- W empik go
Pierwszy dzień stworzenia: pieśni społeczne - ebook
Pierwszy dzień stworzenia: pieśni społeczne - ebook
Klasyka na e-czytnik to kolekcja lektur szkolnych, klasyki literatury polskiej, europejskiej i amerykańskiej w formatach ePub i Mobi. Również miłośnicy filozofii, historii i literatury staropolskiej znajdą w niej wiele ciekawych tytułów.
Seria zawiera utwory najbardziej znanych pisarzy literatury polskiej i światowej, począwszy od Horacego, Balzaca, Dostojewskiego i Kafki, po Kiplinga, Jeffersona czy Prousta. Nie zabraknie w niej też pozycji mniej znanych, pióra pisarzy średniowiecznych oraz twórców z epoki renesansu i baroku.
Kategoria: | Klasyka |
Zabezpieczenie: | brak |
Rozmiar pliku: | 253 KB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
Zbiór niniejszy obejmuje po większej części te moje pisma, które uchodziły dotąd za niecenzuralne. Dzieli się on na trzy wyraźnie odrębne okresy.
Część 1.(1886 – 1890) zawiera wyłącznie wiersze, pisane w Paryżu, drukowane w czasopiśmie paryskiem "Pobudka", pod imieniem Napierskiego. Autor, bardzo młody podówczas, wydobywszy się z pod ciężkiej atmosfery żandarmsko-policyjnego państwa Rosyjskiego, poraz pierwszy w życiu zaczął oddychać pełną piersią w klasycznej stolicy wolności – i z zapałem chłonął jej pierwiastki. W Paryżu autor znalazł się pod wpływem różnych prądów: z jednej strony młodzi wygnańcy polityczni, ideałami zbliżeni do Manifestu Towarzystwa Demokratycznego, z drugiej – romantyczne tradycye emigrantów z r. 1863, jak niemniej samo powietrze Paryża, wspomnienia wielkiej rewolucyi, ogólna dążność do wyzwolenia duchowego, wreszcie ówczesne prądy literackie (Parnas i Symbolizm), wszystko to wpływało kolejno i razem na autora. Uważając najwyższą abstrakcyę umysłu gromadzkiego – Jehowę – jako istotne źródło wszelkiego zła na ziemi, autor, jak biblijny Jakób, przedewszystkiem walczył z Bogiem. Chociaż niejednoby zapewne wypowiedział dziś inaczej, nie chciał mimo to nic zmieniać w swoich utworach młodzieńczych – i pozostawił je w formie pierwotnej.
Część II. obejmuje znaczny szereg lat, 1890 – 1905, i odznacza się przygnębieniem ducha, tem silniejszem, ile że autor wrócił na nowo do domu niewoli ze świeżego powietrza wolnej Republiki, a przytem znalazł w Warszawie ucisk daleko surowszy i reakcyę czarniejszą, niż przed r. 1886. – Pesymizm, zrzadka przerywany wybuchem nowej energii, jest cechą tej seryi. – Pierwsze dwa utwory: "Na przeniesienie zwłok Mickiewicza" oraz "Na śmierć Stanisława B(arańskiego)", który w dziejach partyi znaczne położył zasługi – są jeszcze w kontakcie z Paryżem. Później idą po większej części utwory okolicznościowe, dostosowane do ważnych zdarzeń okresu lub odpowiednich rocznic; mniej rzeczy ogólnych znajdzie tu czytelnik. Prace te prawie wcale nie były drukowane – i spoczywając w rękopisach, nie wszystkie się dochowały (zginęły mi np. wiersz "Na dzień 3. Maja 1891 r.", "Pod pomnikiem Chmielnickiego w Kijowie", "List do cesarza Wilhelma o wojnie…."). Do seryi tej dołączam znany skądinąd utwór "O zachodzie", który się ideowo łączy z poemacikiem: "Pogrobowcom", a który świadczy, jak cenzura torturowała myśl i mowę, zmuszając pisarzy do ciemnej i powikłanej symboliki.
Część III. (1905 – 1906) – datuje od pamiętnego dnia prześwitu życia człowieczego w kraju – i komentarzy nie wymaga.
A. L.
Warszawa, 1906 w listopadzie.
Część I.
Pieśni Napierskiego
1886 – 1890.Z DYMEM POŻARÓW…
Z dymem pożarów, z kurzem krwi bratniej -
Gdy nasi ojce biegli na chrzest
Walki straszliwej, walki ostatniej:
On nie pokazał, że był i jest!
Próżno patrzyli, czy z nieba szczytu
Piorun nie spadnie wrogom na znak:
Cicho i cicho! Pośród błękitu
Jak dawniej buja drapieżny ptak.
Ha, gdzie Ty byłeś w dni te pożarne,
Gdy w boju konał wierny Twój lud?
Gdy nań zionęło tchnienie cmentarne,
Gdy błagał Ciebie o życia cud?
O bezlitośny, niemy i głuchy,
O niewidzialny! Spójrz na lud swój:
Patrz, jak on ciężko dźwiga łańcuchy,
Więc, jeśli jesteś – tarczą mu stój!
Bo on, Ty, maro nieistniejąca –
Wieki za Ciebie przelewał krew!
Do Twego nieba, do Twego słońca
Wznosił bojowy, piorunny śpiew.
Dla Twojej chwały bił półksiężyce,
Dla Twojej chwały ginął i żył –
A Ty? mów, gdzieżeś ukrył Swe lice?
Mów, gdzie Ty jesteś i gdzieś Ty był?
Niemasz go, niemasz! O wolne duchy –
Marą – ułudą – jest ten wasz bóg!
Ody jest – to czemuż niemy i głuchy –
Nie mógł, czy nie chciał słyszeć, choć mógł?
Rzućcie tę marę, co wiecznie drzemie
I bądźcie zawsze, jak tytan ów,
Co jak syn – w boju – całował ziemię
I potężniejszy powstawał znów.
Nie było, niemasz takiej Chimery,
Co gnębi naród, który ją czci:
Szkoda was, szkoda, o bohatery,
Którzyście dla niej tonęli w krwi!
Alem ja widział takiego boga,
Takiego boga co jest i był;
Co, gdy zabłyśnie krwawa pożoga,
Wstanie, jak orkan zniszczenia sił.
Ale to nie jest posąg kamienny,
Co niemo z raju patrzy na świat:
Tylko wiekowym bólem brzemienny,
Duch, który tęskni do jasnych lat!
Ale to nie jest mara zwodnicza,
Co – obojętna – nie widzi łez;
Lecz zrozpaczona moc buntownicza,
Która chce ujrzeć cierpień swych kres.
I on dziś drzemie, lecz nie na wieki
I gdy świadomość przemówi zeń,
On się przebudzi: i niedaleki
Może ten wielki i święty dzień.
Drzemie, bo dzisiaj mrozi go zima,
Mrok go otacza i ściska głód,
Ale zabłyśnie dzień dla olbrzyma:
Bóg się przebudzi – powstanie lud!
Dajcie mu myśli, dajcie mu chleba!
O, niechaj brata nie gnębi brat:
Niech wszystkim kwitnie rodzinna gleba,
Niechaj granice znikną śród chat.
Kmiece siermięgi, robocze bluzy
Padną na wrogów – jak wichry burz;
Wszystkie bastylie obalą w gruzy
Skroś dym pożarny i krwawy kurz.
Lud się przebudzi, Bóg się pokaże,
Zabłyśnie wolność, upadnie wróg –
I nie zawoła w szyderczym gwarze:
A gdzie ten Ojciec, a gdzie ten Bóg?
Bo wonczas z niebios krwawego szczytu,
Tysiąc mu gromów ryknie na znak:
Zapłomienieje pośród błękitu
I padnie gwałtu drapieżny ptak!CEZAROM ODDAJ…
Cezarom oddaj wszystko to, co jest Cezarów:
Oddaj im widma gwałtów, zabójstw i grabieży;
Oddaj męczarnie głodu i hańbę pręgierzy,
Oddaj im spustoszenia i łuny pożarów.
Oddaj im gilotyny w krwi płynące świeżej,
Oddaj spragnione zemsty echa tłumu gwarów -
I gromy wyrok śmierci bijących zegarów -
Oddaj! Lecz weź im wszystko, co tobie należy.
Weź im złote pałace, weź skarb niezmierzony,
Który zabrali tobie, by zdobił ich trony,
Weź im twe niebo, słońce, wody, lasy, błonie;
Weź im świat ten szeroki, który twój jest cały,
Weź im boskość, potęgę, zaszczyty i chwały:
Weź i sam na ich miejscu zasiądź w ich koronie!OJCZYŹNIE.
Kocham ciebie, Ojczyzno ty nasza,
Boś ty matką mi była rodzoną.
Kocham ciebie, o ziemio ty lasza,
Twoje lasy i wód twoich łono!
Kocham pól twoich wstęgę zieloną,
Wiejskie chaty i miejskie poddasza
I to słońce, co burze rozprasza
I jaskółcze przyzywa ci grono.
Nienawidzę cię, ziemio ty grzeszna,
Że, pomimo zgrzyt kos ukraińskich –
Dla wybrańców w miłości bezkresna,
Byłaś tłumom bez czuć macierzyńskich
I zgłodniała śród trudów murzyńskich
Przygnębiona ta ciżba lemieszna,
Ody cię śmierć rozdzierała pospieszna
Nie powstała legionem Kilińskich.
Kocham ciebie, o ziemio ty smutna,
Bo tak straszne krwawiły cię kary,
Tak Nemezys deptała okrutna,
Tak odkupił cię płomień ofiary,
Że cmentarzem są twoje obszary…
Cała jesteś jak szata pokutna,
Całunami są szat twoich płótna
I z całunów tych są twe sztandary!
Nienawidzę cię, w grzechu uparta,
Że pomimo tych kaźni ciemiężnych,
Jeszcześ sercem dla ciżb nie otwarta
I nie czujesz w tych tłumach siermiężnych
Tajemnicy odrodzeń potężnych -
I że drżysz, kiedy przednia ich warta
Krzycząc: Plama z czół naszych nie starta
Ora pobudkę tych nowozaciężnych!
Kocham ciebie, o ziemio ty łzawa,
Bo ja wierzę, że duch twój, Macierzy,
Kiedy przeszłość przed okiem ci stawa,
Jasnowidzi, gdzie jutro twe leży.
I gdy walki godzina uderzy,
Kochająca powstaniesz i krwawa,
Jako jedna a wspólna dzierżawa
Onych jutra twojego rycerzy!KOŁYSANKA.
(Z PIEŚNI O NĘDZY).
I.
Spij, moje dziecię! Sen daje ciszę,
Sen troski życia z duszy wypędza;
Lecz ja do innych snów cię kołyszę –
Ja twa piastunka, matka twa – Nędza,
Ja czuwam wiecznie nad twym snem
Jam cię znalazła nad nędznym ściekiem.
Jam cię w łachmany swe ogarnęła –
Karmiła swojem zatrułem mlekiem,
Jad swojej piersi w pierś ci zionęła
Uścisków mych mogilnym tchem!
Więc ja ci nie dam rojeń wiosennych,
Lecz dam ci hańby widziadła czarne,
Gdzie ujrzysz w grozie mroków bezdennych
Twego żywota wieszczby cmentarne –
Więc spij, wybrańcze, synu mój!
Śpij w mą zgrzytliwą wsłuchany pieśnię,
Bo pójdziesz wcześnie – może zawcześnie
Na bój bez armat i bez kartaczy,
Bój bez doboszów i bez trębaczy –
Z głodem na bój
II.
Jam ci okryła dziecięce łono
Mego wybraństwa wieczystym kirem;
Skroń ci obleję łzą potu słoną
I kaleczącym usypię żwirem
Czarniejsze twe od nocy dnie
Żadna tak matka, jak ja, nie kocha
Słuchaj – ja zawsze będę przy tobie:
Kościstą ręką ujmę pieszczocha,
Zimnym oddechem utulę w grobie…
Nie ujdziesz mnie! nie ujdziesz mnie!
Nie ujdziesz ramion mych ołowianych,
Próżne twe młoty, próżne oskardy,
Ja nie opuszczam swoich wybranych;
Wszędzie dosięga uścisk mój twardy
W snach i na jawie, synu mój!
Więc ja cię we śnie tęczą nie złudzę -
I nim noc minie, ja cię przebudzę –
Na bój bez armat i bez kartaczy,
Bój bez doboszów i bez trębaczy
Z głodem na bój!
III.
Nie będą tobie śpiewać słowiki,
Ni gaj zielenią świeżą zaszumi –
Ty słyszeć będziesz przekleństw okrzyki,
Stęchłe powietrze oddech ci stłumi,
A mroki ci zakryją dzień!
Ilekroć zechcesz ludzką mieć duszę,
Ja w tobie zbudzę troski bydlęce;
Ja w tobie myśli wszystkie zagłuszę,
Spodleniem czucia wszystkie okręcę,
By duch twój nie miał żywych drgnień!
Na co ci senne cisze i zorze?
Ha, nie śpij wcale! I czuwaj we śnie.
Czcij swe barłogi, czcij swe obroże
W wiernej macierzy wsłuchany pieśnię!
Więc nie śpij ty, wybrańcze mój!
Czuwaj i zbudź się – i wdziej łachmany
I wstań, bo oto jużeś wezwany
Na bój bez armat i bez kartaczy,
Bój bez doboszów i bez trębaczy –
Z głodem na bój!PRZEKLEŃSTWA.
Ale w sercu jest pogarda,
Co ma także swe panieństwo,
I nie zechce – nadto harda –
Roznamiętnić się w przekleństwo.
Z. Krasiński.
I.
Pogarda – wieszcz powiada – jest białą dziewicą,
Obrażoną w poczuciu anielstwa bez skazy;
Ale, nazbyt wysoko stojąc nad obrazy,
Śmiałka druzgocze spojrzeń jasną błyskawicą.
I nigdy na jej ustach nie zabrzmią wyrazy,
Które stoją nad przekleństw namiętną granicą,
Odzie się dusz niecierpliwych gniewne głody sycą:
Lecz tak potrafią tylko anioły lub głazy.
O, bo nieraz dziewictwo staje się ciężarem,
Który nam wszystkie żyły rozsadza pożarem,
Że pragniem, choć bezwstydem, zdusić to męczeństwo.
Wtedy niedość pogardy w obliczu bogini,
Wtedy mocniejszy oręż ulgę nam uczyni:
I takim jest pogardy orężem – przekleństwo
II.
Bo przekleństwo jest rykiem lwa, który za kratą
Gromami swego gardła jak orkan wybucha:
Drży dozorca, bo krata zdaje mu się krucha,
A lew mu rozjuszony – grozi życia stratą!
Przekleństwo jest kołyską świadomości ducha,
Co poznał, że nad mrokiem jego świeci lato;
Jest pobudką bojową, jest bojową czatą,
I jest ostrzeni dla miecza – i rdzą dla łańcucha.
Jest trucizną, sztyletem, ogniem. Jest mogiłą,
Gdzie duchy mroków legną na wieki. Jest siłą,
Co do nowego życia przywołuje truny.
Jest hymnem, jest modlitwą do tych potęg wiecznych,
Co, zepchnięte zazdrośnie z wyżyn nadsłonecznych,
Wydzierają z niebiosów bogom – ich pioruny!
III.
Nie, ja nie będę nigdy cichy i pokorny,
Jak pod haniebnem jarzmem stępiały helota,
Bo mi krew płynie w żyłach, bo mną groza miota,
Kiedy patrzę na wiek ten, obłudą potworny.
Lecz Dumo, ty królową bądź mego żywota!
Bądź mi włócznią, gdy stanę śród tłumów oporny,
Bądź mi skrzydłem, gdy w błękit ulecę przestworny
I świeć mi w mrokach nocy, jako gwiazda złota!
Ty, która w dni pierwotne na głos Archanioła,
Nie chciałaś ugiąć przed Nim promiennego czoła,
Szatanów córo, buntów matko nieśmiertelna!
Ty, która budowałaś wieże Babilony
I po trzykroć rzucałaś Ossy na Peliony –
Świeć mi, niepokonana i nieskazitelna!
IV.
Wy, którym losy dały dziewictwo boleści –
I żaden zdrój nie gasił żrących jej płomieni;
Wy, którym każda czara trucizną się pieni –
I żadna was nadzieja ni wiara nie pieści!
Wy, skazani na hańbę! zdeptani, zgnębieni!
Wy, którym rdza żelaza zgięty kark bezcześci
I miecz nosicie w gardle aż do rękojeści;
Wy, pragnący i głodni! wy, wydziedziczeni!
Wy, rzuceni na wieki w ciemności posępne,
Którym jasne krainy myśli niedostępne,
Wy, którym nakazano zagłuszyć swą miłość,
Iż musicie przez żywot iść – jako rzezańce!
Niewolnicy, nędzarze, tułacze, wygnance -
Przeklinajcie!…
V.
Mogiłami się toczą człowieczeństwa dzieje –
Lecz ludzkość za swą gwiazdą płynie wciąż podniebną -
I chociaż każda mara jest dla niej pogrzebną:
Duch nie baczy, jak cmentarz z jego snów się śmieje.
Jutro zdobędziem szturmem złote Elizeje,
Jutro zawładniem wstęgą drogi mlecznej srebrną,
Jutro cała natura będzie nam służebną,
Jutro zakończym naszą krwawą Oresteję!
Ale gdzie jest to jutro? wołamy znękani –
Ono miga wciąż dalej w przyszłych zórz otchłani
I, znikając w mirażu – rośnie w pragnień sile.
Ale gdzie jest to Jutro? wołamy w agonji
I oto od cmentarzysk brzmi pełen ironji
Głos zmarłych męczenników: To jutro w mogile!
VI.
Był naprzód wiek kamienny, kiedy człowiek nagi –
Bezsilny – drżał w wieczystej wichrów niepogodzie –
I gdy, żeru nie mając, w swym drapieżnym głodzie –
Nawzajem się zjadały te antropofagi.
Później po lat bydlęcych długim chorowodzie
Nastąpił wiek spiżowy, kiedy pierwsze magi
Uczyły kornie znosić pierwszych kajdan plagi,
Szczepiąc ducha niewoli w ludzkich zwierząt rodzie.
Wówczas to uplótł człowiek swoje pierwsze łuki –
I nauczył się łowów bohaterskiej sztuki,
Jak z braci swych obdzierać mięso do szkieletu:
I tajemnicę bytu czytać jął zdradziecką
I poznawszy jej rąbek – zapłakał jak dziecko –
Które poznało pierwszą głoskę alfabetu. –
VII.
Lecz Konieczność go parła naprzód. Więc przez liczne
Idąc niebezpieczeństwa – trudy – klęski – boje –
Pierś natury poranił w regularne kroje –
Trójkątne – kwadratowe – krągłe – eliptyczne –
I powiedział te straszne słowa: Moje – twoje!
I nazwał to postępem. Przez sieczne i styczne
Tych figur – poszły ludów czasy historyczne –
Wiek żelazny – co toczył krwi braterskiej zdroje –
I, obłudnie mordując swe istoty bliźnie –
Mówił, że na cześć Bogu, Wolności, Ojczyźnie
Albo innej Idei – brnie w czyny najkrwawsze
I roił, że szlachectwo rośnie jego serca,
Lecz w duszy mu odwieczny został ludożerca –
I zda się ludożercą zostanie na zawsze.
VIII.
Nie wierzę w żadnych bogów na niebie i ziemi,
Których oko zazdrośnie jęków ludzkich strzeże;
Którzy nigdy nie wyjdą za złote rubieże
Swych rajów i na męki nasze patrzą niemi!
Bezlitośni! Kochają gwałty i grabieże –
I duchów, w których moc się buntownicza plemi,
Nienawidzą, gromami bijąc śmiertelnemi –
W ich serca kochające! Nie wierzę – nie wierzę!
A gdybym miał uwierzyć w to złowrogie księstwo,
To nie ugiąłbym kolan, ale bym przekleństwo
Rzucił tym niewolniczym Jowiszów chimerom,
Dzieciom grozy tyrańskiej i pijanej sagi,
Co przemieniają mózgi w głuche sarkofagi
I nie dają przystępu słonecznym eterom.
IX.
Bo gdyby się obudził duch mój w noc zakuty,
Pełen gniewnej rozpaczy wołałby do Ciebie:
Po com żyw? Po co jestem na tej cierpień glebie?
Kto mię zrodził? Czy tyś-to Boże groźny, luty,
Coś rad, gdy ludzkość swoich męczenników grzebie'
I stawia ci na ucztę krwi swej puhar suty,