Facebook - konwersja
Czytaj fragment
Pobierz fragment

  • Empik Go W empik go

Pianistka - ebook

Wydawnictwo:
Data wydania:
27 lipca 2022
Format ebooka:
EPUB
Format EPUB
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najpopularniejszych formatów e-booków na świecie. Niezwykle wygodny i przyjazny czytelnikom - w przeciwieństwie do formatu PDF umożliwia skalowanie czcionki, dzięki czemu możliwe jest dopasowanie jej wielkości do kroju i rozmiarów ekranu. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
, MOBI
Format MOBI
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najczęściej wybieranych formatów wśród czytelników e-booków. Możesz go odczytać na czytniku Kindle oraz na smartfonach i tabletach po zainstalowaniu specjalnej aplikacji. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
(2w1)
Multiformat
E-booki sprzedawane w księgarni Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu - kupujesz treść, nie format. Po dodaniu e-booka do koszyka i dokonaniu płatności, e-book pojawi się na Twoim koncie w Mojej Bibliotece we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu przy okładce. Uwaga: audiobooki nie są objęte opcją multiformatu.
czytaj
na tablecie
Aby odczytywać e-booki na swoim tablecie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. Bluefire dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na czytniku
Czytanie na e-czytniku z ekranem e-ink jest bardzo wygodne i nie męczy wzroku. Pliki przystosowane do odczytywania na czytnikach to przede wszystkim EPUB (ten format możesz odczytać m.in. na czytnikach PocketBook) i MOBI (ten fromat możesz odczytać m.in. na czytnikach Kindle).
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na smartfonie
Aby odczytywać e-booki na swoim smartfonie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. iBooks dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Czytaj fragment
Pobierz fragment

Pianistka - ebook

Porywająca opowieść o jednej z największych wirtuozek wszech czasów.

Lipsk, 1835 rok: szesnastoletnia pianistka Clara gra przed pełną salą. Od pięciu miesięcy jest na tournée. Towarzyszy jej ojciec. To, co wydaje się harmonijną współpracą, w rzeczywistości jest dla dziewczyny piekłem. Apodyktyczny Friedrich Wieck żąda od córki perfekcji, dyscypliny i całkowitego posłuszeństwa. Traktuje jej życie i karierę jak dochodowy projekt. Sytuacja się komplikuje, kiedy wychodzi na jaw, że Clara jest zakochana w dawnym uczniu ojca, Robercie Schumannie – nowatorskim kompozytorze, którego pan Wieck ceni jako artystę, ale zupełnie nie szanuje jako człowieka. Uważa go za trwoniącego niebywały talent lenia, pijaka i bawidamka. Kiedy więc okazuje się, że ktoś taki miałby zaprzepaścić jego wieloletnie starania, zabrania młodym się spotykać. Ale Clara postanawia walczyć o tę miłość i prawo do kształtowania własnego życia. Z biegiem czasu jednak nie jest już pewna, czy przyszłość z Schumannem to spełnienie jej marzeń, czy jedynie przejście z zależności od jednego mężczyzny w zależność od drugiego.

Czy wielki talent i jeszcze większa miłość do muzyki pozwolą Clarze odrzucić konwenanse epoki i mimo licznych głosów sprzeciwu występować na najważniejszych europejskich scenach?

Kategoria: Biografie
Zabezpieczenie: Watermark
Watermark
Watermarkowanie polega na znakowaniu plików wewnątrz treści, dzięki czemu możliwe jest rozpoznanie unikatowej licencji transakcyjnej Użytkownika. E-książki zabezpieczone watermarkiem można odczytywać na wszystkich urządzeniach odtwarzających wybrany format (czytniki, tablety, smartfony). Nie ma również ograniczeń liczby licencji oraz istnieje możliwość swobodnego przenoszenia plików między urządzeniami. Pliki z watermarkiem są kompatybilne z popularnymi programami do odczytywania ebooków, jak np. Calibre oraz aplikacjami na urządzenia mobilne na takie platformy jak iOS oraz Android.
ISBN: 978-83-67262-74-3
Rozmiar pliku: 1,7 MB

FRAGMENT KSIĄŻKI

ROZDZIAŁ 1

Ham­burg, po­czątek kwiet­nia 1835 roku

Sala wi­bro­wa­ła od ner­wo­we­go wy­cze­ki­wa­nia pu­blicz­no­ści.

Cla­ra sta­ła za kur­ty­ną, zza któ­rej do­cie­ra­ły przy­tłu­mio­ne dźwi­ęki z wi­dow­ni. Ci­che roz­mo­wy, po­je­dyn­cze śmie­chy i po­ka­sły­wa­nia, sze­lest su­kien i pa­pie­ro­wych pro­gra­mów – wszyst­ko to wy­wo­ła­ło w pi­ęt­na­sto­let­niej dziew­czy­nie mie­sza­ni­nę zde­ner­wo­wa­nia i pod­nie­ce­nia, któ­rą Cla­ra uwiel­bia­ła, od­kąd czte­ry lata wcze­śniej po raz pierw­szy pu­blicz­nie wy­stąpi­ła w ro­dzin­nym Lip­sku. Obec­nie znaj­do­wa­ła się w Ham­bur­gu, na ko­lej­nym przy­stan­ku trwa­jącej już pi­ąty mie­si­ąc pod­ró­ży kon­cer­to­wej przez pó­łnoc­ne Niem­cy. Dziew­czy­na za­sta­na­wia­ła się, czy pu­blicz­no­ść po­ko­cha ją tak bar­dzo, jak trzy lata temu po­ko­cha­ła ją wi­dow­nia w Pa­ry­żu, w któ­rym to Cla­ra po­zna­ła Cho­pi­na. Albo czy jej wy­stęp oka­że się tak do­bry jak ten w Ha­no­we­rze, gdzie nie­daw­no przyj­mo­wa­no ją na dwo­rze kró­lew­skim jak ksi­ężnicz­kę.

– Je­steś go­to­wa? – Oj­ciec sta­nął obok niej i wyj­rzał przez szpa­rę w kur­ty­nie. – Cała sala pe­łna – wy­mam­ro­tał z ulgą.

Frie­drich Wieck jak za­wsze sam wy­na­jął salę i za­an­ga­żo­wał or­kie­strę ka­me­ral­ną. Sam or­ga­ni­zo­wał kon­cer­ty i brał ry­zy­ko fi­nan­so­we ca­łko­wi­cie na sie­bie.

– Za­czy­na­my? – In­spi­cjent żuł ty­toń, prze­su­wa­jąc go z jed­nej stro­ny ust na dru­gą, a ręką chwy­cił za linę, by w ka­żdej chwi­li móc unie­ść kur­ty­nę.

Frie­drich Wieck spoj­rzał na ze­ga­rek, któ­ry już od kwa­dran­sa trzy­mał w dło­ni.

– Pil­nuj tem­pa – wy­szep­tał do cór­ki – żeby prze­bie­gi nie były tak dłu­gie jak pod­czas ostat­nie­go wy­stępu w Ha­no­we­rze.

Cla­ra od­wró­ci­ła się od ojca. Była na nie­go wście­kła. Nie z po­wo­du nie­ustan­ne­go stro­fo­wa­nia, po­nie­waż za­wsze miał ja­kieś za­strze­że­nia, na­wet je­śli gra­ła bar­dzo do­brze. Wy­ty­kał błędy w tem­pie, ude­rze­niach w kla­wi­sze, po­sta­wie, kry­ty­ko­wał ją za spo­ra­dycz­ne złe ak­cen­ty. Nie mia­ła mu za złe tych przy­ty­ków, w ko­ńcu za­wsze taki był. W grun­cie rze­czy wie­dzia­ła też, że za­szła tak da­le­ko wy­łącz­nie dzi­ęki temu, że ojca nic w pe­łni nie za­do­wa­la­ło. Mia­ła jed­nak do nie­go żal o to, że nie prze­ka­zy­wał jej ko­re­spon­den­cji od Ro­ber­ta Schu­man­na oraz czy­tał li­sty, któ­re Cla­ra pi­sa­ła do chło­pa­ka, a ta­kże za to, że kon­tro­lo­wał ka­żdy jej krok. Le­d­wie tego sa­me­go po­po­łud­nia do­szło mi­ędzy nimi do ostrej sprzecz­ki o pi­ęk­ną li­to­gra­fię wy­ko­na­ną przez Ju­liu­sa Gie­re­go. Od­bit­ki sprze­da­wa­no we foy­er, ale Cla­rze nie wol­no było wy­słać jed­nej z nich Ro­ber­to­wi. Dla­cze­go cały świat mógł mieć ko­pię, ale Ro­bert nie?

– Prze­ma­wia przez cie­bie pró­żno­ść – skar­cił ją oj­ciec.

Gdy­by fak­tycz­nie tak było, nie zgo­dzi­ła­by się na to, by już ko­lej­ny ty­dzień z rzędu kon­cer­to­wać w tej sa­mej suk­ni. Nie była pró­żna, co to, to nie. Po pro­stu za­ko­cha­na...

