- W empik go
Piękny Jan - ebook
Piękny Jan - ebook
Egstrup to typowe prowincjonalne miasteczko w Zelandii Środkowej, gdzie na pozór panują dobrosąsiedzkie stosunki i każdy służy dobrą radą. W Egstrup niczego się nie rozpowiada, a życie toczy się swoim rytmem. Okazuje się jednak, że za tą fasadą kryją się mroczne tajemnice, a gdy w lesie na skraju miasto zostają znalezione zwłoki mężczyzny, sekrety muszą wyjść na jaw.
Wyjaśnieniem sprawy zabójstwa mają się zająć Anita Hvid i Thor Belling, śledczy z kopenhaskiego Wydziału Zabójstw, którzy są partnerami nie tylko w pracy. Po krótkim czasie zamordowane zostają dwie kolejne osoby. To nie może być przypadkowa zbieżność zdarzeń.
"Piękny Jan" to trzeci tom popularnej serii Larsa Kjædegaarda, której bohaterami są Hvid i Belling. W tym cyklu autor powraca do klasycznej powieści kryminalnej.
Kategoria: | Kryminał |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 978-87-0235-335-8 |
Rozmiar pliku: | 1,7 MB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
Nie mógł się poruszyć.
Gdzieś obrzeżami świadomości rejestrował informacje od otoczenia, ale jedynie jak nieotwartego mejla. Widział nadawcę, lecz nie treść.
Nadawca mu wystarczał.
Kiedy go zobaczył, zrozumiał resztę, a wtedy całe ciało napięło się, by wykonać jakiś ruch, lecz niemal natychmiast dało za wygraną.
Wiedział, gdzie się znajduje.
Wiedział też dlaczego.
Pojmował, że już po nim – no, może nie całkiem, bo pozostawało mu jeszcze parę godzin czy nawet dni. Ale to koniec.
Chyba że…
Chyba że ktoś będzie tędy przechodził.
Próbował poruszyć stopami. Mógł zgiąć palce, ale ziemia naciskała na całe ciało i szybko zrozumiał, że to nie ma sensu.
Podobnie z palcami dłoni. Mógł nimi wprawdzie poruszyć, ale tylko odrobinę, ponieważ ramiona ciasno przylegały do ciała.
Tkwił po samą szyję w zimnej, ubitej, gliniastej ziemi.
Wiedział gdzie.
Wiedział dlaczego.
Zrobili to.
Nie dostrzegł na czas zagrożenia.
Za to teraz wiedział wszystko.
W pewnym momencie, kiedy zaczęło się przejaśniać, usłyszał własny śmiech, który nasilał się razem z wyobrażeniem, jak teraz wygląda z zewnątrz: wystająca głowa z uśmiechem na twarzy.
Bez większego znaczenia było to, jak głęboko tkwiła w ziemi, bo i tak chodziło przecież o centymetry.
Później w ciągu dnia zaczął krzyczeć.
Gdy otworzył oczy, było już ciemno.
Następnego dnia, albo jeszcze następnego, albo jeszcze następnego, znowu krzyczał, wiedząc w głębi duszy, że już trudno nazwać to krzykiem. Wisiały nad nim korony drzew, kamienne i obojętne.
W końcu zrezygnował z wszelkich prób poruszania ciałem. Przestał je czuć. Odczuwał natomiast pełznący po kręgosłupie chłód i towarzyszące mu narastające sztywnienie wszystkich mięśni. Chłód sięgał tyłu głowy jak malutkie kroczki zapracowanych mrówek. Coś śpiewało mu w głowie, podczas gdy myśli składały się w słowa pokornej, nieskładnej modlitwy, żeby okazali mu łaskę i wrócili, kończąc jego żywot łopatą.
Nikt jednak nie nadszedł.
Pojawiła się natomiast wiewiórka i zaczęła obserwować jego głowę. Poruszała się neurotycznymi, błyskawicznymi skokami.
Widział ją, pojmował nawet częściowo, że to wiewiórka.
Ale krótko potem, gdy zarówno ona, jak i inne zwierzęta, na zmianę się do niego zbliżały, był już martwy.Rozdział 1
Czerwona lampka telefonu w pokoju Thora zamigała i jednocześnie aparat zaczął wydawać zduszone, plastikowe dźwięki.
Podniósł słuchawkę.
– Słucham?
– Komendant z Egstrup chce z tobą mówić – usłyszał głos sekretarki Nete Hansen.
– Axel Wendtner? – zapytał.
– Tak. Mam go przełączyć?
Thor wahał się przez kilka sekund.
– Dobrze, przełącz.
Znajomy głos Nete zastąpiony został ostrym, obcym.
– Thor? Mówi Axel Wendtner.
– Kopę lat.
– Tak, to prawda, dawno się nie widzieliśmy.
Nastąpiła krótka przerwa, po czym Thor zapytał:
– Co mogę dla ciebie zrobić, Axel?
– Mam morderstwo.
– Tak?
– Rano zostały znalezione zwłoki.
– Zamieniam się w słuch.
Znów zapanowała chwila ciszy.
– Przyznaję się, że od razu pomyślałem o tobie.
– A dlaczego?
– Bo… to coś… zupełnie nietypowego.
– Co masz na myśli?
– Coś dziwacznego. Zwłoki zakopane aż po szyję.
– Ciekawe.
– Dowiedziałem się, że pracujesz razem z Anitą Hvid.
– Kto ci o tym powiedział?
– Brøssner.
– Brøssner? A kiedy z nim rozmawiałeś?
– Dziesięć minut temu. Zadzwoniłem do niego, żeby poprosić o pomoc. Najchętniej twoją i Anity. Mówi się o was same dobre rzeczy.
– OK. Brøssner nie rozmawiał o tym ze mną, ale skoro ustaliłeś z nim…
– Nie, nic nie ustaliłem. Powiedział, żebym do ciebie zadzwonił.
Thor wziął głęboki oddech.
– No cóż…
– Im prędzej, tym lepiej, Thor.
– Ruszaliście zwłoki?
– Nie. Odgrodziliśmy tylko i przykryliśmy.
– A kontaktowałeś się z patologami?
– Nie.
– Oddział Medycyny Sądowej chyba zamknęli.
– Owszem, a wielkie centrum PatoKrim wciąż jeszcze w budowie. Powoli robi się z tego gorący kartofel. Coraz więcej kosztuje, a końca nie widać.
– I co z tego?
Zauważył, że Axel Wendtner trochę się przygotował do rozmowy.
– Jak to co? Poupychali patologów w różnych miejscach. W naszym szpitalu rejonowym mamy Clarissę Spetsas.
– A zatem wszystkie sprawy techniczne można załatwić u was na miejscu?
– Tak. Mimo to potrzebujemy wsparcia z zewnątrz, Thor.
– Nie ma problemu, Axel. Pogadam zaraz z Brøssnerem, a potem przyjedziemy z Anitą tak szybko, jak się da.
– A co ja mogę zrobić?
– Poczekać. Musimy jak najszybciej obejrzeć miejsce zbrodni, więc zjawimy się jeszcze dzisiaj. Potem zwłoki trafią do Clarissy. Trzeba też porozmawiać ze szczęśliwym znalazcą, najlepiej też jeszcze dziś.
– Zadzwoń, jak będziecie w drodze. Poinformuję Clarissę, a z facetem, który znalazł zwłoki, mam stały kontakt.
– To dobrze.
Po jeszcze jednej przerwie w rozmowie Wendtner dodał:
– A poza tym wszystko w porządku? W końcu dawno się nie widzieliśmy.
Thor nacisnął na przycisk na telefonie i zapytał Nete:
– Gdzie jest Anita?
– Widziałam, że przed chwilą rozmawiała z Brøssnerem. Na korytarzu.
– Dobrze, dziękuję.
Odłożył słuchawkę i wstał.
Podszedł do wiszącej na ścianie mapy, żeby odszukać Egstrup. Zelandia przedstawiona była na mapie na zielono, biało, szaro i czarno. Przypatrywał się czarnemu kreskowaniu oraz liniom, przy których znalazł szukaną miejscowość. Środkowo-zachodnia część wyspy. Dziwił się trochę, że nigdy dotąd tam nie był. Egstrup było zadziwiająco duże. To typ miasta, na które raczej nie zwraca się uwagi, choć nie należy do najmniejszych. Ukryte było za szosą w zalesionej Zelandii Środkowej, na północ od autostrady prowadzącej na most Storebælt, a na południe od autostrady do Holbæk.
Odwrócił się od mapy.
Do pokoju weszła Anita i popatrzyła na niego wyczekująco.
– Gdzie byłaś? – zapytał.
– Na korytarzu.
– Musimy jechać.
– Wiem. Brøssner właśnie mi powiedział, że dzwonił komendant z Egstrup i pytał o nas. Dodał, że to twój stary znajomy.
– Jesteśmy z tego samego rocznika. Kiedy będziesz gotowa do wyjazdu?
Wzruszyła ramionami i odparła:
– Za godzinę.
Z aprobatą kiwnął głową.
– Ja też muszę pojechać do domu po walizkę – powiedział. – Potem odbiorę samochód i będę czekał na ciebie na dole o pierwszej.
Anita zaczęła się przygotowywać. Jej walizka stała już za drzwiami w pokoju. Sprawą honoru była dla niej gotowość do wyjazdu w każdej chwili. Praca w policji sprawiała jej przyjemność, cieszyła się, że właśnie tak potoczyło się jej życie.
Zdecydowała się zostać policjantką już w wieku piętnastu lat. Pamięta dobrze, kiedy ta ambicja dała o sobie znać. Była sama w domu i oglądała jeden z odcinków serialu _Posterunek przy Hill Street_. Bardzo go lubiła. Szczególnie podobał jej się Frank Furillo, który wzorowo prowadził swoją jednostkę i był autentycznym stróżem prawa. Odkryła wówczas, że chciałaby należeć do takiej jednostki. Na początku było to dziewczęco naiwne i romantyczne, ale ona dostrzegała coś więcej. Pociągała ją intensywność zawodu, w którym można było podążać ścieżką sprawiedliwości. Ponadto cały czas liczyła się w nim zdolność oceny sytuacji oraz podejmowania szybkich decyzji. Prawdziwa praca.
Po skończeniu liceum wysłała papiery do Szkoły Policyjnej. Na świadectwie miała dobre stopnie. W tym okresie jej mama już nie żyła, a tata na początku był bardzo sceptyczny co do wyboru ścieżki zawodowej.
– Możesz być, kimkolwiek chcesz – mówił. – Dlaczego akurat policjantką?
– Bo chcę. Przydam się w policji. To praca, która coś znaczy.
Jej ojciec był magistrem biologii i większość czasu spędzał na pracy w uniwersyteckim laboratorium naukowym.
– Posłuchaj, Anita… Ta praca jest niebezpieczna i słabo płatna.
Jeszcze dziś słyszy te rozmowy. Siedziała przeważnie na jednym z kuchennych krzeseł. Córeczka tatusia. Wciąż mieszkała w domu rodzinnym. Mama nie żyła od dwóch lat, więc nie zdążyła zobaczyć egzaminu dojrzałości Anity. Ona wiedziała, że musi coś ze sobą zrobić. Jej tata był miły i dobrze mieszkało im się razem. Może aż za dobrze, wskutek czego miała poczucie bierności. Kariera naukowa zupełnie jej nie pociągała. Zdawała sobie sprawę z tego, że jeśli nie wyprowadzi się z domu jako dorosła dziewczyna, to utknie w nim na dobre. Nie było jej łatwo, ale czuła, że to jedyna słuszna droga. Ojciec wciąż jednak miał krytycznie nastawienie.
Mimo to uparła się, a gdy jej tata wreszcie zrozumiał, że mówiła wszystko na poważnie, zaakceptował jej wybór. A nawet zaczął ją wspierać, zarówno finansowo, jak i moralnie. Kochała go. On także kochał ją z całych sił, ale nie zawsze potrafił to okazać.
Szkołę ukończyła bez najmniejszych problemów. Stała się dzięki niej mocniejsza fizycznie i psychicznie. Mieszkała w domu studenckim, gdzie większość stanowili mężczyźni. Nauczyła się tam innego życia aniżeli to, które wiodła w swoim akademickim domu, pełnym designerskich mebli i wyobrażeń, że większość społeczeństwa ma się dobrze dzięki znakomitym warunkom życia.
W pewnym stopniu była to jednak prawda.
Ale czas spędzony w szkole otworzył jej oczy na zupełnie inne strony egzystencji. Długo jej zajęło na przykład nauczenie się, ile sama może zrobić, a w jakich kwestiach potrzebuje pomocy innych. Miała duże zdolności empatyczne. Wyglądało na to, że nawet zbyt duże, ponieważ już pod koniec pierwszego roku wezwano ją na rozmowę, która nie była bynajmniej zwyczajnym spotkaniem. Siedziała w pokoju razem ze swoim opiekunem roku i jakąś starszą panią, którą znała z widzenia, ale nie miała najmniejszego pojęcia o jej funkcji.
– Anito – zaczął opiekun – zaprosiłem cię tu, ponieważ chciałem, żebyś poznała Jonnę Karlsson.
Kobieta przypominała lekko przesadzoną wersję surowej dyrektorki z filmów o szkole. W każdym razie w ogóle nie wyglądała na policjantkę. Po pięćdziesiątce, w długiej plisowanej spódnicy, w butach ze skórzanymi podeszwami i spinką we włosach.
Opiekun, Helge Blom, był niegdyś komisarzem w dzielnicy Bellahøj i przez szereg lat miał bliskie kontakty z uczelnią.
– Jonna jest naszą psycholożką – przedstawił ją.
– Czyżby było coś ze mną nie tak?
Helge roześmiał się.
– Wiedziałem, że zadasz takie pytanie, Anito. Nie, wszystko jest z tobą w porządku. Zaprosiliśmy cię po prostu na małą pogawędkę. Na podstawie twoich pisemnych prac oraz zajęć praktycznych uważam, że są rzeczy, których powinnaś się wystrzegać.
– Jakie rzeczy?
Helge Blom spojrzał na psycholożkę i skinął głową.
– Jonna?
Kobieta spojrzała przez okulary do czytania w swoje papiery, a potem życzliwie podniosła wzrok na Anitę.
– Czy znasz pojęcie _compassion fatigue_?
– Nie – odparła po chwili zastanowienia.
– A czy byłabyś w stanie zgadnąć, co ono może oznaczać?
Czyli zabawa w zgadywankę. A więc przybrała pozę nauczyciela akademickiego i nadaje rozmowie ton.
– Nie wiem, co to pojęcie oznacza – odpowiedziała. – Ale… _compassion_ znaczy współczucie, a _fatigue_ zmęczenie.
– Taaak… – powiedziała psycholożka i uśmiechnęła się lekko. – I co dalej?
– Można powiedzieć, że to jeden z nowych, specyficznych syndromów PTSD.
Jonna Karlsson spojrzała krótko na siedzącego obok Helgego Bloma.
– Tak. Można tak powiedzieć. To rodzaj zespołu stresu pourazowego. A na czym polega jego specyfika?
– Na przykład na tym, że ktoś, kto stara się rozwiązywać problemy innych ludzi, w końcu się wypala.
– Tak.
– Przesadna empatia. Ktoś taki zabiera problemy ze sobą do domu. Chce uratować cały świat i tak dalej. To syndrom stresu. Brak zdolności oceny własnych kompetencji i zakresu odpowiedzialności, co skutkuje wycieńczeniem.
