Facebook - konwersja
Czytaj fragment
Pobierz fragment

  • Empik Go W empik go

Piękny Jan - ebook

Data wydania:
12 października 2022
Ebook
39,90 zł
Audiobook
39,90 zł
Format ebooka:
EPUB
Format EPUB
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najpopularniejszych formatów e-booków na świecie. Niezwykle wygodny i przyjazny czytelnikom - w przeciwieństwie do formatu PDF umożliwia skalowanie czcionki, dzięki czemu możliwe jest dopasowanie jej wielkości do kroju i rozmiarów ekranu. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
, MOBI
Format MOBI
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najczęściej wybieranych formatów wśród czytelników e-booków. Możesz go odczytać na czytniku Kindle oraz na smartfonach i tabletach po zainstalowaniu specjalnej aplikacji. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
(2w1)
Multiformat
E-booki sprzedawane w księgarni Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu - kupujesz treść, nie format. Po dodaniu e-booka do koszyka i dokonaniu płatności, e-book pojawi się na Twoim koncie w Mojej Bibliotece we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu przy okładce. Uwaga: audiobooki nie są objęte opcją multiformatu.
czytaj
na tablecie
Aby odczytywać e-booki na swoim tablecie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. Bluefire dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na czytniku
Czytanie na e-czytniku z ekranem e-ink jest bardzo wygodne i nie męczy wzroku. Pliki przystosowane do odczytywania na czytnikach to przede wszystkim EPUB (ten format możesz odczytać m.in. na czytnikach PocketBook) i MOBI (ten fromat możesz odczytać m.in. na czytnikach Kindle).
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na smartfonie
Aby odczytywać e-booki na swoim smartfonie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. iBooks dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Czytaj fragment
Pobierz fragment

Piękny Jan - ebook

Egstrup to typowe prowincjonalne miasteczko w Zelandii Środkowej, gdzie na pozór panują dobrosąsiedzkie stosunki i każdy służy dobrą radą. W Egstrup niczego się nie rozpowiada, a życie toczy się swoim rytmem. Okazuje się jednak, że za tą fasadą kryją się mroczne tajemnice, a gdy w lesie na skraju miasto zostają znalezione zwłoki mężczyzny, sekrety muszą wyjść na jaw.

Wyjaśnieniem sprawy zabójstwa mają się zająć Anita Hvid i Thor Belling, śledczy z kopenhaskiego Wydziału Zabójstw, którzy są partnerami nie tylko w pracy. Po krótkim czasie zamordowane zostają dwie kolejne osoby. To nie może być przypadkowa zbieżność zdarzeń.

"Piękny Jan" to trzeci tom popularnej serii Larsa Kjædegaarda, której bohaterami są Hvid i Belling. W tym cyklu autor powraca do klasycznej powieści kryminalnej.

Kategoria: Kryminał
Zabezpieczenie: Watermark
Watermark
Watermarkowanie polega na znakowaniu plików wewnątrz treści, dzięki czemu możliwe jest rozpoznanie unikatowej licencji transakcyjnej Użytkownika. E-książki zabezpieczone watermarkiem można odczytywać na wszystkich urządzeniach odtwarzających wybrany format (czytniki, tablety, smartfony). Nie ma również ograniczeń liczby licencji oraz istnieje możliwość swobodnego przenoszenia plików między urządzeniami. Pliki z watermarkiem są kompatybilne z popularnymi programami do odczytywania ebooków, jak np. Calibre oraz aplikacjami na urządzenia mobilne na takie platformy jak iOS oraz Android.
ISBN: 978-87-0235-335-8
Rozmiar pliku: 1,7 MB

FRAGMENT KSIĄŻKI

Stop­niowo do­cho­dził do sie­bie, od­czu­wa­jąc jed­nak ucisk na ca­łym ciele. Nie od­zy­skał jesz­cze w pełni świa­do­mo­ści. Wil­gotny, mocny za­pach ziemi prze­do­sta­wał się przez nos i usta, by się­gnąć do naj­głęb­szych my­śli. Był pod zie­mią, a wo­kół pa­no­wała cał­ko­wita ciem­ność i ci­sza.

Nie mógł się po­ru­szyć.

Gdzieś obrze­żami świa­do­mo­ści re­je­stro­wał in­for­ma­cje od oto­cze­nia, ale je­dy­nie jak nie­otwar­tego mejla. Wi­dział nadawcę, lecz nie treść.

Nadawca mu wy­star­czał.

Kiedy go zo­ba­czył, zro­zu­miał resztę, a wtedy całe ciało na­pięło się, by wy­ko­nać ja­kiś ruch, lecz nie­mal na­tych­miast dało za wy­graną.

Wie­dział, gdzie się znaj­duje.

Wie­dział też dla­czego.

Poj­mo­wał, że już po nim – no, może nie cał­kiem, bo po­zo­sta­wało mu jesz­cze parę go­dzin czy na­wet dni. Ale to ko­niec.

Chyba że…

Chyba że ktoś bę­dzie tędy prze­cho­dził.

Pró­bo­wał po­ru­szyć sto­pami. Mógł zgiąć palce, ale zie­mia na­ci­skała na całe ciało i szybko zro­zu­miał, że to nie ma sensu.

Po­dob­nie z pal­cami dłoni. Mógł nimi wpraw­dzie po­ru­szyć, ale tylko odro­binę, po­nie­waż ra­miona cia­sno przy­le­gały do ciała.

Tkwił po samą szyję w zim­nej, ubi­tej, gli­nia­stej ziemi.

Wie­dział gdzie.

Wie­dział dla­czego.

Zro­bili to.

Nie do­strzegł na czas za­gro­że­nia.

Za to te­raz wie­dział wszystko.

W pew­nym mo­men­cie, kiedy za­częło się prze­ja­śniać, usły­szał wła­sny śmiech, który na­si­lał się ra­zem z wy­obra­że­niem, jak te­raz wy­gląda z ze­wnątrz: wy­sta­jąca głowa z uśmie­chem na twa­rzy.

Bez więk­szego zna­cze­nia było to, jak głę­boko tkwiła w ziemi, bo i tak cho­dziło prze­cież o cen­ty­me­try.

Póź­niej w ciągu dnia za­czął krzy­czeć.

Gdy otwo­rzył oczy, było już ciemno.

Na­stęp­nego dnia, albo jesz­cze na­stęp­nego, albo jesz­cze na­stęp­nego, znowu krzy­czał, wie­dząc w głębi du­szy, że już trudno na­zwać to krzy­kiem. Wi­siały nad nim ko­rony drzew, ka­mienne i obo­jętne.

W końcu zre­zy­gno­wał z wszel­kich prób po­ru­sza­nia cia­łem. Prze­stał je czuć. Od­czu­wał na­to­miast peł­znący po krę­go­słu­pie chłód i to­wa­rzy­szące mu na­ra­sta­jące sztyw­nie­nie wszyst­kich mię­śni. Chłód się­gał tyłu głowy jak ma­lut­kie kroczki za­pra­co­wa­nych mró­wek. Coś śpie­wało mu w gło­wie, pod­czas gdy my­śli skła­dały się w słowa po­kor­nej, nie­skład­nej mo­dli­twy, żeby oka­zali mu ła­skę i wró­cili, koń­cząc jego ży­wot ło­patą.

Nikt jed­nak nie nad­szedł.

