- W empik go
Pilot. Naga prawda - ebook
Pilot. Naga prawda - ebook
Kapitan DC-8 zbliżał się do końca rejsu z Nowego Jorku do Portland. Miał lotnisko w polu widzenia, pogoda była świetna. Jednak samolot rozbił się kilka kilometrów od pasa. Dziesięć osób zginęło, ponad dwudziestu pasażerów zostało ciężko rannych. Zbadawszy wrak, ustalono, że jedyna awaria polegała na przepaleniu się żarówki. Dlaczego więc doszło do tego wypadku? Samolot linii Saudi Arabia wystartował z Rijadu z trzystoma osobami na pokładzie. Parę minut po starcie w przedziale towarowym pojawił się dym. Samolot zawrócił do Rijadu i wylądował, nikt nie odniósł ran, a jednak nikt nie przeżył - przez ponad dwadzieścia minut nie zostały otwarte drzwi i pożar strawił na płycie lotniska zamkniętą maszynę. Dlaczego? Pierwszy wypadek po przekazaniu pilotom wadliwej instrukcji obsługi samolotu De Havilland Comet nastąpił dopiero po czterech miesiącach jej obowiązywania. Dlaczego? Za trzy czwarte wszystkich wypadków lotniczych odpowiada błąd człowieka. Co więcej, udział tego czynnika mimo ogólnego postępu pozostaje niezmienny. Rzadko przyczyną katastrof są niedostateczne umiejętności w zakresie pilotażu, spada też liczba wypadków z powodów technicznych. Większość tragicznych zdarzeń to konsekwencja prostych błędów i pomyłek, które wynikają z ułomności ludzkiej natury i które są udziałem nas wszystkich. Nieraz zdarza nam się skręcić w niewłaściwą ulicę, mylimy numer pokoju w hotelu, przestawiamy cyfry, wybierając numer telefonu... Tak rozumiany błąd człowieka David Beaty określa jako ostatnią, niepokonaną jeszcze przeszkodę w rozwoju awiacji. Analizuje mechanizmy poszczególnych typów błędów, odwołując się często do eksperymentów psychologicznych, niekiedy też piśmiennictwa z zakresu psychologii, i oczywiście przywołując liczne przykłady konkretnych wypadków lotniczych. Jak przystało na powieściopisarza, zgrabnie opisuje kolejne historie, a nauka, która z nich płynie, jest ponadczasowa i nie dotyczy wyłącznie lotnictwa. Po tej lekturze zrozumiemy, dlaczego nie wszyscy, którzy latali jak orły, lądowali jak Wrona.
Piloci nie mogą się nadziwić, jak wielu pasażerów woli podjąć ryzyko tragicznej śmierci niż półgodzinnego spóźnienia. Słowa rozsądku: „Lepiej się spóźnić pół godziny na tym świecie, niż wylądować pół wieku za wcześnie na tamtym", zdają się w ogóle do nich nie trafiać. Lecz pilot, choć na spokojnie dziwi się i żartuje z tego pośpiechu, czasem sam poddaje się presji czasu. Raporty powypadkowe pokazują, że wciąż zbyt często decyduje się na start w niepokojących go warunkach, byle szybciej zwolnić pas, zająć lepsze miejsce, czy wreszcie żeby odlecieć, zanim pogoda jeszcze bardziej się pogorszy.
(fragment)
Obecnie chyba nikt nie pisze o lataniu z większą wiarygodnością i znajomością tematu niż David Beaty.
„The Los Angeles Times"
Kategoria: | Literatura faktu |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 978-83-7881-029-2 |
Rozmiar pliku: | 3,2 MB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
Kiedy w roku 1969 ukazała się książka The Human Factor in Aircraft Accidents , prasa światowa okrzyknęła ją „pierwszą próbą opisania ludzkich słabości, przez które rozbijają się samoloty”.
