Facebook - konwersja
Czytaj fragment
Pobierz fragment

  • Empik Go W empik go

Pieśni wydmowej trawy - ebook

Wydawnictwo:
Data wydania:
1 grudnia 2019
Ebook
31,00 zł
Audiobook
34,99 zł
Format ebooka:
EPUB
Format EPUB
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najpopularniejszych formatów e-booków na świecie. Niezwykle wygodny i przyjazny czytelnikom - w przeciwieństwie do formatu PDF umożliwia skalowanie czcionki, dzięki czemu możliwe jest dopasowanie jej wielkości do kroju i rozmiarów ekranu. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
, MOBI
Format MOBI
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najczęściej wybieranych formatów wśród czytelników e-booków. Możesz go odczytać na czytniku Kindle oraz na smartfonach i tabletach po zainstalowaniu specjalnej aplikacji. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
(2w1)
Multiformat
E-booki sprzedawane w księgarni Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu - kupujesz treść, nie format. Po dodaniu e-booka do koszyka i dokonaniu płatności, e-book pojawi się na Twoim koncie w Mojej Bibliotece we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu przy okładce. Uwaga: audiobooki nie są objęte opcją multiformatu.
czytaj
na tablecie
Aby odczytywać e-booki na swoim tablecie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. Bluefire dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na czytniku
Czytanie na e-czytniku z ekranem e-ink jest bardzo wygodne i nie męczy wzroku. Pliki przystosowane do odczytywania na czytnikach to przede wszystkim EPUB (ten format możesz odczytać m.in. na czytnikach PocketBook) i MOBI (ten fromat możesz odczytać m.in. na czytnikach Kindle).
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na smartfonie
Aby odczytywać e-booki na swoim smartfonie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. iBooks dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Czytaj fragment
Pobierz fragment

Pieśni wydmowej trawy - ebook

Na jednej z wysp północnego morza, w osadzie wzniesionej z gałęzi, traw i piasku, żyje nieliczne plemię. Każdego dnia mężczyźni wyruszają na połów, by zapewnić pożywienie swoim rodzinom, kobiety zaś wyplatają z giętkich źdźbeł maty i kosze. Równowaga w osadzie zostaje zachwiana, gdy morze wyrzuca na brzeg wychudzonego człowieka zdobionego łuską ryby.

Obcy zostaje powierzony opiece wyłączonej ze społeczności dziewczyny, razem z którą poznawać zaczyna wszystkie zwyczaje, tradycje i wierzenia. Kolejne miesiące pokażą, czy obecność przybysza okaże się błogosławieństwem czy przekleństwem, a społeczność, do tej pory jednomyślna i zgodna, będzie musiała odpowiedzieć sobie na fundamentalne pytania, których wcześniej nikt nie odważył się zadać...

Przybył do nas zrodzony przez samo morze! Przybył do nas, zapomniawszy swojego imienia, byśmy przyjęli go, odzieli; byśmy nazwali go jednym z nas! Kto wyliczy łaski, jakie dla nas wyjednał, gdy jego łódź, sporządzona z drewna dobytego z toni, wchodziła pomiędzy fale, jak żadna spośród naszych niosła go w dół, w dół ku starej Ume? Tak! I my wobec niej staniemy! Kto z nas powróci jednak na te same brzegi? On jeden powracał! Jemu jednemu zostało to darowane! Płynął ku głębinom, niosąc nasz głos, podobny do tlących się węgli – powracał ku górze, niosąc głos potężniejszy od wielkiego ognia; głos samego morza!

Maksymilian Dzikowski – ur. 23.08.1991 r. w Szczecinie. W latach 2010-2015 odbył studia na Wydziale Edukacji Muzycznej Akademii Sztuki w Szczecinie, następnie uzupełnił je o podyplomowe studia etnomuzykologiczne na Uniwersytecie Warszawskim. Interesuje się prehistorią, archaicznymi formami religijności i ich odzwierciedleniem w życiu codziennym. W czasie prac nad powieścią odbył staż w Parku Epoki Kamienia Dithmarschen w Albersdorf (Niemcy) – tę współpracę kontynuuje do teraz.