Po­ja­wiła się na­to­miast wie­wiórka i za­częła ob­ser­wo­wać jego głowę. Po­ru­szała się neu­ro­tycz­nymi, bły­ska­wicz­nymi sko­kami.

Wi­dział ją, poj­mo­wał na­wet czę­ściowo, że to wie­wiórka.

Ale krótko po­tem, gdy za­równo ona, jak i inne zwie­rzęta, na zmianę się do niego zbli­żały, był już mar­twy.Roz­dział 1

Czer­wona lampka te­le­fonu w po­koju Thora za­mi­gała i jed­no­cze­śnie apa­rat za­czął wy­da­wać zdu­szone, pla­sti­kowe dźwięki.

Pod­niósł słu­chawkę.

– Słu­cham?

– Ko­men­dant z Eg­strup chce z tobą mó­wić – usły­szał głos se­kre­tarki Nete Han­sen.

– Axel Wen­dt­ner? – za­py­tał.

– Tak. Mam go prze­łą­czyć?

Thor wa­hał się przez kilka se­kund.

– Do­brze, prze­łącz.

Zna­jomy głos Nete za­stą­piony zo­stał ostrym, ob­cym.

– Thor? Mówi Axel Wen­dt­ner.

– Kopę lat.

– Tak, to prawda, dawno się nie wi­dzie­li­śmy.

Na­stą­piła krótka prze­rwa, po czym Thor za­py­tał:

– Co mogę dla cie­bie zro­bić, Axel?

– Mam mor­der­stwo.

– Tak?

– Rano zo­stały zna­le­zione zwłoki.

– Za­mie­niam się w słuch.

Znów za­pa­no­wała chwila ci­szy.

– Przy­znaję się, że od razu po­my­śla­łem o to­bie.

– A dla­czego?

– Bo… to coś… zu­peł­nie nie­ty­po­wego.

– Co masz na my­śli?

– Coś dzi­wacz­nego. Zwłoki za­ko­pane aż po szyję.

– Cie­kawe.

– Do­wie­dzia­łem się, że pra­cu­jesz ra­zem z Anitą Hvid.

– Kto ci o tym po­wie­dział?

– Brøs­sner.

– Brøs­sner? A kiedy z nim roz­ma­wia­łeś?

– Dzie­sięć mi­nut temu. Za­dzwo­ni­łem do niego, żeby po­pro­sić o po­moc. Naj­chęt­niej twoją i Anity. Mówi się o was same do­bre rze­czy.

– OK. Brøs­sner nie roz­ma­wiał o tym ze mną, ale skoro usta­li­łeś z nim…

– Nie, nic nie usta­li­łem. Po­wie­dział, że­bym do cie­bie za­dzwo­nił.

Thor wziął głę­boki od­dech.

– No cóż…

– Im prę­dzej, tym le­piej, Thor.

– Ru­sza­li­ście zwłoki?

– Nie. Od­gro­dzi­li­śmy tylko i przy­kry­li­śmy.

– A kon­tak­to­wa­łeś się z pa­to­lo­gami?

– Nie.

– Od­dział Me­dy­cyny Są­do­wej chyba za­mknęli.

– Ow­szem, a wiel­kie cen­trum Pa­to­Krim wciąż jesz­cze w bu­do­wie. Po­woli robi się z tego go­rący kar­to­fel. Co­raz wię­cej kosz­tuje, a końca nie wi­dać.

– I co z tego?

Za­uwa­żył, że Axel Wen­dt­ner tro­chę się przy­go­to­wał do roz­mowy.

– Jak to co? Po­upy­chali pa­to­lo­gów w róż­nych miej­scach. W na­szym szpi­talu re­jo­no­wym mamy Cla­rissę Spet­sas.

– A za­tem wszyst­kie sprawy tech­niczne można za­ła­twić u was na miej­scu?

– Tak. Mimo to po­trze­bu­jemy wspar­cia z ze­wnątrz, Thor.

– Nie ma pro­blemu, Axel. Po­ga­dam za­raz z Brøs­sne­rem, a po­tem przy­je­dziemy z Anitą tak szybko, jak się da.

– A co ja mogę zro­bić?

– Po­cze­kać. Mu­simy jak naj­szyb­ciej obej­rzeć miej­sce zbrodni, więc zja­wimy się jesz­cze dzi­siaj. Po­tem zwłoki tra­fią do Cla­rissy. Trzeba też po­roz­ma­wiać ze szczę­śli­wym zna­lazcą, naj­le­piej też jesz­cze dziś.

– Za­dzwoń, jak bę­dzie­cie w dro­dze. Po­in­for­muję Cla­rissę, a z fa­ce­tem, który zna­lazł zwłoki, mam stały kon­takt.

– To do­brze.

Po jesz­cze jed­nej prze­rwie w roz­mo­wie Wen­dt­ner do­dał:

– A poza tym wszystko w po­rządku? W końcu dawno się nie wi­dzie­li­śmy.

Thor na­ci­snął na przy­cisk na te­le­fo­nie i za­py­tał Nete:

– Gdzie jest Anita?

– Wi­dzia­łam, że przed chwilą roz­ma­wiała z Brøs­sne­rem. Na ko­ry­ta­rzu.

– Do­brze, dzię­kuję.

Odło­żył słu­chawkę i wstał.

Pod­szedł do wi­szą­cej na ścia­nie mapy, żeby od­szu­kać Eg­strup. Ze­lan­dia przed­sta­wiona była na ma­pie na zie­lono, biało, szaro i czarno. Przy­pa­try­wał się czar­nemu kre­sko­wa­niu oraz li­niom, przy któ­rych zna­lazł szu­kaną miej­sco­wość. Środ­kowo-za­chod­nia część wy­spy. Dzi­wił się tro­chę, że ni­gdy do­tąd tam nie był. Eg­strup było za­dzi­wia­jąco duże. To typ mia­sta, na które ra­czej nie zwraca się uwagi, choć nie na­leży do naj­mniej­szych. Ukryte było za szosą w za­le­sio­nej Ze­lan­dii Środ­ko­wej, na pół­noc od au­to­strady pro­wa­dzą­cej na most Sto­re­bælt, a na po­łu­dnie od au­to­strady do Hol­bæk.

Od­wró­cił się od mapy.

Do po­koju we­szła Anita i po­pa­trzyła na niego wy­cze­ku­jąco.

– Gdzie by­łaś? – za­py­tał.

– Na ko­ry­ta­rzu.

– Mu­simy je­chać.

– Wiem. Brøs­sner wła­śnie mi po­wie­dział, że dzwo­nił ko­men­dant z Eg­strup i py­tał o nas. Do­dał, że to twój stary zna­jomy.

– Je­ste­śmy z tego sa­mego rocz­nika. Kiedy bę­dziesz go­towa do wy­jazdu?

Wzru­szyła ra­mio­nami i od­parła:

– Za go­dzinę.

Z apro­batą kiw­nął głową.

– Ja też mu­szę po­je­chać do domu po wa­lizkę – po­wie­dział. – Po­tem od­biorę sa­mo­chód i będę cze­kał na cie­bie na dole o pierw­szej.

Anita za­częła się przy­go­to­wy­wać. Jej wa­lizka stała już za drzwiami w po­koju. Sprawą ho­noru była dla niej go­to­wość do wy­jazdu w każ­dej chwili. Praca w po­li­cji spra­wiała jej przy­jem­ność, cie­szyła się, że wła­śnie tak po­to­czyło się jej ży­cie.

Zde­cy­do­wała się zo­stać po­li­cjantką już w wieku pięt­na­stu lat. Pa­mięta do­brze, kiedy ta am­bi­cja dała o so­bie znać. Była sama w domu i oglą­dała je­den z od­cin­ków se­rialu _Po­ste­ru­nek przy Hill Street_. Bar­dzo go lu­biła. Szcze­gól­nie po­do­bał jej się Frank Fu­rillo, który wzo­rowo pro­wa­dził swoją jed­nostkę i był au­ten­tycz­nym stró­żem prawa. Od­kryła wów­czas, że chcia­łaby na­le­żeć do ta­kiej jed­nostki. Na po­czątku było to dziew­częco na­iwne i ro­man­tyczne, ale ona do­strze­gała coś wię­cej. Po­cią­gała ją in­ten­syw­ność za­wodu, w któ­rym można było po­dą­żać ścieżką spra­wie­dli­wo­ści. Po­nadto cały czas li­czyła się w nim zdol­ność oceny sy­tu­acji oraz po­dej­mo­wa­nia szyb­kich de­cy­zji. Praw­dziwa praca.

Po skoń­cze­niu li­ceum wy­słała pa­piery do Szkoły Po­li­cyj­nej. Na świa­dec­twie miała do­bre stop­nie. W tym okre­sie jej mama już nie żyła, a tata na po­czątku był bar­dzo scep­tyczny co do wy­boru ścieżki za­wo­do­wej.

– Mo­żesz być, kim­kol­wiek chcesz – mó­wił. – Dla­czego aku­rat po­li­cjantką?

– Bo chcę. Przy­dam się w po­li­cji. To praca, która coś zna­czy.

Jej oj­ciec był ma­gi­strem bio­lo­gii i więk­szość czasu spę­dzał na pracy w uni­wer­sy­tec­kim la­bo­ra­to­rium na­uko­wym.

– Po­słu­chaj, Anita… Ta praca jest nie­bez­pieczna i słabo płatna.

Jesz­cze dziś sły­szy te roz­mowy. Sie­działa prze­waż­nie na jed­nym z ku­chen­nych krze­seł. Có­reczka ta­tu­sia. Wciąż miesz­kała w domu ro­dzin­nym. Mama nie żyła od dwóch lat, więc nie zdą­żyła zo­ba­czyć eg­za­minu doj­rza­ło­ści Anity. Ona wie­działa, że musi coś ze sobą zro­bić. Jej tata był miły i do­brze miesz­kało im się ra­zem. Może aż za do­brze, wsku­tek czego miała po­czu­cie bier­no­ści. Ka­riera na­ukowa zu­peł­nie jej nie po­cią­gała. Zda­wała so­bie sprawę z tego, że je­śli nie wy­pro­wa­dzi się z domu jako do­ro­sła dziew­czyna, to utknie w nim na do­bre. Nie było jej ła­two, ale czuła, że to je­dyna słuszna droga. Oj­ciec wciąż jed­nak miał kry­tycz­nie na­sta­wie­nie.

Mimo to uparła się, a gdy jej tata wresz­cie zro­zu­miał, że mó­wiła wszystko na po­waż­nie, za­ak­cep­to­wał jej wy­bór. A na­wet za­czął ją wspie­rać, za­równo fi­nan­sowo, jak i mo­ral­nie. Ko­chała go. On także ko­chał ją z ca­łych sił, ale nie za­wsze po­tra­fił to oka­zać.

Szkołę ukoń­czyła bez naj­mniej­szych pro­ble­mów. Stała się dzięki niej moc­niej­sza fi­zycz­nie i psy­chicz­nie. Miesz­kała w domu stu­denc­kim, gdzie więk­szość sta­no­wili męż­czyźni. Na­uczyła się tam in­nego ży­cia ani­żeli to, które wio­dła w swoim aka­de­mic­kim domu, peł­nym de­si­gner­skich me­bli i wy­obra­żeń, że więk­szość spo­łe­czeń­stwa ma się do­brze dzięki zna­ko­mi­tym wa­run­kom ży­cia.

W pew­nym stop­niu była to jed­nak prawda.

Ale czas spę­dzony w szkole otwo­rzył jej oczy na zu­peł­nie inne strony eg­zy­sten­cji. Długo jej za­jęło na przy­kład na­ucze­nie się, ile sama może zro­bić, a w ja­kich kwe­stiach po­trze­buje po­mocy in­nych. Miała duże zdol­no­ści em­pa­tyczne. Wy­glą­dało na to, że na­wet zbyt duże, po­nie­waż już pod ko­niec pierw­szego roku we­zwano ją na roz­mowę, która nie była by­naj­mniej zwy­czaj­nym spo­tka­niem. Sie­działa w po­koju ra­zem ze swoim opie­ku­nem roku i ja­kąś star­szą pa­nią, którą znała z wi­dze­nia, ale nie miała naj­mniej­szego po­ję­cia o jej funk­cji.

– Anito – za­czął opie­kun – za­pro­si­łem cię tu, po­nie­waż chcia­łem, że­byś po­znała Jonnę Karls­son.

Ko­bieta przy­po­mi­nała lekko prze­sa­dzoną wer­sję su­ro­wej dy­rek­torki z fil­mów o szkole. W każ­dym ra­zie w ogóle nie wy­glą­dała na po­li­cjantkę. Po pięć­dzie­siątce, w dłu­giej pli­so­wa­nej spód­nicy, w bu­tach ze skó­rza­nymi po­de­szwami i spinką we wło­sach.

Opie­kun, Helge Blom, był nie­gdyś ko­mi­sa­rzem w dziel­nicy Bel­la­høj i przez sze­reg lat miał bli­skie kon­takty z uczel­nią.

– Jonna jest na­szą psy­cho­lożką – przed­sta­wił ją.

– Czyżby było coś ze mną nie tak?

Helge ro­ze­śmiał się.

– Wie­dzia­łem, że za­dasz ta­kie py­ta­nie, Anito. Nie, wszystko jest z tobą w po­rządku. Za­pro­si­li­śmy cię po pro­stu na małą po­ga­wędkę. Na pod­sta­wie two­ich pi­sem­nych prac oraz za­jęć prak­tycz­nych uwa­żam, że są rze­czy, któ­rych po­win­naś się wy­strze­gać.

– Ja­kie rze­czy?

Helge Blom spoj­rzał na psy­cho­lożkę i ski­nął głową.

– Jonna?

Ko­bieta spoj­rzała przez oku­lary do czy­ta­nia w swoje pa­piery, a po­tem życz­li­wie pod­nio­sła wzrok na Anitę.

– Czy znasz po­ję­cie _com­pas­sion fa­ti­gue_?

– Nie – od­parła po chwili za­sta­no­wie­nia.

– A czy by­ła­byś w sta­nie zgad­nąć, co ono może ozna­czać?

Czyli za­bawa w zga­dy­wankę. A więc przy­brała pozę na­uczy­ciela aka­de­mic­kiego i na­daje roz­mo­wie ton.

– Nie wiem, co to po­ję­cie ozna­cza – od­po­wie­działa. – Ale… _com­pas­sion_ zna­czy współ­czu­cie, a _fa­ti­gue_ zmę­cze­nie.

– Ta­aak… – po­wie­działa psy­cho­lożka i uśmiech­nęła się lekko. – I co da­lej?

– Można po­wie­dzieć, że to je­den z no­wych, spe­cy­ficz­nych syn­dro­mów PTSD.

Jonna Karls­son spoj­rzała krótko na sie­dzą­cego obok Hel­gego Bloma.

– Tak. Można tak po­wie­dzieć. To ro­dzaj ze­społu stresu po­ura­zo­wego. A na czym po­lega jego spe­cy­fika?

– Na przy­kład na tym, że ktoś, kto stara się roz­wią­zy­wać pro­blemy in­nych lu­dzi, w końcu się wy­pala.

– Tak.

– Prze­sadna em­pa­tia. Ktoś taki za­biera pro­blemy ze sobą do domu. Chce ura­to­wać cały świat i tak da­lej. To syn­drom stresu. Brak zdol­no­ści oceny wła­snych kom­pe­ten­cji i za­kresu od­po­wie­dzial­no­ści, co skut­kuje wy­cień­cze­niem.

Jonna Karls­son po­now­nie spoj­rzała na opie­kuna, który ro­ze­śmiał się i po­wie­dział:

– Można by po­my­śleć, że sama uku­łaś to po­ję­cie, Anito.

– My­śli­cie, że mi to do­lega? – za­py­tała.

– Nie – od­rze­kła psy­cho­lożka. – Jed­nak są­dzimy, że mo­żesz mieć pre­dys­po­zy­cje do ta­kiego za­cho­wa­nia, je­śli go so­bie nie uświa­do­misz.

– Dla­czego tak uwa­ża­cie?

– Anito – po­wie­dział Blom – Ame­ry­ka­nie na ta­kich jak ty mó­wią a _smart co­okie_, czyli by­stra dziew­czyna. Je­steś uzdol­niona, szybko my­ślisz, twoja zdol­ność oceny sy­tu­acji jest zna­ko­mita. Ale masz także bujną fan­ta­zję; po­tra­fisz wy­obra­zić so­bie wszel­kie moż­liwe rze­czy. Po pro­stu twoje my­śle­nie sięga da­lej niż u więk­szo­ści lu­dzi. To do­brze, lecz taka zdol­ność nie­sie za sobą rów­nież za­gro­że­nie.

– _Com­pas­sion fa­ti­gue_? – za­py­tała.

– Wła­śnie – od­parła Jonna Karls­son. – Ale Helge, na tym chyba już skoń­czymy, co? Anita do­brze o wszyst­kim wie. Wska­za­li­śmy na po­ten­cjalny pro­blem, a resztę po­zo­stawmy jej.

Roz­mowa ta dużo dla niej zna­czyła. Tym bar­dziej że Helge Blom od­pro­wa­dził ją i do­dał już na ko­ry­ta­rzu:

– To do­bra ce­cha, Anito.

– Do­prawdy?

– Daje duże moż­li­wo­ści roz­woju i awansu.

– Co masz na my­śli?

– Mo­żesz zo­stać śled­czą – od­parł. – Czyli praw­dziwą po­li­cjantką.

Te­raz zro­zu­miała. Wska­zu­jąc na ewen­tu­alną sła­bość jej psy­chiki, Blom oraz psy­cho­lożka uka­zali jej siłę, a wy­po­wie­dziane przez niego wiele lat temu słowa po­słu­żyły jej za pro­sty, lecz efek­tywny dro­go­wskaz. Zo­sta­nie śled­czą, może na­wet w wy­dziale za­bójstw.

Przez ład­nych parę lat ciężko nad sobą pra­co­wała. Nikt w po­li­cji duń­skiej nie może zaj­mo­wać się wy­ja­śnia­niem za­bójstw bez wy­ma­ga­nego wy­kształ­ce­nia i do­świad­cze­nia. Za­częła za­tem od sa­mego dołu, czyli od pa­tro­lo­wa­nia ulic, nie­ustan­nie ma­jąc przed oczyma swoje po­wo­ła­nie, za które uwa­żała pro­wa­dze­nie do­cho­dzeń w spra­wach o mor­der­stwo.

Na Thora Bel­linga zwró­ciła uwagę dużo wcze­śniej, ani­żeli on do­wie­dział się o jej ist­nie­niu. Ucho­dził za gwiazdę Wy­działu Za­bójstw, na co ab­so­lut­nie nie wy­glą­dał, bo był ra­czej zwy­czaj­nym męż­czy­zną: wy­soki, szczu­pły, o ciem­nych wło­sach. Kiedy jed­nak wbrew za­sa­dom me­to­dycz­nego po­ko­ny­wa­nia ko­lej­nych eta­pów ka­riery zło­żyła pa­piery o przy­ję­cie na sta­no­wi­sko ad­mi­ni­stra­cyjne w Wy­dziale Za­bójstw, miała wy­star­cza­jąco dużo czasu i spo­koju na to, żeby czy­tać jego ra­porty i na ich pod­sta­wie zdo­by­wać wie­dzę. Thor stał się za­tem jej men­to­rem, nie ma­jąc o tym zie­lo­nego po­ję­cia. Czy­tała je jak fik­cję i prędko uświa­do­miła so­bie, że nie my­śli wpraw­dzie tak jak on, lecz poj­muje jego spo­sób ro­zu­mo­wa­nia. Bel­ling miał wy­obraź­nię, a co wię­cej – nie­wy­czer­paną ener­gię, dzięki któ­rej dzia­łał bra­wu­rowo, lecz za­wsze zgod­nie z prze­pi­sami. W każ­dej spra­wie do­strze­gał wię­cej ele­men­tów niż więk­szość ko­le­gów, po­nie­waż oni mieli skłon­ność do zbyt nie­wol­ni­czego trzy­ma­nia się pro­ce­dur. Anita wie­działa, że wy­soka liczba wy­ja­śnio­nych spraw w wy­dziale jest jego za­sługą. Ra­porty Thora za­wie­rały za­wsze ja­kieś ory­gi­nalne po­my­sły, na które albo z braku po­lotu, albo z le­ni­stwa nie wpadłby ża­den prze­ciętny śled­czy. Mo­tyw nie był w jego oczach wy­łącz­nie mo­ty­wem. Ni­czego nie po­zo­sta­wiał przy­pad­kowi, a pro­wa­dzone przez niego śledz­twa skła­dały się czę­sto z nie­spo­dzie­wa­nych zwro­tów, które przy­no­siły za­dzi­wia­jące efekty. Thor Bel­ling był naj­zwy­czaj­niej bar­dzo, bar­dzo zdol­nym śled­czym.

Dużo się o nim do­wie­działa. Był roz­wie­dziony i bez­dzietny. Żył dla pracy, ale nie ide­ali­zo­wał jej. Po pro­stu się w nią an­ga­żo­wał.

Szansę na za­ist­nie­nie Anita do­stała przed pię­ciu laty. Była wtedy jesz­cze młoda, miała trzy­dzie­ści dwa lata, a Thor czter­dzie­ści. Wciąż pra­co­wała w biu­rze, zaj­mu­jąc się ra­por­tami oraz róż­nymi bie­żą­cymi spra­wami.

Bel­ling pro­wa­dził wtedy śledz­two, które spra­wiało mu nie­mało pro­ble­mów. Cho­dziło o za­bój­stwo z broni pal­nej. W nie­wiel­kiej miej­sco­wo­ści na pół­noc od Ko­pen­hagi w swoim ogródku za­strze­lony zo­stał pra­wi­cowy czło­nek par­la­mentu. Strzał padł z broni du­żego ka­li­bru, ale ba­da­nia ba­li­styczne nie przy­nio­sły spo­dzie­wa­nych re­zul­ta­tów. Nie można było usta­lić, skąd padł strzał od­dany naj­praw­do­po­dob­niej przez za­wo­dowca. Za­mor­do­wany po­li­tyk nie we wszyst­kich krę­gach był lu­biany. Za­możny, nieco przed czter­dziestką, zwo­len­nik zwięk­sze­nia na­kła­dów na prawo i po­rzą­dek, su­row­szych kar, za­trzy­ma­nia na­pływu uchodź­ców oraz zmniej­sze­nia wy­dat­ków na imi­gran­tów. Mó­wił otwar­cie, z po­gardą wy­ra­żał się o mu­zuł­ma­nach i był za­żar­tym zwo­len­ni­kiem wojny w Afga­ni­sta­nie.

Wielu lu­dzi mo­gło chcieć go za­bić.

Wie­działa, że Thor utknął i że Brøs­sner sie­dzi mu na karku. Mor­der­stwo członka par­la­mentu było sprawą prio­ry­te­tową. Ale Thor był te­raz wy­pa­lony. Wi­działa to po jego za­gu­bio­nym wy­ra­zie twa­rzy, kiedy mi­jali się na ko­ry­ta­rzu, a także wy­czy­tała to w jego ra­por­cie.

Czy­ta­jąc jego spra­woz­da­nia, po­sta­no­wiła coś uczy­nić, ażeby zwró­cić jego uwagę. W końcu po­pro­siła o roz­mowę.

Na po­czątku spra­wiał wra­że­nie, jakby zu­peł­nie nie wie­dział, o co jej cho­dzi. Anita nie na­le­żała do ze­społu pro­wa­dzą­cego śledz­two. Rów­nie do­brze re­cep­cjo­nistka z ho­telu Mar­riott mo­gła bez py­ta­nia udzie­lać rad me­ne­dże­rowi.

Krótko oświad­czyła, że gdy czy­tała jego ra­port, przy­szła jej do głowy pewna myśl, a kon­kret­nie kąt i to o nim chcia­łaby mu opo­wie­dzieć. Thor uniósł wy­soko brwi z nie­do­wie­rza­niem i znie­cier­pli­wie­niem.

– Jaki znowu kąt? – za­py­tał.

– Kąt, pod ja­kim od­dany zo­stał strzał.

– Nie da się go usta­lić, bo nie znamy po­zy­cji ofiary, w mo­men­cie gdy zo­stała tra­fiona. Przed upad­kiem cho­dziła po ta­ra­sie.

– Ow­szem – po­wie­działa – ale znamy kąt wlotu po­ci­sku. Nie wiemy, gdzie ofiara stała, ale znamy kąt strzału.

Wcią­gnął no­sem po­wie­trze.

– Jaki wnio­sek?

– Taki, że strzał od­dano z du­żej wy­so­ko­ści, je­śli za­ło­żymy, że ofiara stała albo sie­działa, kiedy zo­stała tra­fiona.

– To moż­liwe.

– Strzał zo­stał od­dany z du­żej od­le­gło­ści.

– Tak. I co?

Pa­mię­tała na­piętą at­mos­ferę pa­nu­jącą w jego po­koju, jakby to było w ubie­głym ty­go­dniu. Tę wy­raźną fru­stra­cję i iry­ta­cję Thora na nie­znaną mu ar­chi­wistkę, która przy­szła do niego z ja­kąś mgli­stą hi­po­tezą.

– Przyj­rza­łam się moż­li­wym miej­scom w oko­licy – oznaj­miła.

Roz­wi­nęła mapę i po­ło­żyła ją na biurku.

– Tu znaj­duje się dom ofiary. Ta­ras skie­ro­wany jest na po­łu­dniowy za­chód. Sie­dem­set trzy­dzie­ści pięć me­trów w tym kie­runku stoi ten oto bu­dy­nek.

Wska­zała pal­cem na dwu­na­sto­pię­trowy gmach cen­trum re­ha­bi­li­ta­cyj­nego przy ulicy Lyng­by­ve­jen.

Po chwili Bel­ling pod­niósł na nią wzrok.

– OK… Czy to nie ty na­zy­wasz się Hvid?

– Tak, Anita Hvid.

– W po­rządku, Anita. Opo­wiesz mi o two­jej hi­po­te­zie?

Uniósł rękę, wska­zu­jąc na krze­sło sto­jące obok biurka.

– Ofiara – po­wie­działa, sia­da­jąc – mo­gła zo­stać tra­fiona z da­chu cen­trum re­ha­bi­li­ta­cyj­nego.

– A kto miałby strze­lać?

– To był nie­zły strzał, nie?

– Ow­szem – od­parł, wpa­tru­jąc się w nią.

– A więc może żoł­nierz?

– Żoł­nierz? Skąd ta myśl?

– Chło­paki z cen­trum nie­jedno prze­szli. Być może je­den z nich uległ po­ku­sie od­da­nia pre­cy­zyj­nego strzału do po­li­tyka, który cho­dzi na po­grzeby żoł­nie­rzy, a jed­no­cze­śnie bije na alarm, że po­win­ni­śmy wy­sy­łać jesz­cze wię­cej woj­ska na wojnę.

– Snaj­per – po­wie­dział.

– Wła­śnie taki po­mysł przy­szedł mi do głowy.

Nie wi­działa się z nim przez na­stęp­nych kilka dni, ale kiedy spo­rzą­dzony zo­stał ra­port osta­teczny i Brøs­sner po­woli znów za­czy­nał się uśmie­chać, a za­tem mógł spo­tkać się z dzien­ni­ka­rzami, to zro­zu­miała, że miała ra­cję. Usto­sun­ko­wany, żar­liwy pa­triota zo­stał za­strze­lony przez we­te­rana z cen­trum re­ha­bi­li­ta­cyj­nego, dwu­dzie­sto­sze­ścio­let­niego męż­czy­znę, który nie miał nóg, lecz po­zo­stały mu zdrowe ręce i z da­chu wy­so­kiego bu­dynku od­dał śmier­telny strzał z ka­ra­binu, który do­star­czyli mu „to­wa­rzy­sze broni”. Thor zna­lazł w po­koju we­te­rana ty­go­dnik z ar­ty­ku­łem na te­mat pry­wat­nego ży­cia ofiary. Pi­sano tam, że po­li­tyk mieszka w eks­klu­zyw­nej dziel­nicy po­ło­żo­nej o kilka prze­cznic od cen­trum re­ha­bi­li­ta­cyj­nego. Męż­czy­zna przy­znał się do po­peł­nio­nego czynu, ale nie zdra­dził, kto do­star­czył mu broń.

– Moje ży­cie i tak jest do dupy – oświad­czył. – A ich nie. Przy­naj­mniej nie cał­kiem.

Anita nie li­czyła na żadną re­ak­cję ze strony Thora Bel­linga, bo niby dla­czego by miała. Dała mu tylko wska­zówkę, a on wy­ja­śnił sprawę, więc za­szczyty spłyną na niego.

Dla­tego za­sko­czył ją fakt, że we­zwał ją do sie­bie parę dni póź­niej. Tym ra­zem za­pro­po­no­wał świeżo za­pa­rzoną kawę.

– Pro­szę, usiądź, Anito – po­wie­dział. – Nie­źle się spi­sa­łaś. To twoja za­sługa.

– Dzię­kuję.

Kiw­nął głową.

– Co ty u li­cha ro­bisz w ad­mi­ni­stra­cji? – spy­tał.

– Czy­tam ra­porty – od­parła. – Sta­ram się cze­goś na­uczyć.

Uśmiech­nął się, co do­tych­czas było dla niej rzad­kim wi­do­kiem.

– OK. A co byś po­wie­działa na na­ukę od dru­giej strony?

– Co masz na my­śli? – od­po­wie­działa py­ta­niem.

– Brøs­sner chce mi przy­dzie­lić part­nera.

– A dla­czego?

– Bo… uważa, że po­trze­buję ko­goś do po­mocy.

– A ty tak nie uwa­żasz?

Znowu na jego twa­rzy po­ja­wił się uśmiech.

– A niech cię, nie owi­jasz w ba­wełnę. To prawda, w za­sa­dzie tak nie uwa­żam. Ale to roz­kaz i mu­szę się pod­po­rząd­ko­wać.

Pa­trzyła na niego po­nad biur­kiem, pod­czas gdy on po­pi­jał kawę. To jest ten mo­ment, po­my­ślała so­bie. Zo­stała tu za­pro­szona z po­wodu swo­ich kom­pe­ten­cji, a Thor Bel­ling stał się jej Fran­kiem Fu­rillo.

– Wy­bie­rasz mnie?

– Je­śli się zga­dzasz.

Miał za­raź­liwy uśmiech. Wy­glą­dał, jakby już się cie­szył z po­zy­tyw­nego ob­rotu sprawy, więc po­wie­działa:

– OK. Zga­dzam się, ale je­śli na­sza współ­praca się nie ułoży…

– To trudno – prze­rwał jej, wsta­jąc. – Ja­koś to bę­dzie.

Anita też się pod­nio­sła.

– Świet­nie, dzię­kuję.

– Ja rów­nież. Po­szu­kajmy Brøs­snera.

Udało się i przez pięć lat do­brze się ukła­dało.Roz­dział 2

Thor pro­wa­dził, a Anita roz­ma­wiała z dy­żur­nym z Eg­strup.

– O czter­na­stej trzy­dzie­ści. Do­brze. Tak, Pa­wi­lon Le­śny, ulica Ra­vne­bor­gvej.

Spoj­rzał, jak wpi­sy­wała dane do na­wi­ga­cji.

– To bę­dzie… gdzieś tu­taj. Mam. Do­trzemy na miej­sce za nie­całe pół­to­rej go­dziny.

Prze­rwała po­łą­cze­nie.

– Jest tam już lo­kalna po­li­cja. Cla­rissa Spet­sas też.

– A co z tym, który zna­lazł zwłoki?

– Ra­smus Lelbo, lat dwa­dzie­ścia trzy. Mieszka w ośrodku, który na­zywa się Cen­trum Zdro­wia Psy­chicz­nego. To część szpi­tala.

– Jest pa­cjen­tem?

– Chyba tak, ale nie je­stem pewna. Mo­żemy po­ga­dać z nim za­raz po obej­rze­niu miej­sca zbrodni. Przez cały czas prze­bywa w cen­trum.

– A jak z za­kwa­te­ro­wa­niem? – za­py­tał.

– To nie­praw­do­po­dobne, że wszystko musi spo­czy­wać na mo­ich bar­kach.

Od­wró­cił głowę w jej stronę i po­wie­dział:

– Prze­pra­szam. Nie chcia­łem zgry­wać szefa.

Po­pa­trzył na jej scho­waną za oku­la­rami sło­necz­nymi twarz oraz ciem­no­brą­zowe włosy przy­cięte do wy­so­ko­ści li­nii żu­chwy.

– Za­re­zer­wo­wa­łam dwa po­koje w ho­telu Eg­strup.

– Dzię­kuję. Co to za ho­tel?

– Trzy­dzie­ści po­koi. Stoi przy głów­nej ulicy mia­sta, Ho­ved­ga­den. Na stro­nie wy­gląda jak ko­pen­ha­ski d’An­gle­terre. Zresztą więk­szość ho­teli tak się re­kla­muje. Piękne wej­ście, a przed nim duży, zdo­biony dy­wan. Gwa­ran­tuję, że w lobby pach­nie ryb­nymi fi­le­tami sma­żo­nymi w głę­bo­kim tłusz­czu.

– Aha.

– Po re­mon­cie. Po­koje przy­po­mi­nają ka­juty luk­su­so­wego promu. Kto tam może, do dia­bła, się za­trzy­my­wać?

– To dość duże mia­sto.

– Ale zu­peł­nie nie­znane.

– Nie. Aż do te­raz.

– Ja­kiś po­wód musi być – stwier­dziła.

Zje­chali z au­to­strady na szosę pro­wa­dzącą na po­łu­dniowy za­chód, w aleję sta­rych wiel­kich drzew. Było cie­pło jak na sier­pień. Pola miały barwę ty­to­niu, a zboże obie­cu­jąco fa­lo­wało na wie­trze. Po­wie­trze zde­cy­do­wa­nie róż­niło się od tego, któ­rym od­dy­cha się, ja­dąc au­to­stradą.

Po­tem wje­chali na równą jezd­nię, która przy­po­mi­nała starą, nie­miecką, pro­stą jak spod sznurka be­to­nową drogę. Po obu jej stro­nach cią­gnęły się po­ła­cie lasu. Raz na ja­kiś czas mi­jali inne sa­mo­chody.

– Rany bo­skie, co za pustka – po­wie­działa Anita.

– To prawda, jest coś szcze­gól­nego w be­to­no­wej dro­dze bie­gną­cej przez taki ro­dzaj lasu.

– Po­dobny te­ren jest wo­kół lot­ni­ska na pół­noc od Aal­borga.

– Czło­wiek spo­dziewa się, że za­raz zo­ba­czy ja­kieś bun­kry.

– Oto­czone dru­tem kol­cza­stym.

– I strze­żoną bramę. Z budką straż­ni­czą.

– Urzą­dze­nia o nie­ja­snym prze­zna­cze­niu.

– La­bo­ra­to­rium do­świad­czalne.

– Prze­pro­wa­dza­jące tajne ba­da­nia na­ukowe. A o wszyst­kim oczy­wi­ście ci­cho sza.

– Dok­tor Men­gele i ol­brzymi han­gar na zep­pe­liny.

Spoj­rzała na niego i po­wie­działa:

– No te­raz chyba tro­chę prze­sa­dzi­łeś.

W peł­nym słońcu je­chali przez bu­kowy las, co­raz mniej roz­ma­wiali. Mi­nęli sze­roki stru­mień, po któ­rym pły­wały alu­mi­niowe ka­jaki ze skąpo ubra­nymi ludźmi. Za mo­stem las się skoń­czył i uj­rzeli ta­blicę z na­zwą mia­sta.

– A to co!? – po­wie­dział Thor i zwol­nił. – Spójrz na ta­blicę.

Skła­dała się z dwóch brą­zo­wych la­tarni oraz su­rowo ocio­sa­nych de­sek. Na­pis two­rzyły białe ka­li­gra­fo­wane li­tery, które wy­glą­dały jak stare drze­wo­ryt­ni­cze dzieło:

WI­TAMY W EG­STRUP

a po­ni­żej mniej­szymi wy­ry­tymi li­te­rami wpi­sano zda­nie:

Po­nie­waż tu jest naj­pięk­niej!

– Wi­tamy w Eg­strup – prze­czy­tała Anita – po­nie­waż jest tu naj­pięk­niej?

Thor przy­spie­szył, a ona kon­ty­nu­owała:

– To zna­czy, że wi­tają tylko dla­tego, że jest u nich naj­pięk­niej?

Wje­chali do mia­sta. Na obrze­żach uj­rzeli wto­pione w zie­leń now­sze bloki miesz­kalne po­ma­lo­wane na pa­ste­lowe ko­lory: ja­sno­żółty, ja­sno­zie­lony i ja­sno­czer­wony. Da­lej po obu stro­nach za­czy­nały się róż­nego ro­dzaju sklepy. Z dy­wa­nami, far­bami, ale też ko­misy sa­mo­cho­dowe. Prze­je­chali po jesz­cze jed­nym mo­ście nad wą­ską rzeczką i oczom Thora uka­zała się czer­wona wieża ko­ścielna z mie­dzianą iglicą.

Im bli­żej cen­trum, tym wię­cej było trzy­kon­dy­gna­cyj­nych ka­mie­nic z czer­wo­nej ce­gły. Nie­które z nich miały na ro­gach wie­życzki, a okna ob­ra­mo­wane pia­skow­cem. Mi­nęli też parę do­mostw z muru pru­skiego, bar­dzo za­dba­nych, a w piw­nicy jed­nego z nich mie­ściła się re­stau­ra­cja o na­zwie Bef­sztyki z Eg­strup. Był też dom to­wa­rowy w stylu fun­kis, otyn­ko­wany na zie­lono, z za­okrą­glo­nym dasz­kiem nad wej­ściem, szkla­nymi drzwiami i wy­bla­kłymi li­te­rami na daszku two­rzą­cymi na­pis DOM HAN­DLOWY VE­STER­BERG. Prze­je­chali przez więk­szy plac z ka­mienną fon­tanną oraz rzeźbą z brązu przed­sta­wia­jącą pa­stuszka z cie­lacz­kiem.

Auto po­woli po­ru­szało się po bru­ko­wa­nej ulicy. Da­leko przed sobą, może na­wet w od­le­gło­ści kilku ki­lo­me­trów, wi­dzieli za­le­sione wznie­sie­nie.

Mi­nęli kino Eg­strup, duży sklep o na­zwie Out­do­ors ofe­ru­jący na­mioty i odzież spor­tową, McDo­nalda, Frito-Lay, różne su­per­mar­kety, duży sklep z ar­ty­ku­łami elek­trycz­nymi, wi­niar­nię i knajpki. Po­tem był ko­lejny ry­nek, na któ­rym Thor za­uwa­żył bu­dy­nek z czer­wo­nej ce­gły na­le­żący do lo­kal­nej ga­zety „Eg­strup Ti­dende”, oraz biały, po­dłużny gmach z zie­lo­nym na­pi­sem „Po­li­cja” na fron­cie.

– Tam jest ho­tel – wska­zała pal­cem Anita.

Thor spoj­rzał w prawo, gdzie jego wzrok przy­cią­gnęły wy­so­kie la­kie­ro­wane drew­niane drzwi z fa­se­to­wa­nym szkłem. Le­żał przed nimi duży dy­wan z ho­te­lo­wym logo.

– Wi­tamy w Eg­strup – oznaj­mił.

– Po­nie­waż tu jest naj­pięk­niej.

– Nie­wy­klu­czone. Wy­gląda tu jak w fil­mie.

– Uro­cze mia­sto.

– A więk­szość duń­skich uczniów pew­nie na­wet nie wie, gdzie ono leży.

– Niech mnie ja­sny szlag trafi, je­śli to nie jest naj­pięk­niej­sze mia­sto w Da­nii – oświad­czyła.

– Chyba nie będę z tobą po­le­mi­zo­wał w tej kwe­stii.

Mu­sieli prze­je­chać całe mia­sto, żeby do­trzeć do Pa­wi­lonu Le­śnego. Da­lej droga wio­dła pod górę, a już ki­lo­metr za ostat­nimi za­bu­do­wa­niami za­czy­nał się las.

– Na na­stęp­nym skrzy­żo­wa­niu w lewo – po­wie­działa Anita.

Wkrótce uj­rzeli nie­dużą ta­blicę in­for­ma­cyjną z na­pi­sem „Pa­wi­lon Le­śny” ze strzałką w lewo. Thor zwol­nił. Na dro­dze skrę­ca­ją­cej w prawo as­falt le­żał tylko na po­czątku, po­tem wi­dać było już tylko żwir.

Skrę­cił w stronę pa­wi­lonu.

Po trzy­stu albo czte­ry­stu me­trach do­je­chali do po­lany – du­żego, przy­po­mi­na­ją­cego pole te­renu, któ­rego po­ziom ob­ni­żał się w kie­runku je­ziora z po­mo­stem. W prawo od niego, wśród drzew, zo­ba­czyli bu­dy­nek, który był ce­lem ich po­dróży.

– Wy­gląda jak stara sta­cja ko­le­jowa – stwier­dził Thor.

Zbu­do­wany był z drewna i po­ma­lo­wany na czer­wono-zie­lono. Krót­kie sze­ro­kie schody pro­wa­dziły na ob­szerny drew­niany ga­nek, przy­kryty da­chem, który pod­trzy­my­wały rzeź­bione drew­niane fi­lary.

– OK, wy­gląda to tro­chę ina­czej, niż so­bie wy­obra­ża­łam – oświad­czyła Anita.

– A jak to so­bie wy­obra­ża­łaś?

– Pa­wi­lon Le­śny. Spo­dzie­wa­łam się re­stau­ra­cji, a to bar­dziej przy­po­mina scenę ta­neczną. Z lo­dami i let­nimi im­pre­zami. W każ­dym ra­zie dość pry­mi­tywne miej­sce.

– No i bez­ludne – po­wie­dział i za­par­ko­wał. – Z ma­łymi wy­jąt­kami, gdy jest po­tań­cówka albo bal z mu­zyką z lat sześć­dzie­sią­tych.

– Czy też _trac­tor pul­ling_ na tam­tym po­letku.

Wy­sie­dli z sa­mo­chodu, obok któ­rego stały dwa wozy pa­tro­lowe i ciem­no­szary van.

Było cie­pło.

– To gdzieś na ty­łach – po­wie­działa.

Obe­szli pa­wi­lon, a Thor obej­rzał się na je­zioro. Zna­leźli się do­kład­nie na dru­gim końcu mia­sta. Po­nad drze­wami można było do­strzec ko­ścielną wieżę i wy­soki ko­min.

– Mam tu po­czu­cie, jakby czas się za­trzy­mał – oznaj­miła Anita.

Tyły pa­wi­lonu cho­wały się w cie­niu. Tylne drzwi były za­mknięte. Czuć było chłód, śmier­działo dy­mem i uryną. Zie­mia bez­po­śred­nio za bu­dyn­kiem była naga i gli­nia­sta.

Od jed­nego rogu pa­wi­lonu do ro­sną­cych w nie­wiel­kim od­da­le­niu drzew lo­kalni po­li­cjanci roz­cią­gnęli żółtą ta­śmę, która po­ru­szana wia­trem przy­po­mi­nała ogon smoka. Da­lej po­mię­dzy drze­wami po­cią­gnęli ją rów­no­le­gle do pa­wi­lonu, a na końcu po­pro­wa­dzili do rogu z dru­giej strony. Pod la­sem stało dwóch tech­ni­ków w bia­łych kom­bi­ne­zo­nach.

Na­to­miast mniej wię­cej na środku placu mie­ścił się biały pla­sti­kowy na­miot z otwar­tymi ścia­nami. Na gli­nia­stej ziemi pod bal­da­chi­mem stała na czwo­ra­kach Cla­rissa Spet­sas, ubrana w swój biały kom­bi­ne­zon ochronny. Wy­glą­dała jak miesz­kanka bazy księ­ży­co­wej Alfa z se­rialu _Ko­smos 1999_, od­pra­wia­jąca ja­kieś dzi­waczne ry­tu­ały.

– Cześć, Cla­risso – przy­wi­tał się gło­śno Thor.

– Cześć, Thor.

– Co to u li­cha jest?

Wy­pro­sto­wała się, po­zo­sta­jąc na klęcz­kach.

– To czaszka.

Wstała i zdjęła cze­pek, dzięki czemu jej kar­me­lowe włosy mo­gły swo­bod­nie opaść na ra­miona.

Się­gnęła do kie­szeni i wy­jęła pu­de­łeczko z cy­ga­ret­kami. Wło­żyła jedną do ust, nie za­pa­la­jąc jej.

– Dziwne – oznaj­miła. – Zwłoki stoją w środku jak pal wbity w dziurę.

– Głowa pod zie­mią?

– Tak.

– A jak z resztą ciała?

Wzru­szyła ra­mio­nami.

– Trudno po­wie­dzieć. Mu­simy je naj­pierw wy­do­stać na po­wierzch­nię. W każ­dym ra­zie wi­dać ko­ści czaszki.

– Dziwny tu za­pach – stwier­dziła Anita.

Pa­to­lożka kiw­nęła głową.

– Tro­chę czuć już roz­kła­da­jące się zwłoki. Ale to miej­sce też nie jest zbyt cie­kawe. Zna­leź­li­śmy ślady mo­czu i kału. Ludz­kiego. Poza tym spermę, pre­zer­wa­tywy, za­pal­niczki, strzy­kawki, fo­lię alu­mi­niową i krew. I stare wy­mio­ciny.

– Wi­tamy w Eg­strup – po­wie­dział Thor, ki­wa­jąc głową. – Po­nie­waż tu jest naj­pięk­niej.

Cla­rissa Spet­sas po­now­nie wzru­szyła ra­mio­nami.

– Wszę­dzie zna­leźć można ta­kie miej­sca, Thor.

– Co masz na my­śli?

Ro­zej­rzała się wo­koło.

– No wiesz, ta­kie, gdzie lu­dzie ro­bią chlew, chleją, srają, si­kają i pie­przą się. Roz­pa­lają ogni­ska i palą różne rze­czy. Ja­rają trawkę i wą­chają klej.

– Za­ple­cze Pa­wi­lonu Le­śnego.

– Samo ży­cie, Thor.

Wró­cili na drugą stronę i usie­dli w słońcu na scho­dach, gdzie Cla­rissa za­pa­liła cy­ga­retkę.

– No do­brze – za­czął Bel­ling. – Słu­chamy.

– Za wcze­śnie, żeby coś po­wie­dzieć.

– A co masz na tę chwilę?

– Zwłoki. Ciało w dziu­rze w obrzy­dli­wym miej­scu. Męż­czy­zna albo ko­bieta.

– Broń?

– Nie ma.

– Przy­czyna zgonu?

Spoj­rzała na niego.

– Nie mam zie­lo­nego po­ję­cia. Strzał, silny cios, za­strzyk. A może na­wet… za­ko­pa­nie żyw­cem.

– A jak długo one tam… stały? – za­py­tała Anita.

– Około dwóch mie­sięcy. Na pewno nie kró­cej. Czaszka jest pra­wie czy­sta, bo ob­ja­dły ją zwie­rzęta.

– Ja­kim do cho­lery cu­dem ludzka głowa mo­gła wy­sta­wać z ziemi przez całe lato za Pa­wi­lo­nem Le­śnym i nikt jej nie za­uwa­żył? Prze­cież mu­sieli cho­dzić tędy ja­cyś lu­dzie.

– Wy­daje mi się, że już nie – od­parła pa­to­lożka.

– Miej­sce wy­gląda na za­po­mniane – do­dała Anita.

– Nikt tu już nie przy­cho­dzi – przy­znała Cla­rissa. – Chyba że na ja­kieś wy­głupy, na dragi czy żeby za­pa­lić ogni­sko.

– To i tak po­winni za­uwa­żyć zwłoki.

Pa­to­lożka znów spoj­rzała na Thora.

– Tak, ktoś je wi­dział. Ba, na­wet je tu umie­ścił.

– Jaki masz plan? – za­py­tał Bel­ling.

– Za­mó­wi­łam już eks­trak­tor rdze­niowy.

– Co ta­kiego?!

– Tak to urzą­dze­nie się na­zywa. To taka wier­tarka, ale pu­sta w środku. Rura. Być może uda się wy­cią­gnąć zwłoki i przy­le­ga­jącą do nich zie­mię w jed­nym ka­wałku. Żeby się nie roz­pa­dły.

– OK. A co po­tem?

– Za­wie­ziemy je do szpi­tala i będę je ba­dać ka­wa­łek po ka­wałku.

Thor ski­nął krótko głową.

– Do­brej za­bawy – po­wie­dział. – Za­dzwoń, jak od­kry­jesz coś, na co bę­dziemy mo­gli po­pa­trzeć.

Cla­rissa zga­siła cy­ga­retkę, zgnia­ta­jąc żar.

– To mo­gła być ja­kaś durna za­bawa, która wy­mknęła się spod kon­troli. Ale oso­bi­ście uwa­żam, że to za­bój­stwo. Ktoś wy­ko­pał dziurę świ­drem ziem­nym, wci­snął tego ko­goś i za­dep­tał zie­mię wo­kół, żeby ofiara tam stała aż do śmierci. Ale to tylko ta­kie moje przy­pusz­cze­nie.

Thor po­ki­wał głową.

– OK. Za­dzwoń po­tem. Miesz­kamy w… Jak się na­zy­wał ten ho­tel, Anito?

– Eg­strup.

– Dzwoń na ko­mórkę. My już je­dziemy, żeby się za­mel­do­wać.

Spoj­rzał na Anitę i do­dał:

– Mu­simy też coś zjeść.

Pa­to­lożka wstała i po­wie­działa:

– Mają tam zna­ko­mity szwedzki stół.
mniej..

BESTSELLERY

Kategorie: