- W empik go
Pieśni - ebook
Pieśni - ebook
Za życia Petrarca zdobył sławę jako filolog i autor łaciński. Dopiero w XVI w. pojawi się większe zainteresowanie jego włoską twórczością, które przekształca się w petrarkizm – modę na naśladowanie poety, obecną także poza granicami Italii: zwłaszcza we Francji, Anglii, Hiszpanii i w Chorwacji. Wpływ Petrarki na literaturę polską nie był tak silny, widoczny jest w niektórych lirykach Jana Kochanowskiego i Mikołaja Sępa Szarzyńskiego. Ponownie twórczością poety zainteresowano się w romantyzmie (sonety przekładał m.in. Adam Mickiewicz). Twórczość Petrarki miała ogromny wpływ na rozpowszechnienie się w literaturze europejskiej sonetu. Tę formę podjęli poeci francuscy, hiszpańscy, portugalscy i angielscy. Warto również wspomnieć, iż Petrarca słynie z jednej z pierwszych wypraw turystycznych i alpinistycznych, którą opisał w jednym z listów. Była to wyprawa górska w 1336 roku na Mont Ventoux. (za Wikipedią).
Kategoria: | Poezja |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 978-83-7639-340-7 |
Rozmiar pliku: | 258 KB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
Poezya, obecnemi czasy, niezbyt pożądanym jest gościem, cóż dopiero uczuciowa – wiem to, i zawczasu w piersi się biję. Alem pracę moją nie dziś rozpoczął – mamże ją w ogień rzucić? – włożyłem w nią lat nie mało. A nuż doczeka dni przyjaźniejszych? Bądź co bądź, zawszeć to przyczynek do dziejów sztuki. – Nie wszystko tu równej wartości – może wybór zrobić należało. Ale gdzież pewność, że wybór mój trafnym będzie? Do tego, jeśli pojęcie o kim ma być dokładne, godziż się tylko z dodatniej przedstawiać go strony? Owszem – niech będzie cały, z cnotami jak i z ułomnościami; – człowiekiem jest – cóż tu dziwnego? Dopieroż, gdy kto, jak Petrarka, ledwie z nazwiska nam jest znany! Niech więc w świat idzie jakim jest – mylę się – jakim się go odtworzyć starałem. Robiłem co mógłem – mogę zaś niezbyt wiele; więc tem przykrzejszą mi jest myśl ta: że jak poprzedników niemal nie miałem, tak zapewne nie prędko mieć będę następców, którzyby dzieło to cierniste, godniej odemnie podjęli. Wszakże – kto wie? – habent sua fata libelli. – Serdeczna to moja otucha.
Warszawa, d. 1-go marca r. 1880.PIEŚNI PETRARKI.
CZĘŚĆ PIERWSZA, MIŁOSNA.
Sonet 1.
Sonet ten, napisany już zapewne po uzupełnieniu całego zbioru pieśni, nie tylko streszcza jego osnowę, ale oraz i wyraża własne poety przekonania o błahej przedmiotu doniosłości. W pierwowzorze dość on zawiły.
Ktobądź w tych rymach mdłych, jak wiatru fale,
Zachwyci uchem westchnień mych orędzie,
Któremi serce w rannych lat obłędzie
Karmiłem, będąc niż dziś innym wcale;
Ktobądź w miłosnym żył i cierpiał szale,
Wiem, iż nietylko względny, lecz i będzie
Przyjazny pieśniom w których dźwięczą wszędzie
Wiotkie nadzieje i niewczesne żale.
Tylko że tak, jak byłem chwil niemało
Igraszką tłumu, zkąd dziś często jeszcze,
Przed samym sobą boleść mi dotkliwa –
Tak widzę co mi w życiu pozostało:
Wstyd, żal i także przekonanie wieszcze,
Że co świat wielbi, to snem krótkim bywa. –
Sonet 2.
Rad, by się zemsta z psotą pobratała,
A mnie chcąc skarcić za tysiączne wstręty,
Ukradkiem Amor łuk swój ściągnął gięty
Jak ten, co w zdradzie wszystka jego chwała.
Wziąłem w głąb’ serca męztwo, moc też cała
W oczy mi zbiegła, wzbronić chcąc ponęty...
W tem padł śmiertelny cios; i otom tknięty
Tam, gdzieby każda winna prysnąć strzała.
Gdyż przy napadzie pierwszym wskróś złamana
Moc moja, wszelką wiedzę utraciła,
Iż w tej potrzebie czas się wziąść do broni.
Żadna też od mej krzywdy, stroma ściana
Wyniosłej skały, ani żadna siła,
Mimo mej chęci już mię nie ochroni. –
Sonet 3.
Do Laury. Żali się w nim poeta, że w dzień Wielkiego Piątku po raz pierwszy ujrzał był kochankę.
W ten dzień, któremu Bóg, promiennej treści
Przez litość ujął, najniespodziewaniej
W on dzień zostałem pojman; bowiem pani,
Pęto się dla mnie w twoich oczach mieści.
Dzień mi niewczesny zdał się do niewieściej
Walki z miłością – obojętny dla niej
Szedłem bezpiecznie; – ztąd ból co mię rani,
Pośród powszechnej począł się boleści.
Miłość mię zeszła gdym był rozbrojony,
W serce mi wbiegłszy wprost przez oczy obie
Szlakiem, zkąd tylko ujście łzom zostało.
Przeto nie było szlachetnie z jej strony
W tym stanie Lauro ranić mię, a tobie,
Coś zbrojna, choćby nie pogrozić strzałą. –
Sonet 4.
Mistrz dzieła cudu, łączącego składnie
Kunszt z przezornością w nieskończonej mierze,
Co stworzył jedno i drugie półsferze,
I w nich Jowiszem nie zaś Marsem władnie
,
Zstąpiwszy dobyć długo skrytą na dnie
Prawdę, by z Pismem mogła wejść w przymierze,
Jana i Piotra wprost od sieci bierze,
Gdyż im dział w niebie z Jego rąk przypadnie.
Sobą, nie głośny Rzym, lecz cichuteńki
Darząc Nazaret, zawsze On i wszędzie
Pokorę lubił wynieść zaniedbaną.
Dziś również z Łaski Jego słynąć będzie
Gród skromny. Przeto wznieśmy Panu dzięki
Z miejsc, gdzie tak piękną panią światu dano! –
Sonet 5.
Do Laury. W pierwotworze jest on igraszką imienia Laury, w połączeniu z czcią oddawaną niegdyś laurowi. Anagram w Sonet ten wpleciony, ma następujące brzmienie: Lau (da) Re (al stato e) Ta (ci).
Ilekroć westchnę, chcąc, by imię brzmiało
Które mi Amor wryte w sercu chowa,
Część tej melodyi słodkiej początkowa
O Pani moja! tchnie Niebiańską Chwałą. (Lau)
Ku dziełom wzniosłym zawsze mię wzmacniało,
Żeś w dalszym ciągu wspaniała królowa. (He)
Lecz „milcz” (Tu) powiada zakończenie słowa –
„Sławić ją godnie, twoich sił zamało.” –
Tak, samo imię jej, (bo dość już, gdyście
Wezwali Laury), uczy czci i chwały (Laudure e reverire)
Dla tej, co godna hołdów ziemi całej.
I tylko Feb jest gniewny, że wieczyście
Sławiąc te jego wiecznie świeże liście.
Język się człeczy stał zarozumiały. –
Sonet 6.
Niby się tu poeta, jednoczy z Apollinem, ścigającym Dafnę.
Szał się udziela serca mego trwodze,
W pogoni za tą, co chcąc być daleka
Miłości więzów błogich, tak ucieka.
Że biegnąc za nią, zda się wolno chodzę!
Im bezpieczniejszej chcę ją zakląć drodze,
Tem mniej mię słucha; ani na mnie czeka
Ni mię odpycha; gdyż ją z władzy człeka
Amor, zwyczajem swym, rozkiełznał srodze.
Lecz znów, gdy ściągnie cugle przewodniczę,
Mnie w swej przemocy ma, i choć nie życzę
Iść, do zabójczej wiedzie mię przemiany,
Na to, bym dobiegł lauru, zkąd zerwany
Owoc, mający w smaku swym gorycze,
Raczej niż goi, jątrzy serca rany! –
Sonet 7.
Do któregoś z przyjaciół.
Łakomstwo, gnuśność i próżniacze łoże
Wszelką ze świata duszy moc wygnały –
Przez co, zbłąkaną z drogi swej wspaniałej
Przyrodę naszą, łatwo cielsko zmoże.
Ztądto wszelakie z Niebios błogie zorze
Tak swój straciło dla nas urok cały,
Iż się dziś liczy za dziw godny chwały:
Kto z Helikonu zdrój wywołać może.
„Któż dba o laur? cóż warta cześć mirtowi?
Mądrości! idziesz biedna i pół naga –
Więc współwędrowców mieć nie możesz wielu,”
Oddany nędznym zyskom tłum tak mówi...
Tem cię więc silniej wdzięczna duszo błaga
Głos mój: idź śmiało do wzniosłego celu! –
Sonet 8.
Przesyłając przyjacielowi dwoje gołębi w sieć schwytanych.
U stóp pagórków, gdzie wziąść dano było
Strój wdzięczny z ziemskich członków owej pani,
(Której ten, co nas niesie tobie w dani,
Sny zmącił nie raz łez i westchnień siłą),
Ziemskiego życia drogą wszystkim miłą,
Na wolnych skrzydłach słodko kołysani,
Żyliśmy, ani myśląc, żeby na niej
Cośkolwiek lotom naszym wstręt sprawiło.
Dziś, gdy swobodę utraciwszy, w kolej
Nędzy żywota każdy z nas jest pchnięty:
W śmierci jedyne tylko nam ponęty.
Tak bądź i tobie sprawco naszej doli,
Co sam, w przemocy obcej, sercu gwoli,
Żyjesz związany najtęższemi pęty!
Sonet 9.
Temuż przyjacielowi posyłając trufle.
Gdy gwiazda, której znaczyć czas zlecono,
Powróci z Bykiem mieszkać znów w gościnie
,
Z płomiennych źwierza rogów siła płynie,
Która świat stroi w barwę odnowioną.
Wtedy, nietylko te co w światłach toną
Wzgórza, kwiatami mai on jedynie –
Lecz i w podziemnej, próżnej dnia krainie,
Brzemiennym sobą czyni ziemskie łono,
Zkąd się ten owoc, zkąd i reszta wzięła. –
Tak we mnie, Laura – słońce w niewiast rzędzie –
Promienistemi swojemi oczyma,
Tworzy miłosne myśli, słowa, dzieła.
Lecz jakbądź rządzić je lub zwracać będzie,
Przecięż już dla mnie wiosny więcej niema!
Sonet 10.
Napisany w Wokluzie, po odjeździe z Awinionu Stefana Colonny, r. 1331.
Świetna Kolumno, wspiera się na której
Z nadzieją naszą imię Rzymskiej sławy,
(Ty, co cię jeszcze nie zbił z drogi prawej
Gniew Jowiszowy z błyskawicznej chmury!)
Tu ni krużganków, ani wież marmury,
Lecz sosna, jesion, jodła, wśród murawy
Wdzięcznie pochyłych puszcz, gdzie pieśniarz łzawy
To w górę błądzić może, to znów z góry.
Duszę od ziemi w niebo wzlatać skłania,
I słowik, który w cieniu nieprzerwanie
Co noc miłosnym żali się zapałem,
Z serca nam w serce słodkie śle dumania...
Ty tylko, iż nas osierocasz panie,
Krzywdzisz nam szczęście, robiąc je nie całem! –
Ballata I.
Do Laury. Skarży się poeta, że mu kochanka twarz swą zasłania.
Pani! zasłona wdzięków twych mi wzbrania.
Czy w dzień, czy w noc ponurą.
Odkąd znasz wielką żądzę mą, nad którą
Innego w sercu nie mieć mi żądania.
Póki z nieziemską myślą w sercu błądzę,
I z śmiercią w zmysłach ginąc od tęschnoty.
Przybiera litość lica twe w promienie;
Lecz byle Amor zdradził ci mą żądzę,
Kryjesz przed moim wzrokiem jasne sploty,
I bierzesz w siebie lube twe spojrzenie.
Ztąd właśnie tracę, co najmocniej cenię!
Tak rządzi mną zasłona!
W dzień czy w noc, zawsze ku mej zgubie, ona
Twych pięknych oczu, słodki blask przesłania! –
Sonet 11.
Do Laury.
Jeżeli życie pełne udręczenia
Zdoła mi z srogich mąk wywalczyć tyle,
Że ujrzę, (w pomoc późne mając chwile)
Pani, twych oczu światłość blizką cienia;
I że się złoty włos twój w srebrny zmienia,
I że od ciebie barwy szat motyle
I kwiaty pierzchną, i że już w swej sile
Z twych lic gładkością zmierzchną mi cierpienia;
To pewnie wtedy da mi Amor, sądzę,
Wymowy śmiałość, która ci obwieści
Mych długich cierpień lata, dnie, godziny.
Gdyby zaś nawet czas mą zawiódł żądzę,
To choć dozwoli wtedy, mej boleści,
Z twych żalów próżnych, odnieść zysk jedyny!
Sonet 12.
Kiedy zbiegając jej rówiennic grono,
Miłość w mej pani lica wstąpi boże,
Im od niej każda mniej być piękną może,
Tem silniej żądzą piersi moje płoną.
Gdziem miał, i kiedy, ku niej myśl wzniesioną.
Miejscu i owej błogosławię porze,
I mówię: – duszo! wielbij sprawy Boże,
Iż cię wyborem takim zaszczycono.
Od niej ci tęschnych tchnienie dum, za jakiem
Idąc, ku dobru tak wielkiemu droga,
Że ludzkie żądze masz za rzeczy liche;
Od niej wesołość, która prostym szlakiem,
Rzeźwo cię wiedzie wprost do Niebios proga, –
Ztąd stąpam wbity od nadziei w pychę! –
Ballata II.
Wybierając się na czas jakiś z Awinionu (1331 r.),
w związku z czem są i następne dwa Sonety.
Strudzone oczy, gdy was zwracać muszę
W twarz piękną, z której śmierć wam żałośliwa,
Strzeżcie się! bo was wyzywa
Miłość, zkąd znów mi troska wstąpi w duszę!
Śmierć tylko myślom moim przeciąć może
Miłosną drogę, która je ku Chwale
Zbawienia, w słodką przystań ciągnie mile.
Lecz wam, z mniej ważnych przyczyn, wasze zorze
Cieniem zapływa; gdyż mniej doskonale
Was utworzono, i w mniej trwałej sile.
Ztąd uprzedzając tak już blizkie chwile
Łez gorzkich, proszę, toćże choć nareszcie,
Z twarzy mej Laury mi bierzcie
Krótkie ulżenie, na długie katusze! –
Sonet 13.
Co krok za siebie patrzę, a strudzone
Doprawdy, ledwie dźwigać mogę ciało,
W tchnieniach ku Laurze czerpiąc siłę całą,
Z jękiem w przeciwną przepędzany stronę.
Potem wspomniawszy dobro odbieżone,
Życie tak krótkie, drogę tak nie małą,
Coś strapionemu stopę mdłą wstrzymało,
I wzrok utkwiwszy w ziemię, we łzach tonę!
Niekiedy wątpiąc, wśród łez pomyślałem,
Jak może życie rządzić mojem ciałem,
Gdy oddalony duch się w niem nie święci?
Na to mi Amor: – nie maszże w pamięci
Tego, co bywa kochanków udziałem:
Że z wszech własności ludzkich są wyjęci? –
Sonet 14.
Do Laury.
Odchodzi starzec białowłosy, z chaty
W której mu życie zbiegło jak najmilej,
Z pośrodka dziatwy, która smutnie kwili
Z lubego ojca niepowrotnej straty;
I z trudem wlokąc zwiędłe członki, dla tej
Może ostatniej życia swego chwili,
O ile może, dobrą chęć przychyli.
Strudzony drogą i złamany laty;
Byleby dosiągł Rzymu, pełniąc żądzę
Spojrzenia w Obraz Tego, co Go, oby
Równie mu w niebie widzieć dozwolono!
Tak i ja, pani! właśnie biedny błądzę,
Pragnąc wszystkiemi duszy mej zasoby,
Gdziebądź twą postać ujrzeć upragnioną! –
Sonet 15.
Do Laury. Dziwactwo obrazów tego Sonetu daje przykład zepsucia smaku, z którem Petrarka nie zawsze walczyć umiał, jak o tem powiedziano we wstępie.
Dżdżem łez po licach płyną mi gorycze.
Przy smutnym westchnień wichrze, gdy się zdarzy,
Że oczy moje zwrócę ku twej twarzy,
Dla której jednej z światem zerwać życzę.
Wprawdzie uśmiechy słodkie twe dziewicze,
Stają u wrzących moich żądz na straży.
Ogień udręczeń lżej się w piersiach żarzy,
Pókim w głaz wryty patrząc w twe oblicze;
Ale mi życie krzepnie w łona głębi,
Gdy wdzięcznym ruchem z nagła odchodząca,
Z sobą mi bierzesz dwa twych oczu słońca.
W tem spoza kraty gdzie ją Miłość gnębi,
Dusza się ze mnie śladem twym wymyka,
W niejednej myśli mając przewodnika.
Sonet 16.
Gdym całym sobą w stronie, gdzie jutrzenka
Twarz wdzięczną mojej opromienia Dziewie,
Tych blasków pamięć w sercu sobie krzewię –
Zkąd mi wskroś ogień i pożercza męka.
Lecz drżąc o serce, że się w kęsy spęka,
Jeśliby zmierzchło zorzy tej żarzewie,
Idę jak ślepy próżen dnia, co nie wie
Dokąd, a przedsię stąpać się nie lęka.
Tak przed ciosami śmierci, co najprędzej
Zdążam, lecz nie dość szybko, aby ze mną,
Jako jej zwyczaj, nie szła żądza społem.
Idę milczący, bo od słów mych nędzy
Płakałby każdy, a ja przedsięwziąłem,
Uczynić powódź moich łez tajemną! –
Sonet 17.
Do Laury.
Bywa zuchwały zwierz we wzroku względzie,
Co w słońce patrząc, dank bezkarnie zyska;
Inny, nie znosząc blasków widowiska,
Nie prędzej wyjrzy, aż gdy zmrok już wszędzie.
Inny, szalenie tusząc, iż mieć będzie
Rozkosz wśród ognia który wabnie błyska,
Wyzywa silę, co go spali zbliska.....
Oh! miejsce moje w tym ostatnim rzędzie!
Gdyż niemam mocy dotrwać wzrokiem, ani
Umiem się schronić przed twym blaskiem pani,
Wśród chwil spóźnionych lub cienistych dali,
Więc choć chce życia trwożna w łzach źrenica,
Śmierć ją popycha iść w blask twego lica –
A tak wręcz dążą za tem, co mię spali! –
Sonet 18.
Do Laury.
Tęschny, iż dotąd rymów mych nie zdobię
Twych wdzięków chwalą, wracam ku tej porze,
Kiedym cię ujrzał taką. iż nie może
Stać się, bym inną upodobał sobie.
Lecz słabe na to choćby ręce obie –
Niż dzieło gładzić, lepiej pióro złożę...
Gdyż umysł znając niemoc swą, w pokorze
Wraz ze mną w jednej bezwładnieje dobie.
Nieraz z ust serce chciałem wydać słowy,
Lecz mi zostawał w piersi głos mej mowy –
Jakiż dźwięk mógłby wzbić się wlot tak śmiały!
Nieraz się chciałem wypowiedzieć wierszem,
Lecz pióro, ręka, nawet myśl, przy pierwszem
Usiłowaniu, zwalczone zostały! –
Sonet 19.
Do Laury.
Tysiąckroć, moja bojownico słodka,
Chcąc mieć z pięknością oczu twych przymierze,
Sercem ci dawał; lecz cię chęć nie bierze
Tam wzrok twój zniżyć, gdzie je pewnie spotka.
Jeśli je inna tuszy mieć, w tej mierze
Omylna jest nadzieja jej i wiotka,
Bym je miał mojem, także niema środka –
Bo tem co tobie wstrętne, gardzę szczerze.
Jeśli je wygnam, a ty, wśród tej biedy,
Ręki mu umkniesz, to, nie zdoła wtedy,
Iść gdzie je drudzy zwą, ni zostać samo.
I szlak mu zmyli lada ścieżka płocha –
Co winą będzie dwojga nas, a plamą
Tobie, tem większą, im cię mocniej kocha. –
Sestina I.
Zwierzętom wszystkim jakie są na ziemi,
Z wyjątkiem tych, co nienawidzą słońca,
Roboczy czas jest, póki błyszczy dzionek.
Lecz skoro niebo swe zapali gwiazdy,
Ten wraca do dom, ten się gnieździ w puszczy,
By mieć spoczynek choć po wschodnią zorzę.
Ale ja, odkąd pocznie piękne zorze
Cienie rozpraszać, co osiadły ziemię,
Budząc zwierzęta wśród rozlicznej puszczy,
Nie znam ulżenia westchnień wobec słońca.
Potem, gdy widzę jak się palą gwiazdy,
Płaczę znów, pragnąc, żeby wrócił dzionek.
Gdy wieczór spędza jaśniejący dzionek,
A cienie nasze dają innym zorzę,
Dumając wlepiam wzrok w okrutne gwiazdy,
Które mię z czułej utworzyły ziemi,
I dzień przeklinam, gdym blask ujrzał słońca, –
Przez co wyglądam jakbym wzrósł wśród puszczy.
Nie sądzę, aby kiedy był wśród puszczy
Zwierz okrutniejszy od tej, w noc lub w dzionek;
Na którą płaczę w cieniu i za słońca,
Ni snem strudzony w noc, ni w wschodnie zorze!
Gdyż acz śmiertelne ciało jestem z ziemi –
Wytrwałą żądzę wlały we mnie gwiazdy,
Zanim powrócę do was świetlne gwiazdy,::
Lub legnę, ciało wśród miłosnej puszczy
Rzucając. niby garść zdeptanej ziemi –
Oby mi lata cierpień w jeden dzionek
Nadgrodzić chciało jej litości zorze,
Zdolne mię w blaski ubogacić słońca.
Obym ja z nią był od odejścia słońca!
I niechby nas nie widział nikt jak gwiazdy!
Noc tylko jedną – bez wschodowej zorze!
Byle nie pierzchła w maj laurowej puszczy,
By uciec z objęć moich, jak w ów dzionek
Gdy goniąc za nią został Feb na ziemi.
Lecz wprzód mi w ziemi. Wprzód być w zeschłej puszczy,
Wprzód jasny dzionek W drobne pryśnie gwiazdy –
Nim blaskom słońca Mieć tak słodką zorzę! –