Kategoria: Obyczajowe
Zabezpieczenie: Watermark
Watermark
Watermarkowanie polega na znakowaniu plików wewnątrz treści, dzięki czemu możliwe jest rozpoznanie unikatowej licencji transakcyjnej Użytkownika. E-książki zabezpieczone watermarkiem można odczytywać na wszystkich urządzeniach odtwarzających wybrany format (czytniki, tablety, smartfony). Nie ma również ograniczeń liczby licencji oraz istnieje możliwość swobodnego przenoszenia plików między urządzeniami. Pliki z watermarkiem są kompatybilne z popularnymi programami do odczytywania ebooków, jak np. Calibre oraz aplikacjami na urządzenia mobilne na takie platformy jak iOS oraz Android.
ISBN: 978-83-8147-601-0
Rozmiar pliku: 1,1 MB

FRAGMENT KSIĄŻKI

1

Pomimo bijącego od morza szumu słyszała dobrze każdy krok odciskany przed nią w ciemnym, lepkim piasku. Skryta za niepewną osłoną kołysanych wiatrem traw, spoglądała na zmierzający ku wybrzeżu pochód, idący, aby niespokojnej toni przekazać uświęconą ruchem i słowem prośbę. Jeden za drugim pozostawiane na grząskiej równinie ślady znaczyły coraz to krótszą drogę dzielącą grupę kobiet od granicy fal, z dala od zalegających powyżej cuchnących kłębowisk roślin, zbutwiałych odłamków przeżartego solą drewna.

Nieruchome pośród kładących się z podmuchami źdźbeł oczy dziewczyny śledziły każdy krok starszych o całe życie od niej, widząc to, czego do czasu, aż stanie się im sama podobna, oglądać nie mogła. Ubrane w długie płaszcze splecione z suchych, wiązanych w pęki traw, z włosami upiętymi na kształt jaj, wysoko ponad dumnymi czołami, z wyciągniętymi ku niebu dłońmi, kroczyły ku rozbijającym się o brzeg falom, zanosząc kierowane ku otwartym wodom błaganie. Nie mogąc dojrzeć wypowiadających je, zwróconych ku widnokręgowi ust, powtarzała własnymi zasłyszane, wykradzione oddanym morzu słowa, składając bezgłośną prośbę dla tego, które poprzez zniszczenie przynosiło jej ludowi życie.

Leżąc na chłodnym, piętrzącym się w niewysokie wydmy piasku, starała się nie uronić ani części rozgrywającego się przed nią obrzędu. Nie czuła chłodu; nie czuła ocierających się o skórę ostrych, niesionych znad głębiny drobin. Każdy ruch, każde posłyszane w łoskocie wichru słowo zapamiętywała, wykradając zakazaną dla siebie wiedzę. Daleko przed nią, na mokrej, zalewanej zmętniałą pianą równinie, wypowiedziane zostały ostatnie słowa, wykonane zostały ostatnie uświęcone obyczajem gesty, po czym wszystko przebrzmiało, pozostawiając za sobą bezgłośne echo wielkiego, sięgającego początku czasu dramatu.

Tak jak w milczeniu nadeszły, tak teraz odchodziły, krocząc w tył, wciąż zwrócone ku obliczu wielkiej, niepojętej w swojej grozie toni, równie hojnej, co zachłannej; oddającej dwakroć tyle, ile każdego roku odbierała, ściągając w swoje odmęty lud i będące mu domem ulotne piaski. Opuściwszy obnażoną przez wody rozmokłą połać, kobiety zwróciły się ku głębi lądu, ku spiętrzonym w odległym czasie wysiłkiem ludzkich rąk wydmom, by dopełniwszy powinności, w spokoju powrócić tam, skąd niezauważenie przybyły.

Pewna swojej samotności, zaczęła wycofywać się z kryjówki, oczyszczając ciało z nagromadzonego na nim pyłu. Stała ponad bezmiarem będących jej jeszcze chwilę temu schronieniem traw, spoglądając ku nadmorskiej równinie, starając się raz jeszcze przywołać obrzęd, którego stała się świadkiem, wykroczywszy przeciw prawom własnego ludu. Na niej to, w oczekiwaniu na mające nadejść niebawem sztormy, złożone miało zostać wszystko, czego wyrzekając się, żegnano ostatnie poprzedzające nadejściem zimy ciepłe dni nad szczodrymi wodami. Patrzyła ku zalewanej nadpływającymi falami jednorodnej połaci, ku przecinającym ją płytkim nieckom i dalej, ku wyłaniającym się ledwie znad powierzchni, podobnym do garbów, nietrwałym wysepkom, prosząc, by mające nadejść burze jak każdego roku zabrały je, podarowały nowe łowiska – nowe, przychodzące z głębi ciemnych, zimnych wód, życie.

Patrzyła ku morzu, czując, jak skryty jeszcze głęboko w jego odmętach nabrzmiewa mający rozerwać je niebawem gniew – jak nabiera sił pośród mętnych nurtów; jak dojrzewa on w chłodzie kołysany prądami najgłębszego z den, by posłany ku górze sprowadzać na nie piaski, wydmy, trawy, aż ostatnie z danych na użytek ludziom nie powrócą do nieznającej światła dnia ciemności. Stała wpatrzona w milczące głębiny, zdając się słyszeć, jak ukryty pod nimi ryk na podobieństwo bijącego serca pęcznieje, puchnie; jak zaczyna unosić się znad nich głuchym, odległym łoskotem, by pod własnym naporem rozedrzeć wreszcie powietrze.

Grom nadchodzącej burzy przetoczył się po widnokręgu, płosząc krążące nad wodami ptaki. W rozlegającym się nad wyspą pomruku zdołała usłyszeć wypowiadane cicho swoje imię:

– Sahli…

Głos dobiegł ją pośród szumu traw: sam cichy, im samym podobny głos starego człowieka. Stała, nie odwracając się, czekając, aż stawiane niepewnie kroki wytyczą prowadzącą ku niej ścieżkę. Słuchała:

– Czy nie powinnaś być teraz z innymi kobietami? Czy nie powinnaś być z tymi, które zeszły ku naszym niskim brzegom, pomagać im?

Nie odezwała się, pozwalając, by odpowiedzią był mu pierwszy podmuch przynoszącego zapach odległej burzy wiatru.

– Kim jesteś, Sahli, aby naruszać obyczaje ludu? Ty, która nosisz włosy rozpuszczone, ty, która nosisz wciąż panieńskie ozdoby, która nie znasz męża? Kim jesteś, by podważać nasze obyczaje?

Głos nie oskarżał, nie dopominał się przeprosin – a niósł tylko niespodziewające się odpowiedzi pytanie człowieka, u którego kresu życia odbierana była ostatnia świętość, w jaką warto było jeszcze wierzyć.

– Kim jesteś, Sahli? Ty, która nie żyjesz z ludem, nie będąc ani młoda, ani stara, ani panną, ani kobietą? Kim jesteś, by wykradać nie dla ciebie przeznaczoną mądrość?

Chrapliwe jak chrobot piaskowych ziaren, wiotkie jak źdźbła traw słowa mieszały się z pachnącym burzą wiatrem niosącym je dalej, ku wydmom, ku domom rybaków. Wkrótce dołączyły do nich słowa dziewczyny:

– Nie jestem ani panną, ani kobietą, nie będąc ani wśród żywych, ani wśród tych, które zwrócono morzu. Nie przekroczę przeto progu ich domu; nie nauczę się, jak prosić i jak dziękować temu, które zawsze daje nam dwakroć tyle, ile zabiera. Niechże będzie mi zatem dane ujrzeć je choćby z ukrycia, choćby łamiąc obyczaje ludu, dołączyć swój głos do tych, którym przeznaczone jest im do niego się zwracać. Oto cała mądrość, której dla siebie pragnę! Wiedzieć, jak dziękować temu, dzięki którego łasce żyjemy.

Stali w milczeniu, nie widząc swoich twarzy. Z oddali, zza wznoszących się piętrami wydm, słyszeć dały się co mocniejsze głosy przygotowującego się do pożegnania nadbrzeżnej osady. Jakby usiłując przekrzyczeć dobiegające do nich dźwięki, starzec zawołał:

– Dałem życie twojemu ojcu, twój ojciec dał życie tobie! Wypływał na morze i wracał z niego do dnia, gdy upomniało się o niego, zażądało, by powrócił na dno, które go zrodziło. Nie powracaj na nie przedwcześnie! Jesteś młoda, żyj swoją młodością! Jesteś piękna, pozwól innym radować się twoim pięknem! Niech twoje ciało nie staje się suche jak pogrzebane w soli, niech napełni się życiem! Powróć do osady, powróć do ludzi, a gdy przyjdzie czas, i ty wkroczysz do domu kobiet, tam dostąpisz mądrości; tam udzielona zostanie ci ta, której pragniesz – wtedy, gdy nadejdzie pora, lecz nie teraz, nie przed czasem!

Odwróciła się. Spojrzał na nią cierpliwie, jakby szukając potwierdzenia wypowiedzianych właśnie słów – zdające się być niewrażliwe na chłód, ciało skryte było pod cienką warstwą niewprawnie złączonych ze sobą skór, jakich przyodziać nie pozwoliłaby sobie żadna z żyjących w trwałych domach kobiet. Schowana pod płaszczem opończa niepostrzeżenie przechodziła w nogawice, pod którymi, nad zagrzebanymi w piasku obutymi stopami, dojrzeć dało się cienkie, wijące się linie wprowadzonej pod skórę sadzy. Sztywny kołnierz ginął pod strugami czarnych splątanych włosów, których pasmom wprawionym w kościane paciorki pozwolono splątywać się wzajemnie. W drobnej, dziewczęcej twarzy mieniły się podobne do bryłek wilgotnego lodu, spoglądające z innego świata oczy – patrzące teraz uważnie na czekającego na jej słowa starca.

– Nie było mi dane poznać mojej matki, nie było mi dane poznać mego ojca – tych, którzy oddali się morzu, nim zdążono by powitać mnie między ludźmi. Jak miałabym powrócić do stałej osady? Jak miałabym powrócić do trwałego domu, gdy ci, którzy pokazać mieli mi jej ścieżki, ukazali mi jedynie tę wiodącą nad brzeg? Niechże będzie mi zatem wolno pozostać nad nim, na tym, do którego należę, nie żyjąc z ludźmi, nie oddając się morzu, choćbym miała naruszać obyczaje ludu, choćbym miała wykradać jego tajemnice.

Twarz starca była bezbarwna, wiotka jak wydarta żywym wodom ryba. Obwisłe policzki drżały, gdy docierały do niego słowa niepomnej na prośby dziewczyny; grube, półotwarte wargi milczały, zastygłe w grymasie nieznającego pocieszenia smutku. Posyłający szczodre fale wiatr porywał ze sobą rzadkie kosmyki zwisających z niemal łysej czaszki siwych włosów. Mężczyzna trwał przez chwilę bez ruchu, rozważając słowa, których konieczność wypowiedzenia ściągała go ciężkim kamieniem w bezpowrotną czarną toń. Uniósł wreszcie zbłąkane, zagubione oczy, przenosząc wzrok na wnuczkę.

– Jeżeli moich słów nie chcesz wysłuchać, niech i tak będzie! Niech mądrzejsi ode mnie postanowią, co z tobą uczynić, aby nikt nie mógł powiedzieć: oto ten, który widział, jak łamane są prawa ludu, lecz nie zabrał głosu. Niechże oni postanowią!

Nie sprzeciwiała się, wiedząc, że w oczach ludu jej obecność przy odprawionym przez oddane morzu obrzędzie unieważniała składaną przez nie prośbę, czynione na rzecz wszystkich starania, by mająca rozgrzmieć sztormami głębia przyjęła zwracane jej własne, dane w nadmiarze bogactwa. Czy nie rozległ się jednak pierwszy grom? Czy nie dało ono dowodu przyjęcia próśb, gotowości odebrania tego, czym niebawem brzegi wyspy miały się zapełnić? Poruszona raczej przestrachem starca niż ciążącymi nad nią groźbami, szła spokojnie, z godnością wydając się na osąd.

Od letniego obozowiska żyjących nad wodami dzieliła ich szeroka połać niskich, rozległych wydm, chroniących ludzi przed napływającym sponad głębin wiatrem – a teraz także przed wzrokiem przemierzających nabrzeże. Położone z dala od wysokiej fali, za usypanym pracą ludzkich rąk, zarastającym każdego lata wałem, dawało o sobie znać jedynie gwarem mieszających się ze sobą głosów, powitań nadchodzących z dalekiej osady kobiet i mających powrócić do niej niebawem mężczyzn. Kroczyli ku niemu znad grząskiej równiny, pozostawiając ją niewidoczną za nietrwałą granicą tak samo mających przepaść pod falami sztormu, porosłych trawą wzniesień.

Inaczej, niż było to przyjęte na wydmach nad nimi, majaczące przed idącymi chaty rybaków wydawały się rozrzucone w nieładzie: wznoszone z podtrzymywanego żerdziami wilgotnego, ubitego piasku, porzucane były tak prędko, jak tylko obfitszy zdał się ich mieszkańcom inny skraj wybrzeża. Teraz, wiedzeni przeczuciem, opuszczali nietrwałe, nakryte strzechą schronienia, by zgromadzić się na środku, wysłuchać przybywających. Wchodziła do obozowiska, czując, że każde z kierowanych ku niej spojrzeń wlewa w nią strach samych patrzących, nienawykłych do jej obecności. Wyłaniające się z ciemności piaskowych domów bardziej niż ostre groty ościeni osaczały ją, prowadziły na środek wąską, niedającą możliwości zejścia z niej ścieżką. Wiedziona potrzebą ucieczki, spojrzała tam, gdzie powinien był znajdować się dom prowadzącego ją starca – ten, który miał dawać oparcie, rozsypywał się jednak pod ciosami chłodniejącego z dnia na dzień wiatru, tak jak pozostałe będąc ostatnim wzniesionym przed nadejściem zimy.

– Co się stało, Zakkarze? Dlaczego prowadzisz ze sobą swoją wnuczkę, Sahli? – pytano, schodząc się na oczyszczone z traw połacie. Obojętnie zadane pytanie zdradzało jednak wzrastające napięcie nienawykłych do nagłych zaburzeń toku codziennej pracy. Starzec czekał, pragnąc, aby zdążyli zebrać się wszyscy ci, których praca została już zakłócona. Gdy lud otoczył dwójkę gęstym pierścieniem, przemówił cichym, docierającym jednak do wszystkich wsłuchanych w mające paść słowa, głosem:

– Morze zabiera wiele! Morze zabiera to, co najbardziej nam drogie: zabiera wydmy, wśród których wznosimy domy, zabiera domy, w których przychodzimy na świat i w których dajemy życie naszym dzieciom. Zabiera wreszcie nas samych – zabiera każdego z nas! Wtedy, gdy upomni się o to, co nam oddało. Kiedy ten czas nadejdzie? Nie nam o tym wiedzieć! Morze zabiera wiele…! – Zamilkł nagle, wypowiedziawszy znaną wszystkim prawdę. Wodził wzrokiem po zgromadzonych, by powrócić po chwili do podjętej uprzednio myśli: – Morze zabiera wiele – lecz dwakroć tyle oddaje. Spod jego fal wyłaniają się nowe brzegi. Brzegi, na których z wiosną, jak każdego roku, odnowimy zniszczone ściany naszych domów po raz kolejny – domy, w których narodzi się nowe życie! Dlatego stajemy przed jego czarnym obliczem, aby przez usta tych, które są mu oddane, podziękować mu; aby ubłagać je, by i tego roku zechciało przyjąć nasze stare piaski, aby nie wzgardziło składanym pokornie darem obdarowanych przez nie ponad miarę!

Słuchali zaniepokojeni, nie rozumiejąc, pragnąc, by wyjawiony został im wreszcie powód niespodziewanego nadejścia.

– Żyjemy nad brzegami, wystrzegając się naruszania spokoju darującego. Żyjemy nad brzegami, ośmielając się przyjmować wszystko to, co zechce podarować nam samo. Jego łaska nie zna granic! Jego hojność jest niewyczerpana! Jakże jednak okazać możemy mu swoją wdzięczność my, którzy odwracamy się od niego, by spoglądać ku wydmom, by spoglądać ku trwałym domom, z dala od wiecznie rodzących wód? Zaprawdę! Jakże dziękować mielibyśmy mu my, którzy wyrzekliśmy się go; którzy wybraliśmy życie pośród suchych piasków, na odległej, uchowanej z dala od jego fal wyżynie?

Zebrani w kręgu przytakiwali, słysząc trwałą jak ono samo prawdę.

– Czyż nie będąc godnymi dziękować mu, prosić je o więcej, gdy ponad potrzebę otrzymujemy, nie powierzamy naszych słów tym, które zapomniały drogi do stałej osady, tym, które się mu oddały? Tym, które zapomniały o ludziach nad brzegami, stając się godne być przez nie wysłuchanymi? Oto schodzą one nad jego wody, prosząc je w słowach, których nikt spośród nas znać nie może! Nie może! – powtórzył, zwracając się do Sahli – póki sam nie przekroczy progów domu!

Zebrani spojrzeli w trwodze na dziewczynę: niewzruszona, obca, stała pod rażącymi spojrzeniami. Zwlekając z odpowiedzią, starzec kolejne słowa skierował do przybyłych z wysokich wydm kobiet.

– Jakże wiele tego roku zwracamy! Jakże wielkiej hojności doświadczyliśmy my, którzy z pokorą znosimy to, co było nam darowane, w nadziei, że z kolejną falą otrzymamy w dwójnasób! – mówił, patrząc na pełne bogactw zaściełające piasek kosze, plecione w trudzie, zdobione jego darami maty. – Z wielkiej wdzięczności gotowi jesteśmy oddać wiele! Oddać w nadziei, że dar ten zostanie przyjęty!

Widząc narastające wśród zebranych poruszenie, czekał, aż sięgnie ono szczytu; aż pod rozpalonymi kamieniami miotanych ku nim słów zawrze, a gdy to nastąpiło, nie głośniejszym od szelestu traw głosem powiedział:

– Sprowadzam przed was Sahli, ciało z mojego ciała, byście ujrzeli ją w jej winie; byśmy jednym głosem orzekli, co uczynić należy z tą, która narusza obyczaje ludu. Oto bowiem wykroczyła ona przeciwko naszej pomyślności, dołączając swój głos do głosu tych, które w naszym imieniu zanoszą morzu nasze błaganie. Ta, która nie żyje ani wśród ludzi, ani wśród mu oddanych, zwróciła się do niego, pozwalając, by nasze dary – dary, z którymi przybyliśmy z samych wysokich wydm – nie zostały przyjęte, by nie nadeszła fala, która zabierze nasze stare brzegi, by zwrócić je nam nowymi.

Krąg twarzy oszpeconych trwogą zakołysał się przerażony. Bezradni wobec świętokradztwa, wpatrywali się teraz w osaczoną pośrodku parę, domagając się wyjaśnień tam, gdzie nie mógł ich zapewnić wsparty na znajomości obyczajów rozsądek. Jak przesypywany przez palce piasek brzmiało teraz przekazywane z ust do ust imię dziewczyny – głośniejsze jednak od gromów burz, których nadejścia miała ona lud pozbawić. Nie mogąc pogodzić się ze słowami starca, pytano:

– Czyżby mogła to być twoja wnuczka, Zakkarze? Czyżby mogła ona się tego dopuścić?

Wysłuchawszy pytań, przemówił:

– Czy stałbym przed wami, nie mając pewności? Czy stałbym przed wami, wiedzącymi, że czynić to przysparza mi jedynie bólu? Niech będzie wam wszystkim wiadome: ujrzałem Sahli powracającą z miejsca, gdzie oddane morzu udały się, by złożyć mu nasze podziękowania, by przekazać mu naszą prośbę. Ujrzałem ją wypowiadającą słowa nie dla niej przeznaczone! Ujrzałem ją stającą naprzeciw tego, do którego nikt z nas zwracać się nie powinien!

Pierścień poszerzył się, rozluźnił swój ucisk – wiedziony lękiem tłum odsuwał się w ucieczce przed tą, w której winę nie można było uwierzyć. Spostrzegłszy cofających się w poczuciu świętej grozy ludzi, starzec patrzył w twarze; w rozszerzone niewiarą oczy. Pod jego spojrzeniem zatrzymali się, słuchając wzywającego do zabrania głosu.

– Jeżeli ktoś pośród was uzna, że nie dość starań poczyniłem, by przywrócić ją pomiędzy nas, jeżeli nie dość troski włożyłem w to, by żyła tak, jak należy żyć kobiecie, niech przemówi teraz! – zakrzyknął, żądając odpowiedzi. Zgromadzeni milczeli jednak, przyznając bezgłośnie słuszność, a gdy cisza przebrzmiała, mężczyzna wypowiedział ostatnie ze zdań, z którymi przed ich oblicza przybył:

– Wszystko więc, co mogłem uczynić, uczyniłem! Nie znając odpowiedzi, jak postąpić teraz, zwracam się do was! Zwracam się do was, byście rozważyli, co uczynić należy z tą, która niepomna na rady wiedzieć chce to, czego żaden z nas żyjących znać nie może!

Podobne żyjącym w wyrastających u szczytów wydm gajach pszczołom, zbiorowisko poruszyło się, rozbrzmiało wrzawą głosów, czekając, aż wyjdzie z niego jeden ważący się przemówić. Przed szereg wystąpił młody Szegke.

– Jeżeli tak bardzo pragnie znać tajemnice morza, zwróćmy mu ją! Chętnie oddam jej swoją łódź – niech poniesie ją na otwarte wody, może one nauczą ją wszystkiego, czego dowiedzieć się nie może, żyjąc pośród piasków!

Kilku podobnych wiekiem zwróciło twarze ku niemu, gorliwie przytaknęło, starsi wzburzyli się, nie kryjąc oburzenia.

– Chcesz oddać swoją łódź? Cóż za hojność! Czyżbyś bał się wypływać nie sam, Szegke? Czyżbyś wolał pozostać w osadzie? Powiedz nam! Może lepiej niż nasze kobiety wiesz, jak wyplatać kosze, jak przygotować odzież na zimę? Jeżeli tak – prosimy, podziel się z nami swoją wiedzą! – skarcił rybaka będący w sile wieku Urkre. – Szkoda, by łodzie szły na zmarnowanie. Szkoda, by na zmarnowanie szły młodość i piękno. Czy brak wśród nas młodzieńców, którzy gotowi byliby wznieść nowy dom? Zawiniła panną – niech postępuje słusznie kobietą! Niebawem ruszymy ku wysokim wydmom – czy nie jest to najlepszy czas, abyśmy budowali nowe domy, abyśmy zadbali, by na wiosnę napełniły się one życiem?

– Czyżby brakować zaczęło ci twojej Kerile, Urkre? Maty pod twoim dachem rozsypują się, marny ogień nie daje w nocy ciepła. Czyżby brak ci było rąk, które o wszystko zadbają? – przerwała mu wyplatająca najlepsze kosze przybyła wraz z innymi kobietami Neksze. – Czy zarzucacie sieci, skoro tylko odbijecie od brzegu? Czy nie błądzicie po wodach, nim pewni jesteście połowu? Pozwólcie jej cieszyć się swoją młodością, pozwólcie jej zwlekać z chwilą, gdy rozpali ona ogień w nowym domu. Poznała tajemnicę? Niech w tajemnicy ją utrzyma, aż przyjdzie czas, że i ona spojrzy w czarną twarz morza, by podziękować mu jak te, które od nas odeszły.

– Po co zatem nam te, które odchodzą, by się mu oddać? Czy każda z nas nie może poznawać go, skoro tylko wydamy je na świat? Stara toń nie odkrywa swoich tajemnic przed tymi, które nie dość przeżyły, by móc je zrozumieć. Chciała wiedzieć, nim poznała, co z tym, co wykradła, może uczyni. Oto jest jej wina! – zakrzyknęła z przejęciem Uszle, sama mająca niedługo odejść do domu kobiet. Tłum wrzał, wysuwając naprzód coraz to nowszych, bardziej pewnych swoich racji mówców, aż z kolejnym zdaniem stało się wiadome, że o sprowadzonej na sąd dziewczynie zapomniano dawno. Zadowalano się teraz wypominaniem zamierzchłych prawdziwych i zmyślonych krzywd, póki nad zapalczywością tłumu nie zaczęło brać góry idące wespół ze wzbierającym żalem zmęczenie. Jakby w poszukiwaniu ratunku pośród wzburzonych odmętów zakrzyknięto:

– Dosyć! Nie nam rozsądzać o sprawach, w ucieczce przed którymi zwracamy się ku piaskom! Niech głos zabiorą te, przeciwko którym zawiniono! Niech osądzą ją oddane morzu!

Posłyszawszy pierwsze od długich chwil zdanie, z którym szczęśliwie zgodzić mogli się wszyscy, zebrani zakrzyknęli:

– Tak, udajmy się wszyscy po radę! Udajmy się do domu kobiet! Niech rozwarte zostaną jego ściany, niech wyjdą przed nie te, których głos pragniemy usłyszeć! Ich, nie siebie samych, wysłuchajmy!

Im bliżej domu byli, tym większy niepokój ogarniać ich zaczynał. Daleki i nieprzystępny był mieszkaniem dla wszystkich tych, które opuściwszy osadę, do ostatnich dni zdobywały mądrość, daną przez czarną toń jedynie tym zdolnym oddać się jej bez reszty. Rozporządzające niedostępną dla pozostałej części mieszkańców wydm wiedzą, oddane budziły święty lęk. Nie będąc ani pośród żywych, ani zwrócone wodom, ucieleśniały to, czego wśród wszystkich wysp obawiano się najbardziej – nieprzewidywalne, budzące trwogę zachłanne morze sztormów.

Prowadzącej do ich schronienia drogi nie znaczyła żadna ścieżka, żaden wydeptany w piasku ślad, wąski pas padłych pod krokami ludzi traw. Jeszcze przed chwilą pełni gorejącego w nich życia, wchodzili na nią teraz cisi, niepewni, idąc tam, gdzie podtrzymująca przy życiu mieszkańców trwałych domów mądrość była bez znaczenia.

Ukryty pośród spiętrzonych wydm, schowany za ścianą mat, dom kobiet pozostać musiał niewidoczny. Stali wobec okalającej rozległy dziedziniec pracy dziesiątek, setek rąk; pracy każdego gotowego podjęcia się jej pokolenia, dodającego niezauważalne teraz szczegóły do wplecionej między włókna mat opowieści o ludach czarnego morza – o małżeństwie Ume i Iriego, o zdradzie jego synów… Stali z pęczniejącym w piersiach strachem, niezdolni do podjęcia działań, do zabrania tak donośnego w osadzie rybaków głosu, aż jedna ze wspartych na palach mat została uchylona, aż zza ścian schronienia wyszła jedna z oddanych toni kobiet.

– Dlaczego mącicie spokój wód naszego domu? Dlaczego gromadzicie się nad nami jak mewy złodziejki? Mówcie!

Niepodobna do żadnej z żyjących na wydmach, kobieta stanęła przed przybyłymi. O twarzy naznaczonej plątaniną zmarszczek, o skórze suchej, pokrytej rozlanymi kroplami ciemnych plam, ze wznoszącymi się nad czołem splecionymi na kształt jaja białymi włosami. Tchnęła grozą i tajemnicą niezmierzonych głębin, starszych od pierwszych wysp, od pierwszych kroczących wśród piasków ludzi. Przed oblicze kobiety wystąpił Zakkar. Jako ten, za sprawą którego podążyli przed dom wszyscy, przemówił:

– Oddane morzu, dziękujemy wam, że udajecie się złożyć nasze podziękowania tam, gdzie my udać się nie możemy! Dziękujemy wam, pamiętając, by nigdy nie naruszać waszego prawa, abyście wy jedne w wam tylko wiadomych słowach zanosiły mu naszą wdzięczność. Dziękujemy, bolejąc, że jedna z nas, stojąca przed wami Sahli, zapomniała o tej, jaką i was darzymy – oto bowiem, gdy udałyście się nad brzeg, by złożyć morzu nasze dziękczynienie, naszą prośbę, ukryła się ona, aby wykraść zakazaną dla nas wiedzę, aby poznać słowa, których, nim wejdzie w progi waszego domu, znać nie może. Prosimy was, zechciejcie podzielić się z nami waszą mądrością. Zechciejcie wydać sprawiedliwy osąd!

Zza rzędu zdobionych mat słyszeć się dały inne, należące do oddanych, głosy. Raz jeszcze pleciona ściana została uchylona, sprowadzając przed lud kolejne ze strzegących tajemnic głębin kobiet. Patrząc wyniośle spod siwych koków, zwróciły się bezpośrednio do Sahli:

– Czy jest to prawdą? Czy ukryłaś się przed nami, aby ujrzeć, jak składamy morzu dziękczynienie, jak w imieniu waszego ludu zanosimy przed nie waszą prośbę?

Na przekór ciążącym nad nią groźbom spojrzała ufnie ku kobietom, jakby one jedne ze wszystkich żyjących pośród piasków wyspy zdolne były jej wysłuchać.

– Moja matka, mój ojciec oddali się morzu, gdy nie dość miałam lat, by ich oboje pamiętać. Jak mogę nie wiedzieć, jak dziękować temu, które przyjęło ich do siebie? Jak mogę nie dziękować temu, dzięki któremu żyjemy? Ukryłam się, by ujrzeć was dziękującymi – jak ku jego obliczu zwracacie swoje własne. Czy jestem winna własnej wdzięczności? Czy jestem winna, chcąc złożyć podziękowania temu, dzięki któremu żyję sama?

Mająca wydać osąd spojrzała w jej oczy, niepodobne do żadnych oczu, jakie w ciągu długiego życia widziała u dziewcząt ludu – oczy mokre, szkliste jak topniejący lód. Wodziła wzrokiem po twarzy o rysach, które wielu nazwać mogłoby pięknymi, wciąż powracając do przedziwnych źrenic, szpecących ją jak ziejąca rana. Patrzyła na opadające na plecy plączące się, zaniedbane włosy, na zdobione liniami sadzy przeguby dłoni i stóp, na strzępiący się u dołu płaszcz z pęków wydmowej trawy. Dotykana czujnym spojrzeniem oddanej, Sahli widziała, jak spękane wargi wyszeptały bezgłośne pytanie:

– Kim jesteś…?

Spojrzenie oddanej opuściło ją, gdy ta zwróciła się do pozostałych. Po chwili wzrok kobiety spoczął na Sahli ponownie. Napełniona dobytą z głębin mądrością przemówiła:

– Przychodząc nad brzeg morza, wykazałaś się wielką odwagą. Odwagą, którą rozdzielić można by między wielu. Spojrzałaś bez lęku w jego czarne oczy, wysłuchałaś bez trwogi jego gniewnego głosu. Przychodząc nad brzeg morza, wykazałaś się wielką pychą, spojrzałaś w oczy, na które nie wolno ci podnosić wzroku, wysłuchałaś mowy, której nie możesz zrozumieć. Kim jesteś, dziewczyno, aby naruszać obyczaje ludu?

Skupieni za Sahli, słuchali w napięciu. Nie rozumiejąc dziwnej, przynależnej oddanym mądrości, obawiano się teraz ciążącego nad dziewczyną wyroku nie mniej, niż gdyby dotyczyć miał on ich samych.

– Gdy przyjdzie czas, tak jak my dowiesz się wszystkiego, czym hojna toń zechce się podzielić. Teraz jednak…

Dalsze słowa zginęły pod szelestem usypującego się spod nóg piasku – biegnąc, potykając się, nadchodził ktoś z osady. Odwróciła się, spojrzała gniewnie ponad głowami ludu w kierunku burzącego jej mowę dźwięku – ku wyłaniającej się zza grzbietu odległej wydmy ciemnej postaci rybaka. Zgromadzeni rozstąpili się, pozwalając mu przejść.

– Co się stało, Ukile? Mów, wyjaśnij nam!

Gdy złapał oddech, przemówił:

– Morze wyrzuciło na brzeg człowieka – młodego rybaka wraz z łodzią. Przybyłem nad brzeg, by zebrać pozostałe na równinie ryby, a znalazłem go zagrzebanego w mule. Żyje, ale jest ciężko ranny. W osadzie powiedziano mi, bym przyszedł tutaj. Chodźcie, pomóżcie go uratować!

– Przybiegasz nieproszony, przerywasz mowę oddanych morzu! Jeżeli ma przeżyć, przeżyje jeszcze trochę. Nie odejdziemy, nim nie zostanie wydany sprawiedliwy wyrok – odezwano się wśród zgromadzonych.

Przemawiająca dotąd kobieta spojrzała uważniej na mówiącego, zastanowiła się. Podeszła do pozostałych, by po chwili znów stanąć przed tłumem.

– Morze wyrzuciło na brzeg człowieka – morze przemówiło! Czy chcecie pozostać głusi na jego głos? Idźcie i zobaczcie, kogo ku wam posłało. Tę, która narusza prawa ludu, zabierzcie ze sobą – to do niej ono się zwraca! Odejdźcie i nie mąćcie więcej naszych spokojnych wód. Odejdźcie!
mniej..

BESTSELLERY

Kategorie: