Piękne i niebezpieczne. Arystokratki polskiego wywiadu - ebook
Piękne i niebezpieczne. Arystokratki polskiego wywiadu - ebook
Każda historia to materiał na scenariusz filmowy!
W działaniach wywiadów na całym świecie kobiety bardzo często odgrywały pierwszoplanową rolę, a nazwiska najsłynniejszych agentek na trwałe zapisały się w historii wszystkich znanych służb specjalnych zajmujących się szpiegostwem. Jerzy Rostkowski przypomina w swojej nowej pasjonującej książce niezwykłe, zdeterminowane i bezkompromisowe kobiety wywodzące się z kręgu arystokracji i bogatego ziemiaństwa, damy wywiadu, które podczas drugiej wojny światowej działały dla dobra ojczyzny i każdego dnia ryzykowały życie – Władysławę Srzednicką-Macieszę, Krystynę Skarbek, Klementynę Mańkowską i wiele innych.
Kategoria: | Historia |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 978-83-8188-801-1 |
Rozmiar pliku: | 3,5 MB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
W zbieraniu materiałów do tej książki w przeróżny sposób pomagało mi bardzo wiele osób i bez ich bezinteresownego wsparcia praca ta niewątpliwie nie mogłaby powstać w obecnym kształcie. Pragnę im wszystkim serdecznie podziękować i jednocześnie proszę, żeby wybaczyć, jeśli kogoś nie wymieniłem – zapewne zrobię to osobiście.
Serdeczne podziękowania składam wszystkim Rodzinom Muszkieterskim – przedstawicielom rodów, które pozyskały najwyższy mój szacunek przez bohaterski udział ich przodków w boju na cichym froncie. Są to: Henryk Grocholski, Krzysztof Mańkowski, Ludwik Plater-Zyberk, Małgorzata Plater-Zyberk, Mirosław Rzepka, Marek Skóra, Andrzej Szadkowski, Lech Żołnierz-Piotrowski, Piotr Zduńczyk.
Równie gorąco dziękuję wszystkim bezinteresownym osobom, jakie wsparły mnie, dostarczając materiały dokumentalne, które wykorzystałem w tej i spożytkuję w następnej, przygotowywanej już książce. Należą do nich: Maria Blichiewicz, płk Andrzej Furman, Stanisław Jankowski, Stanisław Januszewski, prof. Hubert Królikowski, Jan Larecki, Joanna Lipka – Centrum Zarządzania Bezpieczeństwem, Jan Mazanka, Mariusz Olczak, Kazimierz Prokopczyk, Rafał Skrzypek, Bożena Solańska, Bartłomiej Szyprowski, Krzysztof Tarnowski, Dorota Zawacka.
Bardzo dziękuję osobom, które włączyły się w działania promocyjne dotyczące mojej pracy pisarskiej. Są to między innymi: Dorota Bracichowicz, Aneta Chyc, Artur Jodłowski, Zbigniew Kański, Grzegorz Kielesiński, Małgorzata Kosowicz, Piotr Koper, Jarosław Kruk, Marcin Malenczyk, Marcin Nurek, Wiesław Stępień, Michał Syper, Bogusław Tobiszowski.
Głęboki ukłon składam lekarzom z zaangażowaniem dbającym o zdrowie moje i rodziny, przez co zapewnili mi warunki do spokojnej pracy. Należą do nich: prof. Mariusz Korkosz, dr Mariusz Skopek, dr Dorota Telesińska-Jasiówka.OD AUTORA
Książka ta nie mogłaby powstać bez wcześniejszego opracowania dotyczącego podziemnej organizacji wywiadowczej z okresu drugiej wojny światowej o nazwie Muszkieterzy. Kierowana przez Stefana Witkowskiego, polskiego wynalazcę, a w okresie międzywojennym głęboko zakonspirowanego oficera wywiadu, wielka struktura wywiadowcza opierała się przede wszystkim na działaniu mądrych, zdeterminowanych i bezkompromisowo działających kobiet wywodzących się z kręgów naszej arystokracji lub bogatego ziemiaństwa. One to właśnie lub ich koleżanki z innych organizacji działające dla dobra ojczyzny i każdego dnia ryzykujące życie staną się głównymi bohaterkami poniższego opracowania. Często pomniejsza się ich rolę, odsuwając w zapomnienie, a przecież bez nich, bez ich odwagi, szerokich kontaktów w całej Europie i umiejętnego wykorzystywania otrzymanego wykształcenia i znajomości języków obcych, pochodzenia, wrodzonej inteligencji, a często nieprzeciętnej urody, działanie organizacji i komórek konspiracyjnego wywiadu byłoby wielokrotnie mniej skuteczne. Winniśmy zachować je nie tylko w naszej wdzięcznej pamięci, lecz także na kartach książek oraz podręczników akademickich. Niech w ten sposób pozostaną z nami na zawsze.
