- promocja
Pewne włoskie lato - ebook
Pewne włoskie lato - ebook
Pewnego włoskiego lata zdarzyć się może wszystko…
Carol to wspaniała kobieta – matka z prawdziwego zdarzenia, najlepsza przyjaciółka i osoba znająca rozwiązanie na wszystkie problemy. Gdy umiera, w życiu jej córki Katy powstaje pustka, której nic nie jest w stanie wypełnić. Radzenie sobie z żałobą nigdy nie jest łatwe, a już na pewno nie wtedy, gdy życie rozpada się na kawałki.
Dodatkowo nieubłaganie zbliża się termin podróży, którą od dawna wspólnie planowały. Miały odwiedzić włoskie miasteczko Positano, gdzie Carol spędziła wspaniałe lato przed ślubem z ojcem Katy. Mimo wielu wątpliwości dziewczyna postanawia samotnie spełnić ich marzenie i wyrusza w podróż.
Gorące słońce, wyśmienite jedzenie, nadmorska atmosfera wybrzeża Amalfi… i Carol, która zmaterializowała się w swoim trzydziestoletnim wcieleniu. Mimo że jej pojawienie się jest dla Katy niezrozumiałe, nie zamierza tego kwestionować. Cieszy się, że odzyskała swoją matkę, choć nie jest ona tą kobietą, którą zapamiętała…
„Niczym dobrze schłodzone limoncello w gorący dzień, ta fantastyczna historia pokazuje, co to znaczy kochać i być kochanym. Czarująca opowieść nie tylko na ostatnie zimowe dni, ale też na dobry początek lata”. – Library Journal
„Nietuzinkowa historia miłości, uwzględniająca egoizm i słabości charakteru jako nieodzowne elementy ludzkiej natury”. – Kirkus
„W pełnych cynizmu i kpienia ze wszystkiego czasach miło jest zanurzyć się w odrobinie magii. Szczególnie takiej, która pobudza żądzę podróżowania… To historia o miłości, utracie bliskich i punkcie w dorosłym życiu, kiedy zdajemy sobie sprawę, że nasi rodzice też są tylko ludźmi, i to nie zawsze idealnymi”. – Associated Press
„Poruszająca historia… Smutek i tęsknota Katy ukazują wyjątkową więź, jaka łączy córkę z matką”. – Publishers Weekly
Kategoria: | Obyczajowe |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 978-83-67727-17-4 |
Rozmiar pliku: | 1,1 MB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
– Lorelai GilmoreRozdział 2
– Na pewno nie chcesz, żebym cię zawiózł? – pyta mnie Eric.
Stoję w przedpokoju naszego domu, nie mając pojęcia, czy jeszcze do niego wrócę. Pod drzwiami wejściowymi grzecznie czekają ustawione w rzędzie walizki.
Eric ma na sobie łososiową koszulkę polo i dżinsy, a jego włosy w dalszym ciągu proszą się o strzyżenie. Nie odezwałam się na ten temat słowem. Zastanawiam się, czy jest świadom swojego wyglądu. Zawsze to ja umawiałam go na wizyty u fryzjera. Nagle jego niezdolność do zadbania o własną fryzurę wydaje mi się czymś wrogim, może nawet celnie wymierzonym atakiem.
– Nie, zamówiłam już ubera. – Pokazuję mu ekran mojego telefonu. – Widzisz? Będzie za trzy minuty.
– Okej – odpowiada z ledwo dostrzegalnym smutnym uśmiechem.
Kiedy powiedziałam Ericowi, że chcę pojechać do Włoch i w pojedynkę odbyć podróż, którą planowałam z mamą, uznał to za świetny pomysł. Był zdania, że potrzebuję odpoczynku. W końcu całymi dniami opiekowałam się chorą matką. Kilka miesięcy wcześniej wzięłam urlop w agencji reklamowej z Santa Monica, w której pracowałam jako etatowa copywriterka. Zdecydowałam się na to, gdy tylko mama została wypisana ze szpitala. Nie wiedziałam, kiedy wrócę do pracy. Na dobrą sprawę nikt o to nie dopytywał. Na tym etapie nie byłam nawet pewna, czy moje stanowisko jeszcze na mnie czeka.
– Dobrze ci to zrobi – powiedział Eric. – Gdy wrócisz, będziesz się czuła dużo lepiej.
Siedzieliśmy przy kuchennym blacie, z pudełkiem pizzy pomiędzy nami. Nie wyjęłam talerzy ani sztućców. Musiały nam wystarczyć ułożone obok kartonu papierowe serwetki. Przestaliśmy dbać o takie drobiazgi.
– To nie będą wakacje – wyjaśniłam. Odrzucałam myśl, że wyczerpujące poszukiwania nowego kierunku życia miałabym rozpocząć od spędzenia paru tygodni na słonecznym włoskim wybrzeżu.
– Niczego takiego nie powiedziałem.
Dostrzegałam jego frustrację, a także silną chęć kontrolowania jej za wszelką cenę. Zalała mnie niespodziewana fala współczucia.
– Wiem.
– Nadal nie porozmawialiśmy o nas.
– Wiem – powtórzyłam się.
Wróciłam do domu kilka dni wcześniej. Spaliśmy w jednym łóżku, rano piliśmy kawę, robiliśmy pranie i odstawialiśmy umyte talerze do szafek. Eric wrócił do pracy, a ja spisywałam listy osób, z którymi powinnam się skontaktować – komu wysłać podziękowania za okazane wsparcie, do kogo oddzwonić, co przekazać właścicielowi pralni, z której usług korzysta tata.
Na pozór wszystko było jak dawniej. W rzeczywistości jednak mijaliśmy się jak nieznajomi w restauracji, czasem tylko przypadkiem na siebie wpadając.
– Wróciłaś do domu. Czy to znaczy, że zostajesz?
Na studiach przed ważnymi egzaminami Eric przynosił z delikatesów Three Pickles kanapki z serem szwajcarskim, rukolą i dżemem malinowym. Były przepyszne. Zabrał mnie tam na jedną z naszych pierwszych randek i uparł się, że wybierze coś dla mnie. Wyszliśmy z kanapkami na zewnątrz, usiedliśmy na krawężniku i rozwinęliśmy papier. Moja kanapka wyglądała jak roztopiony kolorowy wosk, ale smak sera w zestawieniu z ostrawą zieleniną i dżemem o cierpkim posmaku okazał się wyśmienity. „Zaufaj mi” – zapewniał mnie wtedy Eric. Wiedziałam, że miał rację.
Zaufałam mu z przeprowadzką do Nowego Jorku, a potem w kwestii zakupu naszego pierwszego domu. Ufałam mu nawet w trakcie leczenia mamy. We czwórkę planowaliśmy, jak zapewnić jej możliwie najlepszą opiekę, jakie lekarstwa powinna przyjmować, na jakie terapie eksperymentalne warto ją zapisać.
Tak było wtedy. Jak mogłam teraz kogokolwiek obdarzyć zaufaniem? Zawiedliśmy ją.
– Nie jestem pewna – odpowiedziałam. – Naprawdę nie wiem, czy potrafię nadal żyć w tym małżeństwie.
Eric wypuścił głośno powietrze, zupełnie jakbym zadała mu cios prosto w brzuch. Prawdę mówiąc, właśnie to zrobiłam. Wykazałam się nieżyczliwością, a moje słowa okazały się zbyt szorstkie. Nie powinnam była mówić tego w taki sposób. Tyle że domagał się odpowiedzi, a tej nie potrafiłam udzielić. Dopytywał o przyszłość, która jawiła mi się jako jedna wielka niewiadoma.
– To było okrutne – skwitował.
Eric przerzucił kawałek pizzy na serwetkę. Coś absurdalnego, biorąc pod uwagę okoliczności. Zacząć jeść właśnie w tym momencie.
– Wiem. I przepraszam.
Moje przeprosiny dodały mu nieco pewności siebie.
– Możemy przejść przez to razem – odparł. – Wiesz, że damy radę. Ze wszystkim radziliśmy sobie wspólnie, Katy.
Sięgnęłam po pizzę. Wydała mi się czymś nierzeczywistym. Nie wiedziałam, czy mam ją zjeść, czy może lepiej zabrać na zewnątrz i zakopać w ziemi. Rzecz w tym, że tak naprawdę nigdy wcześniej nie musieliśmy sobie z niczym radzić, bo do tej pory nie było takiej potrzeby. Aż do teraz. Nasze dotychczasowe życie sunęło spokojnie przed siebie. Żadnych rozwidleń ani wertepów. Tylko prosta szosa ciągnąca się aż po horyzont. Pod wieloma względami byliśmy tymi samymi ludźmi, którzy poznali się jako dwudziestodwulatkowie. Poza miejscem zamieszkania nasze wspólne życie ani trochę się nie zmieniło. Czy czegoś nauczyliśmy się w ciągu ostatnich ośmiu lat? Czy zdobyliśmy jakiekolwiek życiowe umiejętności, dzięki którym moglibyśmy przetrwać obecny kryzys jako małżeństwo?
