- W empik go
Pisma Franciszka Wiktora Dmochowskiego, byłego wachmistrza w wojskach pięciu różnych mocarstw, dziś majstra krawieckiego w Przemyślu - ebook
Pisma Franciszka Wiktora Dmochowskiego, byłego wachmistrza w wojskach pięciu różnych mocarstw, dziś majstra krawieckiego w Przemyślu - ebook
Klasyka na e-czytnik to kolekcja lektur szkolnych, klasyki literatury polskiej, europejskiej i amerykańskiej w formatach ePub i Mobi. Również miłośnicy filozofii, historii i literatury staropolskiej znajdą w niej wiele ciekawych tytułów.
Seria zawiera utwory najbardziej znanych pisarzy literatury polskiej i światowej, począwszy od Horacego, Balzaca, Dostojewskiego i Kafki, po Kiplinga, Jeffersona czy Prousta. Nie zabraknie w niej też pozycji mniej znanych, pióra pisarzy średniowiecznych oraz twórców z epoki renesansu i baroku.
Kategoria: | Klasyka |
Zabezpieczenie: | brak |
Rozmiar pliku: | 401 KB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
W Przemyślu, w owym starym grodzie dawnej Rusi czerwonej, na lewym brzegu Sanu, obok klasztoru panien Benedyktynek, stoi a raczej nachyla się ku ziemi domek drewniany, niski, niekształtny, raczej zlepiony niż zbudowany. Wszedłszy do niego, nie wahaj się podnieść nogi na kilka schodów, a znajdziesz się zaraz pod strychem. Tam na prawo, otwórz ciasne drzwiczki i wejdź do izdebki, kilka kroków długiej, kilka kroków szerokiej, a ujrzysz w niej przy stole siedzącego człowieka, przeszło sześćdziesiąt lat liczącego, zajętego krawiecką robotą. Po usilności z jaką pracuje, poznasz zaraz, że z tej pracy żyć musi; ale poznasz także, że nie tego rodzaju zajęcie było jego powołaniem. Rzucisz na niego okiem, a wnet wy – czytasz z jego spojrzenia całą prostotę i zacność jego duszy. Przemówisz do niego, a zaraz się przekonasz, że on się krawcem nieurodził. Obok niego zobaczysz śliczne pięcioletnie dziecię, a przy niem młodą kobietę, na której twarzy maluje się miłość macierzyńska dla tego drobnego synka, a razem ciągła troskliwość i nieograniczone poświęcenie dla męża. Gdybyś między te ciasne ściany zajrzał wieczorem, albo w dzień świąteczny, ujrzałbyś ich właściciela już nie z igłą, ale z piórem w ręku; zobaczyłbyś przed nim rozłożony papier, dostrzegłbyś go przypominającego sobie dawne czasy, straszne wojny, krwawe bitwy, w których jak dzielny żołnierz walczył, w których stargał zdrowie i siły, w których siedm ran odniósł; ujrzałbyś go nakoniec kreślącego obraz tych czasów ubiegłych, tych wojen i bitew piórem prostem i łatwem. Gdyby cię zaś ta szczupła i uboga rodzina zajęła, gdybyś chciał zapytać o imie i nazwisko tego krawca, żołnierza, pisarza, dowiedziałbyś się, że nim jest Franciszek Wiktor Dmochowski, były wachmistrz w pięciu różnych wojskach, a dziś krawiec w Przemyślu.
W miesiącu październiku roku zeszłego, traf, śmiem powiedzieć szczęśliwy, zaprowadził mnie do tej ubogiej izdebki. Jak się to stało? już dwa razy opowiedziałem publiczności, (1) lecz ze nie każdemu z dzisiejszych czytelników opowiadanie to pod oczy nasunęło się, powtórzę je tutaj w krótkości.
Przejeżdżając przez Przemyśl, dawną stolicę tylu znakomitych biskupów, dopytywałem się, badałem, czyli w jakim skrytym zakątku nie znajdują się do nabycia jakie dawne dzieła lub rękopisma polskie. Zapewniono mnie, że u krawca Dmochowskiego nad Sanem widziano księgi starym wybijane drukiem; spieszę więc do domku wskazanego, a któryśmy już czytelnikowi dokładnie poznać dali; pytam o dawne dzieła? nie znajduję żadnego: gdyż te które Dmochowski posiadał, kronikę Bielskiego i poezye Jana Kochanowskiego, odstąpił był jednemu ze swoich przyjacioł. Gdy już odejść miałem, Dmochowski wspomina mnie o rękopiśmie swoim własnym, który z nieśmiałością okazuje; przeglądam go, a niemając dość czasu, aby go przeczytać, lub przynajmniej przejrzeć w całości, żądam aby mnie, acz nieznajomemu, na czas krótki go – (1) Wiadomość o Dmochowskim i pismach jego umieszczoną była w ostatnim numerze Rozmaitości lwowskich z miesiąca grudnia 1842 roku, i w zeszycie grudniowym Biblioteki warszawskiej.
powierzył. Składa go w moje ręce Dmochowski, a ja gdym go odczytał, gdym z niego autora samego poznał, powziąłem ufność, że podając go do druku, miłą rzecz publiczności uczynię, dając jej poznać i dziełko zajmujące, i nieznajomego dotąd pisarza, a razem dopomagając cnotliwemu, lecz niedostatkiem przyciśnionemu, człowiekowi do otrząśnienia się z nędzy i do uswobodnienia późniejszych dni życia. Gdym się więc przekonał, że to pismo może być do druku podane, gdym o tem autora uwiadomił, otrzymałem od tegoż odpowiedź, która tchnie wdzięcznością, na jaką wprawdzie jeszcze nie zasłużyłem, lecz z której, acz zanadto dla mnie pochlebnej, przytoczę niektóre wyrazy, jako malujące czulą, wdzięczną duszę naszego przemyślskiego pisarza. Odzywa się on do mnie w te słowa:
"Radość której doznałem odebrawszy wiadomość od pana, przechodziła wszelką granicę i nie jest do opisania; serce ją tylko wdzięczne czuć zdoła: łzy wdzięczności zalewały litery ręką dobroczynną kreślone. Nie mam tyle siły w wyrazach, abym zdołał należyte złożyć mu dziękczynienia za tak troskliwe zajęcie się losem moim. W dobroci pana pierwszą po miłosierdziu nieba pokładam nadzieję. Wielmożny panie! ach słowa nikną na języku za laskę jego dla mnie opuszczonego wyświadczoną! Nie zostaje mi więc jak tylko zasyłać westchnienia do rozdawcy wszelkiego dobra, abyś żył w szczęściu długo dla wspierania nieszczęśliwych! Co do dalszych pisemek moich, mam już nieco przysposobienia do dwóch dziełek pod tytułem: Pan Wiktorzy z Rzekunia, i Podróż z Batogowa; lecz tych nieodzowne potrzeby domowe niedozwalają do końca doprowadzić."
Po otrzymaniu listu tego, tem skwapliwiej zająłem się przygotowaniem do druku rękopismu, który mi Dmochowski powierzył, i zaraz umieściłem w dwóch pismach peryodycznych wiadomość o pisarzu przemyślskim. Wkrótce uzyskawszy pozwolenie wydania dziełka jego na widok publiczny, ogłosiłem prenumeratę, która, dzięki tylu chętnym, tylu dobroczynnym współrodaczkom i rodakom, najpomyślniej się powiodła. Gdy bowiem kilka wyjątków z pism Dmochowskiego niektórym osobom dałem poznać, tak przychylne chęci, takie współczucie obudziło się w nich, że wkrótce pozyskał on opiekunów, przyjacioł, którzy mu zaraz pomoc i wsparcie ponieśli, i pod których strażą przyszłość jego zapewnioną i uszczęśliwioną widzę. Wnet wiele osób raczyło się podjąc zbierania prenumeraty i w kilku dniach tysiąc exemplarzy zamówiono.
Tak gorliwa dobroczynność, tak chętne ocenienie dzieła i autora, tak czułe przejęcie się niedolą jego, nie dozwalają mi zataić mojej i Dmochowskiego wdzięczności!
Na osobnej karcie poważę się umieścić imiona tych szanownych osób, które łaskawie przyjęły na siebie obowiązek rozdania biletów prenumeraty, i które go z taką gorliwością, z tak pomyślnym skutkiem dopełniły. Tu zaś niech mi wolno będzie w imieniu Dmochowskiego złożyć dzięki tym opiekunom jego, którzy się najgorliwiej do pomyślności i dzieła i pisarza przyczynić starali, jako to: księciu Leonowi Sapieże, panom Alexandrowi Batowskiemu, Władysławowi hrabi Tarnowskiemu, Gwalbertowi Pawlikowskiemu, Sewerynowi hrabi Drohojowskiemu, równie Stanisławowi Przyłęckiemu, który z właściwą zacnemu sercu skwapliwością ofiarował najpotrzebniejszą pomoc, gdy się raczył podjąć dopilnowania poprawności druku, i o ile to być może prędkiego zaspokojenia prenumeratorów.
Niech się nikt nie dziwi temu współuczuciu, które Dmochowski w tylu osobach obudził; aby je pojąć, trzeba pierwej pismo jego poznać, i z jego pisma z nim się samym zaznajomić. Aby je w zupełności podzielić, trzebaby naszego pisarza krawca widzieć w jego izdebce, obok żony i dziecka; trzebaby z nim chwile rozmawiać i ujrzeć, że tak powiem na własne oczy, tę jego duszę tak zacną, tak bogobojną, tak ufną w miłosierdzie boskie i tak pełną świętej prostoty. Trzebaby nakoniec dowiedzieć się o niektórych szczegółach jego życia, to jest o jego niedoli, które on wspomnieć w piśmie swojem zaniedbał, a które każde serce litościwe zająć są zdolne. Dmochowski okryły ranami, ze starganem zdrowiem, dotknięty chorobą piersiową, nie mając ani sił, ani usposobienienia do innej ręcznej pracy, chwycił się krawiectwa, i niem siebie, żonę i dziecię utrzymywał, zarabiając dzieńnie 5 krajcarów srebrnych, to jest 12 groszy polskich. Dom, raczej lepianka, w której mieszka jest wprawdzie jego własnością, lecz on ją sam swoją pracą, swoim przemysłem wystawił: kawałek po kawałku drzewa, cegłę po cegle skupując i znosząc, sam był tej chatki budowniczym, cieślą i mularzem. Lecz mało kto może uwierzy słowom moim, gdy opowiem, jakim on sposobem doszedł do zebrania dostatecznego funduszu na zakupienie potrzebnych do tej budowy materyałów. Oto Dmochowski za pewnem wynagrodzeniem pisywał listy miłośne do kochanek i kochanków, od kochanków i kochanek pisać nieumiejących. Wierny w dochowaniu powierzonej tajemnicy, zdolny wyrażać czucia tkliwe i namiętne, umiał pozyskać ufność kochających, i jak sam opowiada, nieraz wyciskał łzy i westchnienia odczytując im listy, które w ich imienin pisał, nie raz na nie pomyślne odpowiedzi sprowadzał, nie raz stał się niejako sprawca uszczęśliwienia par miłosnych, a przytem otworzył sobie źródło dochodu dość korzystne i niezawodne. A tak lepiankę Dmochowskiego wzniosły, że tak powiem, westchnienia, łzy, miłosne oświadczenia i przysięgi rozkochanych.
Dmochowski długie lata przepędził w niedostatku i niedoli, nigdy jednak powątpiewanie, niewiara, rozpacz niezachwiały jego duszy. Zawsze uległy z pokorą wyrokom opatrzności, a ufny w jej łaskę nawet wśród nędzy zachował wesołość i swobodę cnoty. Pisał on wspomnienia swoje, pisał różne wierszyki, lecz tylko w chwilach wolnych od pracy. Pisał zaś dla własnej rozrywki, pisał bo czuł potrzebę opowiadania tego wszystkiego, co widział, czego doznał; pisał więc z natchnienia. Nie miłością własną pisarza uniesiony, ale raczej niedostatkiem znaglony, udawał się parę razy do znajomych osób, z proźbą, aby jego rękopism nabyły i drukiem go ogłosiły; lecz mu powiedziano, że pismo jego nic nie jest warte, że druku niegodne – i on temu z prostotą właściwą sobie uwierzył. Dziś gdy los jego inną przybrał postać, w chwili gdy się o tej pomyślnej zmianie dowiedział, gdy doznał dowodów przychylności od tych którzy się przyszłością jego zajęli, pierwszem uczuciem jego serca była wdzięczność dla opatrzności, potem wdzięczność dla tych, którzy mu dobrze chcieli i czynili, – i pierwszego szeląga z funduszów jego już będących własnością a z prenumeraty pochodzących, użył na ofiarę, złożoną w Przemyślu na ołtarzu bogarodzicy, do której opieki zwykł się był zawsze uciekać. Nie bez korzyści moralnej może więc będzie wydanie pism Dmochowskiego w tym czasie, w którym żądze ludzkie tak są wygórowane, w którym mało kto poprzestaje na swojem, w którym niesmak i niespokojność gorączkowa jest chorobą niemal powszechną: w pismach tych bowiem objawia się wszędzie człowiek prawy, nawykły poddawać się bez szemrania woli przedwiecznego, znoszący dolę niefortunną z męztwem, nawet ze swobodą umysłu, niedowierzający własnym zdolnościom, a jednak w sobie samym szukający obrony przeciw niesprawiedliwości losu, i nakoniec dzisiaj poznany, oceniony i pomyślniejszej przyszłości nadzieją wynagrodzony za tyle cierpień, tyle wiary, i tyle wytrwałości w uczciwej pracy! Tak jest, z korzyścią będzie, gdy przykład Dmochowskiego przypomni nam, że kto nierozpacza, lecz zawsze pracuje, zawsze wierzy i ufa opatrzności, ten zawiedziony nie bywa.
To jest wszystko co miałem do powiedzenia o pisarzu; coż teraz powiem o piśmie jego? Zachwalać je nie przystoi mi wcale: stawszy się bowiem wydawcą jego, przyjąłem niejako na siebie wszelką odpowiedzialność autora. Nie uchylam się od niej, owszem wyznać muszę, że cokolwiek w tem dziełku znajdzie czytelnik do pochwalenia, cokolwiek go zajmie, rozerwie, lub zabawi, będzie to zasługą samego pisarza; cokolwiek zaś znajdzie za długiem, niegodnem uwagi, lub biednem, będzie winą wydawcy. A to z tego powodu, iż w rękopiśmie, ktory mi Dmochowski powierzył, słowa mego własnego niedodałem, lecz niektóre w nim miejsca skróciłem, gdzieniegdzie wyraz jaki przemazałem, wiele wierszy, mniej od prozy jego szczęśliwych opuściłem. Jeżeliby więc co jeszcze znalazło się do opuszczenia, lub sprostowania, jam winny żem to zostawił. To wyznanie moje niepowinno upoważniać do mniemania, jakobym miał licznych dozwolić sobie poprawek lub dodatków. Łatwo czytelnik w ciągu tego dziełka dostrzeże, jak wiele jeszcze w stylu, w szyku, w toku pisma do zupełnego wykształcenia brakuje; lecz niechcąc zetrzeć z pracy Dmochowskiego barwy jemu właściwej, niedozwalałem pióru przekreślać i poprawiać tego nawet co mi się do poprawienia zdawało: wiedząc że w piśmie tego rodzaju, w dziełach szczerego i rodzimego natchnienia, sama niepoprawność i prostota, będąc dowodem autentyczności, jest raczej zaletą niż wadą. W opowiadaniu Dmochowskiego znajdzie się także zapewne wiele błędów i omyłek historycznych, chronologicznych i jeograficznych, łatwo byłoby je sprostować, lecz i od togo wstrzymałem się, chcąc dać poznać pisarza naszego w całej jego prostocie, szczerości i częstokroć niewiadomości żołnierza. Z resztą czytelnik raczy te błędy łatwo przebaczyć, pomnąc że Dmochowski to wszystko, co opowiada, czerpał jedynie we własnych wspomnieniach, że pisał bez pomocy żadnej książki, żadnej karty jeograficznej, że przeto dziwić się nie należy, jeżeli pamięć jego taki tłum wspomnień dostarczywszy, gdzieniegdzie go zawiodła, raczej zdumieć się trzeba, że mimo ubóstwa, mimo słabowitego zdrowia zachowa! w świeżej myśli tyle dał, imion i wypadków!
Przewiduje ja, iż w tym wieku niewiary i posądzeń, a razem w wieku, w którym duch spekulacyjny samą dziedzinę literatury i sztuk pięknych owionął; w wieku, w którym się dopuszczają tylu kłamstw, tylu zmyśleń literackich; w wieku, w którym we Francii szczególniej tak nadużyto łatwowierności czytającej publiczności, uraczając ją pamiętnikami i wspomnieniami z czasu ubiegłego, lecz pisanemi nic przez tych, którzy go pamiętać i wspominać mogą, – przewiduje mówię, iż nie jeden z czytelników posądzi mnie, żem pracę moją własną pod imię krawca Dmochowskiego podszył: że ja jestem autorem tego dziełka. Lecz najprzód ten pamiętnik niemialby żadnej wartości, gdyby był zmyślony, gdyby tuż za nim nie stał jego autor, bohater tej prawdziwej powieści, tego małego poematu żołnierskiego; a potem Dmochowski żyje, każdy w Przemyślu może go odwiedzić, zobaczyć, poznać i wspomódz. Być może także, iż niektórzy mniemać będą, że pierwsza część tych wspomnień, jest tylko naśladowaniem dziełka, które wystawia żywy obraz wieku zeszłego i które publiczność z zasłużonym oklaskiem przyjęła. Lecz gdy czytelnik wpadnie na to podejrzenie, mimowolnie odda pochwałę dziełku niniejszemu i dowiedzie prawdziwości obrazów w niem umieszczonych; Dmochowski bowiem opowiada to co zasłyszał od starego ojca, który niejest urojona, ani zmyśloną osoba, lecz żył i był palestrantem lubelskim i dworzaninem księcia nieświezkiego. Lecz śmiem się spodziewać, że każdy, ktoby nawet pod względem literackim chciał sądzić to dziełko, przyzna: że autor jego posiada wrodzony – jakby dziedziczny Dmochowskich – talent pisania, zaniedbany, lecz którego iskry często pryskają, i błyszczą. Spostrzeże więc czytelnik, że nasz krawiec pisarz ma niejako przeczucie, instynkt sztuki, umiejąc dramatycznem czynić opowiadanie swoje, jak to każdy będzie mógł uważać w pierwszej części, a szczególniej w rozdziale o straży grobowej w Nieświeżu, i w części drugiej, w ustępie o wzięciu Kastelnegro. Wyzna Iakże, że umie on być wesołym i zabawnym, nie przechodząc jednak granic przyzwoitości, jak to okazał w wybornem opowiadaniu woltyżera Podbielskiego. Nieodmówi naszemu autorowi dowcipu i talentu łatwego wierszowania poznawszy jego bajkę: lew i świnia; przyzna mu nareszcie dar wyrażania przyjemnego tkliwych uczuć, serca żywych wzruszeń, przeczytawszy to, co napisał o swojej nieszczęśliwej Adeli, i te pełne czułości wyrazy, które teraźniejszej żonie poświęcił, i ten wierszyk ładny, który dla niej w dzień jej święta ułożył. Wyzna zaś czytelnik przedewszystkiem (bo to stanowi najprawdziwsza, najcelniejszą zaletę tego dziełka) że wszędzie w niem objawiają się bogobojne, szlachetne uczucia, i że każdy z niego poznać może prawość i zacność pisarza.
Lecz gdyby nawet to pismo żadnej wartości nie miało, niech nikt nie żałuje, że je nabył: bo nabywając je, dobry spełnił uczynek. Wiech owszem każdy kto się przyłożył do pomyślności dziełka, a wiec i autora, bądź staraniem, bądź datkiem, bądź dobrem słowem, cieszy się, że łzę niedoli otarł, łzę wdzięczności wycisnął, i niech wie o tem, że w tej małej izdebce w Przemysłu nad Sanem pięcioletni Władyś, synek krawca Dmochowskiego, w modlitwie wyuczonej przez ojca codzień westchnienia do nieba przesyła za wszystkich dobrodziejów jego.
W Dobrzechowie, dnia 1 marca r. 1843.
Andrzej Edward Koźmian.LISTA KOLEKTOREK I KOLEKTORÓW
PRZEDPŁATY NA
PISMA FRANCISZKA WIKTORA DMOCHOWSKIEGO.
1.Z hrabiów Baworowskich Sewerynowa hrabina Drohojowska.
2. Z hrabiów Czackich jenerałowa Szeptycka.
3. Z hrabiów Jabłonowskich Alexandrowa hrabina Fredrowa.
4. Z Nikorowiczów Aniela Przyłęcka.
5. Z Rudzkich Bobowska. *)
6. Z hrabiów Skarbków Karolowa Xiężna Jablonowska. *)
7. Z hrabiów Chołoniewskich Xiężna Łichtenstein.
8. Julia Kownacka.
9. Z Bobrownickich Salomea Boznańska.
10. Z Bobrownickich Felicia Włodzimierzowa Bobrowska.
11. Anna Dłuska.
12. Z Hofmanów Michalina Józefowiczowa.-
*) Gwiazdeczka oznacza, że te osoby, nie raczyły dotąd nadesłać spisu swych prenumeratorów; nie jest przeto winą wydawcy, jeżeli kto z prenumeratorów nie znajdzie swego nazwiska na liście ogólnej umieszczonego.
13. Z hrabiów Steckich Alexandrowa xiężna Radziwiłłowa. *)
14. Z Żółtowskich Nina Łuszczewska.
15. Eleonora Ziemięcka. *)
16. Z hrabiów Chodkiewiczów Zofia hrabina Ossolińska. *)
17. Z Skrzyńskich Teofila Kozmianowa.
18. Władysław hrabia Tarnowski.
19. Leon xiążę Sapieha.
20. Alexander Batowski.
21. Kazimierz hrabia Stadnicki.
22. Kazimierz hrabia Karwicki.
23. Gwalbert Pawlikowski.
24. Antoni Mysłowski. *)
25. Mieczysław hrabia Gołuchowski.
26. Ludwik hrabia Stecki.
27. Adam Kłodziński.
28. Stanisław Hempel.
29. Leon hrabia Łubieński.
30. Ludwik Łempicki. *)
31. Eustachy hrabia Dembiński.
32. Klemens Raczyński.
33. Andrzej Edward Koźmian.
Księgarze lwowscy:
34. Jabłoński Kajetan
35. Winiarz Edward
36. Milikowski Ian
37. Piller FranciszekPRZEDMOWA
Złożywszy broń wziąłem się do pióra, w tych jednak tylko chwilach, które mi od pracy ubywały. Z wypraw wojennych pozostał mój dziennik: bo o tamtych czasach nie tylko uczony miałby co pisać, lecz i największy prostak, skoro był świadkiem wielkich wydarzonych wypadków.
Moje wspomnienia już od lat kilku są zebrane i napisane, szukałem więc rady u godnych osób, czyli mogę tę nieudolną pracę moją na widok publiczny wydać? znalazłem wprawdzie u niejednego pobłażanie i zachętę, jednak lękałem się tych którzy wprawni w pisanie i obdarzeni wyższością dowcipu, straszniejsi dla mnie byli od zbrojnych nieprzyjacioł.
Wielu jeszcze żyje naocznych świadków sławnych dzieł i wielkich wydarzeń, które w tem piśmie wspominam; wnuki zaś naszę pewnie podobnych niedoczekają, i niech od nich, łaskawa opatrzność zachować ich raczy. Pierwszym więc może miło będzie przypomnieć sobie owe najburzliwsze ich życia czasy drudzy może ich opowiadaniu ciekawego nieodmówią ucha, jakby jakiej powieści zajmującej a nadzwyczajnej. Pierwsza część tego pisemka zawiera w sobie wspomnienia niektóre mego starego ojca, w drugiej opowiadam mego życia wydarzenia.DO CZYTELNIKA.
Łaskawy czytelniku! Bądź że wiele już pism czytałeś opowiadających ubiegłe wypadki; bądź że ich nieznasz jeszcze wiele, rzuć okiem na tę małą pracę moją: bo nie ma książki łąk nędznej, któraby czegoś nie nauczyła. Przebiegłszy wśród wojennej wrzawy tę przestrzeń ziemią która się rozciąga od ciaśniny Gibraltaru aż do Wołgi i do Perckopu, mam przecież coś do powiedzenia. Wstąpiłem do wojska w r. 1805, bytem pod bronią do r. 1822; znajdowałem się w wielu okropnych bitwach, które potomne wieki długo wspotninać będą. Łaskawy czytelniku! racz przebaczyć jeżeli w opowiadaniu mojem znajdziesz błędy lub niedokładności. Obszerne i dokładne opisy przeszłych wypadków zostawiam dziejopisom, ja tylko wspomnienia moje kreśliłem i te szanownej publiczności poświęcam..
Franciszek Wiktor DmochowskiOJCIEC.
Rozdział I.
GOŚCINNOŚĆ I KONDESCENCIA
Z końcem czternastego roku życia mojego skończyłem łacińskie szkoły: gdyż dawniej nieuczono więcej jak ojczystego i łacińskiego języka. Powróciłem do domu właśnie w tenczas jak pod Maciejowicami bitwa została stoczoną. Po niej nastąpił ostatni podział kraju. Z początku mieliśmy Rossyjan, poźniej tę część w której mieszkaliśmy zajęli Prusacy i dzierżyli ją aż do ogłoszenia księztwa warszawskiego. Szlachta przyzwyczajona pieniąc się po grodach i trybunałach, zaczęła swoje spory rozstrzygać przez sądy domowe, to jest zaprosiwszy do domu swoich dawnych instygatorów, sędziów lub podsędków. Podobny proces odbywał się w naszej wsi. Natem zgromadzeniu sądowem czyli kondescencii znajdował się współkolega szkolny i sądowy ojca mojego. Już blisko lat czterdzieści upłynęło jak się z sobą niewidzieli; po tak długim przeciągu czasu miał jeden drugiemu wiele do powiedzenia, lecz przy pierwszem spotkaniu, a do tego w cudzym domu, skończyło się na wzajemnem serdecznem powitaniu. Zatem mój ojciec zaprosił pana podsędka do siebie na wieczór, aleby mógł się z nim dowoli nagadać i gościnnie dawnego przyjaciela uraczyć. Pan podsędek dotrzymał danego słowa, przybył do nas wieczorna porą. Ja pierwszy raz w życiu zobaczyłem tak otyłego człowieka: brzuch miał jak tłumok, a twarz jak księżyc w pełni. Tu się zaraz zaczęły uściski przyjacielskie; ojciec szepnął matce do ucha, aby zrobiła krupnik miodowy i dobry bigos hultajski, matka czemprędzej zabrała się do roboty; ja zaś ułożyłem sobie pilnie uważać jak wiele ten gruby jegomość mógł włożyć do tak ogromnego brzucha swego. Misa bigosu i schab pieczony zaledwie zaspokoiły jego apetyt. Ojciec częstując powtarzał często: proszę tylko bez cennonii! a gdy na ostatnie danie przyniesiono kiełbasę pieczoną, wzięli się oba do flaszy gorzałki, powtarzając staroświeckie przysłowie: "po kiełbasie napijwa się!" Po skończonej wieczerzy pocałowali się z ojcem i dopiero zaczęła się obszerna rozmowa. Podsędek wskazując na mnie, rzekł: nie wątpię że to będzie syn Waćpana?
Ojciec. Pójdź! pocałuj w rękę pana podsędka I (co ja natychmiast wykonałem.)
Podsędek. Jak widzę, waćpan jesteś na starość szczęśliwym: masz dobrą żonę, masz dorastającego syna, lecz ja takim jestem jakim mnie znałeś przed czterdziestu laty: zawszem pojedynczy! Od rozłączenia się naszego w Lublinie, zdarzało mi się nic raz dobre i korzystne ożenienie, szczególniej gdym był plenipotentem u księżnej Jabłonowską: tamto sobie człowiek hulał jak motyl po różach! teraz wszystko znikło, wszystko się zmieniło: księżna pani i dobrodziejka umarła, nastał nowy rząd, nowe prawa, nieumiem języków potrzebnych, gdzież tu zarobku szukać? trzeba pono będzie fałdy na brzuchu pozawijać; bieda! bieda mój dawny kolego szkolny i juralny!
Oj! szkoły! szkoły! jakiego dawne wspomnienie! a czy tez pamiętasz cześniku owe sławne nasze dialogi?
Ojciec. Pamiętam doskonale jakeś waćpan grał rolę kozaka w niewolę wziętego!
Podsędek. A waćpan grałeś junaka, kłócącego sięz babą!
Ojciec. Doskonale tę kłótnię pamiętani! dziśbym ją mógł jeszcze powtórzyć: zaczynała się od tych słów "wara babo przeklęta a kończyła się tym wierszem;
Otoż to panie mężu będziesz się miał dobrze,
Ledwie clę twoja żona ze skóry nie odrze.
Podsędek. Wiwat cześniku! przypominasz ml szczęśliwe czasy mojej młodości.
Ojciec. Ale muszę tez Waćpanu pokazać jedną osobliwość.
Podsędek. Cóż takiego?
Ojciec. Mam karabelę, ktorą będąc w palestrze lubelskiej w podarunku dostałem od jednego kasztelanica. Piękna to bardzo sztuka! pochwa już była z niej całkiem popsuta: przed ostatnim sejmem kazałem ją na nowo oprawić. Pan chorąży ziemski gdy ją przy moim boku ujrzał, chciał mi dać za nią trzydzieści dukatów, odpowiedziałem ze z największą chęcią za tę cenę bym ją odstąpił, gdybym ją miał do zbycia. O! mój boże gdzieżbym miał rozum sprzedawać taki klejnot, o którym tak wiele jest dopowiedzenia: a przytem mam syna, trzeba mu choć tę jedną pamiątkę zostawić.
Podsędek. Podziękuj waćpan panu bogu, że mu potrzebną nie będzie; ma on gładką gębinę jak cebulkę, szkodaby jej było, a kto taki oręż nosi, rzadko ma głowę i nos cały, wszakże to niesie dawne przysłowie:
Kto był w szabli rozkochany
Ten nosił nos pozszywany.
A cóż? czy nie prawda?
Ojciec. Oj święta prawda! alboż niewidziałem pełno kresowatych przy dworze księcia Radziwiła; lecz na dziś zadługo by się przeciągnęła rozmowa, gdybym chciał ci wszystko o karabeli mojej opowiedzieć, wolę cię prosić na wieczór jutrzejszy.
Podsędek. Tak jestem szczęśliwy z dzisiejszego, że z chęcią na jutrzejszy przybędę.
Rozdział II. "
KARABELA BASZY TREBIZONDZKIEGO.
Zaledwie się zmierzchło, już dał nam się słyszeć gruby glos podsędka: "Dobry wieczór!" Mój ojciec odpowiedział podobnież; zaczęły się wzajemne komplementa. Ojciec dał poznać matce aby się o dobry podwieczorek postarała, który wkrótce okazał się na stole; zalawszy go miodkiem, wrócili do wczorajszej rozmowy.
Podsędek. Mój kochany cześniku! wspomniałeś mi wczoraj, że wiele masz do powiedzenia o twojej karabeli; ma ona być prawdziwa damasceńska. Powiedzże mi jak się do rąk twoich dostała?
Ojciec. Dostała się do rąk moich wtenczas jeszcze gdym był w palestrze lubelskiej praktykantem u jednego patrona, który bronił sprawy kasztelanica W.; ten prowadził proces z podkomorzycem K. Oba chcieli wygrać, a tu tylko jeden miał słuszność za sobą, to jest kasztelanie, jak się poźniej o tem z aktów przekonałem. Rzecz szła o to:
W czasie gdy Szwedzi ciągnęli pod Lwów, zjazd był zwołany w Sandomierzu; na nimto szlachta potępiała Radziejowskiego prymasa, iż był sprężyna króla szwedzkiego i Stanisława Leszczyńskiego. Na to miał się odezwać chorąży ziemski: Stanisław nie będzie naszym królem, Karol dwunasty pójdzie za morze z kwitkiem, a August pozostanie na tronie. " Na te słowa kasztelan odrzekł: "Czy August czy Stanisław, mniejsza o to, bylebyśmy choć trochę mieli pokoju; bracia krew bratnia rozlewają, a nieprzyjaciel gada woły i krowy nasze, zabiera konie i wozy, i cokolwiek mu w ręcę wpadnie, to jak w gardło wilkom. A kto ma gładką żonę lub córkę, ten niech nie spi spokojnie. Pretendentów do tronu aż za nadto mamy, a porządku ani za szeląg Zygmunta. Nie o tem radźmy do kogo posłów wysyłać, lecz jak kraj ocalić od zguby, a tu nasi senatorowie, choć Augusta królem uznają, do Karola przecież wysyłają tajemne poselstwa.
W tej chwili podkomorzy K. chlusnął szablą po czuprynie kasztelana W., az mu się czaszka na dwoje rozskoczyła; chlusnąwszy, krzyknął: Zdrajca! nieprzyjaciel ojczyzny, królów i prawa! konfederat!
Podkomorzy zapewne to uczynił lękając się aby kasztelan wszystkich praktyk nie odkrył: gdyż on sam właśnie udawał się w tajemnych poselstwach do jenerała szwedzkiego w celu zapewnienia go o wierności dla Stanisława Leszczyńskiego. Kasztelan umarł, podkomorzy w nocy umknął; zjazd na niczem się skończył; wojsko rossyjskie zbliżyło się ku Warszawie, August wyjechał do Saxonii, a kraj stał się teatrem niezgody, nieszczęść i zniszczenia. (1)
–- (1) Podobno wtem miejscu zachodzi niedokładność w opowiadaniu na zjeździe w Sandomierzu r. 1702, Lipski wojewoda kaliski
Podsędek. Ale waćpan miałeś coś o swojej karabeli rozpowiadać, atu samo dawne krajowe dzieje prawisz. Ojciec. Zaraz przyjdzie tu i na nią kolej. Franuś! przynieś z garderóbki tę szablę, o której mówić mamy.
Natychmiast to wykonałem, a ojciec rzekł:
Patrz waćpan jaka to piękna sztuka! co to za misterna robota! a te litery złotem zalewane nie straciły całkiem blasku swego, choć bóg wie wiele lat już liczą.
Podsędek. Szkoda ze tych liter, podobnych do kwiatów, przeczytać nie umiemy,
Ojciec. Ja choć po arabsku czytać nie umiem, wiem jednakowoż kto na niej podpisany; lecz teraz niepowiem, bobym się za nadto odsunął od głównego przedmiotu naszej rozmowy. Najprzód chcę ażebyś się dowiedział, zkąd ona wyszła: oto wtenczas gdy podkomorzy zarąbał na śmierć kasztelana, ta piękna szabla była przy boku zabitego. Gdyby podkomorzy nie był zdradziecko sobie postąpił, byłby kasztelan łatwiej mu jeszcze zrzucił głowę z karku, mając przy boku to ostre i twarde żelazo. Otóż gdy się rozpoczęło panowanie Augusta drugiego, gdy Leszczyński ujechał do Francij, a Karol po pułtawskiej porażce już się z szczęściem pożegnał, zaczął się proces przeciw podkomorzemu. Na trybunale piotrkowskim zawyrokowano, aby podkomorzy zapłacił wdowie po kasztelanie 1000 sztuk dukatów; ten dekret, przez króla podpisany, tak mocno zmartwił podkomorzego, ze zaraz tego wieczora, w którym go ogłoszono, został tknięty paraliżem i umarł. Wdowy zawiesiły spór i wykonanie wyroku aż do dojścia dzieci do pełnego ro- – przez szlachtę rozsiekany został. Nigdzie zaś wzmianki znaleść nte mogłem o zabiciu kasztelana Któregoby nazwisko od litery W, zaczynało się. Przypisek Wydawcy.
zumu. Tymczasem król August II, umarł; synowie kasztelana ł podkomorzego dorośli; sprawa rospoczęła się na nowo; trybunał potwierdził dawniejszy dekret, lecz znowu jego exekucię zaniedbano. Umarli synowie, wnuki dorosły i dopiero pod mądrem i sprawiedliwem panowaniem Stanisława Augusta, trybunał lubelski wydal trzeci wyrok, który król podpisał, i który miał natychmiast być wykonany; atak wnuk podkomorzego zobowiązany został do zapłacenia wnukowi kasztelana 1000 czerwonych złotych, wraz z procentami należnemi od ogłoszenia pierwszego dekretu. Właśnie też rodzina kasztelana była podupadła, i te dukaty bardzo się jej były przydały. Pan starosta przeto posłał najprzód komornika do podkomorzyca z zadaniem, ażeby dobrowolnie zaspokoił kasztelanica, pokazując mu wyrok przez króla podpisany; lecz Podkomorzyc wyszedłszy do komornika, otoczony kilką szlachty uzbrojonej, zmierzył go okiem i pokazawszy mu pałasz przy boku, rzekł do niego: "Póki to żelazo będę nosić, póty pan kasztelanie ani saskiego szeląga niedostanie odemnie! "