- W empik go
Pienia liryczne Fryderyka Szyllera poprzedzone jego żywotem i ozdobione rycinami - ebook
Pienia liryczne Fryderyka Szyllera poprzedzone jego żywotem i ozdobione rycinami - ebook
Klasyka na e-czytnik to kolekcja lektur szkolnych, klasyki literatury polskiej, europejskiej i amerykańskiej w formatach ePub i Mobi. Również miłośnicy filozofii, historii i literatury staropolskiej znajdą w niej wiele ciekawych tytułów.
Seria zawiera utwory najbardziej znanych pisarzy literatury polskiej i światowej, począwszy od Horacego, Balzaca, Dostojewskiego i Kafki, po Kiplinga, Jeffersona czy Prousta. Nie zabraknie w niej też pozycji mniej znanych, pióra pisarzy średniowiecznych oraz twórców z epoki renesansu i baroku.
Kategoria: | Klasyka |
Zabezpieczenie: | brak |
Rozmiar pliku: | 237 KB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
Urodził się 10 listopada 1759 w miasteczku Marbach, xięstwie wirtembergskiem. Ociec jego, wojskowy chirurg, dziwną przebiegał kolej. Z powołania lekarz, zastępował niekiedy sierżanta, niekiedy kapelana, odczytywał przed pułkiem nabożeństwo, i kierował śpiewem. Osiągnąwszy stopień kapitana, został na starość ogrodnikiem, i wydał w tym przedmiocie parę xiążek. W jednym z jego rękopisów znajduje się następujące miejsce o synie: "Ty istoto nad istotami! ciebiem ja prosił po narodzeniu jedynego syna mojego, abyś go natchnął ta wyższością ducha, jakiej ja… z braku potrzebnych nauk… osiągnąć nie mogłem; a tyś mie wysłucha!… Dzięki ci dobra istoto! że zważasz na proźby śmiertelnych."
Matka jego była kobieta roztropna i tkliwa. Lubiła czytać nabożne pienia Uca i Gellerta, a syn był wielce do niej przywiązany.
Początkowie uczył go we wsi Lorch proboszcz miejscowy, nazwiskiem Mozer. Syn proboszcza, późniejszy kapłan, był przyjacielem jego młodości. Ku jegoto pamięci występuje w Zbójcach xiądz Mozer.
Od lat najwcześniejszych cechowała Szyllera dobroć serca; pobożność i prawość. Otaczające go stosunki zrodziły w nim silny pociąg do stanu duchownego; który tez najbardziej odpowiadał życzeniom rodziców. W dziewiątym roku miał sposobność być na widowni w Ludwigsburgu Przedstawione widowisko z całym przepychem xiażęcego dworu, zrobiło na nim mocne ważenie. Dzień i noc marzyło niem: do niego odnosiły się odtąd wszystkie jego zabawy; i wcześnie już układał plany do różnych widowisk; pociąg atoli do stanu duchownego nie zmniejszał się bynajmniej.
Do roku 1773 uczęszczał do publicznej uczelni w Ludwigsburgu. W tym czasie panujący wówczas xiąże wirtembergski Karol urządzał zakład woj-skowyi szukał zdatnych uczniów miedzy synami swoich oficerów. Padł wybór i naSzyllera. Ociec oznajmił xięciu otwarcie że obrał już inny stan dla swego syna. Nic nie pomogło przedstawienie. Po niemałych kłopotach uległ młody Fryderyk naglącym okolicznościom ojca, i wstąpił na wy – i
dział prawniczy pomienionego zakładu. Pisma spółczesne niepochlebne dają wyobrażenie o tym zakładzie. Surowość, pedantyzm i nieużytość do najwyższego stopnia posunięte, przebijają się w jego urządzeniach. Ciążyły onetem mocniej Szyi-lerowi, ile że podówczas właśnie obudzały się twórcze jego zdolności. Wczasie czytania xiążek, pisania lub odczytywania swoich płodów, musiał rozstawiać czaty aby go nie złowiono na takowym uczynku. Ukradkiemto obznajomił się z messiadą Klopstoka która wznowiła w nim dawny pociąg do stanu duchownego. Przy zakładzie urządzono w roku 1775 wydział lekarski, przeszedł do niego Szyller, rzucając nieznośny sobie zawód prawniczy. Lekarnictwu oddał się szczerze. Zrzekł się dla niego najmilszych sobie zatrudnień na dwa lata. W tym czasie wygotował rozprawy: Filozofia fiziologii, tudzież: O związku przyrody zwierzęcej z duchową w człowieku. W skutek tej ostatniej został pułkowym lekarzem, i leczył z niezwykła śmiałością i przytomnością umysłu ale dość nieszczęśliwie.
Dotąd widzieliśmy młodzieńca, który się mniemał kapłanem, kłóremu kazano być prawnikiem, którego zwano lekarzem. Żadnym z nich nie był Szyller. Powołanie spoczywało w jego piersi jak ciemne ziarno, kłując się i rozgrzewając, pokąd się w słońce nie przedrze. Człowiek ma chwile, w których się jego ciemny byt zjaśnia, w których zdrobione i z kolei zwichnione siły jego, jednoczesnem ztrąceniem się reorganizują, aż przejrzawszy się w sobie i w kierującym niemi bóstwie, tem śmielej daią ku przeznaczeniu. Jedną z chwil takich był rok 1701 dla Szyllera, koniec zeszłego wieku dla Niemców. Wów-czesnem zetknięciu się moralnych sił narodu brakowało geniusza? za pomocą którego nie rys pierwotny i najzmienniejsze grę twarzy, lecz głąb serca narodu, rozkład i drganie najżywotniejszych cząstek przejrzećby można. Ten brak zapełnię było powołaniem Szyllera. Był on wieszczem narodu w całem znaczeniu. W tym nowym zawodzie miał do zwalczenia wielkie i mnogie przeszkody. Obaczmy ich kolej.
Po dwuletniem zaparciu się siebie ozwała się tem silniej jego twórczość; wziął się do pracy, a jej owocem były Zbójcy. Niedostatek znaglał go do wydania tego dramatu; puszczał go za 50 ryńskich, i nieznalazł nakładnika. Sam musiał pokryć nakład, i dla widoków lekarza zaprzeć się nazwiska piewcy. W tym jeszcze roku otrzymał z Mannhajmu chlubne wezwanie, aby za stosowną nagrodą przerobił swój utwór dla widowni. Wykonał to z ochotą: w styczniu 1781 wysławiono tam po raz pierwszy Zbójców. Natem i na drugiem przedstawieniu trzeba mu się było znajdować: nie wielka mając nadzieje aby mogł otrzymać pozwolenie, i nie mogąc o nie prosić bez przyznania się do autorstwa., odbył te podróż tajemnie. Dowiedziano się o wszystkiem i zakarę uwięziono go na dni czternaście. Zanadto już wzmógł się był jego talent aby się zraził temi przeciwnościami. W więzieniu snował pierwsze pomysły do Fieska. W tym czasie spotkał go cios nie równie dotkliwszy. Graubindczycy obraziwszy się jednym żartem w zbójcach, wywiedzieli się o ich pisarzu i podali swe zażalenie do xięcia. Zawyrokowano krótko a węzłowato. Surowo zabroniono Szyllerowi wydawać cokolwiekbądź, czyto wierszem, czy proza, prócz rozpraw lekarskich. Pan Kórner robi tu uwagę, że mu to zabroniono nie dla tego że pisał, bo pisało wtedy wielu, ale Szyller pisał nie to i nie tak. Sam xiąże wezwał go do siebe, i napomniał po ojcowsku w tej mierzej żądał tylko aby mu wszystkie swoje pierwsze płody powierzył; czego on niezrobił. Zapał z jakim przyjęto Zbójców w Mann-hajmie wpłynął na niego zbawiennie; otwierały mu się teraz korzystne widoki, wszelako niechciał Sztudgardu opuszczać bez pozwolenia xięcia. Nalegał na swego dobroczyńcę Dal berga o wstawienie sir za nim. weszcie ściśnięty zewsząd i pozbawiony nadzieia ratował się ucieczka.
Dwa lata tułał się pod nazwiskiem Szmidta około Majnungen. Fiesko, Podstęp i miłość i pierwsze pomysły do Donkarlosn powstały w tem tnłactwie. Przybył potem do Mannhajmu i wszedł w stosunki z pisarzami i przedsiębiorcami. Los dotknąwszy z jednej wynadgradzał go z drugiej strony. Kilka osób z Lipska znając go tylko z pism przysłało mu listy z uwielbieniem dla niego pisane; chcąc tym przynajmniej krokiem okazać Aydziccznośe za tyle chwil słodkich które im jego pisina sprawiły. Cztery miniaturki przyłączono do tych listów; miedzy niemi dwie pięknych dziewcząt. Z wielkiem zadowoleniem donosi o tem Dalbergowi. Swobodę i niezawisłość; jako najwyższy wdzięk muzy niemieckiej on godnie poczuł i wysłowił. W przemowie do Talii reńskiej, która podówczas wydawał tak mówi:
– Wszystkie moje związki zerwane. Publiczność jest mi dziś wszystko: mój zawód; mój powiernik; mój władca. Odtąd do niej tylko należę; przed tym jedynie nie innym trybunałem stawie się. Ja tylko czcze i jej się lękam. Coś wielkiego nasuwa mi się z ta myślą: nic nie mieć nad sobą; tylko wyrok świata i nie odwoływać się do nikogo; tylko do duszy człowieka."
W marni 1785 przybył do Lipska. Z zapałem przyjęli go tu przyjaciele, których sobie pismami pozyskał. Wesoło przepędził z nimi kilka miesięcy. W ich kole powstał wzniosły hymn do radości. Następnie blisko dwa lata bawił w Dreźnie, gdzie Donkarlosa skończył i przerobił zupełnie. Praca ta naprowadziła go na bogaty przedmiot dziejów hiszpańskich za Filipa wtorego. Od dawna już pragnął ustalić swój los; wahał się długo czy zostać lekarzem czy dzie-jownikiem; obrał ostatnie i zbierał materiały do dzieła: Odpadnięcie Niederlandów od korony hiszpańskiej. Kagliostro odgrywał w tedy głośna role we Francii. Z tego co o tem dziwnym człowieku opowiadano, wziął Szyller pierwsze pomysły do Duchowidza. W roku 1707 przybył do Wajinaru; Cete był wtedy we Włoszech: pozna! się tylko z Herderem i Wielandem. Z rozrzewnieniem przyjął go stary Wieland, i wezwał na współpracownika do czasopisu: Merkur niemiecki. W tym celu wygotował on: Bogowie Grecie Umnicy, ustęp z dziejów niederlandzkich, listy o Donkarlosie i wiele innych artykułów. należących do najprzedniejszych w tem piśmie. Widoczna jest barwa greckoniemiecka która mu się przez zetkniecie z Wielandein udzieliła. Około lego czasu mówi on w jednym liście:
„Nicczytam prawie nic prócz Homera. Starożytni sprawują mi prawdziwa roskosz. Właśnie mi ich najbardziej potrzeba, abym oczyścił swój smak, który się dwuznacznościami, misterstwem i dowcipkowaniem od prawdziwej prostoty oddalać począł.”
Tłómaczył wtedy Ifigenię w Alulidzie, i cześć Feiiidanek Euripidesa. Miał się potem wziąć do Agamemnona Eschilosa. W tymże czasie odwiedził swoich znajomych koło Majnungen. Bawił całe lato w Jludolstadt i poznał tam pannę Lengefeld przyszłą swą żonę. Drugą ważną osobą, którą tamże poznał; był Gete. Przybył on w liczncm towarzystwie, wesoły i rosprawiający najwięcej o swojej włoskiej podróży. O tem poznaniu się napisał wtedy Szyller te słowa:
„W ogólności wielkie moje o Getem wyobrażenie niezmniejszyło się wprawdzie, jednakże wątpię abyśmy kiedykolwiek w ścisłą przyjaźń zajść mogli. Wiele, co mie teraz zajmuje, czego sobie życzę i czego się spodziewam, przeżyło u niego swój czas. Cała jego istota z zarodu zbudowana inaczej niż moja; świat jego nie jest moim, nasz sposób widzenia zupełnie się różni. Wszelako z jednego zejścia się niemożna wyrokować pewno i ostatecznie. Czas resztę wyjaśni.”
Wkrótce wydał Odpadnięcie Niederlandów i został nauczycielem dziejów w Jenie. Przyłożył się do tego miedzy innymi Gete. Świetnie rozpoczął zawód nauczycielskie po kilkaset osób zgromadzało się na jego odczyty. Wezwano go także do pisania Wojny trzydziestoletniej. Zajął się mocno dziejami i pisał do przyjaciela:
„Ledwo dasz wiarę jak jestem uradowan tym nowym moim zawodem. Widok rozległych nieuprawionycłi pól ma dla mnie tyle powabu! Co krok pojawiają mi s;e nowe pomysły; świat mojej duszy rozszerza się.”
W pierwszych latach swego nauczycielstwa obeznał się dokładnie z filozofia Kanta: tempobudzony pisał: o wdzięku i godności tudzież: o estetycznem wychowaniu człowieka. W parę lat poźniej gdy się zabierał do Wallensztajna Iak mówi w tej mierze:
„Właściwie w jednem tylko umnictwie poczuwam moje siły! w teorii kłopotać się musze o zasady, i jestem tylko lubownikiem. Przez miłość dla wykonywania rozumuje chętnie o teorii. Krytyka musi mi teraz nagrodzić szkodę, którą mi wyrządziła. Rzeczywiście zaszkodziła mi ona, straciłem bowiem od dawna tę śmiałość i ten żywy zapał, który mie ogrzewał wtedy, gdym o prawidłach niewiedział. Teraz przypatruję się tworzeniu i wyrabianiu, przeglądam grę natchnienia, a moja wyobraźnia straciła na śmiałości, odkąd wie że nie jest bez świadków: lecz skoro tak daleko postąpię, że prawidłowość stanie mi się przyroda, jak człowiekowi uobyczajonemu wychowanie, natenczas i wyobraźnia moja odzyska dawna wolność, i nieścierpi żadnych granic, prócz tych, które sobie sama zakreśli.”
Zbiegiem szczęśliwych okoliczności, którym pracowite i prawe życie za podstawę służyło, ujrzą] się nagle uwolnionym od kłopotliwych starań o przyszłość. Mogł teraz nietylko oddać się swobodniej piśmiennictwu, lecz razem zawzeć oddawna upragniony związek. W lutym roku 1790 ożenił się z panna Łengefeld. Swoboda i zadowoleniem najżywszem tchną listy jego z tego okresu;
„Teraz dopiero, powiada, używam pięknej przyrody i żyje w niej całkowicie. Stroi się ona na nowo przedemną w urocze postacie, i często odżywa w mej piersi, – Jak piękne życie wiodę teraz! pogladam w około siebie z dusza wypogodzona. Sene moje nachodzi zewnątrz stałe, łagodne uspokojenie, a duch mój piękny pokarm i wypoczynek. Wszedłem w harmonijna równowagę z sobą, nic wstrząsane namiętnością, jasno i spokojnie upływają dni moje.– Wesoło i odważnie pogladam w moja przyszłość; teraz gdy stoję u kresu mych życzeń, dziwie się jak też się to wszystko nad moje spodziewanie złożyło! Sam los pokonał za mnie wszystkie trudności, i zaprowadzi! mie dokąd pragnąłem – Wszystkiego się spodziewam po przyszłości. Lat niewiele, a źyć bede wzupelnem z siebie zadowoleniu, tusze nawet, żerni się moja młodość powóci: serdeczne życie wieszsze odda mija na powót.”
W rok poźniej zapadł niebezpiecznie na piersi; słabość ta zniszczyła jego siły do tego stopnia, że ich już nigdy w zupełności nie odzyskał. Zaniechać musiał na czas nauczycielstwo, i wstrzymać się od wszelkich umysłowych natężeń. Szczęściem nie brakło mu wtedy zasiłków do opędzenia potrzeb życia. Wyzdrowienie zupełne było niepodobne" lecz moc jego ducha zwyciężała dolegliwości ciała " skoro był wolny od trosk powszednich. Zapominał o słabości ilekroć oddawał się natchnieniu, lub innym pracom umysłowym. Jeszcze mu zostawało wiele dni pięknych, których użył troskliwie na wzbogacenie swego narodu najprzedniejszemu dziełami.
We wszystkich kolejach życia towarzyszyła mu dolegliwość" która, jakkolwiek czynnością duszy i chwilowemi pomyślnościami zmniejszana, nigdy z niej całkowicie nieustepowała. Znajdo – wał się on wprawdzie miedzy Niemcami lecz właściwa Szwabia, ziemia, w której z pamiątkami i przyjaciółmi młodości krewnych i rodziców zostawił, była mu ziemia zakazana, nie mół przekroczyć jej granic bez narażenia się na niebezpieczeństwo. Tęsknota ku niej wzmagała się z laty; w połowie roku 1793 pisał:
„Najżywsza miłość ojczyzny przepełnia moje dusze!”
Postanowił odwiedzić rodziców, i wybrał się w podróż. Z Hajlbrony posłał list do xięcia wirtembergskiego, którego niegdy ucieczka swoja obraził. Nie otrzymał nań odpowiedzi, przyjaciele tylko donieśli mu, że xiąże o jego w
Sztutgardzie pobycie wiedzieć nie chce; jechał wiec śmiało i widział się z rodzina.
W ciągu zajmowania się to dziejami, to teoria, leżały odłogiem główne jego zdolności. Od roku 1790 do 1794 nie wykończył ani jednej oryginalnej pieśni. W wolniejszych tylko chwilach roiły mu się plany, których wykonanie odkładał na czas późniejszy. Zamyślał pisać epos; upatrywał najstosowniejszy ku temu przedmiot raz w czynach Fryderyka wielkiego, to znowu Gustawa Adolfa. Wiele pomniejszych planów zajmowało go w tym czasie, z których żadnego do skutku nie przywiódł. Wróciwszy do Jeny postanowił jeden z nich uskutecznić a ten był: połączyć najznakomitszych pisarzów Niemiec do wydawania czasopisu, który miał przewyższyć wszystko, cokolwiek w tym rodzaju kiedykolwiek istniało. Znaleziono przedsiębiorczego nakła-dnika, i postanowiono wydawać Hory. Na poczynione wezwania nadchodziły zewsząd wiele obiecujące odpowiedzi. W tymto czasie poczyna się ów piękny, coraz ściślejszy związek przyjaźni Szyllera z Getem który im o wiele uprzyjemnił życie – i cenę jego podniósł. O jego powstaniu wyczytać można następujące miejsce w listach Szyllera.
„Wróciwszy ” zastałem serdeczny list Getego, który z ufnością rzuca mi się w objęcia – Przed sześcią tygodniami rozmawialiśmy szeroko i długo o umnictwie i jego teorii, i udzieliliśmy sobie głównych pomysłów, do których całkiem różnemi drogami doszliśmy. Między temi pomysłami znalazła się nadspodziewanie dziwna zgodność tem ciekawsza, że wypłynęła rzeczywiście z zupełnie różnego sposobu zapatrowania się. Każdy z nas tedy mogł drugiemu udzielić czegoś, na czem mu właśnie zbywało, i wzajem otrzymać coś od niego. Od owego czasu przyjęły się te pomysły u Getego, uczuł on potrzebę złączyć się ze miia, i konać w mojem towarzystwie ie drogę, które dawniej samotnie i bez zachęty rozpoczął. Cieszę się mocno z tak płodnej dla mnie wymiany pomysłów."
„Postanowiliśmy listować z sobą o różnych przedmiotach, będzie to źródłem artykułów do naszego czasopisu. Tym sposobem jak uważa Gete otrzyma nasza pilność nowy kierunek, i niepostrzegłszy źe się pracuje, zgromadza się materiały; ponieważ zaś jesteśmy zgodni w rzeczach ważniejszych, a jednak co do osobowości całkiem od siebie różni, tedy takowa listy mogą być wielce zajmujące.
Nader ciekawe i jedyne w swoim rodzaju sa rzeczywiście te listy które starannie wy – dał przed swojem zejściem Gete *) przy jegoto boku rozpoczął Szyller nowa… piękniejsza młodość. Zaraz w roku następnym wypracował kilka wybornych pieśni, miedzy niemi Ideały ten glos przyrody, jak go sam nazywa, przelewający w czytelnika tęsknotę pisarza w całej zupełności. Poźniej układali spólnie Xenie rodzaj fraszek i ucinków, w których zatrzeć się miała każdego z nich osobowość i uformować zgodna całość. Skutek nieodpowicdział temu, co sobie po nich obie-cowano. Wyszukiwali też spólnie przedmioty do ballad i rozdzielali je miedzy siebie. Tak powstały roku 1797 pierwsze ballady Szyllera, do których i w późniejszych latach nieco dodawał, chociaż innego rodzaju pieśni już był zaniechał. Ku końcowi przeniósł się na mieszkanie do Waj-maru, częścią aby być bliżej Getego, częścią tez dla widowni. Ulubionym przedmiotem w którym się geniusz Szyllera najpierw rozwinął" który do wysokiej doskonałości doprowadziła i w którym dotąd od nikogo z ziomków przewyższony nie jest, był dramat. Znał on najlepiej niedoskonałości dramatów swoich wcześniejszych, i postanowił pójść dalej. Do siedmiu lat pracy kosztował go Wallensztajn. W jej ciągu trafiały się niekiedy chwile niesmaku i zwątpienia o sobie. Trudności wszystkie przełamał silną wolą, i uyzał się mistrzem. Odtąd pojawiały się co rok prawie nowe wyborne dramata w takowym porządku: Wallensztajn r 1799;Maria Sztuart l800; Dziewica orleańska 1801; Oblubienica z Messyny 1803; Wilhelm Tell 1804, prócz tego przerobił dla niemieckiej widowni Makbeta Szekspira, Turandola Gozziego i Fedrę Rasyna. Wreszcie rospoczął nowy dramat z dziejów polskich: Fałszywy Dymitr. Plan wykończył całkowicie a gdy się w jego wykonywaniu zagrzewał na – tchnieniem, zaskoczyła go śmierć wczesna. Umarł 9 maja 1805.
Mimo tak wielu, tak znakomitych pisarzów jakimi Niemce w końcu zeszłego wieku zajaśniały' mimo przeważnych i wielostronnych zalet Getego' jest Szyller największym piewca i jedynym wyobrazicielem swego narodu. W jego żywocie z większości narodu wywiniętym, w jego serdecznej, ludzkość ogarniającej piersi głębiej i wierniej przeglądnąć można wiek i naród, niźli w dostojnej, zimno za umniczemi przedmiotami goniącej, plastycznej piersi Getego. Pienia jego liryczne których wydanie polskie spowodowało tych słów kilka, należą do najwyborniejszych w piśmiennictwie europejskiem. Możnaby im zarzucić brak tej lekkości, tej mimowolności w złożeniu jaka tchną niektóre piosnki Getego, lecz ta głęboka, w pieśniach jak czynach myśląca sierdzistość, jest rys rodzimy syna Germanii, którym się w reszcie Europy odznacza. Najmniej udałe z tych tworów sa ballady. Powstały ony z umowy z Getem, a umowy w przedmiotach natchnienia nie zawsze się wiodą. Najlepsza z nich: Nurek jaki niektóre inne przynoszą zaszczyt pisarzowi, lecz nie satem czem z przeznaczenia być winny. Rodzaj ten pieśni miał pierwszy rozkryć skarby w piersiach własnego narodu schowane, wywołać swojskie żywioły w swojskich postaciach i wpłynąć na formowanie się literatur europejskich według odrębnych narodowości. Inaczej nieco rozumowali ci dwaj uczeni. Nierzadko zdarza się im wędrować do bogatej w piękne i swojskie formy Grecii, aby uzbierane tam my los lub zdarzenie wyśpiewać swemu narodowi w średniowiecznej balladzie. Coś potwornego raziło mie zawsze w takich tworach; wydaja mi się jak piękne dziecko, które miasto powiewnie zcze-sanych włosów, ustrojono w upudruwana włośnice. Teto ballady najpierw się u nas rozbrzmiały. Zostawiły ony, jako płody uronione, nędzne po sobie plemie, lecz spowodowały razem jaśniejsze widzenie tego przedmiotu.
Postanowiwszy wydać pienia liryczne w polskim przekładzie wybierałem je z dzieł i czasopi-sów ile ich godniejszych Szyllera znajść mogłem. Niektóre tłómaczone sa kilkakrotnie, kilku wcale nic tłumaczono. Z pierwszych przeniosłem wierniejsze, drugie uzupełniłem według możności i sam, i przez wezwanie przyjacioł. Tak powstał miedzy innemi piękny przekład Bogów Grecii który szanowny mój przyjaciel Józef hr. Dunin-Borkowski świeżo wykonał. Z dawniejszych tłumaczeń poprawione sa niektóre w znacznej części.
W większej ilości tłómacżyli Szyllera następujący pisarze:
Jan Nepomucen Kamiński. Pojął ducha obu jeżyków więcej niźli go wówczas powszechnie pojmowano i pierwszy zbliżał ich przekładaniem. Zwotom niemieckim umie nadstawić zwoty polskie i być jędrnym i treściwym. Częste jednakże oddalania się od oryginału zdradzają brak pracowitości. Od niego poczynają się dobre z niemieckiego przekłady.
Józef Dionizy 3Iinasowicz jeden z najlepszych tłómaczów; jakich którykolwiek naród posiada. Przełożył podobno wszystkie dzieła Szyllera. W przekładach dotąd wytłoczonych z których niektóre tu umieszczam y niegrzeszy nigdy nadetościa, a prócz mocy i polskości jeżyka jest swoim oryginałom tak wierny jak żaden z jego zapaśników.
Kazimierz Brodziński zaprawiony na wzorach niemieckich obznajamiał nas wcześnie z ich piśmiennictwem, tak teoria jako i przekładami. Tłómaczenia jego odznaczają się słodyczą jeżyka i czuciem prawdziwego piewcy.
Do lepszych tłómaczów należy Waleni tj Chłędowski. Piękny przekład Żalów Cerery o wiele przewyższa wcześniejszy Brodzińskiego. Inne
2 *
należą do pośledniejszych w Szyllcrze, i nie mogą się podobać więcej: jak oryginał.
Najwięcej tlómaczyło z Szyllera pieśń te lub owa skoro ich w odczytywaniu gwałtowniejsze czucie rzuciło. W przekładach takich zwykle w młodym wieku wykonywanych rzadko się znajdzie wzorowa poprawność lecz nierzadko dziwna moc i precyzia miejsc główniejszych. Niektórzy z takich tłómaczów zmarli w kwiecie wieku. Pieśń taka brzmi w niniejszym zbiorze, jak głos przerwany rozbitka, którego echo długo się błąka w dłuż brzegu, chociaż pierś która go wydała dawno już fale pokryły. Parę nareszcie tłumaczeń, europejskich imion zeszło się w zbiorze niniejszym, aby spromienić i uzupełnię ten wieniec spleciony ku czci Szyllera.
Lwów, 12 października 1837.
BALLADY.
NUREK.
Rycerz lub giermek, kto z męzkiej ochoty
Wtej się otchłani zanurzyć ośmieli?
Oto w nią rzucam puhar szczerozłoty,
Już go połknęła czarna paszcz topieli.
Kto mi ten puhar wydobędzie z wody,
Weźmie go w darze, jako znak nagrody.
Król tak ogłasza, i w tej samej porze
Ze szczytu skośnej, chropowatej skały,
Co się w otwarte wychyliła morze,
Ciska w głąb puhar między wściekłe wały.
Ktoź się odważy, powtarzam pytanie,
Pornąć i zgłębić te wodne otchłanie?
Słyszy to orszak giermków i rycerzy,
I wszyscy milczą bojaźnią przejęci,
Bezdenność morza każdy okiem mierzy
Lecz puhar zyskać żaden niema chęci.
A król się pyta po trzeci raz znowu:
Nie maż nikt serca do tego połowu?
Wszyscy zostają w milczeniu głębokiem:
Wtem ztąd gilzie giermków ztrwożonych dużyiia,
Skromny młodzieniec śmiałym idzie krokiem,
zrzuca pas z siebie, żywo płaszcz odpina;
A ta odwaga w koło przestrach szerzy,
zdziwią niewiasty i mężnych rycerzy.
Młodzieniec staje na pochyłej skale,
Wotwartą przepaść mocno wlepia oczy,
Wtem wir te same, które połknął fale
Z okropnym rykiem na powierzchnię toczy,
I jakby gromem bijąc zawierucha,
Z czarnej zatoki straszny wał wybucha.
I we i kipi i huczy i pryska
Właśnie jak woda gdy się z ogniem zetrze,
Aż pod obłoki szumną pianę ciska,
Dmą się bez końca bałwany w powietrze,
Niewyczerpany miecie wał przestworze
Jak gdyby z morza miało powstać morze.
W szelako wściekłość skromić się poczyna,
A z białej piany, razem, niespodzianie,
Rozziewa paszczę czarna rospadlina
Bezdenna, jakby szła w piekieł otchłanie:
Kręcą się fale i warczą w zatopić,
Wir je w głąb ciągnie i skwapliwie stopie.
Tu się, nim wybuch znowu wócić zdoła
Młodzieniec boskiej poleca obronie,
I… przeraźliwy słychać krzyk dokoła,
Już się zanurzył, już w odmęcie tonie:
Pełna tajemnic paszcza się zamyka,
Odważny nurek z oczu nagle znika.
Wraz na powierzchni panuje milczenie,
Pod wodą tylko stęka huk daleki,
Do koła słychać głębokie westchnienie:
Dzielny młodzieńcze zginąłeś na wieki!
Wir coraz niżej wyje po głębinie,
Każdy drząc czeka czy nurek wypłynie.
Gdybyś koronę chciał rzucić w te tonie,
I rzekł: kto zdoła wydobyć ją z wody
Zostanie królem, osiędzie na (ronie;
Jabym tak drogiej wyrzekł się nagrody,
Bo co ta przepaść w swej głębi ukrywa,
Tego nie powie żadna dusza żywa.
Nieraz od wiru pochwycona nawa,
Skryje się nagle w tej strasznej głębiznie,
Lecz grób żarłoczny łupu nieoddawa,
Ledwie się czasem jaki szczęt wyśliźnic.
Tu coraz bliżej odzywa się burza,
1 mocniej ryczy, i ju"f? V#JUirza:
I we i kipi i huczy i pryska
Właśnie jak woda gdy się z ogniem zetrze,
Aż pod obłoki szumną pianę ciska,
Dmą się bez końca bałwany w powietrze
I jakby gromem bijąc zawierucha,
Z czarnej zatoki straszny wał wybucha..
I oto z ciemnych nurtów topieliska
Coś się wybija bielszego od śniegu,
Wywija ramię, jasnym grzbietem łyska,
I co ma siły porze się do brzegu.
Aż to on! puhar trzyma w lewej dłoni.
Już nim wywija wyskakuje z toni.
Oddycha długo, oddycha głęboko,
Światło dnia wita, i modły zasyła,
Krzyk się radosny rozlega szeroko:
Żyje, ach żyje! otchłań go wóciła!
Z mokrego grobu, z przepaścistej wody
Wydobył duszę, powócił bez szkody.
On się przez natłok przebija do króla,
I sród okrzyków pada na kolana:
„Oto jest puhar spełniona twa wola!”
A król znak daje: cora ukochana
Aż pod wierzch w puhar nalewa mu wina;
Tu dzielny młodzian tak mówić zaczyna:
Żyj długo królu! niech szczęścia używa,
Kto tu oddycha i widzi dzień miły!
Lecz tam pod wodą mieszka smierć straszliwa,
Bogów doświadczać jest zamiar nad siły!
Próżno chce człowiek odkryć to przemocą,
Co oni grozą pokryli i nocą.
Gdy mię wir chwycił, piorunem leciałem,
Wtem rwący strumień z pod wodnej opoki
Wściekłym na poprzecz buchnął na mnie wałem,
Wraz mię ujęły podwójne potoki,
I bystrym pedem, wylękłego strachem
Kręciły w koło potężnym zamachem.
Tu bóg, któremu me usta zdrętwiałe
W tej strasznej trwodze zasyłały śluby.
Wskazał mi z głębi w bok sterczącą skałę,
Jąłem się chyżo i uszedłem zguby.
Tu się i puhar zaplątał w koralach,
I tak w bezdennych niezaginął falach.
Bo jeszcze bardzo głębokie przestrzenie
Kryła podemną szkarłatna powłoka,
A choć tu wieczne mieszkało uśpienie.
Przecież widziałem z wstrętem mego oka,
?e smoki, żmije i różne poczwary
W piekielnej paszczy snuły się jak mary.
W najszkaradnicjszc pozwijane kłęby,
Rojem kipiały okropne straszydła:
To roch kolczasty, to tracz ostrozęby,
To młot, potwora straszna i obrzydła;
Kły wyszczerzając już się ku mnie wlekła
Morska hiena, haj, poczwara wściekła.
Tam ja wisiałem okropnością drzący,
Ludzkiej pomocy całkiem pozbawiony,
Między potwory, jeden czuciem tchnący,
W strasznej samocie, śmiercią otoczny,
W głębokiej puszczy, sród gadu łożyska,
Gdzie ludzkiej mowy odgłos się nic wciska.
Tak zostawałem w okropnej obawie:
Aż tu coś pełznie, sto pomyka członków,
Chce mię pochwyć ie; ja bez zmysłów prawic
Puszczam się jętych korala korzonków,
Wnet mię z wściekłością chwyta woda wząca,
Ale, na szczęście, do góry wytrąca.
Król go wysłuchał z wielkiem podziwieniem,
A potem rzecze: weź ten puhar złoty!
I tym cię jeszcze obdarzę pierścieniem,
W którym, jak widzisz, są drogie klejnoty,
Gdy znowu wskoczysz, i powiesz dokładnie
Co tam w tym wirze ukrywa się na dnie.
Słyszy to cura nadobna i tkliwa:
Ach! drogi ojcze, rzecze rozczulona,