Facebook - konwersja
Czytaj fragment
Pobierz fragment

  • promocja

Pięćdziesiąt imion deszczu - ebook

Wydawnictwo:
Tłumacz:
Data wydania:
13 października 2021
Format ebooka:
EPUB
Format EPUB
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najpopularniejszych formatów e-booków na świecie. Niezwykle wygodny i przyjazny czytelnikom - w przeciwieństwie do formatu PDF umożliwia skalowanie czcionki, dzięki czemu możliwe jest dopasowanie jej wielkości do kroju i rozmiarów ekranu. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
, MOBI
Format MOBI
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najczęściej wybieranych formatów wśród czytelników e-booków. Możesz go odczytać na czytniku Kindle oraz na smartfonach i tabletach po zainstalowaniu specjalnej aplikacji. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
(2w1)
Multiformat
E-booki sprzedawane w księgarni Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu - kupujesz treść, nie format. Po dodaniu e-booka do koszyka i dokonaniu płatności, e-book pojawi się na Twoim koncie w Mojej Bibliotece we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu przy okładce. Uwaga: audiobooki nie są objęte opcją multiformatu.
czytaj
na tablecie
Aby odczytywać e-booki na swoim tablecie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. Bluefire dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na czytniku
Czytanie na e-czytniku z ekranem e-ink jest bardzo wygodne i nie męczy wzroku. Pliki przystosowane do odczytywania na czytnikach to przede wszystkim EPUB (ten format możesz odczytać m.in. na czytnikach PocketBook) i MOBI (ten fromat możesz odczytać m.in. na czytnikach Kindle).
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na smartfonie
Aby odczytywać e-booki na swoim smartfonie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. iBooks dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Czytaj fragment
Pobierz fragment

Pięćdziesiąt imion deszczu - ebook

Wspaniała, obejmująca kilka dziesięcioleci i tocząca się na różnych kontynentach epicka opowieść o więzach, która krępują, o więzach, które dają siłę, a także o tym, czym jest próba ich zerwania. Historia dojrzewania dwurasowej dziewczyny w powojennej Japonii, przyprawiająca o gniew, łzy, ale i radość, gdy Noriko ostatecznie wyzwala się z okowów uprzedzeń i tradycji.

Kioto, rok 1948

„Nie zadawaj pytań. Nie stawiaj oporu. Nie sprzeciwiaj się”. Oto pierwsza lekcja ośmioletniej Noriko „Nori” Kamizy, która długo nie będzie pytała, dlaczego matka porzuciła ją, udzielając na koniec tylko tej jednej lekcji. Nie będzie stawiała oporu, gdy zostanie zamknięta na poddaszu. I nie sprzeciwi się kąpielom w chemicznych wybielaczach, którym poddawana będzie w celu rozjaśnienia przynoszącego wstyd odcienia skóry.

Nori, nieślubne dziecko japońskiej arystokratki i ciemnoskórego żołnierza armii amerykańskiej, jest wyobcowana od chwili narodzin. Choć dziadkowie przyjmują ją pod swój dach, czynią to wyłącznie po to, by ukryć ją przed światem. Boją się plamy na królewskim rodowodzie, którego za wszelką cenę pragną strzec w zmieniającej się Japonii. Posłuszna do przesady dziewczynka akceptuje życie w izolacji, pomimo wrodzonej inteligencji oraz nurtującej ją ciekawości tego, co kryje się za czterema ścianami poddasza.

Gdy los sprowadza do rezydencji dziadków Akirę, kilka lat starszego przyrodniego brata, Nori znajduje w nim pierwszą przyjazną osobę. Rodzeństwo buduje niezwykłą, bardzo silną, ale zakazaną przez dziadków więź, która bezpowrotnie odmieni pisane im życie. Odkąd bowiem przed Nori uchyliło się okno na świat, gdzie być może znajdzie się miejsce i dla niej, jest gotowa stoczyć walkę o siebie, nawet gdyby miała zapłacić za to najwyższą cenę.

Kategoria: Proza
Zabezpieczenie: Watermark
Watermark
Watermarkowanie polega na znakowaniu plików wewnątrz treści, dzięki czemu możliwe jest rozpoznanie unikatowej licencji transakcyjnej Użytkownika. E-książki zabezpieczone watermarkiem można odczytywać na wszystkich urządzeniach odtwarzających wybrany format (czytniki, tablety, smartfony). Nie ma również ograniczeń liczby licencji oraz istnieje możliwość swobodnego przenoszenia plików między urządzeniami. Pliki z watermarkiem są kompatybilne z popularnymi programami do odczytywania ebooków, jak np. Calibre oraz aplikacjami na urządzenia mobilne na takie platformy jak iOS oraz Android.
ISBN: 978-83-8074-374-8
Rozmiar pliku: 1,2 MB

FRAGMENT KSIĄŻKI

POLOG

Pro­log

Pre­fek­tura Kioto, Japo­nia, lato 1948

Pierw­szym rze­czy­wi­stym wspo­mnie­niem Nori było zatrzy­ma­nie się samo­chodu pod tam­tym domem. Przez wiele kolej­nych lat pró­bo­wała posze­rzyć gra­nice pamięci, przy­po­mnieć sobie, co działo się wcze­śniej. Wie­le­kroć leżała na wznak w noc­nej ciszy i wytę­żała umysł. Cza­sem mignęły jej jaskra­wo­żółte ściany maleń­kiego miesz­kanka. Obraz ten zni­kał rów­nie szybko, jak się poja­wiał, nie pozo­sta­wia­jąc po sobie żad­nego uko­je­nia. Gdyby ktoś zapy­tał, odpar­łaby, że jej życie ofi­cjal­nie roz­po­częło się w dniu, gdy spoj­rzała na oka­załą posia­dłość siel­sko poło­żoną mię­dzy zie­lo­nymi grzbie­tami dwóch wzgórz. Piękno tego miej­sca zachwy­cało – nie można było odmó­wić mu urody – a mimo to dziew­czynka czuła gnie­ce­nie w dołku, jej żołą­dek wywró­cił się zaś do góry nogami. Matka rzadko ją dokąd­kol­wiek zabie­rała. Siódmy zmysł pod­po­wia­dał Nori, że wyda­rzy się tam coś, co jej się nie spodoba.

Nie­bie­ski samo­chód z wybla­kłym lakie­rem zaha­mo­wał i zatrzy­mał się na ulicy naprze­ciwko zbu­do­wa­nej w tra­dy­cyj­nym stylu posia­dło­ści oto­czo­nej wyso­kim bia­łym murem. Pierw­sza brama stała otwo­rem, co pozwa­lało na podzi­wia­nie sta­ran­nie zaaran­żo­wa­nego dzie­dzińca, ale wrota domu były szczel­nie zamknięte. Zło­cony napis nad głów­nym wej­ściem zwra­cał uwagę, jed­nak Nori nie potra­fiła go odcy­fro­wać. Umiała prze­czy­tać i napi­sać wła­sne imię No-ri-ko, nic wię­cej. W tam­tej chwili poża­ło­wała, że nie posia­dła umie­jęt­no­ści roz­szy­fro­wa­nia każ­dego słowa napi­sa­nego w każ­dym języku, od morza do morza. Fru­stro­wało ją to w nie­po­ję­tym stop­niu. Zwró­ciła się do matki:

– _Oka­asan_, co mówią te znaki?

Sie­dząca obok kobieta wes­tchnęła z powścią­ganą iry­ta­cją. Nie­gdyś musiała być praw­dziwą pięk­no­ścią. Na­dal wyglą­dała wspa­niale, ale na mło­dej twa­rzy zaczy­nały odbi­jać się trudy życia. Ciemne, gęste włosy splo­tła z tyłu w war­kocz, który nie­ustan­nie pró­bo­wał się roz­pleść. Łagodne szare oczy patrzyły w dół. Uni­kała spoj­rze­nia córki.

– Kamiza – oparła wresz­cie. – Tam jest napi­sane Kamiza.

– To nasze nazwi­sko, prawda? – zaszcze­bio­tała Nori, ponie­waż odpo­wiedź matki natych­miast roz­bu­dziła jej cie­ka­wość.

Z ust kobiety wyrwał się zdła­wiony chi­chot, który zje­żył Nori włosy na karku. Kie­rowca samo­chodu, męż­czy­zna, któ­rego dziew­czynka ni­gdy wcze­śniej nie widziała, rzu­cił im w lusterku wstecz­nym zlęk­nione spoj­rze­nie.

– Tak – przy­znała cichym gło­sem, a w jej oczach poja­wił się dziwny błysk, któ­rego dys­po­nu­jąca ogra­ni­czo­nym zaso­bem słów Nori nie umiała nazwać. – To nasze nazwi­sko rodowe. Tu miesz­kają moi rodzice, dziecko. Twoi dziad­ko­wie.

Serce Nori zabiło szyb­ciej. Matka ni­gdy dotąd nie wspo­mi­nała o krew­nych ani bliż­szej rodzi­nie. Prawdę mówiąc, obie tak długo dry­fo­wały w samot­no­ści, że zako­twi­cze­nie w jakimś kon­kret­nym miej­scu wyda­wało się dziwne.

– Ty też tu miesz­ka­łaś, _Oka­asan_?

– Kie­dyś – ucięła oschłym tonem. – Zanim się uro­dzi­łaś. Dawno temu.

Nori zmarsz­czyła czoło.

– Dla­czego się wypro­wa­dzi­łaś?

– Dość pytań, Noriko. Weź swoje rze­czy. Idziemy.

Dziew­czynka posłu­chała i przy­gry­zła wargę, żeby powstrzy­mać się przed dal­szymi docie­ka­niami. Matka tego nie lubiła. Za każ­dym razem, kiedy Nori o coś pytała, otrzy­my­wała w odpo­wie­dzi spoj­rze­nie pełne dez­apro­baty. Lepiej było trzy­mać język za zębami. Przy rzad­kich oka­zjach, gdy uda­wało się jej zado­wo­lić matkę, dosta­wała w zamian chłodny pół­u­śmiech. Cza­sami, kiedy zacho­wy­wała się wyjąt­kowo grzecz­nie, matka nagra­dzała ją sło­dy­czami albo nową wstążką. Jak dotąd przez osiem lat życia Nori zgro­ma­dziła dwa­na­ście wstą­żek, jedną za każdy raz, gdy zdo­łała usa­tys­fak­cjo­no­wać matkę.

– Kobieta powinna nauczyć się mil­czeć – powta­rzała. – Jeśli nie potrafi niczego innego, niech umie mil­czeć.

Nori wysia­dła na chod­nik i spraw­dziła, czy zabrała wszyst­kie swoje rze­czy. Brą­zowa wali­zeczka z postrzę­pio­nymi paskami i jedwabną fio­le­tową chu­s­teczką zawią­zaną na uchwy­cie – jest. I nie­bie­ski tor­ni­ster ze srebrną sprzączką, który dostała na ostat­nie uro­dziny. To był cały jej doby­tek. Wcale nie uwa­żała, że potrze­buje cze­goś wię­cej.

Po raz pierw­szy od czasu pobudki o świ­cie zauwa­żyła, że matka nie ma żad­nych bagaży. Stała w taki spo­sób, jakby jej bla­do­ró­żowe saty­nowe pan­to­fle wro­sły w nie­na­tu­ral­nie biały chod­nik. Jasne oczy utkwiła w jakimś punk­cie, któ­rego Nori nie potra­fiła zlo­ka­li­zo­wać.

Zwró­ciła uwagę na strój matki: paste­lowa nie­bie­ska sukienka do kolan z krót­kim ręka­wem. Beżowe poń­czo­chy. Na szyi malutki srebrny krzy­żyk z bry­lan­ci­kiem w środku. Dło­nie sple­cione z przodu tak cia­sno, że przez deli­katną skórę prze­zie­rały cie­niut­kie nie­bie­skie żyłki.

Nori dotknęła nie­śmiało ramie­nia matki.

– _Oka­asan_…

Ta gwał­tow­nie zamru­gała powie­kami, roz­plo­tła dło­nie, zwie­siła ramiona wzdłuż boków. Wciąż jed­nak nie ode­rwała oczu od bli­żej nie­okre­ślo­nego punktu.

– Noriko – powie­działa gło­sem tak prze­sy­co­nym nie­spo­ty­kaną czu­ło­ścią, że Nori nie dowie­rzała wła­snym uszom. – Chcę, żebyś mi coś obie­cała.

Dziew­czynka pod­nio­sła wzrok, sta­ra­jąc się wyglą­dać na miłą i układną, żeby matka była zado­wo­lona. Nie zepsuje tej chwili nie­zręcz­nym sło­wem.

– Tak, _Oka­asan_?

– Obie­caj, że będziesz posłuszna.

Ta prośba zbiła ją z pan­ta­łyku. Nie dla­tego, że się jej nie spo­dzie­wała; po pro­stu przez całe życie ani razu nie oka­zała nie­po­słu­szeń­stwa. Pro­sze­nie o coś takiego wyda­wało się zbędne. Kon­ster­na­cja dziew­czynki musiała być aż nadto widoczna, ponie­waż matka odwró­ciła się do niej i uklę­kła, nie­mal zrów­nu­jąc się z nią wzro­kiem.

– Noriko – powtó­rzyła z nie­zna­nym Nori naci­skiem. – Obie­caj. Obie­caj, że będziesz się pod­po­rząd­ko­wy­wać we wszyst­kich spra­wach. Nie zada­waj pytań. Nie sta­wiaj oporu. Nie sprze­ci­wiaj się. Nie myśl, jeśli myśle­nie mia­łoby zapro­wa­dzić cię tam, gdzie być nie powin­naś. Po pro­stu się uśmie­chaj i rób, co każą. Od posłu­szeń­stwa waż­niej­sze jest tylko twoje życie. Powie­trze, któ­rym oddy­chasz. Obie­caj mi to.

Nori pomy­ślała, że to bar­dzo dziwna roz­mowa. Miała na końcu języka tysiące pytań, ale zdu­siła je w sobie.

– Tak, _Oka­asan_. _Yaku­soku shi­masu_. Obie­cuję.

Matce zadrżał oddech. Wes­tchnęła z ulgą prze­mie­szaną z roz­pa­czą.

– A teraz posłu­chaj. Wej­dziesz za tę bramę. Dziad­ko­wie zapy­tają, jak się nazy­wasz. Co im powiesz, Nori?

– Noriko, _Oka­asan_. Noriko Kamiza.

– Tak. A potem zapy­tają, ile masz lat. Co odpo­wiesz?

– Osiem, _Oka­asan_.

– Spy­tają, dokąd poszłam. Powiesz im, że ci nie mówi­łam. Że nie wiesz. Rozu­miesz?

Nori poczuła, jak zasy­cha jej w ustach. Serce trze­po­tało niczym ptak usi­łu­jący wydo­stać się z klatki.

– _Oka­asan_, dokąd idziesz? Nie wej­dziesz tam ze mną?

Matka nie odpo­wie­działa. Wypro­sto­wała się, się­gnęła do kie­szeni i wyjęła z niej grubą szarą kopertę.

– Weź to – przy­ka­zała, wci­ska­jąc ją w spo­coną dłoń dziew­czynki. – Daj im to, kiedy będą zada­wać pyta­nia.

– _Oka­asan_, dokąd idziesz? – zapy­tała Nori, a w jej gło­sie poja­wiła się panika.

Matka odwró­ciła wzrok.

– Cicho, Nori. Nie płacz. Prze­stań natych­miast!

Poczuła, jak łzy, które już zebrały się w oczach, cof­nęły się z zastra­sza­jącą pręd­ko­ścią. Tak jakby i one musiały być posłuszne.

– Noriko – cią­gnęła matka, zni­ża­jąc głos do szeptu. – Grzeczna z cie­bie dziew­czynka. Rób, co każą, a wszystko będzie dobrze. Nie płacz już. Nie ma powodu do pła­czu.

– Tak, _Oka­asan_.

Matka się zawa­hała, długo szu­kała słów. Wresz­cie uznała, że nie ma nic wię­cej do powie­dze­nia, i poprze­stała na dwu­krot­nym pokle­pa­niu córki po gło­wie.

– Pocze­kam tu, aż odej­dziesz. Zabierz swoje rze­czy.

Noriko wzięła walizkę oraz tor­ni­ster i wol­nym kro­kiem ruszyła do góru­ją­cej nad nią bramy. Im była bli­żej, tym mniej­sze sta­wiała kroki.

Raz po raz oglą­dała się za sie­bie, chcąc się upew­nić, że matka wciąż tam jest. Była. Noriko gło­śno prze­łknęła ślinę.

Gdy wresz­cie dotarła pod wiel­kie wrota, zatrzy­mała się, nie bar­dzo wie­dząc, co dalej. Stały otwo­rem, a mimo to Nori uznała, że nie powinna tam wcho­dzić. Cze­kała na instruk­cje od matki, ta jed­nak stała na chod­niku i patrzyła na nią w mil­cze­niu.

Krok po kroku Nori posu­wała się naprzód. Dotarł­szy do połowy drogi, przy­sta­nęła, nie była w sta­nie iść dalej. W despe­ra­cji odwró­ciła się do matki, która wra­cała już do samo­chodu.

– _Oka­asan_! – załkała. Wcze­śniej­szy spo­kój opu­ścił ją w jed­nej prze­raź­li­wej chwili. Chciała pobiec z powro­tem do matki, lecz coś przy­gwoź­dziło ją do ziemi.

To coś trzy­mało ją nie­ubła­ga­nie w bez­li­to­śnie sil­nym uści­sku. Nie pozwa­lało się poru­szyć, pła­kać ani oddy­chać, gdy patrzyła, jak matka posyła jej ostat­nie, dziw­nie pogodne spoj­rze­nie, a następ­nie wsiada do samo­chodu i zatrza­skuje za sobą drzwi. Nie mogła nawet mru­gnąć okiem, obser­wu­jąc, jak auto nabiera pręd­ko­ści, skręca za róg i znika z pola widze­nia.

Nori nie wie­działa, jak długo stoi w miej­scu, kom­plet­nie spa­ra­li­żo­wana. Gdy wresz­cie pod­jęła na nowo mozolną wędrówkę, słońce stało już wysoko na nie­bie. Wciąż odrę­twiała, pod­nio­sła drobną rączkę i lekko zapu­kała w bramę, która zasła­niała dom. Zza ogro­dze­nia wyła­niały się tylko pię­tra i dach. Nikt nie otwie­rał. Pchnęła wrota z nadzieją, że może nie ustą­pią. Nie ustą­piły. I były zde­cy­do­wa­nie za cięż­kie, dla­tego wię­cej nie pró­bo­wała.

Usia­dła. I cze­kała. Na co? Tego w zasa­dzie nie wie­działa.

Po pew­nym cza­sie brama się otwo­rzyła, poru­szana jakąś nie­wi­dzialną siłą. Wyło­nili się zza niej dwaj rośli męż­czyźni w gar­ni­tu­rach, spo­glą­da­jąc na dziecko z pogardą.

– Odejdź stąd, dziew­czynko. Żebra­ków nie wpusz­czamy.

– Nie jestem żebraczką – zapro­te­sto­wała Nori, wsta­jąc z ziemi. – Jestem Noriko.

Patrzyli na nią w osłu­pie­niu. Drżącą ręką wycią­gnęła w ich stronę kopertę, którą wrę­czyła jej matka.

– _Kamiza Noriko desu_.

Męż­czyźni wymie­nili nie­zro­zu­miałe dla niej spoj­rze­nia. Potem bez słowa zni­kli za bramą.

Nori cze­kała. Krę­ciło się jej w gło­wie, ale zmu­siła się do sta­nia.

Po dłu­giej chwili powró­cił jeden z nich. Kiw­nął na nią pal­cem.

– Wejdź.

Chwy­cił jej bagaże i poma­sze­ro­wał przed sie­bie, zosta­wia­jąc dziew­czynkę w tyle.

Dom był piękny, bar­dziej przy­po­mi­nał pałac, jed­nak Nori sku­piła uwagę na sto­ją­cej przed nią postaci.

Star­sza kobieta o oczach jej matki, ze sre­brzy­stymi pasmami sta­ran­nie ucze­sa­nych wło­sów, spo­glą­dała na nią z góry z abso­lut­nym nie­do­wie­rza­niem.

Nori postą­piła tak, jak kazała matka, nie pozo­stało jej bowiem nic innego.

– _Kon­banwa_, _Oba­asama_. Mam na imię Nori.Roz­dział 1

Roz­dział 1

Pieśń wody

Kioto, Japo­nia, lato 1950

Ból nad­szedł szybko, z alar­mu­ją­cymi fan­fa­rami. Nic nie mogło go zatrzy­mać, gdy już pod­jął swoją maka­bryczną wędrówkę.

Nad­szedł szybko. Dłu­żej trwało, nim odszedł.

Nori nie­mal się ucie­szyła, wie­dząc, że to naj­lep­sze ze wszyst­kiego, co ją jesz­cze czeka. Naj­pierw poja­wiło się mro­wie­nie, jakby ktoś deli­kat­nym piór­kiem wystu­ki­wał rytm na jej skó­rze. Póź­niej stop­niowe pie­cze­nie. Każdy nerw jej ciała zaczy­nał krzy­czeć, jeden po dru­gim, aż w końcu wszyst­kie wrzesz­czały uni­sono w pro­te­ście. Następne w kolej­no­ści były łzy. We wcze­snym dzie­ciń­stwie Nori nauczyła się przed nimi nie bro­nić, ponie­waż wtedy zaczy­nały pły­nąć jesz­cze obfi­ciej.

Tłu­mie­nie łez dopro­wa­dzało do utraty tchu, spa­zma­tycz­nego wcią­ga­nia ich przez noz­drza i uczu­cia ści­ska­nia w żebrach. Kapa­łoby jej z nosa, wydzie­lina mie­sza­łaby się ze łzami, two­rząc ohydną mik­sturę, która czę­sto ście­kała do otwar­tych ust.

Lepiej je zaak­cep­to­wać z naj­więk­szym moż­li­wym wdzię­kiem i god­no­ścią. Będą cichutko toczyły się po policz­kach, chłod­nym, sta­łym stru­mie­niem, niczym szem­rzący poto­czek.

Wtedy można przy­naj­mniej zacho­wać dla sie­bie tro­chę sza­cunku.

– Na dzi­siaj koniec, _Ojo­sama_.

Pomimo pie­ką­cych oczu Nori z tru­dem sku­piła wzrok na roz­mów­czyni: trzy­dzie­sto­kil­ku­let­niej słu­żą­cej o okrą­głej, weso­łej twa­rzy i cie­płym uśmie­chu.

– Dzię­kuję, Akiko-san.

Słu­żąca deli­kat­nie pomo­gła Nori wstać, wycią­ga­jąc rękę, żeby dzie­się­cio­latka miała się na czym wes­przeć.

Nori wydała cichy okrzyk, gdy ostry podmuch powie­trza sma­gnął jej nagą skórę. Ugięły się pod nią kolana. Akiko zapo­bie­gła upad­kowi i ze zdu­mie­wa­jącą jak na swoją fili­gra­nową posturę siłą wycią­gnęła Nori z por­ce­la­no­wej wanny, sadza­jąc na krze­śle obok.

Nori powoli koły­sała się w przód i w tył, licząc, że ten jed­no­stajny ruch uspo­koi drżące ciało. Po chwili ból osłabł na tyle, że zdo­łała otwo­rzyć oczy. Obser­wo­wała, jak Akiko wylewa do odpływu mie­sza­ninę cie­płej wody i środka wybie­la­ją­cego, w któ­rym pły­wały mętne dro­binki skóry o bar­wie mig­dała – jej skóry.

– Czy to działa? Jak uwa­żasz? – zapy­tała, nie­za­do­wo­lona z prze­ję­tego tonu, jaki wkradł się do jej głosu. – Akiko-san, myślisz, że to działa?

Słu­żąca odwró­ciła się do dziecka, które powie­rzono jej opiece. Nori nie potra­fiła odczy­tać wyrazu jej twa­rzy. Po chwili jed­nak Akiko nie­znacz­nie się uśmiech­nęła, a Nori doznała ulgi.

– Tak, panienko, myślę, że działa. Bab­cia panienki będzie zado­wo­lona.

– A myślisz, że dostanę nową sukienkę?

– Być może. Jeśli da mi pie­nią­dze na mate­riał, uszyję panience let­nią yukatę. Ze sta­rej już panienka wyro­sła.

– Chcia­ła­bym nie­bie­ską. To szla­chetny kolor, prawda, Akiko-san?

Słu­żąca spu­ściła wzrok i zaczęła ubie­rać Nori w świeżą baweł­nianą koszulę.

– W nie­bie­skim będzie panience bar­dzo do twa­rzy.

– To ulu­biony kolor _Oba­asama_.

– Tak. A teraz zmy­kaj. Za godzinę przy­niosę posi­łek.

Nori zmu­siła swoje koń­czyny do ruchu, nie zwa­ża­jąc na tępy ból. Dzia­łały, wie­działa, że te codzienne kąpiele dzia­łają. Babka spro­wa­dziła aż z Tokio naj­lep­sze magiczne mydło, jakie można było kupić. Nori bez skargi zno­siła ból, rozu­miała bowiem, że uzy­skany z cza­sem efekt okaże się wart każ­dego cier­pie­nia. Gdyby Akiko jej na to pozwa­lała, sie­dzia­łaby w wan­nie cały dzień, ponie­waż jed­nak jej skóra oka­zała się skłonna do opa­rzeń, jedna kąpiel nie mogła trwać dłu­żej niż dwa­dzie­ścia minut. Na lewej nodze pozo­stał fio­le­towy cęt­ko­wany ślad po opa­rze­niu, który musiała ukry­wać pod dłu­gimi spód­ni­cami, ale nie prze­szka­dzało jej to ani tro­chę, ponie­waż skóra wokół podraż­nio­nego miej­sca stała się cudow­nie jasna i pro­mienna.

Chciała, żeby tak wyglą­dała skóra na całym jej ciele.

Prze­mknęła na palusz­kach przez kory­tarz, uwa­ża­jąc, by nie hała­so­wać. Było popo­łu­dnie, a babka lubiła zaży­wać popo­łu­dnio­wych drze­mek. Zwłasz­cza zimą, gdy chłód ogra­ni­czał wizyty towa­rzy­skie, a słońce wcze­śnie zacho­dziło.

Czmych­nęła ku scho­dom na pod­da­sze, uni­ka­jąc kon­taktu wzro­ko­wego ze służbą, która gapiła się na nią za każ­dym razem, gdy ich ścieżki się prze­ci­nały. Nawet po spę­dzo­nych pod tym dachem dwóch latach jej obec­ność wciąż ich uwie­rała.

Jak zapew­niała Akiko, nie cho­dziło o to, że jej nie lubią. Po pro­stu nie przy­wy­kli do dzieci w tym domu.

Tak czy owak Nori z ulgą wra­cała na pod­da­sze, gdzie miesz­kała z dala od wszyst­kich i wszyst­kiego. Gdy zja­wiła się w posia­dło­ści, babka naka­zała wysprzą­tać pod­da­sze i prze­ro­bić je na pomiesz­cze­nia miesz­kalne.

Pod­da­sze było prze­stronne, pełne roz­ma­itych przed­mio­tów i sprzę­tów. Nori ni­gdy nie miała tylu rze­czy. Łóżko, stół jadal­niany, trzy krze­sła, biblio­teczka, kosz wypeł­niony mate­ria­łami do szy­cia i dzier­ga­nia, ołta­rzyk do modli­twy, pie­cyk na chłodne zimowe mie­siące oraz szafa na ubra­nia. Stała tu też toa­letka z tabo­re­tem, który według Akiko nale­żał kie­dyś do matki Nori. A także brą­zowa walizka z uchwy­tem obwią­za­nym chu­s­teczką z fio­le­to­wego jedwa­biu oraz bla­do­nie­bie­ski tor­ni­ster ze srebrną kla­merką. Trzy­mała te dwie rze­czy w kącie pokoju, żeby zawsze mieć je pod ręką.

Naj­bar­dziej lubiła usy­tu­owane nad łóż­kiem okno w kształ­cie pół­księ­życa z wido­kiem na ogród za domem. Gdy sta­wała na łóżku (czego nie powinna robić, ale robiła), widziała oto­czony pło­tem ogród poro­śnięty zie­loną trawą i sta­rymi roz­ło­ży­stymi drze­wami brzo­skwi­nio­wymi. Widziała sadzawkę z pły­wa­ją­cymi i roz­pry­sku­ją­cymi wodę koi oraz nie­wy­raźne zarysy dachów w sąsiedz­twie. W swoim odczu­ciu widziała cały świat.

Ileż to nocy spę­dziła z nosem przy­ci­śnię­tym do chłod­nej, wil­got­nej szyby? Z pew­no­ścią bar­dzo wiele i uwa­żała się za praw­dziwą szczę­ściarę, że ni­gdy jej na tym nie przy­ła­pano. Z pew­no­ścią dosta­łaby wtedy lanie.

Od dnia, w któ­rym tutaj przy­była, nie wolno jej było opusz­czać domu. Nie uwa­żała tego za jakieś straszne poświę­ce­nie, wcale nie, ponie­waż z miesz­ka­nia, które dzie­liła z matką, też bar­dzo rzadko pozwa­lano jej wycho­dzić.

W tym domu obo­wią­zy­wały zasady. Całe mnó­stwo zasad.

Naczelna zasada brzmiała: schodź wszyst­kim z oczu, chyba że zosta­niesz wezwana. Siedź na pod­da­szu. Zacho­wuj się bez­gło­śnie. Posiłki przy­no­szono jej trzy razy dzien­nie o usta­lo­nych porach. Akiko zabie­rała ją na dół do łazienki. Pod­czas tej wycieczki w środku dnia Nori brała kąpiel.

Trzy razy w tygo­dniu na pod­da­szu zja­wiał się stary, zgar­biony i nie­do­wi­dzący męż­czy­zna, który uczył ją czy­ta­nia, pisa­nia, licze­nia oraz histo­rii. Tego aku­rat nie trak­to­wała jak narzu­co­nego jej obo­wiązku – Nori lubiła lek­cje. I, prawdę mówiąc, miała talent do nauki. Zawsze pro­siła Saotome-sen­sei o nowe książki. W minio­nym tygo­dniu przy­niósł jej powieść napi­saną po angiel­sku, zaty­tu­ło­waną _Oli­ver Twist_. Nie potra­fiła prze­czy­tać ani słowa, ale posta­no­wiła się nauczyć. Książka była śliczna, opra­wiona w skórę, błysz­cząca.

Takie obo­wią­zy­wały reguły. Nie były jakieś, jej zda­niem, wyma­ga­jące. Nie rozu­miała ich, ale i nie sta­rała się zro­zu­mieć.

Nie myśl.

Nori wśli­znęła się do nie­wiel­kiego łóżka z bal­da­chi­mem i przy­tknęła twarz do chłod­nej poduszki. Pozwo­liło jej to odwró­cić uwagę od upo­rczy­wego mro­wie­nia skóry. Instynk­towne pra­gnie­nie ucieczki przed bólem wkrótce uko­ły­sało ją do męczą­cego snu.

Śniło się jej to samo co zwy­kle.

Wołała matkę, bie­gła za odda­la­ją­cym się błę­kit­nym samo­cho­dem, ale ni­gdy nie mogła go dogo­nić.

Jak daleko się­gała pamię­cią, jej koń­czyny od zawsze wyka­zy­wały skłon­ność do nie­po­słu­szeń­stwa. Zaczy­nały się trząść ni z tego, ni z owego, w nie­kon­tro­lo­wany spo­sób, przy naj­drob­niej­szej zapo­wie­dzi kło­po­tów. Musiała wtedy z całej siły otu­lać ciało ramio­nami, żeby drże­nie ustą­piło.

Kiedy więc Akiko poin­for­mo­wała, że babka złoży jej wizytę, Nori poczuła, że cała jest jak z waty. Osu­nęła się na drew­niane krze­sło przy stole, nie ufa­jąc, że wła­sne nogi zdo­łają ją utrzy­mać.

– Przyj­dzie tu _Oba­asama_?

– Tak, panienko.

Babka zwy­kle odwie­dzała ją raz w mie­siącu, cza­sem dwa razy, by skon­tro­lo­wać porzą­dek na pod­da­szu i jej roz­wój oso­bi­sty.

Wyda­wało się, że czego Nori by nie zro­biła, babka i tak ni­gdy nie była zado­wo­lona. Star­sza kobieta miała nie­na­ganne maniery i wyso­kie wyma­ga­nia, a jej bystre szare oczy ni­gdy niczego nie prze­oczyły. Napeł­niało to Nori zarówno rado­sną eks­cy­ta­cją, jak i lękiem.

Usa­tys­fak­cjo­no­wa­nie babki stało się praw­dzi­wym wyczy­nem, któ­rego pra­gnęła doko­nać. W jej mnie­ma­niu ucho­dziło to za naj­szla­chet­niej­sze dąże­nie.

Nori omio­tła wzro­kiem pokój, nagle bole­śnie zda­jąc sobie sprawę z panu­ją­cego w nim bała­ganu. Z łóżka wysta­wał rąbek jasno­żół­tej pościeli. Na lam­pie naf­to­wej na noc­nym sto­liku leżała dro­binka kurzu. Drewno pło­nące w pie­cyku strze­lało i trzesz­czało. Ten odgłos z pew­no­ścią nie­któ­rych ziry­tuje.

Słu­żąca w mil­cze­niu zaczęła krzą­tać się po pod­da­szu, porząd­ku­jąc i odkła­da­jąc rze­czy na prze­zna­czone im miej­sce. Akiko przy­wy­kła do wyma­gań pani tego domu. Pra­co­wała tu od dziecka.

Co oczy­wi­ście ozna­czało, że znała matkę Nori. Pew­nie dla­tego wytwo­rzyła się mię­dzy nimi oso­bliwa rela­cja: Nori zawsze chciała zapy­tać, Akiko zawsze chciała powie­dzieć, obie były jed­nak na to zbyt posłuszne.

– W co powin­nam się ubrać? – wychry­piała Nori, zła, że znie­nacka zadrżał jej głos. – Jak uwa­żasz?

Od razu zaczęła gło­wić się nad stro­jem. Miała gra­na­tową sukienkę w groszki, z krót­kim ręka­wem i koron­ko­wym koł­nie­rzy­kiem. Miała zie­lone kimono prze­pa­sane bla­do­ró­żową szarfą. Miała jasno­żółtą yukatę, ale to był strój na lato. I jesz­cze ciem­no­fio­le­towe kimono. To wszystko.

Zaczęła deli­kat­nie przy­gry­zać lewy poli­czek.

– Czarne – zde­cy­do­wała, odpo­wia­da­jąc sama sobie. Akiko pode­szła do szafy, a następ­nie roz­ło­żyła kimono na łóżku.

Decy­zja przy­szła sto­sun­kowo łatwo. Jej skóra, kon­tra­stu­jąc z ciem­nym stro­jem, wyda się jaśniej­sza. Akiko zaczęła ubie­rać Nori, któ­rej myśli powę­dro­wały gdzie indziej.

Nie­pew­nie prze­cze­sała dło­nią włosy. Boże, jakże ona ich nie zno­siła. Były gęste i nie­sforne, krę­ciły się upar­cie pomimo codzien­nych prób poskra­mia­nia ich za pomocą szczotki. W dodatku miały dzi­waczny odcień ciem­nego brązu, który Nori porów­ny­wała do kory dębu. Nie mogła roz­pu­ścić ich swo­bod­nie na ramiona, tak jak robiły to jej matka i babka.

Ale gdy mocno je wyszczot­ko­wała, wygła­dzały się na tyle, że mogła spleść je w długi war­kocz i sta­ran­nie zwią­zać z tyłu. Się­gały pra­wie do pasa, koń­cówkę war­kocza ozda­biała kolo­rową wstążką. Wów­czas włosy pre­zen­to­wały się pra­wie nor­mal­nie.

Tym razem wybrała czer­woną, jedną z dwu­na­stu, które miała. Tę lubiła naj­bar­dziej, ponie­waż uwa­żała, że pod­kre­śla blask jej zło­ci­stych oczu. To, co lubiła w swo­jej twa­rzy, to wła­śnie oczy – nawet babka zauwa­żyła kie­dyś, że są „naprawdę inte­re­su­jące”.

Miały deli­katny kształt mig­dała, taki, jaki mieć powinny. Przy­naj­mniej pod tym wzglę­dem zanadto nie odsta­wała.

Gdy Nori była już ubrana, Akiko wyszła.

Dziew­czynka sta­nęła na środku pokoju, pro­sto, jakby połknęła kij, i cze­kała. Sta­rała się nie wier­cić. Sta­ran­nie splo­tła ręce na wyso­ko­ści piersi, z lekką pogardą lustru­jąc odcień skóry. Popra­wiał się. Dwa lata kąpieli i wresz­cie zaczy­nała dostrze­gać zmianę. Sza­co­wała, że po dwóch kolej­nych cera roz­ja­śni się na tyle, że będzie mogła opu­ścić pod­da­sze.

W prze­ci­wień­stwie do babki, która odwie­dzała ją od czasu do czasu, dzia­dek robił abso­lut­nie wszystko, by uni­kać jej cał­ko­wi­cie, a poza tym i tak więk­szość czasu spę­dzał w Tokio, gdzie peł­nił funk­cję cesar­skiego doradcy. Przy nie­zwy­kle rzad­kich oka­zjach, gdy ich ścieżki mimo wszystko się prze­ci­nały, patrzył na nią wzro­kiem twar­dym jak kamień. To spoj­rze­nie nie­odmien­nie ją mro­ziło. Cza­sem pod­py­ty­wała o niego słu­żącą. Wów­czas twarz Akiko smut­niała i padała lako­niczna odpo­wiedź: „To bar­dzo ważny czło­wiek. I bar­dzo wpły­wowy”. A potem słu­żąca pospiesz­nie zmie­niała temat.

Choć Nori była cie­kawa, miała dość oleju w gło­wie, by nie poru­szać tej kwe­stii z babką. Dobrze zapa­mię­tała radę matki i mimo że wciąż nie­wiele z niej rozu­miała, prze­stroga oka­zy­wała się bar­dzo przy­datna. Oczy­wi­ście nie wyni­kało z niej, gdzie jest matka ani kiedy wróci. Nori sta­rała się o tych rze­czach nie myśleć.

Odgłos kro­ków oznaj­mił przy­by­cie babki. Zamiast pod­nieść wzrok, Nori wbiła oczy w pod­łogę i zło­żyła niski ukłon.

Sto­jąca przed nią kobieta przez chwilę mil­czała. A potem wes­tchnęła.

– Noriko.

Był to znak, że udzie­lono pozwo­le­nia na powsta­nie. Nori powoli się wypro­sto­wała, pamię­ta­jąc o skrom­nie spusz­czo­nym wzroku.

Star­sza kobieta pode­szła do Nori żwa­wym kro­kiem i jed­nym zwin­nym ruchem smu­kłego palca unio­sła jej pod­bró­dek.

Nori patrzyła pro­sto w twarz babki, która pomimo zna­mion upływu czasu wciąż nosiła ślady wiel­kiej urody. Deli­katne zmarszczki zdo­biły gładką cerę o bla­dym odcie­niu żółci, tak jasnym, że bli­żej mu było do zła­ma­nej bieli. Miała cechy kla­sycz­nej pięk­no­ści: długą szyję, drobne dło­nie, zwę­ża­jące się ku koń­cowi palce. Ciemne włosy, z każ­dym rokiem coraz bar­dziej przy­pró­szone siwi­zną, opa­dały lśniącą kaskadą poni­żej talii. Deli­katny nos i przej­mu­jące oczy o pięk­nym kształ­cie miały ude­rza­jąco sza­ro­czarny odcień, znak szcze­gólny rodu Kamiza, i z wcale nie sub­tel­nym ukłu­ciem bólu przy­po­mi­nały Nori matkę.

Oczy­wi­ście babka miała w sobie tę łabę­dzią ele­gan­cję i gra­cję, które w tak fru­stru­jący spo­sób omi­nęły Nori, a któ­rymi obda­rzone zostały dwa poko­le­nia kobiet przed nią. Widok ten był zara­zem piękny i nie­zno­śny.

– _Kon­ni­chiwa_, _Oba­asama –_ powie­działa Nori, sta­ra­jąc się nie kur­czyć pod inten­syw­nym i gniew­nym spoj­rze­niem babki. – Niech Bóg obda­rzy cię zdro­wiem, pomyśl­no­ścią i rado­ścią.

Yuko ski­nęła głową, jak gdyby odha­czała w myślach listę. Lekko się cof­nęła, a Nori wydała pra­wie nie­sły­szalne wes­tchnie­nie ulgi. Star­sza kobieta pobież­nie omio­tła wzro­kiem pod­da­sze i ponow­nie ski­nęła głową.

Uprze­dza­jąc kolejny ruch babki, Nori odsu­nęła od stołu krze­sło. Ale babka nie ruszyła się z miej­sca.

– Chyba tro­chę uro­słaś.

Nori o mało nie wysko­czyła ze skóry. Na takie stwier­dze­nie nie była przy­go­to­wana.

– Odro­binę, _Oba­asama_.

– Ile masz teraz lat?

Nori przy­gry­zła wargę, sta­ra­jąc się zepchnąć emo­cje w głąb ich pie­czary, gdzieś na samym dnie żołądka.

– Dzie­sięć.

– Dzie­sięć. Czy już krwa­wi­łaś?

Nori ogar­nęła panika. Czy krwa­wiła? Miała krwa­wić?

– Prze­pra­szam… nie rozu­miem.

Zamiast zare­ago­wać pogardą albo furią, jak można się było spo­dzie­wać, babka i tym razem jedy­nie kiw­nęła głową. Wła­śnie takich odpo­wie­dzi ocze­ki­wała.

– Jak idzie nauka?

Nori natych­miast się roz­pro­mie­niła. I na chwilę się zapo­mniała.

– Och, wspa­niale. Saotome-sen­sei jest bar­dzo dobrym nauczy­cie­lem. Mówi, że powin­nam dostać wię­cej ksią­żek, gdy nauczę się tro­chę lepiej czy­tać. Mam już dwie nowe książki, obie po angiel­sku. Mówi, że mam natu­ralną zdol­ność do…

Yuko posłała Nori zimne spoj­rze­nie, od któ­rego ugięły się pod nią kolana. Od razu zamil­kła i poczuła w ustach smak żółci.

Dobrze, by kobieta umiała mil­czeć.

Nori spu­ściła głowę. Wpa­try­wała się w wybla­kłą drew­nianą pod­łogę pod sto­pami, marząc, by zapaść się pod zie­mię. Ku swemu naj­wyż­szemu prze­ra­że­niu poczuła, jak pod powie­kami zaczy­nają zbie­rać się łzy. Gwał­tow­nie zamru­gała oczami, by je cof­nąć.

Po dłu­gim mil­cze­niu, które zda­wało się trwać wiecz­ność, babka prze­mó­wiła ponow­nie.

– Ile ważysz?

Na szczę­ście Nori znała odpo­wiedź na to pyta­nie. Ważyła się codzien­nie przed kąpielą.

– Osiem­na­ście kilo­gra­mów, bab­ciu.

Babka po raz kolejny kiw­nęła głową.

– Włosy rosną ład­nie. Cera lekko się popra­wiła. Posła­łam po nowy pro­dukt. Spo­dzie­wam się go nie­ba­wem.

– Dzię­kuję, bab­ciu.

– Możesz kie­dyś być ładna, Noriko. Bar­dzo ładna.

– Dzię­kuję.

Daw­niej to stwier­dze­nie prze­peł­ni­łoby Nori rado­ścią, dało nadzieję, poczu­cie, że jest dla niej przy­szłość poza tym pod­da­szem. Przy­szłość napa­wała ją nie­ustan­nym nie­po­ko­jem. Nie wie­działa, co ją czeka, nie miała żad­nych pla­nów. Jed­nak pew­nego dnia ona nadej­dzie, spoj­rzy jej pro­sto w oczy, a Nori nie będzie miała nic do powie­dze­nia. Uwaga babki powinna więc stać się dla Nori powo­dem do rado­ści.

I choć te słowa tchnęły w nią odro­binę opty­mi­zmu, wie­działa już, co nastąpi po tej obiet­nicy jutra.

Babka bez słów wyjęła z fał­dów rękawa drew­nianą łyżkę kuchenną. Pomimo dosko­na­łej zna­jo­mo­ści tej rutyny Nori poczuła, że zaczyna się trząść nie­mal jak w kon­wul­sjach. Znów zawio­dła. Znów odda­liła się o krok od opusz­cze­nia pod­da­sza i dołą­cze­nia do cywi­li­zo­wa­nego świata. Nie była jesz­cze gotowa. I może ni­gdy nie będzie.

Yuko obli­zała cien­kie usta.

– Dziew­czyna musi mieć dys­cy­plinę. Uczysz się, to prawda. Dostaję raporty od Akiko-san i two­jego nauczy­ciela. Jed­nak wciąż zacho­wu­jesz się zbyt imper­ty­nencko. Jesteś nazbyt zuchwała. Jak twoja pro­sty­tu­ująca się matka.

Nori zaci­snęła dło­nie na opar­ciu drew­nia­nego krze­sła. Pochy­liła się, nie cze­ka­jąc na pole­ce­nie.

– Nauka dobrze ci idzie – cią­gnęła babka – ale to nie jest aż tak istotne. Brak ci wytwor­no­ści, gra­cji. Cały dom trzę­sie się od two­ich kro­ków. Cho­dzisz jak _zou_. Nale­żymy do rodziny kró­lew­skiej. Nie stą­pamy jak chłopi upra­wia­jący ryż.

Nori nie pod­nio­sła wzroku, ale wyczuła, że babka zbliża się do krze­sła, przy któ­rym stała pochy­lona.

– Dys­cy­plina to pod­stawa. Musisz się tego nauczyć.

Ręka star­szej kobiety zadarła jej kimono oraz koszulę, tak że Nori stała nie­mal obna­żona, w samych majt­kach z cien­kiej bawełny. Zamknęła oczy.

– Jesteś nędzną, prze­klętą istotą – oznaj­miła babka niskim gło­sem.

Pierw­szy cios spadł z szo­ku­jącą szyb­ko­ścią. Nori bar­dziej zasko­czył dźwięk, ostry i dono­śny, niż sam ból. Zaci­snęła zęby i poczuła, jak przy­gryza dolną wargę.

Drugi i trzeci cios zostały zadane z więk­szym impe­tem niż pierw­szy. Szczu­płe ciało Nori było pozba­wione tłusz­czu, który zamor­ty­zo­wałby siłę ude­rzeń. Jak zwy­kle zaczęła liczyć otrzy­my­wane razy. Cztery. Pięć. Sześć.

Plecy powoli obej­mo­wał głę­boki ból. Mogłaby przy­siąc, że sły­szy jego ryt­miczne, głu­che pul­so­wa­nie. Łopatki drżały z wysiłku przy pró­bach utrzy­ma­nia wypro­sto­wa­nego grzbietu. Sie­dem. Osiem. Dzie­więć.

Tłu­mie­nie łez stało się zada­niem bez­na­dziej­nym. Pozwo­liła im pły­nąć, zacho­wu­jąc przy tym tyle dumy, ile potra­fiła z sie­bie wykrze­sać. Ale do łka­nia się nie posu­nęła. Nawet gdyby musiała prze­gryźć wargę na wylot, nie wyda z sie­bie żad­nego dźwięku. Dzie­sięć. Jede­na­ście. Dwa­na­ście.

Pomimo huku w uszach sły­szała, jak babka zaczyna dyszeć z wysiłku. Trzy­na­ście. Czter­na­ście.

Tyle miało wystar­czyć. Obie zasty­gły na chwilę w przy­bra­nych pozach. Żadna się nie poru­szała. Ciszę zakłó­cało jedy­nie powolne, nie­równe posa­py­wa­nie babki.

Nori nie musiała się odwra­cać, żeby wie­dzieć, co nastąpi za chwilę. Nie była pewna, czy jest naocz­nym świad­kiem roz­woju wyda­rzeń, czy po pro­stu widzi je oczyma wyobraźni. Babka pomału opu­ściła ramię, pamię­ta­jąc o popra­wie­niu stroju. Potem spoj­rze­nie: surowe, nieco prze­pra­sza­jące. Może nawet z odro­biną współ­czu­cia. Wkrótce pozo­sta­nie tylko uprzejma obo­jęt­ność. Myśli Yuko powę­dro­wały już dalej. Nori wypro­sto­wała się dopiero wtedy, gdy usły­szała odda­la­jące się kroki babki na skrzy­pią­cych scho­dach.

Roz­po­czy­nał się trzeci akt sztuki.

Ciało zare­ago­wało gwał­tow­nie na zmianę pozy­cji kłu­ją­cym bólem w boku. Nori się skrzy­wiła. Wdech. Wydech.

Przy­ło­żyła dłoń do twa­rzy i bez­ce­re­mo­nial­nie ocie­rała łzy. Za mniej wię­cej godzinę zjawi się Akiko z cie­płym ręcz­ni­kiem na obo­lałe pośladki. Do tego czasu naj­le­piej uni­kać sia­da­nia. Ślady po ude­rze­niach na udach i sie­dze­niu znikną za kilka dni. Teraz, gdy została sama, ból obja­wił się w pełni. Żołą­dek, jakby obra­żony, że go pomi­nięto, kur­czył się i roz­kur­czał. Mimo wszystko trzy­mała jed­nak głowę wysoko i mil­czała.

Wła­ści­wie nie wie­działa, przed kim odgrywa swoją rolę.

Cza­sem myślała, że przed nie­wi­dzial­nymi oczami, które babka – Nori była gotowa przy­siąc – wsz­cze­piła w ściany. Innym razem, że przed Bogiem. Uwa­żała, że jeśli Bóg widzi, jaka jest dzielna sama przed sobą, wyna­gro­dzi jej to jakimś cudem.

Ostroż­nie zdjęła kimono, zosta­jąc tylko w baweł­nia­nej koszulce. Rzu­ciła je na pod­łogę, choć wie­działa, że nie powinna. Akiko się nim zaj­mie. Nori sądziła, że słu­żąca nie mel­do­wała o wszyst­kich jej postęp­kach – wów­czas z pew­no­ścią zbie­ra­łaby cięgi o wiele czę­ściej.

Lubiła myśleć, że Akiko nie wyko­nuje przy­dzie­lo­nych jej obo­wiąz­ków z odrazą. Choć opieka nad bękar­tem była znie­wagą, nie wyma­gała wiel­kiego wysiłku. Nori sta­rała się uła­twić pracę tej nie­szczę­snej kobie­cie tyleż z poczu­cia winy, co i z posłu­szeń­stwa.

Małymi krocz­kami, tak małymi, że zaczy­nały wyda­wać się jej komiczne, dro­biła do ołta­rzyka po prze­ciw­nej stro­nie pokoju. Modli­twa trzy razy dzien­nie nale­żała do jej obo­wiąz­ków, a Nori nie miała nic prze­ciwko temu. W grun­cie rze­czy nawet to lubiła.

Ołta­rzyk był jej ulu­bio­nym przed­mio­tem, choć w zasa­dzie nawet do niej nie nale­żał. Sta­no­wił porzu­coną wła­sność matki. Niczym się nie wyróż­niał – zwy­kły drew­niany sto­li­czek z roz­ło­żo­nym kawał­kiem aksa­mitu o bar­wie kró­lew­skiej pur­pury. Brzegi tka­niny zostały obszyte złotą nicią. Stał na nim misterny srebrny kru­cy­fiks w oto­cze­niu dwóch świec. Nori zapa­liła je, a następ­nie uklę­kła na uło­żo­nej na pod­ło­dze poduszce.

Świa­tło zalało ją koją­cym cie­płem, opu­ściła powieki.

Dobry Boże,

prze­pra­szam za moją imper­ty­nen­cję. Zapy­tam Saotome-sen­sei, co to słowo ozna­cza, żebym wię­cej tego nie robiła. Prze­pra­szam za moje włosy. Prze­pra­szam za moją skórę. Prze­pra­szam za kło­poty, które spra­wiam innym. Mam nadzieję, że bar­dzo się na mnie nie gnie­wasz?

Pro­szę, opie­kuj się moją matką. Na pewno bar­dzo się smuci, że jesz­cze nie może mnie stąd zabrać.

Pro­szę, pomóż mi się przy­go­to­wać.

Amen,

Nori

Jak czę­sto po modli­twie, tak i tym razem pozo­stała przy ołta­rzyku. Naj­bar­dziej lubiła w Bogu to, że był jedyną osobą, któ­rej mogła zada­wać pyta­nia. Ten przy­wi­lej zachwy­cał ją do tego stop­nia, że nawet nie­szcze­gól­nie jej prze­szka­dzało, że ni­gdy nie dosta­wała odpo­wie­dzi.

Zimowe mie­siące, w któ­rych nie­wiele się działo, dobie­gały końca. Dni płyn­nie zle­wały się ze sobą. W tym cza­sie babka odwie­dziła Nori jesz­cze dwu­krot­nie, czego rezul­tat sta­no­wiło odpo­wied­nio dwa­na­ście i szes­na­ście cię­gów. W pew­nym momen­cie matriar­chalna głowa rodziny napo­mknęła, że ze względu na bli­zny może trzeba będzie wpro­wa­dzić w przy­szło­ści nowe metody wymie­rza­nia kary.

Wraz ze zbli­ża­niem się wio­sny Nori obser­wo­wała zmiany w ota­cza­ją­cym ją świe­cie. Dzień trwał coraz dłu­żej, ocią­gał się z odej­ściem. Widziała z okna, jak w ogro­dzie kwiaty roz­kwi­tają i nasy­cają się bar­wami. I choć z początku nie była pewna, zaczęła także zauwa­żać zmiany zacho­dzące w niej samej. Pierś, dotych­czas pła­ska jak deska, nabie­rała odro­biny krą­gło­ści. Bio­dra się posze­rzały, acz­kol­wiek tylko nie­znacz­nie.

A waga, utrzy­mu­jąca się przez ostat­nie dwa lata na sta­łym pozio­mie około osiem­na­stu kilo­gra­mów, rosła powoli, lecz upar­cie. To naj­bar­dziej ją zaalar­mo­wało. Popro­siła Akiko o mniej­sze por­cje jedze­nia, lecz słu­żąca odmó­wiła.

– Już i tak jesz jak pta­szek, Nori-sama. Roz­cho­ru­jesz się.

– Będę gruba, tak się to skoń­czy.

– Panienko, to rzecz natu­ralna. Sta­jesz się kobietą. Dość wcze­śnie roz­kwi­tasz. Gdy nadej­dzie czas, babka wyja­śni, co się z tobą dzieje. To nie moja rola.

To nie moja rola.

Akiko zawsze tak mówiła, gdy nie chciała o czymś roz­ma­wiać. Cza­sem lito­wała się nad Nori i odpo­wia­dała na jej spo­ra­dyczne pyta­nia, dla­czego jest tak, jak jest. Ale tylko frag­men­ta­rycz­nie. Póź­niej sznu­ro­wała usta, oba­wia­jąc się, że i tak powie­działa zbyt wiele, i Nori musiała samo­dziel­nie roz­wią­zy­wać pozo­stałą część łami­główki.

Dowie­działa się, że jest bękar­tem, wła­śnie od Akiko. To ozna­czało, że ni­gdy nie będzie mogła być peł­no­praw­nym człon­kiem rodu Kamiza i jej babka potrze­buje innej dzie­dziczki.

Samo­dziel­nie wywnio­sko­wała, że nie może nią być jej matka, ponie­waż jest kimś, kogo nazywa się dziwką.

Pomimo wielu nocy spę­dzo­nych na kola­nach i modli­twie o boską inter­wen­cję w jej życiu, Nori uznała, że wcale nie podo­bają się jej zacho­dzące zmiany.

Jakież to okrop­nie nie­przy­jemne czuć, jak czas nagli i popy­cha naprzód, bez­ce­re­mo­nial­nie, zupeł­nie nie zwa­ża­jąc na to, czy jest gotowa.

Postępy w nauce prze­bie­gały rów­nie szybko. Poza nauką nie miała nic. Czy­tała całymi nocami, aż pie­kły ją oczy, ponie­waż poza tym nie miała nic do roboty.

Saotome-sen­sei reago­wał nie­do­wie­rza­niem. Wyda­wało się, że każdą przy­nie­sioną przez niego książkę zawsze koń­czyła w jeden dzień, naj­wy­żej dwa. Kiedy mu o tym powie­działa, nie chciał uwie­rzyć.

– To nie­moż­liwe – powta­rzał – jak na dziecko w twoim wieku. W dodatku dziew­czynkę.

– Mówię prawdę, _Sen­sei_. Prze­czy­ta­łam wszyst­kie.

Wtedy marsz­czył czoło, tak że bruzdy zwi­jały się w har­mo­nijkę.

– Nie prze­czy­ta­łaś, jak należy.

Nori nie odpo­wia­dała, tylko wbi­jała wzrok w kolana.

Nie kłóć się.

Temat porzu­cano, a nauczy­ciel mówił dalej mono­ton­nym gło­sem. Ale Nori już go nie słu­chała. Przy­po­mniała sobie _Pieśń dwóch bie­da­ków_, a jej myśli odpły­nęły do odle­głych miejsc.

_Yono­naka wo_

_Ushi to yasa­shi to omoe domo_

_Tobi­ta­chi kanetsu_

_Tori ni shi arane ba_

Czuję, że to życie

jest pełne smutku i trudne do znie­sie­nia,

nie mogę jed­nak uciec,

gdyż nie jestem pta­kiem.Roz­dział 3

Roz­dział 3

Hikari (świa­tło)

Kioto, Japo­nia, sty­czeń 1951

Nori czy­tała kie­dyś w pod­ręcz­niku do fizyki o zja­wi­sku gra­wi­ta­cji. Wów­czas poj­mo­wała z tego nie­wiele, ale zro­zu­miała pod­sta­wową zasadę: mniej­sze krąży wokół więk­szego. Zie­mia obraca się wokół Słońca. Księ­życ obraca się wokół Ziemi. To część wiel­kiej hie­rar­chii ist­nie­nia.

Żeby nie wia­domo jak bar­dzo czuła się samotna, prze­stra­szona czy nie­szczę­śliwa, ni­gdy nawet nie pomy­ślała, żeby samo­wol­nie opu­ścić pod­da­sze. Przeni­gdy. Babka nie widziała potrzeby zamy­ka­nia drzwi na klucz, tak wiel­kie było bowiem jej prze­ko­na­nie, że pod­opieczna nie ośmieli się zapu­ścić ani kroku dalej.

Po przy­jeź­dzie Akiry posłu­szeń­stwo Nori trwało dokład­nie sześć dni, sześć godzin i dwa­dzie­ścia sie­dem minut. Gdyby nie wyjąt­kowa nie­chęć do sprze­nie­wie­rze­nia się poże­gnal­nym sło­wom matki, trwa­łoby o połowę kró­cej. Pełny tydzień był więc wyni­kiem doprawdy impo­nu­ją­cym.

Nawet ści­słe posłu­szeń­stwo w końcu ule­gnie przed potrzebą. To tak jakby kazać wygło­dzo­nemu psu pozo­stać na miej­scu i posta­wić miskę z karmą na dru­gim końcu pokoju. Zwie­rzę prę­dzej czy póź­niej cał­ko­wi­cie zapo­mni o roz­ka­zie.

Matka powie­działa jej, że jedyną rze­czą waż­niej­szą od posłu­szeń­stwa jest powie­trze, któ­rym oddy­cha. A w domu na wzgó­rzu poja­wił się nowy śro­dek cięż­ko­ści i wyssał całe powie­trze poza obsza­rem o pew­nym pro­mie­niu. Aby prze­trwać, trzeba po okre­ślo­nym cza­sie powró­cić do cen­trum.

Z punktu widze­nia Nori zaczy­nało bra­ko­wać powie­trza.

Przez sześć dni krą­żyła po pod­da­szu tam i z powro­tem, odma­wia­jąc wszyst­kiego poza jedze­niem i kąpie­lami. Książki leżały nie­tknięte na półce, włosy były roz­czo­chrane i ster­czały na wszyst­kie strony jak liście na drze­wie.

Jadła tylko tyle, by nie dopusz­czać do gło­do­wych skur­czów żołądka. Nie­ustan­nie odtwa­rzała w myślach spo­tka­nie z Akirą, sub­li­mu­jąc każdą naj­drob­niej­szą nie­do­sko­na­łość. Odgry­wa­nie wyima­gi­no­wa­nych roz­mów sta­no­wiło jedną z jej ulu­bio­nych roz­ry­wek.

Następne spo­tka­nie z Akirą będzie per­fek­cyjne. Następ­nym razem się przy­go­tuje. Akira musi ją zaak­cep­to­wać. To spraw­dzian, przed któ­rym posta­wiła ją matka. Ale to nie dla­tego czuła się tak, jakby ciało oddzie­lało się od kości, cią­gnęło w stronę Akiry, byle tylko zna­leźć się bli­żej niego. Nie bar­dzo rozu­miała tę natych­mia­stową więź. Może miało to jakiś zwią­zek z pokre­wień­stwem. A może Bóg pró­bo­wał jej wresz­cie coś powie­dzieć.

Szó­stego dnia cze­kała, aż Akiko przy­nie­sie jej kola­cję, by uczy­nić pierw­szy krok. Sta­ran­nie przy­go­to­wany.

– Dzi­siaj na kola­cję _hama­chi_? Czy to jakaś spe­cjalna oka­zja?

Słu­żąca pokrę­ciła głową.

– Nie wydaje mi się, panienko. Myślę, że twoja babka jest ostat­nio w dobrym nastroju.

– Mam nadzieję, że mój brat przy­zwy­czaja się do nowego domu. Czy wszystko mu odpo­wiada?

– Tak sądzę. Na tyle, na ile to moż­liwe. Musi być mu trudno.

Nori umil­kła, po raz pierw­szy przy­po­mi­na­jąc sobie smutny powód, dla któ­rego Akira się tu zna­lazł. Żało­wała, że nie potrafi wzbu­dzić w sobie więk­szych wyrzu­tów sumie­nia. Nie przy­stoi cie­szyć się z obec­no­ści brata, skoro wia­domo, że spro­wa­dziła go tutaj śmierć ojca.

– Jak umarł? – zapy­tała, gdy Akiko nale­wała jej cie­płe mleko. Pierw­szy raz kusiło ją, żeby się przy­znać, jak bar­dzo nie znosi cie­płego mleka, lecz po namy­śle zmie­niła zda­nie. Odpo­wie­dzią na pyta­nie była zakło­po­tana mina słu­żą­cej.

Zapraszamy do zakupu pełnej wersji książki
mniej..

BESTSELLERY

Kategorie: