- nowość
- promocja
Pirackie Oświecenie albo prawdziwa Libertalia - ebook
Pirackie Oświecenie albo prawdziwa Libertalia - ebook
Historia o magii, bitwach morskich, porwanych księżniczkach, buntach niewolników, fikcyjnych królestwach i fałszywych ambasadorach, szpiegach, złodziejach klejnotów, trucicielach, kulcie diabła i seksualnej obsesji, która leży u początków nowoczesnej wolności.
Piraci od dawna zamieszkują naszą wyobraźnię, symbolizując przygodę, ryzyko i radykalną wizję wolności.Ich mit ma u swoich źródeł bogatą historię pirackich społeczeństw, obfitującą w pomysłowe eksperymenty z samorządnością i alternatywnymi formami organizacji, czego dobitnym przykładem są dzieje obecności piratów na Madagaskarze – wyspie, na której wciąż żyją Zana-Malata, ich malgascy potomkowie.
Pirackie Oświecenie, ostatnia książka napisana przez wybitnego antropologa Davida Graebera, jest wynikiem jego badań terenowych na Madagaskarze. Graeber rozwija w niej idee, obecne w jego najsłynniejszych dziełach Dług i Narodziny wszystkiego (napisanej wspólnie z Davidem Wengrowem), ukazując pozaeuropejskie korzenie myśli oświeceniowej i oraz zapomniane formy porządku społecznego i politycznego.
Kategoria: | Esej |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 978-83-8335-587-0 |
Rozmiar pliku: | 1,1 MB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
Esej ten miał być początkowo rozdziałem zbioru tekstów o kosmicznym królowaniu, przygotowywanych we współpracy z Marshallem Sahlinsem. Gdy w latach 1989–1991 prowadziłem badania terenowe na Madagaskarze, dowiedziałem się nie tylko tego, że na wyspie osiadło wielu karaibskich piratów, ale i tego, że nawet ich potomkowie wciąż tu żyją jako grupa z własną tożsamością zbiorową (odkryłem to w trakcie krótkiego romantycznego związku z kobietą, której rodowód sięgał Sainte-Marie). Później ze zdumieniem stwierdziłem, że nikt dotąd nie prowadził wśród nich systematycznych badań terenowych. W pewnym momencie swojego życia planowałem nawet zrealizowanie własnego projektu związanego z tymi ludźmi — ale plan nie wypalił z różnych życiowych względów. Zakładałem jednak, że pewnego dnia mógłbym do tego wrócić. Odwiedziwszy British Library, zdobyłem tymczasem fotokopię manuskryptu Mayeura, która wylądowała w stercie książek i dokumentów przy panoramicznym oknie mojego rodzinnego mieszkania w Nowym Jorku i przeleżała tam długi czas. Manuskrypt składał się z wielgaśnych arkuszy papieru, pokrytych ledwie czytelnym osiemnastowiecznym odręcznym pismem. Przez wiele lat, gdy próbowałem pracować nad czymś innym, czułem jakiś delikatny wyrzut, płynący z tego kąta pokoju. Kiedy w końcu straciłem swój dom w wyniku machinacji policyjnych w 2014 roku, musiałem to wszystko zeskanować, razem z różnymi rodzinnymi zdjęciami i dokumentami, zajmującymi za dużo miejsca, by je wziąć do Londynu. Przyszedł czas, by się zabrać do transkrypcji tego manuskryptu.
Zawsze wydawało mi się nieco podejrzane, dlaczego ten tekst nie został nigdy wydany — zwłaszcza że oryginał z British Library zawierał dopisek, iż maszynopis manuskryptu można znaleźć w Académie Malgache w Antananarywie, i że można go przejrzeć, skontaktowawszy się wcześniej z M. Valette. Kilka esejów francuskich autorów świadczy o tym, że skorzystali z tej możliwości. Opublikowali nawet streszczenia i fragmenty maszynopisu, jednak oryginalny manuskrypt — opracowany naukowo, z wieloma przypisami — nigdy się nie ukazał.
Zdałem sobie wreszcie sprawę z faktu, że zgromadziłem dość materiału o piratach, by napisać samodzielny esej, interesujący sam w sobie. Oryginalny tytuł — gdy mój tekst miał jeszcze wchodzić w skład książki o królach — brzmiał: Pirackie Oświecenie: lipni królowie z Madagaskaru. Podtytuł odnosił się do niedużej książki Daniela Defoe o Henrym Averym. Jednak w trakcie pisania esej się rozrastał. Wkrótce liczył już siedemdziesiąt stron i zacząłem się serio zastanawiać nad dwoma kwestiami — czy wkrótce nie stanie się jakimś aż za obszernym samodzielnym kompendium i czy jego tematyka nie odbiegnie za daleko od początkowych założeń, tzn. od kwestii nie całkiem prawdziwych królów (i szerszego problemu, czy wszyscy królowie nie są w jakimś sensie pozorantami, a różnią się tylko tym, w jakim stopniu nimi są), aby można było uzasadnić włączenie go do planowanego zbioru.
W końcu postanowiłem: nikt nie lubi długich esejów, a wszyscy lubią krótkie książki. Dlaczego zatem nie zrobić z tego eseju samoistnej pracy o własnej tematyce?
I tak właśnie postąpiłem.
Sposobności do wydania tej książki w Libertalia Press nie sposób było się oprzeć. Wizja Libertalii, utopijnego pirackiego eksperymentu, pozostała niewyczerpanym źródłem inspiracji dla libertariańskiej lewicy. Ta bowiem zawsze czuła, że nawet jeśli taka kraina nigdy nie istniała, to zaistnieć powinna, i że nawet jeśli nie istniała w żadnym dosłownym sensie i nie istniało żadne terytorium osiedleńcze noszące taką nazwę, to istnienie piratów i pirackich społeczności było samo w sobie rodzajem eksperymentu. I że w najgłębszych początkach tego, co stało się znane jako projekt oświeceniowy — postrzegany w rewolucyjnych kręgach jako zwodnicze marzenie o wolności, które w istocie sprowadziło na świat niewypowiedziane okrucieństwa — istniała jakaś zbawienna obietnica prawdziwej alternatywy.
Pod względem intelektualnym ta nieduża książka może być uznana za przyczynek do większego projektu, który wyłożyłem wcześniej w eseju zatytułowanym There Never Was a West (Nigdy tam nie było Zachodu), wydanym też osobno po francusku, i który obecnie realizuję we współpracy z brytyjskim archeologiem Davidem Wengrowem. Posługując się modnym określeniem, można nazwać ten projekt „dekolonizacją Oświecenia”. Bez wątpienia wiele spośród idei, które uważamy za pomysły osiemnastowiecznych europejskich Oświeconych, było w istocie wykorzystywanych do usprawiedliwiania niesłychanych okrucieństw i wyzysku. Dotyczyło to nie tylko klas pracujących w samej Europie, ale i na innych kontynentach. Jednak ta zasłona potępienia, spuszczana na myśl oświeceniową, może cokolwiek dziwić, gdy weźmiemy pod uwagę, że był to może pierwszy znany w historii ruch intelektualny, organizowany w dużym stopniu przez kobiety i działający poza oficjalnymi instytucjami takimi jak uniwersytety, z wyraźnym celem podkopania wszystkich istniejących struktur władzy. Co więcej, jeśli przyjrzymy się wielu oryginalnym tekstom myślicieli oświeceniowych, to często przyznawali oni otwarcie, że źródła ich idei leżały poza tym, co dziś nazywamy „tradycją zachodnią”. Aby sięgnąć do jednego przykładu — omówionego bardziej szczegółowo w innej książce1 — przypomnijmy, że w latach 90. XVII wieku, a więc mniej więcej wtedy, gdy piraci osiedlili się na Madagaskarze, w „protooświeceniowym” salonie funkcjonującym w montrealskim domu księcia de Frontenac, ówczesnego gubernatora Kanady, zarówno sam książę, jak i jego sekretarz Lahontan dyskutowali o ważnych kwestiach społecznych — chrześcijaństwie, gospodarce, zwyczajach seksualnych itd. — z hurońskim wodzem imieniem Kandiaronk. Zajmował on stanowisko egalitarystycznego i sceptycznego racjonalisty, twierdząc, że aparat karny europejskiego prawa i religii jest nieodrodnym wytworem systemu ekonomicznego, urządzonego tak, żeby z żelazną skutecznością prowokować dokładnie takie zachowania, do jakich represjonowania aparat ów został pomyślany. W 1704 roku Lahontan zdecydował się na wydanie swoich notatek z niektórych dyskusji — i książka stała się szybko bestsellerem w całej Europie. Niemal każda z ważniejszych postaci Oświecenia zdecydowała się na jej naśladownictwo. A jednak ktoś taki jak Kandiaronk zniknął jakimś cudem z kart historii. Nikt nie zaprzecza, że dyskusje te naprawdę się odbyły; zakłada się jednak, że kiedy przyszło zdawać z nich relację, Lahontan, podobnie jak inni mu podobni, po prostu zignorował wszystko to, co naprawdę powiedział ten Huron, czy inni krajowcy z odległych stron, i zastąpił jego słowa czymś w rodzaju „fantazji o szlachetnym dzikusie”, zaczerpniętej w całości z europejskiej tradycji intelektualnej. Innymi słowy, rzutowaliśmy wstecz idee tworzące „zachodnią cywilizację” (pojęcie, które tak naprawdę nie istniało aż do początków XX wieku) i przewrotnie, z ironią, wykorzystywaliśmy rasową arogancję tych, których nazywaliśmy „ludźmi Zachodu” (teraz to eufemizm zastępujący określenie „ludzie biali”), jako pretekst do pozbawienia wszystkich ludzi, których nie można określić jako „białych”, jakiegokolwiek tytułu do wpływu na historię, zwłaszcza intelektualną. Wygląda to tak, jakby historia, a szczególnie historia radykalna, stała się rodzajem moralnej gry, w której tak naprawdę ważne jest tylko zagwarantowanie, by wielkim ludziom historii nie upiekły się ich (rzeczywiste bez wątpienia) grzechy, takie jak rasizm czy seksizm, ale bez jednoczesnego przyznania, że czterystustronicowa krytyka Rousseau jest wciąż czterystustronicową książką o Rousseau.
Wciąż pamiętam, że jako dziecko byłem pod wielkim wrażeniem wywiadu z sufickim pisarzem Idriesem Shahem. Zwrócił on uwagę na ciekawy fakt, że tak wielu inteligentnych i przyzwoitych ludzi w Europie i Ameryce spędza tak dużo czasu na marszach protestacyjnych, skandując nazwiska i machając podobiznami ludzi, których nienawidzą („Hej, hej, LBJ , ile dzieciaków dzisiaj zabiłeś?”). Nie zdają sobie sprawy — zauważył — jak bardzo działają na korzyść polityków, których krytykują. Sądzę, iż to spostrzeżenie sprawiło, że ostatecznie zrezygnowałem z polityki protestu i skłoniłem się ku akcji bezpośredniej.
Bierze się stąd trochę tego oburzenia, jakie da się zauważyć w moim eseju. Czemu nie postrzegamy człowieka takiego jak Kandiaronk jako ważnego teoretyka ludzkiej wolności? A przecież nim był. Dlaczego nie widzimy w człowieku takim jak Tom Tsimilaho jednego z pionierów demokracji? Czemu dorobek kobiet, o których wiemy, że odgrywały istotną rolę w społecznościach Huronów i Betsimisaraków, ale których imiona w większości zapomniano, został usunięty nawet z tych historii, które opowiadamy o wspomnianych mężczyznach — podobnie jak wkład kobiet, które organizowały salony, został pominięty w historii Oświecenia?
Chciałbym, żeby ten mały eksperyment w zakresie pisarstwa historycznego wykazał przynajmniej to, że istniejąca historiografia jest nie tylko głęboko niedoskonała i eurocentryczna, ale i niepotrzebnie pedantyczna oraz nudna. Owszem, w moralizatorstwie kryje się jakaś nieco wstydliwa przyjemność, tak jak swego rodzaju matematyczną radochę można znaleźć w sprowadzaniu wszystkich ludzkich działań do kalkulacji schlebiającej jednostkowej próżności. Nie są to jednak przyjemności w najlepszym guście. Prawdziwa opowieść o tym, co się wydarzyło w historii ludzkości, jest tysiąc razy bardziej wciągająca.
Niech nam będzie zatem wolno opowiedzieć historię o magii, kłamstwach, bitwach morskich, porwanych księżniczkach, buntach niewolników, polowaniach na ludzi, fikcyjnych poniekąd królestwach i fałszywych ambasadorach, szpiegach, złodziejach klejnotów, trucicielach, kulcie diabła i seksualnej obsesji, która leży u początków nowoczesnej wolności. Mam nadzieję, że czytelnik będzie się bawił równie dobrze jak ja.
Pierwsi Grecy to byli sami piraci
— Monteskiusz, O duchu praw
Jest to książka o pirackich królestwach: rzeczywistych i wyimaginowanych. Także o czasach i miejscu, w których bardzo trudno określić różnicę pomiędzy jednym i drugim. Przez jakieś sto lat, od końca XVII wieku do schyłku następnego stulecia, wschodnie wybrzeże Madagaskaru było sceną teatru cieni, na której występowali piraccy królowie, gdzie pełno było pirackich zbrodni i pirackich utopii, o których plotki wprawiały w osłupienie, inspirowały i bawiły bywalców kawiarń i pubów świata północnoatlantyckiego. Nie ma sposobu, by z naszej obecnej perspektywy rozwikłać te wątki i ustalić jakąś ostateczną narrację, oddzielającą prawdę od nieprawdy.
Niektóre rzeczy były ewidentną bujdą. Na przykład w pierwszej dekadzie XVIII wieku wielu ludzi w Europie wierzyło, że na Madagaskarze powstało wielkie królestwo, stworzone przez kapitana Henry’ego Avery’ego i dziesięć tysięcy pirackich zbirów — królestwo, które miało stać się rychło jedną z naczelnych potęg morskich świata. W rzeczywistości królestwo to nie istniało. Była to zwykła bzdura. Większość historyków uważa obecnie, że to samo można powiedzieć o historii wielkiego utopijnego eksperymentu, Libertalii — historii również umiejscowionej na Madagaskarze — która pojawia się w jednym z rozdziałów A General History of the Pyrates niejakiego kapitana Johnsona z 1724 roku. Johnson opisuje Libertalię jako egalitarną republikę, w której zniesiono niewolnictwo, a wszystkie dobra dzielono wśród wspólnoty. Miała ona być zarządzana demokratycznie, a jej twórcą był ponoć francuski piracki kapitan w stanie spoczynku o nazwisku Misson, pozostający pod wpływem filozofii jakiegoś suspendowanego włoskiego księdza. Historycy nie znaleźli jednak żadnych innych świadectw, które potwierdzałyby istnienie kapitana piratów, noszącego takie nazwisko, ani owego suspendowanego księdza (miał się nazywać Caraccioli) — choć niemal wszystkich innych piratów wspomnianych w tej książce da się odnaleźć w archiwalnych źródłach. Również archeolodzy nie zdołali zlokalizować żadnych fizycznych pozostałości po Libertalii. Tak więc w zgodnej ocenie historyków cała ta historia to bujda. Niektórzy dopuszczają myśl, że była to żeglarska legenda, którą autor History of the Pyrates uznał za zbyt dobrą, by jej nie wykorzystać, choć najpewniej wiedział, że opisywane wydarzenia nigdy nie miały miejsca. Krótko mówiąc — kapitan Johnson (kimkolwiek był) sfabrykował tę historię. Są jednak i tacy, choć nieliczni, którzy czują, że coś musiało być na rzeczy, a jedyna ważna kwestia, o którą należy zapytać, to „czy istniało kiedyś utopijne siedlisko dawnych piratów, zwane Libertalią, na malgaskim wybrzeżu?”.
Moim zdaniem nie jest to jednak kwestia najważniejsza. Po dokładniejszych badaniach okazałoby się zapewne, że nie było żadnego Missona ani Caraccioliego, i nie było terytorium pod taką dokładnie nazwą. Za to z pewnością istniało pirackie osadnictwo na wybrzeżu malgaskim, i co więcej, było ono areną radykalnych eksperymentów społecznych. Piraci eksperymentowali z nowymi formami rządów i dysponowania własnością; ponadto uczestniczyli w tym też członkowie okolicznych społeczności malgaskich, w które piraci się wżeniali. Miejscowi mieszkali również w pirackich osadach, zawiązywali z piratami braterstwo krwi, pływali na pirackich statkach i godzinami dyskutowali z nimi o sprawach politycznych.
Jednak pod pewnym względem historia kapitana Missona jest rzeczywiście oszukańcza, bo przedstawiono ją tak, by Malgasze z niej zniknęli, zachowując jedynie fakt dostarczania piratom z rozbitych okrętów tubylczych żon, i redukując okoliczną ludność do wrogich plemion, które w końcu pokonały i wybiły piratów. Ułatwia to historykom i antropologom robienie tego, do czego są zazwyczaj skłonni w podobnych sytuacjach: a mianowicie śledzenie politycznych losów ludzi identyfikowanych jako Europejczycy i tych identyfikowanych jako Afrykanie, a w każdym razie niebiałych, w taki sposób, jakby to były całkowicie oddzielne obszary badawcze, oddzielne światy, niemające na siebie nawzajem żadnego politycznego, a tym bardziej intelektualnego wpływu.
W rzeczywistości, jak to niebawem zobaczymy, sytuacja była znacznie bardziej skomplikowana, ale też o wiele bardziej interesująca i obiecująca.
A zatem: opowieści o Libertalii czy pirackim królestwie Avery’ego nie były w żadnym razie jakąś oderwaną od życia fantazją. Co więcej, samo ich istnienie i popularność były historycznym zjawiskiem, rządzącym się własnymi prawami. W pewnym sensie opowieści te można by nazwać — w Marksowskim stylu — „materialną siłą” historii. Ta złota era piractwa, jak ją dziś nazywamy, trwała tylko czterdzieści czy pięćdziesiąt lat, i to dawno temu, a ludzie na całym świecie wciąż opowiadają historie o piratach i pirackich utopiach — czy raczej budują na nich barwne fantazje o magii, seksie i śmierci, czyli o sprawach zawsze w tych historiach występujących. Trudno się oprzeć konkluzji, że opowieści te przetrwały dlatego, iż ucieleśniają pewną wizję ludzkiej wolności — taką, którą wciąż uważa się za uprawnioną, a zarazem będącą alternatywą dla wizji wolności przyjętych w europejskich salonach w wieku XVIII i dominujących do dzisiaj. Bezzębny kuternoga podnoszący sztandar buntu przeciw światu, pijący i ucztujący do upadłego na stosach zagrabionej zdobyczy, biorący nogi za pas na pierwszy znak zdecydowanego oporu i pozostawiający za sobą tylko zamieszanie i niestworzone historie, jest być może postacią tak samo oświeceniową jak Wolter czy Adam Smith, ale reprezentującą też bardzo proletariacką wizję wyzwolenia — gwałtowną i chaotyczną. Nowoczesna dyscyplina fabryczna zrodziła się na statkach i plantacjach. Dopiero później zaadaptowali ją do swoich potrzeb początkujący przemysłowcy w miastach takich jak Manchester czy Birmingham, by robić z ludzi maszyny. Można by więc nazwać legendy o piratach najważniejszą formą ekspresji poetyckiej, jaka się zrodziła wśród rozwijającego się północnoatlantyckiego proletariatu, którego wyzysk stworzył grunt pod rewolucję przemysłową2. Tak długo, jak długo te formy dyscypliny, czy też ich bardziej subtelne i podstępne nowoczesne mutacje, rządzą naszym zawodowym życiem, zawsze będziemy fantazjować o piratach.
Nie jest to jednak książka skupiona na romantycznym uroku piractwa. To książka historyczna, czerpiąca też z wiedzy antropologicznej; to próba ustalenia, co rzeczywiście się wydarzyło na północno-wschodnim wybrzeżu Madagaskaru pod koniec XVII i na początku XVIII wieku, gdy kilka tysięcy piratów uczyniło to miejsce swym domem, a także próba wykazania, że w szerszym sensie Libertalia jednak istniała, i że można o niej myśleć jako o pierwszym w swoim rodzaju politycznym eksperymencie Oświecenia. A wiele osób, które wprowadziły w życie ten eksperyment, mówiło po malgasku.
Nie ma wątpliwości, że opowieści o pirackich utopiach były szeroko rozpowszechnione i miały swoje historyczne reperkusje. Kluczowa kwestia brzmi: jak szeroko były rozpowszechnione i jak poważne miały reperkusje. Myślę, że bardzo poważne. Z jednej strony opowieści te zaczęły krążyć bardzo wcześnie, w czasach Newtona i Leibniza, na długo przed pojawieniem się tej politycznej teorii, którą zaczęto identyfikować z Monteskiuszem i Encyklopedystami. Oczywiście, to Monteskiusz jest autorem tezy, że wszystkie narody wyłoniły się w procesach bardzo podobnych do utopijnych eksperymentów: wielcy prawodawcy narzucili swe wizje, a prawa zaczęły konstytuować charaktery wielkich narodów. W opowieściach, które ludzie Oświecenia niewątpliwie słyszeli w dzieciństwie i wieku dojrzałym, piraccy kapitanowie w rodzaju Missona czy Avery’ego właśnie to próbowali osiągnąć. W 1707 roku, gdy Monteskiusz miał 18 lat, Daniel Defoe oddał w Anglii „salwę z całej burty”, porównując piratów osiadłych na Madagaskarze do założycieli starożytnego Rzymu — rozbójników, którzy usadowiwszy się na nowym terytorium, stworzyli nowe prawa i w końcu stali się wielkim narodem zdobywców. Ile z tej wrzawy otaczającej podobne rewelacje brało się z napompowanej do ostateczności reklamy czy nawet jawnego oszustwa, nie ma większego znaczenia wobec tego, jak takie rzeczy przyjmowano. Nie wiemy, czy akurat ta salwa burtowa została przetłumaczona na francuski (chyba nie), ale wiemy, że ludzie podający się za poselstwo owego nowego pirackiego mocarstwa odwiedzili Paryż w tym samym mniej więcej okresie, próbując zawiązać jakiś sojusz z Francją. Czy młody Monteskiusz o tym słyszał? Co do tego również nie mamy pewności, ale trudno sobie wyobrazić, żeby ówcześni studenci sobie z tego nie żartowali czy o tym nie dyskutowali. Najprawdopodobniej ten temat rozbudzał wyobraźnię ambitnego młodego intelektualisty.
To i owo jednak wiemy. I może na początek warto to wyliczyć. Wiemy, że liczni XVII-wieczni piraci — z Karaibów czy innych miejsc — osiedlili się na północno-wschodnim wybrzeżu Madagaskaru, gdzie ich malgascy potomkowie (Zana-Malata) do dziś stanowią grupę o własnej tożsamości zbiorowej. Wiemy, że ich przybycie zapoczątkowało serię społecznych niepokojów, które ostatecznie doprowadziły do uformowania się na początku XVIII wieku politycznego bytu zwanego Konfederacją Betsimisaraka. Wiemy i to, że ludzie żyjący na terytorium kontrolowanym niegdyś przez tę konfederację — a jest to pas wybrzeża o długości niemal 700 kilometrów — wciąż określają się jako Betsimisarakowie i są uważani za jeden z najbardziej przywiązanych do egalitaryzmu ludów Madagaskaru. Wiemy, że człowiek uważany za założyciela tej konfederacji nazywał się Ratsimilaho, a mówiło się o nim, że był synem angielskiego pirata z osady Ambonavola (najprawdopodobniej to miasteczko znane dziś jako Foulpointe). W angielskich relacjach z tej epoki Ambonavola opisywana była jako swego rodzaju utopijny eksperyment, próba zastosowania demokratycznych zasad organizacji, typowych dla załóg pirackich, do osiadłej społeczności lądowej. Wiemy na koniec, że Ratsimilaho został w tym mieście ogłoszony królem Betsimisaraków.
Wszystko to możemy stwierdzić z dużą dozą pewności. Co do reszty jednak nasze źródła robią się skrajnie niejasne. Na przykład ogólnie przyjęta chronologia, ustalona w okresie kolonialnym, utrzymuje, że Ratsimilaho panował jako król Betsimisaraków w latach 1720–1756. Relacje spisane dwa pokolenia później przedstawiają go jako oświeceniowego króla-filozofa, który stworzył państwo Betsimisaraków dzięki własnemu geniuszowi, ale którego ambitne zamiary zaprowadzenia europejskiej cywilizacji nauki skończyły się niepowodzeniem w wyniku ostatecznej porażki jego pirackich sprzymierzeńców i łupieżczych wypraw francuskich handlarzy niewolników. Bardzo jednak trudno pogodzić te opinie z relacjami powstałymi w tym samym mniej więcej czasie, w których ta sama postać — tak się przynajmniej wydaje — opisywana jest czasem jako król, a czasem jako tylko jeden z grona lokalnych wodzów, w jednym zaś wypadku jako zastępca jamajskiego „króla” piratów Johna Plantaina. Jeszcze inne źródło twierdzi, że człowiek ten był zastępcą pewnego malgaskiego monarchy w całkiem innej części kraju. Jakby tego było mało, archeolodzy nie znaleźli żadnych materialnych pozostałości po królestwie Betsimisaraka — dosłownie żadnych. Państwa, które powstały w owym czasie w innych częściach Madagaskaru, takie ślady pozostawiły, tymczasem na północno-wschodnim wybrzeżu nie znaleziono żadnych pozostałości budownictwa pałacowego, robót publicznych, systemów podatkowych, hierarchii urzędniczej, stałej armii ani żadnych znaczących zmian we wzorcach wiejskiego życia znanych z wcześniejszego okresu.
Co można z tym zrobić?
W tej niedużej książce może mi się nie powieść próba sensownego wyjaśnienia istniejących świadectw — może to być zresztą w ogóle niemożliwe — ale spróbuję stworzyć jakieś ogólne ramy, w których będzie można je interpretować. Moja analiza przełamuje w pewnych punktach konwencjonalne pojmowanie tamtego okresu.
Po pierwsze, postawię tezę, że jeśli chodzi o ówczesny Madagaskar, a szczególnie obszary pozostające pod wpływem piratów, to historii o potężnych królestwach, a nawet istnieniu czegoś w rodzaju dworów królewskich, nie trzeba koniecznie brać za całkiem dobrą monetę. Wszystkie zasoby istniejące wówczas na wybrzeżu służyły do budowy „potiomkinowskich dworów”, by zrobić wrażenie na cudzoziemcach, i jest całkiem jasne, że niektórzy z tych „królów”, odwiedzanych przez przybyszów z zewnątrz, odgrywali po prostu jakieś przedstawienia przy współudziale rzekomych malgaskich dworzan. A piraci byli w tym dobrzy. W istocie jedną z przyczyn, dla których złota era piractwa pozostawiła po sobie takie mnóstwo legend, jest to, że piraci z owych czasów potrafili umiejętnie manipulować niezwykłymi historiami; puszczali w obieg opowieści o przerażającej przemocy albo inspirujących ideałach, mające służyć za oręż w wojnie — nawet jeśli chodziło tylko o desperacką i ostatecznie przegraną walkę jakiejś zbieraniny wyjętych spod prawa obwiesiów przeciw całej rozwiniętej strukturze światowej władzy.
Po drugie, chciałbym podkreślić, że historie te — jak każda dobra propaganda — zawierają w sobie ziarno prawdy. Republika Libertalii mogła nie istnieć, przynajmniej w dosłownym sensie, ale pirackie okręty, pirackie miasta, takie jak Ambonavola, a może nawet sama Konfederacja Betsimisaraka — stworzona przez malgaskich aktorów politycznych w ścisłej współpracy z piratami — to były jednak nieśmiałe, ale i świadome eksperymenty z dziedziny radykalnej demokracji. Poszedłbym nawet dalej i zasugerował, że reprezentowały one jedne z pierwszych jaskółek politycznej myśli oświeceniowej, korzystając z idei i zasad, które ostatecznie miały zostać rozwinięte przez politycznych filozofów i zastosowane w praktyce przez rewolucyjne reżimy sto lat później. Wyjaśniałoby to w każdym razie pozorny paradoks Betsimisaraki: miała być dziełem przegranego króla-filozofa, lecz przetrwała do dziś w postaci uparcie egalitarnego ludu, znanego z odrzucania wszelkiej zwierzchności.
(Bardzo) radykalne Oświecenie
Tytuł tej książki — Pirackie Oświecenie — jest oczywiście swego rodzaju prowokacją. Tym bardziej, że Oświecenie jako takie nie ma dzisiaj najlepszej prasy. Koryfeusze wieku Les Lumières myśleli o sobie jak o radykałach zaangażowanych w próbę zerwania wszelkich kajdan zastanej władzy, by położyć fundament pod ogólną teorię ludzkiej wolności. Jednakże współcześni radykalni myśliciele są bardziej skłonni postrzegać myśl oświeceniową jako najwyższy wyraz zastanej władzy, a głównym osiągnięciem tego ruchu intelektualnego było położenie podwalin pod charakterystyczną formę nowoczesnego racjonalistycznego indywidualizmu, który stał się podstawą „naukowego” rasizmu, nowoczesnego imperializmu, wyzysku i ludobójstwa. Nie ma wątpliwości, że wszystko to zaistniało wtedy, gdy europejscy imperialiści, kolonialiści i właściciele niewolników, wychowani na ideach Oświecenia, zaczęli po swojemu urządzać świat. Oczywiście, można się spierać co do związku przyczynowego łączącego te zjawiska. Czy tacy ludzie zachowaliby się choć trochę inaczej, gdyby wciąż usprawiedliwiali swoje poczynania w kategoriach religijnych (jak to było w poprzednich stuleciach)? Najprawdopodobniej nie. Wydaje mi się jednak (i zasugerowałem to gdzie indziej)1, że wiele elementów tej debaty odwraca naszą uwagę od kwestii znacznie bardziej fundamentalnej: czy ideały oświeceniowe, szczególnie te odnoszące się do wyzwolenia ludzkiego, mogą być w ogóle nazywane sensownie „zachodnimi”? Mocno bowiem podejrzewam, że kiedy przyszli historycy przyjrzą się tym sprawom, uznają, że generalnie nie da się tego stwierdzić. Europejskie Oświecenie było przede wszystkim okresem intelektualnej syntezy, czasem, gdy kraje wcześniej pozostające nieco na uboczu, takie jak Anglia czy Francja, stały się centrami globalnych imperiów i stanęły w obliczu porywających nowych idei, starając się zintegrować, na przykład, ideały indywidualizmu i wolności, zaczerpnięte z obu Ameryk, nową koncepcję biurokratycznego państwa narodowego, zainspirowaną w dużym stopniu przykładem chińskim, afrykańskie teorie umów czy ekonomiczne i społeczne teorie rozwinięte pierwotnie w średniowiecznym świecie islamskim.
Jeśli te praktyczne syntezy się dokonywały — to znaczy, jeśli ktokolwiek, zwłaszcza we wczesnym okresie Oświecenia, eksperymentował z nowymi formami relacji społecznych w świetle tych wszystkich nowych idei — nie działo się to z oczywistych przyczyn w wielkich miastach Europy, wciąż pozostających pod kontrolą różnych ancien régimes, lecz na obrzeżach wyłaniającego się systemu światowego, a zwłaszcza na stosunkowo wolnych przestrzeniach, które często otwierały się przy okazji imperialnych awantur, co wiązało się nierzadko z przeobrażeniami miejscowych ludów. Przeobrażenia te były często efektami ubocznymi niesłychanej przemocy, niszczenia istniejących ludów i cywilizacji. Ważne jest jednak, by pamiętać, że to nie wszystko. Dostrzegłem już kiedyś, może mimochodem2, rolę piratów w tych wydarzeniach, zwłaszcza w inicjowaniu nowych form demokratycznego rządzenia. Zwróciłem uwagę na fakt, iż załogi pirackie składały się często z ludzi bardzo różnego autoramentu, znających bardzo różne rodzaje układów społecznych (na tym samym okręcie mogli być Anglicy, Szwedzi, zbiegli niewolnicy afrykańscy, karaibscy Kreole, rdzenni Amerykanie i Arabowie), skłonnych jednak do pewnego prowizorycznego egalitaryzmu. Bywali oni rzucani razem w sytuacje, gdy szybkie tworzenie nowych struktur instytucjonalnych stawało się wymogiem chwili i stanowiło w pewnym sensie znakomite laboratoria do demokratycznych eksperymentów. Przynajmniej jeden prominentny historyk europejskiej myśli politycznej zasugerował, że niektóre z demokratycznych form, rozwiniętych później przez oświeceniowych mężów stanu w północnoatlantyckim świecie, pojawiły się najprawdopodobniej na pirackich okrętach w latach 80. i 90. XVII wieku:
Takie przywództwo, biorące się raczej ze zgody dowodzonych niż z decyzji władzy wyższej, było zapewne udziałem załóg pirackich okrętów w początkach nowożytnego świata atlantyckiego. Załogi pirackie nie tylko wybierały swoich kapitanów, ale znały także instytucje równoważące ich władzę (takie jak funkcja kwatermistrza czy rady okrętowe) oraz umowy regulujące prawa zarówno jednostek, jak i całych załóg (w postaci spisywanych regulaminów okrętowych, wyszczególniających udziały w łupach i rekompensaty za rany poniesione na służbie)3.
Nowatorstwo takich rozwiązań zainspirowało bez wątpienia brytyjskich i francuskich autorów do fantazjowania o pirackich utopiach, takich jak Libertalia. Jednak w tekstach tych główne role przypadały zawsze Europejczykom. Tak też było w wypadku Libertalii. Wiemy o niej jedynie z książki A General History of Pyrates, która ukazała się w 1724 roku pod nazwiskiem kapitana Charlesa Johnsona — a był to zapewne pseudonim Daniela Defoe. Osadnicy, wyłącznie europejskiego pochodzenia, postanowili przeprowadzić pewien liberalny eksperyment, oparty na głosowaniu większościowym i własności prywatnej, ale także na zniesieniu niewolnictwa, podziałów rasowych i zinstytucjonalizowanej religii; ponoć wszyscy naprawdę sławni piraci (m.in. Tom Tew i Henry Avery) mieli się przyczynić do tego przedsięwzięcia. Historia kończy się atakiem agresywnych tubylców, którzy zniszczyli piracką inicjatywę właściwie bez powodu. Tak więc, pomimo założonej przez piratów równości rasowej, Malgasze nie odgrywają w tej historii żadnej pozytywnej roli. W takich relacjach tubylcy nigdy nie są przedstawiani jako ludzie angażujący się w polityczne eksperymenty. Tego rodzaju nastawienie (w istocie rasistowskie) zachowało się w kolonialnej, a nawet jak najbardziej współczesnej historiografii. Polityczne eksperymenty ludzi mówiących europejskimi językami traktowane są jako całkowicie niezależne od politycznych eksperymentów ludzi mówiących po malgasku, nawet jeśli jedne i drugie prowadzone były niemal jednocześnie i na tych samych terenach przez osoby kontaktujące się z sobą na co dzień.
Tak więc wyniesiona z domu historyczna mądrość miała pozwolić piratom na zachowanie pełnego wpływu na kształtowanie się Konfederacji Betsimisaraka; była to mądrość dosłownie genetyczna. Państwo Betsimisaraków, jak utrzymuje standardowa historia, zostało stworzone przez dzieci europejskich piratów i malgaskich matek, pod natchnionym przywództwem charyzmatycznego mulata imieniem Ratsimilaho, i narzuciło swą organizację biernym malgaskim tubylcom, którzy po prostu zaakceptowali wolę tego władcy. Co więcej, Ratsimilaho jest zawsze przedstawiany jako ktoś, kto nieodmiennie posługuje się istniejącymi już europejskimi wynalazkami, takimi jak państwo narodowe, i nigdy nie wzbogaca ich własnymi politycznymi pomysłami.
Francuski historyk Hubert Deschamps tak charakteryzuje konwencjonalną opinię z okresu kolonialnego, która pozostaje mniej więcej aktualna aż do dziś:
To był wielki człowiek, syn pirata, który dzięki swej inteligencji i charakterowi potrafił narzucić innym swoją władzę. Umiał zgromadzić wokół siebie rozproszone plemiona Wschodniego Wybrzeża, żyjące w warunkach anarchii, wojen i biedy. Zrobił z nich potężne i prosperujące państwo, zapewniając jego trwałość i spójność… Jako pierwszy wprowadził na Wielkiej Wyspie terytorialne rozumienie państwa, a przykładu dostarczyły mu bez wątpienia kraje europejskie… po nim jego królestwo rozpadło się krok po kroku4.
W istocie jednak prawie żadnego z tych standardowych poglądów nie da się zweryfikować. Co prawda, do czego jeszcze wrócimy, ów Ratsimilaho rzeczywiście istniał i był, jak się wydaje, synem Malgaszki imieniem Rahena i angielskiego pirata o imieniu Thamo, czyli Tom. Jednak większość tego pokolenia mulatów była jeszcze dziećmi, gdy powstawała Konfederacja3.
Po drugie, nie ma żadnych dowodów na to, że królestwo Ratsimilaho przypominało choćby trochę „państwo terytorialne”. W gruncie rzeczy nie mamy żadnego istotnego dowodu świadczącego o istnieniu tam jakiegokolwiek królestwa. Badania archeologiczne w tym regionie5 nie wykryły żadnych zmian we wzorcach zasiedlenia po powstaniu tego „królestwa” — i ani archeolodzy, ani inni badacze nie odkryli żadnych świadectw istnienia jakiejś hierarchii administracyjnej czy klas społecznych na tym terenie, datowanych na interesujący nas okres. Wszystkie świadectwa sugerują, że większość decyzji zapadała wciąż, jak zawsze, na wiecach, gdzie każdy, kogo dana sprawa dotyczyła, miał prawo się wypowiedzieć. W istocie, jak zobaczymy, istnieją dobre powody, aby sądzić, że organizacja polityczna i społeczna była mniej hierarchiczna po utworzeniu tego „królestwa” niż wcześniej, gdyż rangi bojowej arystokracji wspominane we wcześniejszych źródłach, znikły. Zatem wiece zyskały jeszcze na znaczeniu. To prawda, że Zana-Malata („dzieci mulatów”) stali się stopniowo kimś w rodzaju dziedzicznej arystokracji, zawierającej małżeństwa w swoim kręgu, która idąc w ślady pirackich przodków, organizowała pod koniec stulecia rajdy na Komory, a nawet Zanzibar. Grupa ta jednak zawsze uważana była za stojącą na uboczu społeczeństwa, a jej polityczne znaczenie załamało się ostatecznie za sprawą ludowego powstania, które wybuchło mniej więcej w tym samym czasie, a w 1817 roku tereny te zostały włączone do królestwa Madagaskaru, z centrum na wyżynach wyspy6.
Mogłoby się wydawać, że mamy do czynienia z prawdziwą historyczną anomalią: bytem politycznym, który światu zewnętrznemu prezentuje się jako królestwo, zorganizowane wokół charyzmatycznej postaci błyskotliwego syna pirackiego, ale w sferze wewnętrznej działa przez zdecentralizowaną demokrację oddolną, bez żadnego rozwiniętego systemu hierarchii społecznej. Jak to wyjaśnić? Czy można znaleźć jakieś realne historyczne analogie dla takiego stanu rzeczy?
W istocie najbardziej oczywista paralela to okręty pirackie. Piraccy kapitanowie często próbowali tworzyć wokół siebie aurę przerażających autorytarnych desperados, ale był to wizerunek na użytek zewnętrzny. Na pokładach własnych okrętów byli nie tylko wybierani głosami większości załogi i mogli w ten sam sposób stracić w każdej chwili swoje stanowisko, ale też byli upoważnieni do komenderowania swoimi ludźmi jedynie podczas polowania na potencjalny łup albo walki z wrogiem. W innych okolicznościach uczestniczyli w naradach na równych prawach z pozostałymi piratami. Na okrętach pirackich nie było stopni innych niż kapitan i kwatermistrz (ten ostatni przewodniczył zgromadzeniom załogi). Co więcej, wiemy o niewątpliwych próbach zaszczepienia tej formy organizacji na gruncie malgaskim. A w końcu, jak się przekonamy, istnieje długa historia korsarzy czy innych podejrzanych typów, którzy osiedlali się w jakimś malgaskim mieście portowym, próbując wybić się tam na królów czy książąt, nie robiąc nic, by zreorganizować istniejące stosunki społeczne4.
Betsimisarakowie zreorganizowali jednak relacje w swoich społecznościach. Lecz nie zrobili tego na modłę prawdziwie monarchiczną.
W książce tej zamierzam wykazać, że pojawienie się piratów mogło uruchomić serię rewolucji na tym wybrzeżu. Pierwszą i zapewne najważniejszą z nich utorowały głównie kobiety, a była ona ukierunkowana na przełamanie rytualnej i ekonomicznej władzy rodów, będących wcześniej pośrednikami pomiędzy obcokrajowcami i ludnością północno-wschodniego wybrzeża. Stworzenie Konfederacji Betsimisaraka było w istocie drugą rewolucją i może być postrzegane jako swego rodzaju męska reakcja na tę pierwszą. Pod przykrywką piratów i pod oficjalnymi auspicjami na poły kastowego pirackiego króla, przywódcy klanowi i ambitni młodzi wojownicy przeprowadzili coś, co moim zdaniem należałoby uznać za ich własny protooświeceniowy eksperyment polityczny — twórczą syntezę pirackiego systemu zarządzania z niektórymi, co bardziej egalitarystycznymi, elementami tradycyjnej malgaskiej kultury politycznej. Coś, co jest ogólnie traktowane z lekceważeniem jako nieudana próba stworzenia królestwa, może być równie dobrze postrzegane jako udany malgaski eksperyment pirackiego Oświecenia.
Zapraszamy do zakupu pełnej wersji książki
------------------------------------------------------------------------
1 Por. Graeber D., Wengrow D., Narodziny wszystkiego.Nowa historia ludzkości, tłum. R. Filipowski, Zysk i S-ka Wydawnictwo, Poznań 2022 (przyp. red.).
2 To Eric Williams (Capitalism and Slavery) jako pierwszy postawił tezę, że europejskie plantacje niewolnicze w Nowym Świecie były zalążkiem pierwszych fabryk; koncepcja „przedrasowego” północnoatlantyckiego proletariatu, w którym rządziły te same zasady mechanizacji, nadzoru i dyscypliny, jakie obowiązywały na statkach, została opracowana przez Petera Linebaugha i Marcusa Redikera (The Many-Headed Hydra).
3 Gdy wybuchła wojna w 1712 roku żadne z nich nie mogło mieć więcej niż jakieś 21 lat, gdyż aż do ok. 1691 roku żadne znaczące grupy piratów nie działały na Madagaskarze. Ratsimilaho miał wtedy podobno osiemnaście lat.
4 Oryginalny podtytuł eseju, na którym oparta jest ta książka, inspirowany był książeczką Daniela Defoe The King of Pirates: Being an Account of the Famous Enterprises of Captain Avery, the Mock King of Madagascar (1720). Przez krótki okres Avery’emu — albo jego agentom czy też ludziom, którzy tylko udawali jego agentów — udawało się przekonać nawet niektóre koronowane głowy Europy, że był założycielem nowego pirackiego królestwa na wyspie, i to z niemałymi ambicjami.
------------------------------------------------------------------------
1 Graeber, Lost People.
2 Graeber, Lost People, s. 353.
3 Markoff, Where and When Was Democracy Invented, s. 673, przyp. 62.
4 Deschamps, Les pirates à Madagascar, s. 203.
5 Wright, Early State Dynamics; w: Wright, Fanony, L’évolution des systèmes d’occupation.
6 Carayon, Histoire de l’Établissement Français, s. 15–16.
BESTSELLERY
- Wydawnictwo: Zysk i SpółkaFormat: EPUB MOBIZabezpieczenie: Watermark VirtualoKategoria: EsejMężczyzna, którego kocha. Ogień, który rozpala. Królestwa, którymi włada. Świętosława od dziecka była harda. Od najmłodszych lat, wraz z bratem Bolesławem Chrobrym, uczyła się niuansów politycznej gry. Miała stać się ...48,00 złEBOOK48,00 zł
- Wydawnictwo: Zysk i SpółkaFormat: EPUB MOBIZabezpieczenie: Watermark VirtualoKategoria: EsejNigdy nie wiesz, kto się za ciebie modli Narodził się Knut. Trzecie dziecko Świętosławy, jedyne, które w chwili przyjścia na świat okrzyknięto „synem królowej”. Coraz więcej graczy przestawia piony tej historii. Bolesław w ...48,00 złEBOOK48,00 zł
- Wydawnictwo: Zysk i SpółkaFormat: EPUB MOBIZabezpieczenie: Watermark VirtualoKategoria: EsejKsiążę Władysław powrócił z banicji i Kraków odtworzył przed nim swe bramy. Ale Królestwo wciąż jest podzielone, w Starszej Polsce władają książęta Głogowa, w Czechach trwają zawirowania tronowe, a na północy Krzyżacy ...40,00 złEBOOK40,00 zł
27,19 zł 31,99
Rekomendowana przez wydawcę cena sprzedaży detalicznej.
23,79 zł 27,99
Rekomendowana przez wydawcę cena sprzedaży detalicznej.