Petyhorzec - ebook
Petyhorzec - ebook
Powieść o tematyce kresowej opatrzona prawie dwustoma przypisami wyjaśniającymi wiele staropolskich terminów.
"…Kiedy z chorągwią moją stałem we Lwowie, przyjeżdżał do mnie i do oficerów moich bardzo często niejaki Rafał Kryszpin, towarzysz petyhorski1, młody człek jeszcze, z poczciwej rodziny szlacheckiej, gdzieś na Litwie osiadłej, urodziwy, grzeczny i wesołej bardzo fantazji."
Kategoria: | Obyczajowe |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 978-83-63086-11-4 |
Rozmiar pliku: | 197 KB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
…Kiedy z chorągwią moją stałem we Lwowie, przyjeżdżał do mnie i do oficerów moich bardzo często niejaki Rafał Kryszpin, towarzysz petyhorski¹, młody człek jeszcze, z poczciwej rodziny szlacheckiej, gdzieś na Litwie osiadłej, urodziwy, grzeczny i wesołej bardzo fantazji. Był on naufragus² w tych stronach, bo rzuciły go tu na Ruś owe nieszczęśliwe przygody publiczne, które Bóg zesłał w owych czasach na tę mizerną ojczyznę naszą³. Nie wiem, czy miał więcej lat dwudziestu kilku; dziwnej przyjemności był brat i towarzysz, do uciesznych żartów, figlów i bombansów⁴ szczególnie sprawny, a już to ciężka musiała być melancholia, której by konceptami swemi nie potrafił odpędzić.
Spadł na Ruś tutejszą, jak z muszkietu wystrzelony, głodny i goły jak Tatarzyn na stepie; w jednym kolecie⁵ i burce⁶, na zbiedzonej szkapie przedarł się pod Lwów i w Żółkwi niespodziewane znalazł przytulenie. Rodzice jego byli szlachta słuszni i possesionati⁷, ojciec wkupił go na regestr⁸ chorągwi petyhorskiej, niegdyś imienia Jegomości Królewicza Xawiera, a że był wielki przyjaciel i adherent⁹ księcia wojewody wileńskiego¹⁰, więc kiedy ten pan przeciw Moskwie w pole ruszył, młody Kryszpin za konfederacją pod znaki Radziwiłłowskie pospieszył. Niedługa to była kampania; książę wojewoda niebawem placu ustąpić musiał; a kto z jego wojska zawczasu o sobie nie radził, temu kwaśno było. Kryszpin dostał się w ręce furwachtu¹¹ rosyjskiego, ale że był zuchwałego animuszu, gdzieś na noclegu szabli się dorwał, kozaków dwóch zarąbał, trzeciego z konia zsadził i na kozackiej szkapie uciekł. Do pana ojca wracać i trudno było, i niebezpieczno, zrezolwował¹² się tedy iść za fortuną pana wojewody, tak sobie myśląc, że go kędyś jeszcze rysią¹³ dopędzi na popasie. Szukał Radziwiłła jak wiatra w polu, a że mu ktoś powiedział, że pan ten pewnie do swych dóbr żółkiewskich uszedł, wziął się w te strony, a kiedy po mnogich awanturach i dobrze zaznawszy biedy stanął w Żółkwi, bardzo mu było markotno, bo się przekonał nareszcie, że Radziwiłła tam nie masz, a za to jest rosyjska komenda białozerskiego pułku z korpusu generała Kreczetnikowa. Miał już drapnąć znowu, kiedy oto spotyka nagle dobrego znajomego, Litwina także, a nawet krewniaka swego, JMpana Marchockiego, cześnika¹⁴ czerwonogrodzkiego, chorążego petyhorskiego znaku, któremu to Marchockiemu książę wojewoda wileński oddał jurysdykcję¹⁵ zamkową, jako staroście. Ten go tedy wziął, ogarnął, przed rosyjskimi zwiadami uchował i u siebie chętnym sercem aż do dalszej jakiej mutacji¹⁶ rzeczy zatrzymał.
