- nowość
Pięć po dwunastej - ebook
Pięć po dwunastej - ebook
8 maja 1945 roku hitlerowski Wehrmacht skapitulował na wszystkich frontach. Dzień ten kojarzy się nie tylko z zakończeniem drugiej wojny światowej, ale i ostatecznym kresem istnienia III Rzeszy. Ale w małej północnoniemieckiej mieścinie Flensburg, a ściślej mówiąc na jej przedmieściu Mürwick, w dawnych koszarach szkoły marynarki wojennej, jeszcze przez pełne dwa tygodnie istniał i działał nadal „legalny” rząd tejże Rzeszy, na czele z wyznaczonym osobiście przez Hitlera „prezydentem”.
Ten kolejny tomik z reaktywowanego legendarnego cyklu wydawniczego wydawnictwa Bellona przybliża czytelnikowi dramatyczne wydarzenia największych zmagań wojennych w historii; przełomowe, nieznane momenty walk; czujnie strzeżone tajemnice pól bitewnych, dyplomatycznych gabinetów, głównych sztabów i central wywiadu.
Kategoria: | Historia |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 978-83-11-17674-4 |
Rozmiar pliku: | 1,0 MB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
Copyright © for this edition by Dressler Dublin sp. z o.o., Ożarów Mazowiecki 2024
Wydawnictwo Bellona
ul. Hankiewicza 2
02-103 Warszawa
tel. +48 22 457 04 02
www.bellona.pl
Dołącz do nas na Facebooku:
www.facebook.com/Wydawnictwo.Bellona
Księgarnie internetowe:
www.swiatksiazki.pl
www.ksiazki.pl
Dystrybucja
Dressler Dublin sp. z o.o.
ul. Poznańska 91
05-850 Ożarów Mazowiecki
tel. (+ 48 22) 733 50 31/32
e-mail: dystrybucja@dressler.com.pl
www.dressler.com.pl
Wersję elektroniczną przygotowano w systemie ZecerZAMIAST WSTĘPU
ZAMIAST WSTĘPU
8 maja 1945 roku hitlerowski Wehrmacht skapitulował na wszystkich frontach. Dzień ten kojarzy się nie tylko z zakończeniem drugiej wojny światowej, ale i ostatecznym kresem istnienia III Rzeszy. Ale w małej północnoniemieckiej mieścinie Flensburg, a ściślej mówiąc na jej przedmieściu Mürwick, w dawnych koszarach szkoły marynarki wojennej, jeszcze przez pełne dwa tygodnie istniał i działał nadal „legalny” rząd tejże Rzeszy, na czele z wyznaczonym osobiście przez Hitlera „prezydentem”.
Jeszcze przez pełne dwa tygodnie po kapitulacji działało, wydawało rozkazy, potwierdzało awanse i rozdzielało ordery Naczelne Dowództwo Niemieckich Sił Zbrojnych, osławione Oberkommando der Wehrmacht (OKW) na czele z feldmarszałkiem von Keitlem i generałem pułkownikiem Jodlem. Tymi samymi, którzy mniej więcej rok później, po procesie w Norymberdze, zawisnąć mieli na szubienicy, jako sprawcy niezliczonych zbrodni wojennych.
Przez wiele dni po oficjalnej i bezwarunkowej kapitulacji niemieckich sił zbrojnych przed siedzibą pogrobowego „rządu” spacerował własny, uzbrojony po zęby wartownik. Nad gmachem szkoły marynarki wojennej powiewała nadal flaga ze złowieszczą swastyką, a alianccy żołnierze, którzy w tym samym czasie trzymali wartę przed siedzibą sojuszniczej komisji kontrolnej we Flensburgu, mieli wyraźny rozkaz, aby prezentować broń na widok hitlerowskich, generalskich dystynkcji dostojników z OKW.
Wydaje się to nieprawdopodobne, niemniej jednak tak było.DO MÜRWICK!