Jonna Karlsson ponownie spojrzała na opiekuna, który roześmiał się i powiedział:
– Można by pomyśleć, że sama ukułaś to pojęcie, Anito.
– Myślicie, że mi to dolega? – zapytała.
– Nie – odrzekła psycholożka. – Jednak sądzimy, że możesz mieć predyspozycje do takiego zachowania, jeśli go sobie nie uświadomisz.
– Dlaczego tak uważacie?
– Anito – powiedział Blom – Amerykanie na takich jak ty mówią a _smart cookie_, czyli bystra dziewczyna. Jesteś uzdolniona, szybko myślisz, twoja zdolność oceny sytuacji jest znakomita. Ale masz także bujną fantazję; potrafisz wyobrazić sobie wszelkie możliwe rzeczy. Po prostu twoje myślenie sięga dalej niż u większości ludzi. To dobrze, lecz taka zdolność niesie za sobą również zagrożenie.
– _Compassion fatigue_? – zapytała.
– Właśnie – odparła Jonna Karlsson. – Ale Helge, na tym chyba już skończymy, co? Anita dobrze o wszystkim wie. Wskazaliśmy na potencjalny problem, a resztę pozostawmy jej.
Rozmowa ta dużo dla niej znaczyła. Tym bardziej że Helge Blom odprowadził ją i dodał już na korytarzu:
– To dobra cecha, Anito.
– Doprawdy?
– Daje duże możliwości rozwoju i awansu.
– Co masz na myśli?
– Możesz zostać śledczą – odparł. – Czyli prawdziwą policjantką.
Teraz zrozumiała. Wskazując na ewentualną słabość jej psychiki, Blom oraz psycholożka ukazali jej siłę, a wypowiedziane przez niego wiele lat temu słowa posłużyły jej za prosty, lecz efektywny drogowskaz. Zostanie śledczą, może nawet w wydziale zabójstw.
Przez ładnych parę lat ciężko nad sobą pracowała. Nikt w policji duńskiej nie może zajmować się wyjaśnianiem zabójstw bez wymaganego wykształcenia i doświadczenia. Zaczęła zatem od samego dołu, czyli od patrolowania ulic, nieustannie mając przed oczyma swoje powołanie, za które uważała prowadzenie dochodzeń w sprawach o morderstwo.
Na Thora Bellinga zwróciła uwagę dużo wcześniej, aniżeli on dowiedział się o jej istnieniu. Uchodził za gwiazdę Wydziału Zabójstw, na co absolutnie nie wyglądał, bo był raczej zwyczajnym mężczyzną: wysoki, szczupły, o ciemnych włosach. Kiedy jednak wbrew zasadom metodycznego pokonywania kolejnych etapów kariery złożyła papiery o przyjęcie na stanowisko administracyjne w Wydziale Zabójstw, miała wystarczająco dużo czasu i spokoju na to, żeby czytać jego raporty i na ich podstawie zdobywać wiedzę. Thor stał się zatem jej mentorem, nie mając o tym zielonego pojęcia. Czytała je jak fikcję i prędko uświadomiła sobie, że nie myśli wprawdzie tak jak on, lecz pojmuje jego sposób rozumowania. Belling miał wyobraźnię, a co więcej – niewyczerpaną energię, dzięki której działał brawurowo, lecz zawsze zgodnie z przepisami. W każdej sprawie dostrzegał więcej elementów niż większość kolegów, ponieważ oni mieli skłonność do zbyt niewolniczego trzymania się procedur. Anita wiedziała, że wysoka liczba wyjaśnionych spraw w wydziale jest jego zasługą. Raporty Thora zawierały zawsze jakieś oryginalne pomysły, na które albo z braku polotu, albo z lenistwa nie wpadłby żaden przeciętny śledczy. Motyw nie był w jego oczach wyłącznie motywem. Niczego nie pozostawiał przypadkowi, a prowadzone przez niego śledztwa składały się często z niespodziewanych zwrotów, które przynosiły zadziwiające efekty. Thor Belling był najzwyczajniej bardzo, bardzo zdolnym śledczym.
Dużo się o nim dowiedziała. Był rozwiedziony i bezdzietny. Żył dla pracy, ale nie idealizował jej. Po prostu się w nią angażował.
Szansę na zaistnienie Anita dostała przed pięciu laty. Była wtedy jeszcze młoda, miała trzydzieści dwa lata, a Thor czterdzieści. Wciąż pracowała w biurze, zajmując się raportami oraz różnymi bieżącymi sprawami.
Belling prowadził wtedy śledztwo, które sprawiało mu niemało problemów. Chodziło o zabójstwo z broni palnej. W niewielkiej miejscowości na północ od Kopenhagi w swoim ogródku zastrzelony został prawicowy członek parlamentu. Strzał padł z broni dużego kalibru, ale badania balistyczne nie przyniosły spodziewanych rezultatów. Nie można było ustalić, skąd padł strzał oddany najprawdopodobniej przez zawodowca. Zamordowany polityk nie we wszystkich kręgach był lubiany. Zamożny, nieco przed czterdziestką, zwolennik zwiększenia nakładów na prawo i porządek, surowszych kar, zatrzymania napływu uchodźców oraz zmniejszenia wydatków na imigrantów. Mówił otwarcie, z pogardą wyrażał się o muzułmanach i był zażartym zwolennikiem wojny w Afganistanie.
Wielu ludzi mogło chcieć go zabić.
Wiedziała, że Thor utknął i że Brøssner siedzi mu na karku. Morderstwo członka parlamentu było sprawą priorytetową. Ale Thor był teraz wypalony. Widziała to po jego zagubionym wyrazie twarzy, kiedy mijali się na korytarzu, a także wyczytała to w jego raporcie.
Czytając jego sprawozdania, postanowiła coś uczynić, ażeby zwrócić jego uwagę. W końcu poprosiła o rozmowę.
Na początku sprawiał wrażenie, jakby zupełnie nie wiedział, o co jej chodzi. Anita nie należała do zespołu prowadzącego śledztwo. Równie dobrze recepcjonistka z hotelu Marriott mogła bez pytania udzielać rad menedżerowi.
Krótko oświadczyła, że gdy czytała jego raport, przyszła jej do głowy pewna myśl, a konkretnie kąt i to o nim chciałaby mu opowiedzieć. Thor uniósł wysoko brwi z niedowierzaniem i zniecierpliwieniem.
– Jaki znowu kąt? – zapytał.
– Kąt, pod jakim oddany został strzał.
– Nie da się go ustalić, bo nie znamy pozycji ofiary, w momencie gdy została trafiona. Przed upadkiem chodziła po tarasie.
– Owszem – powiedziała – ale znamy kąt wlotu pocisku. Nie wiemy, gdzie ofiara stała, ale znamy kąt strzału.
Wciągnął nosem powietrze.
– Jaki wniosek?
– Taki, że strzał oddano z dużej wysokości, jeśli założymy, że ofiara stała albo siedziała, kiedy została trafiona.
– To możliwe.
– Strzał został oddany z dużej odległości.
– Tak. I co?
Pamiętała napiętą atmosferę panującą w jego pokoju, jakby to było w ubiegłym tygodniu. Tę wyraźną frustrację i irytację Thora na nieznaną mu archiwistkę, która przyszła do niego z jakąś mglistą hipotezą.
– Przyjrzałam się możliwym miejscom w okolicy – oznajmiła.
Rozwinęła mapę i położyła ją na biurku.
– Tu znajduje się dom ofiary. Taras skierowany jest na południowy zachód. Siedemset trzydzieści pięć metrów w tym kierunku stoi ten oto budynek.
Wskazała palcem na dwunastopiętrowy gmach centrum rehabilitacyjnego przy ulicy Lyngbyvejen.
Po chwili Belling podniósł na nią wzrok.
– OK… Czy to nie ty nazywasz się Hvid?
– Tak, Anita Hvid.
– W porządku, Anita. Opowiesz mi o twojej hipotezie?
Uniósł rękę, wskazując na krzesło stojące obok biurka.
– Ofiara – powiedziała, siadając – mogła zostać trafiona z dachu centrum rehabilitacyjnego.
– A kto miałby strzelać?
– To był niezły strzał, nie?
– Owszem – odparł, wpatrując się w nią.
– A więc może żołnierz?
– Żołnierz? Skąd ta myśl?
– Chłopaki z centrum niejedno przeszli. Być może jeden z nich uległ pokusie oddania precyzyjnego strzału do polityka, który chodzi na pogrzeby żołnierzy, a jednocześnie bije na alarm, że powinniśmy wysyłać jeszcze więcej wojska na wojnę.
– Snajper – powiedział.
– Właśnie taki pomysł przyszedł mi do głowy.
Nie widziała się z nim przez następnych kilka dni, ale kiedy sporządzony został raport ostateczny i Brøssner powoli znów zaczynał się uśmiechać, a zatem mógł spotkać się z dziennikarzami, to zrozumiała, że miała rację. Ustosunkowany, żarliwy patriota został zastrzelony przez weterana z centrum rehabilitacyjnego, dwudziestosześcioletniego mężczyznę, który nie miał nóg, lecz pozostały mu zdrowe ręce i z dachu wysokiego budynku oddał śmiertelny strzał z karabinu, który dostarczyli mu „towarzysze broni”. Thor znalazł w pokoju weterana tygodnik z artykułem na temat prywatnego życia ofiary. Pisano tam, że polityk mieszka w ekskluzywnej dzielnicy położonej o kilka przecznic od centrum rehabilitacyjnego. Mężczyzna przyznał się do popełnionego czynu, ale nie zdradził, kto dostarczył mu broń.
– Moje życie i tak jest do dupy – oświadczył. – A ich nie. Przynajmniej nie całkiem.
Anita nie liczyła na żadną reakcję ze strony Thora Bellinga, bo niby dlaczego by miała. Dała mu tylko wskazówkę, a on wyjaśnił sprawę, więc zaszczyty spłyną na niego.
Dlatego zaskoczył ją fakt, że wezwał ją do siebie parę dni później. Tym razem zaproponował świeżo zaparzoną kawę.
– Proszę, usiądź, Anito – powiedział. – Nieźle się spisałaś. To twoja zasługa.
– Dziękuję.
Kiwnął głową.
– Co ty u licha robisz w administracji? – spytał.
– Czytam raporty – odparła. – Staram się czegoś nauczyć.
Uśmiechnął się, co dotychczas było dla niej rzadkim widokiem.
– OK. A co byś powiedziała na naukę od drugiej strony?
– Co masz na myśli? – odpowiedziała pytaniem.
– Brøssner chce mi przydzielić partnera.
– A dlaczego?
– Bo… uważa, że potrzebuję kogoś do pomocy.
– A ty tak nie uważasz?
Znowu na jego twarzy pojawił się uśmiech.
– A niech cię, nie owijasz w bawełnę. To prawda, w zasadzie tak nie uważam. Ale to rozkaz i muszę się podporządkować.
Patrzyła na niego ponad biurkiem, podczas gdy on popijał kawę. To jest ten moment, pomyślała sobie. Została tu zaproszona z powodu swoich kompetencji, a Thor Belling stał się jej Frankiem Furillo.
– Wybierasz mnie?
– Jeśli się zgadzasz.
Miał zaraźliwy uśmiech. Wyglądał, jakby już się cieszył z pozytywnego obrotu sprawy, więc powiedziała:
– OK. Zgadzam się, ale jeśli nasza współpraca się nie ułoży…
– To trudno – przerwał jej, wstając. – Jakoś to będzie.
Anita też się podniosła.
– Świetnie, dziękuję.
– Ja również. Poszukajmy Brøssnera.
Udało się i przez pięć lat dobrze się układało.Rozdział 2
Thor prowadził, a Anita rozmawiała z dyżurnym z Egstrup.
– O czternastej trzydzieści. Dobrze. Tak, Pawilon Leśny, ulica Ravneborgvej.
Spojrzał, jak wpisywała dane do nawigacji.
– To będzie… gdzieś tutaj. Mam. Dotrzemy na miejsce za niecałe półtorej godziny.
Przerwała połączenie.
– Jest tam już lokalna policja. Clarissa Spetsas też.
– A co z tym, który znalazł zwłoki?
– Rasmus Lelbo, lat dwadzieścia trzy. Mieszka w ośrodku, który nazywa się Centrum Zdrowia Psychicznego. To część szpitala.
– Jest pacjentem?
– Chyba tak, ale nie jestem pewna. Możemy pogadać z nim zaraz po obejrzeniu miejsca zbrodni. Przez cały czas przebywa w centrum.
– A jak z zakwaterowaniem? – zapytał.
– To nieprawdopodobne, że wszystko musi spoczywać na moich barkach.
Odwrócił głowę w jej stronę i powiedział:
– Przepraszam. Nie chciałem zgrywać szefa.
Popatrzył na jej schowaną za okularami słonecznymi twarz oraz ciemnobrązowe włosy przycięte do wysokości linii żuchwy.
– Zarezerwowałam dwa pokoje w hotelu Egstrup.
– Dziękuję. Co to za hotel?
– Trzydzieści pokoi. Stoi przy głównej ulicy miasta, Hovedgaden. Na stronie wygląda jak kopenhaski d’Angleterre. Zresztą większość hoteli tak się reklamuje. Piękne wejście, a przed nim duży, zdobiony dywan. Gwarantuję, że w lobby pachnie rybnymi filetami smażonymi w głębokim tłuszczu.
– Aha.
– Po remoncie. Pokoje przypominają kajuty luksusowego promu. Kto tam może, do diabła, się zatrzymywać?
– To dość duże miasto.
– Ale zupełnie nieznane.
– Nie. Aż do teraz.
– Jakiś powód musi być – stwierdziła.
Zjechali z autostrady na szosę prowadzącą na południowy zachód, w aleję starych wielkich drzew. Było ciepło jak na sierpień. Pola miały barwę tytoniu, a zboże obiecująco falowało na wietrze. Powietrze zdecydowanie różniło się od tego, którym oddycha się, jadąc autostradą.
Potem wjechali na równą jezdnię, która przypominała starą, niemiecką, prostą jak spod sznurka betonową drogę. Po obu jej stronach ciągnęły się połacie lasu. Raz na jakiś czas mijali inne samochody.
– Rany boskie, co za pustka – powiedziała Anita.
– To prawda, jest coś szczególnego w betonowej drodze biegnącej przez taki rodzaj lasu.
– Podobny teren jest wokół lotniska na północ od Aalborga.
– Człowiek spodziewa się, że zaraz zobaczy jakieś bunkry.
– Otoczone drutem kolczastym.
– I strzeżoną bramę. Z budką strażniczą.
– Urządzenia o niejasnym przeznaczeniu.
– Laboratorium doświadczalne.
– Przeprowadzające tajne badania naukowe. A o wszystkim oczywiście cicho sza.
– Doktor Mengele i olbrzymi hangar na zeppeliny.
Spojrzała na niego i powiedziała:
– No teraz chyba trochę przesadziłeś.
W pełnym słońcu jechali przez bukowy las, coraz mniej rozmawiali. Minęli szeroki strumień, po którym pływały aluminiowe kajaki ze skąpo ubranymi ludźmi. Za mostem las się skończył i ujrzeli tablicę z nazwą miasta.
– A to co!? – powiedział Thor i zwolnił. – Spójrz na tablicę.
Składała się z dwóch brązowych latarni oraz surowo ociosanych desek. Napis tworzyły białe kaligrafowane litery, które wyglądały jak stare drzeworytnicze dzieło:
WITAMY W EGSTRUP
a poniżej mniejszymi wyrytymi literami wpisano zdanie:
Ponieważ tu jest najpiękniej!
– Witamy w Egstrup – przeczytała Anita – ponieważ jest tu najpiękniej?
Thor przyspieszył, a ona kontynuowała:
– To znaczy, że witają tylko dlatego, że jest u nich najpiękniej?
Wjechali do miasta. Na obrzeżach ujrzeli wtopione w zieleń nowsze bloki mieszkalne pomalowane na pastelowe kolory: jasnożółty, jasnozielony i jasnoczerwony. Dalej po obu stronach zaczynały się różnego rodzaju sklepy. Z dywanami, farbami, ale też komisy samochodowe. Przejechali po jeszcze jednym moście nad wąską rzeczką i oczom Thora ukazała się czerwona wieża kościelna z miedzianą iglicą.
Im bliżej centrum, tym więcej było trzykondygnacyjnych kamienic z czerwonej cegły. Niektóre z nich miały na rogach wieżyczki, a okna obramowane piaskowcem. Minęli też parę domostw z muru pruskiego, bardzo zadbanych, a w piwnicy jednego z nich mieściła się restauracja o nazwie Befsztyki z Egstrup. Był też dom towarowy w stylu funkis, otynkowany na zielono, z zaokrąglonym daszkiem nad wejściem, szklanymi drzwiami i wyblakłymi literami na daszku tworzącymi napis DOM HANDLOWY VESTERBERG. Przejechali przez większy plac z kamienną fontanną oraz rzeźbą z brązu przedstawiającą pastuszka z cielaczkiem.
Auto powoli poruszało się po brukowanej ulicy. Daleko przed sobą, może nawet w odległości kilku kilometrów, widzieli zalesione wzniesienie.
Minęli kino Egstrup, duży sklep o nazwie Outdoors oferujący namioty i odzież sportową, McDonalda, Frito-Lay, różne supermarkety, duży sklep z artykułami elektrycznymi, winiarnię i knajpki. Potem był kolejny rynek, na którym Thor zauważył budynek z czerwonej cegły należący do lokalnej gazety „Egstrup Tidende”, oraz biały, podłużny gmach z zielonym napisem „Policja” na froncie.
– Tam jest hotel – wskazała palcem Anita.
Thor spojrzał w prawo, gdzie jego wzrok przyciągnęły wysokie lakierowane drewniane drzwi z fasetowanym szkłem. Leżał przed nimi duży dywan z hotelowym logo.
– Witamy w Egstrup – oznajmił.
– Ponieważ tu jest najpiękniej.
– Niewykluczone. Wygląda tu jak w filmie.
– Urocze miasto.
– A większość duńskich uczniów pewnie nawet nie wie, gdzie ono leży.
– Niech mnie jasny szlag trafi, jeśli to nie jest najpiękniejsze miasto w Danii – oświadczyła.
– Chyba nie będę z tobą polemizował w tej kwestii.
Musieli przejechać całe miasto, żeby dotrzeć do Pawilonu Leśnego. Dalej droga wiodła pod górę, a już kilometr za ostatnimi zabudowaniami zaczynał się las.
– Na następnym skrzyżowaniu w lewo – powiedziała Anita.
Wkrótce ujrzeli niedużą tablicę informacyjną z napisem „Pawilon Leśny” ze strzałką w lewo. Thor zwolnił. Na drodze skręcającej w prawo asfalt leżał tylko na początku, potem widać było już tylko żwir.
Skręcił w stronę pawilonu.
Po trzystu albo czterystu metrach dojechali do polany – dużego, przypominającego pole terenu, którego poziom obniżał się w kierunku jeziora z pomostem. W prawo od niego, wśród drzew, zobaczyli budynek, który był celem ich podróży.
– Wygląda jak stara stacja kolejowa – stwierdził Thor.
Zbudowany był z drewna i pomalowany na czerwono-zielono. Krótkie szerokie schody prowadziły na obszerny drewniany ganek, przykryty dachem, który podtrzymywały rzeźbione drewniane filary.
– OK, wygląda to trochę inaczej, niż sobie wyobrażałam – oświadczyła Anita.
– A jak to sobie wyobrażałaś?
– Pawilon Leśny. Spodziewałam się restauracji, a to bardziej przypomina scenę taneczną. Z lodami i letnimi imprezami. W każdym razie dość prymitywne miejsce.
– No i bezludne – powiedział i zaparkował. – Z małymi wyjątkami, gdy jest potańcówka albo bal z muzyką z lat sześćdziesiątych.
– Czy też _tractor pulling_ na tamtym poletku.
Wysiedli z samochodu, obok którego stały dwa wozy patrolowe i ciemnoszary van.
Było ciepło.
– To gdzieś na tyłach – powiedziała.
Obeszli pawilon, a Thor obejrzał się na jezioro. Znaleźli się dokładnie na drugim końcu miasta. Ponad drzewami można było dostrzec kościelną wieżę i wysoki komin.
– Mam tu poczucie, jakby czas się zatrzymał – oznajmiła Anita.
Tyły pawilonu chowały się w cieniu. Tylne drzwi były zamknięte. Czuć było chłód, śmierdziało dymem i uryną. Ziemia bezpośrednio za budynkiem była naga i gliniasta.
Od jednego rogu pawilonu do rosnących w niewielkim oddaleniu drzew lokalni policjanci rozciągnęli żółtą taśmę, która poruszana wiatrem przypominała ogon smoka. Dalej pomiędzy drzewami pociągnęli ją równolegle do pawilonu, a na końcu poprowadzili do rogu z drugiej strony. Pod lasem stało dwóch techników w białych kombinezonach.
Natomiast mniej więcej na środku placu mieścił się biały plastikowy namiot z otwartymi ścianami. Na gliniastej ziemi pod baldachimem stała na czworakach Clarissa Spetsas, ubrana w swój biały kombinezon ochronny. Wyglądała jak mieszkanka bazy księżycowej Alfa z serialu _Kosmos 1999_, odprawiająca jakieś dziwaczne rytuały.
– Cześć, Clarisso – przywitał się głośno Thor.
– Cześć, Thor.
– Co to u licha jest?
Wyprostowała się, pozostając na klęczkach.
– To czaszka.
Wstała i zdjęła czepek, dzięki czemu jej karmelowe włosy mogły swobodnie opaść na ramiona.
Sięgnęła do kieszeni i wyjęła pudełeczko z cygaretkami. Włożyła jedną do ust, nie zapalając jej.
– Dziwne – oznajmiła. – Zwłoki stoją w środku jak pal wbity w dziurę.
– Głowa pod ziemią?
– Tak.
– A jak z resztą ciała?
Wzruszyła ramionami.
– Trudno powiedzieć. Musimy je najpierw wydostać na powierzchnię. W każdym razie widać kości czaszki.
– Dziwny tu zapach – stwierdziła Anita.
Patolożka kiwnęła głową.
– Trochę czuć już rozkładające się zwłoki. Ale to miejsce też nie jest zbyt ciekawe. Znaleźliśmy ślady moczu i kału. Ludzkiego. Poza tym spermę, prezerwatywy, zapalniczki, strzykawki, folię aluminiową i krew. I stare wymiociny.
– Witamy w Egstrup – powiedział Thor, kiwając głową. – Ponieważ tu jest najpiękniej.
Clarissa Spetsas ponownie wzruszyła ramionami.
– Wszędzie znaleźć można takie miejsca, Thor.
– Co masz na myśli?
Rozejrzała się wokoło.
– No wiesz, takie, gdzie ludzie robią chlew, chleją, srają, sikają i pieprzą się. Rozpalają ogniska i palą różne rzeczy. Jarają trawkę i wąchają klej.
– Zaplecze Pawilonu Leśnego.
– Samo życie, Thor.
Wrócili na drugą stronę i usiedli w słońcu na schodach, gdzie Clarissa zapaliła cygaretkę.
– No dobrze – zaczął Belling. – Słuchamy.
– Za wcześnie, żeby coś powiedzieć.
– A co masz na tę chwilę?
– Zwłoki. Ciało w dziurze w obrzydliwym miejscu. Mężczyzna albo kobieta.
– Broń?
– Nie ma.
– Przyczyna zgonu?
Spojrzała na niego.
– Nie mam zielonego pojęcia. Strzał, silny cios, zastrzyk. A może nawet… zakopanie żywcem.
– A jak długo one tam… stały? – zapytała Anita.
– Około dwóch miesięcy. Na pewno nie krócej. Czaszka jest prawie czysta, bo objadły ją zwierzęta.
– Jakim do cholery cudem ludzka głowa mogła wystawać z ziemi przez całe lato za Pawilonem Leśnym i nikt jej nie zauważył? Przecież musieli chodzić tędy jacyś ludzie.
– Wydaje mi się, że już nie – odparła patolożka.
– Miejsce wygląda na zapomniane – dodała Anita.
– Nikt tu już nie przychodzi – przyznała Clarissa. – Chyba że na jakieś wygłupy, na dragi czy żeby zapalić ognisko.
– To i tak powinni zauważyć zwłoki.
Patolożka znów spojrzała na Thora.
– Tak, ktoś je widział. Ba, nawet je tu umieścił.
– Jaki masz plan? – zapytał Belling.
– Zamówiłam już ekstraktor rdzeniowy.
– Co takiego?!
– Tak to urządzenie się nazywa. To taka wiertarka, ale pusta w środku. Rura. Być może uda się wyciągnąć zwłoki i przylegającą do nich ziemię w jednym kawałku. Żeby się nie rozpadły.
– OK. A co potem?
– Zawieziemy je do szpitala i będę je badać kawałek po kawałku.
Thor skinął krótko głową.
– Dobrej zabawy – powiedział. – Zadzwoń, jak odkryjesz coś, na co będziemy mogli popatrzeć.
Clarissa zgasiła cygaretkę, zgniatając żar.
– To mogła być jakaś durna zabawa, która wymknęła się spod kontroli. Ale osobiście uważam, że to zabójstwo. Ktoś wykopał dziurę świdrem ziemnym, wcisnął tego kogoś i zadeptał ziemię wokół, żeby ofiara tam stała aż do śmierci. Ale to tylko takie moje przypuszczenie.
Thor pokiwał głową.
– OK. Zadzwoń potem. Mieszkamy w… Jak się nazywał ten hotel, Anito?
– Egstrup.
– Dzwoń na komórkę. My już jedziemy, żeby się zameldować.
Spojrzał na Anitę i dodał:
– Musimy też coś zjeść.
Patolożka wstała i powiedziała:
– Mają tam znakomity szwedzki stół.