Kryszpin w Żółkwi srodze się nudził i na sukurs¹⁷ pieniężny od ojca czekał, a od czasu do czasu do Lwowa zaglądał, gdzie, że lubił wesołą i wojskową kompanię, do mnie i do oficerów moich się przypytał, nie bacząc na to, że my, dragonia cudzoziemskiego autoramentu, jako żołnierze Króla Jegomości za inną szli partią.
— A to mnie nie zawadzi — mawiał do nas — że ja z waćpanami komitywę przyjacielską trzymam, abym do was nie strzelał, kiedy ze swoimi będę, a waćpanom w polu do oczu stanę.
Bardzo my tego Kryszpina polubili, a już najbardziej za jego wdzięczne śpiewanie przy szpinecie¹⁸, za opowieści krotochwilne i przeróżne fraszki i przekwinty¹⁹, które zawsze bez niczyjego kontemptu²⁰ były, bo wszystkich śmieszył, a nikogo nie ugryzł.
Owo pewnego razu przyjechał do Lwowa Kryszpin na owej szkapie kozackiej, na której był uciekł, a której się ciągle trzymał, jakieś niesłychane cnoty co dzień w niej odkrywając, i zadyszany przybiegł na naszą kwaterę z wielką nowiną, jako mu pan ojciec jego przez pisarza ekonomii z Litwy wracającego, trochę pieniędzy przysłał i pod rygorem do powrotu wzywał, albowiem po klęsce księcia wojewody wielką weksą²¹ jest uciśniony, i pod obuchem różnych kondemnat²² jęczy, a partia przeciwna z wszystkich wiosek, które od księcia w tenucie²³ miał, już go wytrzęsła, a nawet na ojcowiźnie wielką opresję mu czyni — tak że pomocy mu synowskiej trzeba koniecznie. Tedy, jak prawił Kryszpin, choć rad temu jest, że już w Żółkwi na łasce pana Marchockiego siedzieć nie potrzebuje, tak przecie mu bardzo markotno, że nas pożegnać będzie musiał, kto wie, czy na widzenie jeszcze, a jeśli na widzenie, czy na złe albo dobre. Owóż, żeby osłodzić gorycz separacji²⁴, prosi nas wszystkich oficerów, abyśmy do niego do Żółkwi jechali koniecznie na żegnanie, a on na tę serdeczną waletę²⁵ chce nas ugościć po petyhorsku, z przystojną profuzją²⁶ łez i wina, jakiego pewnie nawet Jmć pan Zacharyasz Łada Zaweyda, mój wonczas subaltern-oficer²⁷, co pod różnymi znaki i w różnych służbach walecznie pijał i jest expertus specjalista, z pewnością nie zasmakował nigdy.
Nie było rady i sposobu odmówić — pojechaliśmy tedy w pięciu do Żółkwi, gdzie Kryszpin, w zamku mając swoją kwaterę u pana Marchockiego, z wielką uczciwością nas podejmował i aż do wieczerzy zatrzymał, na której inter pocula²⁸ do wielkiej ochoty wszystkim nam przyszło, tak, że i ja, com w trunkach zawsze wstrzemięźliwej miary baczył, tym razem dla tej animacji jego serdecznej nieco ponad sztrych²⁹ zażyłem. Kryszpin już przestał śpiewać, a Zaweyda zaczął, co znak był oczywisty, że obaj miarki mocno przebrali, ja przecież trzymałem się tyle, aby pamiętać o sobie i że już czas, aby do Lwowa nocą wracać, bo nazajutrz z rana każdy z nas jakiś służbowy ordynans³⁰ miał, a pan komendant Korytowski pod surową animadwersją³¹ regulamentów³² rygoru przestrzegał. Zaweyda okrutnym głosem począł pieśń pijacką:
Bibe, bibe, bibe, bibe!
Tu qui satis bibe, bibe!
Tum Zaweyda imperat!³³
A biorąc na sztych biednego Kryszpina, którego twarz gorzała w płomieniach, do niego kierował swoje koncepta i strofy — ale kiedy już zaczął srodze chrypieć i ledwie skończyć mógł apostrofę:
Kryszpin caput tibi fumat,
Ne quis ignis te consumat,
Stingue mero citius!³⁴ —
nie dałem już dalej stinguere³⁵ tego pożaru, który taką oliwą gaszony byłby z naszych łbów na Żółkiew się przeniósł i całe sławetne miasto w nocnej spokojności zalarmował, ale porwałem się szybko, szpadę przepasałem i dałem moim oficerom sygnał do żegnania. Protestował się Kryszpin, puścić nie chciał, prawie na progu się kładł, a widząc, że na próżno, rzecze:
— Tedy ja was odprowadzę!
Zawołał na wyrostka, kazał osiodłać „ciotkę”, bo tak nazywał swoją szkapę kozacką, siadł i z nami drogą lwowską się puścił.
Zapomniałem z góry powiedzieć, że to zimą było; dzień piękny był, kiedyśmy do Żółkwi jechali, ale teraz nocą, choć dużego mrozu nie było i ledwie błoto tęgo zakrzepło na drodze, nagle wielka się wzięła zawierucha. Ledwie kilka Zdrowaś Mario ujechaliśmy za miasto, kiedy tak się miotać poczęła śnieżnica, że świata widać nie było. Rozmawiać z sobą nie można, nawet Zaweyda milczeć musiał, spróbowawszy kilka razy, że wiatru nie przegada. Tak tedy pochyliwszy się w siodle jechaliśmy dalej, jeden o drugim nie wiedząc. Jakoś po godzinie drogi wiatr się położył, śnieg ustał, chmury podarły się w duże szmaty na niebie i księżyc wytoczył się jasny i rumiany jak dukat holenderski na niebo. Dopiero teraz jeden i drugi kołnierz z uszu spuścił, śnieg strzepał i dokoła się rozglądnął, czyśmy gdzie w tej zadymce nie zbłądzili z drogi.
— Kryszpin! A gdzie Kryszpin? — zawołał naraz Zaweyda.
Stanęliśmy, oglądnęli się dokoła — Kryszpina nie ma!
Rada w radę, gdzie by się podział, a choć z początku trochę nam o niego trwożno było, tak sobie przecie jego zniknięcie skombinowaliśmy, że zapewne jeszcze zaraz za Żółkwią, kiedy śnieżnica z takim impetem się zerwała, do domu się wrócił — a nawet prawdę szczerą mówiąc, nikt z nas po tylu wiwatach juramentu³⁶ by był nie złożył, jako Kryszpin istotnie wyjechał z nami z Żółkwi, bo w głowie tak samo pruszno było, jak na dworze od zadymki. Noc nadto była bardzo pogodna, księżyc w pełni, mrozu malutko — nic mu się stać nie mogło.
Nie ze wszystkim mieliśmy racją, jak się później pokazało, ale w to ugadnęliśmy przecież, że mu się nic złego nie stało, owszem daj Panie Boże każdemu taką przygodę, jaka się jemu zdarzyła. Czysta to osobliwość była i długo wszyscy w tych stronach o niej mówili — tandem³⁷ i ja ją między moje opowieści kładę.II.