– To nie takie proste – stwierdziłam.
– Proszę tylko, żebyś pozwoliła sobie pomóc. – Eric spojrzał na mnie swoimi dużymi, okrągłymi, brązowymi oczami.
Zanim mi się oświadczył, zapytał moich rodziców o zgodę. Oczywiście nie byłam przy tym obecna, ale Eric opowiedział mi później, że pewnego wieczoru wybrał się do nich po pracy. Mama i tata byli akurat w kuchni i przygotowywali kolację. W zasadzie nie było w tym niczego nadzwyczajnego. Eric i ja często wpadaliśmy do moich rodziców – czasem razem, czasem oddzielnie. Tego konkretnego wieczoru zapytał ich, czy może porozmawiać z nimi w salonie.
Dopiero co przeprowadziliśmy się do domu w Culver City. Miałam dwadzieścia pięć lat, byliśmy parą trzeci rok, z czego dwa spędziliśmy w Nowym Jorku, z dala od moich rodziców. Wróciliśmy i byliśmy gotowi ułożyć sobie życie na miejscu, tuż obok nich.
– Kocham waszą córkę – ogłosił im Eric, gdy już usiedli. – Myślę, że mogę uczynić ją szczęśliwą. Was również pokochałem. Wspaniale jest być częścią waszej rodziny. Dlatego chcę poprosić Katy o rękę.
Tata wydawał się zachwycony. Uwielbiał Erica. Ogromną zaletą jego przyszłego zięcia była umiejętność wpasowania się w naszą rodzinę bez podważania autorytetu mojego ojca. Żaden z nich nie miał najmniejszych zastrzeżeń co do takiego podziału ról.
Za to mama milczała.
– Carol – zwrócił się do niej tata. – Co o tym myślisz?
Mama spojrzała na Erica.
– Jesteście na to oboje gotowi?
Poza życzliwością i serdecznością mama słynęła ze szczerości, za którą ją szanowano i z powodu której podchodzono do niej z pewną rezerwą. Zawsze mówiła to, co myślała. Tak też zrobiła tamtego wieczoru.
– Wiem, że ją kocham – odpowiedział Eric.
– Miłość to cudowna sprawa – zaczęła mama. – Sama się o tym przekonałam. Ale jesteście tacy młodzi. Może warto jeszcze trochę się wyszaleć, zanim się ustatkujecie? Jest tyle do przeżycia, a małżeństwo może przecież zaczekać.
– Chcę cieszyć się życiem razem z Katy. Wiem, że jeszcze wiele przed nami, i chcę, żebyśmy doświadczali wszystkiego razem.
– Cóż… – odparła mama z uśmiechem. – W takim razie należą się wam gratulacje.
Gdy patrzyłam na Erica siedzącego po drugiej stronie stołu, za dzielącym nas kartonem pizzy, zastanawiałam się, czy początkowe wahanie mojej mamy nie było przypadkiem słuszne. Być może miała rację. Może rzeczywiście powinniśmy byli korzystać z przywilejów młodości. Może nie do końca rozumieliśmy złożoną sobie przysięgę. „W dobrej i złej doli”. A teraz życie poddaje nas próbie i nie potrafimy temu podołać. Jesteśmy w kropce. Ja jestem w kropce.
– Zamierzam jechać do Włoch – poinformowałam go. – Pojadę na tę wycieczkę. Myślę, że podczas mojej nieobecności powinniśmy zostawić między nami trochę wolnej przestrzeni.
– Będziesz we Włoszech, więc przestrzeni między nami będzie aż nadto – zauważył Eric, próbując zmusić się do uśmiechu.
– Chodzi mi bardziej o przerwę w związku – sprostowałam.
Wiedziałam, że w tym momencie oboje pomyśleliśmy o tym samym odcinku Przyjaciół. Niepoważne, oderwane od rzeczywistości założenie, że przerwa w związku jest swego rodzaju zawieszeniem, a nie miejscem w autobusie wyjeżdżającym na zawsze z miasta. Prawie mnie to rozbawiło. A gdyby tak chwycić go za rękę, włączyć telewizor i przytulić się do niego na kanapie? Moglibyśmy udawać, że nic takiego się nie stało, że wszystko jest w porządku.
– Rozważasz separację?
Zrobiło mi się zimno. Poczułam przenikliwy chłód.
– Możliwe – odpowiedziałam. – Nie wiem, jak to nazwać, Eric.