O ile jednak waga problemu została od razu dostrzeżona i zrozumiana przez dziennikarzy, o tyle producenci samolotów, linie lotnicze i sami piloci (czyli „przemysł lotniczy” sensu largo) pozostali impregnowani na wiedzę o czynniku ludzkim w katastrofach lotniczych. Sytuację zmieniła przerażająca tragedia na Teneryfie, do której doszło w 1977 roku, gdy w zderzeniu dwóch jumbo jetów na pasie startowym lotniska zginęły aż 583 osoby. Dopiero wtedy przedstawiciele branży lotniczej zaczęli z ociąganiem przyznawać, że problem istnieje. Gdy w 1991 roku na rynku pojawiło się pierwsze wydanie Pilota. Nagiej prawdy, wiedza o czynnikach ludzkich była już przedmiotem badań i nauczania na wydziałach psychologii wielu uczelni w Europie i Ameryce, a co najważniejsze – u źródła, w liniach lotniczych. W krótkim czasie badanie wpływu czynników ludzkich na lotnictwo stało się samo w sobie odrębną gałęzią usług.
Mimo to badania nad błędami popełnianymi przez ludzi napotykały i nadal napotykają opór. Jest to zrozumiałe, jeśli wziąć pod uwagę, że żyjemy w społeczeństwie wciąż poszukującym kozłów ofiarnych i domagającym się surowych kar dla tych, którzy popełniają błędy – zwłaszcza jeśli w ich następstwie doszło do powstania szkód o znacznej wartości, a takie zwykle towarzyszą wypadkom lotniczych.
Wyparcie jest mechanizmem obronnym powszechnie używanym przez nas samych i przez całe społeczeństwo, zapewniającym nam wszystkim przetrwanie. Pójście pod prąd opinii publicznej, a zwłaszcza przeciwstawianie się przełożonym, rzadko wychodzi nam na zdrowie. Można w ten sposób stracić dobrze płatną pracę, a także dobrą opinię. Nawet Darwin z obawy przed opinią publiczną przez wiele lat rozważał publikację swego sztandarowego dzieła O powstawaniu gatunków i nie wypowiadał się na temat tego, czy aby nasze zewnętrzne podobieństwo do niektórych przedstawicieli świata zwierzęcego nie oznacza, że pod pewnymi względami możemy myśleć, czuć i reagować jak zwierzęta.
Na szczęście od pierwszego wydania Pilota. Nagiej prawdy zaszło wiele zmian na lepsze. Odwieczne poszukiwanie kozła ofiarnego, którym zazwyczaj stawał się pilot, zaczęło wreszcie ustępować świadomości, że istnieje coś takiego jak „zbiorowy błąd”. Praktyka zarządzania zasobami (czyli personelem) w kabinie załogi (CRM – Cockpit Resource Management) została uzupełniona o obejmujący wszystkie etapy operacji lotniczej system szkolenia pełnej załogi w symulatorze (LOFT – Line-Oriented Flight Training) – choć jeszcze w roku 1992 zaledwie cztery linie lotnicze na świecie (wszystkie w Ameryce) miały wdrożone zintegrowane programy CRM/LOFT.
Niektóre, najbardziej świadome problemu linie lotnicze zaczęły nawet organizować kursy szkoleniowe na temat wpływu czynnika ludzkiego na bezpieczeństwo w lotnictwie. Aby uzyskać licencję pilota, trzeba zdać test sprawdzający podatność na błędy wynikające z czynnika ludzkiego. Rozpoczęto wspólne szkolenie personelu latającego i kabinowego – a niektóre bardziej postępowe linie zaczęły na te kursy wysyłać także dyspozytorów, kontrolerów lotu i mechaników. Innymi słowy, niewiarygodna jeszcze niedawno koncepcja, że w linii lotniczej „wszyscy jedziemy na tym samym wózku” i wspólnie ponosimy odpowiedzialność za jej funkcjonowanie, zaczęła się wreszcie przyjmować i upowszechniać. Kto wie, może z czasem ta światła myśl przebije się nawet do kierownictwa linii? Międzynarodowa Organizacja Lotnictwa Cywilnego (ICAO – International Civil Aviation Organisation) rozpoczęła intensywną kampanię wśród kierownictwa średniego i wyższego szczebla linii lotniczych, mającą na celu uświadomienie problemu powtarzania przez pilotów wciąż tych samych błędów. Kampania ta ma szczególne znaczenie w regionach, gdzie zrozumienie natury czynników ludzkich jest wciąż słabsze niż w innych częściach świata. Pojawił się nowy, odporny na wybuch bomby typ pojemnika bagażowego. Na lotniskach wprowadzono wykrywacze materiałów wybuchowych i kontrolę osobistą pasażerów. W samych samolotach komunikacyjnych postępuje automatyzacja procesu pilotowania i upowszechnianie tablic przyrządów typu szklany kokpit.
Nadal jednak do powszechnej świadomości z trudem przebija się myśl, że katastrofy lotnicze zdarzają się z tych samych powodów, co wszystkie inne wypadki spotykające człowieka. Różnica polega na tym, że w lotnictwie banalny błąd może mieć tragiczne następstwa. Kiedy kierowca zapomni wyłączyć światła w samochodzie, skutkiem jest najwyżej rozładowany akumulator. Ale jeśli pilot przeoczy którykolwiek z dziesiątków przełączników w kabinie, jego błąd może kosztować życie kilkuset ludzi. Samoloty komunikacyjne nadal zderzają się w powietrzu i nadal spadają na ziemię. Mimo obowiązkowego wyposażenia samolotów w systemy GPWS (Ground Proximity Warning System – system ostrzegania o bliskości ziemi) tylko w roku 1992 doszło do co najmniej dwunastu wypadków typu CFIT (Controlled Flight Into Terrain – zderzenie z ziemią w locie kontrolowanym), w których zginęło kilkaset osób.
Trzeba zacząć spoglądać na wypadki i błędy leżące u ich podstaw w innym niż dotychczas, znacznie szerszym kontekście. Pora porzucić rozpatrywanie poszczególnych, oderwanych od siebie przypadków przez odseparowanych od siebie badaczy, zamkniętych każdy w swojej własnej wieży z kości słoniowej. Zbyt wielu badaczy i za wiele instytucji zdaje się zajętych gonieniem tego samego króliczka, każdy ze swej strony, kompletnie ignorując wysiłki innych uczestników nagonki. Oczywiście takie badania nie będą się mogły obejść bez doskonałych fachowców od zagadnienia błędów popełnianych w różnych, czasem bardzo odmiennych środowiskach – na drogach, na torach, na morzu czy w powietrzu – ale konieczne jest wreszcie nawiązanie współpracy i wymiana doświadczeń na fundamencie wspólnego zrozumienia, że ustalenie i rozpoznanie czynników ludzkich jest niezbędne do dalszego poznawania ludzkiej natury. Przykładem jest omijane do dziś szerokim łukiem zagadnienie wpływu typu osobowości człowieka na popełniane przez niego pomyłki. To zabagnione pole minowe kiedyś w końcu musi się doczekać należnej mu uwagi.
Potrzeba dalszego postępu badań nad przyczynami katastrof jest zrozumiała sama przez się. Poziom bezpieczeństwa w wielu prowincjonalnych liniach lotniczych, nie tylko w krajach Trzeciego Świata, ale także w Rosji czy w Chinach, jest niemożliwy do zaakceptowania. Ogólnoświatowy kryzys gospodarczy sprawił, że linie lotnicze oszczędzają przede wszystkim na bezpieczeństwie podróżnych, utrzymując jednocześnie czteroprocentowe tempo rozwoju. W samych tylko latach 1990–1993 łączne straty linii lotniczych wyniosły ponad 16 miliardów dolarów, co odbiło się na planach rozwojowych i bieżącej działalności wielu przewoźników. Producenci samolotów stracili wiele zamówień i musieli drastycznie ograniczyć produkcję. Mimo to w tym samym czasie snuje się nadal plany produkcji samolotów zdolnych przewieźć tysiąc pasażerów (a nawet dwa tysiące – w przypadku transportowców wojskowych), myśli się nawet o stworzeniu następcy Concorde’a. Wysoki obecnie poziom publicznego zaufania do przewoźników lotniczych może drastycznie spaść, jeśli w wyniku czynnika ludzkiego znów dojdzie do katastrofy na skalę Teneryfy – albo i gorszej.
Z drugiej strony pocieszające jest to, że przemysł lotniczy zaczął wreszcie dostrzegać fundamentalne znaczenie zagadnienia czynników ludzkich. Boeing opracował i opublikował Accident Prevention Strategy , co stanowi kamień milowy na drodze postępu w uznaniu teorii „zbiorowego błędu”. W pracy tej ponownie przeanalizowano 232 poważne awarie i wypadki lotnicze w dziesięcioleciu poprzedzającym jej wydanie i wymienia się aż 37 możliwych czynników, które się do nich przyczyniły.
Doszło w końcu do sytuacji, w której inne branże szczególnie narażone na konsekwencje ludzkich błędów, jak przemysł medyczny i nuklearny, przyszły do branży komunikacyjnej po naukę, jak prowadzić własne badania nad czynnikami ludzkimi. A wszystko to dzięki rozwojowi nadzoru i kontroli, ustabilizowanym i uregulowanym sieciom wymiany informacji oraz wprowadzeniu możliwości ponownego badania dawno zamkniętych spraw, które doprowadziły do bardzo wysokiego obecnie poziomu bezpieczeństwa w ruchu lotniczym.
Wszyscy potrzebujemy głęboko ugruntowanej świadomości, jak ogromne jest znaczenie czynnika ludzkiego we wszystkim, co robimy: złym i dobrym, sukcesach i porażkach. Dopóki nie będziemy gotowi na przyjęcie wypływających z tego wniosków, wszelka nauka z przeszłości będzie po nas nadal spływać jak woda po gęsi.Podziękowania
Pisząc tę książkę, zaciągnąłem dług wdzięczności u tak wielu ludzi, że nie jestem w stanie ich wszystkich tutaj wymienić. To ci, którzy znaleźli czas i ochotę na rozmowę ze mną, ci, którzy pomagali mi na różne sposoby, i wreszcie ci, których książki przestudiowałem, badając swój temat.
Jednak specjalne podziękowania należą się kapitanowi Kenowi Beere’owi, byłemu pilotowi British Airways, którego olbrzymia wiedza i doświadczenie odegrały kluczową rolę w procesie powstawania tej książki. Dziękuję również jego żonie Bonny za czas i wysiłek, których nie szczędziła, by nam pomóc, a także Jo, córce kapitana, której dziełem jest większość zamieszczonych w książce rysunków.
Dziękuję za wspaniałomyślną pomoc i współpracę kapitanowi Johnowi Faulknerowi i australijskim liniom lotniczym Qantas. Jestem również wdzięczny Ronaldowi Ashfordowi, dyrektorowi Działu Przepisów Bezpieczeństwa Zarządu Lotnictwa Cywilnego (CAA), i dr. R.M. Barnesowi, głównemu lekarzowi Działu Bezpieczeństwa i Badań tejże instytucji; Kenowi Smartowi, zastępcy głównego inspektora Komisji ds. Badania Wypadków Lotniczych (AAIB); kapitanowi Lauriemu Taylorowi, byłemu wiceprezesowi i sekretarzowi wykonawczemu Międzynarodowej Federacji Stowarzyszeń Pilotów Linii Lotniczych (IFALPA); kapitanowi Jackowi Nichollowi, byłemu dyrektorowi szkolenia British Airways i Szkoły Lotniczej w Oksfordzie; dr. Rogerowi Greenowi z Instytutu Medycyny Lotniczej; kapitanowi Michaelowi Stonehewerowi z Dan Air; kapitanowi Alexowi de Silvie z Singapore Airlines; kapitanowi Heino Caesarowi, szefowi Działu Operacji Lotniczych i Bezpieczeństwa Lufthansy; kapitanowi Edgarowi Klöppingerowi, byłemu pilotowi Lufthansy; liniom lotniczym Swissair, Pan American i United; australijskiemu Biuru Śledczemu Bezpieczeństwa Lotniczego; kapitanowi Alanowi Gibsonowi; a także Bobowi Dignamowi i redakcji „Daily Mail” oraz firmie Rediffusion Simulation za udostępnienie zdjęć ze swych archiwów.
Dziękuję także profesorowi Normanowi Dixonowi, mojemu wykładowcy psychologii na Uniwersytecie Londyńskim, który nawet wtedy, gdy opuściłem mury uczelni, wciąż wspierał i stymulował moje zainteresowania zagadnieniem czynników ludzkich. Bardzo pomocny był mi profesor James Reason z Uniwersytetu w Manchesterze, pionier i światowej sławy badacz czynników ludzkich. Chciałbym także podziękować profesorowi Earlowi Wienerowi z Uniwersytetu Miami, współredaktorowi fundamentalnego dzieła Human Factors in Aviation, i oczywiście zespołowi redakcyjnemu wydawnictwa Methuen: Ann Mansbridge i Alexowi Bennionowi.
Pisząc tę książkę i kontaktując się ze wszystkimi ludźmi, którzy przyczynili się do jej powstania, wiele się nauczyłem, ale chcę podkreślić, że w tej próbie zgłębienia i interpretacji czynników ludzkich wszelkie poglądy, opinie, a także popełnione przy jej tworzeniu zwykłe ludzkie błędy są wyłącznie moje.Wstęp
29 września 1941 roku leciałem samolotem Wellington wzdłuż wybrzeża Portugalii do Gibraltaru. Lecieliśmy w kluczu trzech maszyn, z których każda była wyposażona w radar. Na Skale robiliśmy przystanek w drodze na Maltę, skąd mieliśmy latać na nocne przechwytywanie konwojów wiozących zaopatrzenie dla wojsk Rommla walczących w Afryce Północnej.
Po przybyciu do Gibraltaru dowiedzieliśmy się, że przed nami inny Wellington, będąc na południowym krańcu Portugalii, skręcił w prawo zamiast w lewo i został uznany za zaginiony nad Atlantykiem – co wnosząc ze sposobu, w jaki przekazano nam tę wiadomość, nie było niczym nadzwyczajnym.
Ale dlaczego? Jak mogło dojść do aż takiej pomyłki?
To wydarzenie zapoczątkowało moje zainteresowanie znaczeniem czynników ludzkich w wypadkach lotniczych.
W czasie gdy operowaliśmy z Malty, samoloty lecące z Gibraltaru często gubiły drogę i lądowały na będącej w rękach wroga Sycylii. Inne, powracające z lotów bojowych, wodowały z braku paliwa. W planowaniu i wykonywaniu operacji bojowych dawały o sobie znać różne, przeważnie tragiczne w skutkach pomyłki.
Po powrocie do Anglii studiowałem raporty wywiadu RAF pełne małych czerwonych krzyżyków pokazujących miejsca, gdzie samoloty rozbiły się w górach. Widziałem młodych nieopierzonych pilotów startujących pod kątem prostym do osi pasa i starych wygów, którzy spadali przed progiem pasa. Młodzi ludzie próbowali robić wrażenie na dziewczynach, przelatując nisko nad ich domami – po czym rozbijali się, często ginąc na ich oczach. Piloci bez przerwy zapominali otworzyć podwozie i nawet rycząca w kabinie syrena sprzężona z wysokościomierzem, zamontowana przecież po to, by ostrzegać, nie była w stanie im o tym przypomnieć.
W kulminacyjnym momencie bitwy o Anglię dowódca Fighter Command¹, generał dywizji Hugh Dowding, wściekły, że tak wiele bezcennych Hurricane’ów i Spitfire’ów stracono z powodu zwykłej bezmyślności, wysłał do dowódców baz okólnik z żądaniem, aby winni takich postępków byli karani „z najwyższą surowością”.
Łatwo zrozumieć jego irytację, gdy weźmie się pod uwagę, że więcej samolotów stracono wtedy w wypadkach niż na skutek działań przeciwnika.
Po wojnie latałem w liniach BOAC, z początku jako pierwszy oficer z kapitanami jeszcze przedwojennych Imperial Airways. Było wśród nich wielu miłych ludźmi, ale byli też tacy, do których idealnie pasowało przezwisko „latający baron”, jakim ich obdarzano. W czasie lotu z takim kapitanem atmosfera w kabinie bywała boleśnie napięta. Pierwszy oficer nie śmiał sprzeciwić się swojemu zwierzchnikowi, a już uchowaj Boże wytknąć czy poprawić błąd! Któregoś razu dostałem po łapach (dosłownie!), kiedy sięgnąłem znad przypisanego mi kwadrantu przepustnic do niewłaściwie ustawionego pokrętła strojenia radiostacji, bo kapitan narzekał, że nic nie słyszy. Dowiedziałem się, że kiedy będzie chciał, żebym coś zrobił, wyda mi rozkaz. Dopóki to nie nastąpi, mam siedzieć cicho i się nie wtrącać.
BOAC miał wówczas na tle innych linii wcale niezłe statystyki bezpieczeństwa, ale dochodziło do wielu incydentów z oblodzeniem, notorycznie też występowały problemy z silnikami tłokowymi w czasie dalekich lotów transatlantyckich. Na świecie wydarzało się wówczas dziesięciokrotnie więcej wypadków lotniczych niż dzisiaj. Loty trwały długo i były bardzo męczące, a dopiero zaczynano odkrywać i badać zjawisko przemęczenia załóg i jego wpływ na efektywność wykonywania obowiązków. Zacząłem identyfikować i badać także inne czynniki ludzkie w katastrofach – konformizm, problemy z percepcją i podejmowaniem decyzji – te wszystkie, w których do wypadków dochodziło w wyniku słabości ludzkiej natury, a nie błędów w technice pilotażu.
Kiedy odszedłem z BOAC, by rozpocząć karierę pisarską, czynniki ludzkie stały się moją pasją i polem badań. Pisałem o czynniku ludzkim w wypadkach lotniczych i o skomplikowanych ciągach przyczynowych prowadzących do katastrof, które powszechnie jeszcze wówczas zbywano, topiąc wszystko w pojemnej kliszy „błędu pilota”. Nie da się udowodnić, że którykolwiek czynnik ludzki sam z siebie spowodował katastrofę – ale należy je uwzględniać, badając okoliczności wypadków, zauważać powtarzające się schematy i podejmować działania mające zapobiec powtórzeniu się sytuacji.
Pewnego razu doszło do poważnego wypadku w Prestwick, gdy samolot KLM lądował w niesprzyjających warunkach pogodowych. Komisja powypadkowa po raz kolejny uznała za przyczynę błąd pilota. Ukarany kapitan napisał do mnie bardzo emocjonalny list, żaląc się na niesprawiedliwość, która go spotkała. Potem dostawałem jeszcze kolejne listy od podobnie niesłusznie obwinionych lotników, w tym od kapitana Harry’ego Foote’a, którego historię opisałem w tej książce.
Wtedy, po tamtych listach, przekonałem się, że tym problemem powinien się zająć psycholog, który ma gruntowną wiedzę na temat latania zawodowego, komunikacyjnego. Nie znalazłem takiego, więc sam wróciłem do szkolnej ławy i zrobiłem magisterium z psychologii na Uniwersytecie Londyńskim. W efekcie zostałem powołany do połączonego zespołu Ministerstwa Lotnictwa i Instytutu Medycyny Lotniczej Królewskich Sił Powietrznych jako psycholog zgłębiający zagadnienia obciążenia pracą i zmęczenia załóg latających. Rezultaty moich badań posłużyły mi jako część dokumentacji do kolejnej książki, The Human Factor in Aircraft Accidents, która ukazała się w roku 1969. Praca spotkała się z wielkim zainteresowaniem, ale także olbrzymią dozą niedowierzania, jako że poruszała temat dotychczas całkowicie nieznany. Powiedz komuś, że się myli – a jego reakcja będzie najlepszą ilustracją zjawiska widzenia tunelowego. Coś o tym wiem – sam u siebie wielokrotnie zauważam identyczne reakcje.
Pewnego dnia moja córka nakrywała rano do stołu i zauważyłem, że położyła widelce z prawej, a noże z lewej strony. Wytknąłem to moim paniom, a następnego dnia sam w pośpiechu nakryłem do śniadania. Usiedliśmy do stołu i… okazało się, że tym razem to ja zrobiłem dokładnie ten sam błąd, kładąc widelce po prawej, a noże po lewej stronie.
W 1962 roku napisałem powieść The Wind off the Sea, w której na takich problemach z lateralizacją oparłem treść intrygi. Giles Gordon, znany agent literacki i juror The Book Society, oddał wówczas na nią swój głos, choć w szranki stawała głośna powieść Johna Waina Strike the father dead. Jak się potem dowiedziałem, zawdzięczałem ten zaszczyt temu, że Giles miał takie same problemy z lateralizacją jak mój bohater – i jak wielu innych ludzi. Sam wielokrotnie przeżyłem z tego powodu ambarasujące przygody. Pamiętam zwłaszcza przypadek, gdy w czasie nauki latania z asymetrycznym ciągiem skontrowałem sterem w prawo, po tym jak instruktor, pozorując awarię, wyłączył prawy silnik. Zamiast wyrównać lot, samolot zakręcił energicznego obertasa, a ja najadłem się wstydu, na szczęście bez groźnych konsekwencji.
Po latach kołatania do wielu drzwi, niestety dopiero w następstwie katastrof z wieloma ofiarami śmiertelnymi, zaczęto wreszcie zwracać uwagę na postulowane przeze mnie i wielu innych zagadnienie. Problemem zainteresowała się BBC i w 1970 roku przygotowano program o bezpieczeństwie w ruchu lotniczym, w którym miałem wystąpić. To była typowa telewizyjna pyskówka – naprzeciwko posadzono kapitana linii lotniczych i lekarza z BOAC, który napisał książkę o medycynie lotniczej.
Pierwszą rzeczą, jaką zobaczyłem po wejściu do studia, był olbrzymi czarny dziób samolotu, odcięty od reszty kadłuba. Słynny prezenter telewizyjny David Dimbleby zaprowadził mnie do niego i z dumą oświadczył:
– Nie szczędząc olbrzymich kosztów, BBC wynajęła tę oto kabinę pilotów Tridenta, żeby mógł pan zademonstrować, jak łatwo niewłaściwie odczytać wskazania i pomylić przyciski.
Wdrapałem się do środka. Przedtem byłem w kabinie Tridenta może raz w życiu, ale w tamtych czasach tablice przyrządów większości samolotów opierały się w dużej mierze na standardowych schematach rozplanowania, więc byłem pewien, że sobie poradzę.
Ale po chwili zacząłem się rozglądać i poczułem, jak włosy stają mi dęba. Nie byłem w stanie rozpoznać ani jednego zegara, przełącznika, dźwigni czy lampki! Czułem się, jakbym siedział w kabinie samolotu Czarnoksiężnika z krainy Oz – nic nie było na swoim miejscu.
Podjechały kamery. Mieliśmy zaraz wchodzić na antenę, bo to był program na żywo. Ogarnięty przerażeniem, układałem w myślach słowa, które powinienem wygłosić, i gorączkowo poszukiwałem właściwych przyrządów. Zastanawiałem się, co też ja powiem tym milionom ludzi przy odbiornikach, kiedy nagle zobaczyłem na środku tablicy sporej wielkości pokrętło. Niemal w tej samej chwili zauważył je zaglądający mi przez ramię równie skonfundowany kapitan Tridenta.
Na pokrętle dużymi literami było napisane: ZRZUT BOMB.
I nagle wszystko stało się jasne. To wcale nie była kabina Tridenta! To była jakaś teatralna czy filmowa dekoracja, składana przez kogoś, kto nie miał pojęcia, gdzie powinien być który zegar i włącznik!
Oburzony zerwałem się z fotela, wyszedłem z kabiny i razem z kapitanem odmówiliśmy udziału w tej maskaradzie.
Program pozbawiony głównej atrakcji wiele stracił. Ja mówiłem, że pilotom zdarzają się różne niezawinione przez nich pomyłki, a kapitan zaprzeczał, że popełniają jakiekolwiek błędy. Od czasu do czasu lekarz BOAC zdołał się dorwać do mikrofonu, próbując nas pogodzić.
Roztrzęsiony po tych wszystkich wrażeniach, pojechałem do hotelu, w którym zatrzymałem się na noc. Recepcjonista podał mi klucz i powiedział:
– Proszę bardzo, 53 dla pana.
Wjechałem na trzecie piętro, znalazłem numer 35 i próbowałem otworzyć, ale klucz nie dawał się obrócić. Kipiąc z wściekłości, zjechałem na dół i wróciłem na górę w towarzystwie recepcjonisty, który zawiózł mnie na piąte piętro i bez żadnych problemów otworzył moim kluczem drzwi pokoju 53.
Ten incydent potwierdził wszystko, co pisałem o problemach z lateralizacją w książce The Human Factor in Aircraft Accidents. I nie był to koniec typowych problemów wynikających z natury ludzkiej, które u siebie odkrywałem. Po głębszym zastanowieniu myślę, że gdybym znalazł się w okolicznościach, jakie opisuję w książce, byłbym w stanie popełnić te same pomyłki. I jestem przekonany, że to samo dotyczy wielu – jeśli nie większości – z jej czytelników.
Piloci jednak zaprzeczają swoim błędom i ukrywają wpadki. Niektórzy myślą, że błędy przydarzają się tylko im, mają poczucie winy i uważają, że lepiej do niczego się nie przyznawać, aby nie narazić się przełożonym. Obawiają się, że kierownictwo linii straci do nich zaufanie – a przy tym sami przed sobą nie chcą przyznać się do pomyłki, aby nie stracić dobrego zdania o sobie.
Pisząc tę książkę, nie miałem i nie mam intencji obwiniania ludzi, którzy popełnili opisane w niej błędy. Chodzi mi jedynie o to, aby na podstawie konkretnych przykładów przedstawić potencjalne obszary zagrożeń. Próbuję wykazać, że błędy te wynikły z naszej, rodzaju ludzkiego jako takiego, ułomnej natury – i że jest to po prostu stan rzeczy, z którym musimy się pogodzić. W ostatnich latach dokonał się znaczący postęp w tej materii – coraz więcej pilotów nie boi się już przyznawać do błędów, a opisywane przez nich sytuacje są ujawniane i nagłaśniane. Nadal jednak piloci będący bohaterami tych historii pozostają anonimowi w obawie przed narażeniem ich na sankcje dyscyplinarne ze strony kierownictwa linii.
Dopóki nie będzie się można bez obawy o konsekwencje przyznać do popełnienia błędu lotniczego leżącego w ludzkiej naturze, należycie zbadanego i powszechnie uznanego za taki, dopóty nie będzie możliwe właściwe zdiagnozowanie przyczyn i odkrycie właściwego remedium. Nadal będzie dochodziło do wypadków lotniczych spowodowanych przez czynnik ludzki i nigdy nie przekroczymy „ostatniej wielkiej bariery” w rozwoju lotnictwa.David Beaty (1919–1999) – brytyjski pilot, pisarz i psycholog. Studiował historię w Oksfordzie. W czasie II wojny światowej zaciągnął się do RoyalAir Force i wziąć udział w czterech misjach lotniczych, m.in. obronie Malty i lądowaniu w Normandii. Przez kilka lat był pilotem brytyjskich linii lotniczych, kursując nad Atlantykiem. Po sukcesie swojej pierwszej książki w całości poświęcił się pisarstwu – przez około czterdzieści lat opublikował trzydzieści powieści, tłumaczonych i wydawanychna całym świecie. Od lat sześćdziesiątych Beaty badał przyczyny katastrof lotniczych klasyfikowanych jako błędy pilotów. Zagadnieniu poświęcił kilka książek. Z czasem jego prace włączono do lektur obowiązkowych w szkołach pilotów, a on sam został odznaczony Orderem Imperium Brytyjskiego.