Był zacny szlachcic Ortyński, cześnik zwinogrodzki, który między Lwowem a Żółkwią na cale sowitej włości siedział, a famę miał wielce bogatego, ale nad miarę oszczędnego człeka. Ter possesionatus³⁸, bo oprócz wioski, na której mieszkał, dwie inne za Rawą posiadał jeszcze, a nadto sumy miał na każdym prawie pańskim kluczu w okolicy. Lokował na dobry procent pieniądze, miał hipoteczki okrągłe i u pana wojewody Cetnera, i u pani kasztelanowej Humieckiej, i na Żółkiewszczyźnie u księcia Radziwiłła, a nawet łykom³⁹ kulikowskim i żółkiewskim pożyczał, a skrzynka w domu mimo to pełna była. Za to przecież z skromnego szlacheckiego staniczku nie wychodził; nikt by był nie poznał po szlachetce, że taki sobie zapaśny, bo tem bardziej się krył z fortuną, że wielce małego animuszu już z natury i trwożliwy bardzo w zwykłym czasie, wśród powszechnych zaburzeń politycznych tej pory nieszczęsnej bał się okrutnie jakiej wygrawacji⁴⁰ lub weksy, a że w sercu był wielki oponent króla i całą duszą konfederacji sprzyjał, tedy choć się z tem nigdy nie pokazywał, przecie własnego się cienia bał, i z tego nawet w powiecie był znany.
Ten pan Ortyński wdowiec był i miał tylko jedynaczkę córkę, pannę Marcybellę, pannę wielce gładką i urodziwą, ale ją trzymał w domu jak w klasztorze wraz z ciotką jakąś daleką i za mąż wydać nie chciał, mimo że siła słusznych miała konkurentów, co że czynił, jedni mówili, ze skąpstwa, aby zięciowi oprawy w proporcji do fortuny nie dać, a drudzy, że z wielkiego afektu rodzicielskiego do onej córki, którą tak miłował, że rozstania przenieść by nie mógł, choć niejeden z kawalerów mawiał, że i z posagu by rezygnował, a gołą pannę rad by brał, czemu ja choć już stary, bardzo łacno wierzę. Jeden przecie konkurent statecznie koło ojca i panny zachodził, a to pan podsędek⁴¹ Omęta, i ten choć u panny żadnych aspektów⁴² nie miał, pola nie ustępywał, bo i trochę ojca miał po sobie, i córkę cierpliwością a uprzykrzeniem zniewolić się spodziewał.
Owo tej samej nocy ten pan Ortyński z swoich rawskich włości, na których tylko podstarościego⁴³ miał, wracał do siebie, a kiedy go burza zaskoczyła, w karczmie pod Żółkwią przeczekał i dopiero po jasnym miesiączku w dalszą drogę się puścił. Ledwie ćwierć mili ujechał, kiedy tuż obok drogi na polu widzi w świetle księżycowym konia, stojącego nad czemś czarnym, co odbijało wyraźnie na białym śniegu. Koń był kozacki i po kozacku okulbaczony i stał gdyby martwy, że zdało się, jakoby straż trzymał przy czemś.
— Jurasz! Co to za koń tam w polu? — pyta pan Ortyński, wychylając się z kałamaszki⁴⁴.
— I koń, i człek jakiś koło niego, jeno że albo spi, albo zamarzł…
— Jeźli spi, to go zbudź — mówi pan Ortyński — a jak zamarzł, to wieczne mu odpoczywanie… Ale widzi mi się, że spi tylko.
Jurasz zlazł z kozła, poszedł do konia i zobaczył, że w śniegu leży młody człowiek w ciemnej burce, jakiej kawaleria narodowa używała, w kołpaczku⁴⁵ pilśniowym⁴⁶ na wojskowy modelusz⁴⁷, w dużych sztylpach⁴⁸ z ostrogami i przy szabli. Wziął Jurasz oburącz leżącego za bary, potrząsł nim jak snopem raz, potrząsł drugi, że już by innego i roztrząsł był z kretesem, ale on nieboraczek ani powiek nie rozwarł, ani najmniejszego dał znaku żywota.
— Zamarzł panie! — rzecze.
— Requiescat in pace…⁴⁹ — mruknął pan Ortyński a z ciekawości dodał jeszcze: — Czy kozak?
— Nie kozak, panie; szabla od srebra i ubranie też bardzo foremne… Tak coś z szlachecka wygląda!
