- W empik go
Pierścień i róża czyli historia Lulejki i Bulby. Pantomima przy kominku dla dużych i małych dzieci. The Rose and the Ring or The History of Prince Giglio and Prince Bulbo. A Fireside Pantomime for Great and Small Children - ebook
Pierścień i róża czyli historia Lulejki i Bulby. Pantomima przy kominku dla dużych i małych dzieci. The Rose and the Ring or The History of Prince Giglio and Prince Bulbo. A Fireside Pantomime for Great and Small Children - ebook
Książka w dwóch wersjach językowych: polskiej i angielskiej. A dual Polish-English language edition.
Akcja toczy się w dwóch fikcyjnych państwach Paflagonii i Krymtatarii. W obu tych krająch rządzą uzurpatorzy. W pierwszym Walorozo, który zagarnął tron prawowitego następcy tronu Lulejki, a w drugim Padella, który pokonał króla Kalafiore, rządzi na jego miejscu przekonany o śmierci jego córki – prawowitej następczyni tronu. Książę Lulejko żyje beztrosko nie przejmując się brakiem korony. Jest zaręczony z piękną królewną Angeliką, córką Walorozo, o której rękę stara się także przystojny syn Padelli książę Bulbo. Nie zdaje sobie sprawę, że Angelika zawdzięcza swoją urodę magicznemu pierścieniowi, a podobnie jak Bulbo magicznej róży. (http://pl.wikipedia.org/wiki/Pierscień_i_róża)
Set in the fictional countries of Paflagonia and Crim Tartary, the story revolves around the lives and fortunes of four young royal cousins, Princesses Angelica and Rosalba, and Princes Bulbo and Giglio. Each page is headed by a line of poetry summing up the plot at that point and the storyline as a whole is laid out, as the book states, as "A Fireside Pantomime". The original edition had illustrations by Thackeray who had once intended a career as an illustrator. The plot opens on the royal family of Paflagonia eating breakfast together: King Valoroso, his wife, the Queen, and their daughter, Princess Angelica. Through the course of the meal it is discovered that Prince Bulbo, heir to the neighbouring kingdom of Crim Tartary, and son of King Padella is coming to visit Paflagonia. It is also discovered, after the two females have left the table, that King Valoroso stole his crown, and all his wealth, from his nephew, Prince Giglio, when the prince was an infant. Prince Giglio and Princess Angelica have been brought up together very closely, Princess Angelica being considered the most beautiful and wisest girl in the kingdom and Giglio being much overlooked in the household. Giglio, besotted with his cousin, has given her a ring belonging to his mother, which, unknown to them, was given to her by the Fairy Blackstick and which held the power to make the wearer beautiful to everyone who beheld them. After an argument with Giglio, about the arrival of the long-awaited Prince Bulbo, Angelica throws the ring out of the window and can be seen for her own, less attractive self. (http://en.wikipedia.org/wiki/The_Rose_and_the_Ring)
Kategoria: | Dla dzieci |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 978-83-7950-224-0 |
Rozmiar pliku: | 1,0 MB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
ROZDZIAŁ PIERWSZY, W KTÓRYM JEST PIĘKNIE OPOWIEDZIANE, JAK DOSTOJNA RODZINA KRÓLEWSKA RACZYŁA ZASIĄŚĆ DO ŚNIADANIA.
Oto raczył zasiąść do stołu Walorozo XXIV, władca Paflagonii, w towarzystwie swej królewskiej małżonki i królewskiej jedynaczki Angeliki. Właśnie oddano mu list zapowiadający rychłe odwiedziny królewicza Bulby, pierworodnego syna i następcy tronu króla Padelli I, rządzącego miłościwie w państwie Krymtataria. Spójrzcie, jakim zachwytem opromienione jest oblicze Jego Królewskiej Mości. Odczytywanie listu króla Padelli tak dalece pochłania jego uwagę, że nie widzi nawet szeregu dostojnych jaj na miękko i jaśnie oświeconych bułeczek leżących przed nim na stole.
– Bulbo przyjeżdża! Ów zuchwały, dzielny, rozkoszny Bulbo! – wykrzyknęła radośnie księżniczka. – Taki przystojny, wytworny i dowcipny! Mężny zdobywca państwa Rimbombamento, który w walnym starciu własną ręką położył trupem dziesięć tysięcy olbrzymów!
– A tobie kto o tym opowiadał, moja duszko? – zapytał Jego Królewska Mość.
– Mój mały paluszek – odparła figlarnie Angelika.
– Biedny Lulejka! – westchnęła królowa, zagryzając herbatę biszkopcikiem.
– Ach, ten Lulejka! – zaśmiała się księżniczka i lekceważąco odrzuciła w tył głowę, zdobną w tysiące najmisterniej zakręconych papilotów.
– Chciałbym, żeby tego Lulejkę raz już dia… – zaczął król, ale królowa przerwała mu szybko:
– Chciałbyś zapewne, żeby jak najprędzej wyzdrowiał. Otóż, najdroższy, już mu znacznie lepiej. Napomknęła mi o tym Rózia, służąca Angeliki, kiedy mi dziś z rana przyniosła do łóżka herbatę.
– Wiecznie tylko pijecie tę herbatę! – żachnął się niecierpliwie monarcha.
– Lepiej pić herbatę niż wino i wódkę – powiedziała dobitnie Jej Królewska Mość.
– No, no, kochana, ja przecież także pijam czasem herbatę – wyrzekł pojednawczo władca Paflagonii, usiłując pokryć uśmiechem niemiłe wrażenie, jakie na nim zrobiły słowa królowej. – Angeliko – przeszedł szybko na inny temat – sądzę z kilkumetrowych rachunków twojej krawcowej, że nie zbywa ci na pięknych toaletach, w których się godnie zaprezentujesz naszemu gościowi. Musicie obie z matką pomyśleć o urządzeniu jak najwspanialszego przyjęcia. Pewnie zechcecie urządzić kilka rautów i balów. Ja bo zawsze byłbym raczej za porządną królewską ucztą, ale każdy ma inny gust. Prosiłbym cię też, duszko – tu zwrócił się do królowej – żebyś raz już przestała nosić tę odwieczną suknię z niebieskiego aksamitu, w której od pięciu lat widuję cię na wszystkich audiencjach. Kup sobie także nowy naszyjnik, tylko niedrogi, ot tak, za jakieś sto, sto pięćdziesiąt tysięcy dukatów.
– A Lulejka, najdroższy?
– Lulejka? A niechże idzie do dia…
– Ależ, mężu! Królu! – krzyknęła Jej Królewska Mość – przecież to twój bratanek! Jedyny syn nieboszczyka króla!
– Więc niechże idzie do… krawca i zamówi sobie nowe ubranie. Każ Mrukiozie wpisać jego rachunek na koszt państwa. A niechże go Bóg skarze… to jest, chcę powiedzieć: niech go Pan Bóg kocha, tego lubego Lulejkę! Niech mu tam zresztą Mrukiozo dołoży parę dukatów na drobne wydatki. A jak pojedziesz po naszyjnik, wybierz sobie przy tej okazji i parę bransolet, moja Jejmość Pani Walorozo!
Jej Królewska Mość, czyli Jejmość Pani Walorozo, jak ją żartobliwie nazwał monarcha, bo i królowie w zamkniętym kółku rodzinnym lubią czasem pożartować, uścisnęła swego małżonka i objąwszy wpół córkę (członkowie dostojnej tej rodziny kochali się nader czule), opuściła z nią salę jadalną, żeby wydać rozporządzenia na przyjęcie zagranicznego gościa.
Ledwie podwoje zamknęły się za królową, zgasł uśmiech rozchylający wargi monarchy, zgasła duma bijąca z królewskiego czoła. W czterech ścianach jadalnej sali król Walorozo pozostał sam – a gdy królowie są sami, zaraz czują dobrze, że nie różnią się niczym a niczym od zwykłych, najzwyklejszych śmiertelników.
Gdybym miał pióro słynnego poety Bombastiniego, pokusiłbym się może o uczczenie w rymowanej mowie zmarszczki fałdującej dostojne czoło monarchy, opiewałbym jego błyszczące oczy, jego długi czerwony nos, jego szlafrok kwiecisty, zatabaczoną chustkę do nosa i wyszywane perełkami pantofle. Nie czując się jednak na siłach, bym dorównać mógł w opisach moich temu poecie, poprzestaję na krótkim stwierdzeniu, że Walorozo pozostał sam.
Przez chwilę nasłuchiwał, czy kroki królowej ucichły, po czym schwycił ze stołu jeden ze srebrnych kieliszków do jajek, wyrzucił zeń jajo, chyłkiem podsunął się do kredensu, wyjął flaszkę gdańskiej wódki, nalał kieliszek po brzegi i wychylił go duszkiem. Powtórzywszy to kilka razy, zaśmiał się do siebie i zamruczał z lubością: – Ha! Ha! Teraz dopiero Walorozo jest prawdziwym mężem! – Pociągnął znowu tęgi łyk i mówił dalej: – Hej, hej, zanim dostałem się na tron królewski, nie znałem nawet smaku tego upajającego trunku. Po prostu wstręt czułem do niego i woda źródlana była mi jedynym napojem. W tanecznych pląsach spływał potok ze skał, a ja z rusznicą biegłem w leśny mrok, stopami strząsałem rosę z rdzawych mchów, szukając śladów jeleni i łań. Ale, jak prawdziwe są te wieszcze słowa:
Królewskiej głowie zbyt ciąży korona…
Lecz skoro już ją skradłem bratankowi… skradłem? Co mówię! Gdzieżbym znowu ukradł, cofam to wstrętne, nienawistne słowo! Nie, nie, nie skradłem, jeno na swą męską głowę włożyłem świetną królewską koronę. I odtąd jabłko piastuję jedną dłonią, a paflagońskie berło dzierżę drugą. Bo czyżby słaba, bezbronna dziecina, ledwie od piersi mamki odstawiona, karmiona cukrem i papką na mleku, rządowi państwa tego podołała? Jakoż dźwignęłaby berło, koronę, jabłko i ojców ciężki miecz stalowy, broniący srogim władcom Krymtatarii wstępu w granicę państwa Paflagonii?
W ten sposób usiłował monarcha udowodnić (choć samo się przez się rozumie, że nierymowane wiersze niczego jeszcze nie dowodzą), że najświętszym obowiązkiem jego jest: mocno w dłoni dzierżyć, co raz w nią zagarnął. I teraz wprawdzie nasuwała mu się natrętna myśl, że należałoby może zwrócić bratankowi bezprawnie zagrabione dziedzictwo, ale Jego Królewska Mość w lot uspokoił sumienie nadzieją, jaką pokładał w projektowanym małżeństwie córki swej z następcą tronu Krymtatarii. Stanowczo dobro państwa wymagało pokojowego zakończenia krwawych wojen z niebezpiecznym sąsiadem. – Gdyby nawet nieboszczyk brat mój, król Seriozo, powstał z grobu, przyklasnąłby zapewne tak świetnemu związkowi i wydziedziczył tego niezdarnego Lulejkę – zamruczał pod nosem król. Zwykle wyobrażamy sobie, że najsłuszniejsze jest to, co najbardziej nam samym dogadza, więc też i król zaraz nabrał otuchy, przeczytał dzienniki, zjadł ze smakiem jaja na miękko i maślane bułeczki, a potem zadzwonił do swego ministra.
Królowa zastanawiała się przez chwilę, czy nie należałoby odwiedzić chorego bratanka. Ale zaraz powiedziała sobie:
– Najpierw obowiązek, potem przyjemność. Po południu wpadnę na momencik do tego biedaka, a teraz pojadę do złotnika wybrać naszyjnik i bransolety. – I tak też zrobiła.
Królewna Angelika, wróciwszy do swoich apartamentów, zadzwoniła na służącą Rózię i kazała wydobyć z szaf i kufrów wszystkie najzbytkowniejsze stroje, po czym zaczęła je przymierzać. O królewiczu Lulejce zapomniała najzupełniej, tak jak ja zapomniałem, co jadłem na obiad we czwartek ubiegłego roku.
ROZDZIAŁ DRUGI. JAK KSIĄŻĘ LULEJKA NIE DOSTAŁ NIC, A WALOROZO KORONĘ.
Zdaje się, że w owych czasach, tj. przed dziesięciu czy dwudziestu tysiącami lat, dziedzictwo tronu, przechodząc z ojca na syna, nie było w Paflagonii prawem państwowym zabezpieczone. Król Seriozo, czując zbliżający się koniec, zawezwał do śmiertelnego łoża brata swego Walorozę i przekazawszy mu opiekę nad maleńkim synaczkiem Lulejką, mianował go regentem Paflagonii na czas nieletności królewicza. Wiarołomny Walorozo zdradził położone w nim zaufanie, bo ledwie wieko trumny zamknęło się nad zwłokami króla Seriozy, kazał się obwołać królem Paflagonii pod imieniem Walorozy XXIV, po czym odbyła się uroczysta koronacja. Magnaci i szlachta w owych czasach mieli tylko własne dobro na widoku, a suto ugoszczeni przez Walorozę i obdarzeni najzyskowniejszymi urzędami chętnie przyzwolili na bezprawną zmianę w następstwie tronu. Ludowi zaś, pogrążonemu w ciemnocie i ucisku, było zupełnie obojętne, kto w państwie rządzi, bo i tak nie spodziewał się rychłej poprawy swego losu. W chwili zgonu króla Seriozy królewicz Lulejka był niemowlęciem w powijakach, któremu nie śniło się nawet, że stryj rodzony pozbawił go prawego dziedzictwa. Gdy podrósł, dbał tylko o to, by mu dawano pod dostatkiem zabawek i słodyczy, żeby na siedem dni w tygodniu miał przynajmniej pięć wolnych od nauki, żeby mu nie broniono spędzać połowy dnia na koniu, z fuzyjką na plecach, a drugiej połowy na zabawie z ukochaną kuzyneczką Angeliką. W jej towarzystwie czuł się Lulejka zupełnie szczęśliwy i nie zazdrościł stryjowi ani uroczystej królewskiej szaty, ani złotego, niewygodnego tronu królewskiego, ani okropnie ciężkiej, wysadzanej klejnotami korony, w której władca Paflagonii obowiązany był ukazywać się zawsze swoim poddanym.
Portret króla Walorozy XXIV zachował się do dni dzisiejszych. Zapewne i wy przyznacie, że Jego Królewska Mość musiał być nieraz dobrze zmęczony dźwiganiem tych aksamitów, brylantów i gronostajów i znudzony tym królewskim przepychem. Co do mnie, to wolałbym nigdy nie zasiadać w tak przytłaczającym stroju, a do tego w takim czymś na głowie.
Królowa musiała być za młodu miłą, przystojną dzieweczką, bo i w późniejszym wieku, choć kształty jej, jak to widzicie na obrazku, rozwinęły się trochę za bujnie, rysy jej twarzy zachowały wyraz pogodnej dobroduszności. Może trochę zanadto lubiła ploteczki, stroje, pochlebstwa i grę w karty, ale pomińmy te słabostki, które w gruncie rzeczy niewiele robiły złego. Bratanka swego lubiła serdecznie, więc nieraz czuła wyrzuty sumienia, które uspokajała myślą, że wprawdzie mąż jej pozbawił Lulejkę dziedzictwa, lecz niemniej jest mężem godnym czci i szacunku, a ponieważ po jego śmierci ster rządów i tak przejdzie w ręce Lulejki, więc nie ma czym tak dalece głowy sobie zaprzątać. Szczerym pragnieniem jej było, by Lulejka pojął za żonę Angelikę, w której kochał się bez pamięci.
Pierwszym ministrem państwa był wytrawny mąż stanu, Mrukiozo; w jego to ręce złożył monarcha wszystkie sprawy królestwa Paflagonii. Walorozo uważał się za bardzo dobrego króla. Wymagał tylko, by mu nie szczędzono pochlebstw, by mu dostarczano jak największej ilości pieniędzy, które by mógł wydawać na uczty i polowania, i by odsuwano od niego wszelkie troski i kłopoty. Dbając jedynie o swoją przyjemność, nie pytał, ile za to płacą jego poddani. Ich losy były mu najzupełniej obojętne.
Swojego czasu próbował kilka razy szczęścia w wojnie i stoczył wiele bitew, ale wszystkie przegrał. Mimo to wszystkie dzienniki paflagońskie głosiły przez długie lata chwałę jego świetnych zwycięstw. W każdym mieście wzniesiono „z najwyższego rozkazu” na jego cześć bodaj jeden pomnik, portret jego ozdabiał wszystkie wystawy składów papieru. Dawano królowi przydomki: Walorozo Chrobry, Walorozo Wielki, Walorozo Niezwyciężony, bo i w owych dawnych czasach dworacy i poddani umieli zaskarbiać sobie łaski monarchy przez pochlebstwa.
Jedynym dzieckiem królewskiej pary była księżniczka Angelika. W przekonaniu dworaków, rodziców i własnym była oczywiście uosobieniem doskonałości. Opowiadano, że ma najdłuższe włosy, największe oczy, najsmuklejszą figurę, najmniejsze stopy i najdelikatniejszą cerę ze wszystkich dziewic państwa Paflagonii. Głoszono również, że wiedza jej i talenty przewyższają jeszcze jej urodę. Wszystkie guwernantki i bony, karcąc skłonność do lenistwa u swoich uczennic, stawiały im księżniczkę Angelikę za przykład. Bezbłędnie grywała najtrudniejsze utwory muzyczne. Umiała odpowiedzieć bez omyłki na każde pytanie z książki pt. Przepisy dobrego tonu dla użytku panien z wyższego towarzystwa w ośmiu tysiącach pytań i odpowiedzi. Znała na pamięć wszystkie daty z historii Paflagonii i wszystkich krajów całego świata. Mówiła po polsku, po francusku, po angielsku, po włosku, po niemiecku i po hiszpańsku, hebrajsku, grecku, łacinie, samotracku, kapadocku, egejsku i krymtatarsku. Słowem, była młodą osobą gruntownie wykształconą, godną uczennicą swej wychowawczyni i ochmistrzyni dworu, srogiej hrabiny Gburii-Furii.
Zapewne sądzicie, patrząc na ten obrazek, że dama ta pochodziła z wysokiego rodu? Chód jej bowiem i postawa są tak dumne, jak gdyby była co najmniej księżniczką krwi, której drzewo genealogiczne sięga jeszcze czasów przedpotopowych. Jednakże przypuszczenie to byłoby mylne. Imć pani Gburia-Furia pochodziła z gminu, a że bardzo się tego wstydziła, więc coraz wyżej zadzierała nosa. Wszyscy rozsądni ludzie śmiali się jednak cichaczem z jej wynoszenia się nad innych. Wiedzieli, że Gburia-Furia była za czasów panieńskich garderobianą królowej, a mąż jej dworskim lokajem. Ale po śmierci czy też po nagłym zniknięciu małżonka swego Gburiana (o którym później dowiemy się ciekawych rzeczy) Imć Gburia-Furia umiała się tak przypodobać królowej, tak wkraść się w jej łaski nieustannym płaszczeniem się i pochlebstwami, że w końcu królowa nadała jej hrabiowski tytuł, godność ochmistrzyni dworu i poruczyła jej wychowanie córki swej Angeliki.
Muszę jeszcze raz wrócić do wiedzy i talentów nadzwyczajnych, które, jak mówiono, posiadała księżniczka. Otóż, prawdę mówiąc, sprytu nie brakowało jej wcale, za to była leniwa do ostatnich granic. Odczytywanie nut… A któż by nawet próbował trudzić się takim nudziarstwem! Umiała grać z pamięci dwa czy trzy kawałeczki i zapewniała, że nigdy przedtem nie widziała ich na oczy. Umiała odpowiedzieć może na pół tuzina pytań z Przepisów dobrego tonu dla panien z wyższego towarzystwa, i to, o ile pytania zadawano jej po kolei, a nie na wyrywki. Miała też nauczycieli wszystkich światowych języków, nie sądzę jednak, żeby z któregokolwiek umiała więcej niż kilka frazesów. A już co się tyczy jej rysunków i robótek, wystawiano wprawdzie bardzo piękne okazy podpisywane jej imieniem, ale czy były one przez nią robione? – to właśnie pytanie. Chcę wam wyjaśnić całą prawdę pod tym względem, ale, aby to zrobić, muszę sięgnąć pamięcią w odległą przeszłość i opowiedzieć wam o Czarnej Wróżce.
ROZDZIAŁ TRZECI, KTÓRY ZAZNAJAMIA CZYTELNIKA Z CZARNĄ WRÓŻKĄ I Z WIELOMA INNYMI WIELKIMI OSOBISTOŚCIAMI.
Czarna Wróżka żyła na pograniczu Królestwa Paflagońskiego i sąsiadującego z nim państwa Krymtatarii. Miano „Czarnej Wróżki” nadano tej tajemniczej istocie z powodu czarnoksięskiej, cudownej hebanowej laseczki, której dosiadała jak rumaka, ilekroć udawała się na księżyc albo w podróż dla przyjemności lub interesu. Laseczka ta służyła jej również do wykonywania najróżniejszych sztuk czarodziejskich. W wiedzy czarnoksięskiej wykształcił Czarną Wróżkę ojciec jej, słynny czarownik. Po jego śmierci Czarna Wróżka ćwiczyła się przez długie lata w swym zawodzie, z szumem przelatując na czarnej laseczce z jednego państwa do drugiego i rozdając swoje cudowne upominki to temu, to innemu księciu czy królowi. Miała całe tuziny chrześniaków, przemieniła niezliczoną ilość złych ludzi w zwierzęta, ptaki, kamienie młyńskie, zegary ścienne, pompy, parasole, łyżki do butów i różne inne pożyteczne przedmioty, słowem, nie było pracowitszej i usłużniejszej wróżki w całym czarnoksięskim bractwie.
Ale po jakichś dwu czy trzech tysiącach lat praca ta zaczęła ją nużyć. Myślała często: „Ciekawam, co komu przyjdzie z tego, że jakąś księżniczkę pogrążę w stuletni sen, że jakiemuś głupiemu dziewczęciu przyczepię kiszkę do nosa, że na mój rozkaz biednej sierotce wypadać będą z ust perły i diamenty, a córce macochy ropuchy i żmije? Wszystkie moje trudy i starania przynoszą zawsze tyleż szkody, co i dobra. Wobec takich wyników warto by dać spokój studiom nad sztuką magiczną i pozostawić wszystko własnemu biegowi rzeczy. Np. moje chrześniaczki: żona króla Seriozy i małżonka księcia Padelli. Czy wyświadczyłam im rzetelne dobrodziejstwo? Każdej z nich ofiarowałam podarunek, który miał im zapewnić dozgonną miłość i uwielbienie ich małżonków. Czyż jednak mój cudowny pierścień i moja zaczarowana róża przyniosły im jaką korzyść? Wręcz przeciwnie. Dzięki temu, że rozkochani w nich mężowie spełniali każdy ich kaprys, obie stały się obraźliwe, leniwe i zarozumiałe do niemożliwości. Przez całe życie przewracały tylko oczami i wyobrażały sobie, że są ósmym cudem świata, nawet wówczas, kiedy naprawdę były już brzydkie i stare. Ha! ha! Pocieszne stworzenia! I jakżeż obeszły się ze mną w czasie ostatnich moich odwiedzin, ze mną, Czarną Wróżką, ze mną, która zgłębiłam wszystkie tajemnice sztuki czarnoksięskiej, ze mną, która jednym dotknięciem swej laseczki mogłam je przemienić w pawiany, a perły ich w wieńce cebuli i czosnku!”
Pewnego dnia rozgoryczenie wróżki wzrosło do tego stopnia, że z hałasem zamknęła swoje książki w szafie i odtąd zaprzestała wszelkich sztuk czarodziejskich, a swojej różdżki używała tylko jako zwyczajnej laski.
Kiedy żona księcia Padelli powiła synka (w owym czasie Padella był tylko jednym ze znaczniejszych panów w Krymtatarii), Czarna Wróżka nie pojawiła się na chrzcinach, pomimo że była na uroczystość tę zaproszona, przysłała tylko w upominku skromną srebrną ryneczkę, wartości najwyżej dwóch dukatów. W tym samym czasie królowa Paflagonii wydała także na świat syna, z upragnieniem oczekiwanego spadkobiercę paflagońskiej korony. Radosną wieść tę rozniosły po kraju wystrzały armatnie; miasto iluminowano uroczyście i nie było końca zabawom i ucztom wydawanym ku uczczeniu narodzin królewicza. Wszyscy sądzili, że Czarna Wróżka, którą zaproszono w kumy, ofiaruje swemu chrześniakowi przynajmniej czapkę-niewidkę, siwka złotogrzywka, bułkę niedojadkę lub jakiś inny wartościowy podarunek, świadczący o jej łasce i dobrym smaku. Ale gdy wszyscy podziwiali noworodka i składali powinszowania matce i ojcu, wróżka, pochyliwszy się nad małym królewiczem Lulejką, rzekła tylko: – Moje biedne maleństwo, nie mogę ci ofiarować cenniejszego upominku nad odrobinę cierpienia.
To było wszystko, co powiedziała, ku oburzeniu rodziców Lulejki. A gdy wkrótce potem rodzice ci umarli, zaopiekował się Lulejką stryj jego Walorozo, a w jaki sposób, o tym dowiedzieliście się w drugim rozdziale.
I znowu w kilka lat później święcono chrzciny maleńkiej Różyczki, jedynego dziecka króla Kalafiore, panującego w sąsiednim państwie Krymtatarii. I tutaj zaproszono Czarną Wróżkę. Ona jednak i tym razem nie okazała się nazbyt hojna. Gdy dworacy rozpływali się w zachwytach nad niepospolitą urodą dzieweczki, smutnym wzrokiem popatrzyła na królową i rzekła: – Moja droga – (Czarna Wróżka z nikogo sobie nic nie robiła i do królowej przemawiała bez żadnych ceremonii, jakby mówiła do pierwszej lepszej praczki) – moja droga, ci sami ludzie, którzy w tej chwili plackiem u nóg twych leżą, uknują spisek przeciw tobie. Co zaś do tej maleńkiej, nie mogę jej ofiarować nic cenniejszego nad odrobinę cierpienia.
To rzekłszy, leciutko dotknęła czoła Różyczki czarnoksięską pałeczką, surowym spojrzeniem objęła przerażonych dworaków, skinęła królowej ręką na pożegnanie, dosiadła czarnej laseczki i przez otwarte okno poszybowała w błękity.
Zaledwie znikła z oczu, dworacy, którzy w jej obecności nie śmieli pary z ust wypuścić, podnieśli wielką wrzawę; wołali jeden przez drugiego, że Czarna Wróżka nie jest dobroczynną wróżką, za jaką miano ją dotychczas, tylko niepoczciwą, szkodliwą czarownicą, którą należałoby spalić na stosie. Wszakżeż była obecna na chrzcinach królewicza Lulejki, a ledwo rodzice pomarli, stryj Walorozo strącił jej chrześniaka z tronu. Nic innego, tylko z wiekiem straciła zdolność jasnowidzenia i czarów. Bo czyż nie śmieszne jest przypuszczenie, że znalazłby się człowiek tak twardego serca, żeby mógł być wrogo usposobiony do królowej i najsłodszej, najrozkoszniejszej królewny Różyczki? A gdyby nawet znalazł się jakiś zdrajca, czyż król i królowa nie mieli obrońców w wiernych swoich poddanych? Hańba, hańba czarownicy i jej złowrogim wróżbom! I wszyscy chórem zaczęli wołać: „Hańba!”
A teraz może chcielibyście wiedzieć, w jaki sposób dworacy owi okazali swoją wierność i przywiązanie królewskiej parze? W kilka dni później książę Padella, o którym wspomnieliśmy już powyżej, odmówił złożenia hołdu królowi Kalafiore, który na czele wojska pospieszył ukarać buntownika. – Któż by się odważył czoło stawić naszemu ukochanemu, wspaniałemu monarsze?! – wołali dworacy. – Najjaśniejszy Pan nasz jest niezwyciężony. Maluczko, a ujrzymy, jak pokonanego Padellę przywiąże do oślego ogona i miłościwie rozkaże włóczyć go po ulicach miasta, na wieczną pamiątkę zwycięstwa Kalafiore Wielkiego nad nędznym buntownikiem!
Król zatem wyruszył w pole, a biedna królowa, jako że była istotą trwożliwego serca, tak się przejęła pierwszymi odgłosami wojennymi, że – z żalem muszę wam powiedzieć – rozchorowała się i po paru dniach umarła. Przed samą śmiercią przywołała wszystkie damy dworu i kazała im przysiąc, że strzec będą jak oka w głowie maleńkiej Różyczki. Naturalnie wszystkie oświadczyły, że wolałyby dać się posiekać w kawałki aniżeli dopuścić, by ukochanej królewnie stała się najmniejsza krzywda. Pierwszy numer urzędowej „Gazety Dworu J. M. Króla Krymtatarii” przyniósł wieść, że Jego Królewska Mość odniósł świetne zwycięstwo nad zuchwałym buntownikiem; następny, że wojsko nikczemnego Padelli zostało w puch rozbite; jeszcze późniejszy, że armia królewska ściga niedobitków wojsk nieprzyjacielskich; a ostatni… no, w ostatnim ogłoszono urzędowo, że król Kalafiore został pobity na głowę i zginął z ręki Jego Królewskiej Mości Padelli I.
Ledwie nadeszła wiadomość o tej porażce i przywłaszczeniu sobie przez Padellę korony, a już jedna część dworaków pognała naprzeciw wjeżdżającego w triumfie zwycięzcy, żeby oddać mu cześć i zapewnić o dozgonnej wierności, druga zaś czmychnęła, gdzie pieprz rośnie, uprzątnąwszy wpierw z królewskiego pałacu wszystko, cokolwiek się zeń zabrać dało. W olbrzymich komnatach została tylko maleńka Różyczka, sama, samiuteńka, bez żywej duszy, która by się o nią zatroszczyła. Dreptała drobnymi nóżętami z jednej komnaty do drugiej i wołała żałośnie: – Hrabino! Księżno Pani! – co w jej dziecinnym spieszczeniu brzmiało: – Dlabino! Tsięzno Pani! Zalaz podać tulcę z tompotem! Moja Tlólewśta Mość cie papać! Dlabino, Tsięzno Pani! – I biegło biedactwo przez szeregi krużganków i komnat, aż wpadło do sali koronacyjnej. Ale nie było tu żywej duszy. Potem zajrzało do sali paziów, i tu nie było nikogo. Raczkując zsunęła się ze schodów aż do przedsionka pałacowego, ale wszędzie było pusto i głucho. Więc podreptała dalej jeszcze, aż na podwórze i do ogrodu pałacowego, potem w park zdziczały, i dalej jeszcze, coraz dalej, aż w puszczę leśną, w której żyło dużo dzikich zwierząt.
Słuch wszelki o niej zaginął.
A gdy niedługo potem Padella, uznany już Przez wszystkich i koronowany król Krymtatarii, zabił na polowaniu dwa młode, nie wyrośnięte jeszcze dobrze lwy, znaleziono w ich paszczach resztki potarganego płaszcza i trzewiczek biednej królewny Różyczki. Służba myśliwska pokazała królowi te małe, smutne szczątki wyjęte z zakrwawionych paszcz dzikich bestii leśnych, a Padella pokiwał głową; wiedział już teraz, że jest naprawdę królem i że bez troski sprawować może rządy w Krymtatarii: – Ot, jaki los spotkał małą księżniczkę! – wykrzyknął. – Hm, moi panowie, trudno, co się stało, już się nie odstanie. Chodźmy na przekąskę! – I cały orszak ruszył z królem na śniadanie. Jeden z dworzan schylił się i niepostrzeżenie schował znaleziony trzewiczek księżniczki do kieszeni. To było wszystko, co po niej zostało.The Rose and the Ring
PRELUDE
It happened that the undersigned spent the last Christmas season in a foreign city where there were many English children.
In that city, if you wanted to give a child´s party, you could not even get a magic-lantern or buy Twelfth-Night characters–those funny painted pictures of the King, the Queen, the Lover, the Lady, the Dandy, the Captain, and so on–with which our young ones are wont to recreate themselves at this festive time.
My friend Miss Bunch, who was governess of a large family that lived in the Piano Nobile of the house inhabited by myself and my young charges (it was the Palazzo Poniatowski at Rome, and Messrs. Spillmann, two of the best pastrycooks in Christendom, have their shop on the ground floor): Miss Bunch, I say, begged me to draw a set of Twelfth-Night characters for the amusement of our young people.
She is a lady of great fancy and droll imagination, and having looked at the characters, she and I composed a history about them, which was recited to the little folks at night, and served as our FIRESIDE PANTOMIME.
Our juvenile audience was amused by the adventures of Giglio and Bulbo, Rosalba and Angelica. I am bound to say the fate of the Hall Porter created a considerable sensation; and the wrath of Countess Gruffanuff was received with extreme pleasure.
If these children are pleased, thought I, why should not others be amused also? In a few days Dr. Birch´s young friends will be expected to reassemble at Rodwell Regis, where they will learn everything that is useful, and under the eyes of careful ushers continue the business of their little lives.
But, in the meanwhile, and for a brief holiday, let us laugh and be as pleasant as we can. And you elder folk–a little joking, and dancing, and fooling will do even you no harm. The author wishes you a merry Christmas, and welcomes you to the Fireside Pantomime.
W. M. THACKERAY.
December 1854.
I. SHOWS HOW THE ROYAL FAMILY SATE DOWN TO BREAKFAST
This is Valoroso XXIV., King of Paflagonia, seated with his Queen and only child at their royal breakfast-table, and receiving the letter which announces to His Majesty a proposed visit from Prince Bulbo, heir of Padella, reigning King of Crim Tartary. Remark the delight upon the monarch´s royal features. He is so absorbed in the perusal of the King of Crim Tartary´s letter, that he allows his eggs to get cold, and leaves his august muffins untasted.
´What! that wicked, brave, delightful Prince Bulbo!´ cries Princess Angelica; ´so handsome, so accomplished, so witty–the conqueror of Rimbombamento, where he slew ten thousand giants!´
´Who told you of him, my dear?´ asks His Majesty.
´A little bird,´ says Angelica.
´Poor Giglio!´ says mamma, pouring out the tea.
´Bother Giglio!´ cries Angelica, tossing up her head, which rustled with a thousand curl-papers.
´I wish,´ growls the King–´I wish Giglio was. . .´
´Was better? Yes, dear, he is better,´ says the Queen. ´Angelica´s little maid, Betsinda, told me so when she came to my room this morning with my early tea.´
´You are always drinking tea,´ said the monarch, with a scowl.
´It is better than drinking port or brandy and water;´ replies Her Majesty.
´Well, well, my dear, I only said you were fond of drinking tea,´ said the King of Paflagonia, with an effort as if to command his temper. ´Angelica! I hope you have plenty of new dresses; your milliners´ bills are long enough. My dear Queen, you must see and have some parties. I prefer dinners, but of course you will be for balls. Your everlasting blue velvet quite tires me: and, my love, I should like you to have a new necklace. Order one. Not more than a hundred or a hundred and fifty thousand pounds.´
´And Giglio, dear?´ says the Queen.
´GIGLIO MAY GO TO THE–´
´Oh, sir,´ screams Her Majesty. ´Your own nephew! our late King´s only son.´
´Giglio may go to the tailor´s, and order the bills to be sent in to Glumboso to pay. Confound him! I mean bless his dear heart. He need want for nothing; give him a couple of guineas for pocket-money, my dear; and you may as well order yourself bracelets while you are about the necklace, Mrs. V.´
Her Majesty, or MRS. V., as the monarch facetiously called her (for even royalty will have its sport, and this august family were very much attached), embraced her husband, and, twining her arm round her daughter´s waist, they quitted the breakfast-room in order to make all things ready for the princely stranger.
When they were gone, the smile that had lighted up the eyes of the HUSBAND and FATHER fled–the pride of the KING fled–the MAN was alone. Had I the pen of a G. P. R. James, I would describe Valoroso´s torments in the choicest language; in which I would also depict his flashing eye, his distended nostril–his dressing-gown, pocket-handkerchief, and boots. But I need not say I have NOT the pen of that novelist; suffice it to say, Valoroso was alone.
He rushed to the cupboard, seizing from the table one of the many egg-cups with which his princely board was served for the matin meal, drew out a bottle of right Nantz or Cognac, filled and emptied the cup several times, and laid it down with a hoarse ´Ha, ha, ha! now Valoroso is a man again!´
´But oh!´ he went on (still sipping, I am sorry to say), ´ere I was a king, I needed not this intoxicating draught; once I detested the hot brandy wine, and quaffed no other fount but nature´s rill. It dashes not more quickly o´er the rocks than I did, as, with blunderbuss in hand, I brushed away the early morning dew, and shot the partridge, snipe, or antlered deer! Ah! well may England´s dramatist remark, "Uneasy lies the head that wears a crown!" Why did I steal my nephew´s, my young Giglio´s–? Steal! said I? no, no, no, not steal, not steal. Let me withdraw that odious expression. I took, and on my manly head I set, the royal crown of Paflagonia; I took, and with my royal arm I wield, the sceptral rod of Paflagonia; I took, and in my outstretched hand I hold, the royal orb of Paflagonia! Could a poor boy, a snivelling, drivelling boy–was in his nurse´s arms but yesterday, and cried for sugarplums and puled for pap–bear up the awful weight of crown, orb, sceptre? gird on the sword my royal fathers wore, and meet in fight the tough Crimean foe?´
And then the monarch went on to argue in his own mind (though we need not say that blank verse is not argument) that what he had got it was his duty to keep, and that, if at one time he had entertained ideas of a certain restitution, which shall be nameless, the prospect by a CERTAIN MARRIAGE of uniting two crowns and two nations which had been engaged in bloody and expensive wars, as the Paflagonians and the Crimeans had been, put the idea of Giglio´s restoration to the throne out of the question: nay, were his own brother, King Savio, alive, he would certainly will the crown from his own son in order to bring about such a desirable union.
Thus easily do we deceive ourselves! Thus do we fancy what we wish is right! The King took courage, read the papers, finished his muffins and eggs, and rang the bell for his Prime Minister. The Queen, after thinking whether she should go up and see Giglio, who had been sick, thought ´Not now. Business first; pleasure afterwards. I will go and see dear Giglio this afternoon; and now I will drive to the jeweller´s, to look for the necklace and bracelets.´ The Princess went up into her own room, and made Betsinda, her maid, bring out all her dresses; and as for Giglio, they forgot him as much as I forget what I had for dinner last Tuesday twelve-month.
II. HOW KING VALOROSO GOT THE CROWN, AND PRINCE GIGLIO WENT WITHOUT
Paflagonia, ten or twenty thousand years ago, appears to have been one of those kingdoms where the laws of succession were not settled; for when King Savio died, leaving his brother Regent of the kingdom, and guardian of Savio´s orphan infant, this unfaithful regent took no sort of regard of the late monarch´s will; had himself proclaimed sovereign of Paflagonia under the title of King Valoroso XXIV., had a most splendid coronation, and ordered all the nobles of the kingdom to pay him homage. So long as Valoroso gave them plenty of balls at Court, plenty of money and lucrative places, the Paflagonian nobility did not care who was king; and as for the people, in those early times, they were equally indifferent. The Prince Giglio, by reason of his tender age at his royal father´s death, did not feel the loss of his crown and empire. As long as he had plenty of toys and sweetmeats, a holiday five times a week and a horse and gun to go out shooting when he grew a little older, and, above all, the company of his darling cousin, the King´s only child, poor Giglio was perfectly contented; nor did he envy his uncle the royal robes and sceptre, the great hot uncomfortable throne of state, and the enormous cumbersome crown in which that monarch appeared from morning till night. King Valoroso´s portrait has been left to us; and I think you will agree with me that he must have been sometimes RATHER TIRED of his velvet, and his diamonds, and his ermine, and his grandeur. I shouldn´t like to sit in that stifling robe with such a thing as that on my head.
No doubt, the Queen must have been lovely in her youth; for though she grew rather stout in after life, yet her features, as shown in her portrait, are certainly PLEASING. If she was fond of flattery, scandal, cards, and fine clothes, let us deal gently with her infirmities, which, after all, may be no greater than our own. She was kind to her nephew; and if she had any scruples of conscience about her husband´s taking the young Prince´s crown, consoled herself by thinking that the King, though a usurper, was a most respectable man, and that at his death Prince Giglio would be restored to his throne, and share it with his cousin, whom he loved so fondly.
The Prime Minister was Glumboso, an old statesman, who most cheerfully swore fidelity to King Valoroso, and in whose hands the monarch left all the affairs of his kingdom. All Valoroso wanted was plenty of money, plenty of hunting, plenty of flattery, and as little trouble as possible. As long as he had his sport, this monarch cared little how his people paid for it: he engaged in some wars, and of course the Paflagonian newspapers announced that he had gained prodigious victories: he had statues erected to himself in every city of the empire; and of course his pictures placed everywhere, and in all the print-shops: he was Valoroso the Magnanimous, Valoroso the Victorious, Valoroso the Great, and so forth;–for even in these early times courtiers and people knew how to flatter.
This royal pair had one only child, the Princess Angelica, who, you may be sure, was a paragon in the courtiers´ eyes, in her parents´, and in her own. It was said she had the longest hair, the largest eyes, the slimmest waist, the smallest foot, and the most lovely complexion of any young lady in the Paflagonian dominions. Her accomplishments were announced to be even superior to her beauty; and governesses used to shame their idle pupils by telling them what Princess Angelica could do. She could play the most difficult pieces of music at sight. She could answer any one of Mangnall´s Questions. She knew every date in the history of Paflagonia, and every other country. She knew French, English, Italian, German, Spanish, Hebrew, Greek, Latin, Cappadocian, Samothracian, Aegean, and Crim Tartar. In a word, she was a most accomplished young creature; and her governess and lady-in-waiting was the severe Countess Gruffanuff.
Would you not fancy, from this picture, that Gruffanuff must have been a person of highest birth? She looks so haughty that I should have thought her a princess at the very least, with a pedigree reaching as far back as the Deluge. But this lady was no better born than many other ladies who give themselves airs; and all sensible people laughed at her absurd pretensions. The fact is, she had been maid-servant to the Queen when Her Majesty was only Princess, and her husband had been head footman; but after his death or DISAPPEARANCE, of which you shall hear presently, this Mrs. Gruffanuff, by flattering, toadying, and wheedling her royal mistress, became a favourite with the Queen (who was rather a weak woman), and Her Majesty gave her a title, and made her nursery governess to the Princess.
And now I must tell you about the Princess´s learning and accomplishments, for which she had such a wonderful character. Clever Angelica certainly was, but as IDLE as POSSIBLE. Play at sight, indeed! she could play one or two pieces, and pretend that she had never seen them before; she could answer half a dozen Mangnall´s Questions; but then you must take care to ask the RIGHT ones. As for her languages, she had masters in plenty, but I doubt whether she knew more than a few phrases in each, for all her presence; and as for her embroidery and her drawing, she showed beautiful specimens, it is true, but WHO DID THEM?
This obliges me to tell the truth, and to do so I must go back ever so far, and tell you about the FAIRY BLACKSTICK.
III. TELLS WHO THE FAIRY BLACKSTICK WAS, AND WHO WERE EVER SO MANY GRAND PERSONAGES BESIDES
Between the kingdoms of Paflagonia and Crim Tartary, there lived a mysterious personage, who was known in those countries as the Fairy Blackstick, from the ebony wand or crutch which she carried; on which she rode to the moon sometimes, or upon other excursions of business or pleasure, and with which she performed her wonders.
When she was young, and had been first taught the art of conjuring by the necromancer, her father, she was always practicing her skill, whizzing about from one kingdom to another upon her black stick, and conferring her fairy favours upon this Prince or that. She had scores of royal godchildren; turned numberless wicked people into beasts, birds, millstones, clocks, pumps, boot jacks, umbrellas, or other absurd shapes; and, in a word, was one of the most active and officious of the whole College of fairies.
But after two or three thousand years of this sport, I suppose Blackstick grew tired of it. Or perhaps she thought, ´What good am I doing by sending this Princess to sleep for a hundred years? by fixing a black pudding on to that booby´s nose? by causing diamonds and pearls to drop from one little girl´s mouth, and vipers and toads from another´s? I begin to think I do as much harm as good by my performances. I might as well shut my incantations up, and allow things to take their natural course.
´There were my two young goddaughters, King Savio´s wife, and Duke Padella´s wife, I gave them each a present, which was to render them charming in the eyes of their husbands, and secure the affection of those gentlemen as long as they lived. What good did my Rose and my Ring do these two women? None on earth. From having all their whims indulged by their husbands, they became capricious, lazy, ill-humoured, absurdly vain, and leered and languished, and fancied themselves irresistibly beautiful, when they were really quite old and hideous, the ridiculous creatures! They used actually to patronise me when I went to pay them a visit–ME, the Fairy Blackstick, who knows all the wisdom of the necromancers, and could have turned them into baboons, and all their diamonds into strings of onions, by a single wave of my rod!´ So she locked up her books in her cupboard, declined further magical performances, and scarcely used her wand at all except as a cane to walk about with.
So when Duke Padella´s lady had a little son (the Duke was at that time only one of the principal noblemen in Crim Tartary), Blackstick, although invited to the christening, would not so much as attend; but merely sent her compliments and a silver papboat for the baby, which was really not worth a couple of guineas. About the same time the Queen of Paflagonia presented His Majesty with a son and heir; and guns were fired, the capital illuminated, and no end of feasts ordained to celebrate the young Prince´s birth. It was thought the fairy, who was asked to be his godmother, would at least have presented him with an invisible jacket, a flying horse, a Fortunatus´s purse, or some other valuable token of her favour; but instead, Blackstick went up to the cradle of the child Giglio, when everybody was admiring him and complimenting his royal papa and mamma, and said, ´My poor child, the best thing I can send you is a little MISFORTUNE´; and this was all she would utter, to the disgust of Giglio´s parents, who died very soon after, when Giglio´s uncle took the throne, as we read in Chapter I.
In like manner, when CAVOLFIORE, King of Crim Tartary, had a christening of his only child, ROSALBA, the Fairy Blackstick, who had been invited, was not more gracious than in Prince Giglio´s case. Whilst everybody was expatiating over the beauty of the darling child, and congratulating its parents, the Fairy Blackstick looked very sadly at the baby and its mother, and said, ´My good woman (for the Fairy was very familiar, and no more minded a Queen than a washerwoman)–my good woman, these people who are following you will be the first to turn against you; and as for this little lady, the best thing I can wish her is a LITTLE MISFORTUNE.´ So she touched Rosalba with her black wand, looked severely at the courtiers, motioned the Queen an adieu with her hand, and sailed slowly up into the air out of the window.
When she was gone, the Court people, who had been awed and silent in her presence, began to speak. ´What an odious Fairy she is (they said)–a pretty Fairy, indeed! Why, she went to the King of Paflagonia´s christening, and pretended to do all sorts of things for that family; and what has happened–the Prince, her godson, has been turned off his throne by his uncle. Would we allow our sweet Princess to be deprived of her rights by any enemy? Never, never, never, never!´
And they all shouted in a chorus, ´Never, never, never, never!´
Now, I should like to know, and how did these fine courtiers show their fidelity? One of King Cavolfiore´s vassals, the Duke Padella just mentioned, rebelled against the King, who went out to chastise his rebellious subject. ´Any one rebel against our beloved and august Monarch!´ cried the courtiers; ´any one resist HIM? Pooh! He is invincible, irresistible. He will bring home Padella a prisoner, and tie him to a donkey´s tail, and drive him round the town, saying, "This is the way the Great Cavolfiore treats rebels."´
The King went forth to vanquish Padella; and the poor Queen, who was a very timid, anxious creature, grew so frightened and ill that I am sorry to say she died; leaving injunctions with her ladies to take care of the dear little Rosalba.–Of course they said they would. Of course they vowed they would die rather than any harm should happen to the Princess. At first the Crim Tartar Court Journal stated that the King was obtaining great victories over the audacious rebel: then it was announced that the troops of the infamous Padella were in flight: then it was said that the royal army would soon come up with the enemy, and then–then the news came that King Cavolfiore was vanquished and slain by His Majesty, King Padella the First!
At this news, half the courtiers ran off to pay their duty to the conquering chief, and the other half ran away, laying hands on all the best articles in the palace; and poor little Rosalba was left there quite alone–quite alone; and she toddled from one room to another, crying, ´Countess! Duchess!´ (Only she said ´Tountess, Duttess,´ not being able to speak plain) ´bring me my mutton sop; my Royal Highness hungy! Tountess! Duttess!´ And she went from the private apartments into the throne-room and nobody was there;–and thence into the ballroom and nobody was there;–and thence into the pages´ room and nobody was there;–and she toddled down the great staircase into the hall and nobody was there;–and the door was open, and she went into the court, and into the garden, and thence into the wilderness, and thence into the forest where the wild beasts live, and was never heard of any more!
A piece of her torn mantle and one of her shoes were found in the wood in the mouths of two lionesses´ cubs whom KING PADELLA and a royal hunting party shot–for he was King now, and reigned over Crim Tartary. ´So the poor little Princess is done for,´ said he; ´well, what´s done can´t be helped. Gentlemen, let us go to luncheon!´ And one of the courtiers took up the shoe and put it in his pocket. And there was an end of Rosalba!