Kur­ty­na się pod­nio­sła, a świa­tła na wi­dow­ni zga­sły. Ser­ce Cla­ry za­bi­ło moc­niej i wez­bra­ło w niej to cu­dow­nie ła­sko­czące na­pi­ęcie, jak wte­dy, gdy ukrad­kiem wy­pi­ła łyk szam­pa­na z kie­lisz­ka ojca. Nad­sze­dł ten mo­ment – jej mo­ment. I znów wy­da­rzy­ło się to, co Ro­bert na­zy­wał ma­gią. Od ma­łe­go pal­ca u sto­py aż po mi­ster­nie upi­ęte wło­sy za­częła prze­pły­wać przez Cla­rę ener­gia, któ­rej dziew­czy­na nie po­tra­fi­ła ująć w sło­wa.

Cla­ra wy­szła na oświe­tlo­ną sce­nę i ukło­ni­ła się. Z do­świad­cze­nia wie­dzia­ła, że pu­blicz­no­ść mu­sia­ła naj­pierw oswo­ić się z jej wy­glądem. Dziew­czy­na wręcz czu­ła zdzi­wie­nie ham­bur­czy­ków ze­bra­nych na sali kon­cer­to­wej. Zda­wa­li się za­sta­na­wiać, czy ta­kie de­li­kat­ne dziec­ko zdo­ła grać przez cały wie­czór. Cla­ra mia­ła na so­bie ja­sno­żó­łtą suk­nię, lek­ko przy­cia­sną w biu­ście. Bu­fia­ste ręka­wy nie­co prze­szka­dza­ły pod­czas gry, ale dziew­czy­na prze­nig­dy by się do tego nie przy­zna­ła. Gdy­by oj­ciec o tym wie­dział, by­łby skłon­ny ka­zać jej wy­stępo­wać w sta­ro­mod­nym stro­ju w sty­lu em­pi­re. Mod­ny de­kolt jej kre­acji od­sła­niał ra­mio­na, a marsz­czo­ny ma­te­riał na pier­siach pod­kre­ślał roz­kwi­ta­jącą ko­bie­co­ść. Na­wet je­śli co wie­czór Cla­ra wkła­da­ła tę samą suk­nię, któ­rą w ci­ągu dnia po­rząd­nie wie­trzo­no, to jej strój był zgod­ny z naj­now­szą modą.

Gdy aplauz wy­brzmiał, dziew­czy­na po­de­szła do sto­łka, przy­su­nęła go do for­te­pia­nu, roz­ło­ży­ła ob­szer­ną spód­ni­cę i za­jęła miej­sce. Unio­sła dło­nie nad kla­wia­tu­rę. Na sali pa­no­wa­ła ci­sza jak ma­kiem za­siał. Cla­ra przez chwi­lę de­lek­to­wa­ła się tym na­pi­ęciem. W ko­ńcu za­częła grać.

Jak za­wsze za­częła od wir­tu­ozow­skie­go utwo­ru. Pu­blicz­no­ść win­na od po­cząt­ku wie­dzieć, z jak wiel­ką ar­tyst­ką ma do czy­nie­nia. Żad­na inna kom­po­zy­cja nie nada­wa­ła się do tego celu bar­dziej niż Va­ria­tions bril­lan­tes Hen­rie­go He­rza. Pod­czas kon­cer­tu Cla­rze uda­ło się na­wet za­po­mnieć, że gry­wa­ła na lep­szych in­stru­men­tach niż ten for­te­pian, któ­ry oj­ciec wy­po­ży­czył z kon­ser­wa­to­rium. W ci­ągu mi­nio­nych dni dziew­czy­na ćwi­czy­ła na nim co­dzien­nie. Po­zna­ła go na wy­lot, aż po lek­ko za­blo­ko­wa­ny tłu­mik – za­przy­ja­źni­ła się z nim. Dwa lata wcze­śniej w Pa­ry­żu mu­sia­ła grać na zde­cy­do­wa­nie gor­szych eg­zem­pla­rzach.

Naj­szczęśliw­sza czu­ła się wte­dy, kie­dy gra­ła. Od­kąd si­ęga­ła pa­mi­ęcią, gra na for­te­pia­nie da­wa­ła jej uko­je­nie i po­czu­cie bez­pie­cze­ństwa i tyl­ko dzi­ęki niej Cla­ra była w sta­nie prze­ko­nać ojca, aby ob­da­rzył ją mi­ło­ścią. On jed­nak nie po­tra­fił oka­zać jej uczu­cia; gdy w jego opi­nii ro­bi­ła coś do­brze, za­miast chwa­lić, na­gra­dzał cór­kę pie­ni­ędz­mi. Ona oraz jej dwóch młod­szych bra­ci mu­sie­li za­słu­żyć grą za­rów­no na kie­szon­ko­we, jak i na sym­pa­tię ojca. To jed­nak Cla­ra za­wsze mia­ła naj­wi­ęcej szczęścia w sto­sun­kach z oj­cem. Często dzie­li­ła się z chłop­ca­mi sło­dy­cza­mi ku­pio­ny­mi za otrzy­ma­ne pie­ni­ądze. Ja­kże tęsk­ni­ła za ro­dze­ństwem!

„Je­steś wy­jąt­ko­wa, Cla­ro” – po­wta­rzał często oj­ciec. Zwłasz­cza po tym, gdy tra­cił nad sobą pa­no­wa­nie i nie­raz z wście­kło­ści darł kart­ki z nu­ta­mi, bo zda­wa­ło mu się, że cór­ka gra­ła nie­chluj­nie. Zmu­szał ją, by ca­ły­mi dnia­mi ćwi­czy­ła je­dy­nie gamy i ka­den­cje, za­nim po­zwo­lił jej znów grać całe kom­po­zy­cje. „Je­steś stwo­rzo­na do tego, by wspi­ąć się na sam szczyt, tam, do­kąd do­cie­ra­ją mi­strzo­wie. Imię Cla­ra ozna­cza «ja­śnie­jąca», «sław­na». My­ślisz, że dla­cze­go wła­śnie tak cię na­zwa­łem?”

Wa­ria­cje He­rza za­ko­ńczy­ła wir­tu­ozow­ską ka­den­cją, tak trud­ną, że nie­mal nie­mo­żli­wą do za­gra­nia. Utwór wy­brzmiał per­li­ście i lek­ko, jak­by Cla­rze przy­szło to z ła­two­ścią. Ci­sza, któ­ra po­tem za­pa­dła, przy­po­mi­na­ła pró­żnię, mo­żna było się w niej za­tra­cić. Jed­nak po chwi­li roz­le­gł się aplauz i spro­wa­dził dziew­czy­nę na zie­mię.

Au­to­rem ko­lej­ne­go utwo­ru z pro­gra­mu był Cho­pin. Cla­ra mu­sia­ła sto­czyć z oj­cem bi­twę, by po­zwo­lił jej na za­gra­nie kom­po­zy­cji pol­skie­go pia­ni­sty. Oj­ciec wy­ra­ził bo­wiem prze­ko­na­nie, że pu­blicz­no­ść z Ham­bur­ga jest zbyt kon­ser­wa­tyw­na i nie do­ce­ni tego no­we­go sty­lu mu­zy­ki. Świat znaj­do­wał się wów­czas w mo­men­cie mu­zycz­ne­go prze­ło­mu. Część osób uzna­wa­ła tyl­ko do­brze zna­nych kom­po­zy­to­rów: Mo­zar­ta, Hayd­na, Hum­me­la i Scar­lat­tie­go. Na­wet Beetho­ven wie­lu wy­da­wał się zbyt re­wo­lu­cyj­ny. Cla­ra i Ro­bert uwa­ża­li jed­nak, że przy­szło­ść na­le­ża­ła do mło­dych: Lisz­ta, Cho­pi­na, Ber­lio­za, Men­dels­soh­na, a ta­kże Schu­man­na, a więc do ta­kiej mu­zy­ki, w któ­rej w rów­nym stop­niu prze­pla­ta­ły się wir­tu­oze­ria oraz emo­cjo­nal­no­ść, po­tra­fi­ącej wy­ra­żać uczu­cia, któ­rych nie spo­sób od­dać sło­wa­mi. Zresz­tą Cla­ra nie ufa­ła sło­wom. Może wła­śnie dla­te­go aż do czwar­te­go roku ży­cia nie mó­wi­ła, a wszyst­kim wy­da­wa­ło się, że jest głu­cho­nie­ma?

Dziew­czy­na nie mia­ła żad­nych wspo­mnień z wcze­sne­go dzie­ci­ństwa, wie­dzia­ła wy­łącz­nie to, co opo­wie­dział jej oj­ciec. Gęsta mgła za­po­mnie­nia osnu­wa­ła daw­ne ży­cie, czas, gdy miesz­ka­ła z nimi jesz­cze mat­ka Cla­ry, oraz ból, jaki wte­dy czu­ła. Oj­ciec wci­ąż nie­po­chleb­nie wy­ra­żał się o Ma­ria­ne, któ­ra obec­nie miesz­ka­ła w Ber­li­nie wraz z dru­gim mężem. Ko­bie­ta de­cy­du­jąca się po­rzu­cić męża i dzie­ci ucho­dzi­ła za ko­goś ab­so­lut­nie nie­go­dzi­we­go. Cla­ra nie wi­dzia­ła mat­ki od roz­wo­du ro­dzi­ców. Pi­sy­wa­ły do sie­bie li­sty, któ­re oj­ciec, rzecz ja­sna, kon­tro­lo­wał. Z wie­kiem dziew­czy­na co­raz le­piej ro­zu­mia­ła mat­kę. Frie­drich Wieck był trud­nym, po­ryw­czym, żąd­nym wła­dzy czło­wie­kiem, wtrąca­jącym się we wszyst­ko i nie­zno­szącym żad­ne­go sprze­ci­wu. Być może Ma­ria­ne bra­ko­wa­ło siły, by wy­trwać u boku ta­kie­go mężczy­zny? W ka­żdym ra­zie była wy­star­cza­jąco sil­na, by od nie­go ode­jść. O ile oj­ciec w ostat­niej chwi­li nie zmie­ni zda­nia, zo­ba­czą się nie­ba­wem po wie­lu la­tach roz­łąki. Ko­lej­ny kon­cert Cla­ry miał się bo­wiem od­być w Ber­li­nie.

