- W empik go
Pętla wstydu - ebook
Pętla wstydu - ebook
Pewnego dnia Mona Schiller odbiera telefon od koleżanki z pracy z prośbą o pomoc w odnalezieniu córki. Szybko okazuje się, że Sophie zaginęła nie po raz pierwszy.
W tym samym czasie syn Mony, Anton, zostaje przydzielony do zbadania sprawy śmierci młodej dziewczyny, której ciało wisiało na drzewie przed kościołem w Trollhättan. Ofiara nie ma przy sobie dokumentów, więc jej tożsamość pozostaje nieznana. To, co na pierwszy rzut oka wygląda na samobójstwo, okazuje się jednak morderstwem…
„Pętla wstydu” to czwarta część serii o dawnej osadzie robotniczej Vargön, której mieszkańcy skrywają ogrom tajemnic. Mona Schiller – była sędzina, a przy tym nieustraszona i silna kobieta, która wróciła do rodzinnej miejscowości po wielu latach spędzonych za granicą – stara się odkryć te sekrety, a do tego walczy z własnymi demonami.
Kategoria: | Kryminał |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 978-91-8034-901-7 |
Rozmiar pliku: | 738 KB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
_Fioletowe tapety w pokoju błyszczały, jakby we wzór wpleciono złote nitki. Zasłony były zaciągnięte i nie przepuszczały światła, ale mrugające czerwone cyfry na radiobudziku wskazywały, że jest środek dnia._
_Nad wezgłowiem łóżka wisiał obraz namalowany farbą olejną. W słabym świetle lampki dostrzegłam na nim kobietę. Siedziała pod drzewem w zwiewnej białej sukience, trzymając na kolanach szczeniaka. Wyglądała na spokojną. Jakby nikt nie mógł jej skrzywdzić._
_Zamknęłam oczy. Próbowałam udawać, że to ja siedzę pod drzewem, a nie leżę skulona w brudnej pościeli. Bolało mnie wszystko, błądziłam językiem po ustach i dotykałam ruszającego się przedniego zęba. Przeżyłam. Znowu się udało._ROZDZIAŁ 2
Śmietana jest zabarwiona na różowo przez maliny, a beza stwardniała, lecz mimo to Gustav Stark, przyjaciel domu, łapczywie wcina resztki tortu Pavlova, który Mona przygotowała w weekend. Siedzi przy stole w przestronnej kuchni willi Björkås, a usadowiona obok suczka Coco bacznie obserwuje każdy jego ruch. Dłoń Gustava lekko drży i jedzenie czasem spada na podłogę. Mona podejrzewa, że to nie przez podeszły wiek, ale ze względu na nieumiejętność oparcia się proszącemu spojrzeniu Coco.
Z uśmiechem odwraca się do okna i wygląda na zewnątrz.
– No nie, pada śnieg – mówi zdziwiona na widok dużych białych płatków wirujących w powietrzu.
– Typowa pogoda w kwietniu – kwituje Gustav, wkłada łyżkę do ust i przeżuwa. – Nadciąga burza.
Mona kiwa głową. Z nieobliczalnym kwietniem nigdy nic nie wiadomo. Jednego dnia świeci słońce, a następnego szaleje śnieżyca. Wstawia kubek do ekspresu, a kiedy kawa się parzy, Mona odwraca wzrok i patrzy na szybko gęstniejącą zadymkę. Mostek nad stawem nieopodal domu jest już pokryty śniegiem, a w sitowiu czają się kaczki.
Mona łapie się na tym, że przesuwa palec po bliźnie na skroni. Szybko opuszcza rękę. Ten gest stał się jej godnym pożałowania zwyczajem. Siedmiu szwów już nie ma, rana się zagoiła, ale dalej jest czerwona, a w dotyku czuć napinającą się skórę. Mogło jednak być znacznie gorzej.
– Jak tam? – pyta Gustav, głośno siorbiąc kawę.
Jego głos wyrywa Monę z zamyślenia. Odwraca się do niego.
– Wszystko dobrze – mówi bardziej energicznie, niż wynikałoby to z jej samopoczucia.
Mężczyzna wolno kiwa głową.
– Naprawdę? – pyta, a w skrytych pod krzaczastymi brwiami ciemnych oczach błyszczą płomienie świec. Mona czuje się tak, jakby przeszywał ją wzrokiem na wylot. Odwraca głowę.
Gustav ma rację. Nie jest dobrze. Od zabójstwa Pierre’a i napaści w domu minęły cztery miesiące i Mona wciąż nie potrafi zapomnieć o tym, co się stało. Im obojgu. Może Gustavowi jest łatwiej, mimo że też mocno ucierpiał. Na szczęście kiedy znaleziono go wraz z Coco w jednej z klatek w klinice weterynaryjnej, którą dawniej prowadził w piwnicy, oboje byli cali i zdrowi.
Myliła się, zakładając, że ma mnóstwo czasu, aby znaleźć sposób, jak obronić siebie i bliskich przed Alexandrem. Kiedy odetchnęła z ulgą, przekonana, że jest bezpieczna, jej najlepszy przyjaciel przypłacił to życiem.
– Nie, nie jest dobrze – odpowiada, wyjmuje kubek z ekspresu i siada przy stole. – Przyjaźń ze mną bywa niebezpieczna.
– Tak, to prawda – zgadza się Gustav. – Odkąd wprowadziłaś się do Vargön, nie było tu ani chwili spokoju. Ale powiedziałbym, że zalety przeważają nad wadami.
Mona przekrzywia głowę.
– Jak to?
– Jeśli pominiemy wszystkie okropności, można powiedzieć, że odkąd tu przyjechałaś, życie stało się znacznie weselsze.
Mona uśmiecha się do niego. Słowa Gustava dodają jej otuchy, nawet nie czuje się przekonana, że powinna zostać w Vargön. Ale jak mogłaby zostawić to wszystko? Nie wyobraża sobie życia bez chłopców, choć Anton coraz bardziej się od niej odsuwa. Ani bez pięknego domu, przyjaciół czy Heddy, która stała się dla niej prawie jak córka. Na samą myśl o tym czuje skurcz w żołądku. Opuszcza wzrok na Coco, która nadal próbuje wyżebrać coś od Gustava. Bolesna prawda jest taka, że pewnie nie będzie miało znaczenia, czy zostanie, czy wyjedzie. Alexander wszędzie ją znajdzie.
Ciszę przerywa dzwonek telefonu. Mona zrywa się szybko, czując ulgę, że coś przerwało jej potok myśli, i podchodzi do blatu, żeby odebrać. Niebo za oknem nabrało ciemnej, stalowej barwy, a o szyby bębni deszcz ze śniegiem. W świetle ulicznej latarni Mona dostrzega idącą przez park postać; ten ktoś wtulił głowę w ramiona i pochyla się do przodu dla ochrony przed deszczem i wiatrem, które jeszcze się wzmagają. Burza, o której mówił Gustav, wkrótce rozpęta się nad nimi.
Unosi komórkę i widzi, że dzwoni do niej ktoś z nieznanego numeru. Płomienie stojących na stole świec drgają. Mona kątem oka zauważa, że Gustav się nachyla i daje Coco kawałek bezy.
Odbiera.
– Mona Schiller – mówi.ROZDZIAŁ 3
Kiedy Hedda Magnusson podjeżdża przed willę Björkås i parkuje, muzyka huczy, a dudnienie basów czuć w całym ciele. Wyłącza silnik, muzyka cichnie i w samochodzie słychać tylko bębniące o dach krople deszczu. Siedzi nieruchomo z rękami na kierownicy i wygląda przez szybę. Po padającym wcześniej śniegu nie ma już śladu, woda w stawie bulgocze od deszczu, a naprzeciwko wznosi się duży budynek.
Hedda odgarnia z policzka długie pasmo ciemnych włosów i sięga po oparte o fotel pasażera kule. Jeszcze z tydzień i będzie mogła pozbyć się tego przeklętego gipsu. To druga tura, bo ponownie złamała zoperowane wcześniej kości podczas treningu boksu tajskiego. Lekarz nie był zadowolony. Obwiniał ją, twierdząc, że wróciła na ring stanowczo za wcześnie. Opanowanie nigdy nie należało do jej mocnych stron. I tak dobrze, że to lewa stopa, więc może prowadzić samochód.
Bierze głęboki oddech i otwiera drzwiczki, które od razu porywa wiatr, więc przy wysiadaniu Hedda musi je mocno trzymać. Uderzają w nią zimne krople deszczu. Unosi ramiona, wkłada ręce w uchwyty kul i łokciem zamyka drzwi samochodu.
Kuśtyka po żwirowej ścieżce, ślizga się i miota przekleństwo, ale szybko odzyskuje równowagę. Krótka droga do stopni przed drzwiami wystarczy, by przemokła do suchej nitki. Drży z zimna. Chce wejść, wziąć gorący prysznic, wślizgnąć się do łóżka pod grubą kołdrę i obejrzeć jakiś film. Musi oczyścić myśli. Stopa się zagoi, gorzej z raną po zdradzie Belindy Bauer.
Wskakuje po kamiennych schodach zabarwionych przez deszcz na czarno. Zimny wiatr szarpie jej długie włosy i smaga ją nimi po plecach. Jeśli Belinda rzeczywiście jest jej matką, to sytuacja staje się naprawdę chora. Była w jej życiu przez ponad rok i nawet się na ten temat nie zająknęła. Poza tym skłoniła córkę do rozpoczęcia pracy striptizerki w swoich klubach. Jaka matka robi coś takiego? Tylko kompletnie zepsuta.
W końcu otwiera drzwi i wchodzi do ciepłego wnętrza.
– Hedda! – krzyczy Mona. – To ty?
– Tak! – odpowiada Hedda i siada na sofie w przedpokoju. Chwyta mokry but i zaczyna ciągnąć.
Coco przybiega się przywitać. Zaraz potem wchodzi Mona, niosąc ze sobą zapach korzennych perfum.
– Poczekaj, pomogę ci. – Mona się nachyla, zdejmuje jej but i stawia go na półce na obuwie. – O rety – mówi po chwili, patrząc na Heddę. – Jesteś kompletnie przemoczona.
Hedda czuje, że deszczówka skapuje jej z włosów i spływa po twarzy.
– Wiem – rzuca i spogląda na ciemne od wody szare spodnie dresowe. – Leje jak z cebra.
– Tak, to prawda – odpowiada Mona i z toalety dla gości przynosi ręcznik. Podaje go dziewczynie i poprawia blond grzywkę. Hedda wyciera mokrą twarz, a kiedy opuszcza ręcznik, napotyka spojrzenie Mony. Widzi błysk w błękitnych oczach, a chwilę później Mona oznajmia: – Przyjęłam nowe zlecenie.ROZDZIAŁ 4
Burza z poprzedniego dnia ustała. Kiedy Mona parkuje samochód przed białą willą na Strömslund w Trollhättan, niebo jest błękitne i bezchmurne.
– No to jesteśmy na miejscu – oznajmia. W jednym ze szprosowych okien odbija się światło.
Hedda kiwa głową i patrzy na piękną willę z przełomu wieków, z oszkloną werandą na dolnej i górnej kondygnacji.
– No tak. Właśnie sobie uświadomiłam, że nigdy nie byłam w tej dzielnicy. A przecież mieszkam w Trollhättan praktycznie od urodzenia.
– Nie byłaś tu? – pyta Mona ze zdziwieniem, a jej wzrok pada na różowy skuter elektryczny, który stoi obok samochodów na szerokim podjeździe do garażu. Pasuje do tego miejsca, ale po drugiej stronie miasta, gdzie dorastała Hedda, byłby jak kwiatek do kożucha.
– Myślisz, że należy do Sophie? – pyta Hedda, widząc, na co patrzy Mona.
– Być może – odpowiada Mona, zerkając w jej stronę. Teraz, jak się zdaje, Hedda sądzi, że zlecenie jest w porządku, ale na początku komentowała je stwierdzeniami w stylu: „rozpuszczony bachor, który zapomina się odezwać” i „rozpieszczona nastolatka myśląca tylko o sobie”.
Możliwe, że Sophie jest rozpieszczona, ale jej rodzice się niepokoją. Tak bardzo, że zaangażowali je do poszukiwań. Stanowczo zbyt wielu rodziców ma gdzieś swoje dzieci. Nie ulega wątpliwości, że państwo Öbergowie do takich nie należą. Choćby to sprawia, że warto się przyjrzeć tej sprawie. Oczywiście nie dla pieniędzy, tylko dlatego, że praca to najlepszy sposób na zajęcie czymś myśli.
Mona otwiera drzwi samochodu.
– Idziemy? – pyta, a Hedda potwierdza skinieniem.
Kiedy ruszają szeroką ogrodową ścieżką, Mona czuje na twarzy ciepło słońca. Przygląda się Heddzie. Gips wygląda niezgrabnie na jej szczupłych nogach, ale Hedda sprawnie dociera do celu i naciska przycisk dzwonka.
Drzwi się otwierają. W progu stoi Susanne Öberg. Ma na sobie wiązaną pod szyją błyszczącą kremową bluzkę i czarną marynarkę. Wygląda dokładnie tak, jak Mona ją zapamiętała. Jest równie wysoka i chuda. Ma nawet taką samą krótką fryzurę.
– Miło cię znowu zobaczyć po tylu latach, nawet jeśli okoliczności mogłyby być lepsze – mówi Mona, kiedy wchodzą do domu.