Zbierając i porządkując materiały do tej książki, nie mogłem wyjść ze zdziwienia. Takie wspaniałe kobiety, wyjątkowe osobowości, ich działania żywcem przypominające dokonania sławnego agenta 007 Jamesa Bonda z powieści Iana Fleminga. Nic nie zostało wymyślone. Wszystko zdarzyło się naprawdę. Te kobiety takie właśnie były, tak działały, tak balansowały na granicy życia i śmierci, a my? My nic prawie nie wiemy. Nie przekazujemy ich historii z pokolenia na pokolenie jako najchlubniejszych kart naszych dziejów, jako wzorców postępowania kształtujących charaktery naszych dzieci i wnuków. Nawet gorzej – MY ZAPOMINAMY, a ich dokonania odgrzebywać trzeba z kurzu archiwalnych dokumentów i z mroków odległych wspomnień członków rodzin. Po wielekroć zadawałem sobie pytanie – dlaczego? Odpowiedź przychodziła powoli i rodziła się z atmosfery kolejnych rozmów ze świadkami wydarzeń, z rodzinami moich bohaterek, które stać się przecież powinny bohaterkami naszymi, wszystkich moich rodaków, wszystkich Polaków. Odpowiedź zamykała się w jednym słowie – ARYSTOKRACJA. To słowo w polskiej powszechnej świadomości społecznej nigdy nie miało w pełni pozytywnego wydźwięku. Przy całej szczególnie w Polsce widocznej przepaści wiążącej się ze statusem materialnym warstw społecznych dokonania arystokracji na polu kształcenia podległych jej stanów, poprawy ich warunków życia drogą reform własności i systemu podatkowego lub z czasem ochrony stanu posiadania niknęły w masie negatywnych opinii oraz zawiści. Do tych negatywnie opiniotwórczych głosów przyłączała się często drobna szlachta, ponieważ w polskich realiach prawnych jedności szlacheckiej owi „lepiej urodzeni” nie powinni, zgodnie z powszechną zasadą „szlachcic na zagrodzie równy wojewodzie”, wyróżniać się z pozostałej szlacheckiej braci. Często kłuł w oczy stan posiadania arystokratów i wynikające z niego skupienie w rękach arystokracji najważniejszych urzędów publicznych, a tym samym automatyczne dążenie do odrębności, stając się podłożem dla na poły negatywnego określenia arystokratów „możnowładcami”. Dla ogółu narodu mniej ważne, wręcz niewidoczne, były szkoły, biblioteki, kształcenie i sponsorowanie zdolnej młodzieży z uboższych warstw społecznych, a tym samym rozwój oświaty, nauki, kultury i sztuki możliwy dzięki różnorodnym działaniom polskiej arystokracji.
Nie ma potrzeby ukrywać, że środowisko arystokracji polskiej, w największej części wyjątkowo postępowe, kierujące się twardymi zasadami moralnymi i wyjątkowym patriotyzmem, musiało mieć w swych ramach jednostki wymykające się jakimkolwiek pozytywnym ocenom, lecz wyjątki potwierdzają regułę. Charakterystyczne wydają się w tym miejscu słowa, jakie umieścił w swych pamiętnikach ustosunkowany literaturoznawca i krytyk literacki Wacław Lednicki, wspominając całkowicie zapomnianego przez nas hrabiego Hieronima Tarnowskiego – „uczciwy, nieskończenie prawy i mocno przywiązany do zasad religijnych i moralnych”. Można je odnieść do szerokich kręgów przedwojennej polskiej arystokracji.
Po drugiej wojnie światowej Polska znalazła się w strefie wpływów komunistycznych Związku Sowieckiego, a „strefa wpływów” oznaczała brutalne panowanie. Polska arystokracja stała się źródłem czarnych jedynie obrazów przedwojennego społeczeństwa dla całej propagandy PRL i, co najgorsze, dla systemu szkolnictwa oraz wychowania młodzieży. To piętno złych wyzyskiwaczy budujących fortuny na ludzkiej krzywdzie, utrwalane przez pokolenia komunistów, pokutuje do dziś i często daje o sobie znać w niechętnym stosunku społeczeństwa do potomków starych rodów. Jestem przekonany, że teraz w wolnej Polsce nadeszła pora, żeby usunąć zasłonę niepamięci z przedstawicieli warstwy społecznej, która przez wieki tworzyła historię i kulturę naszego kraju, a w czasie ostatniej wojny była niejednokrotnie wzorem poświęceń dla umiłowanej ojczyzny. Pochylmy więc z szacunkiem głowy przed nimi – arystokratkami polskiego wywiadu.WSTĘP, CZYLI HISTORIA BARDZO ODLEGŁA
Kobiety i wywiad. Moda czy konieczność? Co kierowało mną podczas wybierania tego tematu? Pora odpowiedzieć na to zasadnicze pytanie.
W działaniach wywiadów na całym świecie agentki bardzo często odgrywały ważną, niejednokrotnie zasadniczą rolę, a ich nazwiska na trwałe zapisały się w historii wszystkich znanych służb specjalnych zajmujących się szpiegostwem. Wymienienie ich wszystkich zajęłoby znaczną część tej książki, więc wspomnę jedynie panie, które przyniosły swym mocodawcom usługi nie do przecenienia.
Dawno, dawno temu… Tak właśnie należy szukać śladów pierwszej kobiety szpiega, której historię opisano. Cofnąć się należy do 350 roku p.n.e, kiedy to król perski Artakserkses III na czele trzystutysięcznej armii rozpoczął wyprawę przeciw Syrii. Opisy tych wydarzeń odnaleźć możemy w Starym Testamencie, odszukując tam wśród 46 ksiąg kanonu chrześcijańskiego bardzo interesującą Księgę Judyty. Autorzy nadali tam prawdopodobnie Artakserksesowi imię Nabuchodonozor, a w interesującej nas części dotyczącej pięknej i mądrej kobiety szpiega występuje Holofernes, dowódca wojsk, które ukarać mają mieszkańców Judei za brak poparcia. Kiedy armia dociera pod Betulię, jedną z twierdz strzegących podejść do Jerozolimy, miasto staje do obrony, lecz brak wody grozi niechybną klęską. Wtedy to pojawia się bogata wdowa Judyta. Opisywana jest nieco lakonicznie, jak na Stary Testament przystało, ale nader wymownie. Jak zanotowali autorzy: „Była piękna i na wejrzenie bardzo miła. Mąż jej Manasses pozostawił jej po sobie złoto, srebro, sługi, służące, bydło i rolę. A ona tym zarządzała”. Judyta pozwala sobie na zbesztanie naczelników miasta za brak wiary i plany poddania najeźdźcom. Podejmuje się w czasie pięciu dni ocalić miasto, mówiąc: „Posłuchajcie mnie, a dokonam czynu, który pozostanie w pamięci z pokolenia na pokolenie dla dzieci naszego narodu. Stańcie tej nocy przy bramie, a ja wyjdę z moją niewolnicą, a w tych dniach, po których obiecaliście wydać miasto wrogom naszym, Pan za moim pośrednictwem nawiedzi Izraela. Wy zaś nie dopytujcie się o mój czyn, albowiem nie powiem wam, dopóki nie dokonam tego, co chcę uczynić”. Jak powiedziała, tak zrobiła. Ubrana w piękne stroje i ozdoby ruszyła wraz ze służącą w kierunku obozu wrogich Asyryjczyków. Zatrzymana przez straże, mimo brutalnego przesłuchania, zdołała je przekonać, że informacje, jakie posiada, pozwolą zdobyć miasto bez żadnych strat. Wiadomości są jednak tak ważne, że musi je przekazać bezpośrednio naczelnemu wodzowi. Któż by śmiał w takiej sytuacji odmówić pięknej, bogatej kobiecie? Judyta otrzymała stuosobową asystę i udała się do asyryjskiego obozu, gdzie natychmiast oczarowała Holofernesa. Kiedy przekonała go, że potrafi doprowadzić do klęski obrońców, została jego miłym gościem. Przebywała w obozie przez trzy dni, uzyskując stopniowo pełną swobodę poruszania. Genialna agentka – piękna, sprytna i niebywale odważna. Przecież wspomniana swoboda uzyskana pod pozorem modłów pozwalała opracować drogi ucieczki i oswoić straże z jej osobą. Dnia czwartego Judyta uczestniczyła w uczcie, jaką wydał wódz Asyryjczyków, pragnący ją uwieść. Nadmiar wypitego wina uśpił jednak Holofernesa, którym cały czas, z pozoru czule, zajmowała się agentka. Gdy zostali sami, Judyta odcięła mu głowę jego własnym mieczem i z powodzeniem, przepuszczona przez straże, przeniosła ją do oblężonej twierdzy¹. Dnia następnego głowa asyryjskiego wodza zawisła na murach, a oblężeni uderzyli nagle na obóz nieprzyjaciela. Wojska asyryjskie pozbawione niespodziewanie dowodzenia poniosły sromotną klęskę, a Judyta została powszechnie czczoną bohaterką całego narodu.
Nie bez przyczyny opisuję tu dłużej historię pierwszej agentki przedstawioną w Starym Testamencie, obrazuje bowiem ona doskonale ponadczasowe reguły, które były, są i chyba zawsze będą aktualne w pracy szpiegów w spódnicy. No, może z jednym wyjątkiem – teraz częściej agentki przywdziewają spodnie, ale inteligencja, spryt, umiejętność wykorzystania urody i kobiecego wdzięku połączone z oddaniem sprawie, za którą walczą, zawsze stanowić będą dla tej części agentury cechy decydujące o powodzeniu misji. Jest wszakże faktem, że prócz wymienionych zalet agentek pochodzenie z wyższych lub powszechnie znanych warstw społecznych stanowiło zawsze atut równie ważny jak inne cechy. Tak było w przypadku Judyty i innych dam wywiadu, którym tę książkę poświęcam.
1.
Pamiętać trzeba, że ówczesna etyka wojenna w pełni dopuszczała, a nawet pochwalała ucinanie głów wrogom. Zwykle używano ich później jako elementu zastraszającego nieprzyjacielskie oddziały.KAT NIE ZDĄŻYŁ – WŁADYSŁAWA SRZEDNICKA MACIESZA
O Sławie marzy każdy, komu serce bije.
Dla Sławy się umiera, dla Sławy się żyje.
Ten dwuwiersz pochodzi z obszernego utworu poświęconego… No właśnie, teraz każdemu Czytelnikowi zapewne przychodzi do głowy mołojecka sława, dla której sienkiewiczowscy bohaterowie gotowi byli poświęcić życie. A jest to błąd. Niemały utwór nieznanego autora pochodzący z 1921 roku poświęcony jest kobiecie równie pięknej jak mądrej, do której wzdychali żołnierze Legionów Piłsudskiego. Miała na imię Władysława, lecz już w rodzinnym domu nazywano ją Sławą i takiego imienia używała przez całe życie. Lubiła je, więc także ja przy tym imieniu pozostanę, opisując jej życie i nieprawdopodobne dokonania.
Sława Srzednicka urodziła się 29 czerwca 1888 roku w małopolskiej wsi Karwin dzierżawionej od 1843 roku przez jej ojca Ścisława (Zdzisława) Srzednickiego herbu Pomian. Pochodząca z Podlasia rodzina¹ znana była z patriotyzmu i żywego zainteresowania sprawami ojczyzny. Nie mogło być inaczej, jeśli Zdzisław Srzednicki brał czynny udział w powstaniu styczniowym, a o jego odważnych, czasami wręcz brawurowych poczynaniach wspomina w swym pamiętniku inny uczestnik tych bitew, rotmistrz kawalerii Jan Newlin Mazaraki, opisując potyczkę z Kozakami w Sielcu 8 maja 1863 roku, kiedy przed 12 powstańcami uciekał cały oddział nieprzyjaciół:
W szeregach kawalerii było kilkunastu dawniejszych moich towarzyszów bończaków. Pomiędzy tymi miły bardzo Zdzisław Średnicki, który po dłuższej i cięższej chorobie powinien by już był zaniechać wojaczki. Ale prawdziwie żołnierska dusza w domu ostać się nie mogła. Wyrwała się też z łona rodziny i na nowe pobiegła boje. Cześć i sława takiemu Polakowi!
Rotmistrz pomylił oczywiście nazwisko przyjaciela, lecz wspomina o nim w swym pamiętniku jeszcze wielokrotnie.
Rodzina Srzednickich mieszkała w przytulnym domu w małopolskim Karwinie, niedaleko Wierzbna. Zdzisław Srzednicki poślubił Paulinę z Tomaszewiczów i wychowywał tam wraz z nią czwórkę dzieci – synów Tomasza, Juliana i Ludwika oraz wspomnianą córkę Władysławę, przez wszystkich domowników nazywaną Sławą. Sielskie życie rodziny przerwała tragiczna śmierć ojca rodziny 31 grudnia 1890 roku. Samotna wdowa wychowująca czwórkę dzieci nie mogła podołać zarządzaniu majątkiem i powróciła do rodzinnego Wieruszowa.
Sława otrzymała staranne wykształcenie, ale teraz rozpoczął się w jej życiu okres ciągłych podróży i przeprowadzek, który zdawał się nie mieć końca. W Warszawie ukończyła II Gimnazjum Żeńskie (1904), w Kuźnicach (dzisiejszej części Zakopanego), jak przystało na prawdziwą ziemiankę, uczyła się prowadzenia domu w Szkole Domowej Pracy Kobiet, prowadzonej przez Jadwigę Zamoyską, matkę znanego działacza społecznego, hrabiego Władysława Zamoyskiego². Osoby znające już nieposkromiony charakter Sławy zadziwiać może ten kierunek edukacji i wydarzenia, które nastąpiły niedługo później. Cóż, takie czasy. Zasobna ziemianka powinna właściwie prowadzić dom, a także wyjść za mąż niedługo po osiągnięciu pełnoletności. Zgodnie z tymi zasadami ślub dla odpowiednio wykształconej osiemnastolatki stawał się praktycznie koniecznością. Piękna Sława mogła wybierać i wybrała, choć, jak się niezadługo okazało, niezbyt właściwie. Poślubionym szczęśliwcem został Paweł Pawełkiewicz. Związek małżeński utrzymał się jedynie kilkanaście godzin. Przyczyny tak drastycznej decyzji podjętej przez Sławę powinny zostać raczej tajemnicą alkowy.
Niedługo później młodziutka dziewczyna zdecydowała się na wyjazd do Krakowa i podjęcie studiów w Polskiej Szkole Nauk Politycznych (PSNP), gdzie jej wykładowcami byli najwybitniejsi profesorowie prawa, ekonomii i nauk politycznych. Te właśnie studia stały się podstawą dla kształtowania dalszej drogi życiowej i całej kariery Władysławy Srzednickiej. Kraków okazał się także ważnym ośrodkiem dla kształtowania poglądów politycznych Sławy. Właśnie tutaj wychowana w patriotycznym duchu dziewczyna związała się z ruchami niepodległościowymi. W zaborze austriackim umiejętnie wykorzystano legalizację skautingu, tworząc jawną organizację Polskie Drużyny Strzeleckie. W jej ramach Sława razem z Zofią Zawiszanką (podczas drugiej wojny światowej i później Zofia Kernowa), w niedługim czasie oddaną przyjaciółką, organizowała wzorem Lwowa żeński oddział tychże Drużyn.
Piękna, młoda, inteligentna kobieta zaangażowana w działania niepodległościowe w Krakowie, przepełnionym studiującą, rozpolitykowaną młodzieżą. Tworzyły się koła toczące zażarte dyskusje dotyczące możliwości i metod starań o Polskę a Sława była bardzo często gorliwą uczestniczką takich spotkań. Przyjmowano ją zawsze z otwartymi ramionami nie tylko ze względu na inteligencję i sporą wiedzę. Nie da się ukryć, bardzo często wskutek jej wielkiej urody stawała się mile widzianym uczestnikiem wielu politycznych dysput. Zawiszanka, częsta jej towarzyszka, ze śmiechem nazywała „wzdychulcami” wianuszek panów otaczających Srzednicką. Czy Sława mogła dłużej być samotna? Jednym z wzdychulców był cztery lata od niej starszy Feliks Młynarski, absolwent Wydziału Filozoficznego Uniwersytetu Jagiellońskiego, wówczas już poważny i zaangażowany działacz polityczny (znany wiele lat później, podczas drugiej wojny światowej, z kierowania „okupacyjnym” Bankiem Emisyjnym w Polsce – i sygnowania swoim nazwiskiem złotówek będących w obiegu w Generalnym Gubernatorstwie, zwanych popularnie „młynarkami”). Związek był bardzo poważny, bo pojawiły się nawet wspólne plany małżeńskie, a nieodłączna Zofia Zawiszanka z pewnym podziwem nazwała Feliksa „czystej krwi intelektualistą zaangażowanym, podobnie jak Sława, we wspólną sprawę” (polityczną oczywiście). To zupełnie naturalne, gdyż Młynarski był również członkiem Drużyn Strzeleckich.
Nie spełniło się jednak marzenie Feliksa, dla którego Sława była inspiracją do napisania poważnego dzieła pt. _Zagadnienia niepodległości_. W życiu Srzednickiej niczym piorun z jasnego nieba pojawiła się wielka miłość. Czym ujął Sławę cztery lata od niej młodszy mężczyzna? Zachwycona tą parą Zawiszanka pisała tak: „Swoich rówieśników ujmował przede wszystkim wyrazem szczególnego uduchowienia i wysubtelnienia. (…) Nikt się nie dowie, jak i kiedy ona także zrozumiała, że są dla siebie stworzeni. Przed siłą takiego przeświadczenia musiały ustąpić dawniejsze zobowiązania. Młynarski opuścił Kraków. Sława i Stach byli nierozłączni, jednakowa strzelistość budowy, subtelność rysów, duma w noszeniu głowy, jednaki w oczach ogień”.
Tą wielką miłością Srzednickiej był Stanisław Długosz, ps. Jerzy Tetera. Nic dziwnego nie było w podziwie Zawiszanki, zapewne skrycie, podobnie jak dziesiątki innych kobiet, podkochującej się w niebywale przystojnym, inteligentnym i elokwentnym młodzieńcu. To była naprawdę niebywała postać, która zachwyciła swoją osobowością nawet autora tej książki na tyle, że kilka słów więcej musi o niej napisać.
Częstochowianin i szlachcic herbu Wieniawa, był synem urzędnika Drogi Żelaznej Warszawsko-Wiedeńskiej Feliksa Długosza i Pauliny z Maszkich. Urodził się 23 marca 1892 roku. Niebawem rodzina przeprowadziła się do Warszawy, gdzie Stanisław ukończył szkołę średnią. Już wtedy zaangażował się w działalność polityczną – uczestniczył w strajku szkolnym i został przyjęty do niepodległościowej organizacji „Przyszłość”, grupującej starszych od niego uczniów szkół gimnazjalnych. Ogromny talent organizacyjny, literacki i krasomówczy pozwoliły młodzieńcowi szybko awansować w strukturach organizacyjnych i wysunąć się na ich czoło. Napisał wtedy słowa wielkie, słowa ponadczasowe, odnoszące się do całej idei narodowej i ludzi o nią walczących: „Niechaj Czyści biorą w ręce Sprawę ‒ ci ją dźwigną z prochu i nie dadzą paść ani w spiekocie letniej, ani w noc mroźną, ani w wichurze, ani w blasku. Ci dojdą do kresu”.
Został członkiem tajnego Polskiego Związku Wojskowego i warszawskiego oddziału tej organizacji pod nazwą Organizacji Wojskowej im. Waleriana Łukasińskiego, której zadaniem było prowadzenie działalności paramilitarnej w środowiskach młodzieży gimnazjalnej. Po aresztowaniu przez carską policję podczas zjazdu delegatów Związku Młodzieży Polskiej 2 kwietnia 1919 roku napisał w więzieniu strofy poruszające serce każdego Polaka, przesuwające go do czołówki ówczesnych poetów patriotycznych:
Na murze mojej celi nieznajoma ręka
nakreśliła już dzisiaj na pół starte zdanie:
„Jutro w Sybir etapem…” Szarzeją na ścianie
wyrazy, przed którymi dusza moja klęka.
Po wyjściu z więzienia i zdaniu matury rozpoczął studia na Wydziale Prawa UJ w Krakowie. Dopiero tu zaczęła się dla niego najprawdziwsza „patriotyczna robota”, o której tak sam pisał do przyjaciela:
W Krakowie wpadłem od razu w wir roboty i zajęć przedegzaminacyjnych uniwersyteckich. W polityce akademickiej w bieżącym półroczu nie angażuję się niemal wcale, natomiast wziąłem robotę wewnętrzną, zostawszy „arcykapłanem” krakowskim. Czynniejszy udział biorę w robocie wojskowej i wszedłem do krakowskiej redakcji „Zarzewia”. Poza tym pracuję luźno w Towarzystwie Szkoły Ludowej.
Nic w tym dziwnego, że w działaniach krakowskiej młodzieży Stanisław poczuł się niczym ryba w wodzie i natychmiast został w pełni zaakceptowany. Był przecież już członkiem tajnej Armii Polskiej i jako jej przedstawiciel zakładał Polskie Drużyny Strzeleckie, a w TSL organizował odczyty o treściach historyczno-patriotycznych i czynnie w nich uczestniczył. Był też członkiem stowarzyszenia akademickiego „Znicz”, które odgrywało rolę ekspozytury tajnej Armii Polskiej, i niebawem został jego przewodniczącym. Cóż, poeta i patriota z prawdziwie młodopolskim, gorejącym sercem, ale… Właśnie owo „ale” jest dla tej wspaniałej osobowości niesłychanie ważne. Romantyzm nigdy nie przysłaniał mu rzeczywistości, co wielokrotnie się zdarzało młodym ludziom z tamtych czasów. Na studiach wszystkie egzaminy na Wydziale Prawa zdawał bardzo regularnie, a prócz tego odnalazł w sobie nową pasję, historię, i w niedługim czasie również w tej dziedzinie potrafił wybić się daleko ponad przeciętność. Profesor Wacław Tokarz prowadził wówczas (1912/1913) „ćwiczenia historyczne” w ramach Seminarium Historycznego Uniwersytetu Jagiellońskiego. Stanisław Długosz, któremu zawsze najbliższe były wszelkie działania zmierzające do odzyskania niepodległości i którego wręcz fascynowała tragiczna i wspaniała historia narodu, stał się pilnym słuchaczem również i tych wykładów i sam, niezależnie, konsekwentnie studiował skomplikowaną historię powstania styczniowego. Rezultatem były jego własne, przemyślane i trafne w swej wymowie publikacje pozwalające ustawić go w jednym szeregu z innymi historykami tego okresu.
Stanisław i Sława, Sława i Stanisław – dwoje ludzi, których nie dzieliło nic, a łączyło wszystko. Pochodzenie, wykształcenie, to samo środowisko, poglądy polityczne i społeczne, działalność na tożsamych polach w połączeniu z niewątpliwą atrakcyjnością fizyczną obojga młodych ludzi stanowiły mieszankę wybuchową, której skutkiem mogły być jedynie wzajemna fascynacja i wielka miłość. Czasy były jednak bardzo trudne dla zakochanych. 28 lipca 1914 roku Austro-Węgry wypowiedziały wojnę Serbii, 1 sierpnia Niemcy – Rosji, a 3 sierpnia Niemcy – Francji i Austro-Węgry – Rosji. Rozpoczęła się tragedia pierwszej wojny światowej. Stanisław przebywał wtedy w Warszawie, a wojenne wieści napełniły go prawdziwym lękiem. Mógł przecież otrzymać szybkie powołanie do rosyjskiej armii, a do tego nie mógł dopuścić. Już 5 sierpnia wyruszył w kierunku Krakowa, żeby zameldować się w szeregach pierwszych oddziałów strzeleckich. Nie zdążył choćby i pożegnać się ze Sławą. Nie mógł zdążyć, bo 1. kompanię kadrową sformowano na Oleandrach 3 sierpnia, a 6 sierpnia maszerowała już ona w stronę Miechowa. Tam właśnie Długosz spotkał maszerujących strzelców i natychmiast zaciągnął się jako zwykły szeregowiec do piechoty. Wykształcenie i umiejętności Stanisława predestynowały go jednak do wyższych funkcji i bardzo szybko został przydzielony w randze oficera do Oddziału Wywiadowczego 1. pułku piechoty Legionów Polskich.
Sława w tym czasie spędzała wakacje w Wieruszowie, rodzinnym majątku, do którego przeprowadziła się jej matka po śmierci męża. Przesuwająca się linia frontu odcięła ją od Krakowa i od, jak sądziła, przebywającego tam Stanisława. Udało się jej tam dotrzeć dopiero w październiku, ale Długosza już nie zastała. Może praca w wywiadzie zdoła nas zetknąć, pomyślała zapewne, wiedząc o przydziale ukochanego. Wstąpiła do utworzonego w Legionach Żeńskiego Oddziału Wywiadowczego kierowanego przez Aleksandrę Szczerbińską (późniejszą żonę Piłsudskiego).
Nie sposób pominąć choćby krótkiego omówienia działań tej wyjątkowej i niebywale zasłużonej jednostki, której utworzeniu początkowo przeciwny był nawet Józef Piłsudski, nieprzychylny wobec formowania jakichkolwiek frontowych oddziałów kobiecych. W roli kurierek i wywiadowczyń właśnie kobiety dzięki doskonałemu przygotowaniu sprawdzały się wyśmienicie. Już 2 sierpnia wywiad w okolicach Słomnik przeprowadziła wspominana wcześniej Zofia Zawiszanka, a 7 sierpnia z podobnym zadaniem wyruszyła w kierunku Miechowa Aleksandra Szczerbińska.
Sława Srzednicka zadania bojowe rozpoczęła, jak wiadomo, nieco później, a jej celem był Piotrków. Miała przewieźć stamtąd wiadomości do Warszawy, a w drodze prowadzić rozpoznanie jednostek rosyjskich. Polecenia wykonała na tyle dobrze, że już w grudniu otrzymała z koleżanką zadanie znacznie szersze i trudniejsze. Należało ponownie przedostać się przez linię frontu do Warszawy, wioząc ze sobą bardzo kompromitujący bagaż. Były nim nie tylko nominacje i rozkazy dla powstającej tam Polskiej Organizacji Wojskowej, ale również spora suma pieniędzy dla niej przeznaczona. Niepokorna Sława ukryła ponadto w walizce sporą liczbę nielegalnych, a więc kompromitujących w przypadku rewizji druków. Sytuacja była bardzo trudna. Front ustabilizował się wówczas na Wiśle, przekształcając się w wojnę pozycyjną (Niemcy zajęli Płock dopiero w lutym 1915 roku). Walk w tym czasie nie było, ale obie strony niewątpliwie skrzętnie pilnowały swoich pozycji. Kobiety na potrzeby misji stworzyły legendę, według której muszą przedostać się do bardzo chorej matki. Musiały jednak wyglądać zupełnie niewinnie. Odpowiednio wybrane i dopasowane stroje mogły nie wystarczyć. Sława wpadła wtedy na pomysł, który musiał, jak się okazało, skutecznie zapewnić im dodatkowy kamuflaż. W podróż zabrały ze sobą wyżła o imieniu Reks. Kto by się spodziewał misji szpiegowskiej po dwóch młodych kobietach z walizkami i PSEM?
Pierwsza część trasy została pokonana na mocy porozumienia przy niemieckiej pomocy. W rejon pustych okopów na ziemi niczyjej walizki pomógł kobietom przenieść niemiecki oficer. Dalej musiały posuwać się same w kierunku pierwszych rosyjskich placówek za zniszczonym mostem przez Wisłę w Płocku. Czekały w pustym okopie, w coraz gęściej padającym śniegu, na nadejście wczesnej zimowej nocy. Później zaczęły nawoływać coraz głośniej. Kiedy pojawili się Rosjanie, z wyraźną obawą oczekujący niemieckiej zasadzki, Sława zaczęła tłumaczenia zgodnie z ustaloną wcześniej legendą. Chora mama w szpitalu, konieczna pomoc… Cisza panująca w okopach – Niemcy wiedzieli przecież o misji polskich wywiadowczyń – uspokoiła Rosjan. Kilku żołnierzy przeprowadziło kobiety i psa po belkach częściowo zrujnowanego mostu na drugą stronę Wisły i… frontu. Podejrzane doprowadzono do budynku rosyjskiego dowództwa. Wywołały sporą sensację, ale przyjęto je na tyle dobrze, że Sławą, kaszlącą po mrozie w okopach i nagłym przejściu do ciepła w budynku, zajął się wojskowy lekarz. Przesłuchanie było dokładne i wnikliwe, lecz wywiadowcza legenda sprawdziła się bardzo dobrze. Najtrudniejsza chwila nadeszła, gdy Rosjanie rozpoczęli rewizję walizek. Jedna z nich groziła przecież całkowitą dekonspiracją polskich wywiadowczyń. Sława jednak nigdy nie traciła opanowania i przytomności umysłu. Nagle „przypomniała sobie”, że ma ze sobą rewolwer, wyjęła broń z kieszeni płaszcza i szybko położyła na stole. Wybuchło wielkie zamieszanie, ale kwestia zrewidowania ostatniej walizki stała się mało istotna. Oczywiście kobiety natychmiast zamknięto w areszcie (razem z psem) do dyspozycji wyższego dowództwa.
Następnego dnia całą podejrzaną trójkę przewieziono do dowództwa pułku. Tu zadziałały najwyraźniej uroda i wdzięk kobiet. Nie było żadnego ostrego przesłuchania, a na stole pojawiły się kawior i szampan. Mimo wszystko zastanawiano się przez cztery dni, co zrobić z tak nietypowymi „jeńcami”. Prawdopodobnie nieco znudzonym oficerom odpowiadało towarzystwo młodych i pięknych niewiast. W końcu przeważyła opinia jednego z nich, który patrząc na Sławę, stwierdził, że kobieta z tak pięknymi i niewinnymi oczami nie może być szpiegiem. Zapisano jednak skrzętnie warszawski adres, który podały panie, i pomagając oczywiście nieść walizki, odwieziono je na dworzec kolejowy, skąd udały się do Warszawy. Pewien porządek jednak był nawet w strefie przyfrontowej, kilka dni później bowiem pojawił się rosyjski żandarm i sprawdził obecność.
Karkołomna operacja zakończyła się pełnym powodzeniem i należy pamiętać, że taką łączność z Warszawą znajdującą się po drugiej stronie frontu nawiązały prócz Srzednickiej jedynie dwie osoby.
Sukces Sławy odbił się na tyle szerokim echem, że informacje o nim dotarły do samego Piłsudskiego. Konsekwencją była następna, równie trudna, jeśli nie trudniejsza misja – do Kijowa. Od dawna trwała tam działalność konspiracyjna na bazie Związku Walki Czynnej i oddziałów Drużyn Strzeleckich. Już w 1914 roku Józef Bromirski, Henryk Józefski i Tadeusz Jaroszewicz założyli tam tajną organizację niepodległościową o nazwie „Dniepr”, zajmującą się nie tylko szerzeniem idei konieczności walki zbrojnej z Rosją, ale również werbowaniem młodzieży do Legionów i głoszeniem konieczności walki o niepodległość ojczyzny. Pod koniec 1914 roku „Dniepr” został włączony w skład POW, a dowódcą na Ukrainie mianowano Józefa Bromirskiego, który przyjął pseudonim „komendant Jot”. Organizacja rozwijała się nadzwyczaj prężnie. Wysyłała nawet do kraju transporty broni długiej, amunicji i dynamitu, ale borykała się z trudnościami polegającymi na braku profesjonalnie wykonanych fałszywych dokumentów i broni krótkiej. Początkowo takimi przerzutami zajmował się sam Bromirski – miał 50 lat, a kontrole główną uwagę zwracały na młodzież. Podobną rolę siedmiokrotnie pełniła kurierka oddziału lotnego POW w Warszawie, Wanda Piekarska, ale twarze mogą być zapamiętane przez kontrolujących, a doświadczonych kurierów brakowało. W początkach 1915 roku polecenie wyjazdu do Kijowa otrzymała Władysława Srzednicka. Miała przewieźć dokumenty i pewną liczbę pistoletów. Nie była to bezpieczna podróż. Liczne kontrole i rewizje w pociągu groziły całkowitą dekonspiracją, a jakby tego było mało, w jednym z wagonów pociągu, którym jechała Sława, wybuchł pożar. Do stolicy guberni kijowskiej dzielna kurierka dojechała jednak bez większych przeszkód. Nie mogła jednak wracać bez odwiedzenia znajomych we Lwowie i również tam okazała się bardzo pomocna – na bazie Związku Walki Czynnej i Polskich Drużyn Strzeleckich współorganizowała komórkę Polskiej Organizacji Wojskowej w tym mieście. Ze względu na działania wojenne droga powrotna Srzednickiej prowadzić musiała przez Odessę, Rumunię i Austrię, a trwała do lipca 1915 roku, gdyż w Austrii była parokrotnie aresztowana. Wspaniała kurierka sprawozdanie z misji składała bezpośrednio Józefowi Piłsudskiemu. Po powrocie czekały na nią dwie wiadomości – jedna smutna, a druga tragiczna. Dowiedziała się, że jej jednostka macierzysta, Żeński Oddział Wywiadowczy I Brygady, została rozwiązana decyzją władz austriackich. Służyło w niej 46 kobiet, a 20 z nich Józef Piłsudski w 1917 roku odznaczył cenną odznaką I Brygady „Za Wierną Służbę”. Druga wiadomość, ta tragiczna, dotyczyła ukochanego – Stanisława Długosza. Dowiedziała się Sława, jak pełną bohaterskich dokonań drogę bojową przebył jej Stach. Gdy w drugiej połowie grudnia 1914 roku tworzono I Brygadę Legionów Polskich, został on dowódcą II plutonu 3. kompanii IV batalionu w 5. pułku piechoty Legionów. Niedługo później, awansowany do stopnia podporucznika, dowodził I plutonem tejże kompanii. W bojach odznaczał się męstwem i rozwagą, a uczestniczył w najcięższych bitwach Brygady: pod Łowczówkiem koło Tarnowa, w walkach pozycyjnych nad Nidą, bitwie pod Konarami koło Opatowa, pod Tarłowem (Reduta Tarłowska) i w walkach nazywanych później bojem pod Kamionką. Te ostatnie charakteryzowały się dużą rozległością, ponieważ obejmowały wiele okolicznych wiosek – Kozłówkę, Rudkę Gołębską, Rudno, Ciemno, Samoklęski i inne. Właśnie Samoklęski stały się szczególnie tragicznym miejscem dla Srzednickiej³. Właśnie tam 6 sierpnia 1915 roku poległ na polu walki jej ukochany Stach.
Okoliczności śmierci Stanisława Długosza owego feralnego 6 sierpnia tak opisał jeden z jego najbliższych przyjaciół, wówczas towarzysz walk, Roman Starzyński:
Wyszedłem z okopku. Podszedłem do mego sąsiada, ppor. Podolskiego. Przestrzega mnie, abym się jednak skrył, bo „Pukajło” może mnie wziąć na cel. Ja mu jednak odpowiadam: „Złego diabli nie biorą, Długosza uśmiercili pod Konarami, a dotąd żyje, mnie uśmiercili pod Majdanem, to widać będę żył!”
W tym właśnie momencie nadchodzi po linii wiadomość: „Ppor. Długosz – ranny”. Zrobiło to na mnie duże wrażenie. Biegnę wzdłuż linii na lewe skrzydło na odcinek 4. kompanii. Zatrzymuje mnie jednak komendant tej kompanii, ppor. Tunguz-Zawiślak, i kategorycznie zabrania posuwania się dalej, bo Moskale coraz goręcej strzelają. Nadchodzi dalsza wiadomość od I plutonu 4. kompanii: „Ppor. Długosz nie żyje”. Nie dadzą mi go nawet zobaczyć, a już go nigdy więcej widzieć nie będę. Okazało się, że kiedy deszcz ustał, żołnierze I plutonu 4. kompanii, chcąc się ogrzać i wysuszyć, zapalili na linii ognisko. Ppor. Długosz, widząc to, obawiał się, że ognisko to będzie znaczyć naszą linię, zwłaszcza wobec zbliżającego się zmroku, polecił ognisko natychmiast zgasić. Kpr. Goldenberg-Burski nie wykonał rozkazu, ppor. Długosz wyskoczył więc ze swego okopku, chcąc go zmusić do posłuszeństwa, i pobiegł do ogniska. Kiedy wracał do siebie, jakaś zbłąkana kula trafiła go prosto w serce. Żył jeszcze dwie minuty. I zginął jeden z najszlachetniejszych typów naszego pokolenia, jeden z najwspanialszych żołnierzy, jeden z najlepszych wśród ówczesnej młodzieży, jeden z tych, którzy nie powinni byli zginąć, bo byli Polsce potrzebni.
Po śmierci Herwina i Łuby śmierć Tetery była trzecią z kolei, która mię głęboko obeszła. Przygnębiony byłem bardzo, bo odszedł człowiek jeden z najbliższych mi z ostatniego okresu życia legionowego, jeden z tych, z którymi prowadziło się „długie rodaków rozmowy” o Polsce, o jej przyszłości i dalszych losach.
Nazajutrz rano wybrałem się do Samoklęsk na pogrzeb śp. Stanisława Długosza. Wobec tego, że iść musiałem pod ogniem, spóźniłem się nieco, nie obliczywszy dokładnie czasu, który był mi potrzebny na przebycie z górą 2 km zapola. Na rozstaju dróg w Samoklęskach stała już cała 4. kompania. Był także komendant pułku mjr Berbecki z adjutantem ppor. Trapszo, było też grono oficerów z różnych batalionów, spośród przyjaciół, kolegów i bliższych znajomych śp. Długosza. Pogrzeb na froncie to krótka ceremonia. Przemówił komendant pułku, żegnając towarzysza broni. W ciszy spuszczono do grobu trumnę poległego. A jednak pogrzeb ten na wszystkich wywarł głębokie wrażenie. Było coś potężnego w tej skromności pogrzebu jednego z najdzielniejszych bojowników o wolność narodu!
Kochali Długosza żołnierze, kochali przyjaciele, a Władysława Srzednicka…
Sława prawie oszalała z bólu. Mimo że nie łączył jej z Długoszem żaden oficjalny związek, przyjęła jego nazwisko – Długoszowa. Bardzo długo nosiła żałobę. Odsunęła się od koleżanek i przyjaciół. Tygodniami męczyły ją senne koszmary, w których na przemian widziała Stacha żywego, pozbawionego świadomości w wojennym szpitalu, albo martwego w polu. Zasypiała i budziła się, powtarzając w pamięci strofy jego wiersza:
Ano, trzeba pieczętować krwią,
co się kiedyś wyszeptało skrycie,
trzeba młode dziś położyć życie,
trzeba młodą pieczętować krwią!…
Zapraszamy do zakupu pełnej wersji książki
1.
Linia karwińska Srzednickich (istniała także linia złotnicka).
2.
Ciekawostką jest fakt, że zarządcą dóbr kórnickich i zakopiańskich hrabiego Zamoyskiego był Wincenty Szymborski, ojciec Wisławy Szymborskiej, późniejszej laureatki Nagrody Nobla w dziedzinie literatury.
3.
Warto w tym miejscu wspomnieć, że w tym samym miejscu i czasie ranny został Edward Pfeiffer z oddziału harcerskiego zmobilizowanego wcześniej w Łodzi pod dowództwem Jerzego Szletyńskiego, późniejszy pułkownik Wojska Polskiego, w powstaniu warszawskim dowódca Grupy Śródmieście-Radwan.