Po Nok­tur­nie Es-dur op. 9 nr 2, pod­czas któ­re­go spra­wi­ła, że in­stru­ment nie­ma­lże śpie­wał, dziew­czy­na oszo­ło­mi­ła pu­blicz­no­ść dwo­ma nie­sa­mo­wi­cie wir­tu­ozer­ski­mi pre­lu­dia­mi Cho­pi­na, jed­nym w to­na­cji C-dur, a dru­gim w to­na­cji F-dur. Za­gra­nie ta­kich utwo­rów wy­ma­ga­ło siły, któ­rej Cla­rze nie bra­ko­wa­ło, na­wet je­śli nie było tego po niej wi­dać. Zdo­by­ła ją pod­czas co­dzien­nych wędró­wek, na któ­re od dziec­ka za­bie­rał ją oj­ciec. Ka­żde­go dnia przez trzy go­dzi­ny dziew­czy­na ma­sze­ro­wa­ła dziar­skim kro­kiem na świe­żym po­wie­trzu, ko­lej­ne trzy go­dzi­ny ćwi­czy­ła, a przez resz­tę dnia po­bie­ra­ła lek­cje śpie­wu i gra­ła na skrzyp­cach. Hi­sto­rii mu­zy­ki i ra­cho­wa­nia uczył ją oj­ciec. Mężczy­zna przy­wi­ązy­wał też dużą wagę do tego, żeby cór­ka uczy­ła się ob­cych języ­ków. Gdy trzy lata wcze­śniej pró­bo­wał wpro­wa­dzić ją w Pa­ry­żu na sa­lo­ny, do­tkli­wie prze­ko­nał się o wła­snych bra­kach języ­ko­wych. Oprócz fran­cu­skie­go Cla­ra uczy­ła się an­giel­skie­go. Lek­cji udzie­la­ła jej Emi­lie List, któ­ra wraz z ro­dzi­ną przez pe­wien czas miesz­ka­ła w Ame­ry­ce. Frie­drich Wieck snuł wiel­kie pla­ny wo­bec cór­ki. Chciał wraz z nią pod­bić świat, a pod­czas mi­ędzy­na­ro­do­wych to­ur­née kon­cer­to­wych, któ­re pla­no­wał, mu­sia­ła prze­cież umieć się ko­mu­ni­ko­wać.

Pierw­sza część kon­cer­tu do­bie­gła ko­ńca. Cla­ra wsta­ła, po­de­szła do kra­wędzi po­de­stu i ni­sko się ukło­ni­ła. Trwa­jąc w tej po­zy­cji, ka­żdą ko­mór­ką cia­ła z dumą na­pa­wa­ła się aplau­zem. Wy­pro­sto­wa­ła się, po­now­nie się ukło­ni­ła i ze­szła ze sce­ny.

Wra­ca­ła na nią jesz­cze trzy razy. W ko­ńcu kur­ty­na opa­dła, żeby or­kie­stra mo­gła się prze­or­ga­ni­zo­wać. Pod­czas dru­giej części kon­cer­tu Cla­ra mia­ła za­grać nie tyl­ko Kon­cert for­te­pia­no­wy d-moll Frie­dri­cha Kalk­bren­ne­ra, lecz ta­kże – jako zwie­ńcze­nie – swój wła­sny utwór, któ­ry miał się nie­gdyś stać częścią pe­łne­go wy­stępu na naj­wy­ższym po­zio­mie. Je­śli or­kie­stra się spi­sze, ten wie­czór po­wi­nien oka­zać się suk­ce­sem.

– Je­steś roz­ko­ja­rzo­na – wark­nął oj­ciec, gdy Cla­ra we­szła do po­miesz­cze­nia słu­żące­go jako gar­de­ro­ba. – Cie­kaw je­stem, gdzie tak błądzisz my­śla­mi. Prze­cież po­tra­fisz grać le­piej.

Dziew­czy­na zo­ba­czy­ła w lu­strze od­bi­cie swo­jej twa­rzy, bla­dej z wście­kło­ści. Mimo to nie od­po­wie­dzia­ła ani sło­wem. Mil­cze­nie za­wsze było sku­tecz­nym spo­so­bem na sprze­ci­wie­nie się ojcu. Trud­no opi­sać, jak bar­dzo dzia­łał jej na ner­wy. Gdy­by tyl­ko do­sta­ła ja­kiś znak od Ro­ber­ta. Była prze­ko­na­na, że na­pi­sał do niej już daw­no temu, choć oj­ciec po ty­si­ąc­kroć temu za­prze­czał.

Opa­dła na krze­sło i za­mknęła oczy. Gdy sie­dzia­ła za for­te­pia­nem, wy­da­wa­ło się, jak­by jej dło­nie bez tru­du ta­ńczy­ły nad kla­wi­sza­mi. Mimo to ka­żdy kon­cert wy­ma­gał od niej du­że­go wy­si­łku. Roz­lu­źni­ła ra­mio­na i wy­pi­ła na­par z mal­wy, o któ­ry pro­si­ła. Wy­sty­gł i na­brał kwa­śna­we­go sma­ku, był też nie­po­sło­dzo­ny. Cla­ra za­częła prze­glądać par­tię kon­cer­tu, któ­rą nie­ba­wem mia­ła za­grać z pa­mi­ęci – si­ęgnęła po nuty nie z oba­wy, że utknie przy ja­ki­mś frag­men­cie, lecz by móc sku­pić my­śli. Ode­tchnęła z ulgą, gdy oj­ciec wy­sze­dł z gar­de­ro­by, żeby na­stro­ić for­te­pian i omó­wić z ka­pel­mi­strzem ostat­nie szcze­gó­ły. „Ro­ber­cie – po­my­śla­ła – gdy­byś tyl­ko mógł mi to­wa­rzy­szyć”. Wy­obra­zi­ła so­bie, jak by to było, gdy­by rze­czy­wi­ście po­ta­jem­nie przy­je­chał za nią do Ham­bur­ga i sie­dział gdzieś wśród pu­blicz­no­ści...

Dźwi­ęk dzwon­ka wy­rwał Cla­rę z za­my­śle­nia. Usły­sza­ła stu­kot kro­ków na ko­ry­ta­rzu. „Pa­nie Boże, spraw, żeby or­kie­stra pi­ęk­nie za­gra­ła dzi­siej­sze­go wie­czo­ru” – mo­dli­ła się w du­chu. Po­po­łu­dnio­wa pró­ba szła opor­nie, ale Cla­ra mia­ła na­dzie­ję, że ko­niec ko­ńców wy­stęp jak za­wsze oka­że się uda­ny.

Or­kie­stra za­jęła miej­sca, wkrót­ce na sce­nę wy­szła Cla­ra, ukło­ni­ła się i usia­dła przy for­te­pia­nie. Ka­pel­mistrz unió­sł smy­czek i dał nim znak do roz­po­częcia kon­cer­tu. Mu­zy­cy gra­li z pa­mi­ęci ni­czym na­kręco­ne ka­ta­ryn­ki. Na szczęście trzy­ma­li w mia­rę jed­no­li­te tem­po. Po­tem przy­szła ko­lej na wy­stęp Cla­ry. Jej pal­ce ni­czym gi­lo­ty­na opa­dły na kla­wia­tu­rę, gra­ły ko­lej­ne okta­wy, a wir­tu­ozow­skie pa­sa­że udo­wod­ni­ły, że był to pierw­szo­rzęd­ny kon­cert, a nie ja­kieś jar­marcz­ne przy­gryw­ki. We­rwa Cla­ry udzie­li­ła się resz­cie. Uda­ło się jej po­rwać za­rów­no or­kie­strę, jak i ospa­łą pu­blicz­no­ść. W dru­giej części wy­stępu, już spo­koj­niej­szej, na­wet mu­zy­cy gra­jący na in­stru­men­tach dętych dali z sie­bie wszyst­ko, a pod­czas fi­na­ło­wej par­tii sami wy­da­wa­li się za­sko­cze­ni tym, jak wie­le ra­do­ści może im spra­wić kon­cert, któ­ry wy­wo­łu­je w pu­blicz­no­ści za­chwyt, a nie jest za­gra­ny byle jak.

W ko­ńcu nad­sze­dł kul­mi­na­cyj­ny punkt wie­czo­ru – czas na za­gra­nie pierw­szej istot­nej kom­po­zy­cji Cla­ry. Choć już w wie­ku dzie­wi­ęciu lat dziew­czy­na pi­sa­ła utwo­ry na for­te­pian, a pod­czas za­jęć z kie­row­ni­kiem mu­zycz­nym He­in­ri­chem Do­rnem, u któ­re­go po­bie­ra­ła na­uki kon­tra­punk­tu i har­mo­nii, ta­kże inne kom­po­zy­cje, dla niej li­czy­ła się wy­łącz­nie ta sym­fo­nia, przy któ­rej in­stru­men­ta­cji po­ma­gał jej sam Ro­bert. Ko­cha­ła tego mło­dzie­ńca, od­kąd kil­ka lat wcze­śniej wpro­wa­dził się do ich domu, by pod okiem Frie­dri­cha Wiec­ka stać się tym, kim w za­sa­dzie już był – ge­niu­szem.

Aplauz nie był tak hucz­ny jak w Ha­no­we­rze, ale wci­ąż dość en­tu­zja­stycz­ny. Pięć razy Cla­ra mu­sia­ła wy­cho­dzić na sce­nę, a na ko­niec – po krót­kiej, acz burz­li­wej wy­mia­nie zdań z ka­pel­mi­strzem – po­wtó­rzy­ła sym­fo­nię. Dała z sie­bie wszyst­ko, jak zwy­kle, za­tra­ca­jąc się w dźwi­ękach, akor­dach, try­lach i mo­du­la­cjach, a gdy jej ka­den­cja za­brzmia­ła tak lek­ko i nad­zwy­czaj­nie jak ni­g­dy wcze­śniej, w za­po­mnie­nie ode­szły tru­dy pod­ró­ży, nu­żące spo­ry z oj­cem, fa­tal­ne je­dze­nie i nie­wy­god­ny kwa­te­ru­nek. Żad­na z tych rze­czy nie mia­ła zna­cze­nia w ob­li­czu szczęścia pły­nące­go z fak­tu, że Cla­ra mo­gła się dzie­lić swo­ją mu­zy­ką z tak wie­lo­ma oso­ba­mi.

– W ja­kim wie­ku za­częła pani grać na for­te­pia­nie?

– Pi­ęciu lat – od­pa­rła Cla­ra i w du­chu ci­ężko wes­tchnęła. Czy już za­wsze będzie mu­sia­ła udzie­lać od­po­wie­dzi na te same nud­ne py­ta­nia?

– Czy od tego ca­łe­go gra­nia nie bolą pa­nią pal­ce?

We foy­er tło­czy­li się cie­kaw­scy wi­dzo­wie i przy­gląda­li się jej jak zwie­rzęciu w zoo.

– Czy nie gra pani żad­nych utwo­rów Hum­me­la, Mo­zar­ta ani Hayd­na?

– Na pew­no musi pani co­dzien­nie dużo ćwi­czyć. Bie­dac­two.

W tym mo­men­cie wtrącił się oj­ciec.

– Moja cór­ka nie jest bie­dac­twem – oznaj­mił gniew­nie.

Cla­ra do­da­ła:

– Ni­g­dy nie ćwi­czy­łam dłu­żej niż trzy, czte­ry go­dzi­ny dzien­nie. Zresz­tą ro­bię to z praw­dzi­wą przy­jem­no­ścią.

– W ubie­głym roku w Ham­bur­gu od­wie­dzi­ła nas Bel­le­vil­le. Ta pia­nist­ka gra prze­pi­ęk­nie. Czy sły­sza­ła ją pani?

Cla­rze z tru­dem przy­szło za­cho­wa­nie przy­ja­zne­go tonu. Anna Ca­ro­li­ne de Bel­le­vil­le była od niej o je­de­na­ście lat star­sza i cały świat uwa­żał ją za praw­dzi­wy pia­ni­stycz­ny cud. Ro­bert pi­sał o niej Cla­rze, po­rów­nu­jąc ze sobą grę ich obu. Dziew­czy­na nie wie­dzia­ła jed­nak, czy chciał ją tą ana­lo­gią roz­zło­ścić, czy po­win­na się czuć miło po­łech­ta­na. „Gra Bel­le­vil­le jest da­le­ce pi­ęk­niej­sza, je­śli cho­dzi o tech­ni­kę; ka­żdy jej pa­saż wy­da­je się dzie­łem sztu­ki do­pra­co­wa­nym w naj­mniej­szym szcze­gó­le”. Uwa­żał, że tech­ni­ka Bel­le­vil­le jest pi­ęk­niej­sza niż jej. Te sło­wa ją za­bo­la­ły. Od razu za­częła pra­co­wać nad swo­im kunsz­tem, ma­jąc w gło­wie to, co na­pi­sał pó­źniej: „Dźwi­ęki Bel­le­vil­le łech­cą uszy, nie za­prząta­ją jed­nak dal­szej uwa­gi; dźwi­ęki Cla­ry za­pa­da­ją w ser­ce i prze­ma­wia­ją do du­cha. Pierw­sza z nich jest po­etyc­ka, dru­ga jest po­et­ką”. Obie­ca­ła so­bie, że pew­ne­go dnia strąci ry­wal­kę z pie­de­sta­łu.

– Nie, nie­ste­ty nie – od­pa­rła i ode­szła od ko­bie­ty, któ­ra za­da­ła py­ta­nie.

W ko­ńcu po­ja­wi­ła się grup­ka do­stoj­ni­ków wraz z ma­łżon­ka­mi oraz cór­ka­mi. Na stro­nę wzi­ęła Cla­rę pew­na miła dama, któ­rą przed­sta­wio­no jej jako żonę jed­ne­go z wa­żniej­szych kon­su­li.

– Jest pani cu­dow­na – stwier­dzi­ła ko­bie­ta. – Jak pani to robi? Prze­cież taki wie­czór przy for­te­pia­nie musi być sza­le­nie męczący. Jest pani tak de­li­kat­ną oso­bą.

– Moja Cla­ra w isto­cie jest cu­dow­na – oznaj­mił Wieck z sak­so­ńskim ak­cen­tem, któ­ry od cza­su pod­ró­ży do Fran­cji wy­da­wał się Cla­rze aż za­nad­to sły­szal­ny. W Ha­no­we­rze podśmie­wa­no się z jej ojca. Jed­nak wszyst­kim prze­cho­dził na­strój do żar­tów, gdy tyl­ko za­czy­na­ła grać.

– Ja już ni­g­dy nie do­tknę for­te­pia­nu – za­ko­mu­ni­ko­wa­ła z pe­łnym prze­ko­na­niem cór­ka ko­bie­ty, dziew­czy­na mniej wi­ęcej w wie­ku Cla­ry. – Po tym, jak pa­nią usły­sza­łam, re­zy­gnu­ję z dal­szej na­uki.

– Co ty opo­wia­dasz, Hen­ri­ke? – upo­mnia­ła ją mat­ka. – Pro­szę mi po­wie­dzieć, pan­no Wieck, czy uda­ło się pani już zo­ba­czyć choć tro­chę Ham­bur­ga?

– Nie, nie mia­łam jesz­cze oka­zji.

Cla­ra po­my­śla­ła o mo­zol­nych przy­go­to­wa­niach po­prze­dza­jących wszyst­kie kon­cer­ty w ka­żdym z miast. Na po­cząt­ku ona i oj­ciec mu­sie­li so­bie zjed­nać wa­żne oso­bi­sto­ści, któ­rych sym­pa­tia mo­gła otwo­rzyć im ko­lej­ne drzwi. Frie­drich Wieck spo­ty­kał się z wie­lo­ma oso­ba­mi, pro­wa­dził roz­mo­wy, ne­go­cjo­wał i pro­mo­wał cór­kę. Z ko­lei Cla­ra gry­wa­ła pod­czas to­wa­rzy­skich spo­tkań, po­cząt­ko­wo nie­od­płat­nie – za ko­la­cję bądź łyk wody – w na­dziei, że zy­ska no­wych mi­ło­śni­ków swo­jej twór­czo­ści. Dzia­ło się tak do cza­su, aż zna­la­zł się ktoś, kto wspie­ra­jąc ją w pla­nach, prze­ko­ny­wał in­nych do wy­na­jęcia im sali kon­cer­to­wej, prze­ka­za­nia kon­tak­tów do mu­zy­ków czy po­da­nia w pra­sie in­for­ma­cji o niej. Za­in­te­re­so­wa­nie w Ham­bur­gu wy­da­wa­ło się duże, więc Frie­drich Wieck uznał za sto­sow­ne, by zor­ga­ni­zo­wać cór­ce aż osiem kon­cer­tów.

– Ojej, nie wi­dzia­ła pani jesz­cze żad­nej z na­szych atrak­cji? – Żona kon­su­la wy­da­wa­ła się nie­mal zdu­mio­na. – Z przy­jem­no­ścią opro­wa­dzi­my pa­nią ju­tro po mie­ście – za­pro­po­no­wa­ła. – Po­tem mo­że­my wy­brać się na pro­me­na­dę Jung­fern­stieg i na­pić się go­rącej cze­ko­la­dy.

– Z wiel­ką chęcią – od­po­wie­dzia­ła pręd­ko Cla­ra, za­nim oj­ciec zdo­łał za­opo­no­wać. Ro­bił to z czy­stej prze­ko­ry. – Spra­wi mi to wiel­ką przy­jem­no­ść.

– A za­tem po­sta­no­wio­ne. – Ko­bie­ta się roz­pro­mie­ni­ła. – Czy pa­su­je pani wpół do je­de­na­stej? Po­pro­szę, by pa­nią ode­bra­no...

– Pro­szę mi wy­ba­czyć, ale mu­szę po­rwać cór­kę – prze­rwał sta­now­czo Frie­drich Wieck. – Musi udać się do po­ko­ju i od­po­cząć.

– Ależ oczy­wi­ście. – Kon­su­lo­wa uśmiech­nęła się, a na jej twa­rzy ma­lo­wa­ła się mie­sza­ni­na po­dzi­wu i wspó­łczu­cia. – Do ju­tra. Niech się pani po­rząd­nie wy­śpi.

– Ten szel­ma, kon­cert­mistrz, chce re­ne­go­cjo­wać cenę – wy­kli­nał Wieck w dro­dze do go­spo­dy, w któ­rej no­co­wa­li. Do­ro­żka wje­cha­ła w dziu­rę i oj­cem i cór­ką za­te­le­pa­ło. – A to wszyst­ko dla­te­go, że ko­niecz­nie mu­sia­łaś po­wtó­rzyć tę sym­fo­nię. „Nie uzgad­nia­li­śmy tego” – drwi­ąco na­śla­do­wał sło­wa mu­zy­ka. – Tak jak­by te pięć mi­nut mia­ło go zba­wić.

– Dwa­na­ście mi­nut – po­pra­wi­ła ojca Cla­ra. – Moja sym­fo­nia trwa dwa­na­ście mi­nut. – Cza­sa­mi nie po­tra­fi­ła się po­wstrzy­mać i była rów­nie pe­dan­tycz­na jak oj­ciec. – Poza tym to nie ja o tym za­de­cy­do­wa­łam, lecz ty.

– Czy ostat­nie sło­wo za­wsze musi na­le­żeć do cie­bie?

– Po­do­ba­ła ci się? – Cla­ra nie­na­wi­dzi­ła się za to py­ta­nie. Kie­dy wresz­cie prze­sta­nie za­bie­gać o uzna­nie ojca? To prze­cież Ro­bert był oso­bą, któ­rej uzna­nia łak­nęła. Ale jego tu nie było. – Czy sym­fo­nia nie wy­pa­dła do­brze? – do­da­ła. Na­gle po­czu­ła, że łzy na­pły­wa­ją jej do oczu.

– Oczy­wi­ście, że wy­pa­dła do­brze. Przy­naj­mniej tyle! W prze­ciw­nym ra­zie na cóż tra­ci­łbym te wszyst­kie lata mo­je­go ży­cia? Czy na to, żeby się oka­za­ło, że źle grasz? – Oj­ciec bacz­nie się jej przy­glądał, by zro­zu­mieć, co w nią wstąpi­ło. Cla­ra od­wró­ci­ła gło­wę. – Czy­żbyś pła­ka­ła?

– Nie pła­czę – wy­mam­ro­ta­ła, zresz­tą zgod­nie z praw­dą. Na­wet je­śli mia­ła na to ocho­tę, już od wie­lu lat nie uro­ni­ła ani jed­nej łzy.

Dla­cze­go ży­cie nie skła­da się wy­łącz­nie z kon­cer­tów? Gdy­by tyl­ko mo­gła, gra­ła­by bez ustan­ku. I ra­zem z dźwi­ęka­mi uda­ła się gdzieś da­le­ko.

– To chy­ba oczy­wi­ste, że ni­g­dzie nie idziesz – za­ko­mu­ni­ko­wał oj­ciec, gdy le­że­li już w łó­żkach. – Cóż to za sza­lo­ny po­my­sł dla ar­tyst­ki ta­kiej jak ty, żeby iść z ob­cy­mi lu­dźmi na go­rącą cze­ko­la­dę? Masz od­wo­łać spo­tka­nie.

– Nie zro­bię tego!

– A więc ja je od­wo­łam! – Oj­ciec ze zło­ścią prze­wra­cał się po sien­ni­ku. – Nie masz cza­su na ta­kie głup­stwa. Cze­ko­la­dy mo­żesz się na­pić w Cof­fe Baum, gdy już wró­ci­my do domu. Ju­tro rano będziesz ćwi­czy­ła, po­tem wyj­dziesz na świe­że po­wie­trze, a po po­łud­niu od­pocz­niesz. Tak jak zwy­kle. Ko­niec krop­ka.

– Na nic mi nie po­zwa­lasz! – za­rzu­ci­ła ojcu Cla­ra. – Przez je­den dzień obędę się bez ćwi­czeń.

– I to wła­śnie do­wód na to, jak nie­roz­sąd­nym dziec­kiem na­dal je­steś – wy­tknął cór­ce Frie­drich. – W wie­ku pi­ęt­na­stu lat uda­jesz do­ro­słą, a ole­ju w gło­wie masz nie­wie­le. Nie za­po­mi­naj, że sta­jesz na sce­nie, a lu­dzie pła­cą, żeby usły­szeć, jak grasz, po­nie­waż je­steś wy­bit­na. Cia­ło jest le­ni­we i je­śli tyl­ko po­zwo­lić mu na od­po­czy­nek, sta­je się oty­łe i ospa­łe. Za­miast pić go­rącą cze­ko­la­dę, uda­my się na ener­gicz­ny spa­cer. Je­śli chcesz, mo­że­my się wy­brać na prze­chadz­kę po Jung­fern­stie­gu albo po jed­nym z tu­tej­szych for­tów. Je­dy­nie sil­ne cia­ło spra­wi, że będziesz go­to­wa na to, co cię cze­ka...

Cla­ra we­tknęła gło­wę pod po­dusz­kę i z wście­kło­ści za­ci­snęła zęby na sztyw­nym lnie. Oj­ciec mógł tak mó­wić bez ko­ńca, zna­ła ka­żde z tych zdań na pa­mi­ęć. Sły­sza­ła już od nie­go ta­kże, że wy­łącz­nie dys­cy­pli­na i wy­trwa­ło­ść za­pro­wa­dzą ją na szczyt. Albo że wszyst­ko za­wdzi­ęcza wy­łącz­nie jemu, swo­je­mu ojcu, któ­ry po­świ­ęcił dla niej ży­cie, od­kąd uko­ńczy­ła pięć lat. I co otrzy­my­wał w po­dzi­ęce?

– Je­steś upar­tą, nie­roz­wa­żną i nie­dba­łą cór­ką. Je­steś ze wszech miar nie­po­słusz­na, krnąbr­na i pe­łna bez­my­śl­ne­go sprze­ci­wu. – Tymi sło­wa­mi za­ko­ńczył ty­ra­dę. – Ni­g­dzie ju­tro nie pój­dziesz. To moje ostat­nie sło­wo.

W imie­niu Cla­ry Frie­drich na­pi­sał do żony kon­su­la wia­do­mo­ść, że bar­dzo ubo­le­wa, ale z po­wo­du mi­gre­ny dziew­czy­na musi nie­ste­ty od­rzu­cić to ja­kże miłe za­pro­sze­nie. Sztu­ka po­nad wszyst­ko, pod­kre­ślił i do­dał, że nie mo­żna za­wie­ść pu­blicz­no­ści dzi­siej­sze­go kon­cer­tu. Bla, bla, bla. Z wy­ra­za­mi sza­cun­ku, Cla­ra Wieck.

Po­go­da do­pi­sa­ła, więc aby nie na­tknąć się na kon­su­lo­wą, oj­ciec opła­cił do­ro­żkę, któ­ra za­wio­zła ich do sa­me­go dwor­ca Dam­m­tor. Wspól­nie prze­cha­dza­li się po jed­nym z wie­lu for­tów oto­czo­nych wodą. Cla­ra nie pa­mi­ęta­ła, czy był to ka­nał, je­zio­ro Bin­ne­nal­ster albo Aus­se­nal­ster, czy może Łaba. Nie mia­ło to dla niej zna­cze­nia.

Szli w mil­cze­niu. Cla­ra była za­prząt­ni­ęta wła­sny­mi my­śla­mi. Je­śli mia­ła być szcze­ra, to ani tro­chę nie ubo­le­wa­ła, że omi­nęła ją prze­chadz­ka po Espla­na­de czy Jung­fern­stie­gu i nie od­da­wa­ła się po­ga­węd­kom z kon­su­lo­wą i jej cór­ką. Tak wła­ści­wie to lu­bi­ła te swo­je co­dzien­ne wędrów­ki sta­no­wi­ące pew­ną od­mia­nę od sie­dze­nia w do­ro­żce czy przy for­te­pia­nie. Jej cia­ło już do nich przy­wy­kło, dzi­ęki nim wy­ostrza­ły jej się zmy­sły, a my­śli po­rząd­ko­wa­ły naj­pó­źniej po prze­by­ciu przez nią pierw­sze­go ki­lo­me­tra. Na szczęście oj­ciec nie bu­rzył jej spo­ko­ju i cały czas mil­czał. Sło­ny po­dmuch wia­tru do­stał się pod jej bud­kę – no­wo­cze­sny słom­ko­wy ka­pe­lusz po­zo­sta­wia­jący z tyłu wy­star­cza­jąco dużo miej­sca na wy­so­kie upi­ęcie, a z przo­du wy­ko­ńczo­ny le­jo­wa­tym rond­kiem. Cla­ra cia­śniej za­wi­ąza­ła pod bro­dą je­dwab­ne ta­siem­ki. Wiatr pach­niał wiel­kim nie­zna­nym świa­tem i prze­ga­niał wio­sen­ne chmu­ry po sta­lo­wo­nie­bie­skim nie­bie. Ze zre­zy­gno­wa­niem po­my­śla­ła, że na do­brą spra­wę pod wie­lo­ma względa­mi była po­dob­na do ojca. Nie zga­dza­ła się z nim tyl­ko w naj­wa­żniej­szej kwe­stii, do­ty­czącej jej przy­szło­ści. Był nią Ro­bert.