Pan Ortyński zdjęty ciekawością, a i chrześciańską kommizeracją⁵⁰ po trosze, bo to i jaki znajomy dobry lub sąsiad mógł być, choć tego szkapa kozacka nie pokazywała — zrzucił z ramion niedźwiadki i tak w samej lisiurze⁵¹ poszedł ku leżącemu. Patrzy, leży młody człowiek bez tchu, ubrany przystojnie, z szabelką misternej roboty, srebrem bitą, z egretą⁵² takoż srebrną u kołpaka i złocistą agrafą⁵³ przy burce — snać człek przedniejszej kondycji. Pochylił się ku nieżywemu, zdjął rękawicę z jednej ręki, patrzy, jest pierścień z klejnotem szlacheckim, jeno herbu odróżnić nie można po oćmie⁵⁴. Kazał jeszcze raz i drugi potrząść leżącego, huknąć co siły nad uszyma, strzelić z bata nad głową — źle, ani weź. Zamarzł i kwita.
— A co teraz zrobić? — myśli sobie pan Ortyński, już trochę przestraszony i na samego siebie zły, że dla płochej ciekawości zatrzymał się w drodze, a teraz przygody się dopytał i kłopotu. Jechać dalej i zostawić nieznajomego, nieludzka rzecz; a nuż żyw jeszcze, a gdy go odjedzie, dopiero zamarznie naprawdę. Wieźć z sobą — także źle, gorzej może; przywieziesz do domu trupa; co z nim zrobisz; masz tobie gościa! Może najlepiej i zostawić; a com ja temu winien; zamarzł beze mnie, nie odmarznie przy mnie… Ot najlepiej, wrócę z nim do karczmy, tam zostawię, a sam się od wszystkiego salwować⁵⁵ będę… Kiedy bo szlachcic, widać to z szabli i z klejnotu — a kiedy szlachcic, to i katolik — ostatnia tandem rzecz zostawić zwłoki u żyda. A nuż nieboraczek przy sobie grosz ma jaki, obedrą go; na sumieniu to będzie… Zresztą wracać do karczmy taka droga, jak do domu. Co robić?
Treść dostępna w wersji pełnej.Przypisy
1 towarzysz petyhorski, petyhorzec – żołnierz należący do chorągwi petyhorskiej, czyli chorągwi jazdy litewskiej; towarzysz, towarzysz chorągwi, towarzysz wojskowy – w Rzeczpospolitej szlacheckiej (XVI–XVIII w.) żołnierz należący do chorągwi ciężkiej lub lekkiej jazdy.
2 naufragus – (łac.) rozbitek.
3 Akcja opowiadania rozgrywa się w czasie konfederacji barskiej (1768–1782).
4 bombansy – hulanki, biesiady; od włoskiego słowa bomba, oznaczającego hulankę.
5 kolet – krótka kurtka skórzana.
6 burka – długi, szeroki płaszcz bez rękawów, z kapturem, zwykle z grubej tkaniny wełnianej.
7 possesionati – (łac.) tu: określenie szlachty posiadającej na własność dobra ziemskie.
8 ...ojciec wkupił go na regestr chorągwi – wyrobił mu miejsce towarzysza w chorągwi jazdy; obowiązkiem towarzysza chorągwi było m.in. utrzymanie własnego pocztu (zwykle co najmniej dwu- lub trzyosobowego) zbrojnych sług, w zamian za co otrzymywał żołd; w ten sposób chorągiew składała się z pocztów, tworzonych przez towarzysza i pocztowych (sługi, szeregowych).
9 adherent – stronnik.
10 książę wojewoda wileński – mowa o księciu Karolu Radziwille „Panie Kochanku” (1734–1790), marszałku konfederacji barskiej na Litwie, jednej z głównych postaci stronnictwa antykrólewskiego.
11 furwacht – forwacht, przednia straż.
12 zrezolwować – zdecydować.
13 jechać rysią – jechać kłusem.
14 cześnik – jeden z niższych (czysto tytularnych) urzędów ziemskich w dawnej Polsce.
15 jurysdykcja – władza sądownicza na jakimś terenie, tu zapewne ogólniej: dowództwo.
16 mutacja – zmiana, odmiana.
17 sukurs – pomoc.
18 szpinet – instrument muzyczny, klawiszowo-strunowy, podobny do klawesynu, pianina itp.; popularny w Polsce w XVII i XVIII wieku, szczególnie w domach, służył do muzykowania w kółku rodzinnym i przyjacielskim.
19 przekwinty – żarty.
20 kontempt – lekceważenie, wzgarda, hańba; bez niczyjego kontemptu – nikogo nie obrażając.
21 weksa – prześladowanie, szykany.
22 kondemnata – wyrok.
23 tenuta – dzierżawa.
24 separacja – tu: rozstanie.
25 waleta – pożegnanie.
26 profuzja – obfitość.
27 subaltern-oficer – podwładny.
28 inter pocula – (łac.) „między pucharami”, przy kielichu.
29 sztrych, strych – kresa, linia; ponad sztrych – ponad miarę.
30 ordynans – rozkaz, polecenie.
31 animadwersja – tu: odpowiedzialność karna.
32 regulament – regulamin, reguły, przepisy.
33 Bibe, bibe, bibe... itd. – Pij, pij, pij, pij! Teraz Zaweyda rozkazuje!
34 Kryszpin caput tibi fumat... itd. – Kryszpinie, dymi ci głowa, ogień cię chyba trawi, gaś go winem co prędzej!
35 stinguere – (łac.) gasić.
36 jurament – przysięga; nikt juramentu by był nie złożył – nikt by nie przysiągł.
37 tandem – (łac.) zatem.
38 ter possesionatus – (łac.) bardzo zamożny.
39 łyk – mieszczanin.
40 wygrawacja – przemoc.
41 podsędek – jeden z urzędów ziemskich w dawnej Polsce.
42 aspekt – tu: widok.
43 podstarości – zarządca majątku.
44 kałamaszka – mały, jednokonny pojazd.
45 kołpaczek, kołpak – wysoka czapka, futrzana lub filcowa.
46 pilśniowy – filcowy.
47 modelusz – model; kołpaczek na wojskowy modelusz – kołpaczek wojskowego kształtu.
48 sztylpy – wysokie skórzane buty lub cholewki.
49 Requiescat in pace... – (łac.) niech spoczywa w pokoju.
50 kommizeracja – współczucie.
51 lisiura – futro z lisa; lisia czapka lub płaszcz podbity lisami.
52 egreta – pęk piór (lub ozdoba w jego kształcie) przy czapce.
53 agrafa – ozdobna zapinka.
54 oćma – ciemność; po oćmie – po ciemku.
55 salwować się – ratować się, uciekać.Nota redakcyjna
Tekst opracowano na podstawie: Władysław Łoziński, Nowe opowiadania Jmć pana Wita Narwoya, rotmistrza konnej gwardii koronnej (1764—1773), Lwów 1884, ze zbiorów Cyfrowej Biblioteki Narodowej Polona.
Do najważniejszych zmian redakcyjnych należy uwspółcześnienie pisowni przyimków (np. „po nad”, „zkąd” jako „ponad”, „skąd”) oraz łącznej i rozdzielnej pisowni przeczenia „nie” i partykuły „-by”. Uwspółcześniono zapis końcówek przymiotników w narzędniku („chętnem sercem” jako „chętnym sercem”). Uwspółcześniono ponadto pisownię wielką i małą literą („Mościa Panno Dobrodziejko” jako „mościa panno dobrodziejko”) i pisownię typu -zya, -cya (fantazya, specyalista). Literę „x” (wexa, expektoracje) zapisano jako „ks”, zrezygnowano z podwajania liter (opressya, affekt, sukkurs).
W uzasadnionych przypadkach uwspółcześniono interpunkcję.