Piotr Jaroszewicz - ebook
Piotr Jaroszewicz - ebook
Piotr Jaroszewicz (1909–1992) zrobił błyskotliwą karierę w ludowym Wojsku Polskim a następnie w PRL. Pełnił wiele ważnych funkcji w rządzącej partii i strukturach państwa. Odegrał też znaczną rolę na arenie międzynarodowej jako ekspert w sprawach gospodarczych. W latach 1970–1980 jako bliski współpracownik Edwarda Gierka zajmował stanowisko szefa rządu. Po dojściu do władzy generała Jaruzelskiego został usunięty z PZPR. W stanie wojennym był internowany. W 1984 roku na mocy uchwały sejmu pociągnięty został do odpowiedzialności konstytucyjnej przed Trybunałem Stanu. Postępowanie jednak umorzono na mocy ustawy o amnestii. W 1992 został zamordowany wraz z żoną w ich domu w Aninie. Do dziś okoliczności ich śmierci owiane są tajemnicą. Te znane fakty, jak i te mniej znane, np. pobyt na zesłaniu za kręgiem polarnym, przedstawia jego syn Andrzej Jaroszewicz, w rozmowie z Alicją Grzybowską.
„Historia taty od lat jest przywoływana głównie z powodu okoliczności zabójstwa. Tymczasem jego życiorys to bardzo dziwna opowieść – pełno w niej wzlotów i upadków, spektakularnych wydarzeń i zwykłych, codziennych sytuacji, brakuje za to morału i happy endu. Nie dotyczy to zresztą tylko ojca. Cała moja rodzina doświadczyła pełni życia w dwudziestym wieku, z jego najpiękniejszymi i najstraszniejszymi wydarzeniami włącznie. Świat wydawał się wtedy gigantycznym kalejdoskopem, nikt nie wiedział, kto nim obraca, ani jaki widok za chwilę zastanie przed sobą” (Andrzej Jaroszewicz).
Kategoria: | Historia |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 978-83-11-17179-4 |
Rozmiar pliku: | 2,1 MB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
Twój tata jest człowiekiem, o którym wiele się mówi z powodu okoliczności jego śmierci. Powstają przeróżne teorie spiskowe, ludzie spekulują. Mało się za to mówi o jego życiu. Tak, jakby nie było w nim nic wartego uwagi. W najnowszym filmie poświęconym Edwardowi Gierkowi Twój tata dostał rolę cienia pierwszego sekretarza, bez prawdziwego imienia, nazwiska, bez prawdziwego charakteru. Zastanawiam się, dlaczego człowiek o tak ciekawym życiorysie zaginął gdzieś pomiędzy kartami historii.
To prawda, historia taty od lat jest przywoływana głównie z powodu okoliczności jego zabójstwa. Tymczasem jego życiorys to bardzo dziwna opowieść – pełno w niej wzlotów i upadków, spektakularnych wydarzeń i zwykłych, codziennych sytuacji, brakuje za to morału i happy endu.
Nie dotyczy to zresztą tylko ojca. Cała moja rodzina doświadczyła pełni życia w dwudziestym wieku, z jego najpiękniejszymi i najstraszniejszymi wydarzeniami włącznie. Świat wydawał się wtedy gigantycznym kalejdoskopem, nikt nie wiedział, kto nim obraca ani jaki widok za chwilę zastanie przed sobą.
Historia Twojej rodziny obfituje w wydarzenia dramatyczne.
Tak, ale też w takie, które można określić jako piękne. Nastało kolejne tysiąclecie. O ludziach, którzy odeszli, powoli już się zapomina. Chcę wyciągnąć różne postacie na karty historii, pokazać ich takimi, jakimi byli w rzeczywistości. Dotyczy to zwłaszcza mojego ojca. Nie chcę, żeby ludzie patrzyli na niego tylko przez pryzmat tragicznej śmierci. Zamiast tego wolę dać czytelnikowi możliwość spojrzenia na niego jako człowieka, który żył w prawdziwym świecie.RODZINA
Zaczniemy od rodziny?
Moi przodkowie żyli w zaborze rosyjskim, na terenie późniejszego województwa nowogródzkiego. Babcia nazywała te tereny mickiewiczowskimi.
Powiesz o niej coś więcej?
Była córką Karola Horoszewicza. Jej rodzina mieszkała w Nieświeżu, miała dość bliskie relacje z rodem Radziwiłłów. Mój pradziadek zajmował się obsługą techniczną pałacu, z zamiłowania parał się też obróbką metalu. Miał awanturniczy charakter, który chyba częściowo po nim odziedziczyłem – w wieku szesnastu lat wraz z księciem wziął udział w powstaniu styczniowym. Daleko nie dotarli, bo od razu po przekroczeniu linii Bugu wpadli w zasadzkę. Obaj zostali wówczas zesłani na Syberię, w okolice Irkucka.
Polemizowałabym z tym, że daleko nie dotarli, choć zapewne nie o ten kierunek im chodziło. Jak się zakończyła ta historia?
Po kilku latach zostali wykupieni przez rodzinę księcia. Dziadek wrócił do Nieświeża. Po latach urodziła mu się córka Ludmiła, moja późniejsza babcia.
Czy coś wiadomo o jej matce?
Nie, nie udało nam się ustalić nawet imienia. Babcia była jedynym dzieckiem swoich rodziców, bardzo inteligentnym, zdolnym, mocno związanym ze swoim ojcem. Ukończyła szkołę, została nauczycielką. Marzyła o kontynuowaniu edukacji na studiach, na to jednak jej tata się nie zgodził.
Dlaczego?
Ponieważ były to czasy zaborów, dostępne szkoły wyższe były rosyjskie, a pradziadek kilka lat spędził na Syberii. Może były zresztą i inne powody, próbowałem wielokrotnie znaleźć więcej informacji o rodzinie w tamtych czasach, ale w poznanych relacjach pełno jest mitów i niedomówień. Wszyscy, którzy mogliby rozjaśnić sytuację, już nie żyją, więc pewnych rzeczy nie da się ustalić.
Rozwiniesz temat mitów? Najbardziej znany jest ten, że ojciec miał być synem prawosławnego duchownego.
To akurat niemożliwe, moi przodkowie lubili się fotografować, dokładnie widać więc rodzinne podobieństwo. Do tego z pokolenia na pokolenie wszyscy potomkowie w linii męskiej dziedziczyli bardzo wysoki jak na tamte lata wzrost. W prawie każdym micie jest jednak jakieś źdźbło prawdy, doszukałem się informacji, że w tej rodzinie było po prostu bardzo dużo duchownych, zarówno katolickich, jak i prawosławnych.
Ojciec nie opowiadał o swoim dzieciństwie, czasami mówiła o nim babcia. Wspominała kiedyś, że podczas pierwszej wojny światowej tata przeprawiał się przez rzekę do żołnierzy i przynosił od nich kartofle. To piękna historia, tylko że podczas rozpoczęcia wojny Piotr Jaroszewicz miał pięć lat. Pod koniec – dziewięć. Zastanawiam się więc, czy takie wydarzenia rzeczywiście miały miejsce.
Inną historię z życia ojca przytoczył Bohdan Roliński w książce _Za co ich zabili?_ Napisał w niej, że ojciec jako dziecko wybrał się z kolegą nad wodę. Rozmawiali tam o swoich wyobrażeniach przyszłości. W pewnym momencie kolega przepowiedział mu, że tata będzie długo żył, ale zostanie brutalnie zamordowany. Podobno do ojca wielokrotnie powracał temat tej przepowiedni, ale ja się o tym dowiedziałem dopiero z książki Rolińskiego. Nikt wcześniej w domu takich tematów nie poruszał.
Rzeczywiście, wspomnienie Twojego taty koncentrują się głównie na dorosłym życiu.
Mam wrażenie, że w pięknej scenerii Nieświeża i jego okolic rozgrywały się mało radosne wydarzenia, do których nikt już po latach nie chciał wracać. Dziadek ze strony ojca Piotra Jaroszewicza, Wincenty, był hazardzistą, który zastawił cały swój majątek z powodu nałogowej gry w karty. Przeniósł się wtedy do Nieświeża, imał się różnych prac, jednocześnie procesując się o zwrot czterdziestohektarowego gospodarstwa. Sąd nie podzielił jednak jego racji, proces zakończył się przegraną. Sam Wincenty nie doczekał wyroku.
Tymczasem w 1916 roku zmarł Karol Horoszewicz, ojciec mojej babci. Zapoczątkowało to wyraźnie trudniejszy okres w historii rodziny. Nieco później Ludmiła i Konstanty Jaroszewicz, mój dziadek ze strony ojca, opuścili ziemie, na której ich rodziny mieszkały od pokoleń.
Może było to związane z pracą? Oboje byli przecież nauczycielami.
Trudno mi jednoznacznie odpowiedzieć, zwłaszcza że nie znamy dokładnej daty tej wyprowadzki. Wiem tylko, że po śmierci Karola wyraźnie słabną więzi rodziny z Nieświeżem. W 1918 roku Konstanty nie mógł znaleźć pracy, warunki życia stały się tragiczne, dziadkowie nie byli w stanie utrzymać czwórki dzieci. Dwie starsze siostry Piotra, Maria i Elżbieta, zostały wtedy wysłane do krewnych Konstantego, mieszkających w rejonie Mozyrza. Natomiast ich rodzice oraz dwójka najmłodszych dzieci, Piotr i Teofania, trafili finalnie do Bereżnego. Konstanty podjął tam pracę na stanowisku kierownika szkoły.
Ale kierownikiem został dopiero w 1933 roku, co więc działo się w latach 1918–1933?
Nie wiem. Wydaje mi się, że tułali się od szkoły do szkoły. Ojciec i ciocia kończyli seminarium nauczycielskie w Prużanach, to niedaleko Bereżnego. Musieli więc przemieścić się w te okolice długo przed 1933 rokiem.
Z jakichś przyczyn Konstanty i Ludmiła nie zdecydowali się od razu sprowadzić starszych córek do domu. W roku 1921 w traktacie ryskim ustalono granicę pomiędzy Polską a ZSRR. Piotr i Tenia z rodzicami pozostali po polskiej stronie. Maria i Liza ze swoimi opiekunami – po radzieckiej. Wówczas zniknęła możliwość powrotu dziewczynek.
Dwójka młodszych dzieci uczyła się w Prużanach. Tenia została nauczycielką we wsi na Polesiu. Ojciec dostał przydział w szkole w powiecie garwolińskim na Mazowszu. Kontynuował też naukę, najpierw podczas Wyższego Kursu Nauczycielskiego w Warszawie, później na wydziale pedagogicznym Wszechnicy Polskiej.
Twój tata urodził się 8 października 1909 roku, a my rozmawiamy już o latach trzydziestych. Opowiedz coś więcej o jego dzieciństwie, młodości, zainteresowaniach.
Nie będzie łatwo, bo ojciec bardzo mało opowiadał o sobie. Był dość zamkniętym w sobie człowiekiem. Bardzo często o pewnych rzeczach dowiadywałem się nie bezpośrednio od niego, ale od babci, kuzynki Elżbiety czy znajomych ojca z dawnych lat. Na przykład od Stanisława Cabaja, z którym tata uczęszczał do gimnazjum w Prużanach, dowiedziałem się, że ojciec tę szkołę ukończył z wynikiem celującym, a to nie była ocena powszechnie przyznawana w tamtych czasach.
Z Anina zabrałem pracę, którą ojciec napisał jako student pedagogiki. To kilkudziesięciostronicowa rozprawka na temat gospodarki Królestwa Polskiego. Całość jest wykaligrafowana, bez skreśleń i poprawek. Trudno mi ocenić jej wartość merytoryczną, ale już sama objętość nadawała jej charakter pracy magisterskiej czy doktorskiej. Ojciec napisał ją na koniec pierwszego roku, a może jeszcze podczas kursu nauczycielskiego. Od wczesnych lat interesował się gospodarką, widocznie miał ochotę zebrać te informacje i stworzyć tę rozprawkę dla siebie, z pełną świadomością, że będzie musiał w przyszłości napisać przynajmniej jeszcze jedną pracę, by zaliczyć studia.
Do wszystkiego zresztą podchodził w podobny sposób. Kiedy zainteresował się zbieraniem znaczków, w krótkim czasie miał naprawdę sporą kolekcję, rozmieszczoną w idealnym porządku w odpowiednio dobranych klaserach. Nabył też wtedy dostateczną wiedzę, żeby móc spokojnie zabierać głos podczas spotkań filatelistów. Nie mówię tu o takich wystąpieniach prominenta „uświetniających” jakieś wydarzenie. Jeżeli ojciec się czymś zainteresował, to wyszukiwał informacje, czytał tak dużo, że nabywał wiedzę praktycznie ekspercką, pozwalającą dyskutować ze specjalistami.
Po jakimś czasie zainteresowanie filatelistyką ustąpiło numizmatyce. To było już w latach, kiedy był wicepremierem i później premierem. Z powodu niedostatku czasu nie mógł kontaktować się z innymi kolekcjonerami osobiście, zazwyczaj korzystał więc z pośrednictwa jednej z jego sekretarek, Teresy Rymszy. W tej dziedzinie posiadł również ogromną wiedzę na temat banknotów polskich, których kolekcjonowaniem się zajął.
Kiedy znajdował na to czas? Był przecież bardzo aktywnym zawodowo człowiekiem.
Najczęściej nocami, a w dzień wtedy, gdy udało mu się wygospodarować jakąś wolną chwilę. Był bardzo zorganizowany. Kiedy byłem już dorosły i przyjeżdżałem do domu rodzinnego, mogłem dokładnie przewidywać, o której godzinie ojciec będzie jadł śniadanie, a o której wyjdzie z domu. Można było sobie według jego rozkładu dnia regulować zegarek.
Tata bardzo cenił porządek. Należał do tych ludzi, którzy doskonale wiedzą, gdzie leży jaki dokument. Nie lubił bałaganu, u niego w pokoju zawsze wszystko było idealnie poukładane. Próbował mnie chyba nauczyć takiego podejścia do życia, bo kiedy byłem dzieckiem, zdarzyło mu się mnie budzić w środku nocy, kiedy wracał do domu i prosić, żebym poukładał zabawki czy swoje ubrania.
Trochę niepokojąco to brzmi.
Ale w tym nigdy nie było straszenia czy grożenia. Była to po prostu prośba, żebym posprzątał, a że ojciec wracał do domu w bardzo późnych porach, to często po prostu już od dawna spałem. Czasem zresztą dla odmiany nie spałem i czekałem na niego i wtedy od razu wysyłał mnie do łóżka, bo było późno. On był po prostu bardzo przywiązany do porządku, harmonogramu i nie lubił odstępstw.
Jeżeli chodzi o zainteresowania, to bardzo też lubił ogród i wszelkie w nim prace. W Aninie ogród był naprawdę ogromny, podzielony na strefy i zawsze bardzo zadbany, regularnie pielony i ze skoszonym trawnikiem. Gdy ojciec był już na emeryturze, potrafił spędzać całe dnie, pielęgnując ogród. Nie lubił zaś, kiedy się zakłócało w jakiś sposób naturalny cykl wegetacji, czyli na przykład kiedy ktoś za wcześnie pozrywał brzoskwinie, nie w pełni dojrzałe.
Pamiętam, że kiedyś byliśmy u kolegi, który miał u siebie nieskoszony trawnik. Tata powiedział, że go skosi. Przywieźliśmy kosiarkę, złożył ją tam i zajął się w odpowiedni sposób trawnikiem.
A czego nie lubił?
Zapachów kuchni. Absolutnie ich nie znosił. Gotowano, kiedy ojca nie było w domu. Umiał natomiast robić różnego rodzaju nalewki smakowe, według jakichś starych receptur, mimo iż sam prawie w ogóle nie pił alkoholu.
Ojciec nie był też bardzo towarzyskim człowiekiem. Miał swoich znajomych z czasów szkoły i wojska, czasem też bywała u nas dalsza rodzina czy współpracownicy taty, ale dom był zdecydowanie miejscem dla najbliższych, a nie przyjmowania gości.OKSANA
Wiemy już trochę o Twoich krewnych ze strony ojca, powiedz coś więcej o rodzinie Twojej mamy.
Dziadkowie ze strony mamy mieszkali w Galicji, czyli w dawnym zaborze austro-węgierskim. Nazywali się Stefania i Grzegorz Stefurak. Dziadek studiował weterynarię w Wiedniu, później rodzina osiedliła się w miejscowości Sopów, kilka kilometrów od Kołomyi. Tam przyszły na świat ich córki, moja mama Oksana i jej młodsza siostra Orysia.
Osiedlili się w wyjątkowo pięknej okolicy!
Tak, to przedgórze Karpat, przepływa przez nie kamienistym korytem bardzo wartka rzeka Prut. Jest tam ciepło, lata są niezwykle słoneczne. To miejsce jest jak scenografia filmu pokazującego pełnię lata w Europie. Mama chodziła tam do podstawówki, potem do gimnazjum. Później jej ojcu zaproponowano pracę w charakterze nauczyciela w szkole rolniczej w Miętnem na Mazowszu, w okolicach Garwolina.
Oznaczało to oczywiście wyprowadzkę z tych pięknych okolic, pozwoliło mamie jednak uczestniczyć w kursie nauczycielskim w Warszawie. Tam poznała mojego tatę. Okazało się, że mieszkają kilka kilometrów od siebie, zaczęli się spotykać w 1935 roku.
Kiedy rozmawiałam z ludźmi z okolic, gdzie mieszkała Twoja mama, usłyszałam, że była piękna jak laleczka i że wielu chłopców się w niej podkochiwało.
Mama była bardzo filigranowa, około trzydziestu centymetrów niższa od ojca, który miał 182 centymetry wzrostu. Miała naturalnie czarne, kręcone włosy, ciemnobrązowe oczy. Moja babcia mówiła czasem, że jest „kobietą w miniaturze”.
Kiedy patrzę na jej zdjęcia, przypomina mi disneyowską Królewnę Śnieżkę. Po dwóch latach znajomości Twoi rodzice zdecydowali się pobrać. Zastanawia mnie miejsce, w którym wzięli ślub, czyli warszawska katedra.
Do końca drugiej wojny światowej na ziemiach polskich nie było możliwości zawarcia ślubu cywilnego. Można było wziąć tylko wyznaniowy, tej religii, do której było się odgórnie przypisanym. Skoro musiał to być ślub rzymskokatolicki, to dlaczego nie zrobić go z całą pompą, w katedrze? Także na grobie mojej siostry zmarłej przed wojną jest krzyż, nie było po prostu alternatywy. Po wojnie ten obowiązek zniknął, tak więc ani mnie, już w 1946 roku, nie ochrzczono, ani mama, babcia czy tata nie musieli mieć katolickiego pogrzebu.
Wróćmy jeszcze do 1937 roku. Gdzie Twoi rodzice zamieszkali po ślubie?
W Pilawie. Wynajęli tam mieszkanie, urządzili je. Tata kiedyś pokazywał mi dom, w którym mieszkali. W pierwszych dniach 1939 roku urodziła im się córka, Karyna. Niestety, przeżyła tylko kilka dni. Pochowano ją na cmentarzu w Trąbkach, do dziś jej grobem opiekuje się mieszkająca tam pani.
Z tą ciążą od początku były problemy, Twoja mama w jej trakcie bardzo źle się czuła, zakończyło się to przedwczesnym porodem dziecka, które w tamtych czasach nie miało szansy przeżyć. W notesie twojego taty znalazłam informację, że miał on grupę krwi 0 Rh+. Ty masz B Rh- i musiałeś ją odziedziczyć po mamie. Czyli zaistniał konflikt serologiczny. On jest zwykle groźny przy drugim i kolejnych dzieciach. Jak wiemy, żadnych problemów później nie było, ani kiedy była w ciąży z kolejnym dzieckiem, ani potem z Tobą. U Ciebie zresztą ryzyko komplikacji było mniejsze, bo odziedziczyłeś grupę krwi po mamie. Z Twoją siostrą Aliną mogło być podobnie, jeśli miała Rh– nic się nie miało prawa wydarzyć. Karusia jako pierwsze dziecko powinna być niezagrożona, ale wystarczyło, żeby Twoja mama wcześniej poroniła bardzo wczesną ciążę, o której nawet nie wiedziała, a wtedy konflikt mógłby się ujawnić. Twoja siostra urodziła się półtora roku po ślubie Twoich rodziców. Spekuluję tu oczywiście, ale gdyby zdobycze współczesnej medycyny były dostępne w tamtych czasach, miałbyś pewnie dwie starsze siostry.
Rodzice bardzo przeżyli śmierć tego dziecka. Tata w Święto Zmarłych pojawiał się regularnie przy jej grobie z kwiatami, składał je również na położonym na tym samym cmentarzu grobie rodziców mamy. Nie mówił natomiast zbyt wiele na te tematy, czułem, że to dla niego ciemne miejsce, w które nie chce się zagłębiać.
Jaki charakter miała Twoja mama?
Kochała słońce, morze i książki. Jedno z moich pierwszych wspomnień z dzieciństwa wygląda tak, że tata już wyszedł do pracy, a mama coś czyta w łóżku. Przed wojną była świetną nauczycielką, dzieci w szkole ją kochały. W armii ukończyła kurs oficerski, zakończyła służbę w stopniu porucznika. Była też ranna w jakimś wypadku komunikacyjnym, przez mgłę pamiętam jakąś opowieść o wypadku ciężarówki.
Mama zmarła przed moimi szóstymi urodzinami, nie pamiętam więc, o czym rozmawialiśmy, zapamiętałem bardziej jej tembr głosu, jakieś obrazy zapisane na zasadzie stop klatki.
Kiedy miałem dwanaście lat, ciocia Orysia zabrała mnie i dwie swoje córki w rodzinne strony. Ukraina była wtedy częścią ZSRR. Najpierw jechaliśmy pociągiem do Lwowa, potem autobusem przez miasto Stryj aż do Kołomyi i Sopowa. Szukałem wtedy jakichś śladów mamy. Na strychu domu siostry mojego dziadka znalazłem jeszcze tabliczkę z napisem po polsku „Szkoła podstawowa w Sopowie”.WOJNA
Początek drugiej wojny światowej zastał twoich rodziców w Pilawie?
Kilka dni wcześniej wrócili ze swoich ostatnich przedwojennych wakacji na Huculszczyźnie. 1 września tradycyjnie powinien rozpocząć się rok szkolny, jednak ze względu na świadomość zbliżającej się wojny przełożono go do odwołania. Część nauczycieli została powołana do wojska, ci, którzy pozostali na miejscu, starali się zabezpieczyć szkolne mienie, ponieważ budynek szkoły został przekazany na cele obronne.
Jakie nastroje panowały wśród mieszkańców?
Optymizm i chaos. Część ludzi w ogóle nie wierzyła w możliwość wybuchu wojny, część wierzyła w siłę polskiej armii oraz sojusze z Francją i Anglią, spodziewała się wobec tego szybkiego i spektakularnego zwycięstwa. Ci, którzy pracowali w punktach mobilizacyjnych czy na kolei, mówili natomiast o ogromnym rozgardiaszu, bałaganie – pustych, bezcelowo gdzieś jeżdżących składach.
Twój tata nie dostał wtedy powołanie do wojska?
Nie. Natomiast u zatrzymanego w Łodzi Niemca, który pochodził z Pilawy, znaleziono dwie listy. Jedna zawierała spis żydowskich rodzin zamieszkujących te okolice, druga zaś wykaz mieszkańców, którzy mieli na swym koncie publiczne antyhitlerowskie wypowiedzi. Na tej drugiej liście znalazło się nazwisko ojca.
Przełom sierpnia i września dwukrotnie przyniósł dramatyczne wydarzenia w życiu Twojego taty. W 1992 roku nad ranem został zamordowany. W 1939 roku rozpoczęła się druga wojna światowa, która zapoczątkowała w jego życiu ogromne zmiany.
Tego dnia w powiecie garwolińskim niewiele się jeszcze działo. Na chwilę tylko na niebie pojawiły się niemieckie samoloty, poleciały jednak dalej, na wschód. Do pomocy zgłosiła się zaś spora grupa okolicznej młodzieży. Chcieli walczyć, ratować rannych, pomagać. Ojciec zadzwonił w tej sprawie do Garwolina, przyjęto zgłoszenie, podziękowano im i kazano czekać. Wobec tego Pilawa postanowiła zorganizować się sama. Rozdzielono książki ze szkolnej biblioteki, pochowano rekwizyty kółka teatralnego, wszystkie cenne rzeczy umieszczono w piwnicach. Wieczorem znów przeleciały nad miasteczkiem niemieckie samoloty, być może te same, co rano, wracały na zachód.
Pilawa była jednak ważnym węzłem kolejowym, nie została więc na długo oszczędzona. 3 września zbombardowano stację kolejową, kilka osób zginęło. Ranna w ramię została wtedy moja mama; rodzice pojechali na tę stację, ponieważ dzień później tata miał mieć egzamin na studiach.
Uniwersytety jeszcze działały?
Właściwie już nie, ale jeden z profesorów Wszechnicy Polskiej został jeszcze w Warszawie i czekał na studentów, ponieważ wcześniej wyznaczył im na ten dzień termin egzaminu. Dotarło ich trzech z dwunastu, wszyscy zdali. Trudno tu zresztą mówić o egzaminie, rozmawiali o wojnie, o sytuacji Polski, którą profesor określił jako beznadziejną. Kilkakrotnie słychać było bombardowania. Około północy ojciec wrócił do Pilawy.
Front zbliżał się już do granic powiatu, z powietrza zbombardowano Garwolin. Moja babcia nadal mieszkała wtedy w Bereżnem, czterysta kilometrów na wschód od Warszawy, tuż pod granicą z ZSRR. Wyjazd tam wydawał się wtedy rodzicom lepszą alternatywą niż pozostawanie tak blisko stolicy, której zdobycie było priorytetem Niemców. W najgorszym wypadku planowali przekroczyć granicę i ubiegać się o azyl w Związku Radzieckim.
Nigdy jednak tej granicy nie przekroczyli.
Nie, to ona przewaliła się nad nimi i tysiącami innych Polaków 17 września. W pierwszych dniach wojny nikt jednak nie zakładał takiego scenariusza. Rodzice większość swoich rzeczy zostawili u dziadków ze strony mamy w Miętnem, sami zaś spakowali się w dwie małe walizki i plecak i nocą 10 września wyruszyli rowerami na wschód.
Nie była to łatwa przeprawa, przechodząc przez most nad Bugiem omal nie stracili roweru mamy. Trasą tą przemieszczały się wtedy tłumy uciekinierów, ale również i oddziały polskiego wojska. Większość ludzi była właśnie na rowerach, które strasznie tamowały ruch, na czas przejazdu jednostki kazano je więc przytrzymać za barierą mostu. Mama była niska i drobna, nie było szansy, że długo utrzyma pojazd tak dociążony walizką. W końcu pozwolono jej wciągnąć rower z powrotem na most.
Kolejna niespodzianka czekała rodziców w Kobryniu, gdzie prawie wzięto ich za szpiegów.
Rozwiniesz tę historię?
Na obrzeżach miejscowości postawiono posterunek. Tą drogą uciekały tłumy uchodźców, bano się, że wśród nich mogą się kryć dywersanci, dlatego legitymowano ludzi, pytano, dokąd jadą, czy znają kogoś z tych okolic i tak dalej. Większość legitymowanych odpowiadało krótko i zwięźle, niektórzy znali jakąś okoliczną rodzinę, inni nigdy w tych stronach nie byli i nikogo nie kojarzyli.
Mój tata miał natomiast dobrą pamięć do szczegółów, więc jak się go zapytali, czy kogoś z Kobrynia zna, to ich zasypał informacjami. Znał Sadurskich, byli aptekarzami. Ich córka Aniela była jego nauczycielką w preparandzie nauczycielskiej w Żabczycach. Znał też Karpińskich. Ich syn był taty kolegą z Seminarium Nauczycielskiego w Prużanie. Dzięki tej liczbie szczegółów natychmiast ich wzięto za szpiegów i zatrzymano do dalszej weryfikacji.
Ta sama pamięć do szczegółów pomogła im jednak wydostać się z przykrej sytuacji. Oficer, który miał się dalej zajmować ich weryfikacją, pochodził z Nieświeża. Widząc więc w dokumentach taty miejsce urodzenia, zapytał go o kilka szczegółów dotyczących Karola Horoszewicza i jego domu. Tata mu oczywiście powiedział, że jego dziadek ze strony matki był kowalem i ślusarzem u Radziwiłłów, mieszkał na ulicy prowadzącej z Horodziei do centrum Nieświeża, na rogu skręcającej do zamku, i że przed jego domem rosła olbrzymia stara lipa.
To znów niepokojąco szczegółowa odpowiedź na pytanie.
Na szczęście tamten człowiek znał rodzinę ojca, okazało się, że są nawet dalekimi krewnymi. Niebezpieczeństwo aresztowania zostało zażegnane i wkrótce rodzice mogli ruszyć dalej. Kolejnej nocy mama powiedziała ojcu, że jest w ciąży. Nie chciała mu o tym mówić przed wyjazdem z Pilawy. Jego nazwisko pojawiło się wcześniej na liście ludzi krytycznie się wypowiadających na temat Hitlera, wiadomo było, że jeśli wkroczą Niemcy, to na pewno natychmiast zostanie aresztowany. Jedynym wyjściem była więc dla niego ewakuacja na wschód. Mamy na żadnej liście nie było, za to pierwsze dziecko urodziła kilka miesięcy przed czasem – nie chciała, żeby wszyscy zaczęli ją wobec tego namawiać do pozostania w domu jej rodziców. W tej ciąży czuła się dobrze, podróż też niezbyt ja męczyła, z optymizmem patrzyła w przyszłość.
Sytuacja Polski wyglądała natomiast coraz gorzej. Im bliżej granicy z ZSRR byli rodzice, tym więcej mówiono o planowanym wejściu na te tereny wojsk radzieckich. W Pińsku rozrzucano nawet ulotki wzywające do walki z polską faszystowską okupacją zachodniej Białorusi.
Brzmi to dziwnie znajomo, tak, jakby obecnie ktoś sięgnął do propagandy tamtego okresu.
Nagle też na drogach pojawili się uchodźcy przemieszczający się w przeciwnym kierunku, wolący się znaleźć pod okupacją niemiecką niż radziecką. Rodzice jednak nie zamierzali zawracać, 16 września wieczorem dotarli do domu babci w Bereżnem. Nad miasteczkiem zobaczyli inny samolot, tym razem radziecki, lecący na zachód. Dzień później Armia Czerwona przekroczyła polską granicę i kilometr po kilometrze zaczęła się przesuwać w głąb kraju. Do Bereżnego dotarła 21 września. Ojca wezwano na przesłuchanie, kazano mu napisać życiorys, pytano o babcię. Następnego dnia powołano go na kierownika budowy szkoły.
8 października 1939 roku, w dniu swoich trzydziestych urodzin, tata został mianowany dyrektorem szkoły średniej w Bereżnem. Mama również podjęła tam pracę w zawodzie.ZESŁANIE
Latem 1940 roku rozpoczął się całkowicie nowy etap w historii Twojej rodziny.
Tak. Do 29 czerwca 1940 roku moi rodzice byli po prostu dwójką nauczycieli z małym dzieckiem. Wojna i ucieczka z Pilawy oczywiście bardzo wiele zmieniły w ich życiu, niemniej jednak nadal mieli marzenia, plany na przyszłość, ambicje związane z wyuczonym zawodem…
Życie zaczęło jednak wtedy pisać zupełnie nową historię, a los dwójki nieznanych wtedy prawie nikomu ludzi zaczął się niebezpiecznie plątać w nici historii, która znalazła się później na kartach książek i podręczników.
Powróćmy jednak do 29 czerwca. O czwartej nad ranem pod dom babci podjechali funkcjonariusze NKWD i oznajmili, że tata, mama i moja trzymiesięczna siostrzyczka Alina zostają aresztowani jako wrogowie ludu. Nie było żadnego śledztwa, procesu, aresztowanie równało się od razu skazaniu na zesłanie. Pozwolono im spakować maksymalnie stukilogramowy bagaż, w którym żadna rzecz nie mogła powtórzyć się więcej niż trzy razy (co oznaczało możliwość wzięcia maksymalnie trzech ręczników, trzech prześcieradeł itd.). Kazano zapakować wszystko w worki, zakazano zabierania jakiejkolwiek walizki czy plecaka. Nie pozwolono też wziąć rowerów, zgodzono się natomiast na wózek niemowlęcy. Zakazane zostały także ruble i jakiekolwiek dokumenty potwierdzające tożsamość. Całą trójkę z bagażami wsadzono na wóz drabiniasty i przewieziono z Bereżnego na stację kolejową w Horyniu.
Czekały tam wagony towarowe, w jednym z nich umieszczono moich rodziców i siostrę. Mieli nieco szczęścia w nieszczęściu; jako, że byli pierwszymi pasażerami, zdążyli dla siebie wybrać miejsca na górnej półce pociągu. Ci, którzy wsiadali jako ostatni, spali na podłodze. Kolejnej nocy babci i cioci Teni udało się dostać na stację. Nie pozwolono im wprawdzie podejść do pociągu, udało im się jednak przekazać przez kogoś pakunek z ukrytymi dokumentami, pieniędzmi, rodzinnymi fotografiami na drogę oraz mlekiem dla niemowląt. Rodzice przez okienko wagonu pokazali im śpiącą Alinę, w rodzinie nazywaną Skrzeczką.
Całej trójce udało się przetrwać miesięczną podróż na północ. Ktoś podarował im kawałek ceraty, z której udało się uszyć coś w rodzaju prowizorycznej wanienki dla dziecka. Podczas postojów rozdawano ciepłą wodę, w której w miarę możliwości kąpali córeczkę. Tata mówił później, że Skrzeczka przetrwała pierwszy wydany na nią wyrok śmierci. Była chyba najmłodszym dzieckiem w tym transporcie i jednym z nielicznych, które go przeżyły.
Po długiej podróży koleją zostali łodziami przetransportowani do obozu o nazwie Wasilewo, położonym na wzgórzu nad rzeką Uftiugą, na ziemi archangielskiej, blisko granicy kraju Komi. Spróbowałam znaleźć to miejsce na współczesnych mapach dostępnych w internecie. Znalazłam dwie rzeki o nazwie Uftyuga, jedną w obwodzie wołgogradzkim, drugą właśnie w archangielskim. Po przybliżeniu tej drugiej na mapie widać małą rzeczkę, dopływ Dwiny położony stosunkowo blisko obwodu Komi. Znaleźliśmy naszą rzekę! Najbliższym dużym miastem, z którego przyjeżdżali pracownicy NKWD, był Krasnoborsk. To miasto leży już nad rzeką Dwiną. Według relacji Twojego taty do tego miejsca płynęło się około stu kilometrów tratwą. Wydaje mi się, że obóz musiał leżeć daleko w dole rzeki, gdzieś między współczesnymi miejscowościami Kulikowo i Komarowo. Niestety, nie jestem w stanie ustalić, co obecnie znajduje się dokładnie w tym miejscu.
W 1940 roku warunki tam były naprawdę ciężkie. Na wzgórzu stało kilka baraków z pryczami dla więźniów. Nie było oczywiście odpowiedniego miejsca dla Skrzeczki, tacie udało się jednak zbudować prowizoryczne łóżeczko dziecięce z gałęzi jodły. Wanienką dla dziecka stał się wydrążony pień drzewa. Tak zaczęła się walka o przetrwanie dorosłych, ale przede wszystkim dziecka. Nie było łatwo.
Obóz istniał już przed wojną, wcześniej zesłano do niego ukraińskich chłopów, z których w 1940 roku żaden już nie żył. Tatę przydzielono do pracy przy wycince drzew, mamie też przydzielono jakieś obowiązki. W wolnych chwilach przygotowywali zapasy na zimę – maliny, żurawinę. Co pewien czas przychodziły też paczki do więźniów. Rzadko się wprawdzie zdarzało, żeby trafiały bezpośrednio do adresatów, ich zawartością bardzo interesowali się dozorcy. Z tych, które dotarły, od razu wyciągano sucharki i cukier jako prezenty dla mojej siostry.
Czy później w domu poruszaliście temat tego zesłania i obozowych warunków?
Nie pamiętam rozmów z mamą, byłem jeszcze wtedy zbyt mały. Ojciec nie należał do ludzi, którzy chętnie opowiadają o takich przeżyciach na forum publicznym, ale też specjalnie tego nie ukrywał. Czasem te historie wychodziły, kiedy jako dziecko grymasiłem przy jedzeniu. Zawsze zostawiałem skórę kurczaka, wtedy tata się denerwował i mówił, że jakbym był naprawdę głodny, tobym ją zjadł. Potem wychodził pracować, a babcia, która też przeżyła dwie wojny i głód, spokojnie robiła mi naleśniki.
Twój tata ponad rok pracował jako drwal w miejscu, gdzie temperatury zimą dochodzą do minus czterdziestu stopni. Jednak jego miłość do lasu przetrwała. Po wojnie jeździliście na wycieczki do Zalesia, później zdecydował się kupić dom otoczony lasem.
Las był środowiskiem, w którym czuł się jak ryba w wodzie. Zachował też umiejętności, które nabył w obozie. Już w latach osiemdziesiątych wysokopienna sosna w jego ogrodzie zaczęła chorować. Tata zdecydował, że trzeba będzie ją wyciąć. Zaplanował, w którym miejscu musi upaść, żeby nie uszkodzić innych drzew, zrobił najpierw nacięcia, potem siekierą wyrąbał taki trójkąt w pniu, żeby drzewo złamało się we właściwym kierunku; następnie razem zaczęliśmy ciąć pień niezwykle długą, dwuosobową piłą. Okazało się to znacznie trudniejsze, niż myślałem, bo ta piła na początku ciągle nam się gięła, ale finalnie udało się i drzewo upadło dokładnie tam, gdzie tata zaplanował.
Twoi rodzice przeżyli na dalekiej północy ponad rok. W dodatku z małym dzieckiem.
Tak, udało im się to. Głodowali, jedli zupę z niepatroszonych ryb i pili napój z pąków sosny, ale całej trójce udało się doczekać lata 1941 roku.
Czyli końca sojuszu Hitlera ze Stalinem i napaści Niemiec na Związek Radziecki.
Dla zesłańców oznaczało to amnestię, uwolnienie z obozów i zgodę na opuszczenie miejsc zesłania. W ZSRR miało się też tworzyć wojsko polskie. Wiadomości były wspaniałe, z tym że decyzje zapadły w środku lata, do Wasilewa dotarły natomiast dopiero we wrześniu.
Tuż przed rozpoczynającą się na północy długą, kilkumiesięczną zimą.
W czasie której istniało poważne ryzyko, że front odetnie całą północ od dostaw żywności. Rodzicom zaproponowano wprawdzie posadę nauczycieli w obwodzie archangielskim, zdecydowali się jednak na wyjazd do Astrachania. Mieli nadzieję dołączyć później do formowanego przez generała Andersa wojska polskiego. Rozpoczynał się nowy etap – wędrówka na południe. Najpierw na tratwach rzekami, później pociągiem, na koniec statkiem po Wołdze aż do Stalingradu.
Tam niestety wydarzyła się tragedia. Moja siostra, która na tej dalekiej północy nie łapała żadnych chorób, w mieście pełnym ludzi natychmiast zachorowała na zapalanie płuc. To był rok 1941, wprawdzie penicylina została już wynaleziona i nawet przystąpiono do jej produkcji, dla większości ludzi była jednak towarem nieosiągalnym. Zwłaszcza dla dziecka dwójki uchodźców, w mieście, do którego zbliżał się front. Skrzeczka po kilku dniach zmarła. Rodzice zanieśli trumnę na cmentarz, samodzielnie wykopali grób i pochowali drugą córkę.
Twój tata po latach próbował odnaleźć jej grób.
Wielokrotnie go szukał, także w czasach, gdy kierował pracami RWPG. Myślę, że gdyby ten grób jeszcze wtedy istniał, ktoś by go odnalazł. A tak Skrzeczka pozostała jedną z milionów ofiar wojny, których miejsce pochówku nie jest nikomu znane.
Ojcu zresztą też cudem udało się przeżyć. W Stalingradzie panowała epidemia tyfusu, którym, niestety, w końcu i on się zaraził. Do szpitala trafił 19 listopada 1941 roku, a wyszedł dopiero w marcu 1942. Nie nadawał się wtedy do żadnej pracy fizycznej, dlatego rodzice zdecydowali się wyjechać do pobliskiego kołchozu, gdzie mama dostała pracę w oborze. Poprawiło się ich wyżywienie, warunki bytowe, aż do sierpniowego dnia, w którym zostali ponownie aresztowani i pociągiem wywiezieni do Kazachstanu. Trafili tam do innego kołchozu, pozwolono im jednak pracować z wolnej stopy, nie mogli tylko opuszczać granic regionu. Warunki życia nie były łatwe, ale wokół mieszkali życzliwi ludzie. Wydawało się, że sytuacja znów powoli zmierza ku lepszemu.
Aż do czasu, kiedy armia Andersa wyszła do Iranu. Trochę później wszystkich Polaków pozostałych na terytorium ZSRR uznano za obywateli radzieckich.
Ojciec nie chciał przyjmować radzieckiego paszportu i udał się na rozmowę do pełnomocnika ambasady polskiej w Bałkaszynie. Niestety, wcześniej spotkał funkcjonariuszy NKWD. Został aresztowany i wtrącony do celi, po czym trafił na przesłuchanie u oficera, który najpierw oznajmił, że Polski nie ma i nie będzie, potem zwyzywał wszystkich Polaków od żmij i faszystów, stwierdził, że władza radziecka jest łaskawa jak matka, która daje swoje obywatelstwo, a „polskie pany” tej łaski i opieki nie chcą. Ojciec akurat miał taki charakter, że jak ktoś na niego wrzeszczał i jeszcze próbował bić, to wywoływał zupełnie przeciwną reakcję, niż chciał osiągnąć, rozmowa więc skończyła się tym, że paszportu nie przyjął i groziła mu wywózka na Sachalin.
Potem pojawił się naczelnik, który przedstawił fakty. Stalin uznał opuszczenie przez armię Andersa terenów ZSRR za zdradę, a sytuacja Polaków uległa pogorszeniu. Opcje w tamtym momencie były więc tylko dwie: albo przyjęcie paszportu, albo zesłanie do obozu. Tatę umieszczono na kilka dni w bazie transportowej, gdzie miał się zastanowić i podjąć decyzję. W międzyczasie pracownik NKWD dotarł również do mamy, która po przedstawieniu ultimatum zdecydowała się przyjąć radziecki paszport i poprosiła, żeby ojciec zrobił to samo.
Tata w końcu się zgodził. Wkrótce paszport i tak mu odebrano, a zamian wręczono książeczkę wojskową żołnierza Armii Czerwonej. Skierowano go najpierw do obsługi gospodarczej internatu i szkoły średniej dla dzieci funkcjonariuszy. Ośrodkiem tym kierował starszy bolszewik, weteran wojny w 1920 roku. W Polsce został wtedy ranny i leczony, podobno zachował jednak z tego okresu jakieś dobre wspomnienia, ponieważ opowiedział przebywającym na terenie ośrodka Polakom o Związku Patriotów Polskich i tworzącej się na terenie ZSRR 1 Dywizji Wojska Polskiego.
Zapraszamy do zakupu pełnej wersji książki