Gdy wró­ci­li do swo­je­go lo­kum, w po­ko­ju cze­ka­ły na nich bu­kie­cik fio­łków i ma­lut­ka fiol­ka z fio­le­to­wą za­war­to­ścią. Na do­łączo­nej kar­tecz­ce znaj­do­wa­ła się wia­do­mo­ść. „Naj­dro­ższa pa­nien­ko Wieck. Moja cór­ka i ja z ubo­le­wa­niem przy­jęły­śmy wia­do­mo­ść, iż do­skwie­ra pani złe sa­mo­po­czu­cie. Na pani do­le­gli­wo­ści naj­lep­sza będzie tynk­tu­ra z dzi­kich fio­łków. Gdy na­nie­sie się ją na czo­ło, ból gło­wy na­tych­miast usta­je, wie­dzia­ła to już Świ­ęta Hil­de­gar­da z Bin­gen”.

Wzru­szo­na Cla­ra unio­sła bu­kiet do twa­rzy, wci­ągnęła w płu­ca woń kwia­tów i po­czu­ła ukłu­cie wy­rzu­tów su­mie­nia.

– Mam na­dzie­ję, że ta dur­na ko­bie­ta nie roz­po­wie o tym wszyst­kim – wy­bur­czał oj­ciec. – Ostat­nie, cze­go po­trze­bu­je­my, to plot­ki o mi­gre­nach sław­nej Cla­ry Wieck.

– Nie po­wi­nie­neś był wy­pi­sy­wać jej tych bzdur – od­pa­rła szorst­ko Cla­ra. – Czy przy­szła do mnie jesz­cze ja­kaś ko­re­spon­den­cja?

Oj­ciec ob­rzu­cił ją dłu­gim, prze­ni­kli­wym spoj­rze­niem.

– Two­ja mat­ka przy­sła­ła list – od­po­wie­dział w ko­ńcu. – W domu wszy­scy zdro­wi. Ale to chy­ba cię nie in­te­re­su­je, nie mam ra­cji?

Usta Cla­ry za­drża­ły. Ow­szem, to, co pi­sa­ła jej ma­co­cha Cle­men­ti­ne – rap­tem je­de­na­ście lat od niej star­sza – nie in­te­re­so­wa­ło jej ani odro­bi­nę. Gdy­by tyl­ko mia­ła pew­no­ść, że oj­ciec ukry­wa przed nią li­sty od Ro­ber­ta, nie mu­sia­ła­by za­dręczać się wąt­pli­wo­ścia­mi. Czy­żby mło­dzie­niec o niej za­po­mniał? A może jed­nak w plot­ce, któ­ra do­ta­rła do niej przed wy­jaz­dem, tkwi­ło ziar­no praw­dy?

– Je­śli masz na my­śli pana Schu­man­na – ci­ągnął sro­go oj­ciec – to nie ma żad­nej pocz­ty od nie­go. I do­brze. W ko­ńcu to nie jest od­po­wied­nie to­wa­rzy­stwo dla cie­bie.

– Czy­żby? A dla­cze­go nie? Czy to nie ty sam mó­wi­łeś, ja­kiż jest z nie­go wy­śmie­ni­ty mu­zyk? – od­gry­zła się ze zło­ścią.

Wieck z uwa­gą przy­glądał się cór­ce i nie spie­szył się z od­po­wie­dzią.

– Może i by­łby wy­śmie­ni­tym mu­zy­kiem, gdy­by nie jego le­ni­stwo i sza­le­ństwo. Za­miast stu­dio­wać, cho­dzi po karcz­mach i prze­sia­du­je z in­ny­mi człon­ka­mi Zwi­ąz­ku Da­wi­da. – Krót­ko się za­śmiał.

– Bądź co bądź sam do nie­go do­łączy­łeś – za­rzu­ci­ła ojcu Cla­ra.

Przed ro­kiem Ro­ber­to­wi przy­sze­dł do gło­wy po­my­sł za­ło­że­nia sto­wa­rzy­sze­nia mu­zycz­ne­go, w któ­rym zwo­len­ni­cy wspó­łcze­snych nur­tów sztu­ki mie­li­by po­łączyć siły prze­ciw­ko fi­li­ster­stwu kon­ser­wa­ty­stów. Ka­żdy z człon­ków nadał so­bie imię: Wieck na­zwał się Mi­strzem Raro, Cla­ra – Chia­ri­ną, a Ro­bert wy­brał dwa imio­na od­zwier­cie­dla­jące ró­żne ce­chy jego cha­rak­te­ru – Eu­ze­biusz oraz Flo­re­stan. Dla­cze­go oj­ciec te­raz na­rze­kał na Zwi­ązek Da­wi­da, sko­ro sam za­si­lał jego sze­re­gi?

– Ow­szem, po­nie­waż my­śla­łem, że przy­nie­sie to ja­kiś po­ży­tek – wy­ja­śnił. – Tym­cza­sem wiem już, że jego człon­ko­wie to ban­da dur­niów, dla któ­rych sto­wa­rzy­sze­nie to je­dy­nie wy­mów­ka, by do pó­źnej nocy upa­jać się nie tyl­ko wła­sny­mi prze­mo­wa­mi, ale przede wszyst­kim pi­wem, za­miast ro­bić coś słusz­ne­go dla spra­wy. Nie­ste­ty, mu­szę przy­znać, że Ro­bert Schu­mann wie­dzie w tych dzia­ła­niach prym. Cla­ro, wszyst­ko wska­zu­je na to, że do­bry Bóg ca­łko­wi­cie nie­po­trzeb­nie ob­da­rzył tego czło­wie­ka swo­imi da­ra­mi. Wy­trwa­ła pra­ca wy­da­je się nie od­po­wia­dać panu Schu­man­no­wi. Wierz mi, dro­ga cór­ko, na­wet ge­niu­szo­wi po­trze­ba wy­trwa­ło­ści i pra­co­wi­to­ści. A więc wy­ko­rzy­staj czas spędzo­ny na sali kon­cer­to­wej i ćwicz. I wy­bij so­bie z gło­wy tego Schu­man­na. Le­piej skup się na dzi­siej­szym wie­czo­rze oraz na pu­blicz­no­ści. I żeby jed­no było ja­sne – dzi­siej­sze­go wie­czo­ru na bis za­grasz jed­ną z fan­ta­zji albo któ­ryś z so­lo­wych utwo­rów. W prze­ciw­nym ra­zie po ośmiu kon­cer­tach po­zo­sta­nie nam nie­ca­łe pi­ęćdzie­si­ąt ta­la­rów.

W oka­za­łej sali kon­cer­to­wej pa­no­wa­ła ciem­no­ść, gdy Cla­ra wy­szła na ca­łko­wi­cie pu­stą sce­nę, usia­dła do for­te­pia­nu i obu­dzi­ła in­stru­ment do ży­cia. Po­zwo­li­ła so­bie na luk­sus i za­gra­ła kil­ka ulu­bio­nych utwo­rów, a na­stęp­nie prze­ćwi­czy­ła cały pro­gram kon­cer­tu. Za­sta­na­wia­ła się też, któ­re z wła­snych kom­po­zy­cji po­win­na przy­go­to­wać, na wy­pa­dek gdy­by pu­blicz­no­ść po­pro­si­ła o bis.

Wzro­kiem wo­dzi­ła po rzędach pu­stych fo­te­li znaj­du­jących się na wi­dow­ni. Ro­bert tak bar­dzo za­przątał jej my­śli, że na­gle wy­da­ło jej się, że sie­dzi gdzieś z tyłu, w pó­łm­ro­ku, zu­pe­łnie sam, ma jed­ną nogę za­ło­żo­ną na dru­gą, a gło­wę lek­ko prze­chy­lo­ną.

Oczy­wi­ście był to je­dy­nie wy­twór jej wy­obra­źni. Ale wtem do gło­wy przy­sze­dł jej po­my­sł. Po­sta­no­wi­ła za­grać na­pi­sa­ną przez Ro­ber­ta Toc­ca­tę op. 7, któ­rej oj­ciec tak nie cier­piał z po­wo­du śmia­łych sze­re­gów har­mo­nicz­nych. Ten utwór był nie­sły­cha­nie trud­ny tech­nicz­nie, trwał nie­mal pięć mi­nut i zda­wał się naj­wła­ściw­szym wy­bo­rem, by ocza­ro­wać pu­blicz­no­ść, a ta­kże do­pro­wa­dzić ojca do bez­gra­nicz­nej wście­kło­ści. Tak, wła­śnie tę kom­po­zy­cję za­gra.

