- promocja
Piękne życie - ebook
Piękne życie - ebook
Wzruszająca powieść o siostrzanej miłości.
Historia, której nie sposób się oprzeć!
Emma i Agathe to siostry, które mimo dzielących je różnic od zawsze były sobie bliskie. Przez pięć lat z niepojętego powodu nie utrzymywały ze sobą kontaktu. Po śmierci ukochanej babci decydują się na spędzenie razem czasu w jej domu i uporanie się z przeszłością. Czy tydzień wystarczy, by wyjaśnić nieporozumienia i nadrobić stracone lata?
Piękne życie to ciepła, choć czasem bolesna podróż do dawnych czasów, kiedy siostrzana miłość była najważniejsza… i gdy przestawała taka być.
Pełna humoru historia o pięknym lecie w Kraju Basków i dzieciństwie, które uporczywie puka do drzwi.
Kategoria: | Proza |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 978-83-8230-774-0 |
Rozmiar pliku: | 1 000 B |
FRAGMENT KSIĄŻKI
5 SIERPNIA
EMMA
Godzina 14.32
Bramka nie jest zamknięta. Skrzypi, kiedy ją popycham, jakby wyrażała pretensje, że tak dawno mnie nie było. Biała farba odpadła miejscami, odsłaniając oryginalną czerń. Po włamaniu nalegałam, żeby Busia zainstalowała alarm, kilka czujników ruchu wokół domu i zamykała bramkę na klucz. Próbowała się wymigać pod różnymi pretekstami: „Kot będzie uruchamiał alarm”; „Nie będę mogła otwierać okien”; „Pan Malois ma alarm, ale nie zadziałał i okradli go”; „Za drogo”; „I tak nie ma tu czego ukraść”; „Daj mi spokój, Emmo, jesteś uparta jak twój ojciec”.
Zjawiłam się pierwsza. Okiennice są pozamykane, między płytami na tarasie rosną chwasty, krzaki pomidorów uginają się od owoców. Busia posadziła je w moje urodziny. Zaraz potem zadzwoniła do mnie, klęła na ziemię, która wbiła się jej pod paznokcie i nie dawało się ich domyć. „Posadziłam bawole serca, wiem, że je lubisz – powiedziała. – Zrobię ci porządną sałatkę, jak przyjedziesz”.
Obok bawolich serc rośnie krzak pomidorów koktajlowych, które Agathe lubi najbardziej. Zrywam jednego, wycieram o bluzkę i rozgryzam. Skórka ustępuje, miąższ tryska i wydostaje się na usta, cierpki sok spływa na język, przywołując natychmiast wspomnienie dzieciństwa.
– Już jesteś?
Wzdrygam się na dźwięk głosu Agathe. Nie słyszałam jej przyjścia. Obejmuje mnie i ściska, moje ręce zwisają luźno. W rodzinie nie jesteśmy raczej wylewni. Z wyjątkiem mojej siostry. Ona biegle włada serdecznością i przy każdej sposobności okazuje uczucia.
– Cieszę się, że cię widzę! – mówi, puszczając mnie. – Po takim czasie… – Urywa, mierzy mnie wzrokiem i kiedy jej oczy spotykają moje, wzbierają we mnie emocje. – Zdziwiła mnie twoja wiadomość – ciągnie. – Miałaś świetny pomysł. Coś mi się robi w środku, jak pomyślę, że dom Busi zostanie sprzedany, ale zdziwiłabym się, gdyby kochany wujcio postąpił inaczej. Dotąd upomina się o dwadzieścia centymów, które mi pożyczył, jak miałam osiem lat. Na pewno w innym życiu był parkometrem.
– To by tłumaczyło, dlaczego ma łeb kwadratowy.
– Taaa. Naciskasz nos i wylatuje bilet… To co, otwieramy dom?
Idę za nią do drzwi. Słońce pada na jej włosy, uwidoczniając w jasnej czuprynie białe nitki. Ściska mi się serce na widok tych świadków upływu czasu. Moja młodsza siostra nie starzała się, kiedy oglądałam ją codziennie. Od ostatniego spotkania minęło pięć lat i nagle Agathe dorosła.
– Nie wiem, gdzie wetknęłam klucz. – Wysypuje zawartość torebki na wycieraczkę, długi klucz z brązu spoczywa między paczuszkami gumy do żucia i papierosami. – Jest!
Wolałabym, żeby go nie było. Żebyśmy odeszły, nie mogąc dostać się do środka, żebyśmy musiały zrezygnować. Chciałabym cofnąć swoją propozycję, aby po raz ostatni spędzić tu z siostrą urlop jak w czasach dzieciństwa, zanim dom przejdzie na własność innych. Chciałabym nigdy się nie przekonać, jak to jest, gdy drzwi się otwierają, ale już nie słychać głosu babci proszącej, żebyśmy zdjęły buty.WCZORAJ
WRZESIEŃ 1986
EMMA – 6 LAT
Agathe znowu narobiła w wannie. Jej kupa pływa wszędzie dookoła mnie. Mama z krzykiem wyciąga Agathe z wody. Często krzyczy, odkąd ona jest.
Jak tata wraca z pracy, mama opowiada. Tata się śmieje i ona też. Daję im całuska.
Jutro zaczynam szkołę. Mam nadzieję, że będę w klasie z Cécile, ale nie z Margaux. Za bardzo zgrywa ważniaczkę z tymi długimi włosami, no i jeszcze mi powiedziała, że jestem głupia, bo nie umiem jeździć na rowerze na dwóch kółkach.
Też chcę mieć długie włosy, ale mama się nie zgadza. Mówi, że za dużo kłopotu z myciem, bo są kręcone. Obcina mi je na krótko pomarańczowymi nożyczkami. Jak urosnę, będę miała długie włosy jak Margaux.DZISIAJ
5 SIERPNIA
AGATHE
Godzina 14.35
Jeszcze nie postawiłam nogi w domu, a już zaczyna wyć alarm. Jedyny plus, to że powstrzymuje łzy. Emma podskakuje jak popcorn i zatyka uszy palcami. Uwaga na później: jeśli postanowię gdzieś się włamać, nie mogę prosić siostry, by mi towarzyszyła.
Wstukuję kod na klawiaturze. Busia podała mi go, kiedy leżała w szpitalu, żebym przychodziła karmić kota.
Osiemdziesiąt osiemdziesiąt pięć.
Lata urodzin jej dwóch wnuczek.
Otwieram okiennice na dole, Emma ma to zrobić na górze. Dołączam do niej w sypialni Busi, stoi bez ruchu przed komodą. Kasetka z biżuterią jest otwarta. Pusta. Emma kręci głową.
– Widocznie parkometr przypomniał sobie, że miał matkę.
– Dużo bym dała, żeby zobaczyć jego minę, jak się dowie, że większość błyskotek to imitacja.
– Wie, że tu jesteśmy?
– Nie. Nie rozmawiałam z nim od pogrzebu.
Zapada cisza. Wymówiłam słowo zakazane. Emma nie przyjechała na pochówek Busi. Miała jakoby ze szkołą wycieczkę, której nie mogła odwołać. Nie bardzo umiem zgadnąć, jaki to kierunek był ważniejszy od pożegnania naszej babci, ale nie byłam najwłaściwszą osobą, która mogłaby ją ściągnąć.
Wracamy do salonu. Na drewnianym stoliku nakrytym woskowanym obrusem leży program telewizyjny otwarty na dwudziestym siódmym maja. Jabłka w koszyczku zwiędły. „Weź sobie ser i owoce – powiedziała mi Busia, kiedy ją odwiedziłam w szpitalu. – Pewnie trochę tu zostanę, zepsują się”.
Odmówiłam, żeby nie zapeszyć. Poprawa następowała z dnia na dzień, lekarze byli dobrej myśli. „Nie sądzisz chyba, że zjem ten twój ohydny ser – odparłam. – Samo otwarcie twojej lodówki może zdziesiątkować miasto. Nie rozumiem, czemu z takim uporem produkują jakieś bomby atomowe, skoro mamy poczciwego camemberta. – Roześmiała się, więc dodałam: – Jak myślisz, czemu straciłaś wszystkie zęby? To nie wiek, Busiu, tylko zapach”.
Salowa przyniosła kolację, Busia uśmiechnęła się na widok plastra jakiegoś paskudnego sera zapakowanego w celofan, pocałowałam ją w czoło i obiecałam, że wpadnę jutro. O czwartej pięćdziesiąt sześć rano udar rozleglejszy niż poprzedni zabrał wszystkie nasze jutra.
Emma otwiera lodówkę.
