Piękna nieznajoma - ebook
Piękna nieznajoma - ebook
Po zakończonej wojnie major Jack Hesketh powraca do Londynu, aby zająć należne mu miejsce w towarzystwie jako hrabia Becconsall. Nie ma jednak zamiaru bywać na balach debiutantek i szukać żony. Od dobrego towarzystwa woli hulanki przyjaciółmi z armii.
W drodze powrotnej z zakrapianego przyjęcia Jack spada z konia, a przejeżdżająca nieopodal piękna kobieta zatrzymuje się, aby mu pomóc. Kiedy się nad nim nachyla, Jack całuje ją i za zuchwałość zostaje ukarany uderzeniem szpicrutą.
Nazajutrz Jack postanawia przeprosić nieznajomą. Okazuje się jednak, że wcale nie jest łatwo ją znaleźć…
Kategoria: | Romans |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 978-83-276-4243-1 |
Rozmiar pliku: | 581 KB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
Panna Harriet Inskip odrzuciła w tył głowę i głęboko odetchnęła. W powietrzu wciąż czuła zapach sadzy, lecz o tak wczesnej porze nie wypierał on całkowicie znacznie milszych woni wilgotnej trawy, konia i skórzanej uprzęży. Wcale jej nie przeszkadzało, że ledwie zaczyna się rozwidniać, a drzewa i kwiaty rosnące przy Serpentine z trudem można rozróżnić. Przecież nie przyjechała tu, aby podziwiać uroki krajobrazu.
Wychyliła się do przodu i poklepała szyję klaczy.
– Cienista, pogalopujemy, dopóki nikt nam nie zabrania, dobrze?
Klacz zarżała i uderzyła kopytem o ziemię, jakby chciała pokazać, że ma ochotę na ruch na świeżym powietrzu, podobnie jak jej pani. Wystarczyło, że Harriet lekko trąciła ją obcasem w bok, a Cienista ruszyła.
Przez kilka wspaniałych minut galopowały po parku, upajając się pędem i swobodą. Klacz demonstrowała siłę i żywotność, a Harriet czuła się wolna. Wreszcie choć na krótko nieskrępowana konwenansami, które w sposób bezwzględny ograniczały wszelkie poczynania młodych dam.
Nieoczekiwanie w ten błogostan wdarł się dźwięk, który zjeżył włoski na karku Harriet i sprawił, że Cienista z galopu przeszła w półkłus. Było to rżenie innego konia, dobiegające zza pnia kasztanowca, a przy tym tak przenikliwe, że przechodziło niemal w jęk.
Harriet ściągnęła cugle klaczy i spróbowała ją uspokoić, bo wyraźnie przestraszona zastrzygła nerwowo uszami. W tym momencie spomiędzy drzew jak wystrzelony z armaty wypadł wielki czarny ogier. W pierwszej chwili Harriet pomyślała, że wierzchowiec komuś uciekł, lecz kiedy się zbliżył, dostrzegła ciemny kształt skulony na jego grzbiecie i ludzkie nogi dyndające mu po bokach.
– Co za idiota – mruknęła do siebie, w ten sposób oceniając jeźdźca.
Kurczowo trzymał się ogiera, ponieważ nie założył mu siodła. Może nie miał czasu, bo chciał ukraść to wspaniałe i bez wątpienia bardzo kosztowne zwierzę. Wyglądało na to, że koń niczego nie pragnie bardziej, niż pozbyć się intruza. Przegalopował między drzewami, a kiedy tylko wydostał się na otwartą przestrzeń, zaczął stawać dęba i wierzgać.
– Co za idiota – powtórzyła głośniej Harriet, widząc, że ogier kieruje się prosto do bramy. O tej porze nie było dużego ruchu, ale gdyby wydostał się na ulicę, stanowiłby poważne zagrożenie dla Bogu ducha winnych przechodniów.
– Ruszaj, Cienista – powiedziała, klepnąwszy klacz szpicrutą w bok. – Musimy odciąć tym dwóm drogę do wyjścia, zanim narobią kłopotów.
Klaczy nie trzeba było tego powtarzać, uwielbiała się ścigać. Tym razem jednak Harriet wolała zachować ostrożność. Nawet gdyby zdołała dogonić rozpędzonego ogiera, nie byłaby w stanie go zatrzymać. Była dumna ze swoich umiejętności jeździeckich. Zdawała sobie jednak sprawę, że siedząc w damskim siodle i próbując w biegu złapać za cugle obcego wierzchowca, prawie na pewno wylądowałaby na ziemi. Taka akcja wymagała nie lada akrobacji. Poza tym wiedziała, że żaden koń nie wpadnie na drugiego, o ile nie jest kompletnie oszalały ze strachu. Czarny ogier na takiego nie wyglądał, choć niewątpliwie był rozwścieczony.
Tak jak przypuszczała i zarazem żywiła nadzieję, już po kilku jardach dorodny ogier zauważył, że one się zbliżają i zboczył nieco na lewo. Na nieszczęście jeźdźca zrobił to na tyle gwałtownie, że ów, jak go Harriet nazwała „idiota”, któremu dotąd udawało się utrzymać na grzbiecie, wystrzelił do przodu ponad końskim łbem i z głuchym grzmotnięciem upadł na ziemię, gdzie leżał bez ruchu.
Uznała, że pewnie niewiele mogłaby dla niego zrobić. Natomiast była w stanie powstrzymać ogiera, żeby nie zrobił krzywdy sobie albo komuś innemu, gdyby udało mu się dotrzeć do bramy i wydostać poza park. Powtórzyła więc manewr, jakby chciała przeciąć ogierowi drogę, a on znów zrobił unik. Poza tym nie miał już potrzeby galopować ze wszystkich sił, ponieważ pozbył się niechcianego jeźdźca. Za pomocą umiejętnych manewrów Harriet zmusiła ogiera do zataczania coraz mniejszych kręgów, aż w końcu wrócili razem tam, gdzie jeździec nadal leżał nieruchomo. Koń zdążył przejść w wolnego kłusa, wykonał piękną kurbetę, mijając jeźdźca, jakby odtańczył taniec zwycięstwa, po czym wzdrygnął się tak, jak gdyby zaatakowało go stado much, i wreszcie stanął, wydychając kłęby pary.