DO MÜRWICK!
Kończył się właśnie pamiętny kwiecień 1945 roku. Jedyną wolną jeszcze drogą, wiodącą na północ z okrążonego już niemal ze wszystkich stron Berlina, jechał wielki, czarny mercedes.
Wewnątrz wozu siedział szczupły, wysoki mężczyzna ubrany w ciemnogranatowy płaszcz z dystynkcjami admirała Kriegsmarine. Spod czapki suto szamerowanej złotem wyzierała twarz o ostrym sępim profilu i zaciętych, wąskich ustach. Lekko wysunięty podbródek znamionował stanowczość i upór. Skronie miał dobrze już przyprószone siwizną, ale opalona twarz zdradzała ciągły jeszcze żywy kontakt z morską bryzą.
Na przednim siedzeniu, obok kierowcy, siedział oficer, również w marynarskim mundurze, z galonami korvettenkapitäna, czyli komandora podporucznika niemieckiej marynarki wojennej. Oficer wpatrywał się czujnie w widoczną przed nimi gładką nawierzchnię szosy.
Za grubymi, pancernymi szybami limuzyny przewijały się to mgliste, ledwo zielone pola, to znów jakieś małe miasteczka, tłoczne od wojska, biwakującego przeważnie wprost na ulicy.
– Może włączyć radio, _Herr Grossadmiral_? – odezwał się komandor. – Za chwilę powinien być najświeższy komunikat OKW.
Mężczyzna w admiralskim mundurze ocknął się z zamyślenia i skinął przyzwalająco:
– Niech pan włączy.
Jak się okazało, odbiór nie był taki prosty. Zamiast znajomego sygnału pobliskiego Hamburga rozlegały się bowiem w eterze jakieś dziwne trzaski. Dopiero po dłuższym szukaniu po całej skali silnego, samochodowego odbiornika udało się złapać rozgłośnię północnoniemiecką.
– _Das Oberkommando der Wehrmacht gibt bekannt_…¹ – zachrypiała w radiu tak dobrze znana wszystkim formułka, od której zaczynał się zazwyczaj każdy komunikat OKW – „…dzień i noc trwają fanatyczne walki uliczne w centrum Berlina. Dzielna załoga broniła się dzisiaj nadal w ciężkich walkach przeciwko atakującym nieustannie bolszewickim masom. Mimo to nie udało się zapobiec dalszemu posuwaniu się wroga w niektórych częściach miasta. Wzdłuż ulicy Poczdamskiej i na placu Belle Alliance trwają zacięte walki. W okolicy jeziora Plötzen wróg zdołał przebić się aż do Szprewy. Na południe od Berlina Sowieci wprowadzili do walki z naszymi oddziałami nowe jednostki, które walczą ze zmiennym powodzeniem. Zajęto między innymi Beelitz, a na wschód od Werder udało się nawiązać łączność z obszarem obronnym Poczdamu. Na obszarze meklembursko-pomorskim przystąpiła do akcji nowo sprowadzona na front piąta, gwardyjska armia pancerna Sowietów, która wyparła nasze oddziały w kierunku na Templin oraz łańcuch jezior pomiędzy Lychen Neubrandenburg i Anklam…
Komandor rozłożył leżący na kolanach mapnik i począł szkicować na nim przypuszczalną linię frontu.
– Są już tuż za nami…
– Ciszej! – syknął niecierpliwie admirał. – Posłuchajmy, jak rozwija się sytuacja na zachodzie.
– „…W północno-zachodnich Niemczech – ciągnął dalej spiker radiowy – doszło w rejonie Ems do silnych walk lokalnych, w czasie których utracono miejscowość Leer. Nad Łabą, na południowy wschód od Hamburga, Anglicy po silnym przygotowaniu artyleryjskim utworzyli nowy przyczółek na północnym brzegu rzeki, w okolicy Lauenburga. Nasze rezerwy przystąpiły już do przeciwuderzenia”.
„Nasze rezerwy – pomyślał mężczyzna w admiralskim mundurze. – Ciekawe, o jakich to rezerwach może jeszcze mówić Keitel. Przecież nie dalej jak dwa dni temu, gdy widzieli się po raz ostatni, szef OKW stwierdził wyraźnie, że nie ma już żadnych, ale to dosłownie żadnych odwodów… Chyba tylko ten Volkssturm, ochrzczony już przez żołnierzy jednostek regularnych »wojskiem kościanych dziadków«, z których co młodsi byli już niezdolni do służby podczas… pierwszej wojny światowej. Ale nawet i ten Volkssturm nie był taki pewny. Bo na przykład nie dalej jak wczoraj nadeszły z Tyrolu wiadomości, że cały tamtejszy Volkssturm przystąpił do rozbrajania Wehrmachtu i SS. Starzy weterani znad Piawy pozamieniali tylko opaski na rękawach, a wyfasowane »pancerne pięści« obrócili przeciwko stawiającym opór esesmanom”.
– …_Die tapferen Verteidiger von Breslau_… „Dzielni obrońcy Wrocławia – ciągnął tymczasem spiker – nadal odpierają zwycięsko zaciekłe ataki przeciwnika, nacierającego na nich nieustannie od zachodu… Kontynuując walkę przeciwko wrogim liniom zaopatrzenia nasze okręty podwodne zatopiły znów osiem załadowanych po brzegi statków o łącznej wyporności 45 tysięcy BRT, trzy niszczyciele i dwie korwety”.
– Słyszy pan? – zwrócił się admirał do pochylonego nad mapą towarzysza. – Nasze wilki potrafią jeszcze pokazać zęby. Gdyby tak dwa lata wcześniej _Führer_ zechciał mnie posłuchać, gdyby tak dwa lata wcześniej…
– „Nad całym obszarem Rzeszy dała się zauważyć jedynie słaba działalność wrogich samolotów myśliwskich…” – chrypiał dalej głośnik. Jakby na ironię w tej samej właśnie chwili rozległ się za szybą opancerzonego mercedesa charakterystyczny, przejmujący świst.
– Lotnik, kryj się! – krzyknął adiutant, kuląc się na swoim siedzeniu. Czarny mercedes pisnął przeraźliwie oponami, hamując raptownie na gładkim betonie. Kierowca i jego pasażerowie wyskoczyli pospiesznie i pobiegli do rowu, zostawiając wóz na łasce losu.
Wzdłuż szosy posypały się serie z pokładowych działek, a zaraz po tym rozległy się dwa silne, kolejne wybuchy.
– _Jabo_!²
W odpowiedzi, bardzo anemicznie, zaterkotał jakiś erkaem, ale umilkł szybko, nie chcąc drażnić powietrznego przeciwnika, który zniknął zresztą równie szybko, jak się pojawił.
– _Los, schneller_! – zakomenderował admirał, wsiadając do wozu. Ujechali jednak niespełna pięćset metrów, gdy znów trzeba było się zatrzymać przez widniejącą na szosie ogromną wyrwę po celnej, rzuconej przed chwilą bombie.
Kierowca odwrócił się do tyłu i rozłożył bezradnie ręce.
– Zjeżdżaj na bok, przez pole! – rozkazał mu adiutant.
Kierowca skręcił posłusznie w prawo. Wóz szarpnął, stęknął, ale nawilgła po wiosennych deszczach ziemia nie wytrzymała kilkutonowego ciężaru. Mercedes zarył się wszystkimi czterema kołami aż po osie i stanął. Silnik wył na najwyższych obrotach, ale koła bezradnie kręciły się w miejscu.
– Tam, do wszystkich diabłów! Niech pan natychmiast postara się o jakąś pomoc – powiedział admirał. – Przecież najpóźniej wieczorem musimy dojechać do Plön.
– _Jawohl, Herr Grossadmiral_!
Adiutant wyskoczył posłusznie na szosę. Okazało się, że po drugiej stronie fatalnego leja objazd był znacznie wygodniejszy, a nawierzchnia bardziej twarda. Nadjeżdżające za nimi pojazdy mijały przeszkodę bez większego trudu.
– _Halt, halt_! – próbował zatrzymać kolejną, przejeżdżającą właśnie ciężarówkę. Odpowiedział mu tylko zły błysk w oczach umorusanego żołnierza, siedzącego za kierownicą i machnięcie ręką. W ostatniej chwili uskoczył na bok, a wielki henschel³ minął go z chrzęstem, obryzgując błotem elegancki mundur.
Henschel musiał zwolnić na objeździe, więc adiutant zdołał go dogonić. Zobaczył, że cała ciężarówka wypełniona jest szczelnie żołnierzami w lotniczych mundurach. Wyglądali okropnie. Paru miało na sobie świeżo założone bandaże, przez które wyraźnie przeciekała krew.
– Stać! Rozkazuję wam zatrzymać się! – krzyczał adiutant. – Musicie mi zaraz dopomóc wyciągnąć z błota samochód admirała!
– Mamy gdzieś twojego admirała! Zaraz go tu Ruscy wyciągną za… Są już tuż za nami, nie słyszysz? – ryknął mu w odpowiedzi jakiś podoficer z ręką na temblaku. Był bez hełmu, twarz miał osmaloną ogniem, a oczy błyszczały mu dziko…
Adiutant odruchowo sięgnął po pistolet. Cofnął jednak rękę. Cóż mógł zdziałać swoją zabaweczką, skoro każdy z tamtych mógł go w każdej chwili położyć serią z maszynowego pistoletu. Zwiesił więc tylko głowę i powrócił do mercedesa.
– Panie admirale – powiedział cicho – melduję, że nikt nie chce się zatrzymać.
– Co?!
– Nie chcą. Po prostu nie chcą. Nikt nie chce nam dopomóc, mimo że prosiłem, rozkazywałem. Omal mnie przy tym nie zastrzelili. Nasi niemieccy żołnierze…
– Co też pan wygaduje? Pan chyba oszalał!
– Niestety, _Herr Grossadmiral_, ludzie są kompletnie zdemoralizowani.
Admirał nacisnął głębiej na czoło swoją bogato złoconą czapkę i poprawił wiszący mu u szyi Krzyż Rycerski.
– Zobaczymy, czy żołnierz niemiecki ma jeszcze szacunek dla swych przełożonych, czy potrafi słuchać rozkazów – powiedział cicho. – Niech pan idzie ze mną.
Wyszli razem na drogę. Od południa nadjeżdżał właśnie jakiś mocno poszczerbiony pociskami opancerzony transporter półgąsienicowy, wyładowany piechotą. Wielki Admirał stanął pośrodku szosy i wyciągnął dłoń w górę.
– Stój!
Tym razem wezwanie było skuteczne. Transporter zatrzymał się. Dowódca, młody leutnant o rumianej dziecięcej twarzy, zameldował się przepisowo, prosząc o rozkazy. Usłyszawszy o co idzie, natychmiast polecił swoim ludziom, aby wyciągnęli mercedesa z opresji.
Przez dalszą drogę panowało w wozie milczenie. Każdy z pasażerów czarnego mercedesa był myślami gdzie indziej.
Korvettenkapitän przypomniał sobie, jak to mniej więcej pół roku temu otrzymał nagle rozkaz, aby zameldować się w podberlińskim Bernau. Kwaterował tam sztab admirała, pełniącego od 1943 roku funkcję głównodowodzącego Kriegsmarine. Siedziba sztabu miała szyfrowany kryptonim „Koralle”, od nazwy popularnego ilustrowanego tygodnika, na którego łamach bardzo często ukazywała się podobizna siedzącego teraz tuż za nim w czarnym mercedesie wielkiego admirała. Autorzy podpisów pod zdjęciami nazywali go przeważnie „bohaterem U-Bootów”.
Korvettenkapitän miał lat 30 i sporą liczbę bojowych odznaczeń. Był jednym z bardzo niewielu oficerów w najbliższym otoczeniu admirała, niewywodzącym się z jego ukochanej broni podwodnej. Pływał uprzednio na niszczycielach, później na torpedowcach. Z urodzenia Alzatczyk rozkochał się wcześnie w morzu. Stopień oficera niemieckiej marynarki wojennej otrzymał z odznaczeniem w 1936 roku.
Rozkaz stawienia się w „Koralle” mógł oznaczać albo jakiś znaczny awans, związany z przeniesieniem, albo…
Stanął więc, wyprostowany jak struna, i o oznaczonej godzinie zameldował admirałowi swoje przybycie. Przywitało go uważne spojrzenie, oceniające nie tylko każdy szczegół starannie odprasowanego munduru.
– Od dziś jest pan moim osobistym adiutantem, _Herr Korvettenkapitän_ Lüdde-Neu rath. Proszę sobie zapamiętać raz na zawsze, że nie znoszę ani pochlebstw, ani bezmyślnego potwierdzania wyrażanych przeze mnie poglądów. Co nie wyklucza oczywiście ślepego posłuszeństwa przy wykonywaniu moich rozkazów. Jest pan zresztą chyba zbyt długo oficerem, i to dobrym oficerem, abym musiał to panu szczegółowo wyjaśniać.
– _Jawohl, Herr Grossadmiral_!
– Nie żądam od moich podwładnych – mówił dalej admirał – tego, aby byli zawsze i we wszystkich okolicznościach moim własnym echem. Przeciwnie. Zależy mi na tym, aby słyszeć pana własny, osobisty pogląd. Szczery pogląd, oczywiście… Cóż pan sądzi o swojej nowej nominacji? – zapytał nagle. – Czy jest pan z niej zadowolony?
– Jestem oficerem liniowym – wyprężył się Walter Lüdde-Neurath. – Uważam, że moje miejsce jest na okręcie, a nie w sztabie.
Admirał słuchał z widocznym zadowoleniem i zmrużył oczy.
– Dziękuję. Widzę, że pojął pan, o co mi chodzi. Może pan odejść.
I tak zaczęła się ta ich kilkumiesięczna współpraca, jeśli tak można w ogóle określić służbowy stosunek pomiędzy kostycznym i pe dantycznym admirałem a skromnym komandorem podporucznikiem, który będąc wychowankiem pruskiej szkoły wojennej, nie starał się nigdy i nie ośmielił skrócić o cal ogromnego dystansu dzielącego odeń zawsze „wielkiego” admirała.
Admirał przekonał się niebawem, że może polegać całkowicie na swoim nowym adiutancie. Posłuszny, niezawodny, inteligentny, potrafiący myśleć samodzielnie i podejmować szybką decyzję. Tak go ocenił w służbowej charakterystyce. Że opinia ta była słuszna, okazało się najlepiej parę dni temu, gdy radzieckie czołówki pancerne, nacierające na Berlin, dotarły nagle aż pod Bernau.
Zapraszamy do zakupu pełnej wersji książkiZapraszamy do zakupu pełnej wersji książki
1. Naczelne Dowództwo Wehrmachtu podaje do wiadomości, że… (cytowaną poniżej sytuację wojsk hitlerowskich w ostatnich dniach kwietnia 1945 roku odtwarzamy ściśle według autentycznych komunikatów OKW, z zachowaniem ich pełnej terminologii z tego okresu).
2. Skrót od _Jagdbomber_ (myśliwiec używany do ataków szturmowych na cele naziemne).
3. Popularna marka niemieckich ciężarowych samochodów wojskowych.