Facebook - konwersja
Czytaj fragment
Pobierz fragment

  • Empik Go W empik go

Pętla wstydu - ebook

Tłumacz:
Seria:
Data wydania:
3 listopada 2022
Ebook
39,90 zł
Audiobook
39,90 zł
Format ebooka:
EPUB
Format EPUB
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najpopularniejszych formatów e-booków na świecie. Niezwykle wygodny i przyjazny czytelnikom - w przeciwieństwie do formatu PDF umożliwia skalowanie czcionki, dzięki czemu możliwe jest dopasowanie jej wielkości do kroju i rozmiarów ekranu. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
, MOBI
Format MOBI
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najczęściej wybieranych formatów wśród czytelników e-booków. Możesz go odczytać na czytniku Kindle oraz na smartfonach i tabletach po zainstalowaniu specjalnej aplikacji. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
(2w1)
Multiformat
E-booki sprzedawane w księgarni Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu - kupujesz treść, nie format. Po dodaniu e-booka do koszyka i dokonaniu płatności, e-book pojawi się na Twoim koncie w Mojej Bibliotece we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu przy okładce. Uwaga: audiobooki nie są objęte opcją multiformatu.
czytaj
na tablecie
Aby odczytywać e-booki na swoim tablecie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. Bluefire dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na czytniku
Czytanie na e-czytniku z ekranem e-ink jest bardzo wygodne i nie męczy wzroku. Pliki przystosowane do odczytywania na czytnikach to przede wszystkim EPUB (ten format możesz odczytać m.in. na czytnikach PocketBook) i MOBI (ten fromat możesz odczytać m.in. na czytnikach Kindle).
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na smartfonie
Aby odczytywać e-booki na swoim smartfonie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. iBooks dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Czytaj fragment
Pobierz fragment

Pętla wstydu - ebook

Pewnego dnia Mona Schiller odbiera telefon od koleżanki z pracy z prośbą o pomoc w odnalezieniu córki. Szybko okazuje się, że Sophie zaginęła nie po raz pierwszy.

W tym samym czasie syn Mony, Anton, zostaje przydzielony do zbadania sprawy śmierci młodej dziewczyny, której ciało wisiało na drzewie przed kościołem w Trollhättan. Ofiara nie ma przy sobie dokumentów, więc jej tożsamość pozostaje nieznana. To, co na pierwszy rzut oka wygląda na samobójstwo, okazuje się jednak morderstwem…

„Pętla wstydu” to czwarta część serii o dawnej osadzie robotniczej Vargön, której mieszkańcy skrywają ogrom tajemnic. Mona Schiller – była sędzina, a przy tym nieustraszona i silna kobieta, która wróciła do rodzinnej miejscowości po wielu latach spędzonych za granicą – stara się odkryć te sekrety, a do tego walczy z własnymi demonami.

Kategoria: Kryminał
Zabezpieczenie: Watermark
Watermark
Watermarkowanie polega na znakowaniu plików wewnątrz treści, dzięki czemu możliwe jest rozpoznanie unikatowej licencji transakcyjnej Użytkownika. E-książki zabezpieczone watermarkiem można odczytywać na wszystkich urządzeniach odtwarzających wybrany format (czytniki, tablety, smartfony). Nie ma również ograniczeń liczby licencji oraz istnieje możliwość swobodnego przenoszenia plików między urządzeniami. Pliki z watermarkiem są kompatybilne z popularnymi programami do odczytywania ebooków, jak np. Calibre oraz aplikacjami na urządzenia mobilne na takie platformy jak iOS oraz Android.
ISBN: 978-91-8034-901-7
Rozmiar pliku: 738 KB

FRAGMENT KSIĄŻKI

ROZ­DZIAŁ 1

_Fio­le­towe ta­pety w po­koju błysz­czały, jakby we wzór wple­ciono złote nitki. Za­słony były za­cią­gnięte i nie prze­pusz­czały świa­tła, ale mru­ga­jące czer­wone cy­fry na ra­dio­bu­dziku wska­zy­wały, że jest śro­dek dnia._

_Nad wez­gło­wiem łóżka wi­siał ob­raz na­ma­lo­wany farbą olejną. W sła­bym świe­tle lampki do­strze­głam na nim ko­bietę. Sie­działa pod drze­wem w zwiew­nej bia­łej su­kience, trzy­ma­jąc na ko­la­nach szcze­niaka. Wy­glą­dała na spo­kojną. Jakby nikt nie mógł jej skrzyw­dzić._

_Za­mknę­łam oczy. Pró­bo­wa­łam uda­wać, że to ja sie­dzę pod drze­wem, a nie leżę sku­lona w brud­nej po­ścieli. Bo­lało mnie wszystko, błą­dzi­łam ję­zy­kiem po ustach i do­ty­ka­łam ru­sza­ją­cego się przed­niego zęba. Prze­ży­łam. Znowu się udało._ROZ­DZIAŁ 2

Śmie­tana jest za­bar­wiona na ró­żowo przez ma­liny, a beza stward­niała, lecz mimo to Gu­stav Stark, przy­ja­ciel domu, łap­czy­wie wcina resztki tortu Pa­vlova, który Mona przy­go­to­wała w week­end. Sie­dzi przy stole w prze­stron­nej kuchni willi Björ­kås, a usa­do­wiona obok suczka Coco bacz­nie ob­ser­wuje każdy jego ruch. Dłoń Gu­stava lekko drży i je­dze­nie cza­sem spada na pod­łogę. Mona po­dej­rzewa, że to nie przez po­de­szły wiek, ale ze względu na nie­umie­jęt­ność opar­cia się pro­szą­cemu spoj­rze­niu Coco.

Z uśmie­chem od­wraca się do okna i wy­gląda na ze­wnątrz.

– No nie, pada śnieg – mówi zdzi­wiona na wi­dok du­żych bia­łych płat­ków wi­ru­ją­cych w po­wie­trzu.

– Ty­powa po­goda w kwiet­niu – kwi­tuje Gu­stav, wkłada łyżkę do ust i prze­żuwa. – Nad­ciąga bu­rza.

Mona kiwa głową. Z nie­obli­czal­nym kwiet­niem ni­gdy nic nie wia­domo. Jed­nego dnia świeci słońce, a na­stęp­nego sza­leje śnie­życa. Wsta­wia ku­bek do eks­presu, a kiedy kawa się pa­rzy, Mona od­wraca wzrok i pa­trzy na szybko gęst­nie­jącą za­dymkę. Mo­stek nad sta­wem nie­opo­dal domu jest już po­kryty śnie­giem, a w si­to­wiu czają się kaczki.

Mona ła­pie się na tym, że prze­suwa pa­lec po bliź­nie na skroni. Szybko opusz­cza rękę. Ten gest stał się jej god­nym po­ża­ło­wa­nia zwy­cza­jem. Sied­miu szwów już nie ma, rana się za­go­iła, ale da­lej jest czer­wona, a w do­tyku czuć na­pi­na­jącą się skórę. Mo­gło jed­nak być znacz­nie go­rzej.

– Jak tam? – pyta Gu­stav, gło­śno sior­biąc kawę.

Jego głos wy­rywa Monę z za­my­śle­nia. Od­wraca się do niego.

– Wszystko do­brze – mówi bar­dziej ener­gicz­nie, niż wy­ni­ka­łoby to z jej sa­mo­po­czu­cia.

Męż­czy­zna wolno kiwa głową.

– Na­prawdę? – pyta, a w skry­tych pod krza­cza­stymi brwiami ciem­nych oczach błysz­czą pło­mie­nie świec. Mona czuje się tak, jakby prze­szy­wał ją wzro­kiem na wy­lot. Od­wraca głowę.

Gu­stav ma ra­cję. Nie jest do­brze. Od za­bój­stwa Pierre’a i na­pa­ści w domu mi­nęły cztery mie­siące i Mona wciąż nie po­trafi za­po­mnieć o tym, co się stało. Im obojgu. Może Gu­sta­vowi jest ła­twiej, mimo że też mocno ucier­piał. Na szczę­ście kiedy zna­le­ziono go wraz z Coco w jed­nej z kla­tek w kli­nice we­te­ry­na­ryj­nej, którą daw­niej pro­wa­dził w piw­nicy, oboje byli cali i zdrowi.

My­liła się, za­kła­da­jąc, że ma mnó­stwo czasu, aby zna­leźć spo­sób, jak obro­nić sie­bie i bli­skich przed Ale­xan­drem. Kiedy ode­tchnęła z ulgą, prze­ko­nana, że jest bez­pieczna, jej naj­lep­szy przy­ja­ciel przy­pła­cił to ży­ciem.

– Nie, nie jest do­brze – od­po­wiada, wyj­muje ku­bek z eks­presu i siada przy stole. – Przy­jaźń ze mną bywa nie­bez­pieczna.

– Tak, to prawda – zga­dza się Gu­stav. – Od­kąd wpro­wa­dzi­łaś się do Var­gön, nie było tu ani chwili spo­koju. Ale po­wie­dział­bym, że za­lety prze­wa­żają nad wa­dami.

Mona prze­krzy­wia głowę.

– Jak to?

– Je­śli po­mi­niemy wszyst­kie okrop­no­ści, można po­wie­dzieć, że od­kąd tu przy­je­cha­łaś, ży­cie stało się znacz­nie we­sel­sze.

Mona uśmie­cha się do niego. Słowa Gu­stava do­dają jej otu­chy, na­wet nie czuje się prze­ko­nana, że po­winna zo­stać w Var­gön. Ale jak mo­głaby zo­sta­wić to wszystko? Nie wy­obraża so­bie ży­cia bez chłop­ców, choć An­ton co­raz bar­dziej się od niej od­suwa. Ani bez pięk­nego domu, przy­ja­ciół czy Heddy, która stała się dla niej pra­wie jak córka. Na samą myśl o tym czuje skurcz w żo­łądku. Opusz­cza wzrok na Coco, która na­dal pró­buje wy­że­brać coś od Gu­stava. Bo­le­sna prawda jest taka, że pew­nie nie bę­dzie miało zna­cze­nia, czy zo­sta­nie, czy wy­je­dzie. Ale­xan­der wszę­dzie ją znaj­dzie.

Ci­szę prze­rywa dzwo­nek te­le­fonu. Mona zrywa się szybko, czu­jąc ulgę, że coś prze­rwało jej po­tok my­śli, i pod­cho­dzi do blatu, żeby ode­brać. Niebo za oknem na­brało ciem­nej, sta­lo­wej barwy, a o szyby bębni deszcz ze śnie­giem. W świe­tle ulicz­nej la­tarni Mona do­strzega idącą przez park po­stać; ten ktoś wtu­lił głowę w ra­miona i po­chyla się do przodu dla ochrony przed desz­czem i wia­trem, które jesz­cze się wzma­gają. Bu­rza, o któ­rej mó­wił Gu­stav, wkrótce roz­pęta się nad nimi.

Unosi ko­mórkę i wi­dzi, że dzwoni do niej ktoś z nie­zna­nego nu­meru. Pło­mie­nie sto­ją­cych na stole świec drgają. Mona ką­tem oka za­uważa, że Gu­stav się na­chyla i daje Coco ka­wa­łek bezy.

Od­biera.

– Mona Schil­ler – mówi.ROZ­DZIAŁ 3

Kiedy Hedda Ma­gnus­son pod­jeż­dża przed willę Björ­kås i par­kuje, mu­zyka hu­czy, a dud­nie­nie ba­sów czuć w ca­łym ciele. Wy­łą­cza sil­nik, mu­zyka cich­nie i w sa­mo­cho­dzie sły­chać tylko bęb­niące o dach kro­ple desz­czu. Sie­dzi nie­ru­chomo z rę­kami na kie­row­nicy i wy­gląda przez szybę. Po pa­da­ją­cym wcze­śniej śniegu nie ma już śladu, woda w sta­wie bul­go­cze od desz­czu, a na­prze­ciwko wznosi się duży bu­dy­nek.

Hedda od­gar­nia z po­liczka dłu­gie pa­smo ciem­nych wło­sów i sięga po oparte o fo­tel pa­sa­żera kule. Jesz­cze z ty­dzień i bę­dzie mo­gła po­zbyć się tego prze­klę­tego gipsu. To druga tura, bo po­now­nie zła­mała zo­pe­ro­wane wcze­śniej ko­ści pod­czas tre­ningu boksu taj­skiego. Le­karz nie był za­do­wo­lony. Ob­wi­niał ją, twier­dząc, że wró­ciła na ring sta­now­czo za wcze­śnie. Opa­no­wa­nie ni­gdy nie na­le­żało do jej moc­nych stron. I tak do­brze, że to lewa stopa, więc może pro­wa­dzić sa­mo­chód.

Bie­rze głę­boki od­dech i otwiera drzwiczki, które od razu po­rywa wiatr, więc przy wy­sia­da­niu Hedda musi je mocno trzy­mać. Ude­rzają w nią zimne kro­ple desz­czu. Unosi ra­miona, wkłada ręce w uchwyty kul i łok­ciem za­myka drzwi sa­mo­chodu.

Kuś­tyka po żwi­ro­wej ścieżce, śli­zga się i miota prze­kleń­stwo, ale szybko od­zy­skuje rów­no­wagę. Krótka droga do stopni przed drzwiami wy­star­czy, by prze­mo­kła do su­chej nitki. Drży z zimna. Chce wejść, wziąć go­rący prysz­nic, wśli­zgnąć się do łóżka pod grubą koł­drę i obej­rzeć ja­kiś film. Musi oczy­ścić my­śli. Stopa się za­goi, go­rzej z raną po zdra­dzie Be­lindy Bauer.

Wska­kuje po ka­mien­nych scho­dach za­bar­wio­nych przez deszcz na czarno. Zimny wiatr szar­pie jej dłu­gie włosy i smaga ją nimi po ple­cach. Je­śli Be­linda rze­czy­wi­ście jest jej matką, to sy­tu­acja staje się na­prawdę chora. Była w jej ży­ciu przez po­nad rok i na­wet się na ten te­mat nie za­jąk­nęła. Poza tym skło­niła córkę do roz­po­czę­cia pracy strip­ti­zerki w swo­ich klu­bach. Jaka matka robi coś ta­kiego? Tylko kom­plet­nie ze­psuta.

W końcu otwiera drzwi i wcho­dzi do cie­płego wnę­trza.

– Hedda! – krzy­czy Mona. – To ty?

– Tak! – od­po­wiada Hedda i siada na so­fie w przed­po­koju. Chwyta mo­kry but i za­czyna cią­gnąć.

Coco przy­biega się przy­wi­tać. Za­raz po­tem wcho­dzi Mona, nio­sąc ze sobą za­pach ko­rzen­nych per­fum.

– Po­cze­kaj, po­mogę ci. – Mona się na­chyla, zdej­muje jej but i sta­wia go na półce na obu­wie. – O rety – mówi po chwili, pa­trząc na Heddę. – Je­steś kom­plet­nie prze­mo­czona.

Hedda czuje, że desz­czówka ska­puje jej z wło­sów i spływa po twa­rzy.

– Wiem – rzuca i spo­gląda na ciemne od wody szare spodnie dre­sowe. – Leje jak z ce­bra.

– Tak, to prawda – od­po­wiada Mona i z to­a­lety dla go­ści przy­nosi ręcz­nik. Po­daje go dziew­czy­nie i po­pra­wia blond grzywkę. Hedda wy­ciera mo­krą twarz, a kiedy opusz­cza ręcz­nik, na­po­tyka spoj­rze­nie Mony. Wi­dzi błysk w błę­kit­nych oczach, a chwilę póź­niej Mona oznaj­mia: – Przy­ję­łam nowe zle­ce­nie.ROZ­DZIAŁ 4

Bu­rza z po­przed­niego dnia ustała. Kiedy Mona par­kuje sa­mo­chód przed białą willą na Ström­slund w Trol­l­hät­tan, niebo jest błę­kitne i bez­chmurne.

– No to je­ste­śmy na miej­scu – oznaj­mia. W jed­nym ze szpro­so­wych okien od­bija się świa­tło.

Hedda kiwa głową i pa­trzy na piękną willę z prze­łomu wie­ków, z oszkloną we­randą na dol­nej i gór­nej kon­dy­gna­cji.

– No tak. Wła­śnie so­bie uświa­do­mi­łam, że ni­gdy nie by­łam w tej dziel­nicy. A prze­cież miesz­kam w Trol­l­hät­tan prak­tycz­nie od uro­dze­nia.

– Nie by­łaś tu? – pyta Mona ze zdzi­wie­niem, a jej wzrok pada na ró­żowy sku­ter elek­tryczny, który stoi obok sa­mo­cho­dów na sze­ro­kim pod­jeź­dzie do ga­rażu. Pa­suje do tego miej­sca, ale po dru­giej stro­nie mia­sta, gdzie do­ra­stała Hedda, byłby jak kwia­tek do ko­żu­cha.

– My­ślisz, że na­leży do So­phie? – pyta Hedda, wi­dząc, na co pa­trzy Mona.

– Być może – od­po­wiada Mona, zer­ka­jąc w jej stronę. Te­raz, jak się zdaje, Hedda są­dzi, że zle­ce­nie jest w po­rządku, ale na po­czątku ko­men­to­wała je stwier­dze­niami w stylu: „roz­pusz­czony ba­chor, który za­po­mina się ode­zwać” i „roz­piesz­czona na­sto­latka my­śląca tylko o so­bie”.

Moż­liwe, że So­phie jest roz­piesz­czona, ale jej ro­dzice się nie­po­koją. Tak bar­dzo, że za­an­ga­żo­wali je do po­szu­ki­wań. Sta­now­czo zbyt wielu ro­dzi­ców ma gdzieś swoje dzieci. Nie ulega wąt­pli­wo­ści, że pań­stwo Öber­go­wie do ta­kich nie na­leżą. Choćby to spra­wia, że warto się przyj­rzeć tej spra­wie. Oczy­wi­ście nie dla pie­nię­dzy, tylko dla­tego, że praca to naj­lep­szy spo­sób na za­ję­cie czymś my­śli.

Mona otwiera drzwi sa­mo­chodu.

– Idziemy? – pyta, a Hedda po­twier­dza ski­nie­niem.

Kiedy ru­szają sze­roką ogro­dową ścieżką, Mona czuje na twa­rzy cie­pło słońca. Przy­gląda się Hed­dzie. Gips wy­gląda nie­zgrab­nie na jej szczu­płych no­gach, ale Hedda spraw­nie do­ciera do celu i na­ci­ska przy­cisk dzwonka.

Drzwi się otwie­rają. W progu stoi Su­sanne Öberg. Ma na so­bie wią­zaną pod szyją błysz­czącą kre­mową bluzkę i czarną ma­ry­narkę. Wy­gląda do­kład­nie tak, jak Mona ją za­pa­mię­tała. Jest rów­nie wy­soka i chuda. Ma na­wet taką samą krótką fry­zurę.

– Miło cię znowu zo­ba­czyć po tylu la­tach, na­wet je­śli oko­licz­no­ści mo­głyby być lep­sze – mówi Mona, kiedy wcho­dzą do domu.

– Po szes­na­stu – od­po­wiada Su­sanne, mie­rząc ją wzro­kiem od stóp do głów. – Ostatni raz wi­dzia­ły­śmy się w są­dzie w Väners­borgu. Ty by­łaś sę­dzią, a ja obroń­czy­nią. Mój klient zo­stał ska­zany na dwa lata wię­zie­nia za po­ważne nad­uży­cie za­ufa­nia i fał­szo­wa­nie spra­woz­dań fi­nan­so­wych. Do tego do­stał pię­cio­letni za­kaz pro­wa­dze­nia dzia­łal­no­ści.

– Ależ masz pa­mięć – mówi Mona ze śmie­chem i wska­zuje ręką to­wa­rzyszkę. – To Hedda, moja współ­pra­cow­niczka w agen­cji.

– Miło cię po­znać. – Su­sanne ści­ska Hed­dzie dłoń. –Ale co wam się stało? Wa­sza ścieżka ka­riery jest chyba nie­bez­pieczna – stwier­dza, pa­trząc na nie ze zmar­twioną miną. – Ty masz pro­blem ze stopą – zwraca się do Heddy, a w kie­runku Mony do­daje: – A ty… – urywa, do­ty­ka­jąc swo­jej skroni.

Mona do­tyka bli­zny. Przy­kryła ją ma­ki­ja­żem i pró­bo­wała za­sło­nić wło­sami, ale Su­sanne za­uważa każdy szcze­gół.

– To nic groź­nego – mówi z uśmie­chem, mimo że Su­sanne ma ra­cję. Wię­cej niż raz sy­tu­acja była nie­bez­pieczna dla nich obu.

Su­sanne się jej przy­gląda, a po chwili wzru­sza ra­mio­nami. Mona i Hedda ru­szają za nią sze­ro­kim ko­ry­ta­rzem.

– Po na­szym spo­tka­niu pod­jadę do pracy – oznaj­mia. – Pra­cuję nad IPO. De­biu­tem gieł­do­wym spółki – do­daje i zerka na Heddę, jakby chciała się upew­nić, że ta ro­zu­mie, o czym mowa. – Od cho­lery ro­boty. Ślę­czę nad tym dzień i noc i na­gle dzieje się coś ta­kiego. – Su­sanne kręci głową, wcho­dzą do kuchni. – To Ra­smus, mój mąż – oznaj­mia. – I tata So­phie – do­daje po chwili.

Mona się uśmie­cha, a Ra­smus ucieka wzro­kiem i wbija go w coś za jej ple­cami. Mona się od­wraca i wi­dzi, że do Su­sanne do­łą­czyła wy­soka, chuda dziew­czynka.

– To Ma­de­le­ine, młod­sza sio­stra So­phie – oznaj­mia Su­sanne i obej­muje córkę w ta­lii.

– Wi­taj, Ma­de­le­ine. A może po­win­nam się do cie­bie zwra­cać Madde? – od­zywa się Mona i za­uwa­żyw­szy, jak po­dobne do sie­bie są matka i córka, po­syła im uśmiech.

– Zwy­kle mó­wimy Ma­de­le­ine – od­po­wiada Su­sanne za­miast dziew­czynki, która uwal­nia się z uści­sku mamy i osuwa na krze­sło przy stole. Wy­ciąga chudą dłoń w kie­runku ta­le­rza z buł­kami, ale spoj­rze­nie Su­sanne spra­wia, że na­tych­miast ją cofa.

Wszy­scy po­zo­stali też sia­dają przy stole, a kiedy Ra­smus po­daje her­batę, Su­sanne za­czyna mó­wić:

– No więc So­phie za­gi­nęła w pią­tek. Mamy na­dzieję, że po­mo­że­cie nam ją zna­leźć.

Mona od­po­wiada ski­nie­niem.

– Też mamy taką na­dzieję. A co mó­wiła po­li­cja? – pyta i wska­zuje głową Ra­smusa, gdy ten na­peł­nia jej fi­li­żankę.

– Nie roz­ma­wia­li­śmy z po­li­cją.

Mona nie­ru­cho­mieje, za­trzy­mu­jąc fi­li­żankę w po­ło­wie drogi do ust.

– Chwi­leczkę – mówi. – So­phie nie ma od trzech dni, a wy nie skon­tak­to­wa­li­ście się z po­li­cją?

Su­sanne na­po­tyka jej spoj­rze­nie.

– Mówmy cał­kiem szcze­rze: oboje wiemy, że po­li­cja nam nie po­może. Oczy­wi­ście, mo­żemy zło­żyć za­wia­do­mie­nie, ale sprawa wy­lą­duje tylko na dnie wiel­kiego stosu na czy­imś biurku. Ta­kie przy­padki po pro­stu nie są prio­ry­te­towe, zwłasz­cza że już kie­dyś za­gi­nęła, a po­tem wró­ciła do domu – mówi Su­sanne, pró­buje her­baty i od­sta­wia ku­bek. – Poza tym nie chcę do­star­czać lu­dziom roz­rywki do kawy. Nie każdy po­li­cjant w tym mie­ście musi wie­dzieć, że moja córka za­gi­nęła, i plot­ko­wać na ten te­mat.

Mona od­po­wiada ski­nie­niem. Su­sanne ma ra­cję. Po­li­cja weź­mie pod uwagę to, co zda­rzyło się wcze­śniej, i nie prze­zna­czy na tę sprawę wiel­kich środ­ków. Zga­dza się też z ko­le­żanką, że po­ja­wią się plotki, ale w tej chwili nie to po­winno być jej naj­więk­szym zmar­twie­niem.

– Mo­gło jej się stać coś złego – oznaj­mia, na­po­ty­ka­jąc spoj­rze­nie Su­sanne.

– Tak, choć pew­nie nie­długo wróci do domu. Tak jak mó­wi­łam, nie byłby to pierw­szy raz, kiedy po­sta­no­wiła się z nami nie kon­tak­to­wać, więc naj­pew­niej nie grozi jej żadne bez­po­śred­nie nie­bez­pie­czeń­stwo.

– Ale je­śli uwa­ża­cie, że to nic groź­nego i wróci sama, to do czego je­ste­śmy wam po­trzebne? – pyta Hedda.

Su­sanne od­wraca się do niej.

– Py­ta­nie jest jak naj­bar­dziej za­sadne – oce­nia z na­my­słem. – Sy­tu­acja wy­gląda tak: całe na­sze ży­cie kręci się wo­kół So­phie. Gdzie jest, co robi, czy przyj­dzie do domu, czy do­brze się czuje? Nie wiem, ile razy było tak, że cze­ka­li­śmy tu z obia­dem, a ona nie przy­cho­dziła, cho­ciaż się z nią uma­wia­li­śmy. Ta­kie ży­cie nas wy­nisz­cza, trzeba z tym skoń­czyć. – Su­sanne pa­trzy na męża, a on kiwa głową na po­twier­dze­nie. – My­ślę, że je­śli do­trzemy do źró­dła tego wszyst­kiego i raz na za­wsze usta­limy, co się dzieje w jej ży­ciu, może uda nam się to za­trzy­mać i sy­tu­acja wróci do normy.ROZ­DZIAŁ 5

An­ton Asplund idzie ko­ry­ta­rzem ko­mi­sa­riatu w Trol­l­hät­tan. Na jego dro­dze leży pu­ste pu­dło. Już ma je prze­su­nąć stopą, kiedy sły­szy ra­do­sne głosy do­bie­ga­jące od strony au­to­matu do kawy. Mocny kop­niak spra­wia, że pu­dło wznosi się w po­wie­trze i po chwili spada z hu­kiem.

Śmiech ko­le­żanki, Bo­dil Thu­lin, spra­wia, że An­ton za­ci­ska zęby. Przy­ja­ciółka jest mu po­trzebna, ale wła­śnie stoi pije kawę i śmieje się z ko­le­gami.

Jego dziecko mia­łoby już pra­wie sześć mie­sięcy. By­łoby bez­pieczne w pięk­nym, okrą­głym brzu­chu Gabbi. Po­ru­sza­łoby się tam, prze­cią­gało, może ssało kciuk, a Gabbi śpie­wa­łaby mu i opo­wia­dała o świe­cie na ze­wnątrz.

Tak długo ra­zem wal­czyli. Przez kilka lat byli gwał­tow­nie rzu­cani od na­dziei do roz­pa­czy, a cała ich ener­gia i wszyst­kie pie­nią­dze szły na je­den cel – speł­nie­nie ma­rze­nia o po­sia­da­niu po­tom­stwa. An­ton my­śli o eu­fo­rii, którą po­czuli, kiedy Gabbi za­szła w ciążę, i bez­den­nej roz­pa­czy, gdy dziecko stra­cili.

Mija Bo­dil, sta­wia­jąc dłu­gie kroki i nie pa­trząc ani na nią, ani na resztę. Głosy milkną i An­ton się orien­tuje, że go za­uwa­żyli. Czuje na ple­cach ich spoj­rze­nia, ma ochotę się od­wró­cić i ka­zać im spier­da­lać, ale się po­wstrzy­muje. Idzie do ga­bi­netu i mocno za­myka za sobą drzwi. Wie­sza kurtkę na ha­czyku, siada przy biurku i pa­trzy pro­sto przed sie­bie. Do­cho­dzi do wnio­sku, że po­trzeba mu kawy. Gdy tylko tamci się ro­zejdą i za­czną pra­co­wać, przy­nie­sie so­bie fi­li­żankę.

Od­wraca się do kom­pu­tera i go włą­cza. Otwie­rają się drzwi i wcho­dzi Bo­dil. An­ton nie od­rywa wzroku od mo­ni­tora, ale ką­tem oka do­strzega, że ko­le­żanka pod­cho­dzi do krze­sła dla go­ści i siada. Jak zwy­kle wnosi woń snusa i obory, ale tym ra­zem rów­nież kawy.

– Masz – oznaj­mia, sta­wia fi­li­żankę na biurku i kła­dzie obok teczkę z do­ku­men­tami.

An­ton zwie­sza wzrok na nie­bie­ski ku­bek i wi­dzi uno­szące się cien­kie pa­semko pary. Zgod­nie z jego upodo­ba­niami do­lała odro­binę mleka. Mimo to mówi do niej:

– Nie, dzięki.

– Okej – od­po­wiada Bo­dil, od­chyla się na opar­cie krze­sła i wy­ciąga nogi przed sie­bie.

An­ton od­wraca się do kom­pu­tera i wpi­suje ha­sło. Za­nim prze­niósł spoj­rze­nie na mo­ni­tor, zdą­żył do­strzec w jej oczach urazę. Wie jed­nak, że to nie jego wina. To Bo­dil go zra­niła, a nie od­wrot­nie. Nie chce jej kawy. Niech po­czę­stuje ko­le­gów za drzwiami. Jakby czy­tała mu w my­ślach, Bo­dil rzuca:

– Opo­wia­da­łam o czymś, co wy­da­rzyło się w week­end. Dla­tego się śmia­li­śmy.

– Aha – kwi­tuje An­ton, nie pa­trząc na nią. Daw­niej nie było mię­dzy nimi ta­kiej pustki. Bo­dil na­le­żała do nie­licz­nych osób, przy któ­rych czuł się od­prę­żony. Ci­sza zwy­kle była wy­godna i mo­gli w niej wy­po­czy­wać, tym ra­zem jed­nak jest kło­po­tliwa i An­ton wo­lałby, by Bo­dil zo­sta­wiła go w spo­koju.

– Już dawno nie mia­łeś ze sobą tych smacz­nych ka­na­pek z chleba na za­kwa­sie, który zwy­kle pie­czesz – mówi Bo­dil.

An­ton po­woli za­myka oczy i otwiera je z po­wro­tem. Bo­dil wy­ciąga rękę, ale on nie jest w sta­nie jej chwy­cić i po­now­nie za­pada ci­sza.

– Sły­sza­łeś, że przy ko­ściele w Trol­l­hät­tan po­wie­siła się ja­kaś dziew­czynka? – pyta w końcu Bo­dil.

An­ton od­po­wiada prze­czą­cym ru­chem głowy.

– Pe­tra po­le­ciła mi to zba­dać.

Tym ra­zem An­ton pod­nosi wzrok. Pa­trzy w jej oczy za okrą­głymi oku­la­rami. Je­den za­usz­nik na­dal skle­jony jest srebrną ta­śmą, choć ze­psuł się kilka mie­sięcy wcze­śniej.

– Aha – mówi i kła­dzie dło­nie na biurku. – A ode mnie czego by chciała?

Bo­dil spusz­cza wzrok.

– Nie wiem, ale po­my­śla­łam…

An­ton za­czyna ro­zu­mieć, dla­czego przy­szła i czę­sto­wała go kawą. Bo­dil chce wy­móc na nim zgodę, by wzięła to za­da­nie sama. Ale dla­czego miałby to zro­bić? Dla­czego ma uła­twiać ży­cie wszyst­kim in­nym, kiedy jemu nikt nie po­maga?

Od­chyla się, krzy­żuje ręce na piersi i czu­jąc, jak opar­cie ustę­puje pod jego cię­ża­rem, ob­ser­wuje ją w mil­cze­niu. Pa­trzy na spierzch­nięte dło­nie ko­le­żanki, które się­gają do kie­szeni po pu­de­łeczko jak po boję ra­tun­kową. Na ostrzy­żone do­mo­wym spo­so­bem na­stro­szone włosy. Na po­ma­rań­czową bluzę po­la­rową z lat osiem­dzie­sią­tych i zno­szone dżinsy.

– Dla­czego w ta­kim ra­zie tu przy­szłaś? – pyta w końcu.

– Co ta­kiego? – od­po­wiada Bo­dil ze zdzi­wie­niem, w końcu wyj­mu­jąc to prze­klęte pu­de­łeczko.

– Je­śli mam nie pra­co­wać przy tej spra­wie, to nie mu­sisz przy­cho­dzić do mnie i glę­dzić.

Bo­dil długo się w niego wpa­truje.

– Okej – mówi i kiwa głową. – My­śla­łam po pro­stu…

– Idź już – prze­rywa An­ton. Chce, żeby mu dano spo­kój. Jest taki zmę­czony pod­cho­dami.

– Ale… – za­czyna znów Bo­dil i pró­buje wy­cią­gnąć rękę, ale An­ton się cofa.

– Idź już – po­wta­rza.

Bo­dil kiwa głową i po­woli wstaje. Pa­trzy na niego, a po­tem chowa pu­de­łeczko snusa do kie­szeni i wy­cho­dzi z po­koju.

An­ton wpa­truje się w jej plecy i ogar­nia go pustka. Stra­cił też Bo­dil. Wkrótce nie bę­dzie miał już ni­kogo.

Wtedy za­uważa, że Bo­dil zo­sta­wiła teczkę; już ma krzyk­nąć za ko­le­żanką, ale się po­wstrzy­muje. Nie jest jej se­kre­ta­rzem. Niech sama pil­nuje swo­ich rze­czy.

Od­wraca się do kom­pu­tera, ale teczka przy­ciąga jego wzrok. Dla­czego Pe­tra pro­siła Bo­dil o zba­da­nie sprawy sa­mo­bój­stwa? Czy ist­nieje po­dej­rze­nie po­peł­nie­nia prze­stęp­stwa? An­ton pa­trzy w kie­runku drzwi, przy­ciąga do sie­bie teczkę i otwiera.

Naj­pierw wi­dzi zdję­cie. Zbli­że­nie mło­dej ko­biety. Jej oczy są za­mknięte, a dłu­gie rzęsy błysz­czą. Może od szronu, bo noc była zimna. Jej biała twarz stała się sztywna jak ma­ska, usta mają bla­do­siny ko­lor, a dłu­gie włosy są roz­rzu­cone wo­kół twa­rzy. Dolna warga jest na­brzmiała i pęk­nięta, a prawe oko po­si­nia­czone.

An­ton prze­cho­dzi do ko­lej­nego zdję­cia. Znów ta sama młoda ko­bieta. Tym ra­zem zwisa z drzewa, wo­kół szyi ma owi­nięty so­lidny sznur. Za nią, na tle czar­nego nieba, wi­dać czer­wone wieże ko­ścioła w Trol­l­hät­tan.ROZ­DZIAŁ 6

Mona po­chyla się nad sto­łem i obej­muje fi­li­żankę her­baty.

– Opo­wiedz­cie, jak to daw­niej u was było, za­nim sy­tu­acja za­częła wy­glą­dać tak jak te­raz.

Su­sanne prze­cze­suje dło­nią krót­kie ciemne loki i wzdy­cha.

– By­li­śmy nor­malną ro­dziną. So­phie za­cho­wy­wała się nor­mal­nie. Miała ko­nia i uwiel­biała na nim jeź­dzić. Te­raz to Ma­de­le­ine musi się zaj­mo­wać Spen­ce­rem – wy­ja­śnia, zerka na córkę i kon­ty­nu­uje: – Grała w te­nisa. Miała bar­dzo do­bre oceny. I przy­ja­ciół! Mnó­stwo przy­ja­ciół, nasz domu za­wsze był pe­łen, ale prze­stała się z nimi spo­ty­kać.

– So­phie stała się okropną na­sto­latką – do­daje Ra­smus. – Ni­gdy nie są­dzi­li­śmy, że nas to spo­tka.

Su­sanne pa­trzy na niego i kiwa głową.

– Stała się gło­śna i kłó­tliwa. Za­nie­dbuje szkołę i nie chce z nami miesz­kać. Ale ma do­piero pięt­na­ście lat i nie mo­żemy po­zwo­lić jej się wy­pro­wa­dzić. Zro­bi­li­śmy, co mo­gli­śmy: urzą­dzi­li­śmy dom przy ba­se­nie i się tam prze­nio­sła. W ten spo­sób mieszka z nami i jed­no­cze­śnie nie mieszka. Zro­biło się tro­chę spo­koj­niej.

– Ale tylko tro­chę – wtrąca Ra­smus. – Nie­długo po­tem za­częło się od nowa.

Su­sanne wzdy­cha.

– Nie ro­zu­miem, jak mo­gło do tego dojść. So­phie jako mała dziew­czynka była naj­mil­szą istotą na świe­cie.

Oboje milkną, za­trzy­mują nie­wi­dzące spoj­rze­nia na ja­kimś punk­cie i osu­wają się w prze­paść daw­nych wspo­mnień.

– Ale co może się kryć za tą na­głą zmianą jej za­cho­wa­nia? – pyta Mona. – Na pewno się pań­stwo nad tym za­sta­na­wiali.

– Oczy­wi­ście, że tak – od­po­wiada Su­sanne. – I rzecz ja­sna, pró­bo­wa­li­śmy z nią roz­ma­wiać, ale nic nie dało się z niej wy­cią­gnąć.

– Może po­wo­dem jest to, że ni­gdy nie ma cię w domu? – po­wie­trze prze­cina wy­soki głos Ma­de­le­ine i wszy­scy od­wra­cają się w jej stronę.

– My­ślisz, że jak za­ra­biamy na to wszystko? – Su­sanne ata­kuje córkę jak ko­bra. – Na twoje ubra­nia, obozy że­glar­skie i inne rze­czy dla cie­bie? My­ślisz, że to jest za darmo?

Ma­de­le­ine szuka spoj­rze­niem Ra­smusa, a po­tem spusz­cza wzrok i wbija go w stół.

– Prze­pra­szam – mówi Su­sanne i wy­ciąga do niej rękę, ale Ma­de­le­ine robi unik. Su­sanne od­wraca się więc do Mony. – Je­stem tro­chę zde­ner­wo­wana – do­daje. – Ma­de­le­ine ma ab­so­lutną ra­cję. Dużo pra­cuję, ale nie ro­zu­miem, jaki to ma zwią­zek z tym, że So­phie jest, jaka jest. Mam wielu przy­ja­ciół, któ­rzy pra­cują pra­wie tyle co ja, ale ich dzieci nie prze­szły aż ta­kiej prze­miany.

Mona kiwa głową i w po­koju za­pada ci­sza.

– A pan? – pyta w końcu Hedda, zwra­ca­jąc się do Ra­smusa. – Czym pan się zaj­muje?

– Je­stem kon­sul­tan­tem do spraw za­rzą­dza­nia. Mam małą firmę.

– I nie pra­cuje pan tak dużo?

Ra­smus kręci głową, nie od­po­wia­da­jąc.

– No to pew­nie wi­duje pan So­phie nieco czę­ściej?

– Chciał­bym.

– To zna­czy, że nie?

– Nie – przy­znaje Ra­smus. – Szcze­rze mó­wiąc, nie jest tym za­in­te­re­so­wana. A sta­ra­łem się, na­prawdę.

– Okej – od­po­wiada Hedda.

– Od kiedy tak jest? – pyta Mona po chwili.

– Mniej wię­cej od roku – mówi Su­sanne.

– I nie wiąże się to z żad­nym kon­kret­nym wy­da­rze­niem?

– Nie. A przy­naj­mniej nic mi o tym nie wia­domo.

Mona pa­trzy py­ta­jąco na Ra­smusa i Su­sanne, ale oboje kręcą głową.

– Czy So­phie ma chło­paka?

– Nie – od­po­wiada szybko Su­sanne.

– O ile wam wia­domo – do­daje Hedda.

Su­sanne wle­pia w nią wzrok.

– Tak jest – od­po­wiada sztywno ko­bieta i w kuchni znów za­pada ci­sza.

– Mo­żemy na chwilę wró­cić do tego, że już wcze­śniej zni­kała? Co mo­że­cie o tym po­wie­dzieć? – pyta Mona, uno­sząc do ust fi­li­żankę her­baty.

– Cóż mo­żemy po­wie­dzieć? Wy­cho­dzi bez słowa i wraca do domu, kiedy po­trze­buje pie­nię­dzy albo czy­stych ubrań.

– Ile razy zro­biła coś ta­kiego?

Su­sanne roz­kłada ręce.

– Prze­sta­łam li­czyć – mówi.

– Mniej wię­cej.

– Może kil­ka­na­ście razy.

– Ro­zu­miem. – Mona kiwa głową. – Chcia­ła­bym wró­cić do kwe­stii po­li­cji. Na­wet je­śli nie trak­tuje tego typu spraw prio­ry­te­towo, uwa­żam, że po­win­ni­śmy ją w to włą­czyć. So­phie mo­gło się coś stać. Może jest ranna i po­trze­buje po­mocy.

Su­sanne pry­cha.

– A może chce tylko zwró­cić na sie­bie uwagę. Czy wszystko nie spro­wa­dza się wła­śnie do tego? My­śli tylko o so­bie i nie ob­cho­dzi jej, że się mar­twimy – mówi Su­sanne, spo­ty­ka­jąc się wzro­kiem z Moną. – Wiem, że wy­cho­dzę na su­rową, ale je­stem cho­ler­nie zmę­czona całą tą sy­tu­acją.

Mona spo­gląda na Ra­smusa.

– Zga­dzasz się z tym?

Ra­smus kiwa głową.

– Naj­waż­niej­sze, aby­śmy usta­lili, dla­czego tak się dzieje, by­śmy mo­gli to za­koń­czyć. Ale nie wiem, co by­łoby w tej sy­tu­acji naj­lep­sze. Moż­liwe, że po­trze­bu­jemy wię­cej po­mocy jako ro­dzice, a So­phie po­winna może z kimś po­roz­ma­wiać, nie mam jed­nak po­ję­cia, czy to do cze­go­kol­wiek do­pro­wa­dzi. Uwa­żam, że zro­bi­li­śmy, co w na­szej mocy, by do­ra­stała w do­brych wa­run­kach. Wła­ści­wie ni­czego jej nie bra­ko­wało – wy­ja­śnia Ra­smus i zerka na Ma­de­le­ine. – Pew­nie, Su­sanne i ja dużo pra­co­wa­li­śmy, ale chcemy dla na­szych có­rek tylko tego, co naj­lep­sze.ROZ­DZIAŁ 7

Wy­gląda to tak, jakby przez mały dom z ba­se­nem prze­szło tor­nado, przed­mioty unio­sły się w po­wie­trze, a po­tem spa­dły. Bez względu na to, do któ­rej czę­ści miesz­ka­nia So­phie za­gląda Mona, wi­dzi stosy ubrań i przed­mio­tów. Na ni­skim sto­liku wala się wszystko, od brud­nych na­czyń po pu­ste opa­ko­wa­nia po chip­sach, ozdoby i ko­sme­tyki. Zle­wo­zmy­wak w ma­łym anek­sie ku­chen­nym jest prze­peł­niony, a drzwi do ła­zienki są sze­roko otwarte. Wśród koł­der i po­du­szek na nie­po­sła­nym łóżku Mona do­strzega lap­topa, a na biurku przy oknie – kom­pu­ter ga­min­gowy. Marsz­czy nos. Tu­taj też czuć nie­przy­jemny za­pach, jakby coś w tym roz­gar­dia­szu gniło.

– Tak to wy­gląda – mówi Su­sanne, pod­no­sząc z pod­łogi spodnie.

– Za­cze­kaj – mówi Mona, wy­cią­ga­jąc rękę. – Nie po­win­ny­śmy tu ni­czego ru­szać, do­póki się nie do­wiemy, co spo­tkało So­phie.

Su­sanne na­tych­miast wy­pusz­cza spodnie z ręki.

– Oczy­wi­ście. Masz cał­ko­witą ra­cję – oznaj­mia, a jej po­liczki na­bie­rają ko­lo­rów.

– Czy po znik­nię­ciu So­phie był tu ktoś jesz­cze? – pyta Hedda i opiera się o jedną z kul.

Su­sanne kręci głową.

– Nie. Tylko zaj­rza­łam, żeby mieć pew­ność, że nie ma jej w domu, ale ni­czego nie do­ty­ka­łam – mówi i ogar­nia wzro­kiem po­miesz­cze­nia. – Mogę przy­siąc, że wtedy po­kój wy­glą­dał i pach­niał ina­czej.

– Czy zwy­kle tak to wy­gląda? – Mona wska­zuje po­kój ręką. – Nie że­bym uwa­żała to za coś dziw­nego. Po­koje na­sto­la­tek nie słyną z czy­sto­ści.

– My­ślę, że tak, ale, szcze­rze mó­wiąc, nie wcho­dzi­łam tu zbyt czę­sto. So­phie nie chce mnie u sie­bie wi­dzieć. De­ner­wuje się, mówi, że je­stem cie­kaw­ska i mie­szam się do jej spraw, więc trzy­mam się na ubo­czu. Tak jest naj­pro­ściej.

Mona kiwa głową. Nie prze­cho­dziła tego, co opi­suje Su­sanne, ale za­cho­wa­nie An­tona w ostat­nim cza­sie spra­wia, że po­trafi so­bie wy­obra­zić, ja­kie to musi być trudne.

– Wróci, kiedy ten ciężki okres mi­nie – mówi, pró­bu­jąc po­cie­szyć ko­le­żankę. – Zo­sta­nie­cie wtedy naj­lep­szymi przy­ja­ciół­kami.

– Obyś miała ra­cję.

– Wszystko się ułoży, zo­ba­czysz. Te­raz jed­nak Hedda i ja chcia­ły­by­śmy tu spę­dzić kilka mi­nut same. Do­brze bę­dzie się ro­zej­rzeć. Je­śli coś znaj­dziemy, oczy­wi­ście damy ci znać – do­daje.

Su­sanne wy­gląda, jakby się wa­hała, ale w końcu kiwa głową. Za­nim znika za drzwiami, przy­staje i się od­wraca. – Będę tuż obok. W ra­zie czego wo­łaj­cie.

– Do­brze – mówi Mona i pa­trzy za Su­sanne, gdy ta za­myka za sobą drzwi. Po­tem prze­suwa wzro­kiem po po­koju. – Ale roz­gar­diasz – ko­men­tuje i od­suwa stopą but.

Hedda kiwa głową, kuś­ty­ka­jąc, do­ciera do łóżka i ciężko siada na skraju.

– To na­prawdę za­sy­fiony po­kój na­sto­latki, je­śli chcesz znać moje zda­nie – oznaj­mia, pro­stuje rękę i przy­ciąga do sie­bie kom­pu­ter. Chce go otwo­rzyć, ale czuje opór. Oka­zuje się, że od­po­wiada za to pod­łą­czony do prądu ka­bel. Hedda do­strzega jed­nak coś jesz­cze. – Spójrz tu­taj – mówi i pod­nosi wzrok.

– O co cho­dzi? – pyta Mona, pod­cho­dzi do łóżka i wi­dzi trzy te­le­fony ko­mór­kowe le­żące je­den obok dru­giego. Marsz­czy czoło i pa­trzy py­ta­jąco na Heddę.ROZ­DZIAŁ 8

An­ton nie­chęt­nie siada na krze­śle dla go­ści w ga­bi­ne­cie ko­mi­sarz Pe­try Tal­l­berg. Do­stał od niej ma­ilem we­zwa­nie – o je­de­na­stej miał się sta­wić na spo­tka­niu. Nie wie, czego Pe­tra od niego chce, ale prze­czuwa, że nie cho­dzi o nic do­brego.

Roz­gląda się, kiedy Pe­tra koń­czy to, co ma do zro­bie­nia przy kom­pu­te­rze. W ga­bi­ne­cie nie ma nic oso­bi­stego. Wła­ści­cielka nie trzyma w nim żad­nych zdjęć ani pa­mią­tek. W chwili, gdy Pe­tra wci­ska en­ter i od­wraca się do An­tona, przy­cho­dzi mu do głowy, że nie ma tu na­wet półki na książki.

Pe­tra zdej­muje oku­lary i ostroż­nie kła­dzie je przed sobą na biurku.

– Słu­chaj – za­czyna. – Mar­twię się o cie­bie.

An­ton py­ta­jąco unosi brwi.

– Za­cho­wu­jesz się nie­swojo – do­daje Pe­tra i się na­chyla. An­ton otwiera usta, ale nie zdąża za­pro­te­sto­wać, kiedy prze­ło­żona unosi ku niemu rękę. – Zdaję so­bie sprawę, że prze­cho­dzisz ciężki okres. Ale to już nie zdaje eg­za­minu. Nie mo­żemy tego cią­gnąć. Czas, abyś znów sta­nął za ste­rami.

– W czym kon­kret­nie jest pro­blem? – pyta An­ton, nie ro­zu­mie­jąc. Prze­cież jest na miej­scu. Nie opu­ścił ani jed­nego dnia.

– Nie za­leży ci już na pracy.

An­ton pa­trzy jej w oczy i do­strzega w nich współ­czu­cie. Po­woli do­ciera do niego, o co cho­dzi. Bo­dil mu­siała się po­skar­żyć. Czuje pa­lącą wście­kłość, za­ci­ska zęby. Nikt nie ma prawa twier­dzić, że nie wy­ko­nuje swo­jej pracy, jak na­leży. Szcze­gól­nie Bo­dil, na okrą­gło plot­ku­jąca przy au­to­ma­cie z kawą. Ostat­nie, czego by chciał, to współ­czu­cie ze strony Pe­try Tal­l­berg.

– Na czym opie­rasz to stwier­dze­nie? – pyta sztywno. – Nie za­leży mi na pracy? Tak się aku­rat składa, że nie­wielu za­leży na niej tak bar­dzo, jak mnie.

Pe­tra przy­gląda mu się z na­my­słem.

– Ach tak? Bo na przy­kład pro­si­łam Bo­dil, aby wpro­wa­dziła cię w sprawę dziew­czyny przy ko­ściele. Za­po­zna­łeś się z nią?

An­ton przy­po­mina so­bie teczkę, którą Bo­dil zo­sta­wiła na jego biurku. Do­ciera do niego, że chciała z nim o tym po­roz­ma­wiać, ale nie dał jej szansy. Prak­tycz­nie wy­rzu­cił ją z ga­bi­netu.

– A to nie wszystko. Za­nie­dbu­jesz hi­gienę – cią­gnie nie­ubła­ga­nie Pe­tra, za­nim An­ton zdąży od­po­wie­dzieć. – Spójrz na przy­kład na swoją ko­szulę. Jest brudna.

An­ton spusz­cza wzrok i wi­dzi plamę na brzu­chu. Tam, gdzie wczo­raj roz­lał ke­czup. Chciał się prze­brać, ale za­po­mniał.

– Sprawa wy­gląda tak – kon­ty­nu­uje Pe­tra ostrzej­szym to­nem. – Je­śli się nie ogar­niesz, bę­dziesz mu­siał iść na zwol­nie­nie. Do­sta­łeś ode mnie czas, ale nie mogę już dać ci go wię­cej. Nie mo­żemy cię tu trzy­mać, je­śli masz tylko sie­dzieć i ga­pić się przed sie­bie pu­stym wzro­kiem.

An­ton wpa­truje się w Pe­trę. Wziąć zwol­nie­nie? Gdyby sie­dział do domu i tylko ła­ził z kąta w kąt, do­stałby szału.

– Nie – oznaj­mia. – Chcę pra­co­wać. Mogę to ro­bić.

Pe­tra pa­trzy na niego, jakby nie wie­działa, czy może ufać jego sło­wom.

– Opo­wiedz o spra­wie z ko­ścio­łem i zmar­łej dziew­czy­nie – prosi. – Wi­dzia­łem zdję­cia i chęt­nie usły­szę coś wię­cej.

Pe­tra na­dal na niego pa­trzy, jakby roz­wa­żała, co naj­le­piej zro­bić, aż w końcu sięga po oku­lary. Wkłada je i od­wraca się z po­wro­tem do kom­pu­tera.

– Zna­le­ziono ją po­wie­szoną na drze­wie przy ko­ściele w Trol­l­hät­tan. Po­cząt­kowo my­śle­li­śmy, że to sa­mo­bój­stwo, ale więk­szość fak­tów wska­zuje na za­bój­stwo.

An­ton na­chyla się w jej stronę.

– Co wiemy?

– Stała tam dra­binka. Na pierw­szy rzut oka ła­two uwie­rzyć, że dziew­czyna sama nią się po­słu­żyła, ale we­dług My i po­zo­sta­łych tech­ni­ków nie pa­suje to do ob­razu sy­tu­acji.

– Dla­czego?

– Nie stała na tej dra­bince sama.

An­ton py­ta­jąco prze­krzy­wia głowę.

– My zo­ba­czyła, że coś się nie zga­dza, więc prze­pro­wa­dzono re­kon­struk­cję. Oka­zało się, że ślady na ziemi nie są zgodne z wagą dziew­czyny ani z ru­chami, które by wy­ko­ny­wała, gdyby we­szła na dra­binkę, za­ło­żyła so­bie pę­tlę na szyję, a po­tem wy­ko­pała ją spod sie­bie.

An­ton znów wi­dzi oczyma wy­obraźni zdję­cie dziew­czynki. Za­mknięte oczy i twarz, która wy­gląda wręcz spo­koj­nie, je­śli nie li­czyć prze­bar­wio­nego si­niaka pod okiem i pęk­nię­tej wargi – ura­zów, które rów­nież prze­ma­wiają za wer­sją o mor­der­stwie, a nie sa­mo­bój­stwie.

– Kto ją zna­lazł?

– Ko­ścielny. Przy­szedł do pracy wcze­snym ran­kiem i zo­ba­czył ją wi­szącą na drze­wie. Można so­bie wy­obra­zić, że nie był to przy­jemny wi­dok.

– Co po­tem zro­bił?

– Wy­daje się, że przy­jął to ze spo­ko­jem. Mówi, że po­sta­wił dra­binkę, żeby ścią­gnąć dziew­czyną, ale zmie­nił za­miar, kiedy zo­ba­czył, że jest mar­twa. Moż­liwe, że wła­śnie tak po­wstały ślady, które od­kry­li­śmy na ziemi. Twier­dził też, że zba­dał jej puls.

– Co tam ro­biła dra­binka?

– Ko­ściół jest w trak­cie re­no­wa­cji. – An­ton kiwa głową, ale za­nim zdąża wy­ra­zić zdzi­wie­nie, że ko­ścielny ba­dał puls zmar­łej, Pe­tra po­dej­muje: – Le­karz me­dy­cyny są­do­wej twier­dzi, że kiedy po­wie­szono ją na drze­wie, już nie żyła. Nie miała też przy so­bie żad­nych do­ku­men­tów, co rzadko się zda­rza w wy­padku sa­mo­bójstw.

An­ton kiwa głową.

– Te­le­fonu ko­mór­ko­wego też nie miała? – pyta.

– Nie.

– Zo­stała okra­dziona?

– Nie wiemy. Ob­ra­że­nia wska­zują na po­bi­cie – oznaj­mia Pe­tra, od­chyla się na krze­śle i w końcu do­daje: – Chcę, abyś zaj­mo­wał się tym śledz­twem wraz z Bo­dil. Dasz radę?

– Tak – od­po­wiada An­ton i wstaje. – Za­cznę od razu.

Pod­cho­dzi do drzwi, ale przy­staje, sły­sząc głos Pe­try.

– An­ton! Po­sta­raj się, do dia­bła, że­bym tego nie ża­ło­wała.ROZ­DZIAŁ 9

Stu­ka­nie do drzwi jest tak słabe, że le­dwo je sły­chać. Mona, ma­jąc pew­ność, że to nie Su­sanne, daje znak Hed­dzie, by scho­wała te­le­fony ko­mór­kowe pod koł­drą.

– Pro­szę! – krzy­czy po chwili.

Drzwi się otwie­rają, w progu stoi Ma­de­le­ine. Wo­dzi po po­koju wiel­kimi ciem­nymi oczami, a Mona do­strzega w nich nie­po­kój i cie­ka­wość. Dziew­czyna ma do­piero trzy­na­ście lat, ale wy­gląda na star­szą. Jest wy­soka i smu­kła jak fo­to­mo­delka. Czarne ob­ci­słe spodnie zdra­dzają, jak szczu­płe ma nogi, ale reszta ciała kryje się pod dwa nu­mery za dużą szarą bluzą z kap­tu­rem.

– Wi­taj, Ma­de­le­ine – od­zywa się Mona. – Wejdź.

Dziew­czyna wcho­dzi i za­trzy­muje się tuż za pro­giem. Mona od­nosi wra­że­nie, że nie jest zdzi­wiona ba­ła­ga­nem w po­koju, i wy­ciąga z tego wnio­sek, że sio­stra So­phie bywa w tym po­koju czę­ściej niż matka.

– Po­trze­bu­jesz cze­goś? – pyta Hedda, od­kła­da­jąc lap­topa na łóżko.

Ma­de­le­ine zerka na nią i wzru­sza ra­mio­nami. Chwyta rę­kawy bluzy i na­ciąga na dło­nie.

Mona bie­rze le­żący w no­gach łóżka kra­cia­sty koc. Pod­cho­dzi do Ma­de­le­ine i na­rzuca jej go na ra­miona.

– Jak długo tu sta­łaś? – pyta. – Wy­da­jesz się ze­sztyw­niała z zimna.

– Chwilę – od­po­wiada Ma­de­le­ine i cia­śniej owija się ko­cem.

Mona kiwa głową.

– Jest zimno, mimo że wi­dać słońce. Dla­czego nie we­szłaś?

Ma­de­le­ine znów bez słowa wzru­sza ra­mio­nami.

– Chcia­łaś nam o czymś po­wie­dzieć? – pyta w końcu Mona.

Ma­de­le­ine otwiera usta, ale za­myka je z po­wro­tem. Zerka w bok, a Mona wy­czuwa, że dziew­czyna czuje się nie­zręcz­nie. Chyba wie dla­czego.

– Je­śli chcesz coś wy­ja­wić mnie i Hed­dzie, nie oba­wiaj się, ni­komu tego nie zdra­dzimy. Wszystko zo­sta­nie mię­dzy nami.

Ma­de­le­ine pa­trzy na nią, kiwa głową i uśmie­cha się słabo.

– Usiądź na chwilę – za­chęca Mona i wska­zuje ręką ka­napę. – Jak to jest mieć So­phie za sio­strę?

– No tak… – za­czyna Ma­de­le­ine, od­suwa le­żącą na ka­na­pie bluzę i siada. Dra­pie się po no­sie dłu­gim, chu­dym pal­cem. – Cza­sami do­brze, ale bywa też, że się kłó­cimy.

– O co?

– O nic spe­cjal­nego – od­po­wiada Ma­de­le­ine i wzru­sza ra­mio­nami. – Wie pani, jak to ro­dzeń­stwo.

– Tak, wiem – od­po­wiada Mona z sze­ro­kim uśmie­chem. – Mam dwóch sy­nów i wi­dzę, jak cza­sem wy­gląda mi­łość mię­dzy ro­dzeń­stwem.

Ma­de­le­ine kiwa głową.

– So­phie i ja mocno się róż­nimy – kon­ty­nu­uje. – Ale wiem z całą pew­no­ścią, że je­ste­śmy so­bie bli­skie. Taka mi­łość mię­dzy ro­dzeń­stwem, jak pani mówi.

Dziew­czyna urywa, a Mona siada na krze­śle i wska­zuje głową sto­jący na biurku mo­ni­tor.

– Grasz? – pyta, żeby Ma­de­le­ine się od­prę­żyła.

– Nie. – Dziew­czyna kręci głową. – Nie mam ta­kiego kom­pu­tera, a do tego na­wet się nie zbli­żam.

– Ro­zu­miem – od­po­wiada Mona. – Przy­cho­dzi ci do głowy, gdzie ona może być?

– Nie. Nie mam po­ję­cia.

– Oj, daj spo­kój – mówi Hedda i się na­chyla. – Je­steś prze­cież jej sio­strą – do­daje i wsuwa pa­lec pod gips, żeby się po­dra­pać. – Sio­stry mó­wią so­bie o róż­nych rze­czach. Je­stem pewna, że coś wiesz.

Ma­de­le­ine spo­gląda na nią sze­roko otwar­tymi oczami, a po­tem wy­ko­nuje prze­czący ruch głową.

– Nie, nie wiem. Gdy­bym wie­działa, gdzie ona jest, to­bym po­wie­działa.

– Zna­la­zły­śmy coś ta­kiego – oznaj­mia Hedda, uno­sząc koł­drę, i po­ka­zu­jąc dziew­czy­nie trzy te­le­fony. – Czy wiesz, dla­czego So­phie ma aż tyle ko­mó­rek?

Ma­de­le­ine wpa­truje się w roz­mów­czy­nię i wolno kręci głową.

– Nie mam po­ję­cia.

– Czyli nie wiesz kom­plet­nie nic?

– Szcze­rze mó­wiąc, taka jest prawda. Nic nie wiem, ale… – Dziew­czyna za­wie­sza głos, wkłada pa­lec wska­zu­jący do ust i go przy­gryza.

– Ale co?

Ma­de­le­ine mocno wzdy­cha i opusz­cza rękę.

– Chyba spo­tkało ją coś złego – mówi.

– Dla­czego tak my­ślisz?

– Tak bar­dzo się zmie­niła. Jest smutna. A poza tym… – Ma­de­le­ine milk­nie, a oczy za­czy­nają jej błysz­czeć.

– Co poza tym? – pyta ła­god­nie Mona.

– Czę­sto ma si­niaki i rany, które przy­krywa ma­ki­ja­żem. Pew­nego razu spy­ta­łam, skąd się wzięły, ale nie chciała mi po­wie­dzieć.

Mona zerka na Heddę i kiwa głową.

– Twoja mama mó­wiła, że So­phie nie ma chło­paka.

Ma­de­le­ine spusz­cza wzrok na le­żące na ko­la­nach dło­nie.

– Czy to moż­liwe, że jest jed­nak ja­kiś chło­pak? – pyta Mona ostroż­nie. – I to przez niego te si­niaki i smu­tek?

Ma­de­le­ine pod­nosi wzrok i kiwa głową.

– Tak. So­phie ma chło­paka – od­po­wiada. – Nie znam go, ale wczo­raj dzwo­nił.

– Do cie­bie? – pyta Mona ze zdzi­wie­niem.

– Tak.

– I co mó­wił? – do­py­tuje Hedda, pro­stu­jąc plecy.

– Py­tał o So­phie.

Mona marsz­czy czoło. Su­sanne mó­wiła, że So­phie nie ma chło­paka, ale Ma­de­le­ine twier­dzi ina­czej.

– Twoja mama go nie zna?

Ma­de­le­ine kręci głową.

– Nie – mówi i moc­niej owija się ko­cem. – So­phie o nim nie opo­wia­dała.

– Dla­czego? – pyta Hedda.

– Pew­nie dla­tego, że ten chło­pak… – Ma­de­le­ine na chwilę urywa. – On nie jest w ty­pie mamy.

Mona kiwa głową. Jest pewna, że Su­sanne ma ja­sną wi­zję tego, z ja­kimi chło­pa­kami po­winny się uma­wiać jej córki.

Ma­de­le­ine wstaje.

– Mu­szę już iść.

– Za­nim pój­dziesz, pro­si­ła­bym o na­zwi­sko i nu­mer te­le­fonu tego chło­paka – mówi Hedda. – Mo­żesz mi je wy­słać od razu.

Ma­de­le­ine do­staje nu­mer Heddy. Prze­syła in­for­ma­cje i idzie w stronę drzwi. Chwyta klamkę, przy­staje i od­wraca się do nich.

– Chcia­łam wam to po­wie­dzieć – oznaj­miła. – Po­my­śla­łam, że to może być ważne. Ten chło­pak. I to, że on też nie wie, gdzie jest So­phie.ROZ­DZIAŁ 10

Neo­go­tycki ko­ściół w Trol­l­hät­tan zo­stał wy­bu­do­wany z czer­wo­nej ce­gły i znaj­duje się na ska­łach, po­środku spie­nio­nego sys­temu ka­na­łów rzeki Göta älv. Na po­łu­dniu wieża świą­tyni sięga ku błę­kit­nemu niebu, a słońce na­grzewa jej zie­lony mie­dziany dach.

An­ton za­par­ko­wał obok dwóch bia­łych fur­go­ne­tek z na­pi­sem „Usługi bu­dow­lane Älven”. Kiedy idą wraz z Bo­dil w kie­runku ko­ścioła, zerka na jej twarz. Nie po­trafi ni­czego z niej wy­czy­tać, ale ko­le­żanka chyba jest za­do­wo­lona, że po dro­dze prze­pro­sił za swoje za­cho­wa­nie. Sam wie, że prze­sa­dził. Nie może się ob­ra­żać, kiedy ktoś się śmieje i żar­tuje. Ma na­dzieję, że da­dzą radę po­zo­sta­wić ten wy­skok za sobą i da­lej pra­co­wać ra­zem, choć nie wie­rzy, by kie­dy­kol­wiek mo­gło być jak daw­niej. I bar­dzo mu z tego po­wodu smutno.

Zerka w stronę za­gaj­nika. Obok ma­łego ce­gla­nego domu na­prze­ciwko wej­ścia do ko­ścioła za­uważa sze­fową tech­ni­ków My Nils­dot­ter. Ko­bieta trzyma ręce w kie­sze­niach nie­bie­skiej kurtki, jej bujna czu­pryna jest na­stro­szona i przy­po­mina pta­sie gniazdo. Kiedy do niej pod­cho­dzą, naj­wy­raź­niej wy­czuwa ich obec­ność, bo się ob­raca.

My ma zeza i An­ton ni­gdy nie wie, na które jej oko po­wi­nien pa­trzeć. Dziś jed­nak nie tylko to kom­pli­kuje sprawę, ale także jego smu­tek i współ­czu­cie. Każdy tu wie, co się wy­da­rzyło. An­ton po­sta­na­wia, że je­śli i ona po­wie coś na te­mat dziecka, zrobi w tył zwrot i so­bie pój­dzie. Nie ma już siły na te cho­lerne żale.

My nie jest sama. An­ton kiwa jej głową i szybko od­wraca się do wy­so­kiego, szczu­płego męż­czy­zny z wy­sta­ją­cymi ko­śćmi po­licz­ko­wymi.

– An­ton Asplund – przed­sta­wia się, wy­cią­ga­jąc rękę.

– Go­ran Pa­vić – mówi tam­ten, pod­nosi jedną ze swych wiel­kich sę­ka­tych dłoni i wita się z po­li­cjan­tem.

– Go­ran to opie­kun psa – wy­ja­śnia My i wska­zuje w kie­runku drzew i le­śnego pa­górka, po któ­rym z py­skiem przy ziemi biega żółta suczka.

An­ton od­po­wiada ski­nie­niem. Nie spo­tkał wcze­śniej Go­rana, ale wie, że jego czwo­ro­nóg ma im­po­nu­jącą zdol­ność wy­czu­wa­nia naj­drob­niej­szych śla­dów. Je­śli ktoś je tam zo­sta­wił, to suczka z pew­no­ścią na nie trafi.

– Jak wam idzie?

– Na ra­zie nic nie zna­leź­li­śmy – od­po­wiada Pa­vić, a po­tem wszy­scy czworo w mil­cze­niu ob­ser­wują sukę, która wę­szy wśród pni i ka­mieni, prze­myka po uschnię­tej tra­wie, sta­rych ga­łę­ziach i zwię­dłych li­ściach.

An­ton od­wraca się do My.

– Wi­dzia­łem na par­kingu sa­mo­chody firmy Usługi bu­dow­lane Älven. Czy to oni pro­wa­dzą prace w ko­ściele?

My po­twier­dza ski­nie­niem.

An­ton dra­pie się po za­ro­ście.

– Da­łaś temu zie­lone świa­tło?

– Tak. Suka prze­szu­kała bu­dy­nek i nic nie zna­la­zła, ale też nie spo­dzie­wa­łam się, że co­kol­wiek znaj­dzie. Ko­ściół był za­mknięty na klucz od piątku i nikt nie mógł się do niego do­stać.

An­ton kiwa głową, po­now­nie stoją w mil­cze­niu i ob­ser­wują zwie­rzę, nie­stru­dze­nie szu­ka­jące z py­skiem przy ziemi.

– Słu­chaj, ja… – za­czyna My, ale An­ton od­wraca się do niej ple­cami.

– Jaka to rasa? – zwraca się do Go­rana. Wie, co za­mie­rza po­wie­dzieć My, i czuje, że nie ma na to siły.

– La­bra­dor re­trie­ver.

An­ton kiwa głową.

– Co ją od­róż­nia od zwy­kłego la­bra­dora?

– W grun­cie rze­czy to ta sama rasa, ale re­trie­ver jest nieco szczu­plej­szy i za­sad­ni­czo bar­dziej chętny do pracy.

– A co wy­szu­kuje przede wszyst­kim?

– Krew, spermę, ślinę i zwłoki. Jest pod tym wzglę­dem nie­zrów­nana – oznaj­mia Go­ran z peł­nym dumy uśmie­chem, spo­glą­da­jąc za suczką.

– To nie­praw­do­po­dobny atut – mówi My i zbliża się o krok do Go­rana. – Po­trafi szu­kać pra­wie wszę­dzie i tak wy­sta­wić, że my albo Na­ro­dowe Cen­trum Kry­mi­na­li­styczne od razu wiemy, gdzie są ślady.

Go­ran się prze­ciąga i kiwa głową z za­do­wo­le­niem.

– Zda­je­cie so­bie prze­cież sprawę, jak trudne i cza­so­chłonne jest zna­le­zie­nie ma­łej kro­pelki krwi czy spermy. Nie mó­wiąc już o śli­nie, któ­rej na­prawdę nie da się do­strzec go­łym okiem. Ale na­sza Mimmi po­trafi zna­leźć wszystko – do­daje ze śmie­chem. – Na­wet plamy krwi i spermy na wy­pra­nym ma­te­riale. Na próbę kilka razy wy­pra­li­śmy ubra­nia w pralce, a ona i tak je zna­la­zła.

An­ton kiwa głową i już ma coś po­wie­dzieć, kiedy sły­szą do­bie­ga­jący z ko­ścioła ha­łas.
mniej..

BESTSELLERY

Kategorie: