Facebook - konwersja
Czytaj fragment
Pobierz fragment

  • Empik Go W empik go

Pętla. Narodziny - ebook

Wydawnictwo:
Data wydania:
20 lutego 2020
Format ebooka:
EPUB
Format EPUB
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najpopularniejszych formatów e-booków na świecie. Niezwykle wygodny i przyjazny czytelnikom - w przeciwieństwie do formatu PDF umożliwia skalowanie czcionki, dzięki czemu możliwe jest dopasowanie jej wielkości do kroju i rozmiarów ekranu. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
, MOBI
Format MOBI
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najczęściej wybieranych formatów wśród czytelników e-booków. Możesz go odczytać na czytniku Kindle oraz na smartfonach i tabletach po zainstalowaniu specjalnej aplikacji. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
(2w1)
Multiformat
E-booki sprzedawane w księgarni Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu - kupujesz treść, nie format. Po dodaniu e-booka do koszyka i dokonaniu płatności, e-book pojawi się na Twoim koncie w Mojej Bibliotece we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu przy okładce. Uwaga: audiobooki nie są objęte opcją multiformatu.
czytaj
na tablecie
Aby odczytywać e-booki na swoim tablecie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. Bluefire dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na czytniku
Czytanie na e-czytniku z ekranem e-ink jest bardzo wygodne i nie męczy wzroku. Pliki przystosowane do odczytywania na czytnikach to przede wszystkim EPUB (ten format możesz odczytać m.in. na czytnikach PocketBook) i MOBI (ten fromat możesz odczytać m.in. na czytnikach Kindle).
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na smartfonie
Aby odczytywać e-booki na swoim smartfonie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. iBooks dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Czytaj fragment
Pobierz fragment

Pętla. Narodziny - ebook

Rodzina Korhornów sprowadza się do położonej daleko na północy osady. Nowy dom i odległa kraina mają być dla nich miejscem, gdzie odnajdą spokój, na nowo poukładają swój świat i zapomną o bolesnej przeszłości. Wkrótce jednak okazuje się, że nie wszystko jest takie, jakim się być wydaje.

Niepokój wkracza w progi domu. Skrywane przez Therese tajemnice, zaczynają jej ciążyć. Przeszłość nie daje o sobie zapomnieć, a sekrety mnożą tylko kolejne pytania. Prawda, którą kobieta próbuje odkryć, staje się coraz bardziej przytłaczająca. Wraz z kolejnymi powiewami wiejącego od klifów wiatru atmosfera się zagęszcza, zapowiadając zbliżający się sztorm. Drzwi uśpionego domu otwierają się szeroko, a ukryta wewnątrz moc czeka na przebudzenie. Poukładany z trudem świat Therese z dnia na dzień chyli się ku upadkowi.

Kto i co skłoniło rodzinę do tej podróży?
Czy w opowieściach burmistrza snutych przy wieczornym ogniu, znajduje się ziarno prawdy?
Czy Howbak jest rzeczywiście miejscem, jakim się być wydaje?
I w jaki sposób miejsce to łączy się z przeszłością, od której Therese próbuje uciec?
Gdzie w tym wszystkim jest Hana...

Kategoria: Fantasy
Zabezpieczenie: Watermark
Watermark
Watermarkowanie polega na znakowaniu plików wewnątrz treści, dzięki czemu możliwe jest rozpoznanie unikatowej licencji transakcyjnej Użytkownika. E-książki zabezpieczone watermarkiem można odczytywać na wszystkich urządzeniach odtwarzających wybrany format (czytniki, tablety, smartfony). Nie ma również ograniczeń liczby licencji oraz istnieje możliwość swobodnego przenoszenia plików między urządzeniami. Pliki z watermarkiem są kompatybilne z popularnymi programami do odczytywania ebooków, jak np. Calibre oraz aplikacjami na urządzenia mobilne na takie platformy jak iOS oraz Android.
ISBN: 978-83-955960-2-5
Rozmiar pliku: 897 KB

FRAGMENT KSIĄŻKI

— Dziwnie tak prawie bez słońca — Therese odezwała się do leżącego obok męża. — Niby dzień, a jakby zaraz miała być na powrót noc — wyszeptała, tuląc się do ciepłego ciała. — Słyszysz, co do ciebie mówię, Aleksandrze? — Kobieta uniosła się lekko na łokciach i spojrzała na męża. Aleksander ręce miał ułożone pod spoczywającą płasko na poduszce głową i z zamyśloną miną spoglądał przed siebie. Dokładnie w znajdujący się nad nim drewniany sufit. Nie patrzył wcale na żonę i wydawało się, że zupełnie nie słyszy wypowiadanych przez nią słów.— O czym tak dumasz? — Therese delikatnym uszczypnięciem wyrwała męża z odrętwienia.

— Mówiłaś coś do mnie? — Aleksander wzdrygnął się i odezwał do żony ochrypłym po nocy głosem. — Przepraszam, zamyśliłem się. — Uniósł się ku górze i spojrzał na Therese.

— Widzę właśnie. — Kobieta zmarszczyła czoło. — Coś się stało? — zapytała zatroskana. — Coś w tartaku nie tak się dzieje? — Patrzyła przenikliwie na męża.

Aleksander przyglądał jej się chwilę, zbierając niespokojne myśli.

— Tak, w tartaku coś się dzieje — powiedział bez przekonania. — Muszę iść dzisiaj porozmawiać z Morem. Zima trochę nas zaskoczyła i mamy kłopot z ostatnim transportem do miasta. Spotykam się z rana z burmistrzem, Edgarem i Johanem. Zdecydujemy wtedy, co robić.

Żona czule pogładziła męża po włosach.

— To przez te śniegi? — zapytała.

— Tak — Aleksander odpowiedział jej pospiesznie. — Wóz nie pojedzie w taką pogodę, a na sanie śnieg jeszcze za świeży. No nic, nie będę zagadywał cię takimi sprawami. To naprawdę nic ważnego i problem ten na pewno się łatwo rozwiąże. — Aleksander cmoknął żonę.

— Ale jednak jesteś wyraźnie strapiony? — Therese nie dawała za wygraną.

Mężczyzna nie odpowiedział, zmienił szybko temat.

— Budzimy dzieciaki? — zapytał. — Pora już chyba wstawać.

— Ale po co? — Therese nie kryła zaskoczenia. — Zapomniałeś już? — Uśmiech zdumienia zagościł na jej twarzy. — Na czas tej ciemności i niepogody dzieci mają przecież przerwę w szkole — powiedziała do spoglądającego na nią męża. — Dyrektor Lukasik informował o tym na ostatnim kazaniu. Nie pamiętasz?

— A tak, rzeczywiście. Zupełnie wyleciało mi to z głowy. — Aleksander dotknął ręką skroni. — Widzisz, co ja bym bez ciebie począł. — Przytulił żonę.

— O której wychodzisz na spotkanie?

Mężczyzna wyciągnął rękę i sięgnął do nocnego stolika. Spojrzał na leżący na nim zegarek.

— Powoli będę się już zbierał.

— Zejdę z tobą, przygotuję ci kawę i śniadanie — zaproponowała Therese.

— Nie, poleż sobie jeszcze, odpocznij. — Zatrzymał ją Aleksander.

— Od czego mam niby odpoczywać? — Therese popatrzyła wymownie na męża. — Zresztą, i tak muszę się pomału szykować, bo przecież Rost ma mnie dzisiaj odwiedzić.

— Macie do omówienia jakieś sprawy? Czy towarzysko? — zapytał Aleksander, podnosząc się z łóżka. Naciągnął na nagie ciało bawełniane kalesony.

— Czysto towarzysko. — Therese uśmiechnęła się, spoglądając na jego pośladki. — Ale pierwszą kawę mam jednak ochotę wypić z tobą. — Obróciła się na łóżku i sięgnęła po leżącą na taborecie podomkę.



Rost zmierzał w stronę domu na wzgórzu wartkim krokiem. Buty skrzypiały na pokrywającym ścieżkę śniegu, znacząc przebyte kroki zapadającymi się śladami. Niebo pokryte było gęstymi chmurami, które wisiały nisko nad osadą i wzdłuż całego wybrzeża. Białoszare, przypominające miękkie bałwany, gdzieniegdzie muśnięte tylko delikatną poświatą spoglądającego z oddali słońca. Dookoła panowała cisza. Morze było spokojne, uśpione chłodem. Podobnie jak pobliski las i ukrywające się w nim zwierzęta. Tylko dźwięk stawianych pospiesznie kroków wypełniał przestrzeń. Nawet wiatr, który raz po raz podrywał ku górze świeży śnieg, mówił tego dnia szeptem.

— Dzień dobry, doktorze — idący w stronę osady Aleksander przywitał się ze zmierzającym pod górę Rostem.

Ścieżka w miejscu, w którym się mijali, była stroma i gęsto pokryta miękkim puchem, który utrudniał każdy stawiany ku górze krok. Zaskoczony Rost przystanął na chwilę, ściągnął chroniące dłonie rękawice i wyciągnął rękę w kierunku mężczyzny.

— Witaj — odezwał się na przywitanie. — Co u ciebie dobrego, Aleksandrze? — zapytał zziajanym głosem, próbując uspokoić przyspieszony oddech. Łapał przy tym zimne powietrze, które zdradliwie wlewało mu się do płuc.

Aleksander popatrzył na niego. Widział, jak stary doktor pociera o siebie zmarznięte ręce i przebiera w miejscu nogami.

— U mnie wszystko dobrze, dziękuję. Tylko pogoda trochę zaskoczyła — odpowiedział, rozglądając się po okolicy, którą pokrywała szczelna śnieżna zasłona. — I to przeszywające na wskroś zimno trochę dokucza. — Znowu potarł o siebie ręce. — Jeszcze dobrze z domu nie wyszedłem, a już cały jestem przemarznięty. Brrr. — Otrzepał się z zimna.

— Tak, tak, doskonale wiem, co czujesz. — Rost zgodził się z nim i pokiwał głową. — Wprawdzie zdążyłem się już trochę zagrzać, wdrapując pod tę górkę
— doktor wskazał w kierunku osady — ale i tak potrzeba kilku dni, zanim organizm przyzwyczai się do tak gwałtownej zmiany temperatury. — Ile to my mamy dziś na minusie? — Zastanowił się. — A ty w zasadzie dokąd zmierzasz o tak wczesnej porze? — zapytał po chwili. — Macie wciąż prace w tartaku? — Doktor nie krył zdziwienia.

— Mamy dziś zamknięcie sezonu i idę właśnie na spotkanie do burmistrza.

— Ach tak, no tak. — Rost wyraźnie jakby sobie coś przypomniał. — Racja — powiedział. — To już czas. Dobrze, dobrze. W takim razie nie będę cię zatrzymywał, bo to ważna sprawa, a More nie lubi przecież czekać. — Po jego ruchach, które zyskały na pośpiechu, można było wnioskować, że nie chce dłużej zatrzymywać Aleksandra. — Sam też się zresztą trochę spieszę. W takim razie wszystkiego dobrego i do zobaczenia. — Wyciągnął w kierunku mężczyzny rękę na pożegnanie.

— Do zobaczenia, doktorze. — Aleksander uścisnął doktorowi dłoń i ukłonił się.

Nim ruszył w stronę osady, dodał jeszcze na odchodne:

— Therese już na doktora czeka.

Zastanowił się przy tym, czy dzień wciąż jeszcze nie jest zbyt młody na towarzyskie spotkanie. Nie odezwał się jednak, uśmiechnął się do doktora i ruszył ścieżką w stronę centrum Howbaku.

Rost uśmiechnął się nieznacznie, kiwnął głową i spojrzał za oddalającym się mężczyzną. Stojąc chwilę w zamyśleniu, sięgnął do kieszeni i włożył rękawice na wychłodzone już dobrze ręce. Doktor postał jeszcze chwilę na ścieżce, podparty pod boki. Po chwili, gdy oddech mu się wyrównał, a skroń nie pulsowała już tak mocno, ruszył przed siebie.

Drobne płatki spadały na ziemię gęsto, lecz leniwie, dosypując więcej srebrzystości do śnieżnego kożucha, który okrywał miękko ziemię.

Therese krzątała się po kuchni. Ogień palił się miarowo w kuchennym palenisku. W pomieszczeniu unosił się zapach świeżo parzonej kawy i owsianki, którą kobieta gotowała na żeliwnej płycie.

— Już jesteś? — Therese zwróciła się w stronę odgłosu kroków dochodzących z głębi korytarza, nim jeszcze postać wyłoniła się zza progu. — Nie spodziewałam się widzieć ciebie tutaj o tak wczesnej porze. — Spojrzała zaskoczona. — Zapraszam, chodź do stołu. Zaraz podam ci zbożową kawę i owsiankę. — Therese uśmiechnęła się do syna, który ziewał szeroko i przecierał piąstkami zaspane wciąż oczy. — Co tak wcześnie wstałeś? Nie musisz
przecież zrywać się z rana? — zapytała zatroskana, spoglądając na syna i wyciągając miskę z szafki. — Jest przerwa od szkoły, a na podwórko za wcześnie, żeby pójść się bawić. Nie możesz spać? — Matka podeszła do stołu i przykucnęła przy chłopcu, który podparł buzię na rękach.

— Borys cały czas kopie nogami i ściąga ze mnie kołdrę. I jeszcze wczoraj wieczorem mówił, że te strachy to chyba naprawdę mieszkają w lesie i teraz, jak tak ciemno, to porwą mnie albo jego. Albo nawet tatę. — Karl popatrzył na matkę z zasmuconą miną. — Porwą tatę? — zapytał zmartwiony.

Therese pogłaskała syna po włosach i ujęła jego twarz w swoje ręce.

— Nikt nikogo nie porwie. Ani ciebie, ani Borysa, ani mnie, ani taty. Słyszysz? — Pokręciła głową. — Możesz mi wierzyć, słowo. A jak nie będziesz mógł znowu spać albo przyśnią ci się straszne rzeczy, to przyjdź do mnie do sypialni, będziemy spać razem. — Kobieta uśmiechnęła się, a syn odpowiedział jej beztroskim uśmiechem. — A teraz, proszę, napij się kawy i zjedz śniadanie, dzisiaj wyjątkowo jako pierwszy z całej trójki. — Pogłaskała syna po jasnych włosach.

Karl upił łyk kawy i po chwili wypełnił buzię ciepłym jedzeniem.

— Mamo — odezwał się z ustami pełnymi jedzenia.

— Tak, kochanie? — Therese odwróciła się w stronę syna uśmiechnięta.

— Ale porwą Hanę — wyszeptał, patrząc w szeroko otwarte oczy matki.

— Karl, co ty... — Therese urwała, a chłopiec powrócił do jedzenia.

Matka wzdrygnęła się. Zakryła dłonią usta, z których zaczął wydobywać się przyspieszony oddech. Nim zdołała wypowiedzieć słowa w kierunku Karla, spojrzała w stronę drzwi. W progu pomieszczenia, wyprostowana, smutna, lecz spokojna, stała jej córka. Spoglądała na matkę w milczeniu. Jej oczy lśniły wyjątkowo.

Doktor wszedł po kamiennych schodach i stanął na ganku. Uderzył o siebie pokrytymi śniegiem butami i strzepał biały puch z kożucha. Zanim jeszcze zdążył zapukać w drewniane drzwi, u wejścia przywitała go pani Mul.

— Witaj, mój chłopcze — powiedziała kobieta do młodszego od siebie doktora.

— Witaj. — Mężczyzna ujął w ręce drobną, pokrytą starczymi plamami dłoń, i ucałował ją.

— Napijesz się czegoś? — zapytała, idąc w stronę środkowego pomieszczenia.

Kobieta szła przodem, wolno powłócząc nogami. Jej drżąca dłoń podpierała suche, przygarbione ciało na równie wyschniętej, drewnianej lasce.

— Mam jeszcze letnie zioła, jeśli chcesz. — Spojrzała na Rosta.

Doktor zostawił kożuch i buty w sieni. Zrównał się z kobietą w kuchni.

— Nie, dziękuję. Przyszedłem tylko sprawdzić, jak się masz — powiedział z troską. — Usiądź sobie i nie kłopocz się mną. Wiesz przecież, że nie powinnaś nadwyrężać się zanadto. — Spojrzał na kobietę z przejęciem.

Pani Mul popatrzyła na towarzysza i pokiwała wyrozumiale głową. Usiadła niezdarnie i z trudem na fotel.

— Czy mogę ci jakoś pomóc, ulżyć w bólu? — zapytał doktor, usadawiając się naprzeciwko.

— Na ten ból nie ma leku, mój drogi — kobieta odezwała się cicho po chwili. — Tutaj potrzebny jest czas. Czas, który uleczy, przemijając jednocześnie bezpowrotnie.

Mężczyzna westchnął, a w jego oczach pojawiły się łzy.

— A więc już czas — powiedział z trudem przez ściśnięte gardło.

— Tak, już czas.

— Jeśli i ty... — Rost urwał w połowie zdania.

— Ciii, jeszcze nie. — Uspokoiła go, chwytając za ręce. — Ale wkrótce — dodała. — Odetchnę wówczas i spotkam się z nią, mój synu. — Oblicze kobiety rozpromieniła nadzieja, a jej wzrok powędrował ku górze.

— Czy do tego czasu potrzebujesz użyć kamienia? — zapytał doktor.

Pani Mul spojrzała na niego i zaprzeczyła, kręcąc delikatnie głową.

— Nie, drogi chłopcze, nie tym razem. Kiedy nadejdzie pora, on obdarzy mnie energią. I ta energia wystarczy.

W przytulnie urządzonym pomieszczeniu zapanowała cisza, która zdawała się wwiercać swą intensywnością w bolącą głowę doktora.

— Idziesz teraz do niej? — kobieta odezwała się nagle.

— Tak — doktor odpowiedział wyraźnie strapiony.

— Planujesz wyjawić jej tajemnicę? — zapytała, patrząc przed siebie.

— Nie, jeszcze nie. Ale chcę, żeby zrozumiała — westchnął Rost i wbił wzrok w podłogę.

Staruszka, która siedziała obok niego, ponownie położyła swoją dłoń na jego dłoni. Wciąż spoglądając przed siebie, powiedziała:

— Pomóż jej zrozumieć. Ciężko jest mierzyć się z takim ciężarem w samotności. Zwłaszcza jeśli nie wiemy, z czym tak naprawdę się zmagamy. Pomóż jej. — Kobieta uścisnęła mocniej rękę mężczyzny i podniosła się z trudem, wsparłszy na lasce.

Odchodząc do mieszczącej się na tyle domu sypialni, przystanęła i zwróciła twarz w stronę okna. Przymknęła oczy, wiedząc, że inny wzrok przygląda się jej z oddali.

— On już tu jest. — Odwróciła się w stronę Rosta, który siedział wciąż w fotelu wpatrzony w podłogę. — On już tu jest. I to od dawna. — Westchnęła i odeszła w stronę pokoju, postarzała jakby o kolejne lata w przeciągu kilku zaledwie minut.

Doktor odprowadził ją smutnym wzrokiem, widząc, że powietrze ucieka z kobiety niczym przez nieszczelny wentyl. Kiedy opuścił dom, po odciskach butów wcześniej pozostawionych na kamiennych schodach nie było już śladu. Śnieg przykrył je świeżą pokrywą. Chmury wciąż kotłowały się na niebie. Biel walczyła z szarością, a doganiająca je różowa poświata majaczyła tylko gdzieś na styku. Doktor szedł powoli, przygarbiony i w nastroju podobnym do panującej pogody. Czujne i świdrujące oczy przyglądały mu się z oddali.



— Nie byłem z tobą do końca szczery, Thereso — rozpoczął doktor, upijając łyk mocno słodzonej herbaty.

Bezgłośnie odłożył kubek na drewnianym blacie i spojrzał na krzątającą się wokół stołu kobietę w oczekiwaniu na to, co nastąpi. Sam nie wiedział do końca, co tak naprawdę chce jej wyjawić. Nie był pewien, czy nadszedł już odpowiedni ku temu moment i czy jego towarzyszka jest gotowa zmierzyć się ze słowami, które nie zostały jeszcze wypowiedziane. Nie wiedział także, czy on sam jest gotów, aby wypowiedzieć te słowa na głos.

— To znaczy? — Therese przystanęła i spojrzała na doktora.

Po chwili przysiadła na jednym ze stojących przy stole krzeseł.

— W jakiej kwestii nie byłeś ze mną szczery, doktorze?

Dochodziła dziesiąta. Dzień był dość jasny, a po padającym śniegu pozostała świeża, puszysta warstwa, po której Karl i Borys skakali właśnie na podwórzu.

— W czym nie byłeś ze mną szczery? — powtórzyła, marszcząc brwi.

— Tak ciężko jest skrywać tajemnice, tak ciężko jest być z nimi samemu. Wiesz dokładnie, o czym mówię. — Rost spojrzał na nią, szukając zrozumienia.

Therese kiwnęła. Zapytała jednak po chwili:

— Powiedz, co dokładnie masz na myśli, czego mi nie powiedziałeś. W czym nie byłeś ze mną szczery? — powtórzyła. W jej głosie dało się słyszeć wyraźne zniecierpliwienie.

— Energia, to znaczy kamień. Pamiętasz? — Rost zapytał, nie oczekując odpowiedzi. — Ta energia nie wyczerpuje się bez przyczyny.

— Co to znaczy? Bez jakiej przyczyny?

Nim jeszcze Rost otworzył usta, dodała pospiesznie:

— Czy to oznacza, że możemy go nadal używać? Mogliśmy użyć go dla Grety? — Otworzyła szerzej oczy.

— Nie, nie mogliśmy — Rost zaprzeczył. — Tak jak ci wcześniej powiedziałem. Energia jest na wyczerpaniu i nic się w tej kwestii nie zmieniło. — Nabrał powietrza i zamilkł na moment. Patrzył na przyglądającą mu się z uwagą kobietę.

Therese była młoda i piękna, tak do kogoś podobna. Mocno doświadczona już życiem i bólem, który niejednokrotnie zranił jej serce. Mimowolnie stała się jego towarzyszką. Wybranką, z którą dzielił swój los. Pracę, pasję i ból. Z dnia na dzień dzielił z nią o wiele więcej. Wiedzę, do której dostęp mogli uzyskać tylko nieliczni, i tajemnicę, którą niewielu tylko mogło zrozumieć. Wciąż nie dzielił z nią jednak wszystkiego. Ciężar, który doskwierał mu w każdej chwili, wciąż czekał momentu uwolnienia.

— Ta energia — podjął doktor — przemija. Przemija wraz z ludźmi, których sobą obdarza.

— Z jakimi ludźmi, doktorze? — Oblicze Therese stało się pełne wyraźnie rysującego się w kącikach jej ust napięcia. — Z tymi ludźmi, których nią uleczyłeś? — dodała szeptem.

— Nie, moja droga. — Rost wziął głęboki oddech, a następnie wypuścił powietrze głośno. — Z ludźmi, których utrzymuje przy życiu znacznie dłużej niż żywot ludzki na to pozwala.

Therese rozchyliła usta i szeroko otworzyła oczy. Spojrzała na doktora, nie rozumiejąc, choć jej umysł wiele już rozumiał. Przez moment miała wrażenie, że świat wokół niej wiruje.

— Witaj, Hano. — Doktor urwał w pół zdania i przywitał się z dzieckiem, które niespodziewanie pojawiło się w kuchni.

— Dzień dobry, doktorze. — Głos dziewczynki wyrwał matkę z odrętwienia. — Chociaż może lepiej powiedzieć dobry wieczór w to szare przedpołudnie. — Uśmiechnięta Hana spojrzała na doktora, wyciągając rękę po jedno z leżących na talerzu ciastek.

— Mamusiu, mogę wyjść na spacer? — zwróciła się do matki. — Jest całkiem jasno i nie pada już śnieg. No proszę, tylko na trochę — poprosiła. — Obiecuję, że nie będę daleko chodzić.

Therese spojrzała na córkę, następnie na doktora i znowu na Hanę. Cicho wypuściła zgromadzone w płucach powietrze.

— Dobrze, tylko się nie oddalaj. Wiesz, jak szybko robi się szaro. Wkrótce na łąkach nie będzie nic widać. I wróć do domu przed obiadem.

— Dobrze, mamo, obiecuję. — Dziewczynka oddaliła się w stronę korytarza.

Nim jeszcze zamknęła za sobą drzwi wyjściowe, w powietrzu rozbrzmiało rzucone z daleka:

— Do widzenia, doktorze!

— Do zobaczenia, Hano — rzucił doktor cicho w powietrze.

Theresa usiadła ciężko i schowała twarz w dłonie. Po chwili podniosła ją, ukazując Rostowi oblicze znaczone płynącymi łzami. Szlochając, zapytała łamiącym się głosem:

— Powiedz mi wreszcie, odpowiedz, proszę. Bo już nie mam siły, a wiem, że wszystkiego mi nie powiedziałeś. — Zanosiła się od płaczu. — Nie zniosę dłużej tego palącego bólu. — Therese położyła dłoń na wysokości piersi. — I niepewności — rzuciła bezsilnie.

Rost przymknął oczy.

— Powiedz mi, co z Haną? Wiem, że ty wiesz to na pewno. — Spojrzała na doktora wyczekująco. — Co oznacza to zdjęcie, co znaczy ten album. Bo wiem na pewno, że nie są to przypadkowe fotografie. — Przymknęła oczy, spod których kapały łzy. — Czym dla Hany jest Howbak i co z nami będzie? Co będzie z moim dzieckiem, powiedz mi, co będzie z moim dzieckiem, doktorze?! — Therese krzyczała łamiącym się głosem.

Rost wstał, wziął głęboki oddech i stanął za jej plecami. Westchnął ciężko.

— Thereso, zanim opowiem ci historię pewnego dziecka, chciałbym zadać ci pytanie.— Przeznaczenie jest zagadką, która skrywa nieodgadnione przez nikogo tajemnice.

Starzec i jego uczennica spacerowali plażą ciągnącą się daleko wzdłuż wybrzeża.

— Zdarza się, że oczekuje ono od nas poświęcenia, które wymaga niebywałej wręcz odwagi. Tylko nieliczni są w stanie sprostać takiemu wyzwaniu. — Mędrzec przystanął w miejscu i przyglądał się z ufnością morzu. — Opowiem ci kiedyś historię młodego człowieka — zwrócił się do dziecka — któremu przeznaczenie zgotowało taki właśnie los. Pełen trudnych wyborów i najcięższych dla człowieka decyzji. — Zamyślił się. — Ale jeszcze nie czas na to.

Położył Hanie rękę na ramieniu. Po chwili szli dalej wzdłuż plaży, chłonąc cali sobą rześkość przedpołudniowego powietrza. Morze szumiało spokojną wyrozumiałością, obserwując starość i młodość, które pod skrzydłami wiatru uczyły się od siebie nawzajem. Dziewczynka biegała po plaży, podskakując w przykrywającym piasek białym puchu, próbując łapać skrzeczące mewy i uciekające jej spod stóp fale. W tej chwili towarzyszył jej nie tylko człowiek, którego darzyła ciepłymi uczuciami, ale również beztroska i radość dziecięcych lat.

Starzec spoglądał raz po raz na dziecko, któremu dane zostało zbyt szybko dorosnąć. Uśmiechał się ze smutkiem do siebie i zastanawiał, czy tak właśnie wyglądałaby jego wnuczka, gdyby taką kiedykolwiek posiadał. Szybko jednak odgonił tę myśl od siebie. Wolno schylił się, rozgarnął dłonią śnieg, który cieńszą warstwą spoczywał na granicy morza, i wyciągnął z piasku jedną z muszli, którą fale wyrzuciły na brzeg.

— Hano! — zawołał do biegającej po plaży dziewczynki. — Podejdź tutaj, proszę. Chodź prędko. — Przywołał ją do siebie machnięciem ręki.

Dziewczynka zatrzymała się tuż przed skokiem, który planowała oddać w stronę uciekającej fali. Popatrzyła na swego towarzysza i podeszła do niego szybkim krokiem. Jej oblicze na powrót stało się poważne, pozbawione ulotnej jak morska piana beztroski.

— Spójrz. — Starzec wyciągnął ukrytą w obszernym rękawie dłoń.

Hana z zainteresowaniem spojrzała na rzecz, którą w niej trzymał.

— Spójrz, moje dziecko, na ten malutki, a jakże doskonały twór, na co dzień zagrzebany pomiędzy ziarnkami piasku. Niektórzy ludzie — kontynuował tajemniczo, spoglądając na dziecko — są właśnie jak ta muszelka. Noszą w sobie historie. Historie, które muszą przekazywać światu.

Dziewczynka badawczo przyjrzała się niewielkiej muszli, biorąc ją delikatnie w swoje drobne ręce. — Jednak pamiętaj — zwrócił się do niej poważnym tonem — że tylko nieliczni są w stanie te historie usłyszeć. A następnie je zrozumieć, aby móc przekazać dalej. A teraz weź, Hano, tę muszelkę i przyłóż ją sobie do ucha. Usłysz ocean, który schował w niej swoje historie i tajemnice — mówił cicho. — Jeśli tę historię usłyszysz, to znaczy, że jesteś gotowa, aby ją zrozumieć. — Dotknął ręką dłoni dziecka.

Dziewczynka zsunęła czapkę z głowy i przyłożyła delikatny twór do ucha, po czym zwróciła się w stronę starca głosem pełnym entuzjazmu.

— Ona szumi, szumi niczym ocean, w którym spoczywała! — powiedziała i spojrzała na starca zadziwiona.

— Tak, moja droga —przytaknął mędrzec. — Szumi szumem morza, w którym została zrodzona, i echem wiatru, który ją rodzicielskiego domu pozbawił. Wsłuchuj się w ten szum, a kiedy już będziesz gotowa, usłyszysz w nim głęboką niczym morska otchłań historię. Historię przeznaczenia, jakie zgotował ci los.

To powiedziawszy, stary człowiek wziął dziewczynkę pod rękę i poprowadził dalej wzdłuż plaży. Hana spoglądała na niego ufnie, przyglądając się raz po raz z zaciekawieniem muszli, która mówiła do niej w języku morza. Młodość i starość towarzyszyły sobie, chłonąc wzajemnie prawdy znane i te niewypowiedziane.

Gdzieś z oddali spoglądały na nich oczy. Oczy domu na urwisku, którego drzwi były tego dnia szeroko otwarte.



— Wyglądasz na strapionego, coś cię martwi, Aleksandrze? — Burmistrz przystanął przy zarządcy i spojrzał na niego pytająco.

— Nie, nic, to nic takiego. — Mężczyzna machnął ręką. — W tartaku wszystko w porządku, poza tym jednym opóźnionym transportem wszystkie sprawy są załatwiane na bieżąco.

— Tego jestem pewien — odparł More. — Nie o to jednak pytałem. Masz jakieś inne kłopoty, z którymi mógłbym ci pomóc?

Aleksander uśmiechnął się do burmistrza smutno.

— Dziękuję za troskę, ale to naprawdę nic takiego. Może to ta pogoda tak na mnie wpływa — odpowiedział wymijająco. — Ostatnio jestem po prostu trochę bardziej zmęczony.

More popatrzył na niego z namysłem i wydął usta. Widział na twarzy mężczyzny nie tyle zmęczenie, co malującą się troskę. I niepewność — pomyślał, wracając na moment wspomnieniami do czasów, kiedy ta wywierała wpływ i na jego oblicze.

— Ale to naprawdę nic takiego, pewnie to ta pogoda tak na mnie działa — powtórzył Aleksander po chwili.

— Pewnie tak — odpowiedział More i upił łyk trunku, który chwilę wcześniej nalał do szklanki.

— Proszę, napij się. — Podał Aleksandrowi wypełnioną szklankę. — Do tartaku nie ma sensu, żebyś teraz szedł. Zwłaszcza że wszystkie kwestie są ustalone, więc dobrze ci zrobi w taką pogodę odrobina porządnego alkoholu.

— A przy okazji, jak idzie renowacja fotela? — Burmistrz zmienił temat. — Przyznam, że nie zaglądałem dawno do schowka, a ciekaw jestem już efektu, jaki uzyskasz.

Korhorn rozpromienił się i uśmiechnął, tym razem uczciwie.

— Pani Lubek zamówiła dla mnie lakier i kryształowe guziki w mieście. Na razie jednak wciąż czekamy na dostawę. Teraz, gdy praca w tartaku trochę spowolni, poświęcę więcej czasu na jego renowację. I będę mógł go na spokojnie dopieścić. Zobaczy pan. — Aleksander spojrzał na burmistrza pełnym przejęcia wzrokiem. — Wyjdzie z niego prawdziwe arcydzieło. — Ciesząc się na przyszłe plany, potarł o siebie ręce. — Już teraz wygląda naprawdę majestatycznie. Nie spodziewałem się, że tak szybko nabierze aż takiego blasku. Zupełnie jakby wraz z każdym kolejnym dotykiem powstawał na nowo — powiedział cicho i z wyczuwalnym w głosie niedowierzaniem.

— Świetnie, cieszę się bardzo — odpowiedział zadowolony More. — Sam już nie mogę się doczekać, żeby zobaczyć efekt. — Burmistrz dopił resztę pozostałego w szklance alkoholu i podszedł do okna zniecierpliwiony. — Co ten Edgar tak się ociąga? Czy to aż tyle czasu potrzeba, żeby rozliczyć się z chłopakami i odesłać ich do domu? Wszystko przecież macie załatwione z najemnymi, tak? — More spojrzał na zarządcę.

— Tak, tak — powiedział Aleksander. — W tartaku wszystko mamy pod kontrolą. Jeszcze wczoraj wieczorem przekazywałem Edgarowi ostateczne wyliczenia i raporty. Drwale są też już wstępnie poumawiani na nowy sezon, jak tylko będziemy mogli wystartować ponownie po roztopach. Tymczasem spokojnie obsadzimy pracę siłami z Howbaku.

— Dobrze, dobrze — More rzekł pod nosem tuż przed tym, jak masywne drzwi gabinetu otworzyły się z impetem.

— Tu jesteście! — Stary Edgar wszedł z marszu do gabinetu, nie otrzepując butów ze śniegu przed progiem.

Wraz z jego wejściem do pomieszczenia wdarło się świeże, zimne powietrze. Wciąż nieogrzane przebyło z drwalem całą długość korytarza, podobnie jak odrobina drobnej srebrzystości, którą wniósł na kołnierzu. Zaskoczeni mężczyźni spojrzeli na niego.

— A gdzie niby mielibyśmy być? — odezwał się More. — Co ci zajęło tyle czasu, Edgarze? Były jakieś kłopoty z wypłatami? Aleksander mówił — spojrzał na Korhorna — że wszystko z chłopakami załatwione, to co cię tyle nie było? — zapytał burmistrz zdziwiony.

— Tak, załatwione, załatwione. — Edgar machnął ręką. — Polej mi, jeśli możesz. — Nie czekając na zaproszenie, usiadł w fotelu.