– Ależ z cie­bie głu­pia gęś! – wy­rze­kał oj­ciec. – Za­miast wy­ko­rzy­stać ka­żdą spo­sob­no­ść, żeby za­pre­zen­to­wać się jako kom­po­zy­tor­ka, ser­wu­jesz pu­blicz­no­ści ten non­sen­sow­ny utwór. Jest to ca­łko­wi­cie nie­prze­my­śla­na kom­po­zy­cja, któ­ra jak żad­na inna udo­wad­nia, ja­kim po­my­le­ńcem jest Ro­bert Schu­mann.

Na do­miar złe­go na ko­niec w for­te­pia­nie ze­rwa­ła się stru­na ba­so­wa, więc Frie­drich Wieck mu­siał za­dbać o to, by do ko­lej­ne­go wie­czo­ru na­pra­wić in­stru­ment. Na ta­kie wy­pad­ki za­wsze wo­ził ze sobą wa­li­zecz­kę ze spe­cjal­ny­mi na­rzędzia­mi, w ko­ńcu ni­g­dy nie wia­do­mo, czy na miej­scu za­sta­nie się po­rząd­ny in­stru­ment, a nie ja­kiś ru­pieć, któ­ry na­le­ża­ło­by pod­dać re­no­wa­cji. Wieck pro­wa­dził w Lip­sku sklep z mu­zy­ka­lia­mi i sprze­da­wał for­te­pia­ny, więc w co wa­żniej­sze miej­sca po­le­cał trans­por­to­wać swój in­stru­ment, któ­ry stał w jego domu. Cza­sa­mi też z wy­prze­dze­niem wy­sy­łał for­te­pia­ny do kon­kret­nych miast, w któ­rych mia­ły się od­by­wać kon­cer­ty, ży­wi­ąc uza­sad­nio­ną na­dzie­ję, że po uda­nym wy­stępie uda mu się sprze­dać in­stru­men­ty za do­brą cenę. Jed­nak tym ra­zem, chcąc unik­nąć kosz­tów, wy­po­ży­czył wy­słu­żo­ny for­te­pian z kon­ser­wa­to­rium. Szyb­ko tego po­ża­ło­wał i li­czył, że tą de­cy­zją nie wy­rządzi wi­ęk­szych szkód.

– Lu­dziom się po­do­ba­ło. – Cla­ra już od daw­na nie czu­ła ta­kie­go za­do­wo­le­nia. Wy­stęp oka­zał się try­um­fem za­rów­no Ro­ber­ta, jak i jej.

Nie wy­słu­chi­wa­ła już wszyst­kich tych rze­czy, któ­re wy­ty­kał jej oj­ciec. Gdy ogar­niał go gniew, sta­wał się nie­spra­wie­dli­wy. Cla­ra od daw­na sama do­sko­na­le wie­dzia­ła, co wy­cho­dzi­ło jej zna­ko­mi­cie, a co mo­gła zro­bić le­piej. W żad­nym ra­zie nie była głu­pią gęsią, bar­dzo do­brze zna­ła swo­je moc­ne i sła­be stro­ny. Oj­ciec nie mu­siał jej za­chęcać, zresz­tą nikt nie mu­siał, gdyż dla niej nie ist­nia­ło nic pi­ęk­niej­sze­go, nic po­tężniej­sze­go ani­że­li mu­zy­ka w swo­jej naj­czyst­szej po­sta­ci. Już jako małe dziec­ko mia­ła we­wnętrz­ne wy­obra­że­nie – a może ra­czej we­wnętrz­ne brzmie­nie – tego, co inni na­zy­wa­li per­fek­cją. W tam­tym cza­sie lu­dziom z jej oto­cze­nia wy­da­wa­ło się, że jest głu­cha. Jed­nak nie mie­li ra­cji. Mia­ła świet­ny słuch, aż za do­bry. Sły­sza­ła krzy­ki ojca, płacz ro­dze­ństwa, któ­re zbie­ra­ło ci­ęgi. W ko­ńcu na­uczy­ła się wszyst­ko to wy­pie­rać, za­my­kać na to uszy, do któ­rych do­bie­ga­ła je­dy­nie mu­zy­ka wy­pe­łnia­jąca dom Wiec­ków od rana do wie­czo­ra. To wła­śnie za spra­wą dźwi­ęków, har­mo­nii i za­le­żno­ści, któ­re in­tu­icyj­nie wy­ła­py­wa­ła, szyb­ciej na­uczy­ła się grać na for­te­pia­nie niż mó­wić. W świat dźwi­ęków wpro­wa­dził ją oj­ciec, wspie­rał ją w na­uce, pchał do przo­du, wy­pra­co­wał z nią pa­le­tę brzmień, ko­ry­go­wał ją, dla­te­go wie­dzia­ła, kie­dy były po­praw­ne. Oczy­wi­ście wie­dzia­ła też, kie­dy po­win­na była coś po­pra­wić.

– Dziś nie za­grasz tych dur­not.

Ona jed­nak nie po­słu­cha­ła i wy­ko­ny­wa­ła kom­po­zy­cję ka­żde­go ko­lej­ne­go wie­czo­ru. Miesz­ka­ńcy Ham­bur­ga – choć zda­wa­li się szor­st­cy i na­stręcza­li ojcu wie­lu trud­no­ści – gdy Cla­ra gra­ła, wpa­da­li w za­chwyt i wręcz wy­cze­ki­wa­li tego wspa­nia­łe­go za­ko­ńcze­nia. Ro­ze­szła się bo­wiem wie­ść, że naj­bar­dziej za­ska­ku­jący ele­ment kon­cer­tu na­stępu­je na jego ko­ńcu, a po­nie­waż ka­żde­go wie­czo­ru sala była za­jęta do ostat­nie­go miej­sca, ojcu Cla­ry sko­ńczy­ły się ar­gu­men­ty.

Gdy sie­dzie­li w dy­li­żan­sie pocz­to­wym ja­dącym do Ber­li­na, mie­li za sobą kon­cert po­że­gnal­ny, któ­ry oka­zał się ogrom­nym suk­ce­sem. Po nim uda­li się jesz­cze na przy­jęcie do se­na­to­ra He­in­ri­cha Merc­ka, na któ­rym zja­wi­ła się eli­ta han­ze­atyc­kich kup­ców. Spo­tka­li tam rów­nież prze­mi­łą kon­su­lo­wą oraz jej cór­kę Hen­ri­ke. Cla­ra mia­ła więc spo­sob­no­ść, by po­dzi­ęko­wać za śro­dek na ból gło­wy.

– Wy­bra­ły­śmy się na pani kon­cert jesz­cze dwa razy – oznaj­mi­ła ko­bie­ta. – Nie mogę na­sy­cić uszu pani grą. Ubo­le­wam je­dy­nie nad tym, że nie mia­ły­śmy oka­zji po­znać się bli­żej – po­wie­dzia­ła i rzu­ci­ła Wiec­ko­wi zna­czące spoj­rze­nie. – Mło­da dziew­czy­na, taka jak pa­ńska cór­ka, po­win­na chy­ba spędzać choć tro­chę cza­su z ró­wie­śni­ka­mi, nie uwa­ża pan?

Na twa­rzy ojca po­ja­wił się jego naj­bar­dziej szar­manc­ki uśmiech.

– Ge­niu­sze mają inne obo­wi­ąz­ki, sza­now­na pani. – Na­stęp­nie uprzej­mym to­nem Frie­drich zwró­cił się do Hen­ri­ke: – A co pani obec­nie ćwi­czy na for­te­pia­nie?

– Pró­bo­wa­łam zdo­być par­ty­tu­ry nie­ja­kie­go Ro­ber­ta Schu­man­na – wy­zna­ła dziew­czy­na i nie­śmia­łym wzro­kiem spoj­rza­ła na Cla­rę. – Ale wy­da­je się, że ich na­kład się wy­czer­pał.

– Je­śli so­bie pani ży­czy, do­py­tam Ro­ber­ta, czy nie prze­sła­łby pani ko­pii – za­pro­po­no­wa­ła Cla­ra.

Twarz Hen­ri­ke roz­pro­mie­ni­ła się.

– Zna go pani? – Cla­ra skrom­nie przy­tak­nęła, a Hen­ri­ke ci­ągnęła: – By­ło­by cu­dow­nie!

– To nie­do­rzecz­ne – wtrącił się Wieck. Ob­rzu­ciw­szy dło­nie Hen­ri­ke wpraw­nym spoj­rze­niem, do­dał: – Już po­mi­ja­jąc to, że nie zdo­ła­ła­by pani za­grać tak sza­le­nie bra­wu­ro­we­go utwo­ru.

Twarz Hen­ri­ke sta­wa­ła się co­raz bar­dziej czer­wo­na. Cla­ra nie wie­dzia­ła, czy ze wsty­du, czy z po­wo­du aro­ganc­kich słów ojca. Oczy­wi­sto­ścią było to, że dziew­czy­na nie udźwi­gnęła­by nie­by­wa­le pręd­kich oktaw i de­cym – do tego po­trzeb­ne są duże dło­nie o ogrom­nej roz­pi­ęto­ści pal­ców. Cla­ra, choć była ob­da­rzo­na fi­li­gra­no­wą po­stu­rą, mia­ła wła­śnie ta­kie dło­nie. Od dziec­ka de­li­kat­nie wy­ci­ąga­no jej je i ćwi­czo­no, na całe szczęście pal­ce mia­ła nie­spo­ty­ka­nie dłu­gie. Na­to­miast dło­nie Hen­ri­ke były drob­ne i szczu­płe. Dla­cze­go oj­ciec mu­siał w taki spo­sób ze­psuć wie­czór tej mi­łej dziew­czy­nie?

– Mimo to za­py­tam pana Schu­man­na – oznaj­mi­ła po tym, gdy jej oj­ciec od­wró­cił się, żeby po­roz­ma­wiać z kimś in­nym. – A je­śli po pro­stu po­mi­nie pani okta­wy...

– Wy­da­je mi się, że le­piej będzie, je­śli w ogó­le za­prze­sta­nę dal­szych prób – prze­rwa­ła jej zre­zy­gno­wa­na Hen­ri­ke.

– Słów mo­je­go ojca nie po­win­no się brać do sie­bie – pró­bo­wa­ła po­cie­szyć ją Cla­ra. – Grunt, że mu­zy­ka spra­wia pani ra­do­ść.

„Naj­wy­ższy czas się od nie­go uwol­nić” – po­my­śla­ła, gdy je­cha­li do Ber­li­na. Tam w ko­ńcu mia­ła spo­tkać się z mat­ką – nie Cle­men­ti­ne, pia­stu­jącą w Lip­sku gro­ma­dę dzie­ci, lecz Ma­ria­ne Bar­giel – ta­kie bo­wiem na­zwi­sko no­si­ła po za­war­ciu dru­gie­go ma­łże­ństwa – śpie­wacz­kę i pia­nist­kę, od­wa­żną ko­bie­tę, któ­rej uda­ło się wy­zwo­lić od Frie­dri­cha Wiec­ka. On i Cla­ra to­czy­li dłu­gie spo­ry, nim oj­ciec w ko­ńcu przy­zwo­lił na spo­tka­nie mat­ki i cór­ki. Ja­kim czło­wie­kiem była Ma­ria­ne? W li­stach za­wsze zwra­ca­ła się do Cla­ry przy­ja­źnie i z czu­ło­ścią. Może dziew­czy­na będzie mo­gła się jej zwie­rzyć i opo­wie­dzieć o swo­jej mi­ło­ści?

Cla­ra wie­dzia­ła, że pew­ne­go dnia po­ślu­bi Ro­ber­ta Schu­man­na, była tego pew­na od mo­men­tu, gdy z im­pe­tem wtar­gnął do jej ży­cia, z tymi jego roz­wi­chrzo­ny­mi wło­sa­mi i prze­ni­kli­wie błękit­ny­mi ocza­mi. Mia­ła wów­czas je­de­na­ście lat, on – dwa­dzie­ścia; jego ob­li­cze pro­mie­nia­ło i wy­da­wał się pe­łen we­rwy. Do Lip­ska przy­je­chał z He­idel­ber­gu, gdzie stu­dio­wał pra­wo, a zja­wił się po to, żeby po­bie­rać lek­cje u jej ojca. Przy oka­zji wnió­sł do ich domu ra­do­ść i lek­ko­ść, za­ba­wę i śmiech, a przede wszyst­kim – opo­wie­ści. Co wie­czór Cla­ra oraz jej młod­si bra­cia słu­cha­li ba­jek, le­gend czy praw­dzi­wych i zmy­ślo­nych hi­sto­rii nie­rzad­ko trak­tu­jących o zja­wach. Ro­bert opo­wia­dał je do cza­su, aż całe ro­dze­ństwo bało się już tak bar­dzo, że le­ża­ło w łó­żkach, kur­czo­wo wcze­pio­ne w sie­bie na­wza­jem, i nie mia­ło od­wa­gi cho­ćby wy­su­nąć głów spod ko­łdry. Wła­śnie wte­dy po­sta­no­wi­ła, że ni­g­dy nie po­zwo­li Ro­ber­to­wi ode­jść, po­nie­waż on był ksi­ęciem, a ona ksi­ężnicz­ką, choć jesz­cze uwi­ęzio­ną w cie­le ma­łe­go brzyd­kie­go ka­cząt­ka. Albo była ła­będziem, któ­ry chciał, by go ura­to­wa­no. Od za­wsze wie­dzia­ła, że są so­bie z Ro­ber­tem prze­zna­cze­ni, już przez sam wzgląd na mu­zy­kę, któ­ra ich łączy­ła, zbli­ża­ła do sie­bie, wza­jem­nie zo­bo­wi­ązy­wa­ła. Któż bo­wiem pi­sał cu­dow­niej­sze utwo­ry niż on i kto grał je do­sko­na­lej niż ona? Po­sta­no­wi­ła o wszyst­kim tym opo­wie­dzieć mat­ce i tym sa­mym uczy­nić ją swo­im sprzy­mie­rze­ńcem, gdyż do prze­ko­na­nia ojca do Ro­ber­ta po­zo­sta­ła jesz­cze dłu­ga dro­ga.

Cla­ra zer­k­nęła w jego stro­nę. Przed od­jaz­dem ode­brał z urzędu pocz­to­we­go plik li­stów, któ­re wła­śnie prze­glądał. Cla­ra pró­bo­wa­ła doj­rzeć, czy w któ­re­jś z ko­pert nie znaj­do­wał się skie­ro­wa­ny do niej list mi­ło­sny, ale nie uda­ło się jej to. Pi­smo, po któ­rym oj­ciec wła­śnie prze­bie­gał wzro­kiem, wy­sto­so­wał dy­rek­tor mu­zycz­ny lip­skiej ope­ry He­in­rich Dorn, na­uczy­ciel teo­rii mu­zy­ki Cla­ry. Dziew­czy­na od razu roz­po­zna­ła cha­rak­ter pi­sma mężczy­zny. Tyl­ko dla­cze­go oj­ciec za­czął się na­gle tak sze­ro­ko uśmie­chać? Dla­cze­go spo­glądał na nią z try­um­fem? Ja­kież to no­wi­ny mo­gły go roz­ra­do­wać bar­dziej niż jej suk­ces w Ham­bur­gu?

Ogar­nął ją nie­po­kój. Wie­ści wy­da­wa­ły się mieć ja­kiś zwi­ązek z nią, w prze­ciw­nym ra­zie oj­ciec by tak na nią nie pa­trzył. Czy­żby do­sta­ła ja­kieś wa­żne za­pro­sze­nie, na przy­kład na drez­de­ński dwór? Ale prze­cież nie przy­sła­łby go Dorn. I dla­cze­go oj­ciec wy­glądał, jak­by cie­szył się z czy­je­goś nie­szczęścia?

Cla­ra opa­rła się i za­mknęła oczy. Prędzej czy pó­źniej i tak wszyst­kie­go się do­wie. Z do­świad­cze­nia wie­dzia­ła, że ojca dra­żni­ła jej cie­ka­wo­ść. Gdy oka­zy­wa­ła za­in­te­re­so­wa­nie, po­tra­fił przez cały dzień ukry­wać przed nią wia­do­mo­ści, żeby na­uczyć ją dys­cy­pli­ny.

– Pro­szę – po­wie­dział oj­ciec i po­dał jej list. – Prze­czy­taj.

Za­sko­czo­na Cla­ra si­ęgnęła po sze­lesz­czącą kart­kę, po­ło­ży­ła ją so­bie na ko­la­nach i wy­gła­dzi­ła dło­nią.

– Mo­żesz po­mi­nąć pierw­szą stro­nę, tyl­ko cię wy­nu­dzi. Mo­żesz od razu prze­jść do ko­lej­nej – do­dał.

Gdy do­strze­gła szy­der­czy błysk w oczach ojca, jej ser­ce za­częło ło­mo­tać. Wzra­sta­ło w niej prze­czu­cie zbli­ża­jące­go się nie­szczęścia.

Po­spiesz­nie prze­bie­gła wzro­kiem po dru­giej stro­nie li­stu. Nadaw­ca zwró­cił się do Frie­dri­cha z pro­śbą o re­ko­men­da­cję kan­dy­da­ta na pew­ną po­sa­dę. To nie­mo­żli­we! Trzy li­nij­ki ni­żej w oczy rzu­ci­ło jej się na­zwi­sko Ro­ber­ta Schu­man­na. Sta­ran­ne pi­smo na chwi­lę sta­ło się roz­my­te, ale Cla­ra zmru­ży­ła oczy i znów wi­dzia­ła wy­ra­źnie.

„Poza tym do­szły mnie wie­ści, że Ro­bert Schu­mann za­ręczył się z Pa­ńską uczen­ni­cą Er­ne­sti­ne von Fric­ken. Cho­dzą słu­chy, że po­da­ro­wał dziew­czy­nie pie­rścio­nek i udał się do jej ojca, by po­pro­sić o rękę dziew­czy­ny. Za­gad­ką po­zo­sta­je jed­nak, z cze­go pla­nu­je żyć wraz ze swo­ją przy­szłą ma­łżon­ką...”

– Mu­sisz chy­ba za­tem po­grze­bać swo­je na­dzie­je po­kła­da­ne w Ro­ber­cie Schu­man­nie – za­drwił oj­ciec. – Na­praw­dę nie poj­mu­ję, co wy, mło­de dziew­częta, wi­dzi­cie w tym nic­po­niu.

------------------------------------------------------------------------

Za­pra­sza­my do za­ku­pu pe­łnej wer­sji ksi­ążki

------------------------------------------------------------------------
mniej..

BESTSELLERY

Kategorie: