- W empik go
Piękna Imperia - ebook
Piękna Imperia - ebook
Klasyka na e-czytnik to kolekcja lektur szkolnych, klasyki literatury polskiej, europejskiej i amerykańskiej w formatach ePub i Mobi. Również miłośnicy filozofii, historii i literatury staropolskiej znajdą w niej wiele ciekawych tytułów.
Seria zawiera utwory najbardziej znanych pisarzy literatury polskiej i światowej, począwszy od Horacego, Balzaca, Dostojewskiego i Kafki, po Kiplinga, Jeffersona czy Prousta. Nie zabraknie w niej też pozycji mniej znanych, pióra pisarzy średniowiecznych oraz twórców z epoki renesansu i baroku.
Kategoria: | Klasyka |
Zabezpieczenie: | brak |
Rozmiar pliku: | 158 KB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
Oto jest książka do wywczasów wspaniałych sposobna, zaś w niej moc wywodów wartości wysokiej, smakołyków, przeznaczonych dla tych wybrednisiów bardzo sławnych a krotochwilnych, do których przemawiał – jaśniejący splendor Turenii – Franciszek Rabelais. A to nie dlatego, aby autor pragnął zuchwałe innego zaszczytu nad tytuł prawego tej prowincji obywatela, lecz by podtrzymał wesołość uczt wystawnych znakomitych ludzi tego żyznego i nadobnego kraju, nad wszystko obfitującego w żartownisiów i czupurnych kogutów galijskich, a który przysporzył Francji wielką ilość ludzi słynnych, że wymienię nieboszczyka Courriera wesołej pamięci, Vervilla, autora Sposobu dojścia do celu, jak i wielu innych dobrze znanych i jeszcze pana Kartezjusza, który miał geniusz melancholiczny i opiewał raczej puste marzenia, aniżeli wino i łakocie; człowieka słusznie przez wszystkich winiarzy w Turenii tak znienawidzonego, że ani mówić ani słuchać o nim nie chcą, a tylko pytają: Gdzież on mieszka? kiedy jego nazwisko usłyszą. Tedy jest to dzieło w godzinach śmiechu przez dawnych zacnych mnichów pomyślane, tych mnichów, po których wiele śladów w naszym kraju ostało się w ciekawych opowieściach o dawnych kanonikach i cnotliwych białogłowach; znali dobre czasy i używali ich śmiejąc się na całe gardło, nie zaś, jako dzisiaj bywa, że młode niewiasty chcą rozkoszować się poważnie, co tak w naszej Francji wygląda, jakbyś zamiast korony miskę na głowie królowej postawił. Skoro więc śmiech jest tylko człowiekowi przyrodzonym przywilejem, a do płaczu dosyć już przyczyn dają wolności polityczne, abyśmy je książkami zwiększać jeszcze mieli, myślę, że przysługę nie byle jaką ojczyźnie uczynię, dając miarkę wesołości teraz, kiedy nuda mży drobnym deszczem, do kości dociera, a dawne zwyczaje rozpuszcza, które przed laty ze wszystkiego uciechę wydobyć potrafiły. Z onych dawnych krotochwil a figlów, które niebu i królowi nienaruszone ich rzemiosła zostawiały, wcale się w ich sprawy nie wdając, a jeno śmiechu pilnując, mało już co się ostało i co dzień ich jeszcze ubywa, tak że lęk mnie chwyta, kiedy widzę jako resztki uciesznych brewiarzy bywają poniewierane, zelżone, naganami ścigane, przepędzane, a wyszydzane, co mnie znów do śmiechu nie daje powodu, boć w wielkim mam poszanowaniu szczątki naszych galijskich zabytków.
Pamiętajcie też krytykowie zaciekli, głośni szczekacze, harpie, co zamysły i chęci każdego niszczycie, że teraz śmieją się tylko dzieci, a w miarę jak dalej jedziemy, śmiech dogasa niby olej w lampie. To znaczy, że śmieje się jeno niewinny a czystego serca; drugi zaś usta sznuruje, policzki nadyma a brwi ściąga jako taki, co w sobie nieczystość i sprośności chowa.
Tedy patrzcie więc na to dzieło, jako oglądamy posągi, których artysta, jeśli głupcem koronnym nie jest, żadnymi liśćmi nie ozdobił, bo te rzeźby jako i te książki nie dla klasztorów robiono. Wszak z wielkim dla mnie zmartwieniem, niektóre z dawnych czasów słowa w rękopisach znalezione, młodszymi zastąpić musiałem, bo tamte rozdarłyby uszy, oczy oślepiły, zrumieniły policzki i pokrzywiły usta dziewicom i cnotom wstydliwym, co po trzech kochanków mają, boć i dla czasów obecnych jakieś ustępstwo uczynić trzeba, a słowo grzecznie obejść, by krzyk uspokoić. Zaiste starzy jesteśmy i przedłużające się drobnostki więcej nam smakują aniżeli krótkie szały naszej młodości, których dłużej używaliśmy. Tedy nie przesadzajcie w waszych obmowach, a czytajcie mnie raczej nocą niż we dnie; nie dawajcie też mojej książki dziewicom, bo by zgorzała. Tyle wam powiem o sobie. A o to dzieło nic się nie boję, bo to wyciąg z takiego miejsca znacznego, że cokolwiek zeń wyszło, zawżdy powodzenie miało, jak o tym świadczą różne królewskie ordery, to Złotego Runa, to Świętego Ducha, Podwiązki i wiele innych, które moje dzieło swym orszakiem otoczą.
Nuż tedy radujcie się miłości moje, wesoło czytajcie wszystko, a w zdrowiu, i niech was choroba ściśnie, jeśli po przeczytaniu ode mnie odstąpicie.
Te słowa powiedział nasz Rabelais ucieszny, przed którym czapkę nisko uchylić trzeba, jako przed mistrzem wszelkiej sapiencji a krotochwili.
Arcybiskup Bordeaux, jadąc na zjazd duchowieństwa z okazji soboru w Konstancji, wziął ze sobą księżyka młodego, którego obejście i wygląd gładkością oczy ludzkie nęciło, tym bardziej że uchodził on za syna Soldei i gubernatora. Arcybiskup z Tours chętnie oddał księżyka swemu druhowi z Bordeaux, kiedy tenże przez miasto Tours przejeżdżał; arcybiskupi nawykli byli czynić sobie takie podarunki, wiedząc najlepiej, jak silne są teologiczne pożądania. Tedy księżyk na koncylium przybył i u swego zwierzchnika zamieszkał, a ów przełożony był człowiekiem dobrych obyczajów i wiedzy niepomiernej.
Filip de Mala, takie było imię księżyka, umyślił sobie nie byle jako postępować i godnie służyć swemu panu; niemało wszakże na tym koncylium zobaczył ludzi rozpustnych, którzy nad statecznych i zacnych wynosili się ilością otrzymanych odpustów, czerwonych złotych i beneficjów.
Tedy jednej nocy diabeł mu do rozumu przemówił, aby i dla siebie o jakim takim zapasiku pomyślał, skoro każdy inszy do kiesy kościoła zagląda, a ona zawsze niewyczerpana, co jest najlepszym istnienia Boga dowodem. A księżyk diabłu ucha nadstawił i przyrzekł sobie ucztować, pić a obżerać się wszelkimi przysmakami niemieckimi, byle tylko za nic nie płacić, bo był to chudzina bez grosza przy duszy. Ponieważ pragnął hołdować wstrzemięźliwości, za wzór biorąc starego arcybiskupa, który z musu nie grzeszył i za świętego uchodził, tedy często cierpiał na zapały srogie a smętki, bo moc tam było nadobnych kurtyzan, z lodu niejako i z kamienia dla biednego narodu; a mieszkały one w Konstancji, aby rozjaśnić umysły ojców z Koncylium. Księżyka złość okrutna trawiła, że nie wie, jak do owych zwodnic przystąpić, które to kardynałów, a to komandytorów, a to audytorów, legatów, biskupów, a to książąt, margrabiów twardo odpalić musiały, jakby byli zwykłymi księżykami i chudzinami, co do nich z pieniędzmi przychodzą.