejscem w świecie. Był wokalistą, ikoną rockowej sceny, głosem pokolenia, ale w głębi duszy czuł się jak samotny wędrowiec, szukający domu, którego nigdy nie znalazł. Oklaski tłumów nie potrafiły zagłuszyć cichej, melancholijnej melodii, która grała w jego wnętrzu”.
Kategoria: | Proza |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 978-83-8414-026-0 |
Rozmiar pliku: | 1,3 MB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
Nad brzegiem Jeziora Michigan, w cieniu stalowego horyzontu Chicago, Patryk siedział na omszałym kamieniu, wpatrując się w fale łagodnie muskające piasek. Długie, blond włosy mężczyzny falowały na wietrze, jakby były częścią tej wielkiej, nieskończonej przestrzeni. Zielone oczy artysty, zazwyczaj roziskrzone energią sceniczną, teraz spoczywały na wodzie, pełne zadumy i tęsknoty.
To było jego ulubione miejsce od dzieciństwa. Nad brzegiem jeziora czuł się jak w domu — w miejscu, gdzie czas zwalniał, a świat zdawał się nabierać innego wymiaru. W ciszy jeziora słyszał melodię, której nie mógł uchwycić w żadnym swoim utworze. Była zbyt ulotna, zbyt przepełniona czymś, co ciężko było zamknąć w słowach czy nutach.
Patryk zdjął buty i zanurzył stopy w chłodnej wodzie. Chłód przynosił ulgę, ale nie mógł ugasić tego, co paliło go od środka. Myślał o niej — o tej kobiecie, która była jego muzą, jego niewypowiedzianym sekretem. Jej uśmiech wciąż widział w falach, jej śmiech zdawał się unosić na wietrze, a oczy — głębokie jak noc — były wszędzie tam, gdzie spojrzał.
Była piękna w sposób, który wymykał się zwyczajnym kategoriom. Piękno to nie było tylko fizyczne, choć jej uroda przyciągała wzrok. Była piękna w swoim istnieniu, w sposobie, w jaki rozmawiała o świecie, jak patrzyła na ludzi z delikatnością i uwagą, której brakowało w tym zabieganym mieście. Nie wiedziała jednak, co znaczy dla Patryka, i prawdopodobnie nigdy się nie dowie.
„Może tak jest lepiej” — myślał, unosząc wzrok ku horyzontowi, gdzie woda spotykała się z niebem. Miłość, która go przepełniała, była czymś czystym, czymś, co nie chciało jej przytłoczyć ani zmienić. Nie chciał jej krzywdzić ani narażać na odpowiedzialność za jego uczucia. Jeśli miałby cierpieć sam, to był gotów ponieść ten ciężar.
Każda piosenka, jaką napisał w ciągu ostatnich kilku lat, była o niej. Zespół nawet żartował, że ich wokalista wpadł w fazę „miłości romantycznej”. Oni jednak nie wiedzieli, co się za tym kryje. Nie wiedzieli, że każde słowo, każdy dźwięk, były próbą uchwycenia jej istoty, jej obecności, jej braku. W chwilach takich jak ta, gdy wokół panował spokój, a woda śpiewała swoje odwieczne pieśni, czuł, że jest najbliżej zrozumienia samego siebie — i swojego miejsca w tej opowieści.
„Dlaczego nie możesz być moja?” — pytał w myślach, choć znał odpowiedź. Nie było miejsca na egoizm w tej miłości. Wiedział, że mogłaby być szczęśliwa z kimś innym. Być może byłaby nawet szczęśliwa bez jego obecności. Myśl o tym bolała, ale ten ból był częścią tego, co czyniło to uczucie prawdziwym.
Wstał powoli, otrząsając stopy z wody, i spojrzał na swoje odbicie w tafli jeziora. Wyglądał jak ktoś, kto nosi zbyt wiele na swoich barkach — złożone światy marzeń i rzeczywistości, które nigdy się nie połączą. „Może miłość to nie bycie z kimś, ale pragnienie jego szczęścia” — pomyślał, idąc powoli w stronę miasta, które zaczynało budzić się do wieczornego życia. Wiedział, że wróci tutaj, nad jezioro, bo tylko tutaj znajdował ukojenie. I wiedział też, że nie przestanie jej kochać. Nawet jeśli oznaczałoby to, że już zawsze będzie sam.
W oddali rozbrzmiał dźwięk gitary. Może w tym dźwięku, w muzyce, znajdzie odrobinę ulgi. A może po prostu wróci do zespołu i zaśpiewa kolejną piosenkę o niej, wiedział, że dla niego to jedyny sposób, by być blisko niej — w pieśniach, które śpiewał ze łzami w oczach.SIŁA SAMOTNOŚCI
Patryk siedział przy małym biurku, na którym leżały porozrzucane kartki papieru. Pióro w jego dłoni spoczywało jakby w zawieszeniu, czekając na słowa, które miały z niego wypłynąć. Zielone oczy mężczyzny wpatrywały się w przestrzeń za oknem, gdzie świat spowijała szaruga. Długie blond włosy opadały mu na ramiona, jakby i one były ciężkie od uczuć, które nosił w sercu.
Każdy wieczór wyglądał podobnie. Cisza, która otulała jego małe mieszkanie, była jednocześnie jego schronieniem i więzieniem. Samotność nie była wyborem, lecz nieproszonym gościem, który rozsiadł się w jego życiu i odmówił odejścia. Patryk pisał o niej w swoich wierszach, nadając jej imiona, których nikt inny nie odważyłby się wypowiedzieć. Nazywał ją „cieniem nadziei”, „nieobecnym dotykiem” albo po prostu „pustką”.
Miłość, o której marzył, była jak odległy księżyc — piękna, ale nieosiągalna. Pamiętał te chwile, kiedy jeszcze wierzył, że ktoś odnajdzie w nim to, co sam widział w innych. Pragnął bratniej duszy, kogoś, kto zrozumiałby jego spojrzenie, kto usłyszałby jego milczenie. Ale lata mijały, a jego życie przypominało coraz bardziej zamkniętą księgę, której nikt nie chciał otworzyć.
„Czy miłość ma jeszcze sens w dzisiejszym świecie?” — zastanawiał się, wpatrując się w migoczące światła miasta. „Czy to tylko iluzja, za którą wszyscy ślepo gonią, by w końcu odkryć, że nie istnieje?” Jego wiersze pełne były tych pytań, ale odpowiedzi nigdy nie nadchodziły. Pisał o swojej niespełnionej miłości, o kobietach, które widział na ulicach, a które znikały z jego życia równie szybko, jak się w nim pojawiały. Opisywał ich uśmiechy, które nigdy nie były dla niego, ich spojrzenia, które omijały go, jakby był niewidzialny.
Były chwile, kiedy jego serce wypełniała gorzka rezygnacja. Nie wierzył, że coś się zmieni. Los samotnika był dla niego jak wyrok, którego nie można odwołać. Ale mimo to pisał. Każdy wiersz był aktem buntu przeciwko rzeczywistości, próbą uchwycenia czegoś, co choć na chwilę nadałoby sens jego istnieniu.
„Moje życie to samotna podróż, w której nikt nie chce do mnie dołączyć” — napisał pewnego wieczoru. „Ale może w tej samotności jest jakaś prawda, której inni nie potrafią dostrzec? Może to właśnie ona mnie uczy, kim jestem?” Mimo wszystko nie przestawał tęsknić za czymś więcej. Za ciepłem, za dotykiem, za głosem, który powie: „Rozumiem cię, Patryku. Nie jesteś sam”.
Ale te słowa pozostawały tylko marzeniem. I tak mijały dni, jeden po drugim, a on pisał. A samotność — wierna i nieustępliwa — była jedyną towarzyszką, która nigdy go nie opuszczała.NIE JEST WYBOREM
Patryk siedział przy oknie w swojej ulubionej kawiarni. Za szybą przesuwał się zgiełk ulicy, ale w sercu mężczyzny panowała cisza — ciężka, niemal namacalna. Zielone oczy, głębokie jak morskie otchłanie, wpatrywały się w wirujące mleko w filiżance latte, którą trzymał w dłoniach. Zawsze zamawiał to samo, jakby ten codzienny rytuał mógł nadać sens jego samotności.
Włosy, długie i blond, opadały na ramiona, delikatnie muskając flanelową koszulę w czerwono-czarną kratę. W tłumie był inny, wyróżniał się nie tyle wyglądem, co aurą — jakby nosił w sobie nieuchwytny smutek, którego nie dało się zignorować. Lubił obserwować ludzi, ich gesty, uśmiechy, przelotne spojrzenia. Wpatrywał się w pary, które rozmawiały cicho nad filiżankami kawy, w samotników pochylonych nad książkami, w grupy przyjaciół śmiejących się beztrosko. Każda twarz była dla niego historią, którą chciał poznać, lecz nigdy nie miał odwagi, by zapytać.
Czekał. Zawsze czekał. Na kogoś, kto spojrzy na niego i dostrzeże coś więcej niż tylko samotnego mężczyznę w kącie kawiarni. Jednak minuty zamieniały się w godziny, dni w tygodnie, a nikt nie przystawał, by spojrzeć głębiej. Patryk nie wiedział, czy to jego milczenie, czy może aura tęsknoty, którą nosił na sobie jak płaszcz, odstraszały innych.
Gdy wracał do swojego mieszkania, noc stawała się jego powierniczką. Siadał przy biurku, zapalał małą lampkę, a na białych kartkach papieru zostawiał kawałki swojego serca. Pisał o samotności, o spojrzeniach, które nigdy nie spotkały jego własnych, o miłości, która była jak miraż na pustyni. Słowa spływały z pióra jak łzy, tworząc obrazy tak piękne, jak bolesne.
„Samotność nie jest wyborem”, napisał pewnej nocy. „To cichy towarzysz, który kładzie się obok mnie, gdy gasną światła. To echo w pustym pokoju, które odbija moje myśli, a nie czyjeś słowa”.
Każdego ranka, gdy słońce wdzierało się do pokoju przez zasłonięte zasłony, Patryk składał swoje wiersze i chował je do szuflady. Życie toczyło się dalej, a on znów siadał przy tym samym stoliku w kawiarni, zamawiając latte i szukając w tłumie twarzy, która zatrzymałaby się na jego widok choć na chwilę.
Patryk był jak wieczny wędrowiec, szukający drogi do domu, którego nigdy nie widział. Jego zielone oczy kryły światy pełne marzeń i smutków, które pozostawały niedostępne dla innych. Ale w głębi duszy wciąż tliła się iskra nadziei. Może kiedyś, wśród wirujących dźwięków kawiarni i szumu codzienności, ktoś spojrzy na niego i zostanie. Na zawsze.Z TĘSKNOTY ZA SZCZĘŚCIEM
Patryk stał przy oknie pokoju hotelowego, patrząc na migotliwe światła miasta, które zdawały się pulsować w rytm jego niespokojnych myśli. Zielone oczy, które podbijały serca tysięcy fanek, spoglądały teraz beznamiętnie na horyzont. Długie blond włosy opadały na ramiona, jakby sam ciężar sławy ciążył na karku Patryka. Był wokalistą w jednym z najbardziej znanych zespołów rockowych. Jego głos rozbrzmiewał na stadionach, a tłumy skandowały jego imię. Ale w ciszy hotelowego pokoju Patryk był tylko człowiekiem. Samotnym, zagubionym, pełnym tęsknoty za czymś, czego nie potrafił nazwać.
Był otoczony ludźmi, a jednak samotność była jego wiernym towarzyszem. Przez lata spotkał wiele kobiet — pięknych, pewnych siebie, takich, które znały każdy trik, by przyciągnąć uwagę mężczyzny. Ale żadna z nich nie była tym, czego szukał. Nie szukał urody ani słów uwielbienia. Pragnął kogoś, kto spojrzałby na niego, widząc nie gwiazdę rocka, lecz Patryka — człowieka z zielonymi oczami pełnymi lęku i marzeń, z sercem, które biło w rytmie ballad o miłości i stracie.
Tamtego wieczoru, gdy wracał do swojego pokoju po kolejnym koncercie, korytarz hotelowy był pusty. Jego kroki odbijały się echem, a on myślał o kolejnych dniach, które miały być powtórzeniem tych poprzednich. I wtedy ją zobaczył. Stała przy automacie z kawą, z nieco zdezorientowanym wyrazem twarzy, jakby świat, w którym się znalazła, nie do końca do niej pasował. Miała na sobie zwykłą, trochę za dużą bluzę i dżinsy, a jej włosy były upięte w luźny kok. Była zupełnie inna niż kobiety, które znał. Nie próbowała się wyróżniać, nie próbowała go zauważyć. Była po prostu sobą.
Patryk zatrzymał się na chwilę, jakby bał się, że każdy krok w jej stronę mógłby zniszczyć tę chwilę. A jednak coś w jego wnętrzu — głos cichszy niż najdelikatniejszy szept — popchnęło go do przodu. Kiedy odwróciła się, ich spojrzenia się spotkały. Jej oczy, ciemne i głębokie, zdawały się mówić więcej, niż jakiekolwiek słowa mogłyby wyrazić. Były w nich historie, których jeszcze nie opowiedziała, i smutek, który Patryk rozpoznał, bo był tak podobny do jego własnego.
— Kawa tutaj jest dość kiepska — powiedział, a jego głos, zwykle tak pewny na scenie, teraz brzmiał nieco niepewnie.
Uśmiechnęła się, a ten prosty gest był jak zaproszenie do świata, który wydawał się jednocześnie odległy i bliski. Nie wiedział jeszcze, kim była ani jaką rolę odegra w jego życiu. Ale w tej chwili poczuł coś, czego nie czuł od dawna — nadzieję. Być może to właśnie ona była tą, która potrafiłaby dotrzymać mu kroku. A może była tylko chwilowym błyskiem światła w jego samotności? Nie wiedział. Ale tego wieczoru Patryk pozwolił sobie wierzyć, że samotność nie musi być jego jedynym towarzyszem.
Wieczór przemienił się w rozmowę, a rozmowa w coś, co trudno było opisać słowami. W końcu Patryk, który dotąd znajdował ukojenie tylko w muzyce, poczuł, że jego serce zaczyna bić w nowym rytmie. I choć nie znał przyszłości, wiedział jedno: ta dziewczyna, niepozorna i tajemnicza, była początkiem czegoś, na co czekał całe życie.SAMOTNOŚĆ W ŚWIĘTA
Zimowe powietrze szczypało w policzki, choć Patryk stał za grubą szybą hotelowego pokoju. Spoglądał na oświetlone ulice, na kłębiący się tłum ludzi niosących torby pełne prezentów, a jednak widział tylko swoje odbicie. Zielone oczy, które niegdyś płonęły marzeniami, teraz wydawały się gasnąć. Długie blond włosy opadały na ramiona jak zasłona, która skrywała twarz przed światem. Popularność… Co to właściwie znaczy? Czy to tłum rozwrzeszczanych fanów? Czy może samotność, która wbija się w duszę jak szpilka?
Patryk westchnął i sięgnął po gitarę stojącą obok łóżka. Palce zagrały przypadkowe akordy, ale dźwięki nie były w stanie zagłuszyć pustki, która wypełniała pokój. Była jak cień — wierny towarzysz jego sukcesu. Na scenie był gwiazdą, w błysku reflektorów czuł się żywy, a teraz? Teraz czekało na niego Boże Narodzenie, którego się bał.
Stół wigilijny — pusty. Miejsce dla niespodziewanego gościa — absurd. Przecież nikt nie zapuka do drzwi. Patryk uśmiechnął się gorzko. Kiedyś marzył, że spędzi te święta w domu pełnym śmiechu, z rodziną, z kimś, kto patrzyłby na niego z miłością, a nie z uwielbieniem dla ikony rocka. Teraz wiedział, że zostanie sam. Opłatek w dłoni nie miał dla niego smaku, bo komu miałby go podać? Prezent leżał owinięty czerwoną wstążką, ale dla kogo?
„Życie jest niesprawiedliwe” — pomyślał, wbijając wzrok w maleńką choinkę ustawioną w kącie pokoju. Światła na niej migotały, jakby chciały powiedzieć mu, że nadzieja jest zawsze, ale Patryk nie wierzył w te kłamstwa. W jego świecie blask był tylko iluzją, a ciemność — jedyną prawdą.
Podniósł gitarę i zaczął śpiewać — cicho, prawie szeptem. Melodia była jak modlitwa, słowa jak wyznanie. Śpiewał o straconych chwilach, o pustych świętach, o miłości, która nigdy nie przyszła. Dźwięki wypełniały pokój, ale nie potrafiły go ogrzać.
Zza szyby widać było śnieg, który zaczął sypać coraz gęściej. „Może to ostatnie święta, które spędzam w taki sposób?” — pomyślał Patryk, choć sam nie był pewien, czy bardziej jest to pragnienie, czy przekleństwo.SAMOTNOŚĆ PATRYKA
Patryk siedział na podłodze swojego przestronnego, lecz zimnego apartamentu, w którym echo zdawało się powtarzać jego najskrytsze myśli. Światła miasta, migoczące za ogromnymi oknami, były jedynym towarzyszem tej bezsennej nocy. Długie blond włosy opadały mu na twarz, gdy znużonym ruchem odgarniał je na bok. Jego zielone oczy, niegdyś pełne życia, teraz patrzyły w pustkę, szukając czegoś, czego sam nie potrafił nazwać.
Sława, o której marzył jako nastolatek, dziś była jak klatka. Gdzieś w gąszczu wywiadów, koncertów i świateł reflektorów zgubił siebie. Fani krzyczeli jego imię, adoracja tłumu powinna dawać mu poczucie spełnienia, a jednak… Każdy okrzyk, każde zdjęcie było jak igła przypominająca mu, jak bardzo jest sam. Chciał być kochany, naprawdę, szczerze. Nie za głos, nie za uśmiech z okładek, ale za to, kim był, gdy nikt nie patrzył.
O drugiej w nocy wziął do ręki swój notatnik, ten sam, który towarzyszył mu od lat. Był pełen wierszy o miłości, której nigdy nie znalazł, i o samotności, która była jego nieodłącznym cieniem. Pisał, pozwalając atramentowi spływać na papier niczym łzy, które dawno przestały płynąć po jego policzkach:
„Miłości, gdzie jesteś?
Czy chowasz się w cieniu tłumu, który mnie więzi?
Czy może uciekłaś, przestraszona blaskiem reflektorów?
Jestem tu, czekam.
Nie patrz na mnie przez pryzmat mojej twarzy,
Nie słuchaj mnie przez dźwięk mojego głosu.
Zobacz mnie takim, jakim jestem,
Nagim, w tej ciszy, której nikt nie zauważa”.
Zamknął zeszyt i westchnął. Pustka była przytłaczająca. Czasami myślał, że gdyby mógł, oddałby całą tę popularność, cały sukces, za jedno spojrzenie pełne prawdziwego uczucia. Jego dusza krzyczała o prostotę. Chciał wracać do domu, w którym czeka na niego ktoś bliski, komu mógłby opowiedzieć o swoim dniu, kto przytuliłby go w milczeniu, nie oczekując niczego w zamian.
Patryk wstał i podszedł do okna. Światła miasta błyszczały jak diamenty, ale dla niego były tylko odbiciem pustki, którą czuł w środku. Czuł, że gdzieś w tym ogromnym świecie musi być ktoś, kto patrzy w niebo tak samo jak on, tęskniąc za prawdziwym uczuciem. Nie chciał być legendą, symbolem, idolem. Chciał być człowiekiem, zwykłym Patrykiem, z zielonymi oczami, które widzą więcej, niż chciałyby, i sercem, które wciąż wierzyło w miłość, mimo że było naznaczone samotnością.
Kiedy kolejna noc opadła na miasto, Patryk znów sięgnął po gitarę. Delikatne akordy wypełniły pokój, a w jego głowie pojawiła się nowa melodia, pełna tęsknoty i bólu. Była to piosenka o nim samym, o marzeniach, które okazały się pułapką, i o nadziei, która wciąż płonęła w jego sercu, jak mały, lecz niegasnący płomień.LENIWY WIECZÓR
W kawalerce Anny panował przytulny półmrok, rozświetlany jedynie migoczącymi płomieniami w kominku. W kącie pokoju cicho mruczał gramofon, grając stonowane melodie, które wypełniały przestrzeń delikatnym brzmieniem. Od parapetu delikatnie odbijały się krople deszczu, spływając leniwie po szybie. Anna siedziała na kanapie, z kubkiem ciepłej herbaty w dłoniach, obserwując Patryka.
Patryk siedział obok niej, jego zielone oczy, pełne spokoju, utkwione były w płomieniach. Popijał kawę, trzymając kubek w obu dłoniach, a jego długie blond włosy lekko opadały na ramiona. Anna nie mogła oderwać od niego wzroku. To było coś więcej niż fizyczne zauroczenie — czuła, że ten wieczór będzie wyjątkowy, że z każdą chwilą poznaje Patryka na nowo.
— Co? — zapytał, łapiąc jej spojrzenie.
Anna uśmiechnęła się lekko i potrząsnęła głową.
— Nic. Po prostu… dobrze mi tu z tobą.
Patryk odwzajemnił uśmiech, odstawiając kubek na stolik.
— Mnie też, Anno. Naprawdę dobrze.
Zapadła chwila ciszy, ale nie była krępująca. Była pełna ciepła, jakby ich milczenie mówiło więcej niż słowa. Anna przysunęła się bliżej i oparła głowę o jego pierś. Czuła, jak klatka piersiowa unosi się i opada, oddech był równomierny i uspokajający. Dłonie, ciepłe i delikatne, zaczęły bawić się jej długimi, czarnymi włosami.
— Dlaczego właśnie zespół? — spytała nagle, przerywając ciszę.
Patryk spojrzał na nią, jakby wybudzony z zamyślenia.
— Bo muzyka to jedyne, co pozwala mi wyrazić wszystko, czego nie potrafię ubrać w słowa. Na scenie mogę być sobą. A może nawet kimś więcej.
Anna uśmiechnęła się pod nosem.
— Masz na myśli bohatera, którym wszystkie dziewczyny się zachwycają?
Patryk zaśmiał się cicho.
— Nie, raczej kogoś, kto przestaje się bać. Ale powiedz mi, co sprawia, że ty tak patrzysz na świat? Jak to robisz, że wszystko wokół ciebie zdaje się piękniejsze?
Anna wzruszyła ramionami.
— Może to kwestia perspektywy. Ale dziś… myślę, że to przez ciebie.
W tym momencie za oknem błysnęła błyskawica, a cichy grzmot rozszedł się po niebie. Patryk otoczył ją ramieniem, przytulając mocniej.
— To jak z dobrą piosenką, prawda? — mruknął. — Są takie chwile, które idealnie pasują do siebie, jak nuty w melodii. Myślę, że właśnie w jednej z nich jesteśmy.
Anna przymknęła oczy, wsłuchując się w bicie jego serca.
— W takim razie chciałabym, żeby ta melodia nigdy się nie kończyła.
Wieczór mijał powoli, ale żadne z nich nie chciało tego zmieniać. Siedzieli razem, rozmawiając i milcząc na przemian. Deszcz za oknem tworzył swój własny, delikatny akompaniament, a w ich sercach kiełkowało uczucie, które zdawało się obiecywać coś więcej niż tylko trzecią randkę. To była melodia, którą oboje chcieli grać jeszcze przez długi czas.LODOWISKO
Anna spoglądała przez okno na śnieżny pejzaż, otulony delikatną mgiełką zimowego poranka. Mróz osiadł na szybie, rysując misterne wzory, które przypominały jej o dziecięcych zabawach i radości, jaką niosła zima. W tle słychać było cichą muzykę — głos Patryka, jej męża, wybrzmiewał z radia. Jego piosenka, choć dobrze znana, zawsze wywoływała w niej ciepłe emocje.
— Gotowa? — usłyszała jego głos, kiedy pojawił się w drzwiach. Patryk, zielonooki blondyn o długich włosach, był cały w entuzjazmie. Na sobie miał ciepłą kurtkę i szalik w kolorze swojej ulubionej gitary. W rękach trzymał dwie pary łyżew.
— Nie jestem pewna, czy to dobry pomysł — powiedziała Anna z uśmiechem, poprawiając szalik. — Nie jeździłam na łyżwach od lat, o ile kiedykolwiek mi to dobrze wychodziło.
— Ja też nie — odparł z lekkim śmiechem. — Ale co z tego? To będzie zabawne.
Na lodowisku panował ożywiony ruch — dzieci śmiały się i ślizgały na lodzie, a pary sunęły z wdziękiem, jakby były stworzone do tej sztuki. Anna i Patryk stali na brzegu, zmagając się z wiązaniem łyżew.
— Patrz na nich — powiedziała Anna, wskazując na młodą dziewczynę, która wykonała elegancki obrót. — To jak oglądanie baletu na lodzie.
— My za to będziemy jak… no, powiedzmy klauni na lodzie — odparł Patryk, chwytając jej dłoń.
Pierwsze kroki były niezgrabne. Patryk chwiał się, desperacko próbując utrzymać równowagę, a Anna nie mogła przestać się śmiać z jego min.
— Nie śmiej się, bo zaraz… o, tak jak mówiłem! — Patryk wykrzyknął, upadając na lód.
— Nie mogę się powstrzymać — odpowiedziała, pomagając mu wstać, tylko po to, by się poślizgnąć i wylądować obok niego.
Siedząc na lodzie, spoglądali na siebie z rozbawieniem.
— Może powinniśmy zapisać się na lekcje? — zasugerowała Anna. — Albo spróbować czegoś innego. Na przykład gorącej kawy w domu. — Patryk odparł, wskazując na ich zaczerwienione z zimna nosy.
Wrócili do domu, gdzie czekał ich spokój i ciepło. Anna zaparzyła kawę, a jej aromat wypełnił kuchnię. Patryk usiadł na kanapie, podwijając nogi i okrywając ich kocem.
— Byliśmy dzisiaj komiczni, ale przynajmniej mieliśmy zabawę — powiedział, sięgając po kubek.
Anna uśmiechnęła się, przytulając się do niego.
— To najważniejsze. Chwile razem, nawet te na lodzie, są najlepsze.
Za oknem śnieg dalej cicho padał, ale w ich sercach było cieplej niż kiedykolwiek. Lodowisko może nie było sukcesem, ale było pełne śmiechu, który wypełniał ich życie, przypominając, że najpiękniejsze chwile to te dzielone z ukochaną osobą.ŚWIĘTA ANNY I PATRYKA
Anna zawiązała czerwoną wstążkę na szczycie choinki, delikatnie poprawiając gałęzie, które ugięły się pod ciężarem kolorowych bombek. W pokoju pachniało świeżą jodłą, piernikami i mandarynkami. Blask świec odbijał się w szklanych ozdobach, tworzył kolorowe refleksy na ścianach. Patryk, mąż Anny, stał obok i nucił pod nosem jeden ze swoich utworów. Jego długie blond włosy lekko opadały na ramiona, a zielone oczy śmiały się ciepłym blaskiem.
— Zawsze myślałem, że jestem artystą, ale to ty tworzysz prawdziwą magię — powiedział, patrząc na Annę z podziwem.
Anna spojrzała na niego i poczuła, jak serce ściska jej się z czułości. Odkąd się poznali, każdy moment wspólnie spędzony wydawał się być jakimś cudem. Były chwile, kiedy wątpiła, czy to wszystko jest prawdziwe, ale teraz, w tej chwili, w ich ciepłym domu, nie miała już żadnych wątpliwości.
— Może i jestem artystką, ale ty jesteś moim największym dziełem — odpowiedziała z uśmiechem, lekko zarumieniona. Podeszła do niego, otuliła go ramionami i wtuliła się w jego pachnącą drzewem sandałowym i mandarynkami koszulę.
Patryk unosił delikatnie jej podbródek i pocałował w czoło.
— Zawsze będę przy tobie, Aniu. Jesteś dla mnie wszystkim — powiedział z powagą, ale w jego oczach czaiła się iskierka śmiechu. — Nawet jeśli będziesz kazała mi wieszać bombki na najwyższych gałęziach.
Zaśmiali się oboje. To było ich wspólne święto — chwile, w których mogli być sobą, bez presji świata zewnętrznego. Patryk, mimo że był znany i kochany przez tłumy, zawsze powtarzał, że jego serce należy tylko do Anny. Ona z kolei wiedziała, że nawet w najbardziej zatłoczonych salach koncertowych, zawsze będzie patrzył na nią, a nie na oklaskujących go fanów.
Wieczór wigilijny spędzili tylko we dwoje. Przy stole, na którym stało dwanaście tradycyjnych potraw, łamali się opłatkiem, życząc sobie nawzajem tego, co najlepsze. Anna często myślała o przeszłości, o chwilach, kiedy była samotna, i o tym, jak Patryk wypełnił jej życie światłem. Teraz było inaczej. Miała wszystko, czego potrzebowała — jego miłość i obecność.
Po kolacji ubrali się ciepło i wyszli na spacer. Stare Miasto skrzyło się od świec, na rynkach unosił się zapach grzanego wina i prażonych orzechów. Anna trzymała Patryka za rękę, ich kroki wtapiały się w trzask śniegu pod butami. Spotkali ludzi samotnych, takich, których święta nie miały blasku ani ciepła.
— Wiesz, Aniu, może dla kogoś nasz uśmiech będzie najważniejszym prezentem — powiedział Patryk, gdy zatrzymali się, by porozmawiać z starszą kobietą sprzedającą drobne ozdoby.
Anna, uśmiechnięta, podała kobiecie kubek ciepłej herbaty, który zabrali z domu.
— Żaden prezent nie może równać się z dobrym słowem i uwagą — dodała.
Tego wieczoru wrócili do domu z poczuciem spełnienia. Anna czuła, że ich miłość nie jest tylko czymś, co ich łączy, ale także czymś, czym mogą dzielić się ze światem. W tej jednej chwili, w blasku choinki i świec, poczuła, że wszystko jest na swoim miejscu.NA SANKACH
Anna patrzyła przez okno, jak grube płatki śniegu powoli opadają na ziemię, przykrywając krajobraz miękką, białą pierzyną. W jej sercu budziło się dziecięce podekscytowanie, jakby na nowo miała osiem lat i śnieg oznaczał niekończące się zabawy. Ale dziś było inaczej. Była dorosłą kobietą, żoną Patryka, mężczyzny, który wprowadzał w jej życie nieustanną iskrę przygody.
Patryk, złotowłosy wokalista zespołu rockowego, stał teraz w drzwiach piwnicy z sankami w ręku. Jego długie włosy opadały swobodnie na ramiona, a zielone oczy śmiały się wesoło.
— Anna, nie ma czasu na wahanie. Idziemy na górkę! — oznajmił z nieukrywaną radością.
Anna zaśmiała się. Nie mogła się oprzeć jego entuzjazmowi. W chwilę później stali już na szczycie pobliskiej górki. Śnieg chrzęścił pod ich butami, a powietrze było rzeźwiące i przesycone zapachem zimy.
— Siadaj pierwsza — powiedział Patryk, układając sanki na śliskiej nawierzchni. Anna posłuchała, sięgając pamięcią do czasów dzieciństwa, kiedy wraz z siostrą robiła to samo na podobnych sankach. Patryk usiadł za nią, objął ją mocno w talii i szepnął:
— Trzymaj się, kochanie.
Zjazd był nagły i ekscytujący. Wiatr smagał ich policzki, śmiech mieszał się z odgłosem przesuwających się po śniegu sanek. Anna zamknęła oczy i pozwoliła sobie na moment beztroski. Przez chwilę czuła się tak, jakby czas cofnął się o lata, do tych dni, gdy życie było prostsze, a każdy śnieżny dzień oznaczał kolejną przygodę.
— To było niesamowite! — wykrzyknęła, gdy sanki zatrzymały się na dole górki. Policzki Anny były zaróżowione, a oczy lśniły.
— Jeszcze raz? — zapytał Patryk, patrząc na nią z uśmiechem.
Zjechali jeszcze kilka razy, każdy zjazd był pełen śmiechu i spontaniczności. Kiedy wreszcie wrócili do domu, przesiąknięci śniegiem i z czerwoną skórą na policzkach, Patryk przygotował gorącą herbatę. Anna usiadła przy kominku, otulona kocem, trzymała w dłoniach parujący kubek i patrzyła, jak jej mąż sięga po gitarę.
— Wiesz, co? — zaczęła. — To był jeden z tych dni, których nigdy się nie zapomina.
Patryk spojrzał na nią, delikatnie brzdękając struny.
— Dla takich dni warto żyć, Aniu. Dla takich chwil.
Czuli, jak każdy moment tego dnia świętuje ich miłość i prostą radość życia. A za oknem płatki śniegu tańczyły dalej, jakby świat chciał podtrzymać magię tej chwili jeszcze trochę dłużej.LOVE STORY
Anna siedziała przy kuchennym stole, obierając jabłka na szarlotkę. Z radia w kącie cicho sączyła się ballada — jedna z tych, które Patryk napisał specjalnie dla niej. Każde słowo, każda nuta zdawały się być wyryte wprost z jego serca. Kobieta zamknęła oczy, na moment pozwalając, by wspomnienia ich pierwszych spotkań otuliły ją niczym ciepły koc. Wtedy jeszcze nie mogła uwierzyć, że ktoś taki jak Patryk może się nią zainteresować.
Była przecież tylko zwyczajną dziewczyną z małego miasta, z kompleksami, które często dominowały nad jej myślami. A on? On był gwiazdą. Zielonooki blondyn o długich włosach, który hipnotyzował tysiące fanek na koncertach. Kiedy jednak po jednym z jego występów podszedł do niej, złapał za rękę i powiedział: „Twoje oczy są jak niebo przed burzą”, świat stanął w miejscu.
Ich miłość rosła powoli, ale pewnie. Anna zawsze bała się, że popularność Patryka stanie między nimi. Kolejne trasy koncertowe, zdjęcia z fankami, uśmiechy i wspólne selfie. Ale nigdy nie dała po sobie poznać tych obaw. Zamiast tego ufała mu, bo w każdym spojrzeniu, w każdym geście widziała miłość, której nigdy wcześniej nie zaznała.
Patryk zawsze wracał do niej. Niezależnie od tego, jak długo był poza domem, niezależnie od tego, ile koncertów zagrał, pierwszym miejscem, do którego zmierzał po trasie, był ich wspólny dom. Te dni były dla Anny najpiękniejsze. Drzwi otwierały się nagle, a w progu stawał on — zmęczony, ale szczęśliwy, z gitarą przewieszoną przez ramię i szerokim uśmiechem.
— Tęskniłaś za mną? — pytał, zanim jeszcze zdążyła coś powiedzieć. Odpowiedzią był zawsze jej śmiech i mocny uścisk. Nie musiała nic mówić — jej oczy mówiły wszystko.
— Patryk, nie musisz mi tego codziennie powtarzać… — protestowała czasem, gdy zbyt często zapewniał ją o swojej wierności. Ale on tylko potrącał struny gitary i zaczynał śpiewać. Za każdym razem coś nowego, coś, co tylko dla niej stworzył. „Anna, Ty jesteś moim światem” — mówił z powagą w głosie, a ona czuła, że to prawda.
Z czasem Anna nauczyła się kochać siebie tak, jak kochał ją Patryk. To nie było łatwe, ale jego nieustanna czułość i wsparcie powoli zmieniały jej spojrzenie na siebie. Zrozumiała, że dla niego była idealna — taka, jaka była. Z lekką nadwagą, niepewna siebie, ale za to z sercem przepełnionym miłością.
Jednego wieczoru, gdy siedzieli razem na werandzie, obserwując gwiazdy, Patryk odwrócił się do niej i powiedział:
— Wiesz, dlaczego cię kocham?
Anna spojrzała na niego z uśmiechem.
— Dlaczego?
— Bo jesteś moim spokojem. Pośród hałasu świata jesteś jedyną melodią, która nigdy nie przestaje brzmieć w moim sercu.
Te słowa na zawsze pozostały w jej pamięci. I choć życie nie zawsze było łatwe, ich miłość trwała niezmiennie. Dla Anny najważniejsze było to, że w oczach Patryka zawsze była tą jedyną. A dla niego — że w jej sercu zawsze znajdował swój dom.UPADEK
Anna z uśmiechem patrzyła na rozłożone na stole świeżo wyprane firanki. Ich delikatny zapach wypełniał kuchnię, przynosząc kobiecie poczucie spełnienia. Uwielbiała tę domową rutynę — choć na pozór zwyczajna, miała w sobie coś kojącego. Patryk, mąż Anny, poszedł do sklepu po butelkę wytrawnego wina, które zamierzali otworzyć wieczorem przy świecach.
Anna wspięła się na stołek, by rozwiesić firanki na karniszu. Słuchała w tle jednej z ulubionych piosenek Patryka, która przypominała jej pierwsze chwile ich znajomości. „To była magia od początku” — pomyślała, uśmiechając się do wspomnień.
Nagle jednak świat zawirował. Stołek zachybotał się, a Anna straciła równowagę. Próbowała się chwycić karnisza, ale zanim zdołała, upadła na podłogę, czując przeszywający ból w nadgarstku.
Leżała chwilę na plecach, starając się złapać oddech i ocenić, co się stało. Ból w lewej ręce był coraz bardziej intensywny. „Chyba coś złamałam” — pomyślała, próbując powstrzymać łzy, które cisnęły się do oczu. Wiedziała, że musi poczekać na Patryka.
Gdy tylko drzwi wejściowe się otworzyły, a Patryk pojawił się z torbą w dłoni, Anna zawołała go, trzymając się za rękę.
— Co się stało?! — zapytał, podchodząc do niej w pośpiechu. Jego zielone oczy wypełniło zmartwienie, a torba z winem wylądowała na podłodze.
— Spadłam ze stołka. Myślę, że złamałam rękę — powiedziała, próbując się uśmiechnąć, choć ból zdominował jej twarz.
Patryk bez wahania pomógł jej wstać i wsadził do samochodu. W drodze do szpitala wciąż zerkał na nią zaniepokojony. Anna zauważyła, jak jego dłonie na kierownicy zaciskały się z siłą, której nie widziała u niego na co dzień. Był zwykle spokojny, ale teraz widać było, jak bardzo przejął się jej stanem.
W szpitalu diagnoza była szybka — złamany nadgarstek. Anna dostała gips i zalecenie odpoczynku. Patryk odetchnął, gdy usłyszał, że nie będzie potrzebna operacja. Gdy tylko wrócili do domu, usiadł obok niej na kanapie i spojrzał jej prosto w oczy.
— Wiesz, że teraz będę twoim osobistym pielęgniarzem? — powiedział z uśmiechem, próbując rozładować napięcie.
Anna zaśmiała się cicho, choć wciąż czuła zmęczenie.
— Czy to znaczy, że będziesz gotował i sprzątał? — zapytała, unosząc brew w żartobliwym geście.
— Wszystko, co tylko chcesz — obiecał, delikatnie całując jej czoło. — I chyba będę musiał odwołać kilka koncertów, żeby być z tobą.
Anna spojrzała na niego z niedowierzaniem.
— Patryk, nie musisz tego robić. Poradzę sobie…
— Żadne „poradzę sobie” — przerwał jej, przyciągając ją bliżej. — Jesteś ważniejsza od jakiegokolwiek koncertu.
Te słowa poruszyły Annę do głębi. Patryk zawsze był dla niej opoką, ale teraz czuła, że ich miłość nabrała jeszcze większej głębi. Wiedziała, że będzie się nią opiekował najlepiej, jak potrafi — nie dlatego, że musi, ale dlatego, że naprawdę tego chce.
W kolejnych dniach Patryk dotrzymał obietnicy. Przygotowywał posiłki, pomagał Annie w ubieraniu się i robił wszystko, by nie czuła się ograniczona przez gips. Wieczorami, zamiast grać na scenie, śpiewał dla niej w salonie, trzymając gitarę i patrząc na nią z miłością. Anna wiedziała, że miała u swego boku kogoś wyjątkowego — kogoś, kto był gotów oddać wszystko, by ją uszczęśliwić.DRUGIE SPOTKANIE
Anna przewracała się z boku na bok, wpatrując się w ciemny sufit swojego pokoju. Zegar na szafce nocnej wskazywał trzecią nad ranem, ale sen wciąż nie nadchodził. Myśli kobiety były jak nieustający wir, w którym najjaśniejszym punktem była twarz Patryka. Zielone oczy, w których odbijała się cała jego tajemniczość, i długie, jasne włosy, które sprawiały, że wyglądał jak bohater z innej epoki. W dodatku jego głos — niski, z lekką chrypką — wciąż brzmiał w jej uszach, jakby nucił melodię stworzoną tylko dla niej.
Ich pierwsza randka była magiczna. Anna uśmiechnęła się na wspomnienie spaceru po złotym dywanie liści w jesiennym parku. Patryk mówił mało, ale każde jego słowo zdawało się ważyć więcej niż tysiąc innych. Gdy odprowadził ją pod drzwi i delikatnie pocałował, poczuła się jak bohaterka romantycznego filmu. Ale teraz… teraz wszystko wydawało się inne.
Czy na pewno mu się podobała? A może był tylko uprzejmy? Ta myśl nie dawała jej spokoju. Był wokalistą popularnego zespołu rockowego, a ona? Zwyczajna Anna, pracująca w małym biurze rachunkowym, z życiem tak zwykłym, jak kawa z mlekiem, którą codziennie piła na śniadanie. W jego obecności czuła się jak książka bez wystarczającej liczby stron — niedokończona.
W końcu przyszła sobota, a z nią wieczór ich spotkania. Anna wybrała prostą, ale elegancką sukienkę i lekki makijaż. Gdy weszła do kawiarni, Patryk już tam był, siedział przy stoliku w rogu, z filiżanką espresso w dłoni. Uniósł wzrok i uśmiechnął się, a ona poczuła, jak coś w jej sercu drży.
— Cieszę się, że przyszłaś — powiedział, wstając, by ją przywitać.
Rozmowa zaczęła się od błahostek, ale z każdym kolejnym słowem Anna czuła, jak bariera między nimi pęka. Patryk opowiadał o swoim dzieciństwie, o pierwszej gitarze, którą dostał od dziadka, i o tym, jak muzyka stała się jego ucieczką i sposobem na wyrażenie siebie. Potem spojrzał na nią, a jego spojrzenie było przenikliwe, jakby próbował dostrzec każdą jej myśl.
— Chcę cię lepiej poznać, Anno. Mam wrażenie, że jesteś kimś więcej, niż pozwalasz pokazać.
Te słowa były jak ciepły wiatr, który rozwiewał jej wątpliwości. Czuła, że ten mężczyzna, choć tak różny od niej, naprawdę chce zobaczyć, kim jest. Rozmawiali do późna, ignorując mijający czas. Kawiarnia pustoszała, a oni wciąż pochłonięci byli rozmową.
Gdy odprowadził ją pod dom, tym razem pocałunek był bardziej śmiały, ale wciąż pełen czułości. Anna patrzyła, jak Patryk odchodzi w stronę ulicy, i wiedziała, że coś się w jej życiu zmieniło. Była wniebowzięta.ROCZNICA
Anna siedziała na miękkim kocu, rozłożonym na piasku i patrzyła w dal, gdzie fale delikatnie obmywały linię horyzontu. Wiatr muskał twarz kobiety, a słońce ogrzewało ramiona. Czuła spokój, jakiego dawno nie zaznała. Obok niej Patryk, jej mąż, opierał się na łokciu, wpatrzony w nią z uśmiechem, który zawsze powodował, że jej serce biło szybciej. Jego zielone oczy lśniły w promieniach słońca, a długie blond włosy rozwiewał wiatr. Był tutaj, tylko dla niej, mimo że mógł być gdzie indziej — na scenie, przed tłumem fanów.
Patryk zrezygnował z kilku ważnych koncertów, aby spędzić z nią ten wyjątkowy czas. Ich piąta rocznica ślubu była czymś więcej niż tylko kolejnym kamieniem milowym — była przypomnieniem ich miłości, która przetrwała wzloty i upadki. W świecie pełnym hałasu, występów i nieustannej presji, znaleźli chwilę ciszy tylko dla siebie.
Dni nad morzem mijały w sielskim rytmie. Rano budzili się przy śpiewie mew, a potem ruszali na plażę. Spacerowali brzegiem morza, trzymając się za ręce, jakby czas zatrzymał się tylko dla nich. Śmiali się, rzucając sobie nawzajem muszelki, i zjadali niezliczone porcje lodów o różnych smakach. Patryk, zawsze pełen energii na scenie, tutaj był zrelaksowany i naturalny, jakby morze obmywało nie tylko jego ciało, ale i duszę.
Wieczory były ich ulubioną porą. Słońce, czerwone jak rozgrzane wino, zanurzało się w wodach Bałtyku, a oni siedzieli obok siebie, milcząc. W takich chwilach słowa wydawały się zbędne. Anna czuła, jak miłość do Patryka wypełnia każdą komórkę jej ciała, jak jego obecność dodaje jej sił, jak jego dotyk przynosi ukojenie. A potem, gdy noc zapadała, rzucali ubrania na piasek i wbiegali do morza, śmiejąc się jak dzieci. Woda była chłodna, ale ich serca były gorące. Czuli się wolni, nieskrępowani, jakby świat istniał tylko dla nich.
Anna nie chciała wracać do rzeczywistości. Tu, na tej plaży, z Patrykiem u boku, wszystko wydawało się idealne. Nie było telefonów, kamer, krzyków fanów. Byli tylko oni — ona i Patryk, ich miłość i nieskończony horyzont przed nimi. Każda chwila była jak skarb, który chciała zachować w pamięci na zawsze.
— Czuję, jakbyśmy byli w innym świecie — powiedziała pewnego wieczoru, wtulając się w jego ramię, gdy słońce znikało za horyzontem.
— Bo jesteśmy — odpowiedział, całując jej czoło. — To nasz świat. I zawsze do niego wrócimy.
Anna uśmiechnęła się, czując, jak łza spływa jej po policzku. Była to łza szczęścia, które wydawało się tak pełne i prawdziwe, że trudno było uwierzyć, że to wszystko dzieje się naprawdę. Wiedziała, że prędzej czy później wrócą do domu, do codzienności, ale miała pewność, że te chwile na zawsze zostaną z nimi. A ich miłość, choć wystawiana na próbę przez życie, zawsze znajdzie drogę do tego małego, idealnego świata, który stworzyli dla siebie nad brzegiem morza.ZARĘCZYNY
Anna leżała na boku, wciąż otulona ciepłem snu, gdy delikatny dotyk na jej ramieniu wyrwał ją z krainy marzeń. Otworzyła oczy i zobaczyła Patryka, który pochylał się nad nią z tajemniczym uśmiechem na ustach. Jego długie blond włosy były lekko zmierzwione, a zielone oczy lśniły w półmroku pokoju.
— Wstawaj, mam dla ciebie niespodziankę — szepnął. Głos miał niski, ale delikatny, jakby bał się, że mówiąc głośniej, zburzy magię tej chwili.
Anna ziewnęła i spojrzała na zegar. Była piąta rano.
— Patryk, co ty kombinujesz? To środek nocy! — wymruczała z przymrużonymi oczami, ale widząc jego ekscytację, poddała się i wstała. Patryk podał jej ciepłą bluzę, a potem delikatnie wziął za rękę, prowadząc ją w stronę drzwi.
Na dworze było chłodno, powietrze przeszywało poranną świeżością. Anna naciągnęła bluzę na ramiona i spojrzała na Patryka z lekkim niedowierzaniem, ale i ciekawością. Wsiedli do samochodu, a on, milczący i tajemniczy, ruszył w kierunku znanym tylko sobie. Po kilkunastu minutach jazdy zatrzymali się nad brzegiem jeziora. Było tam cicho i spokojnie, jakby cały świat wstrzymał oddech przed nadchodzącym świtem.
— Chodź za mną — powiedział Patryk, pomagając Annie wysiąść z samochodu. Poprowadził ją ścieżką, która prowadziła na niewielkie wzgórze. Na jego szczycie rozłożył koc i usiadł, zapraszając Annę do siebie. Siedzieli tam razem, wtuleni w siebie, obserwując, jak pierwsze promienie słońca rozpraszają mgłę unoszącą się nad wodą.
Anna czuła spokój, ale gdzieś w głębi jej serca wciąż tliła się niepewność. Ostatnimi czasy coraz częściej zastanawiała się nad ich przyszłością. Byli razem już dwa lata. Kochała Patryka, ale w jej myślach pojawiały się pytania: czy on też pragnie wspólnej przyszłości? Czy ślub w ogóle jest dla niego ważny? Miała wrażenie, że dla niego liczy się tylko tu i teraz.
Nagle Patryk wstał i spojrzał na nią z uśmiechem.
— Chodź, muszę ci coś pokazać — powiedział i wyciągnął do niej rękę. Anna, choć zaskoczona, wstała i pozwoliła mu się poprowadzić. Zeszli z koca na trawę, a Patryk nagle przystanął. Spojrzał jej w oczy, a potem uklęknął.
Anna patrzyła na niego w osłupieniu, serce zaczęło jej bić szybciej. W jego dłoniach pojawiło się małe, czarne pudełeczko.
— Anna… — zaczął, a w jego głosie pojawił się cień emocji. — Jesteś najważniejszą osobą w moim życiu. Nie wyobrażam sobie dnia bez twojego uśmiechu, twojej obecności, twojej miłości. Czy wyjdziesz za mnie?
Łzy napłynęły Annie do oczu. Nie mogła uwierzyć, że ta chwila wreszcie nadeszła. Przez chwilę stała w milczeniu, a potem uśmiechnięta wyszeptała:
— Tak, oczywiście, że tak!
Patryk wstał, założył jej pierścionek na palec, a potem przytulił ją mocno. W tle słońce już w pełni wynurzyło się zza horyzontu, oświetlając ich dwoje złotym blaskiem. Anna poczuła, że w tym momencie wszystko jest tak, jak powinno być — a przyszłość, choć wciąż niepewna, nigdy nie wydawała się bardziej obiecująca.MOŻE JUTRO?
Anna zamknęła drzwi swojej kawalerki z delikatnym kliknięciem, a cisza mieszkania otuliła ją jak ciepły koc. Było w tym miejscu coś, co jednocześnie koiło i przytłaczało — azyl od świata, a zarazem przypomnienie o jej samotności. Rzuciła torbę na fotel i zdjęła buty, zostawiając je niedbale przy drzwiach. Gdyby ktoś teraz ją zobaczył, nie dostrzegłby w niej tej kobiety, która jeszcze kilka godzin temu śmiała się i rozmawiała z Patrykiem.
Patryk. Jego obraz wciąż trwał w jej myślach — zielone oczy śmiejące się w blasku latarni, długie blond włosy opadające na ramiona i ten głos, ciepły i melodyjny, który przywoływał w niej uczucie dawno zapomnianego spokoju. Spotkała go przypadkiem podczas wieczornego spaceru w parku. Usiadła na ławce, by odpocząć, a on pojawił się nagle, pytając, czy może się dosiąść. Zaczęli rozmowę od błahych tematów, ale szybko przeszli do rzeczy bardziej osobistych — dzieciństwa, marzeń, lęków. Czas przestał mieć znaczenie. Nim się zorientowali, noc oblekła park w czerń, a oni wciąż siedzieli blisko siebie, jakby ich spotkanie było czymś więcej niż przypadkiem.
Na koniec, gdy słowa zaczęły się wyczerpywać, Patryk pocałował ją. Nieśmiało, prawie ostrożnie, jakby bał się zburzyć delikatną nić, która ich połączyła. Anna nie mogła się oprzeć wspomnieniu tamtej chwili, choć teraz zastanawiała się, co będzie dalej. Czy zadzwoni? Czy powie, że chce ją zobaczyć ponownie? Czy może ich spotkanie było tylko jednorazowym uniesieniem, chwilowym oderwaniem od rzeczywistości dla obojga?
Zdjęła ubranie, powoli, niemal ceremonialnie, i weszła do łazienki. Postanowiła wziąć relaksującą kąpiel. Gorąca woda otoczyła jej ciało, a para osiadła na lustrach i kafelkach. Anna zamknęła oczy, pozwalając, by ciepło wnikało w każdą komórkę jej ciała. Woda zdawała się zmywać z niej nie tylko pył dnia, ale również niepewność i lęk.
W jej wyobraźni Patryk był teraz bliżej. Słyszała jego głos, jak opowiadał o trasie koncertowej, o muzyce, która była dla niego wszystkim. Widziała siebie na jednym z koncertów — tłum wiwatujący pod sceną, a on patrzył tylko na nią, śpiewając słowa, które zdawały się napisane specjalnie dla niej. W innym obrazie byli razem w kuchni, zwyczajni i codzienni, śmiejąc się z jakiejś błahostki, a jego długie włosy łaskotały jej policzek, gdy pochylał się, by ją pocałować.
Zatrzymała się na tym obrazie, bo wydał się najcieplejszy. Marzyła o prostocie, o tym, by czuć się czyjaś i by ktoś należał do niej. A może to właśnie Patryk był tym kimś? Czy on teraz też o niej myśli? Czy wspomina ich rozmowę, jej śmiech, to, jak poprawiała niesforny kosmyk włosów?
Po długim czasie wyszła z łazienki, owinięta puszystym szlafrokiem. Włosy miała mokre, krople wody spływały po jej karku, a ona poczuła się lekka, prawie wolna. Zaparzyła herbatę i usiadła przy oknie, patrząc na migoczące światła miasta. Telefon leżał na stole. Milczał.
„Może jutro” — pomyślała, złapana na granicy nadziei i rezygnacji. Zanurzyła się w fotelu, pozwalając swoim myślom dryfować gdzieś między rzeczywistością a marzeniami.DIALOG
Anna: Cieszę się, że mogłeś przyjść. Od tamtej naszej rozmowy w parku często o Tobie myślałam. Chciałabym, żebyśmy mieli więcej okazji do takich chwil.
Patryk: Ja też. Tamten dzień był wyjątkowy. Nie spodziewałem się, że zwykły spacer w parku zmieni tak wiele. Masz piękny dom, Anna. Tak ciepło i przytulnie, jakby Twoje serce było w każdym kącie.
Anna: Dziękuję. To dla mnie ważne, żeby miejsce, w którym żyję, było przystanią — spokojną i pełną dobra. A Ty, Patryku, wierzyłeś kiedyś, że coś takiego jak miłość naprawdę istnieje? Że to coś więcej niż tylko idea?
Patryk: Kiedyś tak. Ale im więcej widziałem w świecie złości, samotności, nienawiści… tym trudniej mi było w to wierzyć. A Ty? Wydajesz się osobą, która jeszcze ma w sobie tę nadzieję.
Anna: Zastanawiałam się nad tym wiele razy. Może miłość to tylko iluzja, coś, co wymyśliliśmy, żeby życie wydawało się piękniejsze? Ale… ostatnio mam wrażenie, że to uczucie jest realne. Gdy na Ciebie patrzę, czuję coś, czego nie potrafię wyjaśnić słowami. Myślę, że miłość istnieje, jeśli damy jej szansę.
Patryk: Może masz rację. Kiedy widzę, jak patrzysz na mnie, jak mówisz, czuję, że świat nie może być aż tak zły. Że gdzieś wśród tej szarości i chaosu wciąż tli się coś pięknego. Może to właśnie my jesteśmy tego przykładem? Początkiem czegoś, co udowadnia, że miłość nie zniknęła?
Anna: Może tak. Wiesz, myślę, że miłość to nie tylko uczucie, ale też wybór. W świecie, gdzie tak łatwo ulec nienawiści, miłość jest decyzją. Wyrazem siły, nie słabości.
Patryk: I nadzieją. Wierzę, że dobrych ludzi jest więcej, tylko ich głosy są cichsze. To oni podtrzymują ten świat, a miłość, jaką mają w sercach, sprawia, że on jeszcze się nie rozpadł.
Anna: Masz rację. To przez takich ludzi wciąż możemy czuć ciepło, nawet w najzimniejsze dni. Może to jest nasza rola — podtrzymywać to uczucie, przekazywać je dalej.
Patryk: Może właśnie teraz tworzymy coś, co jest dowodem, że miłość istnieje. Nie tylko w teorii, ale tu, między nami.
Anna: I to piękne, Patryku. Napijesz się jeszcze kawy?
Patryk: Chętnie. Wiesz, z każdym łykiem i każdym słowem coraz bardziej wierzę, że ten świat ma jeszcze sens — dzięki ludziom takim jak Ty.