Ze swymi długimi, potarganymi wiatrem włosami, nieuczesaną brodą i w kożuchu obszytym strzępiastym kołnierzem wyglądał w tym momencie jak stary traper. Obcujący na co dzień z wilkami i dziką przyrodą.

More postawił przed przyjacielem mieniącą się bursztynem i pachnącą torfem szklankę. Edgar, nie zwracając uwagi na konwenanse, wypił jednym haustem całą jej zawartość.

— Nie odstawiaj. — Wyciągnięta rękę powędrowała w powietrze.

More podał Edgarowi butelkę i ze zmarszczonym czołem przypatrywał się ubywającemu szybko trunkowi. Aleksander odłożył wciąż napełnioną szklankę na stół.

— Nawet nie pytajcie. — Edgar wytarł rękawem wilgotną od alkoholu i śniegu brodę.

Burmistrz rozłożył pytająco ręce, oczekując od przyjaciela jakiejkolwiek odpowiedzi.

— Bonita padła. — Edgar pokręcił głową i pociągnął kolejny łyk alkoholu, tym razem prosto z butelki. — Johan jest załamany, bo liczył, że kobyła jednak wydobrzeje. Raczej się tu dziś nie pojawi. Możliwe, że na sobotnim spotkaniu też nie — wybąkał. — Ta stara klacz była mu bliższa niż niejednemu żona — dodał po chwili z uszanowaniem.W domu panował spokój. Chłopcy bawili się wciąż na podwórzu, a Hana nie wróciła jeszcze z przedpołudniowego spaceru. Pomiędzy doktorem i kobietą panowała cisza. Zdawała się sięgać popołudnia, choć minęło zaledwie kilka chwil. Zanim postawiony na piecu czajnik rozgrzał się do czerwoności, doktor odezwał się.

— Pamiętasz, Thereso, gdy rodziłaś swoje pierwsze dziecko? — zapytał.

Kobieta popatrzyła na niego z wyraźnie zaskoczoną miną.

— Niewiele pamiętam z tego dnia — odpowiedziała szeptem. — To był dla mnie, dla nas, wyjątkowo trudny okres i wolałabym do niego nie wracać.

— Oczywiście, rozumiem to. — Rost przymknął oczy, po chwili jednak kontynuował: — Ale pamiętasz chyba, jak Aleksander odwiózł cię do szpitala?

Therese zmarszczyła brwi, zastanawiając się, dokąd Rost zmierza, zadając kolejne, kłujące ją w serce pytania.

— Pamiętasz też, że dziecko, Hana, urodziło się dwa miesiące za wcześnie. — Popatrzył na kobietę wymownie.

Therese nie odpowiedziała, spojrzała tylko w oczy lekarza wzrokiem błagającym o litość.

Choć na zewnątrz było wciąż cicho, nadciągający wiatr zapowiadał delikatnym podmuchem swe rychłe przybycie, uderzając raz po raz nieświadomymi niczego okiennicami.

— Co chcesz mi powiedzieć, doktorze? I skąd wiesz o tym wszystkim? — zapytała, choć każde z wypowiadanych słów przechodziło z trudem przez jej ściśnięte gardło.

— Thereso, w momencie, w którym urodziłaś swoje dziecko — Rost powiedział głośno i wyraźnie. — Martwe dziecko — dodał zasmucony po chwili.

Kobieta patrzyła przed siebie, nie widząc nic, i potrząsała bezsilnie głową.

— W tym momencie, Thereso — doktor zbliżył się i przykucnął przy niej — w tym momencie to właśnie on podarował mu życie.

Ciało kobiety przeszył dreszcz, a skóra pokryła się gęsto postawionymi włoskami. Therese zakryła oczy dłońmi i wyszeptała:

— Jaki on, jakie życie, jakie martwe dziecko.

Potrząsała głową otępiała.

— Wszystkie moje dzieci żyją, doktorze! Co ty mówisz, co ty do mnie mówisz! To nie może być prawda, to się nie dzieje naprawdę. — Wstała gwałtownie od stołu i zaczęła nerwowo chodzić po kuchni. Brała do rąk stojące na kuchennym blacie przedmioty i spoglądając przed siebie niewidzącym nic wzrokiem, odkładała je z miejsca na miejsce.

Doktor wyprostował się, przystanął przy Therese, i położył swą dłoń na jej ramieniu.

— Dam ci coś na uspokojenie, Thereso — powiedział cicho. — Zanim to zrozumiesz i zaakceptujesz, minie chwila. Musisz teraz ochłonąć i odpocząć. Na wszystko tutaj potrzebny jest czas.



Therese Korhorn poznała męża, kiedy obydwoje byli jeszcze dziećmi. Wychowana w stolicy ukochana jedynaczka bankiera i jego eleganckiej żony każdego roku z niecierpliwością wyczekiwała wakacji, które spędzała w wiejskim domku matki swego ojca. To właśnie tam pewnego słonecznego popołudnia niespełna dziesięcioletnia dziewczynka poznała starszego o trzy lata wnuka zarządcy. Dzieci spędzały wspólnie każdą wolną chwilę, bawiąc się i dokazując. Wspólnie plądrowali ogrodowe plony i wykradali z kuchni smakołyki, wdrapywali się na zadaszenia stajni i na stodoły, płoszyli pasące się na łąkach zwierzęta i łamali mieniące się złotymi kłosami zboża. Niejednokrotnie narazili się przy tym na gniew ogrodnika, kucharki, a nierzadko samego zarządcy, zazwyczaj wtedy, kiedy pochłonięty wirem zabawy Aleksander zapominał wykonać powierzone mu w obejściu obowiązki. Nie raz i nie dwa oberwali przez to po uszach. Wakacje mijały młodym w błyskawicznym tempie. Mijał rok za rokiem, dzieci coraz mniej żarliwie żegnały się, oczekując kolejnego wakacyjnego spotkania. Z czasem rumor i psoty zyskały na powadze, a drogi młodych rozeszły się. W roku, w którym babka Therese zaniemogła, a syn zabrał ją do miasta na dłużej, Therese po raz pierwszy nie pojechała na wakacje do wiejskiej rezydencji. Dorosła już panienka skupiła się na edukacji. Pod czujnym okiem matki przechodziła szkolenia z etykiety, aby w przyszłości stać się wytworną panią domu i żoną eleganckiego mężczyzny. Dzięki swym staraniom i ojcu, który w przeciwieństwie do żony, cenił w córce upór i postępowość, uczęszczała również na kurs medyczny do lokalnego seminarium.

W wieku niespełna dwudziestu lat, za namową matki i zgodnie z porozumieniem pomiędzy rodzinami, Therese zaręczyła się z nieznacznie starszym od siebie synem przyjaciół rodziny. Chłopak kończył właśnie studia z zakresu prawa. I jak to zostało ustalone pomiędzy seniorami rodów, w niedługim czasie miał objąć intratne stanowisko w kancelarii swego ojca, w której wspólnikiem był ojciec Therese. Ostatniego lata, tuż przed zaplanowanym ślubem, dziewczyna odwiedziła dawno nie widzianą letnią rezydencję babci. Aleksander, który przez ostatnie lata zdobywał szlify w fachu stolarza i pilarza w tartaku swego wuja, spędzał w posiadłości kolejne już wakacje. Już nie chłopiec, a młody mężczyzna pomagał dziadkowi zarządzać pańskimi włościami, a w wolnym czasie zajmował się renowacją starych mebli. Młodzi początkowo mijali się, zawstydzeni dziecięcymi wspomnieniami i tak odmienną dorosłością, która nastała. Z dnia na dzień jednak, jakby od niechcenia, z nudów i przypadkiem, zaczęli spędzać ze sobą coraz więcej czasu. Początkowy dystans zaczął ustępować miejsca fascynacji, która wybuchła pomiędzy młodymi intensywnym uczuciem. Therese wodziła wzrokiem za przystojnym, barczystym młodzianem, przyglądając mu się z ukrycia. On nie pozostawał obojętny na jej wdzięki, szukając każdej okazji, aby sycić oczy jej widokiem. Babcia rozpoznała błysk w oczach wnuczki, którego nie dało się z niczym pomylić. Starsza pani wiedziała na pewno, że z tego spotkania nic dobrego nie będzie. I nie pomyliła się w swoich obserwacjach.

Miesiąc później, wbrew matce, namowom ojca i babki, a nawet babcinego zarządcy, Therese zerwała zaręczyny i wyprowadziła się do domu na wieś. Kilka tygodni po tym wzięła potajemny ślub z Aleksandrem, a siedem miesięcy później na świat przyszło ich pierwsze dziecko, córka Hana. Ojciec Therese zmarł jeszcze w tym samym roku, tuż przed narodzinami wnuczki. Matka obarczyła Therese winą za śmierć ojca. Babka miała na ten temat inne przypuszczenia, o których nie mówiła jednak głośno. Wiedziała bowiem, jak jej chory na serce syn przeżywa publiczne wyparcie się przez żonę ich jedynego dziecka. Widziała, jak cierpi, nie mogąc spotkać się z córką będącą żoną ich wyklętego zięcia. Jej syn, szanowany bankier, prawnik i poważny biznesmen, w życiu prywatnym zbyt słaby, aby sprzeciwić się apodyktycznej i nerwowej żonie. Obarczony winą za okazanie zbyt dużej swobody wychowawczej w stosunku do córki, załamał się. Na łożu śmierci prosił matkę, aby nigdy nie opuszczała Therese i nie dała zrobić krzywdy jej rodzinie, co też seniorka rodu, aż do kresu swych dni, czyniła. Therese nie spotkała się z ojcem przed jego śmiercią. Nie oddała mu też czci w jego ostatniej drodze. Wbrew prośbom teściowej matka nie pozwoliła dziewczynie wziąć udziału w ceremonii. Ponownie obarczyła ją winą za śmierć ojca, wyrzekając się jej jako córki, spadkobierczyni i kierując w jej stronę niekończącą się litanię obelg i przekleństw. Do znienawidzonego zięcia kobieta, niczym w szale i amoku, rzuciła się z pięściami i pazurami. Upodlona, ziejąca jadem i nienawiścią tuż nad grobem swojego męża, nie dała mu spocząć w pokoju. Roztrzęsiona Therese nie spała i nie jadła. Zamknęła się w sobie i pogrążyła w głębokiej rozpaczy. Straciła jedynego ojca, którego znała i kochała, a matka nie nazywała jej już swoją córką. Była sama, wyklęta, sponiewierana i dobrowolnie zhańbiona. Serce, po raz kolejny, rozpadło jej się na milion kruchych kawałów. Gardło paliło siłą żrącego kwasu solnego, a klatka piersiowa rozrywana była krzykiem, który nie wydobywał się z piersi. Ciążyła jej obrączka, ciążyło jej małżeństwo, ciążyło jej dziecko, które nosiła w łonie. Dziewczyna poddała się i załamała, tracąc chęć do życia. Jej ciało uległo bezsilności, a spomiędzy ud zaczęła wydobywać się krew. Aleksander dowiózł żonę do szpitala w ostatniej chwili, bez przytomności i z silnym krwotokiem. Therese walczyła o życie przez kilka dni. Walczyło również dziecko, przedwcześnie urodzone. Obie wygrały walkę o życie. Lekarze orzekli, że to cud.



— Już czas, mój umiłowany, idź i obdarz ją energią. Niech się urodzi — to rzekłszy, kobieta usiadła w miękko zapadającym się siedzisku wyłożonego czerwonym aksamitem fotela.

Jej blada, niczym wyrzeźbiona w marmurze, twarz nie wyrażała emocji. Oczy miała przymknięte i wyglądała w tym momencie jak posąg, piękny, doskonale rzeźbiony. Bladą dłonią dotknęła alabastrowej dłoni. Ożywiony tym dotykiem, powędrował przed siebie.

Stojący naprzeciwko stary człowiek przyglądał się jej. Wiedział dokładnie, że piękno, z którym obcuje, przemija właśnie w sposób nieodwracalny. Patrzył na nią oczami pełnymi miłości, choć zabronione uczucie, które nosił w sercu przez tak wiele lat, powinno być mu obce. Piekło go w klatce i parzyło w przełyku, jednak nie wypowiedział na głos żadnego słowa. Ostatni etap ich wspólnej podróży został właśnie rozpoczęty. Choć to, co następowało w ślad za nim, miało stanowić dla niego ulgę i wyzwolenie, zdawało się być w tym momencie zapowiedzią najgorszego koszmaru. Wspomnienia porzuconego życia, noszone w pamięci, były mu tak obce i dalekie, że zdawały się całkiem nieważne. To, co dawało mu siłę, odwagę i energię, aby trwać na tej drodze i nią podążać, gasło właśnie w sposób bezpowrotny. Tuż przed jego oczami.

Siedziała skąpana w blasku, okryta spokojem. Piękna, wieczna, cierpliwa, gotowa i oczekująca na to, co nastąpi.

Drzwi domu, w którym przez tyle lat wyczekiwała tego momentu, otworzyły się gwałtownie, pchnięte jakby siłą nienaturalnego wiatru. Niewidoczny prawie dla oczu, lekko unosił się w powietrzu. Sunął ponad trawami, a wraz z każdym nie postawionym na nich krokiem jego oblicze stawało się bliższe ziemi.Therese gwałtownie poderwała się z łóżka, obudzona niespodziewanym dźwiękiem. Odgłos upuszczonego przedmiotu odbił się głośnym echem, wędrując od kuchni, poprzez korytarz, schody, aby znaleźć ujście w sypialni, w której kobieta śniła straszny sen.

Podniosła się z łóżka, potrzebując chwili, aby odnotować, gdzie się znajduje. Z trudem łapała równowagę, a w głowie jej się kręciło. Z parteru dochodziły dźwięki przekładanych naczyń, śmiejących się dzieci i mówiącego coś do nich Aleksandra. Odgłosy wbijały się w umysł Therese i świdrowały jej głowę.

Kobieta stanęła przed lustrem, dotknęła dłońmi zapadniętych policzków, spojrzała w swoje szare oblicze. Jej szczupła twarz była smutna i zmęczona. Podkrążone oczy skrywały się głęboko, otoczone przez nabrzmiałe powieki i różowe wybroczyny. Czaszka bolała ją nieznośnie, a każda próba skupienia wymagała nieludzkiego wręcz wysiłku.

Za oknem wiał gwałtowny wiatr. Chmury kotłowały się gęsto na horyzoncie, przyjmując kolor głębokiego granatu.

Therese spojrzała w okno. Niewidzialna siła przyciągała ją swą intensywnością w stronę szyby. Niebo płynęło w jej kierunku niesione siłą sztormowej fali. Chmury wyciągały swe drapieżne pazury, drapały szkło i próbowały wedrzeć się do pomieszczenia. Kipiel szalejącego sztormu nacierała na nią gwałtownie. Głośny ryk wypełnił przestrzeń. Therese skuliła się przerażona pod wpływem nagłego odgłosu. Zasłoniła ręką twarz. W chwili kolejnego burzowego uderzenia, które niemalże wyrwało okiennicę z zawiasów, ciepły głos męża zatrzymał wirującą wokół Therese przestrzeń.

— To tylko wiatr, moja droga, nic się nie bój. — Aleksander przykucnął przy skulonej Therese. — Sztorm szaleje od wczoraj, ale niedługo powinno się już uspokoić. — Objął ją silnym ramieniem. — Wszystko będzie dobrze, to wszystko niedługo się skończy. — Pogładził ją po mokrych od potu plecach.

Kobieta przytuliła się mocno do męża, obejmując go tak żarliwie, jak gdyby stanowił jej jedyną boję ratunkową podczas burzy morskiej.

— Odpoczęłaś trochę, nabrałaś sił? — zapytał cicho Aleksander. Jego głos był spokojny, choć pełen ukrytej głęboko troski. — Martwiłem się o ciebie, dzieci też. Hana z Borysem pieką ci na dole ciasto, a Karl rysuje laurkę. — Mężczyzna uśmiechnął się, próbując ją rozweselić.

Therese spojrzała na niego nieprzytomnym wzrokiem.

— Doktor Rost powiedział, że to minie. — Aleksander wpatrywał się w szarą i zmęczoną twarz żony. — Potrzebujesz tylko trochę czasu.

Po policzkach kobiety spływały łzy. Aleksander otarł je wierzchem swej dłoni.

— Nic się nie martw, Thereso, to nic takiego, nic ci nie dolega. — Starał się wlać otuchę w skołatane serce żony. — To tylko przemęczenie i stres. — Przytulił ją. — Odpocznij, jeśli jeszcze potrzebujesz — wyszeptał Therese do ucha, a następnie pocałował w skroń. — Gdybyś się gorzej poczuła, Rost zostawił leki na nocnym stoliku.

— Ile spałam? — odezwała się słabym głosem Therese.

— Dwa dni.



Na morzu przez dwa dni szalała burza. Morski i niebieski żywioł ścierały się ze sobą niesione siłą ryczącego wiatru. Deszcz, który lał się strumieniami, rozdzierany był piorunami. Raz po raz ktoś potrząsał światem niczym szklaną kulą, powodując, że piana morska unosiła się w powietrzu. Szarość dni zmieniła się w czerń nocy, rozświetlana błyskawicami, które z lądu wydawały się wciąż tak odległe. Olbrzymie fale biły się ze sobą, skłócone, podążając każda w innym kierunku. Na morzu trwała wojna, a uciekające przed nią pieniste rozpryski wlewały się nieopisaną gwałtownością na plażę, szukając schronienia w każdym, zdawać by się mogło, jej zakamarku. Mniej szczęśliwe kończyły żywot niepohamowanym uderzeniem o strome zbocza stojącego w spokoju, twardego i niezwyciężonego wciąż klifu. Nieliczne, zacumowane w zatoce łodzie, tańczyły burzliwie, obijając się o siebie i przewracając prosto w spragnione ich ofiary szpony morskie.

Nad Howbakiem było ciemniej niż w poprzedzających sztorm dniach. Choć wiatr nie wiał tu swą największą intensywnością, mieszkańcy pozostawali czujni. Ukryci w swych domach, pod osłoną oddzielających niebo dachów.

Starzec stał na urwisku, tuż nad grotą, która nie uchroniła się pod naporem napływającej wody. Z zamkniętymi oczami przyglądał się walce żywiołów, która działa się na wyciągnięcie ręki. Niezniszczalne siły walczyły ze sobą zapalczywie, powodując zmiany niemożliwe już do odwrócenia. Choć jego skołatane serce nie było spokojne, z niecierpliwością oczekiwał tego, co nastąpi. Wiedział bowiem, że chwilowy spokój, który zapanuje po sztormie, będzie tylko zapowiedzią nadchodzących nieuchronnie zmian.

Po twarzy Therese płynęły łzy. Stała przed lustrem odrętwiała, spoglądając nieprzytomnie w widziane naprzeciwko oblicze. Nie rozpoznawała go.

Wciąż nie była pewna, czy jest tu naprawdę, czy śni tylko na jawie i jej się to zdaje. Czuła, jak godziny mijają pospiesznie jedna za drugą, a ona nie wie nawet, jaki jest dzień. Miała wrażenie, że ostatnimi czasy żyje poza swoim ciałem, obojętna na wszystko, za wyjątkiem bólu, który rozdzierał jej umysł, serce, palił ciało.

Była tak bardzo zmęczona, spragniona tylko spokoju i wizji tego, aby wszystko się skończyło. Okazało nieprawdą albo zwyczajnie zniknęło.

Powlokła się wolno przed siebie. Każdy jej ruch należał, zdawać by się mogło, do obcego ciała, które wykonywało ruchy ociężale, niczym nakręcana na sprężynę zabawka. Dźwięki toczącego się wokół niej życia były nieobecne. Podobnie jak otaczające ją przedmioty. I ludzie. Jej samej też jakby nie było.

— Thereso, odezwij się, proszę. — Aleksander stanął obok milczącej żony.

Kobieta siedziała na krześle. Nie poruszała się, wzrok miała nieobecny. Ubrana była w cienką podomkę. Włosy miała przetłuszczone, ciężko opadające na wyraźnie przygarbione ramiona.

— Ubierz się, uczesz i wyjdź do ludzi. Na pewno dobrze ci to zrobi. — Mężczyzna położył rękę na szczupłej, mieniącej się kolorami widocznych żył dłoni. — Thereso, dzieci nie mogą widzieć cię przecież w takim stanie. Hana już dopytuje, czy coś się stało — Aleksander powiedział zmartwiony. — Powiedz mi, o co chodzi. Jak mogę ci pomóc, kochanie? — Zatroskany pogłaskał jej bladą twarz.

Kobieta podniosła się z krzesła niczym manekin, w który chwilę wcześniej ktoś wlał kapkę ruchu. Przeszła przez chłodną kuchnię, milczący jak ona sama salon i ciemny korytarz, szurając przy tym nogami. W korytarzu zatrzasnęła za sobą drzwi łazienki, nie spoglądając w stronę męża ani na chwilę.
mniej..

BESTSELLERY

Kategorie: