Facebook - konwersja
Czytaj fragment
Pobierz fragment

  • Empik Go W empik go

Pisma Adama Mickiewicza. Tom 3 - ebook

Wydawnictwo:
Data wydania:
1 stycznia 2011
Format ebooka:
EPUB
Format EPUB
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najpopularniejszych formatów e-booków na świecie. Niezwykle wygodny i przyjazny czytelnikom - w przeciwieństwie do formatu PDF umożliwia skalowanie czcionki, dzięki czemu możliwe jest dopasowanie jej wielkości do kroju i rozmiarów ekranu. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
, MOBI
Format MOBI
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najczęściej wybieranych formatów wśród czytelników e-booków. Możesz go odczytać na czytniku Kindle oraz na smartfonach i tabletach po zainstalowaniu specjalnej aplikacji. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
(2w1)
Multiformat
E-booki sprzedawane w księgarni Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu - kupujesz treść, nie format. Po dodaniu e-booka do koszyka i dokonaniu płatności, e-book pojawi się na Twoim koncie w Mojej Bibliotece we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu przy okładce. Uwaga: audiobooki nie są objęte opcją multiformatu.
czytaj
na tablecie
Aby odczytywać e-booki na swoim tablecie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. Bluefire dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na czytniku
Czytanie na e-czytniku z ekranem e-ink jest bardzo wygodne i nie męczy wzroku. Pliki przystosowane do odczytywania na czytnikach to przede wszystkim EPUB (ten format możesz odczytać m.in. na czytnikach PocketBook) i MOBI (ten fromat możesz odczytać m.in. na czytnikach Kindle).
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na smartfonie
Aby odczytywać e-booki na swoim smartfonie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. iBooks dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Czytaj fragment
Pobierz fragment

Pisma Adama Mickiewicza. Tom 3 - ebook

Klasyka na e-czytnik to kolekcja lektur szkolnych, klasyki literatury polskiej, europejskiej i amerykańskiej w formatach ePub i Mobi. Również miłośnicy filozofii, historii i literatury staropolskiej znajdą w niej wiele ciekawych tytułów.

Seria zawiera utwory najbardziej znanych pisarzy literatury polskiej i światowej, począwszy od Horacego, Balzaca, Dostojewskiego i Kafki, po Kiplinga, Jeffersona czy Prousta. Nie zabraknie w niej też pozycji mniej znanych, pióra pisarzy średniowiecznych oraz twórców z epoki renesansu i baroku.

Kategoria: Klasyka
Zabezpieczenie: brak
Rozmiar pliku: 401 KB

FRAGMENT KSIĄŻKI

WSTĘP.

Utwo­ry, ob­ję­te tym to­mem, na­pi­sał Mic­kie­wicz na wy­gna­niu w Ro­syi, do­kąd zmu­szo­ny był wy­je­chać d. 24 paź­dzier­ni­ka 1824 r. Do­pie­ro po upły­wie lat pół­pię­ta, dnia 5 maja 1829 r. uda­ło mu się wy­do­stać za gra­ni­cę Ro­syi na zu­peł­ną wol­ność. Wszyst­ko, co pi­sał w tym cza­sie no­si­ło na so­bie smut­ne zna­mio­na przy­mu­su i cią­głej wal­ki na­tchnie­nia pol­skie­go z cen­zu­rą ro­syj­ską, któ­ra z więk­szą jesz­cze niż dla in­nych bacz­no­ścią kon­tro­lo­wa­ła każ­dy wy­raz ska­zań­ca po­li­tycz­ne­go. Po­eta zna­ko­mi­cie okre­ślił sam ten stan cią­głej nie­wo­li my­śli w nie­wy­da­nym za ży­cia so­ne­cie (Po­ezyo, gdzie cud­ny pę­dzel two­jej reki…), w któ­rym wzdy­chał, że jego my­śli i na­tchnie­nia "wy­glą­da­ją z wy­ra­zów jak z za krat wię­zie­nia.." i na­rze­kał, że pió­ro tak mu daw­niej po­słusz­ne, "ro­bo­czy nie­wol­nik po­ety", na cu­dzej zie­mi nie zna praw daw­ne­go pana… O ca­łej tej twór­czo­ści Mic­kie­wi­cza w Ro­syi moż­na po­wie­dzieć wła­sne­mi jego sło­wa­mi, że uczu­cie jego, zmu­szo­ne do ta­je­nia swych ża­rów, kry­ło się w głę­bi du­cha jak wul­kan i "tyl­ko dy­mi­ło nie­kie­dy przez sło­wa", sło­wa roz­waż­ne i prze­zor­ne…

Nowe sto­sun­ki za­war­te w Pe­ters­bur­gu, nowe zna­jo­mo­ści w Ode­ssie, a po­tem w Mo­skwie od­dzia­ły­wa­ły na wraż­li­wą du­szę po­ety – wy­gnań­ca, któ­ry za życz­li­wość od­wza­jem­nił się wier­sza­mi oko­licz­no­ścio­wy­mi, licz­niej­szy­mi w tym okre­sie, niż kie­dy­kol­wiek póź­niej. Była to zdaw­ko­wa drob­na mo­ne­ta al­bu­mo­wa, któ­rej jed­nak lek­ce­wa­żyć nie wol­no, gdyż skła­da się ona ra­zem na po­kaź­ną sumę my­śli i uczuć, wy­ra­żo­nych czę­sto z wiel­ką mocą.

Ode­ssa od­dzia­ła­ła na Mic­kie­wi­cza odu­rza­ją­co jak wschod­ni ha­szysz. Czar ła­god­ne­go kli­ma­tu piesz­czo­tą swo­ją roz­igrał zmy­sły 27-let­nie­go mło­dzień­ca, któ­ry nie miał chwi­lo­wo żad­ne­go wo­gó­le za­ję­cia i mógł swo­bod­nie od­dać się ży­ciu świa­to­we­mu. Po­dwój­na au­re­ola: po­ety i wy­gnań­ca-pa­try­oty oto­czy­ła mu mło­de skro­nie: nie­ba­wem dwie Po­lki uro­cze za­czę­ły się ubie­gać o pa­no­wa­nie nad ser­cem po­sęp­ne­go Gu­sta­wa z IV. czę­ści Dzia­dów. Jed­na z nich, sio­stra Hen­ry­ka Rze­wu­skie­go, Ka­ro­li­na So­bań­ska, do­świad­czo­na w ujarz­mia­niu serc mę­skich, za­wsze no­wych wra­żeń chci­wa, nie dłu­go ba­wi­ła się po­etą. Do niej to sto­so­wa! się po­tem wiersz:

Dzia­twa pę­dzi mo­ty­la, póki zda­ła świe­ci;

Zło­wi, poj­rzy i – ci­ska: nie­chaj da­lej leci!

Pani So­bań­ska, któ­ra z cza­sem mia­ła jesz­cze trzy­krot­nie się roz­wo­dzić, zło­wi­ła po­etę – na krót­ko. Dłuż­szem na­to­miast i głęb­szem uczu­ciem da­rzy­ła go pani Jo­an­na Bo­na­wen­tu­ro­wa Za­le­ska. Sto­su­nek po­ety do obu tych pań od­zwier­cie­dlił się w wier­szach mi­ło­snych, w Ode­ssie pi­sa­nych. Do­kład­ne od­róż­nie­nie oso­by jest dziś nie­moż­li­we; sam po­eta ukrył je pod ogól­ni­ko­we­mi li­te­ra­mi D. D. – Do­my­sły nie­któ­rych ba­da­czów, ja­ko­by li­te­ry te od­no­si­ły się do jed­nej i tej sa­mej oso­by, a mia­no­wi­cie do pani Ka­ro­li­ny z Rze­wu­skich So­bań­skiej (Dzie­ła A. M. wyd. Tow. Mick… t. II. str. 11 – 12 i 424.) nie mogą się ostać wo­bec fak­tu, że wiersz Do D. D. (Moja piesz­czot­ka…) ma w au­to­gra­fie, w Al­bu­mie P. Mo­szyń­skie­go, na­pis A la don­na Gio­van­na; imię to zaś no­si­ła pani Bo­na­wen­tu­ro­wa Za­le­ska (jak to – mię­dzy in­ne­mi wi­dać wy­raź­nie z de­dy­ka­cyi Kon­ra­da Wal­len­ro­da: Bo­na­wen­tu­rze i Jo­an­nie Za­le­skim.)

So­ne­ty ero­tycz­ne są pod wzglę­dem for­my dal­szą pró­bą zwal­cza­nia trud­no­ści tech­nicz­nych, zwią­za­nych z tego ro­dza­ju wier­szem. Pierw­sze pró­by so­ne­tów się­ga­ją jesz­cze cza­sów uni­wer­sy­tec­kich ("Przy­po­mnie­nie", "Do Nie­mna".) Te­raz w Ode­ssie pod wy­raź­nym wpły­wem Pe­trar­ki po­głę­bia się wdzięk ar­ty­stycz­ny i łą­czy się har­mo­nij­nie z uczu­ciem ser­decz­nem.

So­ne­ty krym­skie po­wsta­ły pod sil­nym wpły­wem wy­ciecz­ki do Kry­mu, od­by­tej w po­ło­wie sierp­nia 1825 r. Bo­gac­two wra­żeń cał­kiem no­wych nie da­wa­ło się pra­wie zmie­ścić w cia­snych ra­mach so­ne­tu; stąd wal­ka tre­ści z for­mą, któ­rej prób­kę znaj­dzie uważ­ny czy­tel­nik w trzech tek­stach pierw­sze­go so­ne­tu Krym­skie­go (str. 41 – 2.) Cały zaś na­strój wschod­ni so­ne­tów krym­skich od­po­wia­dał we­wnętrz­ne­mu za­mi­ło­wa­niu po­ety, któ­re­go po­ciąg do ory­en­ta­li­zmu wid­nie­je już z im­pro­wi­zo­wa­nej w Wil­nie bal­la­dy Ba­sza (Re­ne­gat), a tłó­ma­czy się prą­dem ogól­no­eu­ro­pej­skim ów­cze­snym. Wy­star­czy tu przy­po­mnieć zna­ne i przy­ta­cza­ne po­tem przez Mic­kie­wi­cza dzie­ła: Ham­me­ra: Ge­schich­te der schönen Re­de­kün­ste Per­siens (1818 r.), Göthe­go: We­stöstli­cher Di­van (1819 r.), tu­dzież po­ezye By­ro­na, ory­en­tal­nym du­chem owia­ne. – W So­ne­tach krym­skich po­dzi­wia­my mi­strzow­ski ko­lo­ryt i głę­bię uczu­cia, któ­re po­mi­mo prze­py­chu kra­jo­bra­zów nie daje po­ecie za­po­mnieć o uko­cha­nej Li­twie. Wy­koń­cze­nie So­ne­tów na­stą­pi­ło póź­niej po wy­jeź­dzie po­ety z Ode­ssy do Mo­skwy; do­kład­nej daty po­dać jed­nak nie mo­że­my. Fran­ci­szek Ma­lew­ski, to­wa­rzysz ów­cze­snych wę­dró­wek po­ety no­to­wał so­bie przy­god­nie roz­mo­wy Mic­kie­wi­cza, z któ­rych przy­to­czy­my tu zda­nia do­ty­czą­ce So­ne­tów:

"So­ne­ty. W nich moż­na ła­two za­bić pi­sa­rzy. Nie­do­sta­tek ry­mów w pol­skim ję­zy­ku. W okto­brze Jest kil­ka, do któ­rych nic do­da­nem ani uję­tem być nie mo­gło i te były od­ra­zu na­pi­sa­ne. W Kry­mie za­mie­rza­ne po­ema, do któ­re­go mia­ły wejść ob­ra­zy miej­sco­we. Nie­uchron­ne po­do­bień­stwa z Child Ha­rol­dem od­stra­szy­ło, jak wprzód idea li­tew­skie­go po­ema­tu, rzu­co­na dla po­do­bień­stwa z Larą. Naj­pierw­szy so­net na Cza­tyr­da­hu. So­ne­ty trud­ne w po­rów­na­niu z cią­głym po­ema­tem". *

Ze zna­jo­mo­ści ode­skich nie bez wpły­wu na pe­wien ro­dzaj twór­czo­ści był Hen­ryk Rze­wu­ski, wów­czas da­le­ki wpraw­dzie od au­tor­stwa Pa­mią­tek So­pli­cy, ale już po­bu­dza­ją­cy po­etę swym sty­lem kon­tu­szo­wym i nie­zrów­na­ną ga­wę­dą. Jako pierw­szy owoc tego spo­tka­nia uwa­ża­my Po­pas w Upi­cie, gdzie wła­sne wra­że­nia z po­dró­ży nie­daw­nej na Li­twie ujął po­eta w ton ga­wę­dy sta­ro­pol­skiej, któ­ra pod nie­jed­nym wzglę­dem za­po­wia­da póź­niej­szy na­strój Pana Ta­de­usza.

–-

* Ob… ar­ty­kuł Wład. Mic­kie­wi­cza: 7. teki Fr. Ma­lew­skie­go. Rok Mic­kie­wi­czow­ski. Lwów 1899 str. 264 – 265.

Krót­ki po­byt w Ode­ssie, gdzie po­eta "żył jak pa­sza", nie po­zo­sta­wił mu do­dat­nie­go wra­że­nia. Mic­kie­wicz by­stro osą­dził ujem­ne stro­ny odu­rza­ją­cych wpły­wów mi­nia­tu­ro­we­go Wscho­du. Zro­zu­miał ich nie­bez­pie­czeń­stwo (Exku­za), nie­od­łącz­ne od ko­niecz­no­ści sto­so­wa­nia się do "dru­ży­ny", któ­ra na pierw­szy od­głos pa­try­otycz­nej pie­śni "roz­pierz­chła się, uno­sząc za­dzi­wio­ne słu­chy". Po­że­gnał Ode­ssę (Du­ma­nia w dzień od­jaz­du) prze­stro­gą dla sa­me­go sie­bie:

Leć­my! szczę­ściem zo­sta­ły pió­ra do po­wro­tu:

Leć­my i nig­dy od­tąd nie zni­żaj­my lotu!…* * *

Po­byt w Mo­skwie nie był zra­zu mi­łym. Po­mi­ja­jąc już zbyt na­gły prze­skok od cie­pła Ode­ssy do mro­zów Mo­skwy, na­de­szły nie­ba­wem strasz­ne przej­ścia po­li­tycz­ne w gru­dnio­wej pe­ters­bur­skiej re­wo­lu­cyi 1825 roku, któ­rą w po­wo­dzi krwi uto­pił Mi­ko­łaj. Dreszcz zgro­zy prze­szedł po ca­łej Ros­syi. Mic­kie­wicz uczu­cia swe dla szla­chet­nych ofiar, któ­re za­wi­sły na szu­bie­ni­cach nad Newą, mu­siał stłu­mić w so­bie, ale po la­tach wy­buch­nie przej­mu­ją­cą skar­gą do Przy­ja­ciół Mo­ska­li.

Na ra­zie mógł się czuć szczę­śli­wym o tyle, że w Mo­skwie zna­lazł się w nie­zwy­kle licz­nem gro­nie Fi­lo­ma­tów; oto­czy­li go wień­cem zwar­tym Ma­lew­ski, Je­żow­ski i Pie­trasz­kie­wicz, z któ­ry­mi mógł od­świe­żać sta­re wspo­mnie­nia sa­mych po­cząt­ków or­ga­ni­za­cyi fi­lo­ma­tycz­nej. Do tego gro­na bra­ter­skie­go na­le­że­li też fi­la­re­ci: Bu­dre­wicz i Dasz­kie­wicz. To ser­decz­ne oto­cze­nie sta­ło się ożyw­czą dla po­ety at­mos­fe­rą, w któ­rej wzro­śnie tak cha­rak­te­ry­stycz­ny i brze­mien­ny w na­stęp­stwa, po­nu­ry Kon­rad Wal­len­rod.

Ge­ne­za tego utwo­ru nie jest do­kład­nie zna­na. Na pod­sta­wie ko­re­spon­den­cyi po­ety moż­na mnie­mać, że Wal­len­ro­da za­czął pi­sać w Mo­skwie w pierw­szej po­ło­wie roku 1826. W li­ście bo­wiem do Zana z d. 9 czerw­ca 1826 r. na­rze­ka na zle­ni­wie­nie swej muzy: "nie mogę skoń­czyć po­wie­ści li­tew­skiej". Stan ten prze­cią­gnął się wca­le dłu­go. Na po­zór był Wal­len­rod bliz­ki ukoń­cze­nia w stycz­niu 1827 roku, sko­ro po­eta pi­sał wte­dy do

Odyń­ca (6. stycz­nia): "Wkrót­ce pod two­im ad­re­sem pusz­czę Wal­len­ro­da po­wieść z dzie­jów li­tew­sko-krzy­żac­kich". Ale jesz­cze w pół roku po­tem po­emat nie był ukoń­czo­ny. Na­rze­kał na to miesz­ka­ją­cy wte­dy z Mic­kie­wi­czem Ma­lew­ski w li­ście do Le­le­we­la z d. 14. lip­ca 1827 r.: "Na Ada­mie nie mogę wy­pro­sić kil­ka­dzie­siąt wier­szy. Od dwóch mie­się­cy za­wisł na nich już go­to­wy, prze­cud­ny Wal­len­rod. Za­ciął się tak, że na­wet Don Juan ulu­bio­ny, któ­re­go mu gram co­dzień przy łóż­ku, nie może mu na­tchnąć tak ma­łe­go ka­wał­ka". We­dług świa­dec­twa bra­ta po­ety, Alek­san­dra Mic­kie­wi­cza, któ­ry ba­wił w go­ści­nie u Ada­ma w Mo­skwie przez sier­pień i wrze­sień 1827 r., po­emat ten ukoń­czo­ny był osta­tecz­nie w tym cza­sie: "Kon­rad Wal­len­rod przy mnie skoń­czo­ny" – uwia­da­miał Le­le­we­la Alek­san­der Mic­kie­wicz. Po­sła­ny do cen­zu­ry pe­ters­bur­skiej otrzy­mał jej ze­zwo­le­nie na druk d. 9 grud­nia 1827 r. i uka­zał się w cią­gu pierw­szych ty­go­dni 1828 r. p. t. Kon­rad Wal­len­rod. Po­wieść hi­sto­rycz­na z dzie­jów li­tew­skich i pru­skich… Pe­ters­burg Dru­kiem Ka­ro­la Kra­ja 1828. (in 8 str. VIII+ 96).

Oto­cze­nie fi­lo­ma­tycz­no-fi­la­rec­kie w Mo­skwie roz­bu­dzi­ło przy­ga­słe nie­co w Ode­ssie ogni­sko uczuć pa­try­otycz­nych. "Taki wieszcz, jaki słu­chacz". Fi­lo­ma­tom nie mo­gły wy­star­czyć cud­nie rzeź­bio­ne So­ne­ty. Wie­dzie­li oni zbyt do­brze, ja­kie żary kry­je pierś Ada­ma; przy nich ogrzać pra­gnę­li kost­nie­ją­ce na wy­gna­niu du­sze. Po­eta roz­czy­tu­ją­cy się w Fie­sku Szyl­le­ra i Ma­chia­we­lu szu­kał dro­gi wyj­ścia z tego osa­cze­nia, w ja­kie po­pa­dła myśl jego w klat­ce cen­zu­ry ros­syj­skiej. Chciał być lwem co do siły na­tchnie­nia, a wie­dział, że rów­no­cze­śnie musi być li­sem w ostroż­no­ści wy­ra­zów, aby nie obu­dzić po­dejrz­li­wej cen­zu­ry. Dużo ener­gii twór­czej na te li­sie spo­so­by po­szło i układ po­ema­tu na­tem ucier­piał, jak o tem pi­sał po­eta póź­niej do Odyń­ca, (Pe­tersb. 28. kwiet­nia 1818. Kor. IV. 102.) Zda­wa­ło się nie­po­do­bień­stwem: wy­ra­zić ogrom mi­ło­ści oj­czy­zny a za­ra­zem nie­na­wiść do wro­ga tak, aby to na­ród cały cie­mię­żo­ny zro­zu­miał, a cen­zor ani się tego do­my­ślił. Do­ka­zał tej na­trud­niej­szej sztu­ki Mic­kie­wicz: wła­sne bole i cier­pie­nia pa­try­otycz­ne za­mknął w zbroi krzy­żac­kiej. Całą głę­bię li­ry­zmu swe­go, wszyst­ko,

czem od wy­jaz­du z uko­cha­nej Li­twy na­sią­kło ser­ce jego na zie­mi uci­sku i ob­łu­dy, wy­lał w prze­pięk­ną cza­rę, któ­rej ar­ty­stycz­nie rzeź­bio­na po­wło­ka no­si­ła po­zor­ne zna­mio­na hi­sto­rycz­no­ści: "Kil­ka już wie­ków za­kry­wa wspo­mnia­ne tu wy­da­rze­nia.. Li­twa jest już cał­kiem w prze­szło­ści…" Tak w Prze­mo­wie uspo­ka­jał cen­zo­ra Mic­kie­wicz i za­pew­niał go, że "po­eta opie­wa­ją­cy ów­cze­sne wy­pad­ki sa­mym tyl­ko przed­mio­tem hi­sto­rycz­nym, zgłę­bie­niem rze­czy i kunsz­tow­nem wy­da­niem zaj­mo­wać się musi, nie przy­wo­łu­jąc na po­moc in­te­re­su, na­mięt­no­ści lub mody czy­tel­ni­ków". – Cza­ra była wy­so­kiej ar­ty­stycz­nej war­to­ści, istot­nie "kunsz­tow­ne­go wy­da­nia", – ale treść tej cza­ry, ale kor­dy­ał w niej po­da­ny, wca­le ar­cha­icz­nym nie był, a prze­wyż­szał bez mia­ry war­to­ścią we­wnętrz­ną ze­wnętrz­ny urok for­my.

Mic­kie­wicz dał pło­mien­nym swym uczu­ciom z umy­słu i roz­wa­gi sza­tę rze­ko­mo hi­sto­rycz­nej po­wie­ści, do któ­rej wąt­ku za­czerp­nął z daw­niej­szych swych stu­dy­ów ko­wień­sko-wi­leń­skich, kie­dy to pi­sał Gra­ży­nę i przy­pi­ski do niej. Tam już po­wo­ły­wał się mię­dzy in­ny­mi na dwa dzie­ła nie­miec­kie: Kot­ze­bue'go: Preus­sens äl­te­re Ge­schich­te (Riga, 1808) i Bec­ke­ra: Ver­such einer Ge­schich­te der Hoch­me­ister in Preus­sen. – Z dzieł tych za­czerp­nął Mic­kie­wicz kil­ka po­my­słów do utwo­rze­nia fan­ta­stycz­nej po­sta­ci swe­go Wal­len­ro­da, któ­ry z hi­sto­rycz­nym Kon­ra­dem Wal­len­ro­dem mało ma wspól­ne­go.* W wy­obraź­ni po­ety rysy mło­de­go Li­twi­na Wal­te­ra Alfa, któ­ry ochrzczo­ny przez krzy­ża­ków umknął od nich w prze­bra­niu krzy­żac­kiem (Bec­ker) na Li­twę, złą­czy­ła się ze szcze­gó­ła­mi o ry­ce­rzu nie­miec­kim Wal­te­rze von Sta­dion, któ­ry uwiózł z Li­twy do Nie­miec, jako bran­kę wo­jen­ną cór­kę Kiej­stu­ta, ale nie po­ślu­bił jej, tyl­ko w klasz­to­rze Mo­gunc­kim osa­dził i do przy­ję­cia ślu­bów za­kon­nych zmu­sił. – Przez taką syn­te­zę po­etyc­ką Alfa-Sta­dio­na-Wal­len­ro­da dą­żył po­eta do wy­ja­śnie­nia za­gad­ko­we­go w hi­sto­ryi fak­tu, że wiel­ki mistrz Wal­len­rod, mo­gąc za­dać cięż­kie cio­sy Li­twie, zmar­no­wał wiel­ką wy­pra­wę i uszedł ha­nieb­nie do Prus. W ob­ja­śnie­niach do po­ema­tu po- -

* Ob na­stę­pu­ją­ce stu­dya: Pro­cha­ska, Konr. Wal­len­rod. (Prze­wod… nauk… lit.) Lwów 1876. Neh­ring, Stu­dya li­ter. Pozn. 1884. Bruch­nal­ski: Źró­dła hi­stor. K. Wall. Pam. Tow. Mick. III. 102 – 119.– J. Gaw­li­kow­ski w wy­da­niu K. W. (Ar­cy­dzie­ła polsk… pis.) Bi­blio­te­ka P. We­sta Bro­dy 1902.

da­wał Mic­kie­wicz, że "wszyst­kie sprzecz­no­ści w cha­rak­te­rze i po­stę­po­wa­niu na­sze­go bo­ha­te­ra dają się po­go­dzić, je­śli przy­pu­ści­my, że był Li­twi­nem i że wszedł do Za­ko­nu, aby się nad nim ze­mścił". – Po­mysł sam Li­twi­na, dzia­ła­ją­ce­go w prze­bra­niu krzy­żac­kiem na zgu­bę Za­ko­nu mógł się zro­dzić pod wpły­wem By­ro­now­skie­go Kor­sa­rza, tego Gre­ka, któ­ry dy­szy nie­na­wi­ścią do Tur­ków i knu­je plan ze­msty na wro­gu: prze­bra­ny za der­wi­sza do­sta­je się do pa­ła­cu ba­szy w cza­sie uczty i usy­pia czuj­ność Tur­ków. W cha­rak­te­rze i uspo­so­bie­niu K. Wal­len­ro­da znaj­du­ją się rysy Kon­ra­da Kor­sa­rza, a uko­cha­na przez Gre­ka Me­do­ra przy­po­mi­na Al­do­nę.* – Są to drob­ne mi­mo­wol­ne nie­ja­ko re­mi­ni­scen­cye, ze­wnętrz­ne po­do­bień­stwa. Idea głów­na wy­po­sa­żo­na jest bo­gac­twem uczu­cia, wy­ra­żo­ne­go tak, jak nig­dy przed­tem w li­te­ra­tu­rze na­szej. Mi­łość oj­czy­zny pa­nu­je w po­ema­cie tym i świę­ci nie­zwy­kłe try­um­fy: mamy tu skre­ślo­ną wal­kę we­wnętrz­ną czło­wie­ka, któ­ry za­kosz­to­wał szczę­ścia ro­dzin­ne­go, z tym dru­gim sobą, co szczę­ścia w domu nie zna­lazł, bo go nie było w oj­czyź­nie. To roz­dar­cie we­wnętrz­ne w du­szy Wal­len­ro­da od­ma­lo­wa­ne jest w po­ry­wa­ją­cy i wstrzą­sa­ją­cy spo­sób. Jak­że god­nym współ­czu­cia jest ten mę­czen­nik idei, któ­ry w sta­now­czej chwi­li po­świę­ce­nia się pada pod brze­mie­niem nad­ludz­kiem i rad­by od­da­lić kie­lich go­ry­czy. To mo­co­wa­nie się dwu uczuć w czło­wie­ku, ta wal­ka, jaką tu wy­po­wia­da raj utra­co­ny mło­do­ści – pie­kłu ze­msty nad wro­giem, jest jed­nym z głów­nych uro­ków wiel­kie­go po­ema­tu, ale nie je­dy­nym. Czar nie­śmier­tel­ny Wal­len­ro­da tkwi w głę­bo­kim li­ryź­mie, w nie­zrów­na­nych stro­fach, na­brzmia­łych mi­ło­ścią zie­mi ro­dzin­nej, w owej prze­cud­nej Pie­śni Waj­de­lo­ty , któ­rą dziś już ma na­ród cały na ustach…

Nig­dy przed­tem nie roz­brzmie­wa­ły w mo­wie pol­skiej tak wspa­nia­łe i przej­mu­ją­ce dźwię­ki. Po­tę­gę po­ezyi na­ro­do­wej i jej do­nio­słość w spo­łe­czeń­stwie wy­ra­ził u nas pierw­szy Mic­kie­wicz z nie­zmier­ną siłą w Pie­śni Waj­de­lo­ty, któ­ra po­zo­sta­nie wiecz­no­tr­wa­łym hym­nem try­um­fal­nym ar­cha­nio­ła, co bro­ni naj­więk­szych na­ro­do­wych świę­to­ści.

–-

*) Ob. J. Kal­len­ba­cha: A. Mic­kie­wicz. Kra­ków. 1897. I. 203 – 205

W krót­ką "po­wieść hi­sto­rycz­ną z dzie­jów li­tew­skich tchnął po­eta taką moc my­śli i taki żar uczuć, że od­tąd po­wieść ta sta­łą się istot­nie "hi­sto­rycz­ną", gdyż ma już całą swo­ją w li­te­ra­tu­rze na­szej hi­sto­ryą. Kon­rad Wal­len­rod wy­wo­łał naj­roz­ma­it­sze sądy współ­cze­snych i po­tom­nych, sto­sow­nie do spo­łecz­no-po­li­tycz­nych od­mien­nych punk­tów wi­dze­nia. Do naj­wcze­śniej­szych, a za­ra­zem naj­bar­dziej cha­rak­te­ry­stycz­nych ocen Wal­len­ro­da na­le­ży de­nun­cy­acya No­wo­sil­co­wa, któ­ry w ra­por­cie do W. X. Kon­stan­te­go z d. 10 kwiet­nia 1828 r. przed­sta­wił po­emat ten jako utwór "uczą­cy naj­prze­bie­glej­szej zdra­dy i nie­prze­jed­na­nej nie­na­wi­ści." * Zda­niem nie­zwy­kłe­go re­cen­zen­ta cel po­ema­tu "po­le­ga na dąż­no­ści do roz­pło­mie­nie­nia ga­sną­ce­go pa­try­oty­zmu, ży­wie­nia nie­na­wi­ści i przy­go­to­wy­wa­nia przy­szłych wy­da­rzeń, do na­ucza­nia obec­ne­go po­ko­le­nia, jak być te­raz li­sem, aby z cza­sem zmie­nić się w lwa". Wspa­nia­ło­myśl­ny de­nun­cy­ant nie do­ma­gał się po­cią­gnię­cia Mic­kie­wi­cza do od­po­wie­dzial­no­ści, ale pra­gnął tyl­ko za­zna­czyć, "na jak czuj­ną uwa­gę za­słu­gu­ją utwo­ry osób, dzia­ła­ją­cych za pod­szep­tem uro­jo­ne­go pa­try­oty­zmu". Trud­no od­mó­wić sta­łej kon­se­kwen­cyi w dzia­ła­niu de­struk­to­ra Uni­wer­sy­te­tu Wi­leń­skie­go. Ten sam No­wo­sil­cow, któ­ry w r. 1823 oskar­żył Fi­la­re­tów o roz­sze­rza­nie "nie­roz­sąd­nej pol­skiej na­ro­do­wo­ści na Li­twie, od­krył te­raz w utwo­rze fi­la­re­ta-wy­gnań­ca ob­jaw uro­jo­ne­go pa­try­oty­zmu. – O ile pa­try­otyzm ten był uro­jo­nym, miał się w dwa lata po­tem prze­ko­nać na so­bie pan Se­na­tor, kie­dy umy­kał z War­sza­wy we wi­lią 29 li­sto­pa­da 1830 r. Cał­kiem jed­nak traf­nie okre­ślał Wal­len­ro­da, jako płód du­cho­wy fi­la­rec­kiej my­śli. Nad samą ideą prze­wod­nią po­ema­tu tego roz­pi­sy­wa­li się i współ­cze­śni (K. Koź­mian, Je­ne­rał Mo­raw­ski, A. E. Koź­mian, Ju­liusz Sło­wac­ki) i po­tom­ni.** Na to go­dzą się wszy­scy, że w Wal­len­ro­dzie mamy ob­raz mi­ło­ści oj­czy­zny, po­su­nię­tej do naj­wyż­sze­go stop­nia, mi­ło­ści oj­czy­zny, nie co­fa­ją­cej się przed żad­nem po­świę­ce­niem, na­wet przed za­par­ciem się sa­me­go sie­bie. –

–-

* Ob… tom V. Pa­mięt­ni­ka Tow. Mick str. 245 – 256, gdzie Prof. J. Tre­tiak po­dał tekst ros­syj­ski ra­por­tu z wła­snym prze­kła­dem pol­skim.

** Ob… ze­sta­wie­nia naj­waż­niej­szych zdań we Wstę­pie Neh­rin­ga do K. W. w wy­da­niu Tow. Mick. III. 105 – 7 tu­dzież bi­blio­gra­fię w wy­da­niu prof. J. Gaw­li­kow­skie­go (Ar­cy­dzie­ła pol. pis. Bibl. F. We­sta, Bro­dy, 1902.)

Wpływ Wal­len­ro­da był ogrom­ny i na cały na­ród i na po­ezyę pol­ską. Do­nio­słość wpły­wu okre­ślił A. Chodź­ko w zda­niu, któ­re­go traf­no­ści tu nie mo­że­my oce­niać: "Sło­wo sta­ło się cia­łem a Wal­len­rod Bel­we­de­rem". W po­ezyi zaś echa po­tęż­ne wy­wo­łał po­emat ten u naj­bliż­szych ge­niu­szem; wy­star­czy wy­mie­nić Kor­dy­ana i Iry­dio­na.

Po za Kon­ra­dem Wal­len­ro­dem twór­czość Mic­kie­wi­cza w Mo­skwie i Pe­ters­bur­gu w la­tach 1827 – 1829 nosi zna­mio­na prze­waż­nie oko­licz­no­ścio­we. Wy­po­wie­dziaw­szy całą nie­mal treść swe­go du­cha w utwo­rze, pod po­zor­ną ci­szą kry­ją­cym głę­bo­ko na­pię­cie wul­ka­nicz­ne, nie­miał już po­eta ocho­ty zu­ży­wa­nia ener­gii swej twór­czej na pod­jaz­do­wą wal­kę z cen­zu­rą ros­syj­ską. Przy­tem sta­wiał sam so­bie co­raz więk­sze wy­ma­ga­nia es­te­tycz­ne. Za­mie­rzo­na Bar­ba­ra Ra­dzi­wił­łów­na po­mi­mo na­de­sła­nych przez Le­le­we­la ma­te­ry­ałów nie do­cze­ka­ła się po­etycz­ne­go wcie­le­nia. Mic­kie­wicz wte­dy zwie­rzał się Ma­lew­skie­mu: "Do nie­do­stat­ku na­ro­do­wej dra­ma­ty­ki naj­wię­cej się przy­czy­nia nie­tra­gicz­ność hi­sto­ryi. Do­syć opo­wie­dzieć an­giel­skie dzie­je, już się ro­dzi tra­ge­dya. Z li­tew­skiej hi­sto­ryi moż­na­by coś pięk­ne­go na­pi­sać, ale sto­sun­ki to­wa­rzy­skie nie roz­ma­ite nie po­zwa­la­ją na wię­cej.

Z Bar­ba­ry pięk­ne dra­ma. Ob­ra­zy w pięk­nym ca­dre moż­na­by za­wrzeć. Dal­szy po­stęp tra­ge­dyi: musi się stać roz­ry­wa­na…"*

Mic­kie­wicz zda­wał so­bie spra­wę z ko­niecz­no­ści wy­ro­bie­nia ję­zy­ka po­etyc­kie­go, a za­ra­zem przy­stęp­ne­go dla ogó­łu: "Przod­ki kształ­cą ję­zyk: to po­eta znaj­do­wać musi, to na nie­go od­dzia­ły­wa. Nim w Pol­sce ję­zyk, ja­kim Don­Żu­an pi­sa­ny, ukształ­ci się, dłu­go cze­kać trze­ba"…*

To prze­świad­cze­nie zwra­ca­ło po­etę w stro­nę prze­kła­dów z Pe­trar­ki, Sha­ke­spe­ara, Go­ethe­go, aby na nich pró­bo­wać siły i har­tu mowy pol­skiej; to tłó­ma­czy nam, dla­te­go cią­gle jesz­cze nie roz­sta­je się z Trem­bec­kim, jak o tem świad­czy styl wier­sza Do Dok­to­ra S. (str. 76 – 78.) – W dal­szym zaś cią­gu po so­ne­tach krym­skich wra­ca za­mi­ło­wa­nie do ory­en­ta­li­zmu: Szan­fa­ry i Al­mo­te­nab­bi świad­czą o wni­ka­niu w pięk­no­ści po­ezyi arab­skiej

–-

* "Z teki Fr. Ma­lew­skie­go" – j… w. str. 265 – 266.

** Tam­że, str. 266.

na­wet po przez pro­za­icz­ne prze­kła­dy fran­cu­skie de Sacy'ego i de La­gran­ge'a. Wszyst­kie te prze­kła­dy z ob­cych ję­zy­ków i pa­ra­fra­zy moż­na­by po­rów­nać do ostrze­nia bro­ni, za­nim przyj­dzie czas na jej swo­bod­ne uży­cie. Na ra­zie Szan­fa­ry i Al­mo­te­nab­bi wpro­wa­dzi­ły fan­ta­zyę jego w kra­inę Wscho­du i wy­wo­ła­ły wspa­nia­łą ka­sy­dę na cześć Emi­ra Wa­cła­wa Rze­wu­skie­go p… t. Fa­rys. W po­stać Fa­ry­sa wło­żył Mic­kie­wicz spo­ro wła­snych uczuć. Po­ucza­ją­cem pod tym wzglę­dem jest ze­sta­wie­nie Fa­ry­sa z So­ne­tem Baj­da­ry (str. 47.)* Za­chwy­ca nas w Fa­ry­sie cza­ru­ją­ca wy­obraź­nia po­ety, umie­ją­ce­go oży­wić pia­ski pu­sty­ni, pal­my i gła­zy, sępy i hu­ra­ga­ny. W roz­wo­ju zaś siły du­cho­wej po­ety jest Fa­rys zna­mien­nym ob­ja­wem ro­sną­cej siły twór­czej. Jest on jak­by po­śred­niem ogni­wem mię­dzy mło­dzień­czym wy­bu­chem Ody do Mło­do­ści a ty­ta­nicz­ną Im­pro­wi­za­cyą Kon­ra­da. Fa­rys uka­zał się po raz pierw­szy w zbio­ro­wem wy­da­niu pe­ters­bur­skiem, któ­re wy­szło z po­cząt­kiem lu­te­go 1829 roku. Wy­da­nie to mia­ło na cze­le Prze­mo­wę Do Czy­tel­ni­ka: O kry­ty­kach i re­cen­zen­tach War­szaw­skich. Sam ten ar­ty­kuł świad­czył już o nie­ma­łem po­czu­ciu siły wła­snej po­ety. Ton sta­now­czy, któ­rym roz­brzmie­wa cała ta, miej­sca­mi iro­nicz­na, miej­sca­mi na­wet po­gar­dli­wa od­pra­wa, dana obo­zo­wi pseu­do­kla­sy­ków war­szaw­skich, tłó­ma­czy się pro­wo­ka­cyą prze­ciw­ni­ków ro­man­ty­zmu, któ­rzy nie wa­ha­li się drwić pu­blicz­nie z "piń­skich głów", "smor­gońsz­czy-zny" itp. – Rzecz o kry­ty­kach i re­cen­zen­tach war­szaw­skich po­zo­sta­nie na za­wsze waż­nym do­ku­men­tem li­te­rac­kim. Mnó­stwo kwe­styi spor­nych, po­ru­szo­nych w tym ar­ty­ku­le, zmu­sza­ło ogół ów­cze­sny, po­waż­niej my­ślą­cy, do wnik­nię­cia głęb­sze­go w du­cha na­ro­do­wej li­te­ra­tu­ry; sze­ro­kie zaś oczy­ta­nie Mic­kie­wi­cza pod­nie­ca­ło czy­tel­ni­ków do śle­dze­nia ob­ja­wów na­szych li­te­rac­kich w związ­ku z prą­dem li­te­ra­tu­ry eu­ro­pej­skiej i sta­wia­ło całą kwe­styę li­te­rac­ką na wyż­szym niż do­tych­czas po­zio­mie. Za­miast dy­le­tanc­kie­go kry­ty­ko­wa­nia, któ­re Mic­kie­wicz w ar­ty­ku­le swym nie­li­to­ści­wie ośmie­szył, po­ja­wiać się po­czę­ły ar­ty­ku­ły kry­tycz­ne opar­te na su­mien­nych przy­go­to­waw­czych stu­dy­ach. Sam po­eta za­mie­rzył dać przy­kład opra­co­wań li­te­rac­kich w za­mie­rzo­nych -

*) Prof. R. Pi­lat: Ge­ne­za Fa­ry­sa. Pam. Tow. Mick… t. II. 125 – 134.

ar­ty­ku­łach o Bo­gu­sław­skim i Kar­piń­skim, z któ­rych tyl­ko do­cho­wa­ny frag­ment z pa­mię­ci pi­sa­nej roz­praw­ki o Kar­piń­skim na koń­cu tomu po­da­je­my.

Wy­da­nie pe­ters­bur­skie z r. 1829 nie za­wie­ra­ło wie­le no­wo­ści, jak to sam po­eta w Prze­mo­wie za­zna­czył. Je­śli obok wy­mie­nio­nych już utwo­rów wy­mie­ni­my dwie prze­ślicz­ne bal­la­dy: Cza­ty i Trzech Bu­dry­sów, tu­dzież kil­ka prze­kła­dów i wier­szy oko­licz­no­ścio­wych, to do­ro­bek po­etyc­ki po za Kon­ra­dem Wal­len­ro­dem wy­dać­by się mógł nie­po­zor­nym. Ale po­eta nie ogła­szał wszyst­kie­go, co miał wów­czas w tece swej pe­ters­bur­skiej. Nie dał do dru­ku pierw­szej czę­ści Dzia­dów* a nie mógł ze wzglę­dów cen­zu­ral­nych dru­ko­wać po fran­cu­sku na­pi­sa­nej, du­żej Hi­sto­ryi Przy­szło­ści, któ­rej prze­szło trzy­dzie­ści ukoń­czo­nych ar­ku­szy wi­dział Ody­niec w Pe­ters­bur­gu. –

Po­eta po pię­ciu nie­speł­na la­tach z dusz­nej at­mos­fe­ry mi­ko­ła­jow­skiej wy­ry­wał się za gra­ni­cę, aby ode­tchnąć jak Fa­rys peł­ną pier­sią. Wy­cią­gał ku świa­tu ra­mio­na sze­ro­ko, pra­gnąc go "ze wscho­du na za­chód" ob­jąć. Opusz­czał Ros­syą z czo­łem czy­stem, za­har­to­wa­ny wy­gna­niem, zdo­byw­szy i pod­biw­szy tam naj­dziel­niej­sze ser­ca Ry­le­je­wa, Be­stu­że­wa, Pusz­ki­na, Żu­kow­skie­go i in­nych "przy­ja­ciół Mo­ska­li". Ogrom­ną ewo­lu­cyą du­cha jego w Ros­syi okre­ślił naj­traf­niej po­eta ro­syj­ski Ko­złow, w tych sło­wach: "Przy­był on do nas sil­nym, a wy­jeż­dża od nas po­tęż­nym!" Ja­koż wi­do­me ozna­ki tej po­tę­gi Mic­kie­wi­cza uj­rzy­my nie­ba­wem za gra­ni­cą. Fa­rys za­po­wie­dział i do­trzy­ma:

Myśl moja ostrzem leci w ot­chła­nie błę­ki­tu,

Wy­żej, wy­żej i wy­żej aż do nie­bios szczy­tu.

Jó­zef Kal­len­bach.

–-

* Za­po­wia­dał druk jej Ody­niec w li­ście do I.. Chodź­ki 2 d. II. Lu­te­go 1829 r. Ob. J. Kal­len­ba­cha: A. M. I. 255 w do­pi­sku.W AL­BU­MIE P. JÓ­ZE­FO­WEJ SĘ­KOW­SKIEJ.

Po­rzu­ce­ni na świa­ta lo­do­wa­tym koń­cu,

Nie za­zdro­ść­my kra­inom, są­sied­niej­szym słoń­cu:

Ich ląd ka­sze­mir­skie­go ma bar­wę ko­bier­ca,

Kwiat z je­dwa­biu ju­trzen­ki, z pło­mie­nia ich ser­ca…*

Lecz jak róża za­bły­śnie i wnet oko zmru­ży,

Wnet giną w zie­mi li­ście, w ser­cu pa­mięć róży.

A na­sze lądy zim­nem do­cho­wa­ją ło­nem,

Pa­mięć istot stra­co­nych przed lat mi­lio­nem.

Je­śli zie­mia tak dłu­go cho­wa mar­twy szczą­tek,

Ja­kież są ser­ca na­sze dla ży­wych pa­mią­tek!

(Pe­ters­burg, 1824 – 1825.)PO­DRÓŻ­NI.

Błą­dzą­cym wśród cia­sne­go dni na­szych prze­stwo­rza,

Ży­cie jest wą­ską ścież­ką, łą­czą­cą dwa mo­rza.

Wszy­scy z prze­pa­ści mgli­stej w prze­paść le­cim mrocz­ną,

Jed­ni naj­pro­ściej dążą i naj­ry­chlej spo­czną;

Dru­gich cią­gną na stro­nę łu­dzą­ce wi­do­ki:

Plo­ny, ogroj­ce wdzię­ków i sła­wy opo­ki.

Szczę­śli­wi! je­śli go­niąc mary wy­obraź­ni,

Przed koń­cem dro­gi znaj­dziem świą­ty­nię przy­jaź­nił

W Ste­blo­wie (nad Ro­sią) r. 1825.

–-

* Tu brak dwu­wier­sza. Wiersz cały dyk­to­wa­ny z pa­mię­ci przez 84-let­nią Pa­nią Sę­kow­ską w r. 1876. (P. W.)

CZYN. *

(NA NÓTĘ PIE­ŚNI BE­RAN­ŻE­RA: JEU­NES EN­FANTS.)

Hej, da­lej w pląs,

Po­krę­caj wąs,

Tak nasi ma­wia­li przod­ko­wie.

Po­czci­wie bij,

A tęgo pij!

Hej, pij­my za ich zdro­wie!

Ody mło­dy Po­lak czy­nem się zbłaź­ni,

Do­pó­ki krzy­ża nie do­pnie,

Pnie się na świe­cie, jak w ru­skiej łaź­ni,

Na co­raz wyż­sze i wyż­sze stop­nie.

Lecz dar­mo cza­dy pije,

Próż­no ćwi­czy pie­cze­nie:

Je­że­li zbru­kał sum­nie­nie,

Da­li­bóg że skrę­ci szy­ję.**

Tyś szlach­ty syn,

Nie dbaj o czyn,

Tak nasi mó­wi­li przod­ko­wie.

Je­że­liś gracz,

Choć bie­da, płacz.

Hej, pij­my za ich zdro­wie!

Tam­ten astro­nom od nocy do rana,

Do gwiazd wy­pra­wia po­ło­wy;

I sa­dzi krzy­że na brzuch, na pierś, na ko­la­na,

Świe­ci się jak wóz Da­wi­do­wy.

Lecz wkrót­ce śmierć się zbli­ża,

A z nią pie­kiel­na męka:

Tego jed­ne­go krzy­ża

Bel­ze­bub się nie lęka.

–-

* Czyn, w Ro­syi zna­czy kla­sę albo ran­gę. (N. A.)

** Ta strof­ka praw­do­po­dob­nie źle za­pa­mię­ta­na i nie­do­kład­nie po­da­na A. Chodź­ce, któ­ry wy­dru­ko­wał Czyn po raz pierw­szy w to­mie IV. wyd. pa­ry­skie­go, 1844. (Str. 308.)

Hej, da­lej w pląs,

Po­krę­caj wąs!

Tak nasi mó­wi­li przod­ko­wie.

Tyś szlach­ty syn,

Nie dbaj o czyn.

Hej, pij­my za ich zdro­wie!PO­PAS W UPI­CIE.

ZDA­RZE­NIE PRAW­DZI­WE*.

Upi­ta, nie­gdyś mia­sto, po­wia­tu sto­li­ca,

Dzi­siaj mia­stecz­ko li­che; jed­na w niem ka­pli­ca

I kil­ka­na­ście cha­tek ży­dow­skiej sie­dzi­by.

Odzie były lud­ne ryn­ki, dziś tam ro­sną grzy­by;

Wzgó­rek obron­ny wa­łem i zwo­dzo­nym mo­stem,

Te­raz bro­ni się tyl­ko po­krzy­wą i ostem.

Mury w gru­zach; na miej­scu zam­ko­we­go gma­chu

Ster­czy nędz­na kar­czem­ka bez okien i da­chu.

Tam, na po­pa­sie, z nudy roz­wa­żać po­czą­łem

Miny i mowy lu­dzi, sie­dzą­cych za sto­łem.

Trzech było: pierw­szy sta­rzec z po­sre­brza­nym wło­sem

Na łbie kon­fe­de­rat­ka rzu­co­na uko­sem;

Wąs au­gu­stow­ski; żu­pan, dzi­siaj po­pie­la­ty,

Trud­no od­gad­nąć jaką miał bar­wę przed laty;

U pasa ka­ra­be­la. Obok sie­dział mło­dy,

We fra­ku z sa­mo­dzia­łu, ** kro­jem no­wej mody,

Fry­zo­wał so­bie czu­bek, koł­nie­rzyk, a cza­sem

Ba­wił się z pły­wa­ją­cym u buta ku­ta­sem,

Lub żar­to­wał z są­sia­da, któ­re­go płaszcz dłu­gi

I krzyż czer­wo­ny zna­kiem ko­ściel­ne­go słu­gi.

–-

* Si­ciń­ski, po­seł Upic­ki na sej­mie (r. 1652) pierw­szy dat przy­kład ze­rwa­nia ob­rad uży­ciem bez­praw­nem veto, przez co wła­dzę kró­lew­ska do resz­ty osła­bił, a kraj gmi­no­władz­twem szla­chec­kiem za­wi­chrzył. Jest po­da­nie: że, gdy wra­cał do domu okry­ty prze­klęc­twem ziom­ków, na sa­mym pro­gu zgi­nął od pio­ru­nu. Kil­ka lat temu po­ka­zy­wa­no w Upi­cie daw­ne­go, ale do­brze za­cho­wa­ne­go tru­pa, któ­ry pod imie­niem

Si­ciń­skie­go, włó­czo­ny od dzia­dów ko­ściel­nych jako oso­bli­wość, był igrasz­ką mia­stecz­ka. (N. A.)

** suk­no do­mo­wej ro­bo­ty.

Czwar­ty był ży­dek. Temu czło­wiek od pa­ła­sza

Tak mó­wił: "Hej­no! do­bra na­sza bez ma­ry­asza!

Poco tru­pa­mi w sza­bas aren­da­rzów trwo­żyć?

Słu­chaj­cie kumy, go­tów z wami się za­ło­żyć,

Że jak tyl­ko Si­ciń­ski na cmen­tarz od­je­dzie,

Do­sta­niem gar­niec mio­du. Nie­praw­daż są­sie­dzie?"

Aren­darz kiw­nął bro­dą. Słu­cha­łem cie­ka­wy:

Si­ciń­ski? i w Upi­cie? imię strasz­nej sła­wy!

"O ja­kim tru­pie, rze­kłem, to­czy­cie roz­mo­wy,

I o ja­kim Si­ciń­skim?" Na to kon­tu­szo­wy:

"O Si­ciń­skim? Z po­cząt­ku całą rzecz wy­wio­dę:

Na miej­scu, gdzie ży­dow­ską wi­dzi­my go­spo­dę,

Był za­mek nie­bosz­czy­ka; przy­tem imion wie­le,

Kon­ne­xye po­tęż­ne, mno­gie klien­te­le,

A stąd ćma po­plecz­ni­ków i kre­sek bez liku:

Si­ciń­ski był dyk­ta­tor na każ­dym sej­mi­ku!

Star­szych i za­słu­żeń­szych pa­tri­cios zha­sał; 1)

Ale nie do­syć na­tem: na wyż­sze się ka­sał. 2)

Po­czę­ła też kłuć w oczy zbyt ro­ga­ta duma;

Przy­szedł sej­mik po­sel­ski, na­uczo­no kuma;

Bo gdy pew­ny wy­bo­ru po­słem się ogła­sza,

Kie­dy dzię­ku­je szlach­cie, na obia­dy spra­sza,

I gdy się na Ma­zow­sze wy­bie­ra do dro­gi:

Li­czą tur­num 3) – Si­ciń­ski padł na czte­ry nogi!…

Agi­ta­tus fu­riis et im­po­tens irae, 4)

Umy­ślił zgu­bić szlach­tę: o sce­lus;! o di­rae! 5)

Daje obiad. Zwie­dzio­na zbie­ra się dru­ży­na;

Gnie się stół pod mi­sa­mi, cie­ką stru­gi wina,

Łyka plebs; 6) wtem ble­ko­tem 7) za­pra­wio­ne męty

Du­rzą gło­wę: z we­se­la nie­chę­ci i wstrę­ty;

Da­lej kłót­nia, ha­ła­sy, ist­na wie­ża Ba­bel.

Od zę­bów szło do ki­jów, od ki­jów do sza­bel,

Nie pa­trząc oka, boku, mor­du­jąc jak wście­kli, -

1) zjeź­dził, zmor­do­wał, 2) po­ry­wał się, 3) gło­sy po po­rząd­ku. 4) Gna­ny sza­łem i nie zha­mo­waw­szy gnie­wu, 5) o zbrod­nio! o nie­szczę­sna wróż­bo! 6) gmin szla­chec­ki 7) ro­śli­na tru­ją­ca.

Tros Ru­tu­lu­sve fuat,1) wszy­scy się wy­sie­kli.

Lecz tru­ci­znik nie­dłu­go wy­gra­ną się chwa­lił,

Bo go pio­run z ro­dzeń­stwem i miesz­ka­niem spa­lił.

Jak ów Ajax sco­pu­lo in­fi­xus acu­to, 2)

Expi­rans flam­mas: strasz­na, lecz słusz­na po­ku­to!"

"Amen!" rzekł dziad ko­ściel­ny. Eko­nom we fra­ku

Po­rów­ny­wał tę po­wieść do zbo­ża w prze­ta­ku,

I chcąc z ba­jecz­nej ple­wy praw­dę wy­wiać nagą,

Har­fo­wał 3) żar­ci­ka­mi, za­koń­czył uwa­gą:

Że Pan Mar­sza­łek, z któ­rym on do sto­łu sia­da,

I u któ­re­go ksią­żek nie­zmier­na gro­ma­da,

Ile­kroć o Si­ciń­skim wspo­mni, za­wż­dy mowi,

On zgu­bił nas, on ręce za­wią­zał kró­lo­wi.

Z tych słów Mar­szał­ka gło­wa eko­nom­ska wnio­sła,

Że nie szło tam o sej­mik, ani wy­bór po­sła:

Że mu­sia­ła być woj­na… prze­ciw komu? kie­dy?

Trud­no zgad­nąć: za­pew­ne z Tur­ki albo Szwe­dy;

Pew­no Si­ciń­ski kró­la do Upi­ty zwa­bił,

Od­dał w ręce na­jezd­com i oj­czy­znę za­bił.

Chciał da­lej rzecz pro­wa­dzić, lecz słu­ga ko­ścio­ła

Ze­zem nań spo­zie­ra­jąc: "Nie do­brze – za­wo­ła –

Je­śli księ­dza ple­ba­na chcą uczyć dzwon­ni­ki,

Je­że­li przed si­wy­mi bio­rą głos mło­dzi­ki.

Ja wam opo­wiem jako naj­le­piej świa­do­my:

Nie sej­mik ani woj­na ścią­ga nie­bios gro­my,

Lecz bez­boż­ność. Si­ciń­ski, wy­rze­kł­szy się wia­ry,

Za­brał, jak mó­wią, grun­ta na­leż­ne do fary,

Nie chciał pła­cić dzie­się­cin, nie by­wał w ko­ście­le.

Pę­dził chło­pów do pra­cy w świę­ta i nie­dzie­le;

Cho­ciaż mu nie­raz bi­skup li­sta­mi za­gra­żał,

Choć go wy­klął z am­bo­ny: Si­ciń­ski nie zwa­żał.

W świę­to Bo­że­go Cia­ła pod samo po­łu­dnie,

Gdy msza była w ka­pli­cy, ka­zał ko­pać stud­nię:

–-

1) Verg. Aen. X. 107. tyle co: bez róż­ni­cy, 2) wbi­ty na ostrą ska­łę, zie­ją­cy ogniem; ob. Verg. Aen. I, 42. i nn., 3) prze­sie­wać przez har­fę, czy­ścić.

Do­ko­pał się swej zgu­by i po­wszech­nej szko­dy!

Bo z owej stud­ni tyle wy­buch­nę­ło wody,

Że pola, kędy nie­gdyś bu­ja­ły psze­ni­ce,

Za­ro­sły w pa­proć, łąki po­szły w trzę­sa­wi­ce.

Si­ciń­skie­go, jak słusz­nie Pan Sę­dzia na­mie­nił,

Pio­run za­bił, dom spa­lił, po­tom­stwo wy­ple­nił.

Trup klą­twą ude­rzo­ny do­tąd cały stoi:

Zie­mia go przy­jąć nie chce, ro­bac­two się boi.

Nie zna­la­zł­szy na zie­mi świę­co­nej spo­czyn­ku,

Stra­sząc lu­dzi, rzec moż­na, wala się po ryn­ku;

Bo go nie­raz dziad jaki, unio­sł­szy z cmen­ta­rza,

Wle­cze w sza­bas do karcz­my stra­szyć aren­da­rza".

Skoń­czył i drzwi sto­do­ły ode­mknął. Tam sta­ło

Szka­rad­ne, sta­ro­żyt­ne nie­bosz­czy­ka cia­ło.

Nogi dłu­gie i czar­ne ster­czą mu jak szczu­dła,

Ręce na krzyż zła­ma­ne, twarz głę­bo­ko wchu­dła.

Ob­li­cze wy­wę­dzo­ne brud śmier­tel­ny szpe­ci;

Usta wy­psu­te, przez nie ząb gdzie­nieg­dzie świe­ci.

Zresz­tą, nie­tknię­ta cia­ła zdro­we­go bu­do­wa,

Po­stać ludz­ką od ży­wej nie­zbyt róż­ną cho­wa.

Twarz na­wet wła­ści­we­go nie tra­ci wy­ra­zu;

A jako na po­wierzch­ni sta­re­go ob­ra­zu,

Je­że­li mo­gły rysy pier­wiast­ko­we zo­stać,

W tych resz­tach jesz­cze daw­na prze­bi­ja się po­stać:

Tak owa twarz, choć ogniem ży­wot­nym nie pło­nie,

Lecz kto ją znał za ży­cia, po­znał­by po zgo­nie.

Za pierw­szym rzu­tem oka, coś ta­kie­go wi­dać,

Cze­go żad­ne­mi sło­wy nie po­dob­na wy­dać.

Dzi­kość szpe­cą­ca ży­wych ob­li­cze zbrod­nia­rzy,

Zda się do­tąd za­mar­ła gro­zić z jego twa­rzy;

Do­tąd zdra­dziec­ka ra­dość w ustach się uśmie­cha,

Gniew roz­bój­ni­czy w czo­le, nade brwia­mi py­cha.

Bar­ki na dół po­chy­lił, gło­wą na pierś zwi­snął;

Zda się, że cię­żar hań­by do zie­mi go ci­snął

Albo że ręka gwał­tu z pie­kieł go wy­wle­kła,

I zno­wu rad­by gwał­tem po­wra­cać do pie­kła.

Je­że­li jama, w któ­rej ło­tro­wie miesz­ka­li,

Cho­ciaż ją lu­dzie skru­szą lub pio­run roz­wa­li,

Dzi­ko­ścią swych po­ło­żeń i krwa­wym ogro­mem,

W gru­zach daje od­gad­nąć, czy­im była do­mem;

Ody węża po zrzu­co­nej roz­po­znasz sko­ru­pie,

Po­znał­bym Si­ciń­skie­go ży­wot po tym tru­pie.

O to­wa­rzy­sze! rze­kłem, po­co­ście nie­zgod­ni?

On był nie jed­nej wi­nien, ale wszyst­kich zbrod­ni;

Jego tru­ci­zną na­ród zdu­rzo­ny osza­lał,

On kró­lom ręce zwią­zał, kraj klę­ska­mi za­lał! –

A po­my­śla­łem w du­szy: cóż są gmin­ne dzie­je?

Po­piół, w któ­rym za­le­d­wie iskra praw­dy tle­je;

Hie­ro­glif, mchem za­ro­słe zdo­bią­cy ka­mie­nie;

Na­pis, któ­rym spo­wi­te usnę­ło zna­cze­nie;

Od­głos sła­wy, wie­ją­cy przez lat oce­any,

Od­bi­ty o wy­pad­ki, o kłam­stwa zła­ma­ny,

Go­dzien śmie­chu uczo­nych… Lecz nim się za­śmie­je,

Nie­chaj po­wie uczo­ny: czem są wszyst­kie dzie­je?…

r. 1825. Ode­ssa.

CHÓR STRZEL­CÓW. 1)

Śród opok i ja­rów,

I plo­nów i gło­gów,

Przy dźwię­ku oga­rów,

I rusz­nic i ro­gów;

Na ko­niu, co w czwa­le

So­ko­li ma lot,

I z bro­nią, co w strza­le

Hucz­niej­sza nad grzmot:

Da­lej­że, da­lej­że z tro­pu w trop, da­lej­że i t… d.

Z tro­pu w trop, hop! hop!

–-

* Po­dług mu­zy­ki z ope­ry We­be­ra: Wol­ny Strze­lec. W wy­da­niu pe­ters­bur­skiem ty­tuł brzmi: Pieśń My­śliw­ska.

We­so­ły jak dziec­ko,

Jak zbój­ca krwi chci­wy,

Od­waż­nie, zdra­dziec­ko

Bój za­czął my­śli­wy.

Czy pal­nie na smu­gi,

Czy w górę do chmur,

Tam krwi pły­ną stru­gi,

Stąd leci grad piór. 1)

Da­lej­że, da­lej­że, i t… p.

Kto zu­bra wy­wie­dzie

Z ostę­pu za rogi?

Kto ku­dły niedź­wie­dzie

Po­de­słał pod nogi?

Hej lasy i niwy

Ozwij­cie się w chór!

Za­trą­bił my­śli­wy,

Król la­sów i gór. 2)

Da­lej­że, da­lej­że itp.

Czyj dow­cip gnał ro­jem

La­ta­czów 3) do si­deł?

Kto wstęp­nym wziął bo­jem

Sztan­da­ry z ich skrzy­deł?

Hej wia­try, w burz­li­wy

Ozwij­cie się chór,

Wy­strze­lił my­śli­wy,

Król wia­trów i chmur. 4)

Da­lej­że, da­lej­że, i t… p.

–-

1) Stro­fa ta brzmi w wyd. po­znań­skiem (1832 r.):

Czy do chmur wy­pa­li

Czy w prze­strzeń wśród pól

Tu zwie­rza po­wa­li,

Stąd leci grad kul.

Mic­kie­wicz kil­ka­krot­nie zmie­niał tekst tej pie­śni w cią­gu lat dzie­się­ciu. Pier­wot­ne jej brzmie­nie iako Pieśń Strzel­ca z r. 1820 zna­idu­je się w pierw­szej czę­ści Dzia­dów. Ob… tom II. str. 64-65. (P. W.)

2) W wyd. po­znań­skiem 1832 r.

Hej wia­try w burz­li­wy

Ozwiej­cie się chór.

Za­trą­bił my­śli­wy,

Król pta­ków i gór.PCHŁA I RA­BIN.

Pew­ny Ra­bin, w Tal­mu­dzie ką­piąc się po uszy,

Cier­piał, że go pchła gry­zła; w koń­cu się ob­ru­szy;

Da­lej cza­to­wać, zło­wił. Sie­dzi przy­ci­śnię­ta,

Krę­ci się, wy­cią­ga­jąc głów­kę i no­żę­ta:

"Da­ruj, Rabi, mą­dre­mu nie go­dzi się gnie­wać;

O świę­ty synu Lewi, nie chciej krwi prze­le­wać!"

"Krew za krew! – wrza­snął Ra­bin – Be­lia­la pło­dzie!

Fi­li­styn­ko, na cu­dzej wy­tu­czo­na szko­dzie!

Mrów­ki na chleb pra­cu­ją; pra­co­wi­te roje

Zno­szą mio­dy i wo­ski, a tru­cień na­po­je:

Ty się jed­na śród lu­dzi z li­we­rem uwi­jasz,

Pi­jacz­ko tem szko­dliw­sza, iż cu­dze wy­pi­jasz…"

Za­koń­czył; i gdy więź­nia bez li­to­ści dła­bi,

Pchła ko­na­jąc pi­snę­ła: "A czem żyje Rabi?"ŻE­GLARZ.

Z IMION­NI­KA Z. 1)

Ile­kroć uj­rzysz, jak zhu­ka­na fala

Po głę­biach bar­kę prze­rzu­ca tu­ła­czą,

Niech się aniel­skie ser­ce nie uża­la

Nad pły­ną­ce­go trwo­gą i roz­pa­czą;

–-

3) W wyd. pozn: Ia­taw­ców.

4) W wyd. pozn:

Hej! ska­ły i niwy

Za­drżyj­cie na strzał;

Wy­strze­lił my­śli­wy,

Król bo­rów i skał.

Na­stęp­stwo strof inne jest w wy­da­niu pe­ters­bur­skiem (1829), inne zaś w wy­da­niu po­znań­skiem. (P. W.)

1) Praw­do­po­dob­nie Pani Bo­na­wen­tu­ro­wej Za­le­skiej.

Tę bar­kę wi­cher od­bił od okrę­tu,

Na któ­rym że­glarz swe na­dzie­je zło­żył;

Je­że­li wszyst­ko jest pa­stwą od­mę­tu,

Cze­goż­by pła­kał? o coby się trwo­żył?

Le­piej mu po­śród ży­wio­łów bez­rzą­du

Wal­czyć co chwi­la z no­we­mi przy­go­dy,

Niż gdy­by wy­brnął, i z ci­che­go lądu

Pa­trzył na mo­rze i li­czył swe szko­dy.

Ode­ssa, 1825. kwiet­nia 14.W IMION­NI­KU K(ARO­LI­NY) R(ZE­WU­SKIEJ).

Róż­nym lo­sem rzu­ce­ni na świa­ta po­wo­dzie,

Spo­ty­ka­my się z sobą, jak dwie róż­ne ło­dzie!

Two­ja bar­wą no­wot­ną i pan­ce­rzem lśnią­ca,

Bi­sio­rem wia­try chwy­ta, nurt pier­sią ro­strą­ca,

Moja, na woli bu­rzy i mor­skich stra­szy­deł,

Wy­rzu­co­na bez ste­ru, le­d­wo z resz­tą skrzy­deł!

Gdy jej owad ta­jem­ny na wskróś pier­si po­rze,

Gdy gwiaz­dy chmu­rą za­szły: kom­pas ci­skam w mo­rze.

Roz­mi­niem się! i kie­dyż w jed­ną pój­dziem dro­gę?

Ty mnie szu­kać nie bę­dziesz, ja cie­bie nie mogę.NIE­PEW­NOŚĆ.

Gdy cię nie wi­dzę, nie wzdy­cham, nie pła­czę,

Nie tra­cę zmy­słów, kie­dy cię zo­ba­czę;

Jed­nak­że, gdy cię dłu­go nie oglą­dam.

Cze­goś mi brak­nie, ko­goś wi­dzieć żą­dam.

I tę­sk­niąc, so­bie za­da­ję py­ta­nie:

Czy to jest przy­jaźń? czy to jest ko­cha­nie?

Gdy z oczu znik­niesz, nie mogę ni razu

W my­śli two­je­go od­no­wić ob­ra­zu;

Jed­nak­że nie raz czu­ję mimo chę­ci,

Że on jest za­wsze bli­sko mej pa­mię­ci.

I zno­wu so­bie po­wta­rzam py­ta­nie:

Czy to jest przy­jaźń? czy to jest ko­cha­nie?

Cier­pia­łem nie raz, nie my­śli­łem wca­le,

Abym przed tobą szedł wy­le­wać żale,

Idąc bez celu, nie pil­nu­jąc dro­gi,

Sam nie poj­mu­ję, jak w twe zaj­dę pro­gi.

I wcho­dząc so­bie za­da­ję py­ta­nie:

Co tu mię wio­dło; przy­jaźń, czy ko­cha­nie?

Dla twe­go zdro­wia ży­cia­bym nie ską­pił,

Po twą spo­koj­ność do pie­kieł bym zstą­pił,

Choć śmia­łej żą­dzy nie­ma w ser­cu mo­jem,

Bym był dla cie­bie zdro­wiem i po­ko­jem.

I zno­wu so­bie po­wta­rzam py­ta­nie:

Czy to jest przy­jaźń? czy to jest ko­cha­nie?

Kie­dy po­ło­żysz rękę na me dło­nie,

Luba mię ja­kaś spo­koj­ność owio­nie,

Zda się, że lek­kim snem za­koń­czę ży­cie,

Lecz mnie prze­bu­dza żyw­sze se­rea bi­cie,

Któ­re mi gło­śno za­da­je py­ta­nie:

Czy to jest przy­jaźń? czy­li też ko­cha­nie?

Kie­dym dla cie­bie tę pio­sen­kę skła­dał,

Wiesz­czy duch memi usta­mi nie wła­dał,

Pe­łen zdzi­wie­nia sam się nie po­strze­głem,

Skąd wzią­łem my­śli, jak na rymy wbie­głem,

I za­pi­sa­łem na koń­cu py­ta­nie:

Co mię na­tchnę­ło, przy­jaźń czy ko­cha­nie?DO D… D…

ELE­GIA.

Gdy­byś Ty na dzień je­den była w mo­jej du­szy…

Na dzień cały?… Nie, ta­kiej nie ży­czę ka­tu­szy:

Gdy­byś go­dzi­nę tyl­ko… szczę­śli­we stwo­rze­nie,

Po­zna­ła­byś na­ten­czas, co to jest cier­pie­nie I

My­śli me na tor­tu­rach, w uczu­ciach mych bu­rza:

To mi gniew ser­ce mio­ta i czo­ło za­chmu­rza, 1)

To mię smu­tek w po­nu­re za­du­ma­nie wtrą­ca,

To na­gle oczy za­ćmi żalu łza go­rą­ca.

Ty albo od mych gnie­wów ucie­kasz ze wstrę­tem,

Albo lę­kasz się nudy z ża­ło­śnym na­trę­tem…

Ty mię nie znasz! Na­mięt­ność za­ćmi­ła me lice:

Ale spój­rzyj w głąb du­szyI Tam znaj­dziesz skarb­ni­ce

Czu­ło­ści, po­świę­ce­nia, ła­god­nej do­bro­ci,

I wy­obraź­ni, któ­ra ziem­ską dolę zło­ci.

Dziś ich nie mo­żesz doj­rzeć… Wszak i na dnie fali,

Kie­dy ją wi­cher zmię­sza, kie­dy pio­run pali:

Czyż wi­dać kra­śne kon­chy, per­ło­we ja­go­dy?…

Nim mię osą­dzisz, cze­kaj słoń­ca i po­go­dy!

Ol gdy­bym zy­skał pew­ność, że je­stem ko­cha­ny,

Gdy­bym z ser­ca na chwi­lę wy­gnał bo­jaźń zmia­ny,

Któ­rą mię stra­szy nie­raz do­świad­cza­na zdra­da!

O! niech będę szczę­śli­wym, bę­dziesz ze mnie rada!…2)

Jak duch, przez dziel­nej wróż­ki za­klę­ty wy­ra­zy,

Żył­bym two­je wy­peł­niać, zga­dy­wać roz­ka­zy;

A je­że­li­by cza­sem duma roz­dą­sa­na

Ka­za­ła pod­da­ne­mu udać hu­mor pana:

Śmiej się luba! Choć duma przy­znać się za­bra­nia,

Słu­gą będę, cóż miał­bym do roz­ka­zy­wa­nia?

Abyś ra­czy­ła chwi­lą dłu­żej ze mną ba­wić,

Po­dług mej woli suk­nię i wło­sy po­pra­wić;

Abyś drob­nych za­trud­nień od­bie­gła do­mo­wych,

Słu­chać sta­rych oświad­czeń i pio­se­nek no­wych:

–-

1) W al­bu­mie Pio­tra Mo­szyń­skie­go są na­stę­pu­ją­ce wa­ry­an­ty:

Raz mnie za­pał w ot­chła­niach pie­kiel­nych za­nu­rza,

Zno­wu ku nie­bu wzno­si – a za­wsze da­rem­nie!

Lecz w du­szy być nie mo­żesz… Patrz głę­bo­ko we mnie,

Usta mię źle tłu­ma­czą, za­wo­dzą źre­ni­ce:

Czas tyl­ko w ser­cu mo­jem od­krył­by skarb­ni­ce

Czu­ło­ści, po­świę­ce­nia, ła­god­nej do­bro­ci,

I wy­obraź­ni itd,

2) Z al­bu­mu p. Pio­tra Mo­szyń­skie­go:

Któ­rą mnie smut­na prze­szłość gro­zi bez ustan­ku,

Anio­ła­byś w pie­kiel­nym wi­dzia­ła ko­chan­ku!

Wszyst­ko­byś nie wiel­kie­mi do­ka­za­ła tru­dy,

Go­dzi­ną cier­pli­wo­ści, pół go­dzi­ną nudy,

Albo chwil­ką uda­nia. Kie­dy będę mnie­mać,

Że słu­chasz ry­mów mo­ich, ty mo­gła­byś drze­mać;

Choć oczy two­je będą co in­ne­go zna­czyć,

Ja chcę w nich do­bro czy­tać, na lep­sze tłó­ma­czyć.

W twe ręce po­wie­rzyw­szy moją przy­szłą dolę,

Na twem zło­żył­bym ło­nie mój ro­zum i wolę.

Pa­miąt­ki na­wet ser­ce głę­bo­ko za­grze­bie,

Aby nig­dy nic nie czuć od­dziel­nie od cie­bie.

Wten­czas­by dzi­ki za­pęd, co mną do­tąd mio­ta,

Wy­padł z du­szy jak z ło­dzi mio­ta­nej nie­cno­ta,

Któ­ry bu­rze spro­wa­dza i bał­wa­ny ple­ni.

Pły­nę­li­by­śmy ci­cho po ży­cia prze­strze­ni;

Cho­ciaż­by los groź­ne­mi fa­la­mi po­wie­wał,

Jak Sy­re­na bym nad nie wzbi­jał się i śpie­wał.DO D. D.

Moja piesz­czot­ka gdy w we­so­łej chwi­li

Po­cznie szcze­bio­tać i kwi­lić i gru­chać,

Tak mile gru­cha, szcze­bio­ce i kwi­li,

Że nie­chcąc słów­ka żad­ne­go po­stra­dać,

Nie śmiem prze­ry­wać, nie śmiem od­po­wia­dać,

I tyl­ko chciał­bym słu­chać, słu­chać, słu­chać.

Lecz mowy ży­wość gdy oczki za­pa­li,

I po­cznie moc­niej ja­go­dy ró­żo­wać:

Per­ło­we ząb­ki bły­sną śród ko­ra­li,

Ah! wten­czas śmie­lej w oczę­ta po­glą­dam,

Usta po­my­kam i słu­chać nie żą­dam,

Tyl­ko ca­ło­wać, ca­ło­wać, ca­ło­wać.

Ode­ssa, 1825.

ROZ­MO­WA .

Ko­chan­ko moja! na co nam roz­mo­wa?

Cze­mu chcąc z tobą uczu­cia po­dzie­lić,

Nie mogę du­szy pro­sto w du­szę prze­lać;

Za co ją trze­ba roz­dra­biać na sło­wa,

Któ­re, nim słuch twój i ser­ce do­ści­gną,

W ustach wie­trze­ją, na po­wie­trzu sty­gną?

Ko­cham, ach! ko­cham, po sto razy wo­łam,

A ty się smu­cisz i za­czy­nasz gnie­wać,

Że ja ko­cha­nia mo­je­go nie zdo­łam

Do­syć wy­mó­wić, wy­ra­zić, wy­śpie­wać;

I, jak w le­tar­gu, nie wi­dzę spo­so­bu

Wy­dać znak ży­cia, bym unik­nął gro­bu.

Stru­dzi­łem usta da­rem­nem uży­ciem,

Te­raz je z twe­mi chcę sto­pić usta­mi.

I chcę roz­ma­wiać tyl­ko ser­ca bi­ciem,

I wes­tchnie­nia­mi i ca­ło­wa­nia­mi;

I tak roz­ma­wiać, go­dzi­ny, dni, lata,

Do koń­ca świa­ta i po koń­cu świa­ta.

Ode­ssa, 1825.

SEN .

Cho­ciaż zmu­szo­na bę­dziesz mnie po­rzu­cić,

Je­że­li ser­ca nie zmie­nisz w ko­cha­niu,

Rzu­ca­jąc na­wet nie­chciej mnie za­smu­cić.

I roz­sta­jąc się nie mów o roz­sta­niu!

Przed smut­nem ju­trem, niech jesz­cze z wie­czo­ra

Ostat­nia spły­nie na piesz­czo­tach chwil­ka,

A kie­dy przyj­dzie roz­sta­nia się pora,

Wten­czas tru­ci­zny daj mnie kro­pel kil­ka.

Do ust twych usta przy­ci­snę, po­wie­ki

Za­my­kać nie chcę, gdy mię śmierć za­mro­czy.

Nie­chaj ro­skosz­nie usy­piam na wie­ki,

Ca­łu­jąc lica, pa­trząc w two­je oczy.

A po dniach wie­lu, czy po la­tach wie­lu,

Kie­dy mi każą mo­gi­łę po­rzu­cić,

Wspo­mnisz o two­im sen­nym przy­ja­cie­lu,

I stą­pisz z nie­bios, aby go ocu­cić.

Zno­wu mię zło­żysz na twem ło­nie bia­łem,

Zno­wu mię ra­mie ko­cha­ne oto­czy,

Zbu­dzę się, my­śląc, że chwil­kę drze­ma­łem,

Ca­łu­jąc lica, pa­trząc w two­je oczy.

Ode­ssa, 1825.
mniej..

BESTSELLERY

Kategorie: