- W empik go
Pielgrzym w Lubopolu, czyli nauki wiejskie, szczególniej dla ludu szląskiego zastosowane - ebook
Pielgrzym w Lubopolu, czyli nauki wiejskie, szczególniej dla ludu szląskiego zastosowane - ebook
Klasyka na e-czytnik to kolekcja lektur szkolnych, klasyki literatury polskiej, europejskiej i amerykańskiej w formatach ePub i Mobi. Również miłośnicy filozofii, historii i literatury staropolskiej znajdą w niej wiele ciekawych tytułów.
Seria zawiera utwory najbardziej znanych pisarzy literatury polskiej i światowej, począwszy od Horacego, Balzaca, Dostojewskiego i Kafki, po Kiplinga, Jeffersona czy Prousta. Nie zabraknie w niej też pozycji mniej znanych, pióra pisarzy średniowiecznych oraz twórców z epoki renesansu i baroku.
Kategoria: | Klasyka |
Zabezpieczenie: | brak |
Rozmiar pliku: | 260 KB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
W roku 1821 wydałem własnym nakładem: "Krótkie wyobrażenie historyi Szląska dla szkół elementarnych", a lubo w tedy jeszcze słabą zdólność, co do wyrażenia się w języku polskim, posiadałem, wszakże trzy tysiące eksemplarzy tejże książeczki w krótkim czasie rozprzedałem. To było powodem, że P. Feistel, drukarz przeświętnej Regencyi w Opolu, w roku następnym swoim nakładem drugą edycyą (wydanie) zrobił, ktora jednak dla licznych omyłek drukarskich, na sprzedaż przyiść nie mógła.
Dotąd bracia moi Szlązacy, języka polskiego, niemają innej historyi własnego kraju, ani wiadomości o sobie, o swej przeszłości i teraźniejszości (niemieckich dzieł w tym rodzaju pisanych, nie biorę tu na uwagę gdyż ich ziomkowie moi, języka tego nie znający, czytać nie mogą,) zgoła żadnej wiadomości o życiu swych przodków i… t… d… nie posiadają. Uważałem przeto za wielką potrzebę, wystawić im takie dzieje.
Wziąłem sobie w tem względzie na wzór Pielgrzyma w Dobromilu. Jeden z najpoufalszych moich przyjacioł uczynił mnie bacznym, że dziełko moje temuć jest bardzo podobne, drugi, że Pielgrzyma w Dobromilu znacznie przypomina. Przyznam, że poniekąd tak, zdrugiej zaś strony Pielgrzym mój jest cale inny. Dokąd mowa o panowania książąt polskich idzie, niedało się wiele odmienić. Niechcę się zdobić czyjem pierzem, wolę przeto szczerze wyznać, że opisy stosowne z innych dziełek gdzie się dało, przybierałem, resztę zaś podług własnej wiadomości skreśliłem. Jeżeliby się dziełko to niedokładnie napisane bydź zdawało, jeżelibym się też gdziekolwiek potknął, albo jak Polacy mówią, poszkapił, nic to nie szkodzi; idzie tu o jakiekolwiek obznajomienic ziomkow moich z ich życiem upłynionem i jeszcze płynącem. Kto więcej potrafi, niechaj i wykona. –WSTĘP.
W Górnym Szląsku, niedaleko Wielkich Strzelec, na pewnem pustkowiu (*) należącem do wsi o pół mili odległej, mieszkał młynarz, nazwiskiem Rolnik, uczciwy i dobry gospodarz, mąż pobożny i spokojnego umysłu.
Osada jego w dosyć przyjemnem położeniu, miała swoje dogodności, grunta do niej należące, lubo po większej części piaszczyste, wydawały piękne żyto i wynagradzały szczodrze pracę około nich podjętą; łąki dostarczały siana dobrego na potrzeb domową i cokolwiek na sprzedaż.
Dosyć obszerny ogród, mający parkan ze słupiny, (**) lubo jeszcze miał mało szczepią (drzewek poprawnych), zagęszczony drzewami śliwkowemi, mieścił w sobie przeszło pięćdziesiąt ułów pszczół, oprócz których jeszcze rządny ten gospodarz w lasach obszernych przyległych, kilkanaście w bar- – (*) Tak nazywamy domy w lasach, lub polach osobno wystawione.
(**) Drzewo do ziemi jako palizady w kopowane a u wierchu żerdziami spojane.
ciach, to jest w dzieniach, czyli wydrążeniach w miernej wysokości w drzewach świerkowych, lub sosnowych wyrobionych, pszczoły utrzymywali. W lasach pobliskich miał wolność zbierania drzewa na opał potrzebnego i paszenia bydła swego, za co państwu swojemu niektóre powinności odbywać, a między temi corocznie psa młodego wychować musiał. Woda z rzeki Małejpanwie pędziła niemal ustawicznie młyn jego. Niesłyszano w tedy jeszcze o młynach Angielskich, które prostacy nasi diabelskiemi nazywają. Rólnik, a zwłaszcza, że sprawiedliwie każdemu oddawał, miał zawsze za nadto gości, którzy u niego ciągle mleć dali. Był on, oprócz wspomnionych dobrych przymiotów, człowiekiem nader pracowitym, zabiegliwym i sam się do każdej roboty szczerze dołożył i nigdy nie próżnował. Cieszył się stałem zdrowiem i żył z żoną swoją Zosią, która się o gospodarstwo domowe, o dzieci pięcioro i czeladź swoję, jak najlepiej starała, w najlepszej zgodzie i spokojności.
Jednego dnia, gdy już słońce zachodzić miało, wracał Rolnik od barci swoich z lasa do domu ścieszka udeptaną nad brzegiem rzeki, ktorą osłaniały gęste krzaki tarków, jarzębiny i kaliny z dojrzałemi swemi owocami.
Będąc w pół drogi, stanął pod dębem i zbierał do sakiew swoich żołądź, ktorą corocznie suszoną do apteki sprzedawał, używania jej zaś jako kawy w biegunkach i suchotach dzieci za lekarstwo doświadczył, a gdy się hojnie zdarzyła, (obrodziła), nią i swój czarny dobytek, trzodę chlewną, wypasał. Napełniwszy sakwy, myślał dalej do domu postępować, gdy właśnie usłyszał za sobą człowieka, pieśń nabożną przyjemnie śpiewającego. Oczekiwał nadchodzącego, a ten pozdrowił go z uprzejmością starodawnym chrześciańskim zwyczajem. Rolnik także odpowiedział mu uprzejmie.
Poszli obaj potem dalej, a Rolnik zapytał grzecznie podróżnego, kto on jest, skąd idzie i dokąd go Bóg, prowadzi? Na co ten odpowiedział. Byłem przez łat trzydzieści i pięć nauczycielem szkółki wiejskiej w powiecie Namysłowskim; pełniłem ściśle obowiązki stanu mojego, od mojej młodości jednak słabowity a od lat kilku ciągle chorobliwy i na duszność piersi cierpiący, zmuszony byłem, za zezwoleniem zwierzchności, urząd mój złożyć. Przez wielkie staranie i pomoc usilną dobrodziejów moich, pobieram teraz miesięcznie trzy talary pensyi. Miałem żonę dobrą, ale mi ona przed sześcią laty bez potomstwa umarła. Życzę sobie, strawić resztę dni moich w odpoczynku i cichości; ponieważ jednak z tak miernej pensyi wszystkich potrzeb życia, niechajby i najskromniejszego, opędzić nie można, chciałbym sobie w rodzinie mojej, bądź też i u obcych, za usługi jakowe przystojne, do których jeszcze siły moje wystarczą, przytułek jakowy znaleść, w miarę którychby mi przynajmniej bezpłatne pomieszkanie i opał dano, abym się o jakiekolwiek ofiary w zględem wsparcia mego nikomu naprzykrzać nie potrzebował. W przód zamierzyłym sobie jeszcze odprawić podróż przez część Górnego Szląska i odwiedzić dawnych dobrodziejów, znajomków i przyjaciół moich, albowiem rodowitym będąc Górno-Szlązakiem kocham lud ten szczerze, lubo on jest zwielu stron pogardzony i niesprawiedliwie oczerniony.
W drodze mojej dotąd odwiedziłem Kościoły od kilku wieków sławne. Byłem u Świętej Anny przy Oleśnie, na Jasnej Górze przy Częstochowie, w Lubeczku przy Lublińcu, a teraz zamyślam jeszcze nagórę S. Anny, ztamtąd do grobu Świętej Eufemii w Raciborzu, do Pschowa przy Rybniku, a z powrotem do Piekar Niemieckich przy Bitomiu.
Dalej rzekł podróżny. Dzisiaj chciałbym jeszcze zaciągnąć na nocleg do Kielcy, abym mógł być w czas rano na Mszy Świętej w Kościele tamtejszym u Księdza staruszka, o którym to już tak wiele dobrego słyszałem.
Chciałbym też i oglądać w ogrodzie jego, pagórek, na którym poganie ofiary swoje czynili, niż w ojczyźnie naszej światło chrześciaństwa rozjaśniało.