Harriet zsiadła z Cienistej, zarzuciła cugle na najbliższy krzak i powoli zbliżyła się do zziajanego, drżącego i prychającego ogiera, przemawiając do niego pieszczotliwie, żeby go uspokoić. Koń szarpnął głową, jakby w ostatnim porywie buntu, po czym pozwolił jej ująć za kantar.
– No już, no już – mówiła, przywiązując go do tego samego krzaka, przy którym stała Cienista. – Teraz jesteś bezpieczny.
Upewniwszy się, że ogier jest już na tyle spokojny, że nie będzie starał się wyrwać, spojrzała uważniej na nieszczęsnego jeźdźca.
Wciąż leżał nieruchomo.
Goniąc i próbując złapać rozpędzonego konia, Harriet nie czuła się tak zaniepokojona jak teraz, gdy przyglądała się nieznanemu mężczyźnie. Z końmi umiała postępować, w stajniach spędzała więcej czasu niż gdziekolwiek indziej. Co innego z ludźmi, a szczególnie rannymi. To całkiem odmienna sytuacja. Nie mogła jednak zostawić nieznajomego na łasce losu. Zebrała się więc w sobie i ze szpicrutą w dłoni podeszła do leżącego. Nawet nie drgnął.
Jak pomóc komuś, kto spadł z konia? Kto nawet mógł skręcić sobie kark?
Przyszły jej do głowy dwie, całkiem różne odpowiedzi. Pierwsza na pewno padłaby z ust jej ciotki, lady Susan Tarbrook, która autorytatywnym tonem nakazałaby sprowadzić pomoc, uważając, że damy nie klękają, ot tak, na mokrej trawie, i nie dotykają osób, którym nie zostały przedstawione.
Harriet żachnęła się w duchu. Z pewnością zdaniem ciotki w ogóle nie powinna się tu znaleźć. Odkąd przybyła do Londynu, zdążyła się dowiedzieć, że są setki, jeśli nie tysiące sytuacji, w których nie powinna się znaleźć. Musiałaby spędzać czas wyłącznie na siedzeniu na kanapie i haftowaniu lub przeglądaniu żurnali, aby w pełni zadowolić wymagającą krewną.
Innych odpowiedzi na postawione przez Harriet pytania udzieliłaby jej matka, która doradziłaby uważnie przyjrzeć się mężczyźnie i zorientować, jakie odniósł obrażenia, co wydawało się dość sensownym rozwiązaniem. W dalszej kolejności można by sprowadzić pomoc, gdyby okazało się to konieczne.
Przyklękła i obrzuciła leżącego bacznym spojrzeniem. Wydawało się, że żadna z jego kończyn nie uległa złamaniu. Nie dostrzegła też śladów krwi. Gdyby nie widziała, jak spadał, mogłaby pomyśleć, że postanowił uciąć sobie drzemkę.
Odchrząknęła, a kiedy się nie poruszył, wyciągnęła rękę i delikatnie potrząsnęła jego ramieniem, co wywołało pomruk protestu. Zachęcona, potrząsnęła nim jeszcze raz, ale trochę mocniej. Otworzył oczy, które okazały się zadziwiająco niebieskie. Głębokie bruzdy biegnące od zewnętrznych kącików oczu mogły oznaczać, że często się śmiał albo mrużył oczy przed słońcem. Za tym ostatnim przypuszczeniem przemawiałby fakt, że był opalony, w odróżnieniu od większości mężczyzn, których jej ostatnio przedstawiano. W rozumieniu salonowym nie był przystojny. Miał twarz nieco zbyt kanciastą i za mocną szczękę, by odpowiadała kanonowi męskiej urody, przyjętemu i uznawanemu w wyższych sferach, a mimo to bardzo pociągającą.
Nieoczekiwanie uśmiechnął się do Harriet, jakby ją rozpoznał i ucieszył się na jej widok. Zaskoczyło ją to. Podobnie jak fakt, że odczuła przyśpieszone bicie serca.
– Umarłem i już jestem w niebie – powiedział, owiewając ją przy tym słodką wonią, która musiała mieć swoje źródło w butelce brandy.
Odsunęła się, ale nie dość szybko, bo nieznajomy zdołał ją objąć i pociągnąć ku sobie, tak że na niego upadła. Kiedy przerażona z trudem łapała oddech, ujął jej głowę w dłonie i wykonał manewr, który sprawił, że leżeli twarzą w twarz. Zaraz po tym ją pocałował.
Chociaż Harriet nigdy dotąd nie całowała się z mężczyzną i była wstrząśnięta, że akurat ten opój pierwszy się na to poważył, to przyszło jej do głowy, że ma on w tej materii spore doświadczenie. Ku swemu zaskoczeniu, wcale nie odczuła wstrętu, przeciwnie, nieznane jej wcześniej doznania zelektryzowały jej ciało, co na pewno nie było właściwe.
– Rozchyl wargi, kochanie – powiedział nieznajomy i czar prysł.
Z całej siły zacisnęła usta i się szarpnęła, uświadamiając sobie, że powinna walczyć. Wtedy on się roześmiał, po czym spróbował się przeturlać, jakby chciał nad nią górować, a to wszystko zmieniało. Na krótką chwilę Harriet pozwoliła, żeby zwyciężyła w niej ciekawość, lecz nie mogła dopuścić, by mężczyzna przygniótł ją do ziemi i uczynił całkiem bezbronną.
Zrobiła więc to, co od razu należało uczynić. Na tyle, na ile mogła, oswobodziła prawą rękę i świsnęła go szpicrutą. Trzymał ją bardzo blisko siebie i nie miała jak się zamachnąć, więc nic mu się nie stało. Zdołała go jednak zaskoczyć.
– Puść mnie, ty bydlaku! – wypaliła, starając się, żeby zabrzmiało to jak najbardziej obraźliwie, po czym zaczęła się wyrywać.
Puścił ją od razu, chociaż wyglądał na zaskoczonego tym żądaniem. Jednak uwolnić się od niego wcale nie było łatwo, bo spódnica amazonki owinęła się wokół kolan Harriet, odsłaniając łydki.
– Ooooch… – westchnął z lubością nieznajomy – jak przyjemnie.
Przymknął oczy i kołysał się lekko, okazując niedwuznacznie, że jej wściekłe wysiłki, żeby się uwolnić, tylko go podniecają.
– Ty… ty bydlaku – rzuciła i jeszcze raz zamachnęła się szpicrutą.
Skrzywił się i potarł ramię, w które go uderzyła, tym razem skutecznie. Niestety, straciła równowagę i znów na niego upadła.
– Takie zabawy wcale mi się nie podobają – zaprotestował nieznajomy. – Wolałbym, żebyśmy się jeszcze trochę pocałowali, a potem…
– A potem nic – odparła, podnosząc się znowu i próbując odkręcić zrolowaną spódnicę. – Pan najwyraźniej nic sobie nie zrobił przy upadku z konia, chociaż zasłużył… by skręcić kark.
Harriet wreszcie zdołała oswobodzić nogi.
– To chyba zbyt surowo – zauważył leniwie.
– Wcale nie. Jest pan pijany i próbował jechać na koniu, nad którym nawet na trzeźwo trudno byłoby zapanować. Co pan sobie wyobrażał? Mógł mu pan zrobić krzywdę!
– Na pewno nie. Umiem jeździć na każdym koniu, czy jestem trzeźwy, czy pijany…
– Chyba jednak pan nie umie, inaczej nie zrzuciłby pana i teraz pan by tu nie leżał.
– Lucyfer by mnie nie zrzucił, gdyby pani nagle nie zajechała nam drogi i go nie przestraszyła.
– Za to poniósłby pana na ulicę, gdzie stratowałby jakąś Bogu ducha winną przekupkę, a pan bez wątpienia skręciłby kark, gdyby zrzucił pana na bruk.
– Mogłem się domyślić, że to jest zbyt piękne, aby było prawdziwe – zauważył nieznajomy i znowu westchnął. – Może pani wygląda jak anioł, całuje jak syrena, ma piękną parę nóżek, lecz przy tym wszystkim jest uosobieniem harpii.
Dech jej zaparło. Nie tyle z powodu obrazy, co uwagi o nogach, które niestety o wiele za bardzo się odsłoniły.
– Cóż, jest pan gburem, i to pijanym!
W końcu udało się Harriet wstać, co było o tyle szczęśliwe, że w tym momencie w jej polu widzenia pojawiło się trzech zataczających się mężczyzn.
– O mój Boże, tylko na to popatrzcie! – zawołał jeden z nich, ten, który pierwszy do nich podszedł.
Był to szczupły, dobrze ubrany mężczyzna o zimnych szarych oczach i zaciętych ustach.
– Ulises potrafi uprzyjemnić sobie czas nawet wtedy, gdy leży rozciągnięty na ziemi, na jakimś pustkowiu.
Harriet poczuła, że przechodzi ją lodowaty dreszcz, bo mężczyzna o zaciętych ustach patrzył na nią tak, jakby chciał sobie z nią uprzyjemnić czas.
– Nie mam najmniejszego zamiaru dostarczać nikomu rozrywki – oświadczyła dobitnie, choć miała duszę na ramieniu, i zaczęła zmierzać w stronę Cienistej, chociaż nie wiedziała, jak zdoła się na nią wspiąć. – Podeszłam tylko po to, aby sprawdzić, czy nie trzeba pomóc.
– Z pewnością może pani pomóc rozsądzić zakład – rzekł mężczyzna, który podszedł jako drugi. Miał długą grzywkę, którą bezskutecznie usiłował odgarnąć sobie z oczu. – Czy on zdążył dojechać do Cumberland Gate, zanim Lucyfer go zrzucił?
– To był zakład? – Harriet zwróciła się do błękitnookiego Ulisesa, który wpółleżał na trawie i podparty na łokciu, przysłuchiwał się rozmowie. – Dla zakładu ryzykował pan, że to wspaniale zwierzę zrobi sobie krzywdę?
– Ryzykował tylko własnym karkiem – odparł mężczyzna o zimnych oczach. – Lucyfer potrafi o siebie zadbać – dorzucił, podchodząc do ogiera, żeby z dumą poklepać go po szyi.
Zachowanie konia wskazywało wyraźnie, że jest to jego pan.
Serce Harriet zabiło niespokojnie. Tego, którego nazywali Ulisesem, nie bała się nawet wtedy, kiedy próbował przycisnąć ją do ziemi. W jego sympatycznej kanciastej twarzy było coś, co wzbudzało zaufanie, a może sprawiał to błysk w niebieskich oczach – tego nie potrafiła rozstrzygnąć. Natomiast mężczyzna o zimnych oczach i wąskich wargach miał w sobie coś mrocznego. Zdaniem Harriet przypominał drapieżnika. Nawet to, że lubił swojego konia, a ogier najwyraźniej odwzajemniał to uczucie, nie czyniło zeń życzliwej, przyjacielskiej osoby. Zresztą, potwierdził jej podejrzenia, zwracając się do niej z kpiącym uśmiechem.
– To niezbyt ładnie z pani strony nagradzać Ulisesa całusem, skoro to ja wygrałem zakład – orzekł i zbliżył się do niej o krok.
Zamierzyła się szpicrutą i pewnie zdzieliłaby go w policzek, gdyby nie zdążył się uchylić, co zrobił tak błyskawicznie i sprawnie, że jednocześnie zdumiało ją to i przeraziło. Nawet w stanie upojenia alkoholowego ten mężczyzna stanowił zagrożenie dla samotnej kobiety.
Nie spuszczając z niego wzroku, Harriet postąpiła trochę w bok, w stronę, gdzie przywiązała Cienistą, i niespodziewanie wpadła na coś, co sprawiało wrażenie ściany z cegieł.
– Oooch! – rozległ się jęk.
Okazało się, że ma za plecami olbrzyma, trzeciego z kompanów Ulisesa.
– To nic takiego – zauważył typ o zimnych oczach, podczas gdy olbrzym z żałosną miną rozcierał sobie brzuch. – Mnie zaatakowała z premedytacją.
– Na pewno dlatego, że ją przestraszyłeś – odpowiedział olbrzym. – Widać, że to nie żadna latawica.
– W takim razie co robi sama w parku, w dodatku o nietypowej porze? Na dodatek całuje przygodnych mężczyzn, poniewierających się na trawie? – Mężczyzna o zimnych oczach rzucił Harriet spojrzenie pełne pogardy, pod wpływem którego ogarnął ją wstyd.
– Nie mogła mi się oprzeć – oświadczył Ulises, mrugając do niej porozumiewawczo.
– Ciebie to chyba nie lubi, Zeus – wtrącił ten z przetłuszczoną grzywką, spoglądając na Zimnookiego.
Tymczasem Harriet doszła do Cienistej i sięgała po lejce. Nie miała pojęcia, jak zdoła na nią wsiąść. Nie było tu podnóżka, na którym mogłaby stanąć, ani stajennego, który podałby jej strzemię.
Właśnie miała się poddać i pomaszerować do domu na piechotę, prowadząc konia za uzdę, kiedy poczuła, że para potężnych rąk obejmuje ją w talii. Niewiele myśląc, smagnęła szpicrutą i trafiła nieproszonego pomocnika w czubek głowy.
– Ooooch – jęknął znów olbrzym, ale podniósł Harriet i posadził w siodle. – Nie było takiej potrzeby – mruknął i wycofał się dość speszony.
Rzeczywiście, nie było takiej potrzeby. Skąd jednak miała wiedzieć, że olbrzym nie żywi złych zamiarów?
– W takim razie bardzo pana przepraszam – powiedziała, szukając stopą strzemienia. – A co do reszty z was – dodała, usadowiwszy się wygodnie na grzbiecie Cienistej – powinniście… wszyscy… wstydzić się za siebie.
Zrobiła dumną minę, zadarła brodę i powoli ruszyła z miejsca, chociaż serce trzepotało jej w piersi jak schwytany i umieszczony w klatce ptak. Nie mogła pozwolić, by ci mężczyźni pomyśleli, że ucieka. Nie chciała dać im tej satysfakcji.ROZDZIAŁ DRUGI
Harriet natychmiast popędziła Cienistą do galopu, jak tylko znalazła się poza zasięgiem wzroku Ulisesa i jego kompanów. Była wzburzona, ponieważ oni ośmielili się wziąć ją za latawicę. To dlatego Ulises ją pocałował, a ten o zimnym spojrzeniu, Zeus, patrzył na nią wyniośle i z pogardą. Właśnie z tego powodu olbrzym podniósł ją i posadził na grzbiecie klaczy, nie pytając o zgodę. Niewątpliwie chciał pomóc Harriet, lecz nie potraktował jej z szacunkiem należnym damie. Ona też nie była bez winy, bo
przekroczyła granice zachowania, dopuszczalne dla damy.
Do licha! Jednak ciotka miała rację! Harriet ogarnął gniew, a jednocześnie poczuła się upokorzona przez mężczyzn, którzy się z nią nie patyczkowali, kpili z niej, insynuowali, że jest lekkiego prowadzenia. Sposób, w jaki ją potraktowali, sprawił, że z oczu popłynęły jej łzy, ale nie z żalu nad sobą, tylko ze złości. Najchętniej przyłożyłaby im szpicrutą. Im, a także wszystkim mężczyznom, którzy włóczą się pijani po parku, zaczepiają i straszą przyzwoite kobiety.
Tyle że wcale nie uważali jej za przyzwoitą. Sądzili, że znalazła się tam o tej porze, bo szukała przygód, co było wierutną bzdurą. Po prostu niespodziewany pocałunek Ulisesa wytrącił ją z równowagi do tego stopnia, że zapomniała o podstawowych wymogach skromności, i kiedy próbowała wyplątać spętane spódnicą nogi, odsłoniła je chyba aż po kolana.
Na swoje usprawiedliwienie mogła powiedzieć, że zaskoczyły ją okoliczności zdarzenia, a sytuacja przerosła. Musiała jednak przyznać, że nie pozostaje bez winy. Okazało się, że czasem, ale tylko czasem, ciotka Susan ma rację. Rzeczywiście damy nie powinny same, bez przyzwoitki, służącej lub lokaja wypuszczać się do miasta, jeśli nie chcą być narażone na spotkanie z podpitymi idiotami uważającymi, że mogą sobie pozwolić wobec nich na niewłaściwie zachowanie.
Tylko dlaczego ciotka nie wytłumaczyła, że pewne zasady mają na celu dobro Harriet? Gdyby chociaż uprzedziła, że podpici mężczyźni mogą ją potraktować bez krzty szacunku, to wówczas…
Uczciwość kazała Harriet przyznać, że doskonale wie, co potrafią wyczyniać mężczyźni, kiedy sobie popiją. Przecież u siebie, w Donnywich, widywała to co tydzień. Pod koniec dnia targowego na niepewnych nogach wytaczali się z gospody tak otumanieni, że nie byli w stanie powozić i musieli zdać się na konie, które znały drogę do domu.
Mężczyźni pozostawali tacy sami, bez względu na to, czy mieszkali na prowincji i nosili robocze ubrania, czy należeli do londyńskiej socjety i ubierali się zgodnie z najnowszą modą. To oni ustanowili zasady, biorąc pod uwagę własne potrzeby i wygody. Dlatego, zamiast oczekiwać, iż zawsze mężczyźni będą się odpowiednio zachowywać, kobiety musiały schodzić im z drogi lub na wszelki wypadek poza domem poruszać się pod opieką.
Wyjechała z parku przez Stanhope Gate i natychmiast ściągnęła cugle, żeby Cienista przeszła w stępa. Czuła się przybita. Tak wielką przyjemność sprawiały jej przejażdżki po pustym parku, dokąd wymykała się o brzasku, w tajemnicy przed wszystkimi! Właśnie dzięki nim udawało się jej znosić pobyt w Londynie wraz z wszelkimi wynikającymi z niego ograniczeniami.
Po dzisiejszym bardzo nieprzyjemnym incydencie będzie musiała z nich zrezygnować. Okazało się bowiem, że o tej wczesnej porze może się natknąć na pijanych mężczyzn, wracających z nocnych hulanek w klubach i gotowych zagrozić jej czci. Gdyby jednak nie chciała zaprzestać przejażdżek, musiałaby zabierać ze sobą stajennego, a to oznaczało czekanie, aż któryś z nich się obudzi i będzie gotów jej towarzyszyć, nie sprawdzając, czy lady Tarbrook wyraża na to zgodę.
A ciotka by się nie zgodziła, to pewne jak amen w pacierzu.
Och, to wszystko jest takie… skomplikowane i irytujące!
Czuła się tak rozczarowana pobytem w Londynie, że nawet zaczęła dostrzegać zalety dotychczasowego życia w rodzinnym domu, w Stone Court. Nikt by nie mrugnął okiem, gdyby wybrała się samotnie na przejażdżkę, nawet gdyby dla wygody włożyła stare ubranie jednego ze swoich braci. Nikt nie zauważał, kiedy przez cały dzień zdarzało jej się przebywać poza domem. Matka była zwykle tak pochłonięta lekturą jakiegoś dzieła naukowego, które studiowała z pasją, że nie interesowała się, jak spędza czas jedyna córka. Natomiast papa nigdy nie krytykował Harriet, chociaż ciotka Susan wielokrotnie ostrzegała, że panna wyrośnie na dzikuskę.
Poza tym w promieniu wielu mil od rodzinnej siedziby, Stone Court, nikomu nie przyszłoby do głowy napastować Harriet, bo wszyscy wiedzieli, iż jest najmłodszym dzieckiem hrabiostwa Balderstone.
Tymczasem Cienista spokojnie przemierzała Curzon Street. Harriet westchnęła. W rodzinnym domu było jej przykro, kiedy nikt nie zwracał uwagi na jej dłuższą nieobecność czy nie wydawał się zaniepokojony, jeśli zdarzyło jej się opuścić posiłek. Jednak druga skrajność, którą uosabiała ciotka Susan, pilnując jej nieustannie od rana do wieczora coraz bardziej stawała się nie do zniesienia.
U końca Curzon Street Harriet skierowała klacz przez Charlson Street, nieuchronnie zbliżając się do domu wujostwa, Tarbrook House, co sprawiło, że coraz bardziej podupadała na duchu. Czuła się tak, jakby wkładała głowę pod wielką aksamitną poduchę trzymaną przez ciotkę Susan i jej męża, wuja Hugona.
Gdyby była w stanie wyobrazić sobie, jak będzie wyglądał jej londyński sezon towarzyski i debiut u boku młodszej kuzynki Kitty, podziękowałaby uprzejmie ciotce za propozycję i zręcznie wymówiłaby się od wyjazdu do stolicy. Mogła przecież posłużyć się argumentem, że jest niezbędnie potrzebna w Stone Court, co nie odbiegałoby od prawdy. Matka była zbyt zajęta, aby zawracać sobie głowę tak przyziemnymi czynnościami jak planowanie posiłków, płacenie służącym czy w ogóle prowadzenie domu. Ciotka Susan zdawała sobie sprawę, że ktoś musi czuwać nad prowadzeniem domowego gospodarstwa, aby funkcjonowało jak należy, więc z pewnością wykazałaby zrozumienie.
Za każdym razem gdy ciotka Susan, siostra lady Mary, matki Harriet, przyjeżdżała z wizytą do Stone Court, dochodziło scysji. Lady Mary obrażała się za uwagi czynione przez siostrę, jak choćby że powinna zabawiać gości, utrzymując, iż to koliduje z jej studiami. Natomiast ciotka Susan upierała się, że siostra chociaż raz dziennie powinna wynurzyć się z gabinetu i sprawdzić, jak goście się mają, nawet jeśli jej to nie obchodziło. Utarczki słowne przybierały na sile, aż wreszcie wizyta dobiegała końca i domownicy Stone Court oddychali z ulgą.
Jedynie Harriet reagowała inaczej, ponieważ dla niej wizyty ciotki, która odwiedzała ich co roku po zakończeniu kolejnego londyńskiego sezonu towarzyskiego, były czymś wyjątkowym. Miała wtedy poczucie, że ktoś rzeczywiście ją dostrzega oraz interesuje jej losem do tego stopnia, iż głośno wyraża zaniepokojenie tym, jak bardzo rodzice zaniedbują córkę i nie troszczą się o jej przyszłość.
Obecnie Harriet wiele by dała za to, żeby znów być zaniedbywaną, ponieważ od pierwszej chwili, gdy przyjechała, ciotka nie przestawała narzekać na jej zachowanie, postawę, fryzurę, ubranie, a od czasu do czasu na wyraz twarzy.
Kupowanie nowych strojów, o czym wcześniej Harriet marzyła, zawiodło jej oczekiwania. Nie rozumiała, jak to się dzieje, że chociaż nabywała ubrania tego samego rodzaju co Kitty, to nie wyglądała w nich równie dobrze. Prawdę mówiąc, nawet odnosiła wrażenie, że w tych strojniejszych w falbanki i koronki sukniach musi wyglądać okropnie. Poznała to po wyrażających zdziwienie lub rozbawienie spojrzeniach mężczyzn spotykanych w trakcie bali czy wieczorków. Po powrocie z przyjęć bacznie przyglądała się sobie w lustrze i zastanawiała, jak ciotka mogła dopuścić, aby jej siostrzenica i zarazem podopieczna pokazała się publicznie w takich strojach.
Co gorsza, podczas tych kilku bali, w których dotąd wzięła udział, ciotka nie wyraziła zgody, aby Harriet przyjęła propozycję któregokolwiek mężczyzny zapraszającego ją do wspólnego tańca. Początkowo wyrażała obawy, że siostrzenica nie dość dobrze opanowała kroki, co sprawi, że niekorzystnie zaprezentuje się na parkiecie. Później doszukiwała się mankamentów w każdym chętnym zatańczyć z Harriet, czego ona nie rozumiała. Jakie miało znaczenie, czy młodzieńcy byli dość dobrze urodzeni? Nawet gdyby partner był łowcą posagów, na pewno lepiej byłoby potańczyć, niż cały wieczór przesiedzieć.
Westchnęła ze smutkiem, zbliżając się do Tarbrook House. Im dłużej przebywała w Londynie, tym bardziej pragnęła powrotu do Stone Court. W rodzinnym domu miała obowiązki, które wypełniała z niemałą satysfakcją, zastępując matkę w prowadzeniu domu. W Londynie czuła się jak ryba wyjęta z wody, tym bardziej że marzenie o wybranku, który zakocha się w niej bez pamięci, po czym zabierze do swojej posiadłości, gdzie będzie ją traktował jak królową, zaczynało się rozwiewać. Spodziewała się, że co wieczór będzie brylowała w salonach podczas wspaniałych przyjęć, a przystojni młodzieńcy będą się dobijać, aby z nią zatańczyć. Tymczasem prawdopodobnie groziła jej towarzyska porażka.
Ostatnio czuła się sobą jedynie podczas sekretnych wypraw do parku na grzbiecie Cienistej, odbywanych wtedy, kiedy wszyscy jeszcze spali. A teraz, przez tych przypadkowo spotkanych podłych drani będzie musiała się wyrzec tej jedynej przyjemności.
Podjechała do stajni, zsiadła z klaczy i zaprowadziła ją do boksu. Wyraźnie niezadowolony stajenny poderwał się na nogi.
– Wiem – powiedziała Harriet, uprzedzając go – że nie powinnam zabierać klaczy i sama wybierać się na przejażdżki. Nie musisz informować o tym lady Tarbrook, bo już więcej tego nie zrobię, możesz być pewien.
Stajenny obrzucił ją uważnym spojrzeniem. Zatrzymał wzrok na plamach z trawy, widocznych na amazonce, i skrzywił się drwiąco. Głupiec, pomyślała, uznał, że spadła z konia i straciła zapał do jazdy. Chętnie by mu pokazała, jak świetnie sobie radzi w siodle! Gdyby przyznała, że zsiadła z klaczy, to z pewnością by się zastanawiał, skąd plamy na jej stroju, i w rezultacie powiadomiłby ciotkę Susan, a tego zdecydowanie wolałaby uniknąć. Z pewnością ciotka zaczęłaby ją wypytywać, a ona wolałaby umrzeć, niż wyjawić, że pozwoliła się pocałować obcemu mężczyźnie. W dodatku pijanemu.
Najgorsze, że nie miała nic przeciwko temu, bo przez te parę chwil poczuła się atrakcyjna i interesująca jako kobieta. Przez większą część dotychczasowego życia, a ściślej dopóki nie przejęła obowiązków pani domu i nie zaczęła wydawać poleceń służbie, nikt się z nią nie liczył. W rodzinie była jakby nadprogramowa, na dodatek dziewczynka, z którą nie wiadomo co zrobić. Teraz zadarła brodę i odeszła, pozostawiając stajennego w przekonaniu, iż jest kiepską amazonką.
Jack Hesketh, świeżo upieczony hrabia Becconsall, nazywany przez przyjaciół Ulisesem, powoli usiadł, ponieważ głowa bolała go niemiłosiernie, i popatrzył za odjeżdżającą młodą kobietą.
– Wydaje mi się, że właśnie obraziliśmy damę – zauważył.
– Gdyby była damą, nie włóczyłaby się o tej porze bez opieki i nie flirtowałaby z bandą pijanych mężczyzn. – Zeus, markiz Rawcliffe, odezwał się z lekceważeniem i pogardą, jakby nie dostrzegł wdzięku ślicznej panny.
Jack nie mógł tego zrozumieć, szczególnie że Zeus był doświadczonym uwodzicielem, zdecydowanie nieobojętnym na uroki płci pięknej. Kiedyś bardzo mu imponował i nagle zaczął się tego wstydzić. Pomyślał, że gdyby dopiero teraz poznał Zeusa, nie zostałby jego przyjacielem. Co więcej, po tym jak on się dzisiaj zachował, raczej starałby się go unikać, zupełnie jakby dotknęła go choroba polegająca na tym, że w nikim ani w niczym nie widział niczego dobrego. Owszem, Zeus już wcześniej był dość zarozumiały, czego można się było spodziewać po kimś o takiej pozycji, pławiącym się w dobrobycie. Jednak był przy tym przyzwoity i miał poczucie humoru.
Archie czyli Thomas Kellett był niczym bezwolny sługa, podążający wszędzie za Zeusem, swoim panem. Kapitan Bretherton, zwany Atlasem… Dobry Boże! Idol z chłopięcych lat Jacka stał się ruiną człowieka. Zresztą, dawniej zapewne pochopnie ich trzech uznał za swoich bohaterów. Pielęgnował ich wyidealizowany obraz i nosił go w pamięci przez lata spędzone w armii. Prawdopodobnie z tego powodu przeżył wstrząs, kiedy po długiej przerwie zobaczył ich znowu i zauważył, jak bardzo się zmienili.
Pobyt w niewoli u Francuzów i długa choroba wyraźnie wyniszczyły Atlasa, jednak jak dawniej był wrażliwy i współczujący. Nazwali go Atlasem nie tylko ze względu na fizyczną krzepę, ale dlatego, że był gotów brać na siebie problemy i nieszczęścia innych. Nie potrafił przejść obojętnie, kiedy komuś słabszemu działa się krzywda. Tym razem także Atlas zachował się, jak przystało wobec tej samotnej amazonki, mimo że był równie pijany jak oni wszyscy. A może nie był? Pił dość powściągliwie.
Jacka ogarnął wstyd, bo pozostali, łącznie z nim, zabawili się jej kosztem. Zeus zadbał o to, żeby alkoholu było pod dostatkiem. Świętowali zwycięstwo, powrót Atlasa i swoje szczęśliwe spotkanie w starym gronie po latach rozłąki. Atlas wyglądał na tak wycieńczonego, że byli przerażeni. Pili jego zdrowie, które pozostawiało wiele do życzenia, i cieszyli się, że żyje.
– Coś ci powiem – odezwał się Jack. – Nadal jesteś moim bohaterem, Atlas.
Olbrzym wyraźnie się zmieszał.
– Za bardzo przejęliście się tym, co pisałem w listach, kiedy wstąpiłem do marynarki – rzekł. – Może trochę to ubarwiłem, wolałem, żebyście się nade mną nie litowali. Nie chciałem się przyznać, że choruję, tęsknię za domem i w ogóle czuję się podle.
– Byłeś wyjątkowo dzielny, czytałem w gazecie o twoich czynach – powiedział Jack.
Atlas machnął ręką, dając do zrozumienia, iż robił tylko to, co do niego należało. Obaj wiedzieli, że zarówno w marynarce, i jak w armii, trzeba dawać z siebie wszystko, jeśli chce się wyjść żywym z walki. Tym bardziej warto było świętować szczęśliwy powrót do domu.
Rozmowę bezceremonialnie przerwał im Zeus, z irytacją zwracając się do Jacka:
– Gdybym wiedział, jaki z ciebie spryciarz, nie zgodziłbym się, żebyś próbował dosiąść Lucyfera.
– Żebym próbował go dosiąść? Też coś! Przecież przejechałem się na Lucyferze.
– Niedaleko.
– Wystarczająco, aby się przekonać, że twoje przechwałki, iż tylko ty jesteś w stanie go dosiąść, były wierutnym kłamstwem.
Jack marzył o tym, żeby wreszcie zetrzeć drwiący uśmieszek z twarzy Zeusa. Właśnie dlatego założył się z nim, że nie ma takiego konia, na którym nie potrafiłby jeździć, i to zarówno trzeźwy, jak i pijany. Zakład bardzo poprawił im humory, zaczęli śmiać się i żartować, i wtedy powrócili do przydomków, które ponadawali sobie jeszcze w czasach szkolnych.
Otrzeźwieli nieco, kiedy doszli do stajni, zwłaszcza że Lucyfer zarżał groźnie na ich widok. Archie usiłował przekonać Jacka, żeby wycofał się z zakładu, ale Jack jako człowiek honoru nie brał tego pod uwagę. Zeus już trzymał konia za uzdę i wyprowadzał go z boksu. Wyglądało na to, że jemu też zależało na doprowadzeniu zakładu do końca. Tymczasem teraz był wyraźnie zły. Czy pod drwinami i szyderczą miną pozostało jeszcze coś z dawnego Zeusa? A może chodziło o coś innego niż jazdę na Lucyferze?
– Jestem przekonany, że ta panna wcale z nami nie flirtowała – oświadczył zaczepnie Jack. Czy mu się zdawało, iż w oczach Zeusa dostrzegł błysk? – Może nie jest w ścisłym znaczeniu damą, ale na pewno nie chciała nas kokietować. W przeciwnym razie po co wymachiwałaby szpicrutą?
To było dość szokujące, musiał w duchu przyznać. W jednej chwili pozwalała się obejmować, a zaraz potem usiłowała wyrwać. Całowała z wahaniem, nieśmiało, a zarazem słodko, jakby nie mogła się powstrzymać z powodu odczuwanego pożądania. Zupełnie tak jak on. W pewnym momencie musiało do niej dotrzeć, co najlepszego wyprawia. Oto pozwala obejmować się i całować obcemu mężczyźnie.
– Założę się, że ona nie tylko nie flirtowała, ale jest całkiem niewinna – dodał Jack, uśmiechając się pod wpływem tego wspomnienia.
Tak, upewnił się w myślach, to by wszystko tłumaczyło. Zarówno początkową obawę, jak i spontaniczną reakcję. Natomiast gdy uprzytomniła sobie, że postępuje całkowicie wbrew przyjętym zasadom, śmignęła go szpicrutą i usiłowała się uwolnić.
– I nie obchodzi mnie, co o tym sądzisz, Zeus – ciągnął z przekonaniem. – Jesteśmy winni tej dziewczynie przeprosiny. W każdym razie ja na pewno. Nie należało jej całować.
– To ona nie powinna nachylać się do twoich ust – odpalił Zeus.
– Tylko sprawdzała, czy coś mi się stało. – Co w istocie było z jej strony bardzo odważnym posunięciem, dodał w myślach. Niewiele kobiet zachowałoby się podobnie w tej sytuacji wobec obcego mężczyzny. Nie potrafiłyby też zapanować nad tak narowistym ogierem jak Lucyfer. – Czyli uczyniła więcej niż którykolwiek z was – podsumował.
– Nie zostałeś kontuzjowany – stwierdził sucho Zeus. – Najwyraźniej jesteś niezniszczalny. Zresztą wiem o tym z pewnego źródła.
– Musiałeś rozmawiać z moim ojcem.
– Z twoim bratem.
– Z którym?
– Nie pamiętam. – Zeus machnął ręką. – Podszedł do mnie w klubie White’a i powiedział, że jest wicehrabią Becconsall. Uważał, że zostanie moim bliskim znajomym tylko dlatego, że wiedział o mojej przyjaźni z tobą – wyjaśnił, krzywiąc się z niechęcią.
– Czyli mógł to być i jeden, i drugi- stwierdził Jack, który niedawno przejął rodowy tytuł, ponieważ obaj bracia już nie żyli.
Wyobraził sobie, jak na takie bezpośrednie zachowanie mógł zareagować Zeus. Nie przypadkiem tak go nazwali. Od pierwszego dnia w szkole na wszystkich chłopców patrzył z góry. Każdemu, kto chciał słuchać, tłumaczył, że on nie potrzebuje się tu uczyć, bo ma znakomitych guwernerów w domu, tylko jego ojciec, który nabrał ostatnio radykalnych poglądów, uznał, że przyszły markiz Rawcliffe powinien dowiedzieć się, jak żyją klasy niższe. Jack nie chciałby być w skórze któregoś ze swych pyszałkowatych braci, kiedy Zeus zmierzył go wypróbowanym lodowatym spojrzeniem.
Tymczasem przyjaciel pomógł mu wstać na nogi. I tak właśnie z nim było. Potrafił być najbardziej aroganckim i zarozumiałym typem pod słońcem, a jednocześnie w razie potrzeby wspierał kolegów i dostrzegał w ich wartość, nawet gdy starali się ją ukryć czy umniejszyć. W Jacka wierzył.
– A jednak nie wyszedłem z tej przygody bez szwanku – stwierdził z westchnieniem Jack, rozcierając potłuczone siedzenie. – A wracając do tej panny… Zauważyłeś, jak się wysławiała? A ta jej jabłkowita klacz to drogie zwierzę.
– Hmm – mruknął Zeus. – Zgadzam się z tobą, że mogła zostać dobrze wychowana, ale to, że posługuje się kulturalnym językiem i jeździ na drogim koniu, nie oznacza jeszcze, iż jest niewinna.
– Głowę bym dał, że tak.
– Pp… ponieważ nikt z nas nie wie, kim ona jest – wtrącił Archie – t… to nie ma sposobu, żż… żeby to ss… sprawdzić.
Była to bardzo przykra myśl. Prawdę mówiąc, perspektywa, że miałby już jej więcej nie zobaczyć, przyprawiła Jacka o niemal bolesne ukłucie w sercu, i to nie tylko dlatego, że kiedy ją przytulił, odniósł wrażenie, jakby do siebie należeli. To było coś więcej. Ich pocałunek przywrócił mu siły, tak jak światło latarni morskiej dodaje sił wyczerpanemu przez sztorm żeglarzowi. Wlała w niego nadzieję.
Czyżby to był przypadek, iż po spotkaniu z nią zauważył, że Atlas, choć wyglądał fatalnie, wewnętrznie pozostał sobą? I nawet dla Zeusa jest jeszcze szansa? Nadzieja – oto jakie imię nada pannie, gdy będzie się starał ją odnaleźć. W ostatnich czasach jego życie było pozbawione właśnie nadziei, a warto jej szukać w każdych okolicznościach.
– W takim razie będziemy musieli przeszukiwać Londyn, aż ją znajdziemy – oświadczył z determinacją.
Zeus zmrużył oczy z zaciekawieniem.
– A wówczas?
– Przekonamy się, który z nas miał rację.
– Kolejny zakład? – Atlas pokręcił z dezaprobatą głową.
– Nie martw się – pocieszył go Jack. – Ten zakład, tak jak poprzedni, zawieramy tylko ja i Zeus, a ty i Archie będziecie świadkami.
– A dokładnie o co się zakładamy? – Zeus znów przybrał drwiącą minę, jakby z góry przewidywał, że Jack chce go oszukać.
– O to co zwykle, oczywiście – odparł Jack.
– Co zwykle?
– O to, o co zakładaliśmy się we czterech w czasach szkolnych.
Zdawało się, że drwiąca maska opada z twarzy Zeusa i że dochodzą w nim do głosu cieplejsze uczucia, ale tylko przez moment.
– To mi przypomina, że jeden zakład już przegrałeś – zauważył sarkastycznym tonem, który doprowadzał Jacka do szału.
– Żądasz zapłaty? Oskarżasz mnie, że chcę cię oszukać? – rzucił.
– Nie – zaprzeczył spokojnie Zeus. – Chciałem jedynie zaproponować podwójną stawkę. Wówczas będziemy kwita. Co ty na to?
Zapanowało nienaturalne milczenie, które przerwał Archie, zaczynając chichotać. Po chwili roześmiał się Atlas, po czym do przyjaciół dołączyli Zeus i Jack. Wszyscy śmiali się w głos jak dawniej, gdy byli chłopcami nieznającymi trudów życia.