– Trzeba iść na zakupy.
– Możemy chyba załatwić to jutro, nie? Mam ochotę skoczyć raczej na plażę. Jest tak pięknie, skorzystajmy z pogody, bo tutaj nigdy nie utrzymuje się długo.
Nie musi powtarzać, co jest priorytetem, rzuca mi wystarczająco wymowne spojrzenie. Siada przy stole i zaczyna sporządzać listę. Sielanka przetrwała raptem kilka minut, wróciła sztampa, jakbyśmy rozstały się wczoraj.
– Co jesz na śniadanie?
– Kawę – odpowiadam, starając się ukryć zawód.
Zapisuje. Włosy ma bardzo krótkie, z profilu wykapana nasza matka. Nigdy wcześniej nie zauważyłam, że taka jest do niej podobna. Zdaje się, że ja dostałam wszystko po ojcu – szczególnie nos. Sama nie wiem, czy jestem za to wdzięczna, myślałam nawet o poprawieniu go chirurgicznie, ostatecznie się jednak nie zdecydowałam – taki, jaki jest, może się przydać. Jeśli na przykład znajdę się kiedyś na statku i ster przestanie działać.
– Może dziś zrobimy cielęcinę? – proponuje Emma.
– Jestem wegetarianką.
– Od kiedy?
– Jakieś dwa, trzy lata.
– Aha. Kurczaka chyba jednak jesz?
– Nie. Ale możesz wziąć dla siebie.
– Ach nie, trudno. Zjemy rybę.
– Też nie jem.
– To czym ty się żywisz? Ziarenkami?
– Owszem, tylko ziarenkami. I kurde, muszę uważać, żeby nie przesadzić, bo zauważyłam coś dziwnego. Zobacz.
Podchodzę do niej i odciągam rękaw tiszertu.
– Nic nie widzę – stwierdza Emma.
– O tu, przyjrzyj się. Nie widzisz?
– Nie.
– Zaczynają mi wyrastać pióra. A niedawno zniosłam jajko.
Podnosi oczy do góry i wraca do listy zakupów, widzę jednak wyraźnie, że walczy ze sobą, aby się nie roześmiać.DZISIAJ
5 SIERPNIA
EMMA
Godzina 15.10
W markecie prawie pusto. Tylko w okolicy mrożonek kręci się parę starszych osób, które przyszły, by skorzystać z chłodu. Wszyscy siedzą na plaży. Wyobrażam sobie ręcznik przy ręczniku, tumany piasku tryskające spod stóp dzieci i sypiące się do oczu, pokrzykiwania zaniepokojonych rodziców, śmiechy, przytłaczający skwar. Żadnego uroku nie mają już dla mnie fale, w których zatopiłam swoje dzieciństwo, gorący piasek, który deptałam jako nastolatka. Odliczałam wtedy dni dzielące mnie od oceanu, za każdym razem wydawał mi się piękniejszy od tego, który poprzednio zostawiłam, teraz jednak mogę przyjąć, że reszta życia upłynie mi bez niego. Nie powiem, że go nienawidzę. Gorzej – stał się zbędny.
– Poszukam srajtaśmy – oznajmia Agathe, oddalając się.
Skreślam papier toaletowy na liście. Sporządziłam ją działami: najpierw produkty sypkie, potem świeże, na koniec mrożonki.
Moja siostra wraca obładowana różnymi rzeczami, nic jednak nie przypomina papieru toaletowego.
– Znalazłam brioszkę z kawałkami czekolady! Pamiętasz brioszki Busi?
– Agathe, zrobiłyśmy listę…
– Ty zrobiłaś listę – odpowiada. – I ty się uparłaś, żeby ustalić jadłospis na cały tydzień.
Nic nie mówię. Jesteśmy razem zaledwie od kilku godzin i mamy wytrzymać ze sobą tydzień. Nie braknie okazji do sporów.
Rozrywa opakowanie i odłamuje trochę brioszki.
– Chcesz?
Spodziewa się, że odmówię. Biorę od niej ten kawałek i wpycham do ust. Niech ona też nie myśli, że ze mnie sztywniaczka.
To ulubiona broń Alexa – kiedy zwracam uwagę na jego brak inicjatywy, sięga po wyrzuty. „Jak pakuję zmywarkę, stale kręcisz się za mną, jak szykuję jedzenie, zawsze coś mi wytkniesz, jak proponuję, żebyśmy gdzieś poszli, nigdy ci nie odpowiada. Zawsze wszystko robię źle, dlatego już nie śmiem nic robić”.
Argument nie do zbicia. I szczerze mówiąc, to wszystko niezupełnie wymyślone.
Długo podobał mi się jego sposób istnienia w świecie, obserwowanie życia z siłą spokoju, umiejętność płynięcia z prądem i przystosowywania się do tego, co napotykał. Był wcieleniem wewnętrznej harmonii, której mnie brakowało, i chociaż jej nie doświadczałam, mogłam z nią żyć. Uczepiłam się go, by wyrwał mnie z dzieciństwa. Ukryłam swoje lęki w jego solidnym pancerzu, jego długie ręce objęły mnie całą, schroniłam się w tych ramionach.
Czas jednak zniekształca zalety i nadaje im pozory wad.
Agathe zamyka opakowanie brioszki i posyła mi wyzywający uśmiech.
– Idę po chipsy, bo pewnie ich na liście nie uwzględniłaś.
Nie zatrzymuję siostry, kiedy odchodzi w stronę właściwych regałów, i słowem nie napomykam, że został jej czekoladowy wąsik.WCZORAJ
GRUDZIEŃ 1987
EMMA – 7 LAT
Boże Narodzenie spędziliśmy u Busi i Duśka. Byli wujek Jean-Yves i kuzyni Laurent i Jérôme. Wszyscy czworo spaliśmy w pokoju na dole, było śmiesznie, Agathe chrapała, bo miała katar, brzmiało to jak golarka taty. Rano po przebudzeniu nawet nie poszliśmy się wysikać, tylko od razu sprawdziliśmy pod choinką, czy Święty Mikołaj przyszedł.
W szkole Margaux mi powiedziała, że Mikołaj nie istnieje, ja mówiłam, że istnieje, ale pani przyznała rację Margaux. Przez całą przerwę płakałam. Wieczorem tata mi wytłumaczył, że to wszystko brednie, ale już sama nie wiedziałam, kto mówi prawdę, więc znowu się popłakałam. Tata kazał mi iść do pokoju, bo chciał mi udowodnić, że Święty Mikołaj istnieje, ale musiałam przyrzec, że nie otworzę drzwi. Przyrzekłam i wytarłam nos rękawem.
Trochę później tata odezwał się zza drzwi mojego pokoju. Był ze Świętym Mikołajem, ale nie wolno mi było go zobaczyć, mogłam go tylko usłyszeć. W brzuchu mnie jakby łaskotało. Wtedy odezwał się gruby głos: „Ho, ho, ho, Emmo, to ja, Święty Mikołaj, przyszedłem ci powiedzieć, że istnieję i że niedługo przyniosę prezenty dla twojej siostry i dla ciebie. Byłaś grzeczna w tym roku?”. Odpowiedziałam, że tak, chociaż raz zwędziłam frytkę z talerza Agathe. Podobno Mikołaj widzi wszystko. Tylko że one były takie dobre!
Nie został długo, ale to nic, teraz wiem, że istnieje. Obiecałam mu, że nie będę mówiła o nim w szkole, mimo to powiedziałam Cécile i trochę Margaux, Olivierowi, Coumbie, Natachy i Vincentowi, bo to mój narzeczony.
Prezenty były pod choinką, ale Dusiek i rodzice jeszcze spali. Tylko Busia się obudziła, musieliśmy zaczekać, aż inni wstaną. Busia dała nam gorącego mleka z brioszką z kawałkami czekolady.
Dostałam chlupotkę i co najważniejsze, magiczne dyktando. Przez cały dzień się nim bawiłam i nawet trzeba było wymienić baterie! To dowód, że Święty Mikołaj istnieje, co napisałam w liście, który mama mu wysłała. A Margaux to kłamczucha.
Agathe dostała lalkę, która sika (ohyda), i robaczka świętojańskiego. To taki pluszak, tylko głowa mu się świeci, jak się naciśnie na brzuch. Od razu go nazwała Tojanek. Może dzięki temu skończy się spanie przy świetle włączonym na korytarzu, bo ja już nie mogę. Wiem, że jak jest całkiem ciemno, Agathe beczy, a mnie światło przeszkadza, ale nie robię z tego problemu. Moja siostra czasem jest fajowa, lepiej jednak było, zanim się urodziła. O tym też napisałam w liście do Świętego Mikołaja, z tym że chyba nie zrozumiał, co mam na myśli.DZISIAJ
5 SIERPNIA
AGATHE
Godzina 16.01
Kiedy automatyczne drzwi się otwierają, do galerii wlewa się upał. Wózek jest pełny, produkty zostały powkładane kategoriami do toreb wielokrotnego użytku. Podejrzewam siostrę, że rozważała układ alfabetyczny.
– A teraz, skoro załatwiłyśmy twoje ulubione zajęcie, może przejdziemy do mojego?
– Czyli?
– La playa!
Emma wznosi oczy do nieba. Wie, że nie odpuszczę, mam niewiarygodny talent do wymuszania z nawiązką wszystkiego, czego chcę. W ten sposób dostałam pracę, w ten sposób uzyskałam mieszkanie. W ten sposób doprowadziłam również do odejścia Mathieu. Kretyn. Ten jeden raz wchodził w grę związek długoterminowy, ale facet zwiał przed końcem okresu próbnego.
– Byłabyś tak dobra i pomogła mi?
Emma zapełniła bagażnik auta – zupełnie jak w Tetrisie. Biorę wózek i odprowadzam, zastanawiając się, czy na pewno dobrym pomysłem było spędzenie razem tego tygodnia.
Nie mogę powiedzieć, że nie kocham siostry. Niewątpliwie jest nawet osobą, która najbardziej rozpycha się w moim sercu, odkąd Busia nas zostawiła. Jestem jednak przekonana – bo tak czuję w głębi ducha – że można kogoś kochać i nie móc go znieść. Emma działa na mnie tak samo jak cebula.
Przychodzi mi czasem na myśl, że gdyby nie więzy krwi, nie mogłabym jej ścierpieć. Że teraz łączą nas jedynie wspomnienia.
– Niech ci będzie – mówi, uruchamiając silnik. – Ale jedziemy na plażę Chambre d’Amour.
Wolałabym plażę Cavaliers, mniej znaną wśród turystów, niech jej jednak będzie. Każda trochę ustąpiła, każda ma trochę satysfakcji.
Emma prowadzi wpatrzona w horyzont. Zmarszczone brwi ustępują miejsca szerokiemu uśmiechowi, kiedy do niej dociera, że się jej przyglądam. Ja także się uśmiecham. Liczę, że pod ubiorem osób dorosłych, pod tak różnym życiem codziennym wciąż są te same siostry Delorme.
Godzina 16.20
U Busi czeka na nas komitet powitalny. Kochany wujaszek Jean-Yves aka parkometr i jego żona Geneviève siedzą przy stole.
Kiedy wchodzimy objuczone, obserwują nas i żadne ani drgnie.
W naszej rodzinie nie ma żartów z uprzejmością, której zasady stanowią, że młodszy kłania się starszemu. To rodzaj nauk łykanych bez przeżuwania, stosowanych przez całe życie i nigdy nie podawanych w wątpliwość.
– Dzień dobry, wujku – mówię, schylając się, by cmoknąć go w policzek.
– Cześć, dziewczynki. Emmo, kopę lat.
Moja siostra wyciska buziaka na jego policzku, jąkając:
– Nie mogłam… nie mogłam przyjechać na pogrzeb, nie przewidziałam… Bałam się, że… Przykro mi…
Czerwieni się, jej tłumaczenie jest bez sensu, nikt nie może przewidzieć takich rzeczy. Geneviève mimo woli ją ratuje.
– Dostaliśmy informację, że alarm się włączył. Nie wiedzieliśmy, że zamierzacie tu wpaść.
– Chciałyśmy przyjechać po raz ostatni – odpowiada Emma. – Zanim dom zostanie sprzedany.
– Macie klucze? – dopytuje Jean-Yves.
– Nie, weszłyśmy przez komin – wyjaśniam. – Renifery pilnowały sań przed drzwiami.
Moja siostra spuszcza głowę, powstrzymując śmiech.
– Mogłyście nas uprzedzić – stwierdza parkometr. – Baliśmy się, że doszło do włamania.
– Myślałyśmy, że możemy przyjeżdżać do Busi, kiedy tylko chcemy – zauważam.
– To już nie jest dom Busi.
