Pierścionek ze szmaragdem - ebook
Pierścionek ze szmaragdem - ebook
Sophie, która pracuje jako pokojówka w rzymskim hotelu, zanosi śniadanie milionerowi Bastianowi Contiemu. Bastian, podobnie jak Sophie, pochodzi z Sycylii, od razu więc nawiązują bliską relację. Jednak podczas kolejnego pobytu w Rzymie ginie jego jedyna pamiątka po matce – pierścionek ze szmaragdem, który zostaje znaleziony w kieszeni Sophie. Bastian osądza ją bez wahania i nie reaguje, gdy Sophie traci pracę. Po pewnym czasie zaczyna mieć wątpliwości i postanawia jej pomóc, lecz Sophie zniknęła bez śladu…
Ostatnia część miniserii.
Kategoria: | Romans |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 978-83-276-4068-0 |
Rozmiar pliku: | 907 KB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
Bastiano Conti urodził się głodny. I opuszczony. Jego matka zmarła przy porodzie. Nie wyjawiła tożsamości jego ojca. Zostawiła mu wszystko, co posiadała: pierścionek z włoskiego złota ze szmaragdem otoczonym maleńkimi perełkami.
Wuj Bastiana, mający czwórkę własnych dzieci, z początku zasugerował, by zakonnice wychowały osieroconego chłopca, płaczącego w łóżeczku małego oddziału położniczego w dolinie Casta. Sieroty zwykle oddawano do klasztoru górującego nad sycylijską cieśniną. Ale zakon podupadał. Zapracowane zakonnice od czasu do czasu z litości potrzymały Bastiana na rękach nieco dłużej niż trzeba, żeby nakarmić niemowlę, ale niezbyt często. Nawał zajęć nie zostawiał wiele czasu na czułości.
– Powinni go wychowywać krewni – orzekł miejscowy ksiądz. – Powszechnie wiadomo, że klan Contich dba o swoich bliskich.
Duchowny przypomniał jeszcze, że dbałość o członków własnego rodu to podstawowy nakaz moralny. Po surowym pouczeniu wujostwo zabrali małego bękarta, ale nigdy nie stworzyli mu domu. Zawsze traktowali go jak obcego. Gdy coś poszło źle, jego pierwszego obwiniano i jemu ostatniemu wybaczano. Jeżeli kupiono cztery bułeczki, nie podzielono ich tak, żeby starczyło dla piątego. Siedząc w szkole obok Raula Di Savo, zaczął rozumieć dlaczego.
– Co wasi rodzice ratowaliby najpierw, gdyby w domu wybuchł pożar? – zapytała pewnego dnia siostra Franceska. – Na przykład twój ojciec, Raulu?
Raul wzruszył ramionami.
– Swoje wino – mruknął.
Oburzona nauczycielka zwróciła wzrok na Bastiana.
– A twoja ciocia, Bastianie?
– Swoje dzieci.
– Doskonale.
Lecz pochwała nie ucieszyła chłopca, choć udzielił zadowalającej odpowiedzi. Nie wątpił, że ciotka ratowałaby tylko własne potomstwo, nie jego. Nikt nie stawiał go na pierwszym miejscu.
Tym niemniej już w wieku siedmiu lat wysłano go do piekarni po zakupy. Żona piekarza zmierzwiła mu włosy. Malec, który nie zaznał dotąd żadnych objawów czułości, uśmiechnął się promiennie.
– Masz uroczy uśmiech – pochwaliła piekarzowa.
– Pani też – odpowiedział.
Roześmiała się i w podzięce za komplement podarowała mu słodkie cannoli^(). Zabrał je ze sobą na wzgórze i zjadł do spółki z Raulem.
Wizyta w piekarni wystarczyła, by uświadomić Bastianowi, jak wiele można zyskać dzięki urokowi osobistemu. Uśmiech czynił cuda. Później nauczył się uwodzić samym spojrzeniem i otrzymywał jeszcze słodsze nagrody.
Bastiano i Raul powinni być wrogami. Ich rody od pokoleń walczyły o winnice i posiadłości w dolinie. Do Contich należała zachodnia część doliny. Wschodnią rządził klan Di Savo. Zostali jednak serdecznymi przyjaciółmi pomimo protestów starszego pokolenia. Często siadywali na szczycie wzgórza obok opuszczonego już klasztoru i pili tanie wina. Gdy podziwiali widok w dole, Raul wyjawił mu kiedyś, że jego ojciec bije matkę i że niechętnie wyjedzie na uniwersytet do Rzymu.
– Więc zostań – doradził Bastiano.
Uważał, że to najprostsze rozwiązanie. Gdyby miał jakąkolwiek bliską osobę, nie zostawiłby jej na pastwę losu. Poza tym nie chciał stracić przyjaciela, chociaż nie przyznał tego głośno. Lecz Raul wybrał studia.
Pewnego ranka, idąc ulicą, Bastiano zobaczył, jak Gino wypada jak burza z domu Raula, zostawiając drzwi otwarte. Pamiętając wyznanie przyjaciela, postanowił zajrzeć do jego matki, żeby sprawdzić, czy jej nie skrzywdził. Zapukał w otwarte drzwi, ale nie odpowiedziała. Słyszał jednak jej płacz. Wujek i ciocia uważali Marię Di Savo za niezrównoważoną osobę, ale dla Bastiana zawsze była miła. Zatroskany, wszedł do środka.
Zastał ją w kuchni, zapłakaną, klęczącą na podłodze.
Podał jej coś do picia, zamoczył ręcznik pod kranem, przyłożył do sińca pod okiem i pomógł jej wstać. Maria wsparła się o niego i dalej płakała. Bastiano nie wiedział, co robić.
– Czemu go pani nie porzuci? – zapytał.
– Próbowałam wiele razy – odparła.
Bastiano zmarszczył brwi, ponieważ Raul mówił, że wielokrotnie namawiał ją do ucieczki, ale zawsze odmawiała.
– Może mogłaby pani zamieszkać u syna w Rzymie? – zasugerował ostrożnie.
– Nie potrzebuje mnie. Przecież mnie opuścił – zaszlochała w odpowiedzi. – Nikomu nie jestem potrzebna.
– Nieprawda! – zaprotestował.
– Naprawdę tak myślisz?
Gdy podniosła na niego wzrok, Bastiano zamierzał uściślić, że nie miał siebie na myśli, ale z pewnością komuś z bliskich na niej zależy. Lecz w tym momencie pogładziła go po policzku i westchnęła:
– Jesteś taki przystojny…
Wplotła mu palce we włosy, ale inaczej niż niegdyś piekarzowa, jakoś bardziej czule. Zmieszany, odsunął jej dłoń i odstąpił do tyłu.
– Muszę już iść – wymamrotał z zażenowaniem.
– Jeszcze nie teraz.
Nosiła bardzo skąpą sukienkę, odsłaniającą sporą część piersi. Bastiano taktownie odwrócił wzrok, żeby jej nie zawstydzić, i ruszył ku wyjściu, ale ponownie poprosiła, by został.
– Powinienem wracać do pracy – odpowiedział.
Rzucił szkołę, żeby pracować w barze od frontu posiadłości wujostwa.
– Proszę – nalegała, chwytając go za ramię.
Kiedy przystanął, okrążyła go i stanęła przed nim.
– Och! – wykrzyknęła, spostrzegłszy swoje wyeksponowane piersi.
Lecz Bastiano udawał, że niczego nie zauważył. Liczył na to, że je zakryje, ale zamiast tego ujęła jego dłoń i położyła na obfitych krągłościach. Kompletnie zbiła go z tropu. Świetnie sobie radził z dziewczynami, ale to on je uwodził. A Maria musiała dobiegać czterdziestki! W dodatku była matką jego najlepszego przyjaciela.
– Pani di Savo… – zaczął, ale przycisnęła jego dłoń, gdy spróbował ją cofnąć.
– Mario – sprostowała niskim, schrypniętym głosem.
Słyszał, że szybko oddycha. Gdy opuściła rękę, nie poszedł w jej ślady. Maria przylgnęła do niego całym ciałem, tak że czuła jego pożądanie.
– Stwardniałeś – zauważyła.
– Gino może zaraz nadejść – ostrzegł.
– Bez obawy. Nie wróci do kolacji.
Zwykle to Bastiano inicjował pieszczoty, ale nie tym razem. Zanim zdążył zareagować, znów opadła na kolana, tym razem z własnej woli. Kilka minut później opuścił jej dom. Przysiągł sobie, że już nigdy tam nie zajrzy. Jednak jeszcze tego samego popołudnia wyruszył do apteki po zabezpieczenie. Godzinę później wylądowali w łóżku.
Organizowali tajemne, gorące schadzki, kiedy tylko mogli. Maria nigdy nie miała dość.
– Wyjedźmy stąd – zaproponował pewnego razu.
Otrzymywał wynagrodzenie za pracę, a gdyby zabrakło pieniędzy, został mu jeszcze pierścionek matki. Nie mógł znieść, że Maria nadal mieszka z tyranem.
– To niemożliwe – odparła, ale poprosiła, żeby pokazał jej pierścionek. Po obejrzeniu wsunęła go na palec. – Jeżeli mnie kochasz, na pewno chciałbyś, żebym nosiła ładne rzeczy – stwierdziła.
– Oddaj mi go.
Nic innego nie zostało mu po matce, ale Maria nie posłuchała, więc wyszedł.
Ruszył w kierunku wzgórza. Usiadł przed dawnym klasztorem i spróbował dojść ze sobą do ładu. Przez całe życie pragnął zasmakować tego ulotnego uczucia zwanego miłością tylko po to, żeby w końcu stwierdzić, że już mu na niej nie zależy. Zapragnął wyjechać. I odzyskać jedyną pamiątkę po matce. Wstał i zdecydowanym krokiem ruszył w dół, ku miastu, kiedy zobaczył w dole pędzące auto.
Spostrzegł z góry samochód pokonujący zakręt z zawrotną prędkością. Wyzwał w myślach kierowcę od durniów, obserwując, jak skręca ponownie i wypada z trasy. Pobiegł ku dymiącemu wrakowi, ale ledwie dotarł w pobliże, zatrzymała go jedna z pracownic baru i poinformowała, że to auto Gina.
– Czy to on nim jechał? – zapytał Bastiano.
– Nie. Jego żona. Zadzwoniłam do niej, żeby ostrzec, że Gino wraca do domu wściekły. Odkrył wasz romans! Wyjechała na drogę i…
Ani śmierć Marii, ani późniejsze wydarzenia nie postawiły Bastiana w korzystnym świetle.
Raul wrócił z Rzymu. W przeddzień pogrzebu stanęli na wzgórzu, na którym dawniej siadywali. Raul z trudem panował nad narastającą złością.
– Nie wystarczyły ci podboje w dolinie! – napadł na Bastiana.
– Zajrzałem tylko, żeby sprawdzić, czy jej nie skrzywdził.
Lecz Raul nie chciał słyszeć, że to jego matka uwiodła nastoletniego przyjaciela, ponieważ widywał go wcześniej w akcji. Wiedział, że Bastiano potrafi zawrócić w głowie nawet najbardziej nieśmiałej kobiecie samym spojrzeniem i przełamać uśmiechem najtwardszy opór.
– Wykorzystałeś swój zwodniczy urok! – wytknął oskarżycielskim tonem. – Szkoda, że ci zaufałem. Praktycznie ją zabiłeś!
Jak zwykle Bastiana oskarżano jako pierwszego i wybaczano mu jako ostatniemu.
– Nie waż się przyjść na pogrzeb – ostrzegł na koniec Raul.
Lecz Bastiano nie usłuchał.
Następny dzień jeszcze pogorszył jego położenie. Po krwawej bójce na cmentarzu okazało się, że Maria zostawiła Bastianowi połowę swoich pieniędzy. Raul obecnie oskarżał go o rozmyślne doprowadzenie jej do śmierci. Poprzysiągł dawnemu przyjacielowi zemstę. Zagroził, że poświęci resztę życia na doprowadzenie go do ruiny.
– Jesteś nikim, Conti – rzucił mu w twarz. – Nawet z jej pieniędzmi do niczego nie dojdziesz.
– Obserwuj mnie, a sam zobaczysz – odparł Bastiano.
Mieszkańcy doliny Casta nigdy nie lubili Bastiana. Lecz jeśli cała populacja okrzyknie człowieka zdrajcą, kłamcą, uwodzicielem i łotrem… w końcu nim się staje.
Tak więc, gdy pijany Gino przyszedł do niego na konfrontację, nie nadstawił drugiego policzka, tylko odparował ciosy. A kiedy Gino wyzwał zmarłą od najgorszych, wpadł w furię i nazwał go rogaczem. Obraził go śmiertelnie najobrzydliwszą z możliwych obelg. Mieszkańcy wsi zgodnie uznali Bastiana za największego łotra wszechczasów.ROZDZIAŁ PIERWSZY
W niektóre noce Bastiano przeżywał prawdziwe piekło. Słyszał znajome, słodkie nawoływanie. Wiedział, że to sen, ponieważ Maria dawno nie żyła.
Wbrew swoim zwyczajom spał sam. Gdy świt wstawał nad Rzymem, dokładał wszelkich starań, żeby się obudzić. Z triumfem stwierdził, że już jej nie pożąda. Uśmiechnął się, przysięgając sobie, że nigdy więcej nie ulegnie jej urokowi. Gdy nie usłuchał ponownego nawoływania, wymierzyła mu policzek. Ponieważ nosiła na palcu pierścionek jego matki, poczuł nie tylko piekący ból, ale też tnący dotyk zimnego metalu. Gdy przyłożył rękę do otwartej rany, spomiędzy palców spłynęła krew.
Bastiano walczył ze sobą nawet we śnie. Wiedział, że śni i że stoczył z Raulem bójkę na cmentarzu. Rana naprawdę została zadana przez niego już po złożeniu Marii do grobu.
Wszyscy uważali, że zginęła z winy Bastiana. Dlatego opuścił wieś.
Piętnaście lat później leżał w łóżku w apartamencie prezydenckim hotelu Grande Lucia w Rzymie. Ponieważ Raul zamierzał go kupić, Bastiano postanowił go uprzedzić.
W końcu wygrał walkę z sennością. Spojrzał na budzik przy łóżku i wyłączył alarm. Nie potrzebował go. Wiedział, że już nie zaśnie. Pojął też, dlaczego Maria znów zaczęła go nawiedzać w snach. Właściwie nigdy ich nie opuściła, ale teraz wizje nabrały jeszcze większej wyrazistości. Złożył je na karb przebywania w tym samym hotelu co jej syn.
Ktoś delikatnie zapukał do wejściowych drzwi apartamentu. Po chwili pokojówka spróbowała wtoczyć do środka wózek ze śniadaniem. Zawadziwszy o coś, zaklęła:
– Puzza!
Znajome, dość łagodne przekleństwo wskazywało na to, że pochodzi z Sycylii. Po chwili zastukała do drzwi sypialni, mimo że stały otworem.
– Wejść! – rozkazał.
Przywykł do obsługi w pokoju. Nie tylko rozważał pomysł zakupu hotelu, ale już posiadał kilka własnych, równie prestiżowych. Zamknął oczy, dając do zrozumienia, że nie życzy sobie rozmowy.
Sophie spostrzegła, że nie usiadł. Nie powitała go więc zwyczajowym „Dzień dobry”. W Grande Lucii panowały specyficzne zasady. Doskonale wyszkoleni pracownicy znali je i skrupulatnie przestrzegali.
Uwielbiała tę pracę. Przeważnie nie dostarczała gościom śniadań, ale tym razem poproszono ją o to przed zakończeniem zmiany. Poprzedniego wieczoru wezwano ją do pracy na tyle późno, że nie uczestniczyła w odprawie, podczas której udzielano pracownikom informacji o gościach, ich obyczajach i szczególnych wymaganiach. Sophie oczywiście zdawała sobie sprawę, że jeśli ktoś wynajmował apartament prezydencki, należało go traktować ze szczególnym respektem. Dlatego sprawdziła jego nazwisko na liście meldunków: Bastiano Conti.
Tak cicho, jak to tylko możliwe, odsłoniła grube story i otworzyła okiennice za nimi, żeby gościa, kiedy usiądzie, powitała zapierająca dech w piersiach panorama Rzymu. Ta czynność nasunęła jej skojarzenie z odsuwaniem kurtyny w teatrze w celu ukazania przepięknej scenografii.
Zapowiadał się wspaniały dzień. Kilka obłoczków na niebie wkrótce zniknie w promieniach ciepłego, porannego słońca. Koloseum wyglądało w swym starożytnym majestacie jak z pocztówki.
Gdyby zgodnie z wolą rodziców wyszła za Luigiego, nie oglądałaby tego wszystkiego. Obchodziłaby dziś pierwszą rocznicę ślubu.
Na chwilę zapomniała, po co tu przyszła. Stała, wpatrzona we wspaniały widok i wspominała miniony rok. Podjęła trudną decyzję, ale ani przez chwilę nie wątpiła, że dokonała właściwego wyboru.
Owszem, interesowali ją mężczyźni, ale nie łączyła tego zainteresowania z pragnieniem założenia rodziny, czego jej matka nigdy by nie zrozumiała.
Gdy spróbowała sobie wyobrazić wesele i noc poślubną z Luigim, owionął ją chłód. Chodziła wprawdzie na randki z kilkoma młodymi ludźmi podczas pobytu w Rzymie, ale wspomnienie mokrych pocałunków Luigiego sprawiło, że odrzucała ich zaloty i odwracała głowę przy każdej próbie.
Rodzice wyobrażali sobie, że prowadzi w stolicy grzeszny żywot. Niestety nie mogli być dalsi od prawdy! Sophie zdawała sobie sprawę ze swojej naiwności, ale była też na tyle silna, żeby odmówić ręki niechcianemu kandydatowi.
– Buongiorno!
Niski głos przywrócił ją do teraźniejszości. Uświadomiła sobie, że śniła na jawie przy ważnym gościu w jego własnym apartamencie. Niewybaczalne! Zwróciła ku niemu wzrok, żeby przeprosić za niestosowne zachowanie, ale na jego widok odebrało jej mowę.
Założył ręce za głowę i leniwie ją obserwował. Oceniła po długości ciała, że musi być wysoki. Miał kruczoczarne włosy i oliwkową cerę. Jedyną skazę na doskonałej twarzy stanowiła poszarpana blizna na policzku. Co dziwne, zamiast szpecić, dodawała mu urody. Lecz uwagę Sophie przyciągnęły szare oczy. Odnosiła wrażenie, że przenikają ją na wskroś. Gdy napotkała ich spojrzenie, zabrakło jej tchu. Nie potrafiła oderwać wzroku, co nigdy przedtem jej się nie zdarzyło. Przywykła w pracy do bogatych, atrakcyjnych mężczyzn. Tylko na widok tego jednego spłonęła rumieńcem.
– Przygotowałam dla pana widok – zażartowała, jakby osobiście zaaranżowała bajkową scenerię.
– Dziękuję. Dobra robota – pochwalił z nieznacznym uśmieszkiem, po czym przeniósł na nią wzrok.
Kiedy tak stała bezczynnie, Bastiano nabrał podejrzeń, że korzysta z okazji, żeby odpocząć. Zamierzał ją odprawić, ale ledwie na nią spojrzał, zniecierpliwienie minęło jak ręką odjął. Oczarowały go ciemnobrązowe oczy i smukła sylwetka w nieco za luźnej, jasnozielonej sukience. Nosiła płaskie pantofle, również chyba nieco za duże. Z niedbałego koka wystawało kilka luźnych pasemek. Wyglądała na zmęczoną. Prawdopodobnie kończyła zmianę.
Zdołała go rozbawić, co go zdziwiło, zważywszy marzenia, które od lat na próżno usiłował wyrzucić z głowy.
W pokoju panował bałagan. Podejrzewał, że obszerny hol wygląda podobnie. Niewątpliwie pusta butelka po szampanie stanęła jej na przeszkodzie i dlatego zaklęła.
– Czy podać panu śniadanie? – zapytała, wciąż zarumieniona, nie tylko dlatego, że przyłapał ją na lenistwie. Podeszła do wózka i odchyliła pokrywę nad tacą z potrawą.
– Nie, dziękuję, ale byłbym wdzięczny za kawę.
– Czy podać też wodę albo sok? A może jedno i drugie? – dodała, lekko wykrzywiając usta.
Bastiano znów się uśmiechnął. Nie ulegało wątpliwości, że słusznie podejrzewała go o gigantycznego kaca.
– Bardzo proszę.
Przyniosła dwie szklanki. Bastiano pił zimną wodę, podczas gdy pokojówka wróciła do wózka, żeby nalać mu kawy. Zwykle robił to sam, żeby uniknąć rozmowy, ale tym razem to on zagadnął:
– Pochodzi pani z Sycylii?
Sophie skinęła głową, zawstydzona, ponieważ odgadła, że usłyszał niezbyt wytworne słówko.
– Ja też. Co to jest? – zapytał, wskazując orientalną potrawę, mocno pachnącą, mimo że szybko z powrotem przykryła ją kloszem.
– Shakshuka – wyjaśniła. – Smażone jajka po arabsku.
Przystojny gość zmarszczył nos. Sophie pomyślała w popłochu, że kucharz pomylił zamówienia. Sprawdziła więc listę na wózku, ale wszystko się zgadzało.
– Zamówił je pan – przypomniała.
– Co mi strzeliło do głowy? – jęknął.
– Słyszałam, że są pyszne – zachęciła. – Ale jeśli panu nie odpowiadają, zabiorę je i przyniosę coś innego.
– Nie trzeba. Proszę je zostawić.
– Życzę miłego dnia.
– Ja pani też.
Sophie chciała zamknąć za sobą drzwi sypialni, ale poprosił, żeby zostawiła je otwarte. W drodze powrotnej podniosła butelkę, na którą wcześniej najechała. Pokój wyglądał koszmarnie. Najchętniej natychmiast doprowadziłaby go do stanu używalności, ale jeszcze nie nadeszła pora sprzątania, a ona już skończyła zmianę. Ruszyła więc w kierunku szatni.
– Dlaczego roznosiłaś śniadania? – zaczepiła ją Inga, gdy zabierała żakiet z szafki. – To obowiązek starszych pokojówek.
Sophie tylko z grzeczności udzieliła jej wyjaśnienia:
– Zrobiłam to, co mi kazano.
Lecz zaraz potem wystawiła język w kierunku odwróconej plecami koleżanki.
Nie przepadały za sobą. Inga chętnie dostarczała śniadania, zwłaszcza zamożniejszym klientom. Choć reguły zabraniały uwodzenia gości, Sophie podejrzewała, że dzięki dodatkowym usługom Inga przed chwilą schowała do swojej szafki torebkę od modnego projektanta. Ale nie do niej należała ocena. Jej antypatia wynikała ze złośliwych komentarzy i docinków, których ciągle musiała wysłuchiwać. Nie potrafiła odgadnąć, czym zasłużyła na jej wrogość.
Postanowiła nie łamać sobie nad tym głowy. Była głodna, zmęczona i niewyspana. Zdecydowała, że nie wyjdzie bocznym wyjściem, lecz krótszą drogą, przez kuchnię, wprost na aleję prowadzącą do małego mieszkanka, które wynajmowała wraz z dwiema koleżankami. Liczyła też skrycie na darmowe śniadanie!
W hotelu pracowało kilku kucharzy, a jej ulubiony pochodził z Sycylii. Właśnie wyciągał z pieca świeże bułeczki. Nie francuskie ani nawet ich słodszą wersję, popularną w północnych rejonach kraju, ale domowe drożdżówki. Upiekł też inne, z rodzynkami i cukrem na wierzchu. Sophie przypuszczała, że pan Conti też chętnie by ich spróbował.
Nie licząc Ingi, wszyscy pracownicy ją lubili. Solidnie wykonywała obowiązki i chętnie brała dodatkowe. Ponieważ wciąż słyszała śmiech pana Contiego, zamiast skubnąć jedną sztukę po drodze, po konsultacji z szefem kuchni napełniła tacę świeżymi wypiekami, przykryła pokrywą, przewiesiła żakiet przez ramię i wróciła do apartamentu pana Contiegio.
Zapukała i zaanonsowała swoje przybycie:
– Obsługa hotelowa!
Po jej wyjściu Bastiano wstał, popatrzył na jajka i przykrył je z powrotem. Jego przyjaciel, Alim, obecny właściciel hotelu, zawsze sugerował, żeby ich spróbował. Poprzedniego dnia powtórzył swoją propozycję podczas wspólnego lunchu. Bastiano nie widział przeszkód, gdy składał zamówienie, ale teraz uważał, że to fatalny wybór.
W ogóle niepotrzebnie tu przyjechał. Poprzedniego wieczora Alim poinformował go, że wskutek nieprzewidzianej zmiany planów nie będzie mógł z rana oprowadzić go po hotelu. Ale jeszcze bardziej drażniło go, że po raz pierwszy w życiu dostał kosza od wybranki.
W ostatnich tygodniach postanowił znaleźć sobie żonę. Lydia Hayward z zamkiem w Anglii, arystokratycznym pochodzeniem, porcelanową urodą i kłopotami finansowymi stanowiła według jego oceny idealną kandydaturę. Obydwoje odnieśliby korzyści. Ze swojej strony zaoferowałby podreperowanie budżetu jej rodziny. Przywiózł ją wraz z ojczymem, Maurice’em do Rzymu, żeby upiec dwie pieczenie na jednym ogniu: obejrzeć hotel i zdecydować, czy sprzątnąć go Raulowi sprzed nosa, a może jeszcze na dodatek wrócić do Casty z narzeczoną.
Im częściej o tym myślał, tym bardziej utwierdzał się w przekonaniu, że to wystarczy, by wstrząsnąć Raulem. Pieniędzy żadnemu z nich nie brakowało, ale stabilizacji jak najbardziej.
Lecz jego doskonały plan spalił na panewce. Lydia postanowiła bowiem spędzić wieczór na spotkaniu z przyjaciółmi. Zostawiła go sam na sam z antypatycznym Maurice’em.
Bastiano nie zadał sobie trudu, żeby z nim pogawędzić choćby chwilę. W zbyt podłym nastroju, żeby odwiedzić jakiś klub, wrócił do pokoju i w samotności osuszył butelkę.
Z perspektywy czasu pojął, że podjął fatalną decyzję, bowiem to nie Lydia nawiedziła go we śnie, lecz Maria.
Po piętnastu latach nie mógł uwierzyć, że mu na kimkolwiek zależało. Teraz nikt go nie obchodził. Miał reputację bezdusznego człowieka, zarówno w interesach, jak i w sypialni. Interesowało go tylko, jak pobić Raula Di Savo.
Usłyszał pukanie do drzwi i zbyt wesoły jak na jego gust głosik pokojówki. Znowu!
Owinął biodra ręcznikiem i wyszedł z łazienki, żeby ją odesłać do diabła i przypomnieć, że gdyby coś zamawiał, sam by sięgnął po telefon. Ale rozbroiła go uroczym uśmiechem, gdy zdjęła pokrywę z przyniesionego talerza.
– Lepsze? – zapytała, pokazując mu świeże bułeczki.
O takim śniadaniu marzył.
– O wiele – potwierdził z ociąganiem, ponownie zaglądając jej w oczy, nie brązowe, lecz złociste, bursztynowe jak u lisa.
– Tak też myślałam. Nalać panu jeszcze kawy?
– Bardzo proszę.
Wrócił do łóżka, nadal w samym ręczniku na biodrach, i pozwolił, żeby go obsłużyła.
– Nie musiała ich pani przynosić – przypomniał, gdy podała mu talerz.
Przypuszczał, że wiedziała o jego zamiarze zakupu hotelu, ponieważ cała załoga chodziła koło niego na paluszkach.
– Wiem, ale mamy tu najlepszego z sycylijskich kucharzy. Zamierzałam skubnąć jedną drożdżówkę na drogę do domu, ale gdy je zobaczyłam, pomyślałam też o panu.
Bastiano doszedł do wniosku, że chyba jednak nie ma pojęcia, że rozmawia z przyszłym szefem. Wprawdzie nie przeszkadzałoby mu, gdyby zjadła ciastko, ponieważ oferował pracownikom posiłki w godzinach pracy, ale wielu właścicieli pilnowało każdej okruszyny.
– Jak ma pani na imię? – zapytał.
– Sophie. To dla mnie naprawdę żaden kłopot – dodała, widząc, że spostrzegł żakiet przewieszony przez ramię. – Już skończyłam pracę.
– Więc może zostaniesz na jajecznicę po arabsku, Sophie? Słyszałem, że wybornie smakuje – przypomniał na koniec jej własną rekomendację.
– Nie, dziękuję – odparła ze śmiechem. Nieraz słyszała podobne propozycje od biznesmenów, ale w przeciwieństwie do Ingi wszystkie odrzucała. – Smacznego.
– Dziękuję. Chętnie ich spróbuję. – Kiedy szła do drzwi, przełamał bułeczkę. Jej zapach przypomniał mu smakołyki z rodzinnych stron. – Przynosiłem takie same z piekarni – dodał.
– A ja pracowałam w piekarni, zanim przyjechałam do Rzymu.
– Jak długo?
– Przez siedem lat, odkąd opuściłam szkołę.
Z przyjemnością rozmawiała o dawnych czasach. Choć lubiła swoje życie w Rzymie, czasami bardzo tęskniła za domem i malowniczą Cieśniną Sycylijską.
Bastiano odgadł, że też pochodzi z zachodniej części wyspy. Zamierzał zapytać, z jakiej miejscowości, ale w tym momencie ziewnęła.
– Przepraszam. Już czas na mnie i… – urwała w pół zdania, ponieważ gdyby dodała, że rozmowa o jedzeniu przypomniała jej o głodzie, pomyślałby, że prowokuje go do ponownego zaproszenia. A może skrycie na to liczyła? Polubiła jego towarzystwo.
– Zjedz śniadanie – zaproponował Bastiano, właściwie bez powodu, co go zdumiało. Zwykle nie podejmował spontanicznych decyzji. Zawsze przyświecał mu konkretny cel. Ale widział, że jest zmęczona i głodna.
Sophie usłyszała szczerą troskę w jego głosie, toteż po krótkim wahaniu przyjęła propozycję. Nie mogła wiedzieć, że Bastiano o nikogo się nie troszczył.