Zachował kamienną twarz. Takiego Erica jeszcze nigdy nie widziałam.
– Skoro tego chcesz…
– W tej chwili nie wiem, czego chcę. Oprócz tego, że nie chcę tutaj być. Oczywiście masz pełną swobodę.
– Co chcesz przez to powiedzieć?
– To zależy, jak próbujesz to rozumieć. Chodzi o to, że nie mogę teraz za ciebie odpowiadać.
– Nie jesteś za mnie odpowiedzialna. Jesteś moją żoną.
Spojrzałam mu prosto w oczy, a on mnie. Trwaliśmy tak przez chwilę, po czym wstałam od stołu, powkładałam naczynia do zmywarki i poszłam na górę. Eric przyszedł do łóżka godzinę później. Nie spałam, ale światło było już zgaszone. Udawałam, starając się odpowiednio dopasować rytm oddechu, tak aby imitował lekkie pochrapywanie. Eric wsunął się ostrożnie pod kołdrę. Jego ciało znalazło się tuż obok mojego. Nie objął mnie, zresztą wcale tego nie oczekiwałam. Odczuwałam napór dzielącej nas pustki i wypełniającej ją napiętej atmosfery. Kto by pomyślał, że odległość zaledwie dwudziestu centymetrów może stanowić tak ogromny dystans.
Czeka na mnie uber. Na moim telefonie wyświetla się nieznany numer. To kierowca. Odbieram połączenie.
– Już wychodzę – rzucam do słuchawki.
Eric głośno wciąga powietrze i po chwili je wypuszcza.
– Zadzwonię do ciebie z lotniska – zapewniam go.
– Pomogę ci to zanieść.
Kierowca nie wysiada z auta. Eric wynosi z domu moje walizki i wkłada je do otwartego bagażnika. Są w nich sukienki, buty i kapelusze, które wybrałyśmy razem z mamą. Zawsze gdy musiałam spakować się przed wyjazdem, nawet jeśli miał to być krótki wypad na weekend, mama przyjeżdżała mi pomóc. Potrafiła zmieścić dziesięć kompletów ubrań do bagażu podręcznego – „sztuczka polega na zwijaniu, a nie układaniu”. Wiedziała też, jak sprawić, żeby dżinsy nadawały się do noszenia przez cały tydzień. Była mistrzynią w dobieraniu dodatków: jedwabny pas jako chusta na głowę czy też masywny naszyjnik, dzięki któremu zwykła biała koszula zamieniała się w strój wieczorowy.
Eric już załadował bagaże do auta. Stoimy naprzeciwko siebie. Dzień jest niespotykanie chłodny jak na czerwiec w Los Angeles. Mam na sobie dżinsy, tiszert i bluzę z kapturem. W torbie schowałam obszerny kaszmirowy szal. Mama nauczyła mnie, żeby zawsze zabierać go ze sobą w podróż. „Dzięki temu możesz zdrzemnąć się nawet na parapecie” – twierdziła.
– W takim razie bezpiecznej podróży – odzywa się Eric. Udawanie nie jest jego mocną stroną. Jestem w tym zdecydowanie lepsza od niego.
Wisi między nami ciężar wczorajszej rozmowy. Wpędza nas w spiralę myśli o tym, co z nami będzie. Rozstanie? Rozwód? A może już teraz jesteśmy dla siebie zupełnie obcymi ludźmi? Może nie gramy już w jednym zespole? Oczywiście, że ludzie rozwodzą się w czasie wojen. Jak można najzwyczajniej w świecie robić pranie, gdy wszystko wokół zostało zrównane z ziemią?
Widzę ból rysujący się na twarzy Erica i wiem, że czeka na słowa otuchy. Chce usłyszeć, że go kocham i że wszystko się między nami poukłada. Że zawsze przy nim będę. Chce, żebym powiedziała: „Twoja żona za moment wróci”. Za chwilę odzyskasz swoje dotychczasowe życie.
Ale nie mogę tego zrobić, bo nie mam pojęcia, gdzie ta żona się podziała.
– Dzięki – odpowiadam.
Chce mnie objąć, ale odruchowo odsuwam się od niego. W ostatnich tygodniach musiałam być wielokrotnie przytulana. Odwiedzające nas osoby z pewnością pocieszały mnie w ten sposób. A może same szukały we mnie oparcia, wtulając się w moją szyję. Ale nie potrafię sobie tego przypomnieć. Odnoszę wrażenie, jakby od miesięcy nikt mnie nie dotykał.
– Chryste, Katy, co ty wyprawiasz? – Eric kładzie dłonie na swojej twarzy. Palcami pociera skronie. – Ja też ją kochałem, do cholery. Przecież o tym wiesz.
Zakrywa twarz dłońmi. W ostatnim tygodniu wylał wiadro łez. Płakał na jej pogrzebie i pierwszego dnia sziwy. Płakał, kiedy jego mama i siostra przyjechały złożyć naszej rodzinie kondolencje. A potem znowu, kiedy odjeżdżały. Płakał, gdy obejmował mojego tatę oraz Hanka i Sarah, najlepszych przyjaciół moich rodziców. Nie jestem pewna, co sądzić o jego żalu. Wiem, że jest autentyczny i płynie z prawdziwych uczuć, które żywił wobec mojej mamy, a mimo to traktuję to z pewną pobłażliwością. Mam poczucie, że wystawia na pokaz coś, co powinien zachować dla siebie. Chciałabym, żeby przestał.
Jego dolna warga drży. Próbuje to w sobie zdusić, ale nie jest w stanie. To silniejsze od niego, więc po chwili emocje biorą nad nim górę.
Kładę mu rękę na ramieniu, ale nie czuję tego, co powinnam w takiej chwili. Nie odczuwam chęci zaopiekowania się nim. Nie współczuję mu ani nie jest mi go żal. Jestem zbyt przerażona. Jeśli pozwolę sobie dostrzec jego ból, w jakim świetle postawi to mnie samą? Od śmierci mamy ani razu nie płakałam. Nie potrafię, z pewnością nie teraz, kiedy muszę zdążyć na samolot.
– Muszę już jechać – odzywam się. – Przepraszam, Eric.
Eric twierdzi, że zwracam się do niego po imieniu tylko wtedy, gdy jestem na niego zła. Ponoć nigdy nie usłyszał: „Eric, chodź mnie przytulić”, a jedynie: „Eric, trzeba wynieść śmieci”. Albo: „Eric, zmywarka jest pełna”. Nie jestem pewna, czy to prawda. Miałam dla niego z milion pieszczotliwych określeń. Misiaku, króliczku, czasem przystojniaczku. Ale Eric nie miało sobie równych. Uwielbiałam wypowiadać imię mojego męża. Zawsze podobało mi się jego brzmienie. Krótko i na temat. Eric.
Nie jestem romantyczką i wydaje mi się, że nie należę do szczególnie sentymentalnych osób. Jestem córką Carol, która rozumiała znaczenie neutralnej palety kolorów i łagodnego usposobienia. Eric jest pod tym względem moim całkowitym przeciwieństwem. Ma całe sterty rachunków, skasowanych biletów z kina i wejściówek z koncertów. Trzymamy je w kartonach po butach w garażu. To facet, który płacze podczas oglądania Szukając siebie i czytania felietonów z serii Modern Love w „New York Timesie”.
Zabieram rękę z jego ramienia. Eric przeciąga dłonią po swojej twarzy. Wypuszcza głośno powietrze. Bierze głęboki wdech, po chwili robi wydech.
– Naprawdę muszę jechać – mówię po raz ostatni.
Kiwa potakująco głową, ale nie wypowiada ani słowa.
Wsiadam do samochodu, tak po prostu. Towarzyszy mi uczucie zbliżone do ulgi, tyle że cięższe, dużo gęstsze.
– Na lotnisko – mówię kierowcy, choć już o tym wie. Ma przecież aplikację i właśnie planuje trasę przejazdu.
– Dwadzieścia trzy minuty – wyjaśnia. – Mamy piękny dzień i żadnych korków! – Uśmiecha się do mnie w lusterku.
Nie ma pojęcia – myślę, gdy odjeżdżamy. Nie wie, że tutaj, na tylnej kanapie, piękne dni przeminęły na dobre.
Ciąg dalszy w wersji pełnejSpis treści
Rozdział 1
Rozdział 2
Rozdział 3
Rozdział 4
Rozdział 5
Rozdział 6
Rozdział 7
Rozdział 8
Rozdział 9
Rozdział 10
Rozdział 11
Rozdział 12
Rozdział 13
Rozdział 14
Rozdział 15
Rozdział 16
Rozdział 17
Rozdział 18
Rozdział 19
Rozdział 20
Rozdział 21
Rozdział 22
Rozdział 23
Rozdział 24
Rozdział 25
Rozdział 26
Rozdział 27
Rozdział 28
Rozdział 29
Rozdział 30
Rozdział 31
Podziękowania