Ostatnie słowa wujka brzmią tak sucho, że nawet on wydaje się zdziwiony. Chociaż zawsze wygląda na zdziwionego z tymi swoimi brwiami w kształcie daszka. Pewnie tak jest od dnia, kiedy się dowiedział na zajęciach z anatomii, że inne czaszki też zawierają mózg. Biedak. Widocznie to nim wstrząsnęło.
– Możecie oczywiście zostać – łagodzi Geneviève. – Ale uważajcie, żeby stan domu się nie pogorszył, bo nabywca mógłby się domagać zwrotu kosztów napraw. W przyszłym tygodniu przyjedzie firma opróżnić pomieszczenia, ale do tej pory nie ruszajcie niczego.
Odwracam się do siostry.
– Myślisz, że jutrzejsze powinnyśmy odwołać?
Haczyk jest ogromny, mimo to wujek go łyka.
– Coście znowu wymyśliły?
Wzruszam ramionami.
– Och, nic takiego, tylko nakręcenie pornosa.
Emma przygryza wargę. Geneviève patrzy na mnie z politowaniem.
– Dziewczynki, nie jesteśmy waszymi wrogami. Zawsze byliśmy na zawołanie, robiliśmy wszystko, żeby was wspierać.
Już nie chce mi się śmiać. Hamuję się, by nie rzucić im w twarz historii ich wsparcia. Poszłoby szybko, bo streszcza się w dwóch słowach: zero pomocy. Nie jesteśmy ich bratanicami, jesteśmy kamykiem w bucie, odbiciem ich poczucia winy. Obraz, który im przesyłamy, jest ohydny, już lepiej skupić się na jakiejś innej historii. W sumie takie postępowanie jest dość banalne: naginanie prawdy, żeby lepiej pasowała do otoczenia, karmienie się kłamstwami, aż naprawdę się w nie uwierzy.
– Jak długo zamierzacie zostać? – pyta Jean-Yves.
– Tydzień – informuje Emma.
Parkometr i jego żona porozumiewają się wzrokiem, po czym z minami ludzi, którzy chcą, by widziano, jacy są szczodrzy, ale by przypadkiem nie zauważono, że tego pragną, pozwalają nam spędzić ten ostatni tydzień w domu naszej babci.WCZORAJ
KWIECIEŃ 1988
EMMA – 8 LAT
Tata z mamą się pokłócili. Jedliśmy u Roullierów, znajomych taty, i nagle mama wstała i powiedziała „idziemy”, a jeszcze została szarlotka z polewą czekoladową na deser. Tata spokojnie ją przekonywał, Agathe się rozbeczała, ja się obraziłam, ale nie dało rady, wyszliśmy. W aucie nikt się nie odzywał, tylko radio grało. Tata powiedział brzydkie słowo, kiedy usłyszeliśmy, że Pierre Desproges nie żyje, nie miałam odwagi się zapytać, pewnie to jakiś jego przyjaciel.
Zaraz po powrocie musiałyśmy iść do łóżek. Nie pozwolili nam nawet umyć zębów, pierwszy raz w życiu! Zamknęli się w kuchni, ale w pokoju słyszałyśmy ich krzyki. Agathe się wystraszyła, bo nie cierpi, jak ktoś wrzeszczy. A ja najbardziej się bałam, że się rozwiodą. Tak się stało z rodzicami Margaux i ona teraz widzi się z tatą tylko w czasie wakacji, i zyskała połówkę brata (zapomniałam, jak się taki nazywa). Ja tam wolę mieć tatę i całą jedną siostrę, za resztę dziękuję bardzo.
Usłyszałyśmy trzaśnięcie drzwi, Agathe się rozbeczała i przyszła do mojego łóżka. Poczytałam jej książkę, żeby nie słuchała krzyków i myślała o czym innym, ale awantura się skończyła i Agathe zasnęła. Cały czas się wierciła, na pewno ma robaki w pupie, jak mówi tata. W pewnej chwili się obudziłam, bo coś miałam w buzi, i to była jej noga.
