- promocja
- W empik go
Pierwszy urok - ebook
Pierwszy urok - ebook
Kasandra, świeżo upieczona adeptka szkoły magii, rozpoczyna studia na wydziale socjologii. Przez swój naturalny talent do pakowania się w kłopoty bardzo szybko popada w konflikt z dziekanem wydziału, Grzegorzem Dudzikiem. Zbieg okoliczności sprawia, że młoda czarownica odkrywa mroczny sekret mężczyzny. Nieoczekiwanie to właśnie w zwykłym świecie umiejętności magiczne dziewczyny zaczynają się rozwijać, a ona zostaje zmuszona do zmierzenia się nie tylko z Dudzikiem, ale też z prawdą o swojej rodzinie i samej sobie.
Kategoria: | Fantasy |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 978-83-272-8890-5 |
Rozmiar pliku: | 1,6 MB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
Oparła się wygodnie i wyciągnęła przed siebie nogi. Przez chwilę zastanawiała się, czy nie zdjąć, chociaż na moment, znienawidzonych szpilek. Tak w końcu zrobiła. Nie miała pojęcia, ile jeszcze godzin będzie musiała tu spędzić, więc każda chwila z dala od innych gości była wybawieniem. Otworzyła torebkę, wyjęła z niej telefon komórkowy i napisała wiadomość: Zgadnij, kogo spotkałam…
Spośród kontaktów zapisanych w telefonie, wybrała dwa najczęściej używane, czyli Ksawerego i Jaśminę, po czym nacisnęła „wyślij” i schowała komórkę do torebki. Jeszcze przez kilka minut siedziała w ciszy, wpatrując się w szare niebo za oknem. W końcu doszła do wniosku, że nie wypada dłużej się ukrywać, więc schyliła się, żeby zabrać buty spod kanapy. Nagle usłyszała podniesiony głos. Znajomy głos, dochodzący ze schodów i wyraźnie się zbliżający.
– …nie wiem w ogóle, po chuj cię zabierałem, cholerna kretynko…
Nie zawracając sobie głowy wkładaniem butów, szybko podbiegła do toalety znajdującej się tuż obok. Weszła do pomieszczenia i przymknęła drzwi, zostawiając tylko małą szczelinę, żeby z ukrycia obserwować parę, która właśnie pojawiła się na górze.
Mężczyzna mówił do brunetki, mocno trzymając jej ramię i szarpiąc ją od czasu do czasu. Po chwili pchnął ją na kanapę, na której jeszcze pół minuty temu siedziała Kasandra.
– …myślisz, że te twoje przedstawienia cokolwiek dadzą? Robisz tylko z siebie pośmiewisko… – kontynuował.
Kobieta przez chwilę wpatrywała się w niego przerażona, jednak nie powiedziała nic, wciskając się skulona w oparcie mebla.
Czająca się w ukryciu Kasandra zamarła ze strachu. Nie wiedziała, co mogłaby zrobić, kiedy nagle mężczyzna pochylił się nad brunetką, gwałtownie podnosząc rękę. Kasandra zadziałała instynktownie. Całą swoją moc skierowała w stronę napastnika, którego ręka zbliżyła się do twarzy kobiety i zatrzymała na niewidzialnej barierze. Przez ułamek sekundy stał jak sparaliżowany, a na jego twarzy malowało się osłupienie, po chwili jednak wyprostował się i popatrzył z pogardą na brunetkę.
– Ja wychodzę, a ty radź sobie sama – rzucił i zszedł na dół, zostawiając szlochającą kobietę na kanapie.ROZDZIAŁ 1
Pierwsze promienie słońca wpadły do jednego z zamkowych pokojów, który znajdował się na szóstym piętrze, w czwartej wieży Wierzycy. Pomieszczenie było malutkie, ale jasne i funkcjonalne, podobnie jak wszystkie zamieszkiwane przez uczniów internatu. Ściany pokrywała kremoworóżowa tapeta, ozdobiona delikatnym, kwiecistym wzorem. Na wprost drzwi znajdowało się duże okno. Przy nim – przodem do źródła światła – stało białe biurko, z kolei na prawo od wejścia znajdowała się pakowna lustrzana szafa, naprzeciwko której zostało ulokowane łóżko. Różowy, puszysty dywan przykrywał bieloną, dębową podłogę.
Na biurku panował chaos. Setki kartek, notatniki i długopisy walały się gdzie popadnie. Na środku, okładką do góry, leżała książka „Matura 2007”. Biały, pobrudzony tuszem laptop stał otwarty, zbierając kolejne warstwy kurzu. Nikt nie miałby wątpliwości, że pokój należy do przeciętnej nastolatki. Jedyną rzeczą, która nie pasowała do tego nowoczesnego, delikatnego wnętrza, było małe rustykalne lusterko w nieproporcjonalnie grubej, złotej ramie, stojące na dziwacznej trzydziestocentymetrowej nóżce. Właśnie w tej chwili w szkiełku zwierciadła pojawiło się brązowe oko, a po chwili pełne oblicze kobiety, której czoło przecinała pionowa, pogłębiająca się z każdą sekundą bruzda.
– Mamy do pogadania, moja panno – warknęła kobieta-lustro w głąb różowego pokoju. Ciche jęknięcie, które jej odpowiedziało, na szczęście było prawie niesłyszalne. Niestety, położenie mieszkanki pokoiku i bez tego wydawało się tragiczne.
– Mamo… co ty tu robisz? W dodatku o siódmej rano…
– Dostałam właśnie list z twojej szkoły. I zapewniam cię, że nie była to miła lektura. – Kobieta z lustra wyciągnęła białą kartkę i przebiegła wzrokiem po treści listu, a bruzda na jej czole pogłębiła się jeszcze bardziej. – Zresztą sama posłuchaj:
Szanowna Pani Dębicka,
w związku ze zbliżającą się maturą, a tym samym zakończeniem przez Kasandrę nauki w Wierzycy, jestem zmuszona poinformować Panią o trudnej sytuacji, w jakiej się znaleźliśmy. Kasandra zawsze była osobą o zdolnościach raczej przeciętnych, o czym wielokrotnie Panią informowałam. Może nie był to powód do dumy, jednak wydawało się, że – przy odpowiednim nakładzie pracy – pewne braki będzie w stanie wyrównać. Ostatnie miesiące niestety przyniosły swego rodzaju regres wiedzy i umiejętności Kasandry. Nie jesteśmy w stanie zrozumieć, czym ów regres został spowodowany, nie mamy natomiast najmniejszych wątpliwości, że zdana matura będzie w jej przypadku sukcesem. Natomiast jeśli chodzi o kontrolowanie mocy magicznych, Kasandra wciąż robi to w bardzo podstawowym zakresie. Poważnie rozważamy skierowanie jej do szkoły policealnej i pozwolenie na przeciętne życie razem z osobnikami pozbawionymi mocy magicznej – co zresztą wydaje się (chociaż ciężko mi to wyznać) w zupełności ją zadowalać.
Z wyrazami szacunku i głębokiego współczucia
Jadwiga Rozwarowska
Dyrektor Zespołu Szkół Magicznych i Niemagicznych Wierzyca
– Mamo… – zaczęła Kasandra.
– Ty się, dziecko, poważnie zastanów nad sobą! Nigdy nie sądziłam, że spotka mnie taki wstyd…
– „Poważnie zastanów?” Nad czym ja mam się zastanawiać? – powiedziała już mniej uległym tonem Kasandra. – Przecież w liście masz świetną podpowiedź, co mam ze sobą zrobić. Może w twojej mądrej głowie to się nie mieści, ale nie każdy musi studiować i najwyraźniej nie każde dziecko czarownicy musi osiągnąć sukces!
– Zawiodłaś mnie, a najbardziej zawiodła mnie twoja postawa. Za pół godziny mam zebranie zarządu, a TY się jeszcze zastanów, gdzie popełniłaś błędy.
– A TY następnym razem zadzwoń jak każdy normalny człowiek! – odpyskowała Kasandra.
W zwierciadle jednak widać było już tylko odbicie wnętrza pokoju. Matka zniknęła, pozostawiając dziewczynę z koszmarnym bólem głowy i maksymalnie zepsutym humorem.
Kasandra wygramoliła się z łóżka, przetarła oczy i popatrzyła na swoje odbicie. Była jasną blondynką średniego wzrostu. Nijaką. Duże oczy w niespotykanym zielonym kolorze, może i wyjątkowe, ginęły w jasnej oprawie i zdawały się równie nijakie jak ich posiadaczka. Dziwny ból znowu przeszył jej skronie i nie potrafiła na niczym się skoncentrować. Tak wyglądały prawie wszystkie poranki w ciągu ostatniego roku. Walczyła z wieczną plątaniną emocji, a miliony myśli przelatywały jej przez głowę. Dodatkowo, chociaż przez całe życie towarzyszyła jej ta dziwaczna przypadłość, ostatnio wszystkie objawy nasiliły się kilkukrotnie. Była zdrowa, co do tego nikt nie miał wątpliwości. „Taki jej urok”, mówili i patrzyli z lekkim politowaniem.
– Taki mój urok – powiedziała, patrząc w lustro. Była czarownicą i to (musiała przyznać sama przed sobą) cholernie nieudaną. Nie spełniała oczekiwań nie tylko matki, ale i magicznej społeczności.
Zniechęcona poszła do łazienki wykonać poranną toaletę. Z całej tej awantury wyniknęła jedna dobra rzecz. Wyglądało na to, że przynajmniej nie spóźni się na lekcje. Chociaż nie miało to już raczej znaczenia. Do matury zostały dwa miesiące, a ona marzyła tylko o jednym: skończyć tę cholerną szkołę i już więcej na nią nie patrzeć.
Spędziła w Wierzycy większość swojego życia. Odkąd skończyła trzy lata, pięć dni w tygodniu mieszkała w internacie, jeżdżąc do domu na weekendy, wakacje i ferie zimowe. Taki był schemat nauki i wychowania młodych czarodziejów.
Wierzyca była szkołą magii i nie tylko magii. Najlepiej opisuje ją określenie „kompleksowy ośrodek wychowawczo-edukacyjny”. Była podzielona na przedszkole, szkołę podstawową, gimnazjum i liceum, a jej zakres nauczania obejmował cały program szkół niemagicznych z maturą i egzaminem gimnazjalnym włącznie – tymi samymi, które czekały ich niemagicznych rówieśników. Plan dydaktyczny wzbogacony był ponadto o zajęcia dodatkowe typowe dla szkół elitarnych, a także o nauki kontrolowania zdolności magicznych, takie jak porozumiewanie się na odległość, telekineza i odczytywanie myśli. W gruncie rzeczy była to całkiem normalna szkoła dla całkiem normalnych dzieci… No, może trochę bardziej uzdolnionych. I nadętych. A sam budynek odziany był w pompatyczną otoczkę starego zamku z licznymi wieżyczkami, wielowiekową historią i ambicjami wystrzelonymi w kosmos. O ile można powiedzieć, że szkoła ma ambicje. Nawet jeśli nie, to nauczyciele, uczniowie i ich rodzice (zazwyczaj absolwenci Wierzycy) już tak.
Zamek znajdował się na odludziu, w południowo-zachodniej części kraju, na wschód od Nysy. Otoczony lasami i wzniesieniami prezentował się co najmniej interesująco. Okoliczni mieszkańcy już nie dziwili się tej niecodziennej lokalizacji. Wierzyca funkcjonowała od zawsze i od zawsze wszyscy wiedzieli, że jest to szkoła dla elit. Czasem rodzic jakiegoś ucznia pojawiał się w okolicznej wsi. Od razu było widać, że to jest KTOŚ, a czasem nawet ktoś znany. Taka pani od finansów, której zdjęcie było czasami w gazecie, albo jeden pan z wiadomości. Kilka razy trafił się ten znany lekarz, co to często bywa gościem programów śniadaniowych. No cóż, ludzie sukcesu mogą być ekscentryczni, święte prawo bogatych. Chcą trzymać dzieciaki w środku lasu – niech sobie trzymają.
Kasandra była już gotowa do wyjścia, gdy ktoś zapukał do drzwi i – nie czekając na odpowiedź – wszedł do środka. Okazało się, że to Ilona, jedna z jej nielicznych przyjaciółek. Była wysoka i chuda. Z długimi czarnymi włosami i niebieskimi oczami w ciemnej oprawie mogłaby zapewne zostać modelką, jednak nie było to zajęcie godne czarownicy. Dziewczyna planowała zostać lekarzem, podobnie jak jej ojciec, matka, dziadek, pradziadek i cała reszta rodziny. Przyjaźniły się z Kasandrą od piątego roku życia, gdy Ilona przybyła do Wierzycy. Pochodziła z Krakowa i od zawsze wiedziała, że po szkole zamieszka w tym mieście i z dumą będzie kontynuowała rodzinne tradycje, pozna wybitnego, szanowanego lekarza z niemagicznej rodziny i spłodzi z nim nowego czarodzieja lub czarownicę, wypełniając tym samym swoje zadanie.
– Idziesz na lekcje? – zapytała.
– A mam jakiś wybór? – odpowiedziała Kasandra pytaniem. – Raczej nie ucieknę…
– Wiesz, matka jak matka, zawsze się czepia… – zaczęła pocieszającym tonem przyjaciółka.
– Po pierwsze, to nie o to chodzi, że matka się czepia, tylko o to, co napisała Rozwarowska. Poza tym, co ty taka dobrze poinformowana? – zapytała podejrzliwie Kasandra.
– Aaa, wiesz co, twoje myśli słychać było na pół korytarza. To znaczy, ja je słyszałam.
Kasandra popatrzyła na Ilonę i westchnęła.
– Dobra jesteś… – powiedziała. – Ja nie mogę nawet odczytać twoich myśli, gdy stoisz obok. No więc widzisz. Rozwarowska miała rację. Ja się po prostu nie nadaję do magicznego świata. Muszę zdać maturę lub nie zdać… i znaleźć sobie zajęcie. Zwykłe zajęcie, które nie wymaga specjalnie myślenia – dodała zrezygnowanym tonem. Na to, że uda jej się zdobyć akceptowalny przez większość ich społeczności zawód, przestała już liczyć, a list, który niedawno przeczytała jej matka, tylko ją w tym utwierdził.
– Nie rozumiem tego, przecież nie jesteś głupia – powiedziała Ilona.
– Widocznie nie umiem skupić się na tym, co właściwe. Zresztą nieważne. Już mi nie zależy. Poza tym tam jest inny świat i fajni ludzie, i na pewno jakoś to będzie.
– Masz zły dzień – powiedziała Ilona. – I znowu boli cię głowa.
– Nawet mnie nie wkurzaj.
– Dobra, ja idę, a ty dołączysz później. Przytrzymam ci miejsce, bo to dziś nasze jedyne wspólne zajęcia. Potem mam fakultety.
To mówiąc, odwróciła się i wyszła, zostawiając Kasandrę samą z jeszcze większym mętlikiem w głowie i frustracją sięgającą zenitu.
– Będzie „Lalka”, mówię wam – perorował Paweł. – Śniło mi się, że będzie.
Trwało późne popołudnie. Lekcje i wszelkie zajęcia dodatkowe już dawno się skończyły. Uczniowie ostatniej klasy liceum zbierali się na dziedzińcu zawsze pod koniec dnia. Wykorzystywali możliwość przebywania na powietrzu, z dala od nauczycieli. Był to przywilej najstarszej klasy. Młodsi uczniowie musieli pozostać w zamkowych murach lub pod opieką pedagogów.
– Uważaj, bo zostaniesz wieszczem – rzuciła kąśliwie Ilona. – Myślisz ciągle o maturze, dlatego śnią ci się tematy. Prorocze sny nie dotyczą pierdół.
– A ty jak zwykle najmądrzejsza – odgryzł się Paweł.
– No najwyraźniej. Ponoszą was emocje, a to źle. To my musimy rządzić emocjami, a nie one nami. Poza tym jesteś za stary o dziesięć lat na mimowolne sny prorocze, a prawdziwi wieszcze dawno wyginęli. To niemożliwe, by twój sen miał jakiekolwiek znaczenie…
– Ilona, odpuść. – Kasandra pociągnęła ją za ramię. – My to naprawdę wiemy. Nie potrzebujemy kolejnego wykładu. I wiemy, że jesteś najmądrzejsza z nas.
– Dobra, już nic nie mówię. Jak się czujesz? Nie boli? Mam na myśli głowę.
– Boli jak diabli – jęknęła Kasandra, trzymając się za czoło. – Muszę stąd wyjść.
– Może weź jakiś proszek.
– I tak na mnie nie działają. – Wzruszyła ramionami.
– Przejdę się z tobą, nie powinnaś w takim stanie chodzić sama po lesie. – Ilona związała swoje kruczoczarne włosy w koński ogon i zarzuciła plecak na ramię.
Odłączyły się od grupy kolegów i poszły w kierunku bramy wyjściowej.
– Wiesz co, jeszcze na lekcji było jako tako, ale teraz myślałam, że umrę.
– Jak ty coś powiesz… – Ilona przewróciła oczami z dezaprobatą.
– No co?
– Pstro. Nie umrzesz przez najbliższe 140 lat. Nic ci nie jest. Jestem pewna, że przyczyna jest prozaiczna, a najpewniej to stres okołomaturalny.
– Mam bóle głowy od piętnastu lat.
– Ale takie silne dopiero od roku. Zresztą, skoro masz je od piętnastu lat i żyjesz, to nic poważnego. Ja ci mówię, że to z nerwów. – Ilona coraz bardziej wkręcała się w swoją teorię. – Ty się po prostu boisz tego, co cię czeka za bramą. I uciekasz w chorobę. Kurde, ale ja byłam durna, że na to wcześniej nie wpadłam. Przecież gdy się razem uczymy i rozmawiamy, jesteś superhiperskoncentrowana. Efektywnie się uczysz, myślisz logicznie. A potem idziemy na lekcje i klops…
– Może coś w tym jest… – powiedziała Kasandra.
– Może?! Ja jestem tego pewna! – wykrzyknęła Ilona.
– Tylko że według twojej teorii uciekam w chorobę, bo boję się skończyć szkołę i iść w świat, a to bzdura. O niczym innym nie marzę, tylko o tym, żeby stąd odejść i nigdy nie wracać.
To powiedziawszy, zarzuciła torbę na ramię i zawróciła w kierunku zamku. Głowa przestawała ją powoli boleć, a umysł rozjaśnił się na tyle, że pojawiła się w nim pokrzepiająca myśl. Jeszcze tylko dwa miesiące! Jakkolwiek nie pójdzie egzamin, rozdział życia pod tytułem „Wierzyca” skończy się, a ona będzie wolna. I będzie żyć na własnych zasadach…ROZDZIAŁ 2
Jan Dębicki siedział w swoim gabinecie i czytał. U jego stóp, na wełnianym dywanie, cicho pochrapywał stary, nieco grubawy jamnik o długim, przyprószonym siwizną pyszczku. Zza ściany dochodziły rozemocjonowane głosy córki i żony Jana. Zażarta dyskusja dotyczyła jego wnuczki Kasandry. Mężczyzna westchnął, zamknął książkę i pochylił się do psa, który pod wpływem dotyku swojego opiekuna obudził się, łypnął na niego jednym okiem i pomerdał ogonem z zadowolenia.
– Co ja mam z tym zrobić, Pascal? – zapytał Jan pupila, który ziewnął przeciągle i z powrotem zapadł w drzemkę. – Gasić ten pożar czy pozwolić im jeszcze bardziej go rozdmuchać?
Pascal nie odpowiedział, ale Jan podjął decyzję. Nigdy nie wtrącał się w wychowanie wnuczki. Wszystkie decyzje, które dotyczyły Kasandry, podejmowały Karolina i Matylda. Musiał przyznać, że niektóre z nich były dziwaczne i nie pojmował ich, ale nie pojmował także świata, do którego należały żona i córka. I oczywiście Kasandra. Jan zdawał sobie sprawę, że nie ma prawa krytykować prastarych zwyczajów, które rządziły światem magii. Ale widział też, że wnuczka nie chce przyjąć zasad, jakie ów świat jej narzucał. Pozostało tylko jedno. Jeżeli Kasandra ma być szczęśliwa w przyszłości, teraz on – narażając się na złość, fochy i dąsy wszystkich trzech na raz – musi ją wesprzeć i przekonać swoje trzy czarownice, by opanowały emocje i otworzyły się na nowe możliwości.
Dom Dębickich, stojący przy ulicy Krynicznej w Warszawie, pamiętał czasy przedwojenne. Pięć lat wcześniej willa przeszła generalny remont, który nadał jej wnętrzu nieco nowocześniejszy charakter. Antyczne ciemne meble kontrastowały z nowoczesną bielą ścian i kamiennych podłóg, prosty granitowy kominek wyróżniał się przy bogato zdobionych drewnianych elementach schodów. Wszystko to dopełniało nowoczesne punktowe oświetlenie, czyniąc dom prawdziwą perełką architektoniczną. Luksusową i elegancką, jednak w nienachalnym wydaniu.
Karolina siedziała na ciemnobrązowej skórzanej kanapie, trzymając twarz w dłoniach. Jej matka Matylda chodziła po pomieszczeniu szybkim krokiem, co jakiś czas rzucając okiem na trzymaną w dłoni kartkę, prychając przy tym głośno i wymachując nią zawzięcie.
– Jeszcze nie spotkałam się z czymś takim. – Matylda po raz drugi przeczytała list z Wierzycy, który pół godziny temu przyniosła Karolina. – Nie wiem, czy kiedykolwiek w Wierzycy zdarzył się taki przypadek. Taki wstyd…
– Zupełnie nie wiem, co z tym zrobić, mamo – jęknęła Karolina.
– Wiedziałam, że ten eksperyment źle się skończy. To twoja wina, że masz takie dziecko – warknęła w kierunku córki. – Nie trzeba było postępować wbrew zasadom!
– Musisz mi to teraz wypominać? – zapytała Karolina.
– Muszę, bo tak się kończy występowanie przeciwko naszym prawom! Z jakiegoś powodu takie są. Nie sądziłam, że przez tyle lat będę musiała sprzątać bałagan po tobie!
– Jeśli to dla ciebie taki problem, to trudno. Poradzę sobie…
– Nie poradzisz. Czy ty nie rozumiesz, że przez ciebie została zaburzona równowaga w mocy? Nie rozumiesz, że to może wpłynąć na cały nasz świat? Albo nawet na CAŁY świat?
Karolina oparła czoło na dłoni i przymknęła oczy. Tak, matka miała rację. To wszystko była jej wina. Myślała, że udało jej się przechytrzyć ich wszystkich. Była jednak w błędzie i konsekwencje dosięgnęły ją po prawie dwudziestu latach.
Współistnienie świata magicznego z niemagicznym nie było wcale takie trudne. W każdym razie do tej pory przez setki lat udało się wypracować pewien schemat koegzystencji. Czarodzieje i czarownice żyli między niemagicznymi od wieków. Co prawda czasy polowań na czarownice nieco ochłodziły te relacje, jednak były to tylko przejściowe problemy. Niemagiczni zawsze wiedzieli, że bez opieki czarowników byłoby im… trudno. A na pewno trudniej. Przed rozwojem nauki i medycyny to często czarodzieje leczyli ludzi i im doradzali. Kiedy istniała jeszcze Dawna Magia, żyły magiczne stworzenia, a demony pojawiały się między ludźmi, to właśnie magowie bronili ich przed nimi. Czarownicy natomiast zdali sobie sprawę, że bez niemagicznych nie przetrwają, bo jest ich zdecydowanie za mało. Zrozumieli, że klucz do przetrwania jest dosyć prosty, wręcz banalny. Zamiast odcinać się od zwykłych ludzi, tworzyć własne minispołeczności, musieli wtopić się w ten niemagiczny świat. Urządzić się w nim najlepiej, jak to możliwe.
Tym bardziej że niemagiczny świat zmieniał się i – dzięki zdobyczom techniki – zwykli ludzie zaczęli zbliżać się do magów. Różnice między nimi się zacierały, niemagiczni stawali się coraz mądrzejsi i silniejsi dzięki postępom techniki, a prastara magia zaczęła gasnąć, osłabiając magiczne zdolności czarodziejów. Wyginęły wszystkie mityczne stworzenia, zniknęły różdżki, szklane kule straciły swe moce, a receptury magiczne zatarły się w pamięci.
Został natomiast cień dawnej świetności. Umiejętność czytania w myślach, porozumiewania się bez słów i telekineza – chociaż nie w tak spektakularnym wydaniu, jak jeszcze dwieście lat temu. Zostały także wielkie ambicje magów i Wierzyca, która większy nacisk kładła na naukę informatyki niż telekinezy, ale przynajmniej jednoczyła wszystkie magiczne dzieci i stała na straży czarodziejskich tradycji.
– To co zamierzasz zrobić? – zapytała Karolina matkę. – Przecież nie staniesz jej nad głową i nie zmusisz do nauki.
– Jak trzeba będzie, to zmuszę, jeszcze tyle potrafię, by nad nią zapanować. Problem leży w tym, że jeżeli Kasandra nie będzie chciała się podporządkować, to na dłuższą metę nic z tego nie będzie.
– Dokładnie o to mi chodzi… – zaczęła Karolina, jednak Matylda znowu weszła jej w słowo.
– Gdyby to była kwestia zdolności, to pół biedy. Skończyłaby jakieś studia, załatwiłabym jej pracę u siebie i jakoś by było. Z czasem by się wdrożyła i nikt by nie pamiętał, jak zdobyła stanowisko. Wielu niemagicznych tak robi. Ale ona po prostu nie jest ambitna, jakby nie była jedną z nas… To mi się w głowie nie mieści…
– A nie pomyślałaś, Matyldo – powiedział Jan, wchodząc do pokoju – że Kasandra nie znalazła swojej dziedziny? To jeszcze dziecko i najzwyczajniej szuka siebie.
– Jasiu, jak mogła nie znaleźć swojej drogi? Kończy najlepszą szkołę, jaką znam. Wierzyca daje pełnię możliwości, jeśli chodzi o wybór drogi. To jest jedyna misja tej szkoły: pozwolić uczniowi rozwinąć skrzydła i przygotować się do robienia kariery w wybranej przez niego dziedzinie. Oczywiście rozsądnej dziedzinie. Takiej, która przysłuży się reszcie czarodziejów.
– Wiesz, Matyldo… – Jan popatrzył na żonę, a w jego wzroku błysnęło współczucie. – Ja Wierzycy nie kończyłem, za to jako profesor filozofii mogę zapewnić cię o jednym: niektórzy szukają całe życie.
To powiedziawszy, Jan Dębicki wyszedł z pokoju i ruszył w kierunku drzwi wyjściowych.
– Pascal! Chodź piesku. Jedziemy na wycieczkę.
Nie mówiąc już nic więcej, Jan wziął do ręki kurtkę i kluczyki samochodowe, a chwilę później do salonu dobiegł dźwięk trzaskających drzwi.
– Dokąd tata pojechał? – zapytała zdziwiona Karolina. Do tej pory jej ojciec stronił od mieszania się w problemy magicznego świata, a co za tym idzie, w wychowanie Kasandry.
– Do Wierzycy – odpowiedziała Matylda. A z tonu jej głosu trudno było wyczytać, czy to dobrze, czy źle.ROZDZIAŁ 3
Kasandra i Ilona siedziały na dziedzińcu. Dzień robił się dłuższy, a wraz z nim coraz więcej uczniów i nauczycieli spędzało wieczory poza swoimi pokojami. W powietrzu czuć było wiosnę, co dla maturzystów zwiastowało nowe życie. Do egzaminów zostało zaledwie półtora miesiąca.
– Wciąż nie mówiłaś mi, co powiedział ci dziadek – zauważyła Ilona, wpatrując się w kilku młodszych licealistów, którzy robili flipy na deskorolce.
– A nie wyciągnęłaś sobie tego z mojej głowy? – zaśmiała się Kasandra, co było miłą odmianą po ostatnich miesiącach. – Jesteś dobrą Empatką, dałabyś radę.
– Widać nie dość dobrą. – Ilona nie odrywała wzroku od chłopaków. – To znaczy… Wiesz, prawda jest taka, że kiedy jesteś wzburzona, faktycznie czytam z ciebie jak z otwartej księgi. Można powiedzieć, że twoje myśli są wtedy jak krzyk. Poznaję je mimowolnie. Kiedy się wyciszasz, wcale nie jest to już takie proste… A poza tym tak się nie robi.
Czytanie innym czarodziejom w myślach nie było łatwe. Pochłaniało całkiem spore zasoby magicznej energii. Dochodziła również kwestia etyczna grzebania w cudzej głowie. Co innego, gdy dwóch czarodziejów chciało porozumiewać się w ten sposób albo jeśli czarodziej chciał odczytać myśli osoby niemagicznej. Wtedy etyką się nie przejmowano.
– O, to mnie pocieszyłaś. Już się bałam, że nigdy nie będę mogła normalnie z tobą rozmawiać – powiedziała Kasandra.
– Cieszę się, naprawdę się cieszę, bo mam wrażenie, że powoli wychodzisz z tego marazmu ostatnich miesięcy…
– Chyba masz rację. – Kasandra uśmiechnęła się do siebie. – Wiesz, mam poczucie, że przynajmniej jedna osoba w rodzinie mnie wspiera. Zresztą dziadek zawsze był mi najbliższy. I nie jest zaślepiony zasadami naszego świata. Myślę, że jemu jednemu na mnie zależy… Mama i babcia chcą tylko, żebym dostosowała się do reszty społeczności.
– Ale ty nie masz wyboru, musisz się dostosować. Jeżeli tego nie zrobisz, może dojść do zakłócenia równowagi światów…
– Muszę i nie muszę – powiedziała Kasandra. – Zawsze jest jakiś wybór. Dziadek uświadomił mi, że jest sposób, żeby wszyscy ze mnie zeszli. Myślę, że to kupi mi kilka lat spokoju. I wiesz co? Jestem mu cholernie wdzięczna. Kto wie, może za kilka lat będę w stanie zmierzyć się z tą odpowiedzialnością, ale na pewno nie teraz. A poza tym dyrektorka sama sugerowała mojej matce, że może powinnam wybrać życie wśród niemagicznych, więc chyba jednak ta równowaga światów jest stabilniejsza, niż ci się wydaje. Jedna nieudana czarownica niczego nie zmieni.
– Jedna może nie, ale od jednej wszystko się zaczyna.
Kasandra nie odpowiedziała. Wróciła myślami do dnia, kiedy dziadek z Pascalem pojawili się w Wierzycy. Gdy usłyszała szczekanie, a Pascal podbiegł do niej leniwym truchtem, ucieszyła się, ale i zdziwiła. Pies był już wiekowy i – jak to jamnik – ledwo odrastał od ziemi. Dziewczyna czasami zastanawiała się, jakim cudem Pascal jest jeszcze w stanie biegać. Za jamnikiem kroczył powoli Jan Dębicki. Nazwisko pasowało do Jana idealnie. Wysoki i postawny, z białymi włosami i siwą, krótko przystrzyżoną brodą wzbudzał respekt u wszystkich magicznych i niemagicznych osobników obu płci. Jan nie musiał podnosić głosu, żeby go słuchali, ani wysilać się, aby wzbudzać uwagę. Był przy tym profesorem filozofii, najmądrzejszym i najlepszym człowiekiem, jakiego Kasandra znała, lubianym przez wszystkich, zarówno profesorów, jak i studentów, dobrotliwym starszym panem, który rzadko wychodził ze sfery rozważań do realnego świata.
– Dziadku! Co wy tu robicie? Stało się coś? – zapytała Kasandra, wspinając się na palce i przytulając Jana.
– A czy musi się coś dziać, żebym mógł odwiedzić moją ulubioną wnuczkę?
– No najwyraźniej musi, bo nie pamiętam, żebyś tu kiedykolwiek przyjechał.
– Ekhm… No cóż, powiedzmy, że to miejsce mnie zawsze fascynowało i pomyślałem, że to ostatnia okazja, żeby je zobaczyć. No powiem ci, imponująca ta wasza szkoła. – Jan rozejrzał się dookoła, a potem powiódł wzrokiem po wieżach okalających zamek. – Miłe otoczenie. Pobudza wyobraźnię. Może oprowadzisz mnie po okolicy? Przy okazji będziemy mogli zamienić kilka słów.
– Nasłały cię na mnie? Mama z babcią? – Kasandra spojrzała na Jana podejrzliwie.
– Naprawdę myślisz, kochanie, że tak łatwo jest mnie na kogoś nasłać? Może nie okazywałem tego należycie, ale zawsze byłem i będę po twojej stronie.
– Wiem, dziadku, tylko to nie jest takie proste… – zaczęła Kasandra, spuszczając wzrok.
– Wiem, że nie jest proste, ale życie nigdy nie jest proste, moja droga wnuczko. To co, oprowadzisz swojego starego dziadka po tym pięknym miejscu? – To powiedziawszy, Jan podał Kasandrze ramię i skierował się w kierunku bramy.
– Chciałbym obejrzeć zamek z zewnątrz. To doprawdy wyjątkowo ciekawa budowla.
Ruszyli powoli w towarzystwie Pascala, który był średnio zadowolony ze spaceru po tym dziwacznym miejscu. Zbliżała się wiosna, a słońce zaczynało mieć coraz więcej mocy. Kasandra i Jan szli w milczeniu. Ona nie chciała zaczynać rozmowy, a on z kolei nie wiedział, jak to zrobić. W końcu mężczyzna przystanął i popatrzył na wnuczkę uważnie.
– Chciałbym, żebyś rozpoczęła studia na moim wydziale – powiedział, bacznie obserwując jej reakcję.
Kasandra podniosła wzrok zaskoczona.
– Na twoim wydziale? To brzmi pięknie, ale nie wiem, czy wiesz, pani dyrektor i mama uważają, że raczej nie zdam matury…
– A ja wiem, że sobie poradzisz. Ponadto przedmioty, których wymagają w tym roku w Instytucie Socjologii, pokrywają się z przedmiotami wymaganymi na ekonomię, czyli akurat będziesz zdawać je na maturze.
– Ale skąd ten pomysł i co niby miałoby mi to dać? – zapytała. – Nawet jeśli się na nią dostanę, socjologia nie jest kierunkiem, który wpisuje się w kanon naszego świata. Nie chcę cię urazić, ale dobrze wiesz, jak jest…
– Wiem i właśnie dlatego uznałem, że przemyślisz moją propozycję. Proszę cię, żebyś spróbowała i o ile się uda, rozpoczęła te studia. Mama i babcia może nie będą zachwycone, ale jakoś to przeżyją, a ty zyskasz czas na przemyślenia i znalezienie odpowiedniej drogi.
– Jakbyś zgadł. Znalezienie drogi to właśnie mój największy problem…
– Uwierz mi, Kas, nie trzeba być profesorem filozofii, żeby się domyślić, gdzie leży twój problem. I jestem pewny, że nie jesteś z nim sama. Większość młodych ludzi najzwyczajniej nie wie, co chce robić w życiu. Dokonują wyboru na ślepo…
– Dziadku, ja zupełnie sobie z tym nie radzę i nie wiem, jak mam sobie poradzić – zaczęła rozpaczliwie. – Mój świat oczekuje ode mnie, że znajdę się na szczycie hierarchii społecznej, poznam odpowiedniego mężczyznę i wydam na świat nowego czarodzieja… Tymczasem mimo wszystkich lat nauki nie panuję zupełnie nad własnymi zdolnościami. Wszystko mi się plącze. Kiedy próbuję przesunąć przedmiot siłą woli, zazwyczaj obrywam nim w twarz, a gdy chcę odczytać czyjeś myśli, wszystko zaczyna wirować i czuję jedynie ból głowy. Zupełnie nie wiem, jak poradzić sobie sama ze sobą…
– Jestem tylko małym człowiekiem, Kasandro.
Wiedziała, że miał być to żart i doceniła tę niezdarną próbę rozładowania napięcia.
– Nie wiem, co czujesz, mogę się tylko domyślać, jak wielkie brzemię na tobie ciąży. Chcesz zadowolić wszystkich, a masz poczucie, że to nie wychodzi. Ale pamiętaj, że w moich oczach jesteś najlepsza.
– Nigdy nie pomyślałam, jak trudno żyje ci się z babcią – powiedziała, zdziwiona, że na to wcześniej nie wpadła.
– Jesteś już dorosła i o waszym świecie wiesz zapewne więcej niż ja. Wiem, że twoja babcia wybrała mnie na ojca swojego dziecka, bo zostałem najmłodszym profesorem zwyczajnym na uczelni. Mimo że do końca nie wpasowywałem się w kanon, jak to wcześniej ujęłaś. Potem już nie byłem jej potrzebny, a jednak jest ze mną cały czas. Myślę więc, że jednak łączy nas prawdziwe uczucie. Chociaż zarówno twoja babcia, jak i mama skupione są raczej na misji waszego świata i zajmowaniu najwyższych miejsc w hierarchii społecznej „ku chwale magii”. – Jan tonem głosu podkreślił ostatnie słowa, po czym zachichotał. Zaraz jednak spoważniał i dodał już całkiem zwyczajnie: – Ty zawsze byłaś inna niż one i cieszę się, że cię mam.
– Mimo to nie wiem, jak sobie poradzić i dlaczego moja magia nie działa. Tyle lat nauki na nic – powiedziała.
– Nie jest tak źle, kochana. Wszystko dzieje się po coś.
– Wiesz, myślę, że ta socjologia to wcale nie jest głupi pomysł. Może jakoś zdam maturę.
Szli powoli, robiąc już prawie pełne okrążenie dookoła Wierzycy.
– Ta szkoła budzi respekt – powiedział Jan, spoglądając na kamienne mury. – To naprawdę kawał historii magii w jednym budynku. Może właśnie tu znajduje się klucz do twoich problemów? Szukaj przyszłości w przeszłości.
Kasandra nie odpowiedziała. Przez chwilę zatopiła się we własnych myślach. W milczeniu doszli do głównej bramy.
– Muszę już wracać. Cieszę się, że nie odrzuciłaś mojego pomysłu – powiedział, zerkając na nią z góry.
– Ja również. Naprawdę cieszę się, że przyjechałeś.
Jan i Pascal oddalili się już na kilka kroków, zmierzając w stronę samochodu zaparkowanego tuż za bramą. Kasandra odprowadzała ich wzrokiem, kiedy nagle, nie wiadomo skąd, w jej głowie pojawiło się pytanie:
– Dziadku, znałeś mojego ojca?
Jan zatrzymał się. Dziewczyna nie wiedziała, czy to tylko złudzenie optyczne, ale przez moment zauważyła cień, który przemknął przez twarz Jana. Poczuła w piersi chłód, jakby połknęła bryłę lodu.
– Nie – odpowiedział.
Szybko wsiadł do samochodu i odjechał. „Szukaj przyszłości w przeszłości”, zabrzmiało znowu w jej głowie. Czyżby właśnie znalazła punkt zaczepienia? Kasandra zaczęła zastanawiać się nad tym, co powiedział jej dziadek, jednak już po chwili słowa zaczęły się plątać, a myśl o ojcu odpłynęła. Gdy wchodziła do zamku, nie była w stanie przypomnieć sobie, na co wpadła tuż po rozmowie z Janem. Wiedziała, że było to coś bardzo ważnego, jednak jej umysł znowu ją zawiódł.
– Kasandra, mówię do ciebie, halo Ziemia! – Ilona przyglądała się jej dziwnie. – Lepiej już chodźmy do środka. Zimno się robi.
– Tak, masz rację. Chodźmy – powiedziała Kasandra nieco nieobecnym głosem.
– Ale opowiesz mi kiedyś o spotkaniu z dziadkiem?
– Tak, kiedyś ci opowiem. Zresztą najważniejsze jest to, że przekonał mnie do studiów.
– Nie mówiłaś mi tego! Bardzo się cieszę, naprawdę to dobry krok…
– Tak, im dłużej nad tym myślę, tym bardziej mi się to podoba.
– Świetnie, to dziś wieczorem zakuwamy do matury. – Ilona wyszczerzyła zęby w uśmiechu.
Kasandra również się uśmiechnęła, chociaż nie aż tak entuzjastycznie jak koleżanka. Chyba była jakaś dziwna. Naprawdę nie należała do tego świata, czuła, że odstaje mimo kompromisu, który udało im się osiągnąć. Nadal jednak nie była przekonana, czy odnajdzie się w świecie niemagicznych.
– Przekonamy się – powiedziała do własnych myśli, ale Ilona chyba się nie zorientowała.