- W empik go
Pielgrzymka do Jasnej Góry - ebook
Pielgrzymka do Jasnej Góry - ebook
Klasyka na e-czytnik to kolekcja lektur szkolnych, klasyki literatury polskiej, europejskiej i amerykańskiej w formatach ePub i Mobi. Również miłośnicy filozofii, historii i literatury staropolskiej znajdą w niej wiele ciekawych tytułów.
Seria zawiera utwory najbardziej znanych pisarzy literatury polskiej i światowej, począwszy od Horacego, Balzaca, Dostojewskiego i Kafki, po Kiplinga, Jeffersona czy Prousta. Nie zabraknie w niej też pozycji mniej znanych, pióra pisarzy średniowiecznych oraz twórców z epoki renesansu i baroku.
Kategoria: | Klasyka |
Zabezpieczenie: | brak |
Rozmiar pliku: | 245 KB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
WYDAWNICTWO TYGODNIKA ILLUSTROWANEGO
WARSZAWA, UL. ZGODA 12.
WŁADYSŁAW ST. REYMONT
PIELGRZYMKA
DO JASNEJ GÓRY
WRAŻENIA I NOTATKI
WYDAWNICTWO TYGODNIKA ILLUSTROWANEGO
WARSZAWA, UL. ZGODA 12.
Wszelkie prawa przedruku i przekładu zastrzeżone.
Druk. J. Rajskiego w Warszawie, ul. Ciasna 5 (przy Św.-Jerskiej)
PRZEDMOWA.
Władysław Stanisław Reymont urodził się dn. 7 maja 1867 roku w Kobielach wielkich, ziemi piotrkowskiej.
Rodzina jego, jak to ujawniły badania, przeprowadzone na miejscu przez Adama Grzymałę-Siedleckiego, wywodzi się od niejakiego Balcera, Szweda, który pozostał w Polsce po odstąpieniu wojsk szwedzkich od oblężenia Częstochowy, i osiadł w Gidlach, gdzie był pomocnikiem gospodarskim w zarządzie dóbr klasztornych.
Na.wisko Reymont jest pochodzenia znacznie późniejszego. Zawdzięczał je Władysław swemu dziadowi, który, klnąc, powtarzał często: „a bodaj się rejment (czyli regiment) djablów!” Stąd przezwano go Rejmenłem. W tej pisowni, jak to stwierdził J. Czempiński, znajduje się też rodowe nazwisko pisarza w jego metryce.
Przekonywa nas to dowodnie, że w nazwisku literackiem Reymonta niema nic obcego.
Tak samo niema nic obcego i we krwi autora „Chłopów”, chociaż bowiem protoplasta jego pochodzi) i Szwecji, to jednak w ciągu dwóch stuleci przez małżeństwa z Polkami tyle wpłynęło krwi polskiej do żył tej rodziny, że wszelki pierwiastek krwi obcej zniknął w tych żyłach na długo jeszcze przed urodzeniem Władysława. Krążyła w nim tedy bez najmniejszej wątpliwości krew czysto polska.
Gdybyśmy jednak wcale o tem nie wiedzieli, to powiedziałyby nam to samo dzieła pisarza, rozpoznawane pod kątem tkwiących w nich pierwiastków rasowych.
Analiza ich wykazuje bowiem niezbicie, że mamy do czynienia z pisarzem o tak wyjątkowo słowiańsko-polskiej strukturze ducha i umysłu, o takiej.samorodności rasowej", jak malo który z pisarzy współczesnych o nazwiskach, które brzmieniem swojem żadnej nie budzą wątpliwości.
Reymont, jak Kasprowicz, jest przedewszystkiem „synem ziemi”. Jest tak blisko i nierozerwalnie z nią związany, tak w nią wrośnięty wszystkiemi włóknami swojej duszy i wszystkiemi nerwami swojego serca, że bez tego podłoża niepodobna go zrozumieć ani odczuć.
Dlatego rozumieją go i odczuwają najlepiej i najgłębiej ludzie, którzy są bliscy przyrodzie, a przez przyrodę bliscy Bogu, bo Bóg i Natura to w koncepcji Reymonta jedno.
Niezmienne, wieczne prawa natury, to prawa ustanowione i ustalone w tej swojej niezmienności i wieczności przez Boga. Człowiek powinien im być posłuszny, jak powinien być posłuszny woli Boskiej. Stąd wszystko, co jest przeciwne naturze, jest przeciwne Bogu, i odwrotnie, co jest przeciwne Bogu, przeciwne jest naturze.
Niema w tem żadnej inwencji filozoficznej. Jest to pogląd, swoisty miljonom ludu polskiego, żyjącego od wieków zgodnie z prawami Boga i Natury, i bez buntu poddającego się tym prawom.
Owo też głębokie poczucie ładu i porządku odwiecznego na ziemi, cechujące poglądy Reymonta, doprowadza nas do wniosku, że mamy do czynienia z synem tej ziemi, który z niej przedewszystkiem czerpał soki odżywcze dla swojej twórczości.
Każdy artysta ma jakieś tajemnicze źródło sił, których dopływ krzepi go i umacnia w jego posłannictwie.
Dla jednych siły te tkwią w podobłocznej krainie ideałów, dla drugich w zupełnie realnych wartościach życia ziemskiego, w poczuciu i odczuciu rzeczywistości ludzkiej, takiej, jaką ona jest, innemi słowy w prawdzie tycia. Nie w szlachetnem kłamstwie i ułudzie, które wzbijają nas ponad życie, lecz w szczerej tego życia prawdzie.
Reymont należy do tego drugiego rodzaju artystów.
Jest urodzonym realistą.
I to znów dowód ważki jego „rasowości psychicznej”, jego bliskiego związku z ludem polskim.
Chłop polski jest realistą. O tem nie może być dwóch zdań. O ile inteligencja polska Jest, a przynajmniej do niedawna była nawskroś idealistyczna, i to tak dalece, że w swych wzlotach idealnych zatracała w znacznej mierze poczucie rzeczywistości, o tyle lud polski w całej swojej masie obdarzony jest wprost niepospolitem poczuciem rzeczywistości, co daje mu zdumiewający nieraz zdrowy rozum, ów commoti sense, rozstrzygający prosto zawiłe nawet kwestje społeczne i polityczne trzeźwą oceną „interesu życiowego”.
Reymont tę właśnie.trzeźwość" wniósł z sobą do literatury.
Nie on wprowadził pierwszy wieś polską i lud polski do powieści. Były już przed nim dość liczne próby uczynienia tego, i próby bardzo szczęśliwe i na wielką nawet miarę. Wystarczy wymienić niewątpliwe arcydzieło Prusa „Placówkę” i całą, niedocenioną dotychczas, twórczość Adolfa Dygasińskiego.
Ale, jeżeli zapomnimy na chwilę o Prusie i Dygasiriskim, a spojrzymy ponad temi szczytowemi punktami na całą literaturę końca XIX-go wieku, to przekonamy sic, że tkwiący w niej „sentyment dla ludu” był tylko teoretyczny, zdawkowy, nawskroś ideologiczny i niewiele miał wspólnego z rzeczywistością chłopską.
Rzeczywistego chłopa nizin postawił w literaturze dopiero Reymont, podobnie jak rzeczywistego górala wydźwignął ponad zdawkowy sentyment mieszczuchów dla góralszczyzny dopiero Kazimierz Przerwa-Tetmajer w „Skalnem Podhalu”.
Obaj ci pisarze mają jednakową zasługę – jeden dla nizin, drugi dla gór i – mimowoli – ta ich zasługa prosi się o porównanie z wiekopomną zasługą Mickiewicza, który postawił kończącemu się światu szlacheckiemu XVIII go wieku pomnik wiecznotrwały w „Panu Tadeuszu”.
Epoka, którą przeżywamy obecnie, a którą rozpoczęliśmy przeżywać mniej więcej w zaraniu wieku XX-go, wówczas właśnie, gdy Reymont zaczynał pisać „Chłopów”, jest pod wieloma względami bardzo podobna do epoki, którą w dzieciństwie i wczesnej młodości swojej przeżywał Mickiewicz.
Wtedy likwidowała się Polska szlachecka, stanowa, uprzywilejowana, ustępując miejsca Polsce nowej, która dążyła do nowoczesnej struktury społecznej i gospodarczej.
Zapadał się jeden świat, dźwigał się przed oczami nowy.
Podobnie dzisiaj stoimy na granicy kończącego się świata „chłopskiego” a rozpoczynającego swój byt w odrodzonej Polsce, świata „ludu polskiego”, stanowiącego fundament narodu i wiecznie żywe żróilło jego sił rozwojowych.
Jak Podkomorzy był „ostatnim, co tak poloneza wodził”, podobnie Boryna przejdzie przez literaturę do historji, jako „ostatni” chłop starego autoramentu.
Czas biegnie szybko i niesie z sobą zmienność form i zmienność nastrojów.
Nietrudno przewidzieć, źe za lat 30, 40 czy 50 młode pokolenia „chłopów”, wychowanych w Polsce niepodległej, w nowych, odmiennych warunkach, nie będą już zupełnie podobne do „chłopów” z epoki, w której Reymont tworzył swoje dzieło.
Ale właśnie dlatego nabiera to dzieło znaczenia pomnikowego i nie przestanie nigdy zajmować tych, których zajmuje wogóle dusza ludu polskiego, dusza nieśmiertelnej rasy polskiej.
Niektóre cechy tej duszy są niezmienne, wiecznotrwałe, i te właśnie cechy, bez względu na zmianę dekoracyj zewnętrznych, na nowy tynk, który narzuci na nie czas, będą zawsze do odszukania w epopei Reymonta, wszystkie bowiem cechy charakteru chłopskiego, a co zatemidzie charakteru narodowego, gdyż chłop jest przedstawicielem najczystszej rasy polskiej w granicach, w jakich może być dzisiaj mowa o „czystych rasach” – zostały tu uwydatnione i wystąpiły w posągowych kształtach.
Reymont, obdarzony niespotykanym wprost darem i umiejętnością patrzenia, postrzegania i zapamiętywania rzeczy postrzeżonych, jest niedającym się porównać z nikim odtwórcą polskiej rzeczywistości ludowej.
Jego lud nie jest ludem wyidealizowanym. Jego chłopi – to chłopi najprawdziwsi, ze wszystkiemi swojemi wadami i zaletami, ze wszystkiem swojem ziem i dobrem, z całą swoją pierwotną, chciwą, zaborczą naturą i z całą jednocześnie jakąś praaryjską, obrzędową „kaplańskością” w chwilach, kiedy wchodzą w stusunek z Ziemią, kiedy ją orzą, rzucają na zagony ziarno siewne a potem dostały z tych zagonów zbierają plon.
Tak samo i jego obrazy przyrody to najwspanialsze impresjonistyczne, przesycone wszystkiemi barwami wiosny, lata, jesieni i zimy polskiej, krajobrazy wsi, osadzonej odwiecznie między borami i lasami, wrośniętej w ziemię przyciesiami swoich chałup i zespolonej z tą ziemią tysiącletniem przynajmniej, jeżeli nie daleko dawniejszem, współżyciem bliskiem, nierozerwalnem.
Dlatego „Chłopi”, w których uwydatnia się to przedewszystkiem, są arcydziełem.
Dlatego Reymont na tle epoki, która żyje rozstrojem, przechodzącym w anarchję, która raczej burzy, niż tworzy, jest zjawiskiem wyjątkowem, zjawiskiem, któremu trudno znaleźć odpowiednik w literaturze powszechnej.
Taki sam jest on i w innych powieściach, a szczególnie w wielkiej trylogji historycznej „Rok l794” („Ostatni Sejm Rzeczypospolitej”, „Nil desperandum”, „Insurekcja”).
Utwór ten, obok „Chłopów”, daje najlepszą miarę talentu Reymonta i stawia nas oko w oko z jego genjalną wyobraźnią.
W „Roku 1794” jest mnóstwo scen o pierwszorzędnych walorach artystycznych, które walory te zawdzięczają potężnej, nieokiełznanej, unoszącej i porywającej powieściopisarza wyobraźni.
Cechą tej wyobraźni jest dążność do przesady, do wyolbrzymienia. Reymont widzi zawsze wszystko w nadnaturalnej wielkości. Zatraca też nieraz proporcję kształtu, gubi ją w dążeniu do takiego uwypuklenia charakterystycznych, uderzających go szczegółów, że zasłaniają one sobą inne szczegóły, niezbędne do precyzji realistycznego obrazu.
Dlatego realizm Reymonta jest jakimś nadrealizmern, szukającym dla siebie wyrazu przez nawskroś poetycki animizm.
Wejdźmy tylko z nim razem na chwilę do wielkiej fabryki w Lodzi („Ziemia obiecana”) i przyjrzyjmy się tam obrotowi maszyn, wsłuchajmy się w furkot transmisji, rzućmy okiem na bieganie czółenek tkackich, a przekonamy się, że wszystko tam żyje swojem samoistnem życiem, że to nie są tylko martwe mechanizmy, ale że jest w nich dusza – dusza potworna i bezlitosna, ale dusza potężna, która swoją niesamowitą silą ujarzmia człowieka i czyni go swoim niewolnikiem.
Zarzucano nieraz „Ziemi obiecanej”, że, jako romans środowiskowy, malujący ośrodek wielkiego przemysłu, nie uwydatnia ona w sposób dostateczny niedoli robotnika, że autor, zainteresowany przedewszystkiem ścieraniem się na bruku łódzkim w atmosferze handlu i wielkich interesów odmiennych rasowo typów polskich, niemieckich i żydowskich, zapomniał o głównym aktorze na tej scenie, o walczącym z wyzyskującym go kapitałem robotniku-najmicie, że nie umiał współczuć prole tarjatowi, nie wystąpił w jego obronie, jak Żeromski.
Otoż tak nie jest. Prawda, że „kwestją społeczna”, zarysowująca się w Lodzi tak wyraźnie, nie znalazła w Reymoncie ani swojego herolda, ani swojego apologety, nie mniej jednak również jest i pozostanie prawdą, że, nie wyprowadzając robotnika bezpośrednio na widownię swojego romansu, jako bohatera, pośrednio poświęcił mu autor „Ziemi obiecanej” więcej uwagi, niż to się na pozór wydaje.
Obecność tego robotnika czujemy wszędzie a współczucie dla niego wynika już choćby tylko z odczucia potworności fabryki, którą zbudował geniusz ludzki nietylko na chwałę i pożytek człowieczeństwa, lecz także i na to, aby człowiek składał tam samego siebie na ofiarę Molochowi materializmu.
Przeciwnik materjalizmu, protestuje też Reymont niejednokrotnie przeciwko tego rodzaju ofiarom i tu wyraźnie staje po stronie pracy przeciw jarzmu maszyny. Broni wsi przed zaborczością miasta.
I nie może być inaczej, skoro pisarz ten dowiódł niejednokrotnie, że niema dla niego rzeczy na świecie większej ponad sprawiedliwość.
W imię poczucia tej sprawiedliwości Reymont stał się w powieści polskiej żarliwym obrońcą ludu – ale obrońcą nietylko jego ekonomicznych interesów, mających na widoku nasycenie jego głodu ziemi i chleba, lecz w daleko większym stopniu obrońcą praw jego sumienia, wolności jego przekonań, jego wiary.
Literatura polska nie posiada w tym kierunku nic równie pięknego, równie gorąco i równie z serca napisanego, jak ta niewielka książeczka Reymonta, która nosi tytuł „Z ziemi chełmskiej”.
Gdyby jej autor nie był nic innego napisał, to już przez tę jedną książeczkę stałby się wielkim dla swojego narodu pisarzem, wielkim przez skarb czującego serca, które przemawia do nas – i nietylko do nas, aie do wszystkich, miłujących sprawiedliwość – z kart tej natchnionej, niemal ewangelicznej książki.
Jak wszędzie u Reymonta, prawda niedoli unickiej uwydatniona tu jest tak plastycznie, że wstrząsa nami do głębi.
To też książeczka ta jest obok „Chłopów” może najtrwalszym pomnikiem, jaki postawił sobie Reymont w duszy zbiorowej narodu.
Dowiódł nią, jak Polskę kochał, jak pragnął jej służyć, jak o jej niepodległości marzył.
Drogę do tej niepodległości widział jednak nie w rewolucji społecznej, ale w obudzeniu szerokich warstw ludu polskiego do życia obywatelskiego, do życia narodowego.
W Kościuszce widział symbol Polski naprawdę demokratycznej i naprawdę narodowej. W manifeście połanieckim – magnam chartam wstępującego na arenę dziejów nowoczesnych ludu polskiego.
To właśnie po napisaniu „Chłopów” doprowadziło go do konieczności napisania trzytomowej powieści historycznej, z Kościuszką, jako bohaterem-ideą i z bitwą racławicką, jako realnem tej idei wcieleniem.
Powieść ta w zamierzeniu autora miała być ideologicznem dopełnieniem „Chłopów”, miała być związaniem polskiej teraźniejszości ludowej z jej przeszłością, i wskazaniem ludowi polskiemu jedynej prostej i właściwej drogi do odzyskania niepodległości, jedynej chorągwi, pod którą mogł i powinien był gromadzić swoje siły.