Kiedy wstałam, okiennice były jeszcze zamknięte. Otworzyłam drzwi sypialni mamy i taty. Byli tam oboje.DZISIAJ
5 SIERPNIA
EMMA
Godzina 17.12
Zapomniałam, że woda w Atlantyku jest taka zimna. Woda w basenie miejskim nie jest za ciepła, ale przynajmniej ma tę zaletę, że nie drętwieją mi od niej palce u nóg. Chodziłam tam w każdy wtorek z rana po odstawieniu dzieci do przedszkola. Spędzały w nim tylko ten jeden dzień w tygodniu – był to układ uzgodniony pomiędzy moim macierzyńskim poczuciem winy a potrzebą posiadania odrobiny czasu dla siebie. Godzina. Na tyle sobie pozwalałam łącznie z prysznicem i suszeniem włosów.
– No chodź, świetnie jest!
Agathe udaje, że chce mnie opryskać, ale widocznie coś w moich oczach odwodzi ją od tego. Fale są wysokie, załamują się blisko brzegu i wylewają na piasek, a potem spienione zabierają rozradowanych plażowiczów. Rozbryzgi piany łaskoczą mnie w nos. Właśnie taki ocean zawsze lubiłam. Rozszalały, rozhukany, nieprzewidywalny. Nie dla każdego taki jest, trzeba sobie zasłużyć. Byłyśmy malutkie, kiedy Busia nauczyła nas go rozumieć. Zawsze na początku lata zabierała nas do klubu surfingowego, żebyśmy pouczyły się obsługi oceanu. Oswoiłyśmy się z przypływami i odpływami, z powstawaniem fal i z ich łamaniem, z prądami. Jako małe dziecko przeżyłam traumę, widziałam bowiem, jak ratownicy wydobywali ciało z wody. Otoczył ich tłum ludzi, a oni prowadzili reanimację. W końcu przyleciał po nich śmigłowiec. Ojciec zabronił mi patrzyć, ale ciekawość wzięła górę i potem długo nocami nawiedzała mnie wizja zwłok pozbawionych twarzy i kolorów. W koszmarach ocean mnie pochłaniał, po czym wypluwał na piasek moje nieruchome ciało. Kursy surfowania nauczyły mnie, jak sobie z nim radzić, a później pozwoliły mi go pokochać. W naszym trzypokojowym mieszkaniu w Angoulême co roku pierwszego stycznia wieszałam u siebie kalendarz kupiony przez matkę u listonosza i skreślałam kolejne dni dzielące mnie od wakacji. Wtedy bowiem nastaną piękne dni. Busia, moja siostra, beztroska i ocean.
– Już prawie jesteś! – zachęca mnie Agathe.
Z trudem posuwam się coraz dalej w lodowatej wodzie, centymetr po centymetrze. Moja siostra szybko zmoczyła sobie kark i już się cała zanurzyła, zanurkowała. Skupiona na namawianiu mnie, nie widzi fali, która podnosi się za nią.
– Em-ma! Em-ma! – skanduje i wtedy woda wali ją w tył głowy i porywa w walcu piany.
Tak bardzo się śmieję, że nie zdążam zanurkować – fala mnie także porywa, obraca mną na wszystkie strony, po czym wyrzuca mnie na brzeg w pozycji nader malowniczej: z nogami zadartymi w górę i z jedną piersią próbującą się wysmyknąć z kostiumu. Szukam siostry wzrokiem i dostrzegam ją kawałek dalej, jak podnosi się z wdziękiem ostrygi.
– Wyraźnie już nie mamy po piętnaście lat! – prycha. – Kąpielówki chciały mi zrobić kolonoskopię.
– Moje nałapały piasku w kieszonkę higieniczną. Nigdy nie zrozumiałam, po co jest to draństwo. Muszę wyciąć.
– Wracamy do wody?
Agathe nie czeka na moją odpowiedź – już wbiega w morze, przeskakując nad małymi falkami. Mnie pierwsza rundka wypompowała, teraz marzę tylko o tym, by wyciągnąć się na ręczniku i poczekać, aż siostra raczy wrócić. Pozostaję na miejscu z tyłkiem w wodzie głębokości dziesięciu centymetrów, patrzę, jak Agathe nurkuje, wyskakuje, kładzie się na wodzie pomiędzy dwiema falami. W oddali pojawiają się czarne chmury popychane wiatrem, który dopiero co się zerwał. Mówią, że w Kraju Basków można w jeden dzień przeżyć cztery pory roku. Za kilka minut lunie deszcz. Agathe wymachuje do mnie rękami. Miała słuszność, woda jest super, należało tylko do niej przywyknąć. Czekam, aż wielka fala umrze u moich stóp, zrywam się i biegnę do siostry, zanim przypłynie następna.