– Po szesnastu – odpowiada Susanne, mierząc ją wzrokiem od stóp do głów. – Ostatni raz widziałyśmy się w sądzie w Vänersborgu. Ty byłaś sędzią, a ja obrończynią. Mój klient został skazany na dwa lata więzienia za poważne nadużycie zaufania i fałszowanie sprawozdań finansowych. Do tego dostał pięcioletni zakaz prowadzenia działalności.
– Ależ masz pamięć – mówi Mona ze śmiechem i wskazuje ręką towarzyszkę. – To Hedda, moja współpracowniczka w agencji.
– Miło cię poznać. – Susanne ściska Heddzie dłoń. –Ale co wam się stało? Wasza ścieżka kariery jest chyba niebezpieczna – stwierdza, patrząc na nie ze zmartwioną miną. – Ty masz problem ze stopą – zwraca się do Heddy, a w kierunku Mony dodaje: – A ty… – urywa, dotykając swojej skroni.
Mona dotyka blizny. Przykryła ją makijażem i próbowała zasłonić włosami, ale Susanne zauważa każdy szczegół.
– To nic groźnego – mówi z uśmiechem, mimo że Susanne ma rację. Więcej niż raz sytuacja była niebezpieczna dla nich obu.
Susanne się jej przygląda, a po chwili wzrusza ramionami. Mona i Hedda ruszają za nią szerokim korytarzem.
– Po naszym spotkaniu podjadę do pracy – oznajmia. – Pracuję nad IPO. Debiutem giełdowym spółki – dodaje i zerka na Heddę, jakby chciała się upewnić, że ta rozumie, o czym mowa. – Od cholery roboty. Ślęczę nad tym dzień i noc i nagle dzieje się coś takiego. – Susanne kręci głową, wchodzą do kuchni. – To Rasmus, mój mąż – oznajmia. – I tata Sophie – dodaje po chwili.
Mona się uśmiecha, a Rasmus ucieka wzrokiem i wbija go w coś za jej plecami. Mona się odwraca i widzi, że do Susanne dołączyła wysoka, chuda dziewczynka.
– To Madeleine, młodsza siostra Sophie – oznajmia Susanne i obejmuje córkę w talii.
– Witaj, Madeleine. A może powinnam się do ciebie zwracać Madde? – odzywa się Mona i zauważywszy, jak podobne do siebie są matka i córka, posyła im uśmiech.
– Zwykle mówimy Madeleine – odpowiada Susanne zamiast dziewczynki, która uwalnia się z uścisku mamy i osuwa na krzesło przy stole. Wyciąga chudą dłoń w kierunku talerza z bułkami, ale spojrzenie Susanne sprawia, że natychmiast ją cofa.
Wszyscy pozostali też siadają przy stole, a kiedy Rasmus podaje herbatę, Susanne zaczyna mówić:
– No więc Sophie zaginęła w piątek. Mamy nadzieję, że pomożecie nam ją znaleźć.
Mona odpowiada skinieniem.
– Też mamy taką nadzieję. A co mówiła policja? – pyta i wskazuje głową Rasmusa, gdy ten napełnia jej filiżankę.
– Nie rozmawialiśmy z policją.
Mona nieruchomieje, zatrzymując filiżankę w połowie drogi do ust.
– Chwileczkę – mówi. – Sophie nie ma od trzech dni, a wy nie skontaktowaliście się z policją?
Susanne napotyka jej spojrzenie.
– Mówmy całkiem szczerze: oboje wiemy, że policja nam nie pomoże. Oczywiście, możemy złożyć zawiadomienie, ale sprawa wyląduje tylko na dnie wielkiego stosu na czyimś biurku. Takie przypadki po prostu nie są priorytetowe, zwłaszcza że już kiedyś zaginęła, a potem wróciła do domu – mówi Susanne, próbuje herbaty i odstawia kubek. – Poza tym nie chcę dostarczać ludziom rozrywki do kawy. Nie każdy policjant w tym mieście musi wiedzieć, że moja córka zaginęła, i plotkować na ten temat.
Mona odpowiada skinieniem. Susanne ma rację. Policja weźmie pod uwagę to, co zdarzyło się wcześniej, i nie przeznaczy na tę sprawę wielkich środków. Zgadza się też z koleżanką, że pojawią się plotki, ale w tej chwili nie to powinno być jej największym zmartwieniem.
– Mogło jej się stać coś złego – oznajmia, napotykając spojrzenie Susanne.
– Tak, choć pewnie niedługo wróci do domu. Tak jak mówiłam, nie byłby to pierwszy raz, kiedy postanowiła się z nami nie kontaktować, więc najpewniej nie grozi jej żadne bezpośrednie niebezpieczeństwo.
– Ale jeśli uważacie, że to nic groźnego i wróci sama, to do czego jesteśmy wam potrzebne? – pyta Hedda.
Susanne odwraca się do niej.
– Pytanie jest jak najbardziej zasadne – ocenia z namysłem. – Sytuacja wygląda tak: całe nasze życie kręci się wokół Sophie. Gdzie jest, co robi, czy przyjdzie do domu, czy dobrze się czuje? Nie wiem, ile razy było tak, że czekaliśmy tu z obiadem, a ona nie przychodziła, chociaż się z nią umawialiśmy. Takie życie nas wyniszcza, trzeba z tym skończyć. – Susanne patrzy na męża, a on kiwa głową na potwierdzenie. – Myślę, że jeśli dotrzemy do źródła tego wszystkiego i raz na zawsze ustalimy, co się dzieje w jej życiu, może uda nam się to zatrzymać i sytuacja wróci do normy.ROZDZIAŁ 5
Anton Asplund idzie korytarzem komisariatu w Trollhättan. Na jego drodze leży puste pudło. Już ma je przesunąć stopą, kiedy słyszy radosne głosy dobiegające od strony automatu do kawy. Mocny kopniak sprawia, że pudło wznosi się w powietrze i po chwili spada z hukiem.
Śmiech koleżanki, Bodil Thulin, sprawia, że Anton zaciska zęby. Przyjaciółka jest mu potrzebna, ale właśnie stoi pije kawę i śmieje się z kolegami.
Jego dziecko miałoby już prawie sześć miesięcy. Byłoby bezpieczne w pięknym, okrągłym brzuchu Gabbi. Poruszałoby się tam, przeciągało, może ssało kciuk, a Gabbi śpiewałaby mu i opowiadała o świecie na zewnątrz.
Tak długo razem walczyli. Przez kilka lat byli gwałtownie rzucani od nadziei do rozpaczy, a cała ich energia i wszystkie pieniądze szły na jeden cel – spełnienie marzenia o posiadaniu potomstwa. Anton myśli o euforii, którą poczuli, kiedy Gabbi zaszła w ciążę, i bezdennej rozpaczy, gdy dziecko stracili.
