Piłsudski. Portret przewrotny. Biografia - ebook
Piłsudski. Portret przewrotny. Biografia - ebook
Jeden z najbardziej kontrowersyjnych Polaków XX wieku
Wielki wódz, twórca niepodległości, pogromca bolszewików. Jednocześnie przywódca, który nie przebierał w środkach, by osiągnąć cel, a swoich przeciwników zamykał w obozach.
Przez jednych uważany za odważnego konspiratora, wręcz terrorystę. Przez drugich za tchórza, który jak ognia unikał niebezpieczeństwa.
To on zapewnił kobietom w Polsce prawa wyborcze, choć dał się poznać jako mizogin i szowinista.
Postać Piłsudskiego do dziś budzi wiele sprzecznych uczuć, a to, jakim przywódcą był naprawdę, wciąż pozostaje tajemnicą. Czy rzeczywiście stworzył on niepodległą Polskę, czy tylko przywłaszczył sobie dokonania innych? W jakim stopniu sukces bitwy warszawskiej był jego zasługą?
W „Piłsudskim. Portrecie przewrotnym. Biografii” Maciej Gablankowski rozprawia się z najczęściej powtarzanymi mitami na temat Marszałka i prezentuje zupełnie inne spojrzenie na tę genialną, choć skomplikowaną i kontrowersyjną postać. To sprawia, że otrzymujemy biografię niezwykle błyskotliwą i inspirującą do niekończących się historycznych dyskusji.
Maciej Gablankowski (ur. 1980) – z wykształcenia historyk i amerykanista, z zawodu wydawca, redaktor i menedżer. Prywatnie mąż i ojciec dwójki dzieci, żeglarz i snowboardzista.
Kategoria: | Literatura faktu |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 978-83-240-6150-1 |
Rozmiar pliku: | 12 MB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
KARTECZKI
Rozlega się dźwięk dzwonka. W pokoju adiutantury służbę pełni rotmistrz Aleksander Hrynkiewicz. Rzut oka na tablicę rozdzielczą wystarcza, żeby włosy stanęły mu dęba na głowie. Podświetlony numer 3 wskazuje, że ktoś wcisnął przycisk elektrycznego dzwonka w pokoju narożnym. Pierwsza myśl: „Komendant!”. Zrywa się na równe nogi i szybkim krokiem zbliża się do sypialni. Wie, że Marszałek lubił ten pokój. Jasny, przeszklony, z wygodnym wyjściem do ogrodu i – co ważne dla ciężko chorego – żeby do niego dotrzeć, nie trzeba pokonywać schodów. Przez ostatnie kilka lat to właśnie w tym pomieszczeniu pracował i spał. Ale teraz stoi puste. Tydzień temu – 12 maja 1935 roku – w tym pokoju Marszałek zmarł. Hrynkiewicz pamięta ten moment: obrócił wtedy głowę i spojrzał na zegar wskazujący godzinę 20.45. „Koniec epoki związanej z życiem Wielkiego Człowieka”1 – pomyślał. Teraz ciało spoczywa już na Wawelu, a w Belwederze zostały jeszcze jego serce i mózg, złożone podczas sekcji do specjalnych naczyń. „Kto więc, u licha, dzwoni?” Pokój jest zamknięty, nikogo tam nie ma. Rotmistrz biegnie do żony… nie… wdowy po Marszałku. Może to ona była w pokoju męża i dzwoniła. Jednak nie. Jest deszczowo i wilgotno. Pewnie jakieś zwarcie.
Sytuacja powtarza się dwa dni później. Służbę pełni inny adiutant. Tym razem świadków jest więcej, a dzwonek odzywa się w momencie, kiedy zebrani dyskutują, jak powinien brzmieć komunikat o pochowaniu serca Marszałka w Wilnie. Wszystkim zdaje się, jakby tym dzwonkiem Piłsudski poparł propozycję zacytowania zdania z kartki z własnoręcznie spisaną przez niego ostatnią wolą: „Niech tylko moje serce zamknięte schowają w Wilnie, gdzie leżą moi żołnierze. Niech dumne serce u stóp dumnej Matki spoczywa”. Pokój oczywiście jest pusty. Mózg zaledwie chwilę wcześniej został przekazany przez Hrynkiewicza delegacji naukowców z Instytutu Antropologii. Fizycznie Piłsudski opuścił Belweder. Ale czy nie został tam jego duch? Instalację sprawdza inżynier elektryk. Wszystko jest w porządku. Wdowa po Marszałku – Aleksandra Szczerbińska – jest przekonana, że to znak z zaświatów. Wie, że Piłsudski nie raz brał udział, i to z powodzeniem, w różnych „eksperymentach”. Przed laty znakomicie udał się seans z najsławniejszym z jasnowidzów – Ossowieckim. Do Ossowieckiego zaniesiono zalakowaną kopertę z formułą szachową. Jasnowidz, nie otwierając listu, zapisał jego treść na kartce. Gdy przyniesiono ją do Belwederu, Piłsudski natychmiast znalazł błąd. Wyglądało na to, że eksperyment się nie udał. Ale po sprawdzeniu oryginału okazało się, że to jednak Piłsudski się pomylił. Jasnowidz odczytał wiadomość bezbłędnie. Piłsudski radzi mu, aby podjął poważne studia nad zjawiskami paranormalnymi. Może na Politechnice Lwowskiej, sugeruje.
Kolejne dzwonki pojawiają się w imieniny ukochanych córek: Wandy i Jadwigi. Dźwięk rozlega się także w dzień imienin żony, 12 grudnia. Aleksandra postanawia sprawdzić, czy to rzeczywiście znaki od zmarłego męża… Nawet niedowiarek, pierwszy dyrektor Muzeum Józefa Piłsudskiego, słyszy kilkakrotnie dzwonki punktualnie o piątej po południu. O tej porze żona zawsze przynosiła Ziukowi herbatę. Gdy się spóźniała albo nie było jej w domu, miał zwyczaj dzwonić do adiutantury.
Ale co mogłoby być dowodem? Szybko staje się jasne: jego dłonie. To właśnie one były dla niej najbardziej charakterystyczne. Zresztą nie tylko dla niej. Spotkana na Syberii wróżka, czytając z dłoni młodego Józefa Piłsudskiego, przepowiedziała mu wielką przyszłość: „_Carom budiesz!_” – po czym z przerażeniem uciekła. Aleksandra otrzymuje propozycję wykonania testu. W trakcie seansu z udziałem medium duch pozostawi w wosku odcisk swojej dłoni. Wdowa nie może się powstrzymać i postanawia skorzystać z tej propozycji. Wie, że nikt nie zna dłoni Ziuka lepiej niż ona. Na żadne sztuczki nie da się złapać.
Seans udaje się. W wosku pojawia się odcisk dłoni. Zaufanego Hrynkiewicza Ola prosi o wykonanie odlewu gipsowego z woskowej formy, którą pozostawił rzekomo duch Piłsudskiego. Hrynkiewicz od razu zwraca uwagę, jak bardzo uzyskane odlewy podobne są do dłoni Marszałka. Aleksandra jest już pewna, że to jej mąż próbuje się z nią kontaktować. Duch Piłsudskiego upodobał sobie instalację elektryczną, nie tylko tę w Belwederze. Nie inaczej jest w Sulejówku. Zapalające się ni stąd, ni zowąd światła w zamkniętym i pustym dworze wielokrotnie dostrzegają pilnujący majątku żandarmi z posterunku. Początkowo myślą, że to może złodzieje, ale dom jest zamknięty i pusty. Potem zapalające się światła dostrzega także okazjonalnie nocująca w Sulejówku Aleksandra i mieszkająca obok siostrzenica Piłsudskiego.
Komunikaty z zaświatów płyną nieprzerwanie. Pojawiają się też karteczki. Piłsudski za życia często sporządzał notatki na skrawkach papieru. Aleksandry nie zaskakuje, że trzyma się tego zwyczaju także po śmierci. Gdy Ola pyta – zapewne podczas kolejnego seansu – o polecenia, dostaje odpowiedź: „Dosyć mówiłem. Wykonajcie tylko to, co mówiłem i co napisałem. To wystarczy”2. Tę karteczkę dano grafologowi do sprawdzenia. Wynik potwierdza pierwsze wrażenie: to odręczne pismo Marszałka. Rady i przestrogi robią się coraz bardziej konkretne. Wiosną 1938 roku: „Możliwe jest porozumienie Hitlera ze Stalinem”. Dopytywany o taką możliwość Beck w rozmowie z marszałkową kategorycznie stwierdza, że to wykluczone, „bo oni się wzajemnie strasznie nienawidzą”. W czwartą rocznicę śmierci – 12 maja 1939 roku: „Zdaje się, że ostatni raz tu się zbieramy w tym gronie”.
I pod koniec 1939 najbardziej złowieszcza: „Widzę zgliszcza, pożary. Nie pozostanie tu kamień na kamieniu”.Rozdział 1
ZUŁOWSKA SIELANKA
4 lipca 1875
Aż do dzisiaj Józef Wincenty Piłsudski może uważać się za człowieka szczęśliwego. Gorące lipcowe lato roku 1875 przyniosło suszę, ale dziś go to nie martwi. Przeprawa przez pobliską rzeczkę Merę, zazwyczaj niewidoczna za wysokim, bujnym sitowiem i rozbrzmiewająca świerszczeniem i bzyczeniem, teraz jest zarośnięta jakby nieco mniej. Trawy im dalej od wody, tym bardziej żółte. Woda wyjątkowo nie sięga dziś powyżej kolan. Sprzyja to akurat ciężkiej pracy fornali z zułowskiego dworu.
Józef Wincenty pewnie kroczy przez życie, może drogą nie do końca oryginalną, ale taką, która pozwala patrzeć w przyszłość z optymizmem, a w przeszłość z dumą i poczuciem spełnienia. Oczywiście nie ominęły go życiowe rozczarowania. Ma już przecież czterdzieści dwa lata. Szmat życia. Co jakiś czas wraca myślami do sprawy drobnej – wydawałoby się – kontuzji dłoni, która uniemożliwiła mu wymarzoną karierę inżyniera. Do szkoły technicznej nie przyjmowano nikogo z choćby błahym defektem fizycznym. Nie ma tego złego, co by na dobre nie wyszło! Ukończył Instytut Agronomiczny – jest więc profesjonalnie przygotowany do prowadzenia gospodarstwa rolnego. Dla chełpiącego się starożytnymi korzeniami szlachcica to zawód wymarzony. Starożytnymi, bo Piłsudscy wywodzą swoje pochodzenie od legendarnego książęcego rodu Dowszprunga – założyciela państwa i pierwszej litewskiej dynastii panującej.
Rolnicze wykształcenie na pewno podniosło też jego notowania na – nie tak wielkim przecież – litewskim rynku matrymonialnym. Jeszcze przed ślubem spotykał się w Zułowie – największym z majątków swojej przyszłej żony i dalekiej kuzynki (dziadkowie Józefa byli jej pradziadkami) Marii Billewiczówny – ze swoim teściem i snuł plany poprawy dochodowości majątku. Współcześnie małżeństwa między nawet dalekimi krewnymi zdarzają się niezwykle rzadko. Dla szlacheckich rodów Litwy była to zwykła praktyka. W rodzinno-sąsiedzkich kręgach towarzyskich, wraz z ich ograniczeniami klasowymi i majątkowymi, wiele małżeństw przez wieki zawierano w obrębie szerokich rodów. Do takiego szerokiego „kręgu” należały rodziny: Piłsudskich, Billewiczów, Michałowskich, Butlerów, Taraszkiewiczów, Kościałkowskich i innych. Nie były to familie magnackie, ale kto nazwałby ich drobną szlachtą, spotkałby się z natychmiastowym odporem. W rodzinie Piłsudskich przetrwała opowieść o tym, jak dziadunio pomstował na Henryka Sienkiewicza, który sportretował ród Billewiczów w stanie upadku, a przecież wystarczy spojrzeć w rodowód, aby dwa czy trzy pokolenia wstecz napotkać w rodzinie kniaziowskie nazwiska Puzynów czy Połubińskich. Jeśliby komuś nie wystarczał dowód „z pochodzenia”, to może do wyobraźni przemówi majątek. Wiano Marii Billewiczówny to cztery majątki o powierzchni dwunastu tysięcy hektarów: Adamowo, Tenenie, Suginty i największy Zułów – liczący ponad osiem tysięcy hektarów. Majątek rodzinny Piłsudskich, miejsce urodzenia ojca, Poszuszwie, Józef Wincenty zostawił (po spłaceniu przypadającej na niego części) siostrze.
Józef Wincenty Piłsudski zdaje sobie sprawę, że jest przedstawicielem trzeciego już pokolenia polskich Litwinów urodzonego w niewoli. Zbiegiem okoliczności lata narodzin kolejnych generacji nakładały się na daty kolejnych zrywów narodowych: kościuszkowskiego, listopadowego i styczniowego. Jakby za każdym razem po klęsce sprawy narodowej kolejne pokolenie rozpoczynało nowe życie. Jego ojciec urodził się w 1795 roku, gdy dokonywał się trzeci rozbiór Polski. On sam w 1833 roku – zaledwie dwa lata po klęsce listopadowej – a gdy w roku 1863 brał ślub, od trzech miesięcy trwało już powstanie. Brał udział w zrywie narodowym jako cywilny komisarz Rządu Narodowego pierwszego polskiego państwa podziemnego, którego konspiracyjne osiągnięcia tak później przemawiały do wyobraźni jego dzieci. Zawarcie małżeństwa zbiegło się z klęską powstania i przenosinami do Zułowa, niekiedy więc przekazanie Poszuszwia siostrze jest traktowane jako chęć ukrycia działalności powstańczej. Nie można tego wykluczyć, choć brak jednoznacznie potwierdzających to dowodów. Szczęśliwie sprawa patriotycznej działalności ojca rodziny Piłsudskich z Zułowa nigdy nie stała się przedmiotem zainteresowania Rosjan i na rodzinę nie spadły represje inne niż ogólne pogorszenie warunków życia i gospodarowania. Być może jakąś rolę odegrała tragiczna śmierć nieznanego z nazwiska powstańca w rodzinnym majątku, omyłkowo wziętego za Piłsudskiego. Józef Wincenty pewnie nie raz dumał nad tym, jak udało mu się uniknąć tragicznego losu tysięcy rodaków, którzy tracili życie czy to na szubienicach okrytego niesławą rosyjskiego generał-gubernatora Litwy Murawiowa „Wieszatiela”, czy w trakcie długiego marszu na Sybir.
Maria z Billewiczów i Józef Wincenty Piłsudscy
Po klęsce powstania styczniowego sprawa polskiej wolności znalazła się w najgłębszej otchłani. Nie było innego wyjścia, jak skupić się na życiu codziennym. Józef Wincenty wydawał się do tego stworzony. Młody, rzutki, z wiedzą i pasją inżynierską, agronomicznym wykształceniem, niezłym kapitałem startowym – zarówno w postaci pieniędzy, jak i ziemi. Polacy nie tyle z własnej woli, ile z braku innych możliwości wkroczyli na drogę pracy u podstaw. Budowanie narodu miało się zacząć od nadrabiania zaległości wobec nowoczesnego świata. A było co nadrabiać – dwanaście dni przed wybuchem powstania styczniowego, największej w historii Polski wojny partyzanckiej, w Londynie oddano do użytku pierwszą w świecie linię metra, w tym też czasie Édouard Manet namalował _Śniadanie na trawie_. W Ameryce weszła w życie Proklamacja Emancypacji, kończąca erę niewolnictwa, gdy polscy chłopi wciąż tkwili głęboko w ustroju pańszczyźnianym. Jednym z miejsc, gdzie program „pozytywizmu” – nazwanego tak chyba po to, żeby nie demaskować jego posttraumatycznego charakteru – miał naprawdę szanse się zrealizować, był właśnie Zułów.
Do dziś wszystko szło w dobrym kierunku. Maria Piłsudska ma dryg do trzymania gospodarki żelazną ręką. Mimo słabego zdrowia rodzi kolejne dzieci. Wpierw w 1864 roku na świat przychodzi Helena, rok później Zofia, do której przylgnął pieszczotliwy pseudonim „Zula”, w 1866 roku Bronisław „Broniś”, a trzynaście miesięcy później – jak się okaże, najbardziej znany z Piłsudskich – Józef Klemens, z litewska nazywany Józiukiem lub po prostu Ziukiem. W Zułowie urodzili się jeszcze Adam, Kazimierz i Maria – Mania. Trudno nie traktować takiej passy jak dobrego omenu – siedmioro w miarę zdrowych i szczęśliwych dzieci. I to w czasach, kiedy prawdziwa medycyna jest jeszcze w powijakach, a śmiertelność wśród najmłodszych – ogromna.
Szczęście dzieci wspólnie spędzających czas na beztroskich zabawach z rzadka przerywała pogłoska o zbliżającym się kozackim patrolu, strach na widok pożaru nieodległej karczmy czy trauma po utonięciu szczeniaczka Pluńcia, którego ukochał sobie najstarszy z braci. Lata przetrwała też anegdota, jak to Ziuk, bawiąc się w koniki z siostrami, poganiał je prawdziwym batem. Rutynę wiejskiego życia urozmaicały sąsiedzkie wizyty i imprezy, jak bal przebierańców dla dzieci z okazji urodzin jednej z małych sąsiadek. Dzieci nie przebierały się za postaci z bajek, ale za dorosłych. Wątpliwe, by dziś dziewczynki zniosły rygory mody obowiązujące dziewiętnastowieczne elegantki. Chłopców w atłasowych kamizelkach czy czarnych surdutach jakoś łatwiej sobie wyobrazić.
Szlachecka rodzina to nie tylko mama, tata i dzieci. To cała plejada krewnych, sąsiadów, guwernantek, bon, pachołków, służących, piastunek, pokojówek, ogrodników i innych. Z rzadka przychodząca poczta, spodziewane i niespodziewane odwiedziny dziadunia czy najbliższych sąsiadów. Życie codzienne wyznaczone rytmem pracy na roli, a przynajmniej nadzorem nad tą pracą, bo przecież ani pan Piłsudski, ani jego dzieci nie wykonywali jej własnymi rękami. Zadaniem – głównie kobiet i dziewcząt – było dopilnować, żeby wszystko zostało zrobione. Przodowała w tym pani Piłsudska. Obdarzona zdrowym rozsądkiem i wyczuciem swojej roli. A także – co nieobojętne – właścicielka majątku.
Zabudowania w Zułowie: wędzarnia i dwór
Spośród krewnych na najważniejszą i na dodatek owianą tajemnicą wyrasta ciotka Stefcia, czyli Stefania Lipmanówna. Jej pokrewieństwo z Marią Billewiczówną jest dość złożone – w każdym razie matka Stefanii była z domu Billewicz. Jej energiczny, nieokiełznany sposób bycia stał się przedmiotem żartów Józefa Wincentego i zmartwień Marii. Kontrastował także bardzo z flegmatyczną matką chrzestną Ziuka – ciotką Rogalską, która właściwie w Zułowie mieszkała, całe dnie spędzając na stawianiu pasjansów, czy z nierzucającą się w oczy, lecz stale obecną podporą rodziny – wspierającą Marię w prowadzeniu domu przyjaciółką od lat wczesnego dzieciństwa – Celiną Bukontówną. Stefcia nigdy za mąż nie wyszła, co po latach Zula tłumaczyła tym, że ciotka sekretnie podkochiwała się w ich ojcu. Ale może był to jedynie sposób na wytłumaczenie zachowania kogoś, kto wyrywał się ze sztywnego gorsetu przypisanej kobiecie roli. A może autentyczna żałoba? Czy był kiedyś jakiś narzeczony, który zginął w powstaniu? Czy po takiej stracie pamięć i miłość wymagały życia w samotności? Trudno powiedzieć, czy to literacka fikcja, czy zachowany fragment autentycznych wspomnień, ale to Stefcia właśnie podczas odpoczynku w czasie leśnej wędrówki wyjawiała słuchającym z wypiekami na twarzy dzieciom tajemnice powstańczej przeszłości ojca i wspominała słowa żmudzkiego chłopa: „My zginiem i długa noc na naszych grobach zalegnie, ale wy, panno, dzieciom małym opowiadajcie o nas, aby tę broń podjęły, którą po lasach zakopią niedobitki ostatnie…”3.
Nad edukacją dzieci czuwały zatrudnione guwernantki, pilnie dbające o poziom nauki języków i najważniejszego przedmiotu: religii. Matka dbała o ich wychowanie – to ona wzięła na siebie rolę krzewicielki polskości; ojciec zaś był od poszerzania horyzontów – w szczególności horyzontów synowskich. Podróż do stolicy – Petersburga – w interesach, czytanie książek (Ziuk – jakżeby inaczej – najbardziej lubił te o Napoleonie), no i największa pasja ojca – muzyka. Spośród wszystkich dzieci tylko Broniś przejawiał do niej jakieś zdolności.
Dostatnie życie i rodzinne szczęście wydawały się niezmącone. Ten sentymentalny obrazek to jednak tylko wycinek prawdy, przefiltrowany przez wspomnienia dziecięcej idealizacji, hagiograficzne przekazy służące później politycznemu celowi – budowie legendy małego, lecz już wtedy jakoby predestynowanego do wielkości Ziuka. Józef Wincenty i Maria borykali się z niemałymi kłopotami: Zułów był duży i miał dużą wartość, ale nie przynosił wystarczających dochodów. Dlatego Józef Wincenty rzucił się w wir inwestycji, powoli zmieniając charakter gospodarstwa na półprzemysłowe. Jeszcze przed objęciem majątku przez Józefa Wincentego i Marię zbudowano na Merze sztuczny zbiornik na potrzeby najbardziej dochodowego w całym majątku przedsięwzięcia – młyna. Dalsze plany, między innymi rozbudowa gorzelni, wiązały się z koniecznością zaciągania kolejnych pożyczek. Być może to o tym rozmyślał, gdy spacerował po polach w pozie znanej z późniejszych zdjęć swojego syna: „Ręce w tył złożywszy, idzie cały w myślach. Jeśli masz do niego jaka sprawa, tak wtedy nie podchodź, na inna spokojniejsza chwila zostaw”.
Młodzi panicze z Zułowa. Józef i Broniś (stoi)
I aż do tego upalnego lipcowego dnia wszystko zdaje się iść w dobrym kierunku. Ba! Jeszcze rano passa wydaje się nie tylko niezagrożona, ale sprzyjająca. Do Zułowa przyjedzie nowy kocioł parowy. Józef Wincenty umyślił sobie przerobić browar na drożdżownię. Kocioł dostarczono koleją do pobliskiej (oddalonej o kilkanaście kilometrów) stacji Podbrodzie. Ostatnią przeszkodą przed dostarczeniem kotła do Zułowa jest głęboki parów wypłukany przez Merę. Rzeka prawie wyschnięta – przeprawa nie będzie trudna, ale metalowy kocioł swoje waży. Do pomocy sprowadzono wszystkich fornali z dworu. Dzieci i kobiety zostają – trzeba przygotować posiłek dla zmęczonych mężczyzn. Rozlega się miarowe: „Raz… dwa… trzy…”. Ciężki kocioł przesuwa się po kilka centymetrów, trzeba podłożyć kolejny drąg. I jeszcze raz. Dalej. Gdy wtem ktoś spostrzega nad Zułowem gęsty czarny dym. „Gore!” – rozlega się wołanie. Józef Wincenty podnosi głowę. Chwilę tylko trwa w bezruchu.Rozdział 2
WILNO
1877–1885
„Żydzi ciągle do tatki przychodzą, oni pewnie zupełnie go opanują”, pisze w swoim dzienniku nastoletni już Broniś i ciągnie: „Żeby choć raz mama zaczęła gospodarzyć”4. Od przeprowadzki do Wilna mija siedem lat, a konsekwencje pożaru cały czas ciągną się za Piłsudskimi. Zbladło już wspomnienie dramatycznych chwil. Nie pamięta się nieznośnego strachu o los niespełna dwuletniej wówczas Mani, którą opiekunka porzuciła gdzieś w trawie blisko płonącego dworu, by ratować z ognia swoją pościel. Ani ulgi, gdy cała siódemka rodzeństwa stanęła przed rozgorączkowanym ze zmartwienia ojcem. Na to, by Zułów odbudować, wciąż brakuje pieniędzy, rodzina wraca do majątku tylko na wakacje i święta, a na co dzień gospodarzą w nim dzierżawcy. Życie toczy się w Wilnie. Pozostałości dawnego dostatku, zamiast pomagać, ciążą raczej, a i tak składają się – poza kilkoma bryczkami i końmi sprowadzonymi z Wilna, które przynoszą niewielkie dochody – głównie z długów.
Role w rodzinie z pozoru się nie zmieniły. Matka opiekuje się domem, ojciec planuje i robi interesa. Rodzą się kolejne dzieci. Jan, Ludwika, Kacper. Rytm rodzinnego życia wyznaczają teraz kłopoty finansowe, przeprowadzki z jednego mieszkania do drugiego, ciągłe zabiegi wokół zdrowia matki. I szkoła. No i dziewczyny. I Wilno.
Wilno w czasach Piłsudskich dalekie było od swojej największej świetności. Ale na chłopcach z Zułowa robiło wrażenie, choć wiedzieli, że to nie Piter, do którego kiedyś zabrał ich ojciec… Nad miastem dominuje wzgórze zamkowe z ruinami zamku Giedymina, wciśnięte w róg pomiędzy Wilię (Neris) i jej dopływ Wilejkę. Rozciąga się z niego piękny widok na miasto i gęsto zalesione okolice. U stóp wzgórza znajduje się wielka, jakby zaprojektowana do miasta innych rozmiarów, katedra. Jest chyba jedynym budynkiem w stylu klasycystycznym (klasycyzującym?) w Wilnie. O tym, że podziemia skrywają królewskie groby, jeszcze wtedy nikt nie wiedział. Szczątki Aleksandra Jagiellończyka i serce Władysława IV Wazy odkryto później. Obok nich leżą Barbara Radziwiłłówna i Elżbieta Habsburżanka. A jednak katedra jest materialnym dowodem minionej wielkości. Z rozległego placu Katedralnego prowadzi ulica Zamkowa na południe i, mijając uniwersytet, dochodzi ulicą Wielką do Ostrej Bramy. Na południowy zachód zaś rozciąga się nowsza część miasta wraz z reprezentacyjną Wielką Pohulanką, czyli ulubionym miejscem spacerów wilniuków. Dziś praktykowany raczej dla zdrowia, spacer w czasach przed telefonami i mediami społecznościowymi odgrywał wszystkie te role jednocześnie. Kto kogo spotkał, z kim chodził, komu się ukłonił. Kto do kogo zagadał, uśmiechnął się, zauważył, zaprosił na herbatę. Tak rodziły się i gasły młodzieńcze miłostki i przyjaźnie. Od południa miasto ograniczała linia kolejowa z Warszawy do Mińska, dopiero za nią znajduje się sławny cmentarz Na Rossie. Nie było chyba na kresach bardziej polskiego miasta. Trudno tu znaleźć uliczkę, w której nie da się natknąć na ślady Mickiewicza czy Słowackiego. Była to jednak zaledwie enklawa w etnicznej mozaice Litwy. Polacy, Litwini, Żydzi, Żmudzini, Tatarzy, Rosjanie, Białorusini, Karaimi, Niemcy wszyscy w większym lub mniejszym stopniu stłamszeni przez imperialne ambicje Rosji. Być może to właśnie w tym kalejdoskopie Ziuk dojrzał zapowiedź przyszłego sojuszu narodów, który przeciwstawi się niepohamowanym rosyjskim apetytom.
Gimnazjum, w którym od roku 1877 uczyli się chłopcy, mieściło się w gmachu Uniwersytetu Wileńskiego. Założona przez polskiego króla (i litewskiego wielkiego księcia) Stefana Batorego uczelnia swoją świetność przeżyła właściwie już pod rosyjskim zaborem – jako polski Cesarski Uniwersytet Wileński. Przed powstaniem listopadowym była najprężniejszą polską szkołą wyższą – zarówno pod względem naukowym, jak i poziomu rozwoju kultury i patriotyzmu. Najsławniejsi absolwenci to oczywiście Adam Mickiewicz i Juliusz Słowacki (obaj mieszkali zaledwie kilka kroków od budynków uniwersyteckich).
I to właśnie w tym na wskroś polskim gmachu młodzi Piłsudscy słyszeli: „_Wy zritje ruskij chleb, polzujetjes wsiemi prawami ruskowo grażdanina i nie chotitje gaworit’ po ruski_”. „Żrecie rosyjski chleb, cieszycie się prawami rosyjskiego obywatela, a nie chcecie mówić po rosyjsku”. Ziuk pisał po latach, że gimnazjum było dla niego katorgą. „Wołowej skóry by nie starczyło na opisanie bezustannych poniżających zaczepek ze strony nauczycieli, hańbienia wszystkiego, com przyzwyczaił się szanować i kochać”. I dodawał: „Bezsilna wściekłość dusiła mię nieraz, a wstyd, że muszę znosić w milczeniu deptanie mej godności i słuchać kłamliwych i pogardliwych słów o Polsce, Polakach i ich historii, palił mi policzki”. Nauka jednak szła mu dobrze, mimo że nie wkładał w nią wiele wysiłku. „Nigdy się nie uczyłem”5 – powiedział po latach pewnemu dziennikarzowi. Bronisław, który w starszych klasach gimnazjum prowadził dość skrupulatnie dziennik, nie wiedział, czy młodszego brata za to podziwiać, czy mu zazdrościć.
Dziennik Bronisława jest świetnym świadectwem z czasu dorastania braci Piłsudskich. Sam Bronisław, raczej wrażliwy i skory do autoanalizy, przedstawia się w nim w niezbyt korzystnym świetle, jest zły, że nie idzie mu dobrze w szkole, w przeciwieństwie do Józefa. Nadmiernie szczegółowa analiza notatek nastoletniego chłopca doprowadziła wielu historyków do całkowicie rozbieżnych wniosków na temat charakteru nastoletniego Ziuka. Jedni podkreślają jego egoizm, drudzy wychwalają silną osobowość, jednych drażni lenistwo przyszłego wodza, inni z kolei dostrzegają jego rzekomo wybitne zdolności. Jedni wolą widzieć narastający konflikt między braćmi: „tu idzie o wojnę między mną i Ziukiem, choć z cicha”, inni wolą podkreślać chwilę wspólnej beztroski: „nauczyłem Ziuka w 66 i graliśmy z nim cały dzień, zajadając się pączkami”, i braterskiej szczerości: „rozmawialiśmy o Zułowie, o Stefci, o Zosi i w ogóle o wszytkiem”6. Zależy, które zdanie z dziennika historyk wybierze. Bez tych zapisków rodzinne życie Piłsudskich byłoby dziś zupełną tajemnicą.
Nad braćmi, a może i nad całą rodziną, wisi poczucie bezsilności wobec kolejnych nieszczęść. Wiatr wieje w oczy. Tatko wyraźnie nie radzi sobie z interesami. Co jakiś czas, gdy zbliżają się bankowe terminy, zjawiają się u niego wspomniani Żydzi, a rodzina drży w strachu przed licytacją. Raz po raz Ziuk czy Broniś opuszczają lekcje, bo albo to nie ma majtek, albo butów, albo zimowe palta (przerabiane z jesiennych tam i nazad przez krawca) jeszcze niegotowe. Kłopoty finansowe doskwierały Piłsudskim, a nadziei na polepszenie sytuacji upatrywano w poprawie stanu zdrowia mamy. „Żeby mama była zdrowa, to poszłaby i zrobiła, co można, a teraz nic. Tak, nic. Tak wszystko się u nas robi i dlatego powoli giniemy, jak mnie się zdaje. Tatko zupełnie do takich rzeczy niestworzony, rozum ma prawdziwie mądrego człowieka, pisać mógłby, prawić cokolwiek także, gra prześlicznie, ciągle sam komponuje”7.
Tymczasem stan mamy wciąż się nie poprawia. Zdrowie na pewno nadszarpnęła podwójna ciąża. Maria przez osiemnaście lat urodziła dwanaścioro dzieci. Najmłodsze – bliźniaki Piotr i Teodora, nazwane tak po dziadkach ze strony ojca – wkrótce zmarły. Bronisław szuka nadziei w najmniejszym przejawie poprawy zdrowia mamy. Może będzie już lepiej? Może wkrótce nareszcie wyzdrowieje? W domu coraz częściej pojawia się Kadenacy – lekarz, który wkrótce zostanie mężem Zuli. Trudno się oprzeć wrażeniu, że to leczenie tylko objawowe. Maria w dzieciństwie przeszła gruźlicę kości i właśnie to schorzenie jest przyczyną jej kłopotów. Dziś leczy się tę chorobę antybiotykami, w dziewiętnastym wieku można ją było jedynie zaleczyć. W przypadku Marii zdaje się, że była konieczna jakaś interwencja chirurgiczna, może wycinanie powstałej z powodu choroby martwicy. Rana odnawia się, nie chce się goić. Rozwiązaniem są kąpiele, czyszczenie ropiejącej rany i opatrunki. Zabiegi przynoszą tylko chwilową ulgę.
Więcej czasu, a na pewno więcej uwagi niż szkole poświęcają bracia życiu towarzyskiemu: spacerom – jak inaczej spotkać kolegów, a w szczególności koleżanki? Wizytom i rewizytom – często w gronie rodzinnym, czasem także z tańcami i wyjściem do kościoła, gdzie można spotkać kogoś z szerszego kręgu znajomych. Także i na tym polu prym wiódł Ziuk. Bardziej przebojowy, asertywny, może trochę egoistyczny, miał talent do znajdowania się w centrum wydarzeń. Cieszył się też specjalnymi względami ciotki Stefci. To ona oraz jej młodsza imienniczka, zwana „Steferą” (która była obiektem westchnień obu braci), córka ciotki Hołowiny, pojawiają się niemal na każdej karcie dziennika. Specjalne względy Ziuka u cioci nie spotkały się z przychylnymi komentarzami Bronisia, którego nastrój pogarszał się wraz z potęgowaniem się kłopotów w szkole (nie przeszedł do kolejnej klasy, w przeciwieństwie do młodszego brata): „Z Ziuczkiem swoim pół dnia przepędza na łóżku albo u niego na kolanach. Wczoraj do 2 rozmawiała ciocia z nim, gdy położył się, najlepiej nazwać to nie rozmową, bo o niczym nie mówią, ale romansowaniem”.
Gdy po latach badaczka życiorysu Józefa Piłsudskiego Zofia Zawiszanka skonfrontowała z tymi zapisami Zulę, jej reakcję opisała następująco: „Pani Kadenacowa była przerażona, gdy się dowiedziała, że czytałam drażliwe ustępy z dziennika Bronisława Piłsudskiego tyczące «cioci Stefki». Widać było, że z tą całą kwestią nie umie zupełnie się pogodzić ani wyciągnąć takich wniosków, jakie by tu każdemu się nasuwały”8. Zawiszanka tych wniosków nie formułuje wprost i zachowuje ostrożność: „Może tu także tkwić jedno z tych nieporozumień, w które nieraz wprowadza historyka bezkrytyczne patrzenie na fakta oczyma pamiętnikarza”. Ale żeby nie pozostawić wątpliwości, o jakich wnioskach myślała Zawiszanka, swoją relację z rozmowy z panią Kadenacową kończy pochwałą fizycznej atrakcyjności ciotki Stefci i nie tak bardzo przecież jeszcze podeszłym wiekiem (Stefcia miała wówczas trzydzieści kilka lat).
Kółko samokształceniowe Spójnia. Od lewej Szwengruber, Busz, Józef Piłsudski, Bronisław Piłsudski
Współcześnie romans czy jakiekolwiek relacje o charakterze lub nawet tylko podtekście erotycznym pomiędzy szesnastoletnim chłopcem a niemal czterdziestoletnią „ciocią” nie tylko nie mieszczą się w ogólnie akceptowalnej obyczajowości, ale są też po prostu penalizowane. Nie brakuje jednak głosów poważnych badaczy, którzy wskazują, że w czasach młodości Piłsudskiego były to zjawiska nawet jeśli nie powszechne, to przynajmniej tolerowane. Broniś też nie reagował świętym oburzeniem, a sam, choć zaledwie rok starszy, nie ukrywał swojej o te bliskie relacje zazdrości. Był też w swoim pamiętnikarstwie na tyle szczery, żeby zanotować na przykład: „Dobierałem się do Pralinki służącej, ale już zaczęła wymawiać się i ucieka, więc rzuciłem, bo i tak wielkiej ochoty nie miałem”9.
Jeden jednak z wątków krótkiej relacji Zuli o ciotce Stefci i dorastających braciach Piłsudskich jest szczególnie ciekawy, bo i być może brzemienny w skutki. „Pomagała później gorąco młodzieży w planach i pracach konspiracyjnych – po aresztowaniu obu naszych chłopców miano jej to za złe, uważając, że to ona ich pchnęła na tę drogę”. Faktem jest, że mniej więcej w czasie, kiedy Bronisław zaczął pisać swój dziennik, chłopcy zaczynają angażować się w „tajną” działalność. W cudzysłowie nie dlatego, że nie musiała być skrywana przed zaborczymi oficjelami – wręcz przeciwnie: groziły za nią kary i inne represje. „Tajną”, bo przecież – mimo młodzieńczych rojeń (znamy je z późniejszych wspomnień) – tak naprawdę nie zamierzali „wyrzucać Moskali z Podbrodzia” (tymi słowami, jeszcze jako dziecko, formułował Ziuk swoje marzenie o niepodległości), ale raczej czytać książki, dyskutować, poznawać nowe idee. Uczyć się. Walka z zaborcą była na drugim planie. To, że jedno prowadzi do drugiego nadzwyczaj często, to inna sprawa.
Kółko, w którym uczestniczyli Piłsudscy, nosiło nazwę Spójnia. Nie wiadomo, kto był jego inicjatorem – być może koledzy z klasy: Przegaliński, Szwengruber, Busz, a może sami Piłsudscy. Czytano wszystko, co wpadło w ręce, a było choćby w najmniejszym stopniu burzycielskie, wywrotowe czy po prostu inne: Huxleya, Comte’a, Darwina. Planowano też serię odczytów, pierwszy z nich miał być górnolotnie zatytułowany: „Obowiązki młodzieży litewskiej”. Początkowo to starszy i rozsądniejszy z chłopców, Bronisław, odgrywał ważniejszą rolę w Spójni, potem – być może ze względu na brak promocji Bronisława do siódmej klasy – Józef. Ryzykiem związanym z „konspiracyjką” martwił się Bronisław, zapisując w dzienniku: „Nieostrożnie bardzo idzie nasze towarzystwo. Wszyscy uczniowie gimnazjum zdaje się wiedzą. Na naszym zebraniu będzie trzeba pomyśleć o środkach do usunięcia nadal takich pogłosek i nakazać wszystkim podwójną ostrożność, bo z racji tego można sobie życie zupełnie zwichnąć”.
Dlaczego w ogóle chłopcy się tym zajmowali? Odpowiedź znów przynosi dziennik Bronisia, w którym opisuje wyjście klasowe do cerkwi. Obecność była obowiązkowa i szczegółowo sprawdzana. Ba! Obowiązkowe było nawet całowanie krzyża. Pilnowało go trzech ustawionych z każdej strony nauczycieli. Bronisław był oburzony i na temat nastawienia kontrolujących zanotował: „z zapaleniem wypełniają swoje zadanie barbarzyńskie i zarazem ostatecznie głupie. Narodzie mongolsko-moskiewski! Mało takim działaniem wskórasz, a obudzisz tylko przeciwko sobie naród cały”10. W takiej sytuacji lektura _Ogniem i mieczem_ czy _Potopu_ – które właśnie wtedy zaczęły się ukazywać w odcinkach – była powiewem świeżości.
Maturzysta, 1885
Atmosfera w domu psuje się. Nie tylko dosłownie: „Śmierdzi nasza strona okropnie. Zinio rozlał urynał, muszą koniecznie kupić coś odświeżającego powietrze”11. Przez głowy mkną sprzeczne myśli. Nadzieje na wyzdrowienie matki, obawy przed tym, co się stanie, gdy jej zabraknie. Czy ojciec zdoła się nimi zaopiekować? Wszystkie młodzieńcze dylematy rozstrzygają się 1 września 1884 roku. Mama umiera. Maria Piłsudska ma czterdzieści dwa lata. Nie będzie już nawet o dzień starsza. Rozpacz jest ogromna.
Równocześnie milknie najważniejsze źródło o dzieciństwie Józefa – czyli dziennik jego brata. Sporadycznie będzie jeszcze do niego wracał, ale są to rzadkie wpisy, bez zachowania ciągłości, jakby odnaleziony po paru miesiącach zeszyt skłaniał do zanotowania w nim kilku słów. W roku 1885 losy braci pozornie się rozchodzą. Bronisław, żeby ukończyć gimnazjum, a pewnie i ulżyć domowemu budżetowi, przenosi się do krewnych do Petersburga, tam kończy ósmą klasę gimnazjum. Józef zdaje w Wilnie maturę i w sierpniu zostaje przyjęty na uniwersytet w Charkowie. Wydział medyczny.ŹRÓDŁA CYTATÓW
Źródła cytatów
1 Koniec epoki… Aleksander Hrynkiewicz, _Dziennik adiutanta Marszałka Józefa Piłsudskiego_, „Zeszyty Historyczne” 1988, z. 85, s. 132.
2 Dosyć mówiłem… Instytut Piłsudskiego w Londynie, Teczka 709/2/6.
3 My zginiem… Zofia Zawiszanka, _Świt wielkiego dnia: opowieść z dzieciństwa marszałka Piłsudskiego_, Warszawa 1938, s. 194.
4 Żydzi ciągle… Instytut Józefa Piłsudskiego w Ameryce, Archiwum Józefa Piłsudskiego, Teczka 701/1/13, maszynopis „Dziennika” Bronisława Piłsudskiego z lat 1882–1883 (dalej: DBP), s. 10 (numeracja stron maszynopisu).
5 _Wy żritje…_ DBP, s. 35; Wołowej skóry… Józef Piłsudski, _Pisma zbiorowe: wydanie prac dotychczas drukiem ogłoszonych_, Warszawa 1989 (dalej: PZJP), t. 2, s. 47.
6 tu idzie o… DBP, s. 42 nauczyłem Ziuka…, DBP, s. 9; rozmawialiśmy o Zułowie, DBP, s. 160.
7 Żeby mama była… DBP, s. 193.
8 Z Ziuczkiem swoim… DBP, s 237; Pani Kadenacowa była… Instytut Józefa Piłsudskiego w Ameryce, Archiwum Józefa Piłsudskiego, Teczka 701/1/12, relacja z rozmowy z Zofią Kadenacową.
9 Dobierałem się… DBP, s. 109.
10 Nieostrożnie bardzo… DBP, s. 235; z zapaleniem… DBP, s. 319–320.
11 Śmierdzi nasza... DBP, s. 346.