- W empik go
Pieśń białego domu - ebook
Wydawnictwo:
Data wydania:
1 listopada 2021
Format ebooka:
EPUB
Format
EPUB
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najpopularniejszych formatów e-booków na świecie.
Niezwykle wygodny i przyjazny czytelnikom - w przeciwieństwie do formatu
PDF umożliwia skalowanie czcionki, dzięki czemu możliwe jest dopasowanie
jej wielkości do kroju i rozmiarów ekranu. Więcej informacji znajdziesz
w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu.
Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu.
Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
Format
MOBI
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najczęściej wybieranych formatów wśród czytelników
e-booków. Możesz go odczytać na czytniku Kindle oraz na smartfonach i
tabletach po zainstalowaniu specjalnej aplikacji. Więcej informacji
znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu.
Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu.
Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
Multiformat
E-booki sprzedawane w księgarni Virtualo.pl dostępne są w opcji
multiformatu - kupujesz treść, nie format. Po dodaniu e-booka do koszyka
i dokonaniu płatności, e-book pojawi się na Twoim koncie w Mojej
Bibliotece we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego
tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na
karcie produktu przy okładce. Uwaga: audiobooki nie są objęte opcją
multiformatu.
czytaj
na tablecie
Aby odczytywać e-booki na swoim tablecie musisz zainstalować specjalną
aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego,
który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. Bluefire
dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu
w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale
Pomoc.
czytaj
na czytniku
Czytanie na e-czytniku z ekranem e-ink jest bardzo wygodne i nie męczy
wzroku. Pliki przystosowane do odczytywania na czytnikach to przede
wszystkim EPUB (ten format możesz odczytać m.in. na czytnikach
PocketBook) i MOBI (ten fromat możesz odczytać m.in. na czytnikach Kindle).
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu
w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale
Pomoc.
czytaj
na smartfonie
Aby odczytywać e-booki na swoim smartfonie musisz zainstalować specjalną
aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego,
który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. iBooks dla
EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu
w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale
Pomoc.
Czytaj fragment
Pobierz fragment
Pobierz fragment w jednym z dostępnych formatów
Pieśń białego domu - ebook
Zbiór trzech opowiadań niedocenionego, chociaż wybitnego autora, którego twórczość poetycka i prozatorska stanowi coś w rodzaju pomostu pomiędzy młodopolszczyzną a dwudziestoleciem międzywojennym. Niniejszy zbiór zawiera następujące utwory: Pieśń białego domu, Głos domu, Historia chłopca i dziewczynki. Zachęcamy do lektury!
Kategoria: | Opowiadania |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 978-83-7639-257-8 |
Rozmiar pliku: | 90 KB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
PIEŚŃ BIAŁEGO DOMU.
Gorąco jest w mieście w upalne letnie dnie. Ludzie chodzą tuż pod murami domów, aby choć trochę korzystać z cienia, pochowanego po kątach. W ogrodach, łabędzie śpią u brzegu sadzawek, pod zwisającemi nieruchomo gałęźmi srebrzystych wierzb, a asfalt chodników miękki jest jak najdoskonalszy dywan.
Tylko słońce nieustannie czuwa na niebie i uważa, aby każda najmniejsza choćby powierzchnia wody, każdy nowy dach blaszany, albo szyba otwartego okna odbijały je jak lusterko.
Kiedy nadchodzą takie dnie, spoglądam z utęsknieniem, siedząc w swojem mieszkaniu, na zielony worek podróżny, wiszący w kącie. Gdybyż teraz można było wydostać się za miasto i iść przez łąki, ku tym czarnym lasom, u których jakby kończy się ziemia.
Aż wreszcie nadchodzą dnie, kiedy mam więcej wolnego czasu. Wstaję raniutko i oglądam troskliwie rzemienie tłomoczka, nim go zarzucę na plecy. Mam w nim wszystko, co niezbędne jest do pieszej podróży. Wreszcie wesoło wychodzę na ulicę.
Zaczyna się już robić gorąco. Stróże polewają podwórza i przedsienia, z bram, które mijam, zawiewa wilgotny chłód.
Ale oto wydostaję się za miasto. Droga wije się przedemną daleko, po bokach rosną wysokie topole, a gdzieś pośrodku zboża sterczy samotna dzika gruszka.
Widzę przed sobą pociąg, jak posuwa się pod lasem. Długie kłęby pary ciągną się nad nim niby półprzezroczysta biała liszka, słaby gwizd dochodzi aż tutaj, a wagony, maleńkie jak zabawka, ciągną się długim sznurem. Niedaleko płynie rzeka. W zaroślach nadbrzeżnych roją się owady. Jętki krążą nad małemi zatokami w piasku, a miasto ukryte we mgle powietrza, pokazuje tylko swoje najwyższe wieże.
Tak idę coraz dalej. Aż wreszcie mój czas wolny upływa i trzeba wracać do miasta. Ale wtedy wszystkim kwiatom, które spotykam po drodze, mówię, że zobaczymy się jeszcze. Wiatr faluje zboże, kwiaty nachylają się ku mnie, a ja — uśmiecham się do nich ogorzałą twarzą.
_ _ _ _ _ __ _ _ _ _ __ _ _ _ _ __ _ _ _ _ __ _ _ _ _ __ _ _ _ _ __ _ _ _ _ __ _ _ _ _ __ _ _ _ _ _
_ _ _ _ _ __ _ _ _ _ __ _ _ _ _ __ _ _ _ _ __ _ _ _ _ __ _ _ _ _ __ _ _ _ _ __ _ _ _ _ __ _ _ _ _ _
W jednej z takich wędrówek, dość daleko od miasta, natrafiłem na zamknięty biały dom, stojący niedaleko od drogi. Było wtedy południe. Zmęczony i zgrzany, wszedłem przez zniszczoną bramę ogrodzenia na duże podwórze. Po trawnikach przed domem widać było odrazu, że tutaj nikt nie mieszka. Klomby zarosła gęsta dzika trawa, pełna małych żółtych kwiatków, pokryła ona także, choć nie tak gęsto, żwirowane niegdyś ścieżki. Niektóre z zamkniętych zielonych okiennic domu podparte były poczerniałemi żerdziami.
Zbliżyłem się do drzwi i wziąłem za klamkę. Drzwi się otworzyły. Z dużego przedpokoju wązkie drewniane schody prowadziły....................................GŁOS DOMU.
Dobrze mi jest na starość bez ludzi. Patrzę na świat, i uśmiecham się cicho. Mój wiek nikogo już nie nęci. Stoję pośród traw i drzew, coraz im bliższy, i rozumiem wszystko. Patrz, oto słońce zachodzi, schyla się ono niby wielki kwiat czerwony daleko za rzeką. Złote chmurki płyną wolno po bladem niebie, czerwienieją i zmieniają kształty, a mój dach, podobny jest z koloru w tem świetle do ziarnek maku. Gdybyś był tak wysoki jak ja, to dojrzałbyś, że na zachodzie, u brzegu nieba, leży wązka ciemna chmurka. Igrają w niej sine iskry i chmurka się nieznacznie rozrasta. Siedź i słuchaj, będzie z niej deszcz, ale dopiero późną nocą. — Czy czujesz jak pachną trawy? Drzemały w słońcu cały dzień, i teraz przed zmrokiem każda z nich jest jak mała kadzielnica, a wieleż ich tutaj naokoło? Drzewa dla mnie potrząsają liśćmi, słońce, zachodząc, pieści mój dach, a trawy dają swoje zapachy. Kiedy już odejdziesz późną nocą, stanę w błyskawicach taki bialutki, jakim mnie nigdy malarz wiejski nie oglądał, a ciepły deszcz zmyje ze mnie kurz. Ale przedtem jeszcze pozwolę nadchodzącemu wiatrowi pobiegać po moich pokojach; wie on wszystko i zaśpiewa mi przeciągle jakąś żałosną historję ziemi, rzucając na dach trochę nowych ziaren, aby się zazieleniły później między szczerbatemi gontami.
Deszcz przejdzie, drzewa cicho otrząsną się z wody i księżyc zajrzy w serca moich okiennic. Podłogi to jego wielkie przyjaciółki. Zacznie iść po nich długim pasem, jakby zasłuchany w wolną rozmowę starych desek, aż ku ścianom. A wtedy na nich, zamiast obrazów, które..............................HISTORIA CHŁOPCA I DZIEWCZYNKI.
I.
Pewnego zimowego popołudnia, zanim się ściemniło, biały dom patrzył na wszystkie strony z pod wiszących na nim długich sopli, niby z pod ogromnych brwi.
Nagle na końcu topolowej alei, prowadzącej do drogi nad rzeką, ukazała się jakaś mała postać. Był to biednie odziany chłopiec, z niedużem zawiniątkiem pod pachą. Obok niego biegł mały kudłaty piesek. Rodzice dziewczynki siedzieli wtedy w dużym pokoju od frontu, w kuchni zajęci byli podwieczorkiem kucharka ze stangretem, a mała dziewczynka siedziała przy oknie, wychodzącem na ogród, w pokoju matki.
Okno było zamarznięte od góry do dołu, więc otworzyła wewnętrzny lufcik i przykładała ciepły paluszek do szyby, roztapiając powoli lód, aby dojrzeć, co się dzieje na świecie. Tymczasem chłopiec szedł ciągle aleją, wiatr targał na nim ubranie i otrząsał z gałęzi śnieg na głowę, a piesek dreptał obok powoli i tak zbliżali się do domu, przy resztach dziennego światła. Pod oknem, przy którym siedziała dziewczynka, stała ławka ogrodowa. Chłopiec, gdy do niej doszedł, wdrapał się na nią i ostrożnie zaczął zaglądać przez okno, przestępując na zmarzniętych nogach. Piesek stał w śniegu i patrzył w górę. W tej właśnie chwili lód ustąpił pod paluszkiem dziewczynki. Mały krążek na szybie zrobił się przezroczysty, a w nim jak w ramce dziecko dojrzało duże smutne oczy wędrownego grajka. Dziewczynka spojrzała w nie przez chwilę. Był w nich także cały świat zimowy, świat biednego smutnego dziecka, które nie ma nikogo blizkiego.
Nagle zaszczekał zniecierpliwiony piesek, dziewczynka odbiegła od okna, a chłopiec zsunął się z ławki i poszedł powoli wzdłuż domu, aby natrafić na drzwi kuchni.
Wreszcie natrafił na nie i stał tam chwilę, bo bał się sam otwierać. Dopiero na słabe pukanie gruba kucharka wpuściła go do środka.
Ach jakiż był ciepły ogień na kominie! Stare zaduże buty schły przy nim powoli, zmarznięte nogi bolały coprawda, ale cóż to znaczyć mogło.
Piesek dostał dużą kość od pieczeni, a chłopiec też po chwili opróżniał miskę z zupą, aż mu się uszy trzęsły.
— Dokąd idziesz, chłopcze? — pytali go kucharka i stangret, który opuścił fajkę na kolana i długo przypatrywał się małemu. — Idzie do miasta, umie trochę grać, a na wsi nacóż się skrzypce takie, jak jego, przydać mogą?
— Więc zagraj nam co, chłopcze — powiedzieli oboje, a chłopiec otarł usta zadługim rękawem i wyjął z zawiniątka swoje skrzypce. Prosty to był instrument, jedyny sprzęt, jaki mu pozostał po ojcu. Ale kiedy chłopiec popróbował strun palcami, dała się z nich słyszeć nuta wielkiego serca. — Jestem sam — odezwało się z nich przy pierwszym dźwięku, — a kocham wszystko, — a potem coraz ciszej dźwięk się rozpłynął: — i pozostanę sam. — Chłopiec zagrał jakąś cichą melodję. — Dobrze grasz — powiedział stangret, gdy chłopiec skończył, — na weselach nie słyszałem nic podobnego. — I wyjął ze starego woreczka trochę pieniędzy. — Weź to odemnie, nie wstydź się, to ci się przyda w mieście; kiedyś grał, myślałem o moim synu, który jest daleko za morzem, Bóg ci zapłać za to. — Kucharka szykowała tymczasem coś w kącie obok komina. — Zostaniesz się na noc u nas, gdzieżby takie dziecko chodziło po ciemnicy i mrozie — powiedziała, a chłopiec spojrzał na nią z wdzięcznością.
Wtem do kuchni weszła pani z córką. — Zatrzymaliśmy to biedne dziecko na noc, — powiedziała kucharka, — idzie do miasta i chyba zmarzłoby po drodze. — Wtedy pani spojrzała na chłopca. Stał przy kominie i trzymał swoje skrzypce w ręce, a teraz, nie wiedząc co odpowiedzieć, podniósł je do twarzy i znów zagrał coś cichutko. Przytem patrzył ciągle na dziewczynkę, która schyliła się i wołała do siebie pieska. Pani zaczęła pytać chłopca i dowiedziała się powoli, że jest sierotą. Stryj go wyprawił do miasta na zarobek, aby nie żywić w zimie i doprawdy nie wie, jak sobie da radę. — Pójdziesz jutro dalej, jak się słońce pokaże i zrobi się trochę cieplej — zakończyła głaszcząc, go po głowie.
I chłopiec został. W nocy dom mu śpiewał razem z wiatrem w kominie swoje opowiadania, a księżyc świecił przez zamarznięte okna i całował go po twarzy.
Nazajutrz rzeczywiście była pogoda. Chłopiec odpoczął w cieple, napił się dobrego mleka i z paroma bułkami w kieszeni szykował się do drogi, kiedy słońce już było wysoko na niebie i dach domu skrzył się cały jak brylantowy. Dziewczynka była ze swojemi lalkami przy odejściu grajka i zaczęła o coś prosić matkę.
— Zaczekaj jeszcze — zawołała po chwili pani, gdy mały z pieskiem chciał odchodzić. — Maciej jedzie po gałęzie do lasu, to cię podwiezie kawałek na saniach, a tutaj masz coś do okrycia się i otuliła go dużą starą chustką wełnianą, zawiązując ją na węzeł na plecach. — A teraz do widzenia.
Duże sanie stały już na podwórzu. Chłopiec ukłonił się niezgrabnie i usiadł obok stangreta razem z pieskiem, a węzełek położył przy sobie. Duży siwy koń zakręcił w podwórzu i zaczął biedz truchtem po ośnieżonej drodze... Chłopiec oglądał się często za siebie, ale widział tylko zamknięte drzwi i osypane śniegiem okna domu. Nie mógł więc domyślić się, że dziewczynka ustawiła przy oknie swoje lalki i patrzyła, dopóki konia i sanie widać było coraz dale] na drodze.
_ _ _ _ _ __ _ _ _ _ __ _ _ _ _ __ _ _ _ _ __ _ _ _ _ __ _ _ _ _ __ _ _ _ _ __ _ _ _ _ __ _ _ _ _ _
_ _ _ _ _ __ _ _ _ _ __ _ _ _ _ __ _ _ _ _ __ _ _ _ _ __ _ _ _ _ __ _ _ _ _ __ _ _ _ _ __ _ _ _ _ _
Kiedy chłopiec odjechał, dziewczynka poszła do salonu i posadziła lalki na kanapie. Muszę o nich parę słów powiedzieć, bo zasługują na większą uwagę. Lalek było trzy. Jedna stara, zamorusana, z włosami w nieładzie, ale zato bardzo poczciwa. Gdyby wiadomo było, że niektóre z lalek mają serca.................................
Gorąco jest w mieście w upalne letnie dnie. Ludzie chodzą tuż pod murami domów, aby choć trochę korzystać z cienia, pochowanego po kątach. W ogrodach, łabędzie śpią u brzegu sadzawek, pod zwisającemi nieruchomo gałęźmi srebrzystych wierzb, a asfalt chodników miękki jest jak najdoskonalszy dywan.
Tylko słońce nieustannie czuwa na niebie i uważa, aby każda najmniejsza choćby powierzchnia wody, każdy nowy dach blaszany, albo szyba otwartego okna odbijały je jak lusterko.
Kiedy nadchodzą takie dnie, spoglądam z utęsknieniem, siedząc w swojem mieszkaniu, na zielony worek podróżny, wiszący w kącie. Gdybyż teraz można było wydostać się za miasto i iść przez łąki, ku tym czarnym lasom, u których jakby kończy się ziemia.
Aż wreszcie nadchodzą dnie, kiedy mam więcej wolnego czasu. Wstaję raniutko i oglądam troskliwie rzemienie tłomoczka, nim go zarzucę na plecy. Mam w nim wszystko, co niezbędne jest do pieszej podróży. Wreszcie wesoło wychodzę na ulicę.
Zaczyna się już robić gorąco. Stróże polewają podwórza i przedsienia, z bram, które mijam, zawiewa wilgotny chłód.
Ale oto wydostaję się za miasto. Droga wije się przedemną daleko, po bokach rosną wysokie topole, a gdzieś pośrodku zboża sterczy samotna dzika gruszka.
Widzę przed sobą pociąg, jak posuwa się pod lasem. Długie kłęby pary ciągną się nad nim niby półprzezroczysta biała liszka, słaby gwizd dochodzi aż tutaj, a wagony, maleńkie jak zabawka, ciągną się długim sznurem. Niedaleko płynie rzeka. W zaroślach nadbrzeżnych roją się owady. Jętki krążą nad małemi zatokami w piasku, a miasto ukryte we mgle powietrza, pokazuje tylko swoje najwyższe wieże.
Tak idę coraz dalej. Aż wreszcie mój czas wolny upływa i trzeba wracać do miasta. Ale wtedy wszystkim kwiatom, które spotykam po drodze, mówię, że zobaczymy się jeszcze. Wiatr faluje zboże, kwiaty nachylają się ku mnie, a ja — uśmiecham się do nich ogorzałą twarzą.
_ _ _ _ _ __ _ _ _ _ __ _ _ _ _ __ _ _ _ _ __ _ _ _ _ __ _ _ _ _ __ _ _ _ _ __ _ _ _ _ __ _ _ _ _ _
_ _ _ _ _ __ _ _ _ _ __ _ _ _ _ __ _ _ _ _ __ _ _ _ _ __ _ _ _ _ __ _ _ _ _ __ _ _ _ _ __ _ _ _ _ _
W jednej z takich wędrówek, dość daleko od miasta, natrafiłem na zamknięty biały dom, stojący niedaleko od drogi. Było wtedy południe. Zmęczony i zgrzany, wszedłem przez zniszczoną bramę ogrodzenia na duże podwórze. Po trawnikach przed domem widać było odrazu, że tutaj nikt nie mieszka. Klomby zarosła gęsta dzika trawa, pełna małych żółtych kwiatków, pokryła ona także, choć nie tak gęsto, żwirowane niegdyś ścieżki. Niektóre z zamkniętych zielonych okiennic domu podparte były poczerniałemi żerdziami.
Zbliżyłem się do drzwi i wziąłem za klamkę. Drzwi się otworzyły. Z dużego przedpokoju wązkie drewniane schody prowadziły....................................GŁOS DOMU.
Dobrze mi jest na starość bez ludzi. Patrzę na świat, i uśmiecham się cicho. Mój wiek nikogo już nie nęci. Stoję pośród traw i drzew, coraz im bliższy, i rozumiem wszystko. Patrz, oto słońce zachodzi, schyla się ono niby wielki kwiat czerwony daleko za rzeką. Złote chmurki płyną wolno po bladem niebie, czerwienieją i zmieniają kształty, a mój dach, podobny jest z koloru w tem świetle do ziarnek maku. Gdybyś był tak wysoki jak ja, to dojrzałbyś, że na zachodzie, u brzegu nieba, leży wązka ciemna chmurka. Igrają w niej sine iskry i chmurka się nieznacznie rozrasta. Siedź i słuchaj, będzie z niej deszcz, ale dopiero późną nocą. — Czy czujesz jak pachną trawy? Drzemały w słońcu cały dzień, i teraz przed zmrokiem każda z nich jest jak mała kadzielnica, a wieleż ich tutaj naokoło? Drzewa dla mnie potrząsają liśćmi, słońce, zachodząc, pieści mój dach, a trawy dają swoje zapachy. Kiedy już odejdziesz późną nocą, stanę w błyskawicach taki bialutki, jakim mnie nigdy malarz wiejski nie oglądał, a ciepły deszcz zmyje ze mnie kurz. Ale przedtem jeszcze pozwolę nadchodzącemu wiatrowi pobiegać po moich pokojach; wie on wszystko i zaśpiewa mi przeciągle jakąś żałosną historję ziemi, rzucając na dach trochę nowych ziaren, aby się zazieleniły później między szczerbatemi gontami.
Deszcz przejdzie, drzewa cicho otrząsną się z wody i księżyc zajrzy w serca moich okiennic. Podłogi to jego wielkie przyjaciółki. Zacznie iść po nich długim pasem, jakby zasłuchany w wolną rozmowę starych desek, aż ku ścianom. A wtedy na nich, zamiast obrazów, które..............................HISTORIA CHŁOPCA I DZIEWCZYNKI.
I.
Pewnego zimowego popołudnia, zanim się ściemniło, biały dom patrzył na wszystkie strony z pod wiszących na nim długich sopli, niby z pod ogromnych brwi.
Nagle na końcu topolowej alei, prowadzącej do drogi nad rzeką, ukazała się jakaś mała postać. Był to biednie odziany chłopiec, z niedużem zawiniątkiem pod pachą. Obok niego biegł mały kudłaty piesek. Rodzice dziewczynki siedzieli wtedy w dużym pokoju od frontu, w kuchni zajęci byli podwieczorkiem kucharka ze stangretem, a mała dziewczynka siedziała przy oknie, wychodzącem na ogród, w pokoju matki.
Okno było zamarznięte od góry do dołu, więc otworzyła wewnętrzny lufcik i przykładała ciepły paluszek do szyby, roztapiając powoli lód, aby dojrzeć, co się dzieje na świecie. Tymczasem chłopiec szedł ciągle aleją, wiatr targał na nim ubranie i otrząsał z gałęzi śnieg na głowę, a piesek dreptał obok powoli i tak zbliżali się do domu, przy resztach dziennego światła. Pod oknem, przy którym siedziała dziewczynka, stała ławka ogrodowa. Chłopiec, gdy do niej doszedł, wdrapał się na nią i ostrożnie zaczął zaglądać przez okno, przestępując na zmarzniętych nogach. Piesek stał w śniegu i patrzył w górę. W tej właśnie chwili lód ustąpił pod paluszkiem dziewczynki. Mały krążek na szybie zrobił się przezroczysty, a w nim jak w ramce dziecko dojrzało duże smutne oczy wędrownego grajka. Dziewczynka spojrzała w nie przez chwilę. Był w nich także cały świat zimowy, świat biednego smutnego dziecka, które nie ma nikogo blizkiego.
Nagle zaszczekał zniecierpliwiony piesek, dziewczynka odbiegła od okna, a chłopiec zsunął się z ławki i poszedł powoli wzdłuż domu, aby natrafić na drzwi kuchni.
Wreszcie natrafił na nie i stał tam chwilę, bo bał się sam otwierać. Dopiero na słabe pukanie gruba kucharka wpuściła go do środka.
Ach jakiż był ciepły ogień na kominie! Stare zaduże buty schły przy nim powoli, zmarznięte nogi bolały coprawda, ale cóż to znaczyć mogło.
Piesek dostał dużą kość od pieczeni, a chłopiec też po chwili opróżniał miskę z zupą, aż mu się uszy trzęsły.
— Dokąd idziesz, chłopcze? — pytali go kucharka i stangret, który opuścił fajkę na kolana i długo przypatrywał się małemu. — Idzie do miasta, umie trochę grać, a na wsi nacóż się skrzypce takie, jak jego, przydać mogą?
— Więc zagraj nam co, chłopcze — powiedzieli oboje, a chłopiec otarł usta zadługim rękawem i wyjął z zawiniątka swoje skrzypce. Prosty to był instrument, jedyny sprzęt, jaki mu pozostał po ojcu. Ale kiedy chłopiec popróbował strun palcami, dała się z nich słyszeć nuta wielkiego serca. — Jestem sam — odezwało się z nich przy pierwszym dźwięku, — a kocham wszystko, — a potem coraz ciszej dźwięk się rozpłynął: — i pozostanę sam. — Chłopiec zagrał jakąś cichą melodję. — Dobrze grasz — powiedział stangret, gdy chłopiec skończył, — na weselach nie słyszałem nic podobnego. — I wyjął ze starego woreczka trochę pieniędzy. — Weź to odemnie, nie wstydź się, to ci się przyda w mieście; kiedyś grał, myślałem o moim synu, który jest daleko za morzem, Bóg ci zapłać za to. — Kucharka szykowała tymczasem coś w kącie obok komina. — Zostaniesz się na noc u nas, gdzieżby takie dziecko chodziło po ciemnicy i mrozie — powiedziała, a chłopiec spojrzał na nią z wdzięcznością.
Wtem do kuchni weszła pani z córką. — Zatrzymaliśmy to biedne dziecko na noc, — powiedziała kucharka, — idzie do miasta i chyba zmarzłoby po drodze. — Wtedy pani spojrzała na chłopca. Stał przy kominie i trzymał swoje skrzypce w ręce, a teraz, nie wiedząc co odpowiedzieć, podniósł je do twarzy i znów zagrał coś cichutko. Przytem patrzył ciągle na dziewczynkę, która schyliła się i wołała do siebie pieska. Pani zaczęła pytać chłopca i dowiedziała się powoli, że jest sierotą. Stryj go wyprawił do miasta na zarobek, aby nie żywić w zimie i doprawdy nie wie, jak sobie da radę. — Pójdziesz jutro dalej, jak się słońce pokaże i zrobi się trochę cieplej — zakończyła głaszcząc, go po głowie.
I chłopiec został. W nocy dom mu śpiewał razem z wiatrem w kominie swoje opowiadania, a księżyc świecił przez zamarznięte okna i całował go po twarzy.
Nazajutrz rzeczywiście była pogoda. Chłopiec odpoczął w cieple, napił się dobrego mleka i z paroma bułkami w kieszeni szykował się do drogi, kiedy słońce już było wysoko na niebie i dach domu skrzył się cały jak brylantowy. Dziewczynka była ze swojemi lalkami przy odejściu grajka i zaczęła o coś prosić matkę.
— Zaczekaj jeszcze — zawołała po chwili pani, gdy mały z pieskiem chciał odchodzić. — Maciej jedzie po gałęzie do lasu, to cię podwiezie kawałek na saniach, a tutaj masz coś do okrycia się i otuliła go dużą starą chustką wełnianą, zawiązując ją na węzeł na plecach. — A teraz do widzenia.
Duże sanie stały już na podwórzu. Chłopiec ukłonił się niezgrabnie i usiadł obok stangreta razem z pieskiem, a węzełek położył przy sobie. Duży siwy koń zakręcił w podwórzu i zaczął biedz truchtem po ośnieżonej drodze... Chłopiec oglądał się często za siebie, ale widział tylko zamknięte drzwi i osypane śniegiem okna domu. Nie mógł więc domyślić się, że dziewczynka ustawiła przy oknie swoje lalki i patrzyła, dopóki konia i sanie widać było coraz dale] na drodze.
_ _ _ _ _ __ _ _ _ _ __ _ _ _ _ __ _ _ _ _ __ _ _ _ _ __ _ _ _ _ __ _ _ _ _ __ _ _ _ _ __ _ _ _ _ _
_ _ _ _ _ __ _ _ _ _ __ _ _ _ _ __ _ _ _ _ __ _ _ _ _ __ _ _ _ _ __ _ _ _ _ __ _ _ _ _ __ _ _ _ _ _
Kiedy chłopiec odjechał, dziewczynka poszła do salonu i posadziła lalki na kanapie. Muszę o nich parę słów powiedzieć, bo zasługują na większą uwagę. Lalek było trzy. Jedna stara, zamorusana, z włosami w nieładzie, ale zato bardzo poczciwa. Gdyby wiadomo było, że niektóre z lalek mają serca.................................
więcej..