Mija Bodil, stawiając długie kroki i nie patrząc ani na nią, ani na resztę. Głosy milkną i Anton się orientuje, że go zauważyli. Czuje na plecach ich spojrzenia, ma ochotę się odwrócić i kazać im spierdalać, ale się powstrzymuje. Idzie do gabinetu i mocno zamyka za sobą drzwi. Wiesza kurtkę na haczyku, siada przy biurku i patrzy prosto przed siebie. Dochodzi do wniosku, że potrzeba mu kawy. Gdy tylko tamci się rozejdą i zaczną pracować, przyniesie sobie filiżankę.
Odwraca się do komputera i go włącza. Otwierają się drzwi i wchodzi Bodil. Anton nie odrywa wzroku od monitora, ale kątem oka dostrzega, że koleżanka podchodzi do krzesła dla gości i siada. Jak zwykle wnosi woń snusa i obory, ale tym razem również kawy.
– Masz – oznajmia, stawia filiżankę na biurku i kładzie obok teczkę z dokumentami.
Anton zwiesza wzrok na niebieski kubek i widzi unoszące się cienkie pasemko pary. Zgodnie z jego upodobaniami dolała odrobinę mleka. Mimo to mówi do niej:
– Nie, dzięki.
– Okej – odpowiada Bodil, odchyla się na oparcie krzesła i wyciąga nogi przed siebie.
Anton odwraca się do komputera i wpisuje hasło. Zanim przeniósł spojrzenie na monitor, zdążył dostrzec w jej oczach urazę. Wie jednak, że to nie jego wina. To Bodil go zraniła, a nie odwrotnie. Nie chce jej kawy. Niech poczęstuje kolegów za drzwiami. Jakby czytała mu w myślach, Bodil rzuca:
– Opowiadałam o czymś, co wydarzyło się w weekend. Dlatego się śmialiśmy.
– Aha – kwituje Anton, nie patrząc na nią. Dawniej nie było między nimi takiej pustki. Bodil należała do nielicznych osób, przy których czuł się odprężony. Cisza zwykle była wygodna i mogli w niej wypoczywać, tym razem jednak jest kłopotliwa i Anton wolałby, by Bodil zostawiła go w spokoju.
– Już dawno nie miałeś ze sobą tych smacznych kanapek z chleba na zakwasie, który zwykle pieczesz – mówi Bodil.
Anton powoli zamyka oczy i otwiera je z powrotem. Bodil wyciąga rękę, ale on nie jest w stanie jej chwycić i ponownie zapada cisza.
– Słyszałeś, że przy kościele w Trollhättan powiesiła się jakaś dziewczynka? – pyta w końcu Bodil.
Anton odpowiada przeczącym ruchem głowy.
– Petra poleciła mi to zbadać.
Tym razem Anton podnosi wzrok. Patrzy w jej oczy za okrągłymi okularami. Jeden zausznik nadal sklejony jest srebrną taśmą, choć zepsuł się kilka miesięcy wcześniej.
– Aha – mówi i kładzie dłonie na biurku. – A ode mnie czego by chciała?
Bodil spuszcza wzrok.
– Nie wiem, ale pomyślałam…
Anton zaczyna rozumieć, dlaczego przyszła i częstowała go kawą. Bodil chce wymóc na nim zgodę, by wzięła to zadanie sama. Ale dlaczego miałby to zrobić? Dlaczego ma ułatwiać życie wszystkim innym, kiedy jemu nikt nie pomaga?
Odchyla się, krzyżuje ręce na piersi i czując, jak oparcie ustępuje pod jego ciężarem, obserwuje ją w milczeniu. Patrzy na spierzchnięte dłonie koleżanki, które sięgają do kieszeni po pudełeczko jak po boję ratunkową. Na ostrzyżone domowym sposobem nastroszone włosy. Na pomarańczową bluzę polarową z lat osiemdziesiątych i znoszone dżinsy.
– Dlaczego w takim razie tu przyszłaś? – pyta w końcu.
– Co takiego? – odpowiada Bodil ze zdziwieniem, w końcu wyjmując to przeklęte pudełeczko.
– Jeśli mam nie pracować przy tej sprawie, to nie musisz przychodzić do mnie i ględzić.
Bodil długo się w niego wpatruje.
– Okej – mówi i kiwa głową. – Myślałam po prostu…
– Idź już – przerywa Anton. Chce, żeby mu dano spokój. Jest taki zmęczony podchodami.
– Ale… – zaczyna znów Bodil i próbuje wyciągnąć rękę, ale Anton się cofa.
– Idź już – powtarza.
Bodil kiwa głową i powoli wstaje. Patrzy na niego, a potem chowa pudełeczko snusa do kieszeni i wychodzi z pokoju.
Anton wpatruje się w jej plecy i ogarnia go pustka. Stracił też Bodil. Wkrótce nie będzie miał już nikogo.
Wtedy zauważa, że Bodil zostawiła teczkę; już ma krzyknąć za koleżanką, ale się powstrzymuje. Nie jest jej sekretarzem. Niech sama pilnuje swoich rzeczy.
Odwraca się do komputera, ale teczka przyciąga jego wzrok. Dlaczego Petra prosiła Bodil o zbadanie sprawy samobójstwa? Czy istnieje podejrzenie popełnienia przestępstwa? Anton patrzy w kierunku drzwi, przyciąga do siebie teczkę i otwiera.
Najpierw widzi zdjęcie. Zbliżenie młodej kobiety. Jej oczy są zamknięte, a długie rzęsy błyszczą. Może od szronu, bo noc była zimna. Jej biała twarz stała się sztywna jak maska, usta mają bladosiny kolor, a długie włosy są rozrzucone wokół twarzy. Dolna warga jest nabrzmiała i pęknięta, a prawe oko posiniaczone.
Anton przechodzi do kolejnego zdjęcia. Znów ta sama młoda kobieta. Tym razem zwisa z drzewa, wokół szyi ma owinięty solidny sznur. Za nią, na tle czarnego nieba, widać czerwone wieże kościoła w Trollhättan.ROZDZIAŁ 6
Mona pochyla się nad stołem i obejmuje filiżankę herbaty.
– Opowiedzcie, jak to dawniej u was było, zanim sytuacja zaczęła wyglądać tak jak teraz.
Susanne przeczesuje dłonią krótkie ciemne loki i wzdycha.
– Byliśmy normalną rodziną. Sophie zachowywała się normalnie. Miała konia i uwielbiała na nim jeździć. Teraz to Madeleine musi się zajmować Spencerem – wyjaśnia, zerka na córkę i kontynuuje: – Grała w tenisa. Miała bardzo dobre oceny. I przyjaciół! Mnóstwo przyjaciół, nasz domu zawsze był pełen, ale przestała się z nimi spotykać.
– Sophie stała się okropną nastolatką – dodaje Rasmus. – Nigdy nie sądziliśmy, że nas to spotka.
Susanne patrzy na niego i kiwa głową.
– Stała się głośna i kłótliwa. Zaniedbuje szkołę i nie chce z nami mieszkać. Ale ma dopiero piętnaście lat i nie możemy pozwolić jej się wyprowadzić. Zrobiliśmy, co mogliśmy: urządziliśmy dom przy basenie i się tam przeniosła. W ten sposób mieszka z nami i jednocześnie nie mieszka. Zrobiło się trochę spokojniej.
– Ale tylko trochę – wtrąca Rasmus. – Niedługo potem zaczęło się od nowa.
Susanne wzdycha.
– Nie rozumiem, jak mogło do tego dojść. Sophie jako mała dziewczynka była najmilszą istotą na świecie.
Oboje milkną, zatrzymują niewidzące spojrzenia na jakimś punkcie i osuwają się w przepaść dawnych wspomnień.
– Ale co może się kryć za tą nagłą zmianą jej zachowania? – pyta Mona. – Na pewno się państwo nad tym zastanawiali.
– Oczywiście, że tak – odpowiada Susanne. – I rzecz jasna, próbowaliśmy z nią rozmawiać, ale nic nie dało się z niej wyciągnąć.
– Może powodem jest to, że nigdy nie ma cię w domu? – powietrze przecina wysoki głos Madeleine i wszyscy odwracają się w jej stronę.
– Myślisz, że jak zarabiamy na to wszystko? – Susanne atakuje córkę jak kobra. – Na twoje ubrania, obozy żeglarskie i inne rzeczy dla ciebie? Myślisz, że to jest za darmo?
Madeleine szuka spojrzeniem Rasmusa, a potem spuszcza wzrok i wbija go w stół.
– Przepraszam – mówi Susanne i wyciąga do niej rękę, ale Madeleine robi unik. Susanne odwraca się więc do Mony. – Jestem trochę zdenerwowana – dodaje. – Madeleine ma absolutną rację. Dużo pracuję, ale nie rozumiem, jaki to ma związek z tym, że Sophie jest, jaka jest. Mam wielu przyjaciół, którzy pracują prawie tyle co ja, ale ich dzieci nie przeszły aż takiej przemiany.
Mona kiwa głową i w pokoju zapada cisza.
– A pan? – pyta w końcu Hedda, zwracając się do Rasmusa. – Czym pan się zajmuje?
– Jestem konsultantem do spraw zarządzania. Mam małą firmę.
– I nie pracuje pan tak dużo?
Rasmus kręci głową, nie odpowiadając.
– No to pewnie widuje pan Sophie nieco częściej?
– Chciałbym.
– To znaczy, że nie?
– Nie – przyznaje Rasmus. – Szczerze mówiąc, nie jest tym zainteresowana. A starałem się, naprawdę.
– Okej – odpowiada Hedda.
– Od kiedy tak jest? – pyta Mona po chwili.
– Mniej więcej od roku – mówi Susanne.
– I nie wiąże się to z żadnym konkretnym wydarzeniem?
– Nie. A przynajmniej nic mi o tym nie wiadomo.
Mona patrzy pytająco na Rasmusa i Susanne, ale oboje kręcą głową.
– Czy Sophie ma chłopaka?
– Nie – odpowiada szybko Susanne.
– O ile wam wiadomo – dodaje Hedda.
Susanne wlepia w nią wzrok.
– Tak jest – odpowiada sztywno kobieta i w kuchni znów zapada cisza.
– Możemy na chwilę wrócić do tego, że już wcześniej znikała? Co możecie o tym powiedzieć? – pyta Mona, unosząc do ust filiżankę herbaty.
– Cóż możemy powiedzieć? Wychodzi bez słowa i wraca do domu, kiedy potrzebuje pieniędzy albo czystych ubrań.
– Ile razy zrobiła coś takiego?
Susanne rozkłada ręce.
– Przestałam liczyć – mówi.
– Mniej więcej.
– Może kilkanaście razy.
– Rozumiem. – Mona kiwa głową. – Chciałabym wrócić do kwestii policji. Nawet jeśli nie traktuje tego typu spraw priorytetowo, uważam, że powinniśmy ją w to włączyć. Sophie mogło się coś stać. Może jest ranna i potrzebuje pomocy.
Susanne prycha.
– A może chce tylko zwrócić na siebie uwagę. Czy wszystko nie sprowadza się właśnie do tego? Myśli tylko o sobie i nie obchodzi jej, że się martwimy – mówi Susanne, spotykając się wzrokiem z Moną. – Wiem, że wychodzę na surową, ale jestem cholernie zmęczona całą tą sytuacją.
Mona spogląda na Rasmusa.
– Zgadzasz się z tym?
Rasmus kiwa głową.
– Najważniejsze, abyśmy ustalili, dlaczego tak się dzieje, byśmy mogli to zakończyć. Ale nie wiem, co byłoby w tej sytuacji najlepsze. Możliwe, że potrzebujemy więcej pomocy jako rodzice, a Sophie powinna może z kimś porozmawiać, nie mam jednak pojęcia, czy to do czegokolwiek doprowadzi. Uważam, że zrobiliśmy, co w naszej mocy, by dorastała w dobrych warunkach. Właściwie niczego jej nie brakowało – wyjaśnia Rasmus i zerka na Madeleine. – Pewnie, Susanne i ja dużo pracowaliśmy, ale chcemy dla naszych córek tylko tego, co najlepsze.ROZDZIAŁ 7
Wygląda to tak, jakby przez mały dom z basenem przeszło tornado, przedmioty uniosły się w powietrze, a potem spadły. Bez względu na to, do której części mieszkania Sophie zagląda Mona, widzi stosy ubrań i przedmiotów. Na niskim stoliku wala się wszystko, od brudnych naczyń po puste opakowania po chipsach, ozdoby i kosmetyki. Zlewozmywak w małym aneksie kuchennym jest przepełniony, a drzwi do łazienki są szeroko otwarte. Wśród kołder i poduszek na nieposłanym łóżku Mona dostrzega laptopa, a na biurku przy oknie – komputer gamingowy. Marszczy nos. Tutaj też czuć nieprzyjemny zapach, jakby coś w tym rozgardiaszu gniło.
– Tak to wygląda – mówi Susanne, podnosząc z podłogi spodnie.
– Zaczekaj – mówi Mona, wyciągając rękę. – Nie powinnyśmy tu niczego ruszać, dopóki się nie dowiemy, co spotkało Sophie.
Susanne natychmiast wypuszcza spodnie z ręki.
– Oczywiście. Masz całkowitą rację – oznajmia, a jej policzki nabierają kolorów.
– Czy po zniknięciu Sophie był tu ktoś jeszcze? – pyta Hedda i opiera się o jedną z kul.
Susanne kręci głową.
– Nie. Tylko zajrzałam, żeby mieć pewność, że nie ma jej w domu, ale niczego nie dotykałam – mówi i ogarnia wzrokiem pomieszczenia. – Mogę przysiąc, że wtedy pokój wyglądał i pachniał inaczej.
– Czy zwykle tak to wygląda? – Mona wskazuje pokój ręką. – Nie żebym uważała to za coś dziwnego. Pokoje nastolatek nie słyną z czystości.
– Myślę, że tak, ale, szczerze mówiąc, nie wchodziłam tu zbyt często. Sophie nie chce mnie u siebie widzieć. Denerwuje się, mówi, że jestem ciekawska i mieszam się do jej spraw, więc trzymam się na uboczu. Tak jest najprościej.
Mona kiwa głową. Nie przechodziła tego, co opisuje Susanne, ale zachowanie Antona w ostatnim czasie sprawia, że potrafi sobie wyobrazić, jakie to musi być trudne.
– Wróci, kiedy ten ciężki okres minie – mówi, próbując pocieszyć koleżankę. – Zostaniecie wtedy najlepszymi przyjaciółkami.
– Obyś miała rację.
– Wszystko się ułoży, zobaczysz. Teraz jednak Hedda i ja chciałybyśmy tu spędzić kilka minut same. Dobrze będzie się rozejrzeć. Jeśli coś znajdziemy, oczywiście damy ci znać – dodaje.
Susanne wygląda, jakby się wahała, ale w końcu kiwa głową. Zanim znika za drzwiami, przystaje i się odwraca. – Będę tuż obok. W razie czego wołajcie.
– Dobrze – mówi Mona i patrzy za Susanne, gdy ta zamyka za sobą drzwi. Potem przesuwa wzrokiem po pokoju. – Ale rozgardiasz – komentuje i odsuwa stopą but.
Hedda kiwa głową, kuśtykając, dociera do łóżka i ciężko siada na skraju.
– To naprawdę zasyfiony pokój nastolatki, jeśli chcesz znać moje zdanie – oznajmia, prostuje rękę i przyciąga do siebie komputer. Chce go otworzyć, ale czuje opór. Okazuje się, że odpowiada za to podłączony do prądu kabel. Hedda dostrzega jednak coś jeszcze. – Spójrz tutaj – mówi i podnosi wzrok.
– O co chodzi? – pyta Mona, podchodzi do łóżka i widzi trzy telefony komórkowe leżące jeden obok drugiego. Marszczy czoło i patrzy pytająco na Heddę.ROZDZIAŁ 8
Anton niechętnie siada na krześle dla gości w gabinecie komisarz Petry Tallberg. Dostał od niej mailem wezwanie – o jedenastej miał się stawić na spotkaniu. Nie wie, czego Petra od niego chce, ale przeczuwa, że nie chodzi o nic dobrego.
Rozgląda się, kiedy Petra kończy to, co ma do zrobienia przy komputerze. W gabinecie nie ma nic osobistego. Właścicielka nie trzyma w nim żadnych zdjęć ani pamiątek. W chwili, gdy Petra wciska enter i odwraca się do Antona, przychodzi mu do głowy, że nie ma tu nawet półki na książki.
Petra zdejmuje okulary i ostrożnie kładzie je przed sobą na biurku.
– Słuchaj – zaczyna. – Martwię się o ciebie.
Anton pytająco unosi brwi.
– Zachowujesz się nieswojo – dodaje Petra i się nachyla. Anton otwiera usta, ale nie zdąża zaprotestować, kiedy przełożona unosi ku niemu rękę. – Zdaję sobie sprawę, że przechodzisz ciężki okres. Ale to już nie zdaje egzaminu. Nie możemy tego ciągnąć. Czas, abyś znów stanął za sterami.
– W czym konkretnie jest problem? – pyta Anton, nie rozumiejąc. Przecież jest na miejscu. Nie opuścił ani jednego dnia.
– Nie zależy ci już na pracy.
Anton patrzy jej w oczy i dostrzega w nich współczucie. Powoli dociera do niego, o co chodzi. Bodil musiała się poskarżyć. Czuje palącą wściekłość, zaciska zęby. Nikt nie ma prawa twierdzić, że nie wykonuje swojej pracy, jak należy. Szczególnie Bodil, na okrągło plotkująca przy automacie z kawą. Ostatnie, czego by chciał, to współczucie ze strony Petry Tallberg.
– Na czym opierasz to stwierdzenie? – pyta sztywno. – Nie zależy mi na pracy? Tak się akurat składa, że niewielu zależy na niej tak bardzo, jak mnie.
Petra przygląda mu się z namysłem.
– Ach tak? Bo na przykład prosiłam Bodil, aby wprowadziła cię w sprawę dziewczyny przy kościele. Zapoznałeś się z nią?
Anton przypomina sobie teczkę, którą Bodil zostawiła na jego biurku. Dociera do niego, że chciała z nim o tym porozmawiać, ale nie dał jej szansy. Praktycznie wyrzucił ją z gabinetu.
– A to nie wszystko. Zaniedbujesz higienę – ciągnie nieubłaganie Petra, zanim Anton zdąży odpowiedzieć. – Spójrz na przykład na swoją koszulę. Jest brudna.
Anton spuszcza wzrok i widzi plamę na brzuchu. Tam, gdzie wczoraj rozlał keczup. Chciał się przebrać, ale zapomniał.
– Sprawa wygląda tak – kontynuuje Petra ostrzejszym tonem. – Jeśli się nie ogarniesz, będziesz musiał iść na zwolnienie. Dostałeś ode mnie czas, ale nie mogę już dać ci go więcej. Nie możemy cię tu trzymać, jeśli masz tylko siedzieć i gapić się przed siebie pustym wzrokiem.
Anton wpatruje się w Petrę. Wziąć zwolnienie? Gdyby siedział do domu i tylko łaził z kąta w kąt, dostałby szału.
– Nie – oznajmia. – Chcę pracować. Mogę to robić.
Petra patrzy na niego, jakby nie wiedziała, czy może ufać jego słowom.
– Opowiedz o sprawie z kościołem i zmarłej dziewczynie – prosi. – Widziałem zdjęcia i chętnie usłyszę coś więcej.
Petra nadal na niego patrzy, jakby rozważała, co najlepiej zrobić, aż w końcu sięga po okulary. Wkłada je i odwraca się z powrotem do komputera.
– Znaleziono ją powieszoną na drzewie przy kościele w Trollhättan. Początkowo myśleliśmy, że to samobójstwo, ale większość faktów wskazuje na zabójstwo.
Anton nachyla się w jej stronę.
– Co wiemy?
– Stała tam drabinka. Na pierwszy rzut oka łatwo uwierzyć, że dziewczyna sama nią się posłużyła, ale według My i pozostałych techników nie pasuje to do obrazu sytuacji.
– Dlaczego?
– Nie stała na tej drabince sama.
Anton pytająco przekrzywia głowę.
– My zobaczyła, że coś się nie zgadza, więc przeprowadzono rekonstrukcję. Okazało się, że ślady na ziemi nie są zgodne z wagą dziewczyny ani z ruchami, które by wykonywała, gdyby weszła na drabinkę, założyła sobie pętlę na szyję, a potem wykopała ją spod siebie.
Anton znów widzi oczyma wyobraźni zdjęcie dziewczynki. Zamknięte oczy i twarz, która wygląda wręcz spokojnie, jeśli nie liczyć przebarwionego siniaka pod okiem i pękniętej wargi – urazów, które również przemawiają za wersją o morderstwie, a nie samobójstwie.
– Kto ją znalazł?
– Kościelny. Przyszedł do pracy wczesnym rankiem i zobaczył ją wiszącą na drzewie. Można sobie wyobrazić, że nie był to przyjemny widok.
– Co potem zrobił?
– Wydaje się, że przyjął to ze spokojem. Mówi, że postawił drabinkę, żeby ściągnąć dziewczyną, ale zmienił zamiar, kiedy zobaczył, że jest martwa. Możliwe, że właśnie tak powstały ślady, które odkryliśmy na ziemi. Twierdził też, że zbadał jej puls.
– Co tam robiła drabinka?
– Kościół jest w trakcie renowacji. – Anton kiwa głową, ale zanim zdąża wyrazić zdziwienie, że kościelny badał puls zmarłej, Petra podejmuje: – Lekarz medycyny sądowej twierdzi, że kiedy powieszono ją na drzewie, już nie żyła. Nie miała też przy sobie żadnych dokumentów, co rzadko się zdarza w wypadku samobójstw.
Anton kiwa głową.
– Telefonu komórkowego też nie miała? – pyta.
– Nie.
– Została okradziona?
– Nie wiemy. Obrażenia wskazują na pobicie – oznajmia Petra, odchyla się na krześle i w końcu dodaje: – Chcę, abyś zajmował się tym śledztwem wraz z Bodil. Dasz radę?
– Tak – odpowiada Anton i wstaje. – Zacznę od razu.
Podchodzi do drzwi, ale przystaje, słysząc głos Petry.
– Anton! Postaraj się, do diabła, żebym tego nie żałowała.ROZDZIAŁ 9
Stukanie do drzwi jest tak słabe, że ledwo je słychać. Mona, mając pewność, że to nie Susanne, daje znak Heddzie, by schowała telefony komórkowe pod kołdrą.
– Proszę! – krzyczy po chwili.
Drzwi się otwierają, w progu stoi Madeleine. Wodzi po pokoju wielkimi ciemnymi oczami, a Mona dostrzega w nich niepokój i ciekawość. Dziewczyna ma dopiero trzynaście lat, ale wygląda na starszą. Jest wysoka i smukła jak fotomodelka. Czarne obcisłe spodnie zdradzają, jak szczupłe ma nogi, ale reszta ciała kryje się pod dwa numery za dużą szarą bluzą z kapturem.
– Witaj, Madeleine – odzywa się Mona. – Wejdź.
Dziewczyna wchodzi i zatrzymuje się tuż za progiem. Mona odnosi wrażenie, że nie jest zdziwiona bałaganem w pokoju, i wyciąga z tego wniosek, że siostra Sophie bywa w tym pokoju częściej niż matka.
– Potrzebujesz czegoś? – pyta Hedda, odkładając laptopa na łóżko.
Madeleine zerka na nią i wzrusza ramionami. Chwyta rękawy bluzy i naciąga na dłonie.
Mona bierze leżący w nogach łóżka kraciasty koc. Podchodzi do Madeleine i narzuca jej go na ramiona.
– Jak długo tu stałaś? – pyta. – Wydajesz się zesztywniała z zimna.
– Chwilę – odpowiada Madeleine i ciaśniej owija się kocem.
Mona kiwa głową.
– Jest zimno, mimo że widać słońce. Dlaczego nie weszłaś?
Madeleine znów bez słowa wzrusza ramionami.
– Chciałaś nam o czymś powiedzieć? – pyta w końcu Mona.
Madeleine otwiera usta, ale zamyka je z powrotem. Zerka w bok, a Mona wyczuwa, że dziewczyna czuje się niezręcznie. Chyba wie dlaczego.
– Jeśli chcesz coś wyjawić mnie i Heddzie, nie obawiaj się, nikomu tego nie zdradzimy. Wszystko zostanie między nami.
Madeleine patrzy na nią, kiwa głową i uśmiecha się słabo.
– Usiądź na chwilę – zachęca Mona i wskazuje ręką kanapę. – Jak to jest mieć Sophie za siostrę?
– No tak… – zaczyna Madeleine, odsuwa leżącą na kanapie bluzę i siada. Drapie się po nosie długim, chudym palcem. – Czasami dobrze, ale bywa też, że się kłócimy.
– O co?
– O nic specjalnego – odpowiada Madeleine i wzrusza ramionami. – Wie pani, jak to rodzeństwo.
– Tak, wiem – odpowiada Mona z szerokim uśmiechem. – Mam dwóch synów i widzę, jak czasem wygląda miłość między rodzeństwem.
Madeleine kiwa głową.
– Sophie i ja mocno się różnimy – kontynuuje. – Ale wiem z całą pewnością, że jesteśmy sobie bliskie. Taka miłość między rodzeństwem, jak pani mówi.
Dziewczyna urywa, a Mona siada na krześle i wskazuje głową stojący na biurku monitor.
– Grasz? – pyta, żeby Madeleine się odprężyła.
– Nie. – Dziewczyna kręci głową. – Nie mam takiego komputera, a do tego nawet się nie zbliżam.
– Rozumiem – odpowiada Mona. – Przychodzi ci do głowy, gdzie ona może być?
– Nie. Nie mam pojęcia.
– Oj, daj spokój – mówi Hedda i się nachyla. – Jesteś przecież jej siostrą – dodaje i wsuwa palec pod gips, żeby się podrapać. – Siostry mówią sobie o różnych rzeczach. Jestem pewna, że coś wiesz.
Madeleine spogląda na nią szeroko otwartymi oczami, a potem wykonuje przeczący ruch głową.
– Nie, nie wiem. Gdybym wiedziała, gdzie ona jest, tobym powiedziała.
– Znalazłyśmy coś takiego – oznajmia Hedda, unosząc kołdrę, i pokazując dziewczynie trzy telefony. – Czy wiesz, dlaczego Sophie ma aż tyle komórek?
Madeleine wpatruje się w rozmówczynię i wolno kręci głową.
– Nie mam pojęcia.
– Czyli nie wiesz kompletnie nic?
– Szczerze mówiąc, taka jest prawda. Nic nie wiem, ale… – Dziewczyna zawiesza głos, wkłada palec wskazujący do ust i go przygryza.
– Ale co?
Madeleine mocno wzdycha i opuszcza rękę.
– Chyba spotkało ją coś złego – mówi.
– Dlaczego tak myślisz?
– Tak bardzo się zmieniła. Jest smutna. A poza tym… – Madeleine milknie, a oczy zaczynają jej błyszczeć.
– Co poza tym? – pyta łagodnie Mona.
– Często ma siniaki i rany, które przykrywa makijażem. Pewnego razu spytałam, skąd się wzięły, ale nie chciała mi powiedzieć.
Mona zerka na Heddę i kiwa głową.
– Twoja mama mówiła, że Sophie nie ma chłopaka.
Madeleine spuszcza wzrok na leżące na kolanach dłonie.
– Czy to możliwe, że jest jednak jakiś chłopak? – pyta Mona ostrożnie. – I to przez niego te siniaki i smutek?
Madeleine podnosi wzrok i kiwa głową.
– Tak. Sophie ma chłopaka – odpowiada. – Nie znam go, ale wczoraj dzwonił.
– Do ciebie? – pyta Mona ze zdziwieniem.
– Tak.
– I co mówił? – dopytuje Hedda, prostując plecy.
– Pytał o Sophie.
Mona marszczy czoło. Susanne mówiła, że Sophie nie ma chłopaka, ale Madeleine twierdzi inaczej.
– Twoja mama go nie zna?
Madeleine kręci głową.
– Nie – mówi i mocniej owija się kocem. – Sophie o nim nie opowiadała.
– Dlaczego? – pyta Hedda.
– Pewnie dlatego, że ten chłopak… – Madeleine na chwilę urywa. – On nie jest w typie mamy.
Mona kiwa głową. Jest pewna, że Susanne ma jasną wizję tego, z jakimi chłopakami powinny się umawiać jej córki.
Madeleine wstaje.
– Muszę już iść.
– Zanim pójdziesz, prosiłabym o nazwisko i numer telefonu tego chłopaka – mówi Hedda. – Możesz mi je wysłać od razu.
Madeleine dostaje numer Heddy. Przesyła informacje i idzie w stronę drzwi. Chwyta klamkę, przystaje i odwraca się do nich.
– Chciałam wam to powiedzieć – oznajmiła. – Pomyślałam, że to może być ważne. Ten chłopak. I to, że on też nie wie, gdzie jest Sophie.ROZDZIAŁ 10
Neogotycki kościół w Trollhättan został wybudowany z czerwonej cegły i znajduje się na skałach, pośrodku spienionego systemu kanałów rzeki Göta älv. Na południu wieża świątyni sięga ku błękitnemu niebu, a słońce nagrzewa jej zielony miedziany dach.
Anton zaparkował obok dwóch białych furgonetek z napisem „Usługi budowlane Älven”. Kiedy idą wraz z Bodil w kierunku kościoła, zerka na jej twarz. Nie potrafi niczego z niej wyczytać, ale koleżanka chyba jest zadowolona, że po drodze przeprosił za swoje zachowanie. Sam wie, że przesadził. Nie może się obrażać, kiedy ktoś się śmieje i żartuje. Ma nadzieję, że dadzą radę pozostawić ten wyskok za sobą i dalej pracować razem, choć nie wierzy, by kiedykolwiek mogło być jak dawniej. I bardzo mu z tego powodu smutno.
Zerka w stronę zagajnika. Obok małego ceglanego domu naprzeciwko wejścia do kościoła zauważa szefową techników My Nilsdotter. Kobieta trzyma ręce w kieszeniach niebieskiej kurtki, jej bujna czupryna jest nastroszona i przypomina ptasie gniazdo. Kiedy do niej podchodzą, najwyraźniej wyczuwa ich obecność, bo się obraca.
My ma zeza i Anton nigdy nie wie, na które jej oko powinien patrzeć. Dziś jednak nie tylko to komplikuje sprawę, ale także jego smutek i współczucie. Każdy tu wie, co się wydarzyło. Anton postanawia, że jeśli i ona powie coś na temat dziecka, zrobi w tył zwrot i sobie pójdzie. Nie ma już siły na te cholerne żale.
My nie jest sama. Anton kiwa jej głową i szybko odwraca się do wysokiego, szczupłego mężczyzny z wystającymi kośćmi policzkowymi.
– Anton Asplund – przedstawia się, wyciągając rękę.
– Goran Pavić – mówi tamten, podnosi jedną ze swych wielkich sękatych dłoni i wita się z policjantem.
– Goran to opiekun psa – wyjaśnia My i wskazuje w kierunku drzew i leśnego pagórka, po którym z pyskiem przy ziemi biega żółta suczka.
Anton odpowiada skinieniem. Nie spotkał wcześniej Gorana, ale wie, że jego czworonóg ma imponującą zdolność wyczuwania najdrobniejszych śladów. Jeśli ktoś je tam zostawił, to suczka z pewnością na nie trafi.
– Jak wam idzie?
– Na razie nic nie znaleźliśmy – odpowiada Pavić, a potem wszyscy czworo w milczeniu obserwują sukę, która węszy wśród pni i kamieni, przemyka po uschniętej trawie, starych gałęziach i zwiędłych liściach.
Anton odwraca się do My.
– Widziałem na parkingu samochody firmy Usługi budowlane Älven. Czy to oni prowadzą prace w kościele?
My potwierdza skinieniem.
Anton drapie się po zaroście.
– Dałaś temu zielone światło?
– Tak. Suka przeszukała budynek i nic nie znalazła, ale też nie spodziewałam się, że cokolwiek znajdzie. Kościół był zamknięty na klucz od piątku i nikt nie mógł się do niego dostać.
Anton kiwa głową, ponownie stoją w milczeniu i obserwują zwierzę, niestrudzenie szukające z pyskiem przy ziemi.
– Słuchaj, ja… – zaczyna My, ale Anton odwraca się do niej plecami.
– Jaka to rasa? – zwraca się do Gorana. Wie, co zamierza powiedzieć My, i czuje, że nie ma na to siły.
– Labrador retriever.
Anton kiwa głową.
– Co ją odróżnia od zwykłego labradora?
– W gruncie rzeczy to ta sama rasa, ale retriever jest nieco szczuplejszy i zasadniczo bardziej chętny do pracy.
– A co wyszukuje przede wszystkim?
– Krew, spermę, ślinę i zwłoki. Jest pod tym względem niezrównana – oznajmia Goran z pełnym dumy uśmiechem, spoglądając za suczką.
– To nieprawdopodobny atut – mówi My i zbliża się o krok do Gorana. – Potrafi szukać prawie wszędzie i tak wystawić, że my albo Narodowe Centrum Kryminalistyczne od razu wiemy, gdzie są ślady.
Goran się przeciąga i kiwa głową z zadowoleniem.
– Zdajecie sobie przecież sprawę, jak trudne i czasochłonne jest znalezienie małej kropelki krwi czy spermy. Nie mówiąc już o ślinie, której naprawdę nie da się dostrzec gołym okiem. Ale nasza Mimmi potrafi znaleźć wszystko – dodaje ze śmiechem. – Nawet plamy krwi i spermy na wypranym materiale. Na próbę kilka razy wypraliśmy ubrania w pralce, a ona i tak je znalazła.
Anton kiwa głową i już ma coś powiedzieć, kiedy słyszą dobiegający z kościoła hałas.