- W empik go
Pisma Juliusza Słowackiego. Tom 1 - ebook
Pisma Juliusza Słowackiego. Tom 1 - ebook
Klasyka na e-czytnik to kolekcja lektur szkolnych, klasyki literatury polskiej, europejskiej i amerykańskiej w formatach ePub i Mobi. Również miłośnicy filozofii, historii i literatury staropolskiej znajdą w niej wiele ciekawych tytułów.
Seria zawiera utwory najbardziej znanych pisarzy literatury polskiej i światowej, począwszy od Horacego, Balzaca, Dostojewskiego i Kafki, po Kiplinga, Jeffersona czy Prousta. Nie zabraknie w niej też pozycji mniej znanych, pióra pisarzy średniowiecznych oraz twórców z epoki renesansu i baroku.
Kategoria: | Klasyka |
Zabezpieczenie: | brak |
Rozmiar pliku: | 459 KB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
DR. ANTONI J. Trzy opowiadania historyczne, 1 tom… 1złr 80ct
– Opowiadania historyczne, 1 tom…. 3 złr
1.) Pod ról księżycem. 2.) Książe Sarmacji. 3) Odwiedziny monarsze. 4.) Na kresach. 5.) Dwór Tulczyński. 6.) Losy pięknej kobiety. 7) Tynna w końcu XVIII, wieku.
– Nowe opowiadanie historyczne… 3złr
1.) Pod krzyżem. 2.) Losy kresowego miasteczka. 3.) Wartabiet. 4) Zemsta kozacza, 5) Porwanie króla. 6) Niedeszłe legiony.
– Tadeusz Leszczyc Grabianka, Starosta Liwski… 1złr 80ct
– Gawędy z przeszłości, 2 tomy… 5złr 60ct
BIBLIOTEKA POLSKA: Każdy tom broszurowany
1 złr 80 ct., w oprawie… 2złr 30ct
I. II. Krasiński Z. Pisma. Wydanie z przedmową Stan… hr. Tarnowskiego, 2 tomy. – III. – VI. Mickiewicz Adam. Dzieła. Wydania zupełne przez dzieci autora dokonane, 4 tomy. – VII. – X. Zaleski, B. Poezje. Wydanie przejrzane przez autora. – Xl. Pamiętniki Paska. Wydanie nowe krytyczne, przejrzane przez Dra Węcłewskiego. – XII. Niemcewicz. J. Jan z Tęczyna. Powieść histor. – XIII. – XVI. Słowacki, Juliusz. Dzieła. Wyd… przej… przez prof… dra. A. Małeckiego. – XVII. – XVIII. E… ly, (Asnyk Adam) Poezje, ii tomy.
BOLESŁAWITA. B. Hybrydy, powieść współczesna…. 2złr 40ct
– Król i Bondarywna, powieść historyczna… 2złr 40ct
– Pamiętnik panicza – Dziennik Serafiny… 2złr 40ct
– Nad modrym Dunajem, Nowella… 2złr 40ct
CHŁĘDOWSKI, J. Sylwetki społeczne… 2złr 40ct
JEŻ, J. J. Ostapek. Ustęp z przeszłości emigracyjnej… 2złr 40ct
KACZKOWSKI. KAROL. Wspomnienia 1808 – 1831 z papierów pozostałych po ś… p. K. K. gen… szt… lekarzu wojsk polskich, ułożył T. O. Orzechowski, 2 t… 4złr 20ct
KANTECKI. K. Elżbieta, trzecia żona Jagiełły… 1złr 20ct
– Z podróży Oświęcima… 1złr 80ct
– Dwaj Krzemieńczanie. Wizerunki literackie, 2 tom… 3złr 60ct
LEMCKE, K. Estetyka, 2 tomy…. 6złr
LISKE, X. Cudzoziemcy w Polsce. Podróże i Pamiętniki… 4złr 20ct
LISTY Tadeusza Kościuszki, zebrane wstępem objaśnione przez L. Siemieńskiego…. 2złr 80ct
Listy Juliusza Słowackiego 1830 – 1848, 2 tomy… 5 złr
MONUMENTA POLONIAE HISTORICA. Pomniki dziejowe Polski, tom III. Wydanie nakład. Akad. Umiejęt., opracowane przez lwowskie grono człon, komisji histor. tejże Akademji… 12złr
NIEWIAROWICZ. A. L. Wspomnienie o A. Mickiewiczu…. 2złr 20ct
OPOWIADANIA HISTORYCZNE przez K. S. Bodzantowicza… 3 złr
1.) Wieczór przy kominku 2.) Fatum 3.) Muszkiet er, 4.) Sierota, wspomnienie z przeszłości. 5.) Opowiadania pani strażnikowej. 6) Pan Gajeski, gawęda szlachecka. 7) Kasper Cieciszowski, arcybiskup mohilowski i metrop całej Rosyi.
PAMIĘTNIK damy polskiej z XVIII, wieku…. 1złr 80ct
STADNICKI K. Olgierd i Kiejstut synowie Gedymina, W. ks. Litwy… 2złr 40ct
WILKOŃSKA, P. Na Teraz Powieść… 2 złr 40ct
WSPOMNIENIA Konstantego Wolickiego, z czasów pobytu w cytadeli warszawskiej i na Syberji… 2 złr 60ct ZAKRZEWSKI W. Powstanie i wzrost reform, w Polsce… 2złr 40ct
ZWIERCIADŁO GŁUPSTWA. Powieść, napisał Ignotus.. 3złr 20ctOD WYDAWCÓW,
Brak dobrego wydania pism Juliusza Słowackiego skłonił nas do pomieszczenia w 'Bibliotece Polskiej zupełnego zbioru utworów tego pierwszorzędnego poety, obok już wyszłych dzieł Mickiewicza i Krasińskiego. Paryska bowiem edycya tak dalece jest rzadka, że wszystkich wyszłych za życia autora tomów w żadnej bibliotece nie znaleźliśmy i dopiero częściowo i po długiem staraniu komplet oryginalnego wydania zebrać nam się udało.
W myśl programu, któryśmy sobie przy rozpoczęciu naszej Biblioteki nakreślili, pragnęliśmy dołożyć wszelkiego starania, aby to nasze wydanie było, o ile rzecz możliwa, bez zarzutu. W tym celu uprosiliśmy Prof… ant. Małeckiego, który łaskawie zajął się układem, ustawiając utwory według lat, w których napisane zostały. Tak więc wychodzi teraz pierwsze wydanie poezyj Juliusza Słowackiego w chronologicznym porządku ułożone i zawierające całość skończonych jego utworów.
Tylko ci, którzy dotykali się z bliska drukowania książek, znają techniczne trudności, jakie każda publikacya poezyj napotyka. Z powodu tych trudności właśnie, wydania poprzednie są pełne błędów, opuszczeń wierszy całych, co drukując Słowackiego tem jest pospolitsze, że przy niespodzianych i niezwykłych zwrotach i niejednostajnym u niego systemie znaków pisarskich, jeden przecinek, jedna litera sens ustępu zmienia, wypacza, a jak Dr. Antoni Małecki wykazał, jego zrozumienie niepodobnem czyni. (Jul. Słowacki, Dra. A Małeckiego t. II. str. 274.) W edycyach paryskich, pod okiem samegoż poety wychodzących, są błędy rażące, które po wczytaniu się dopiero w utwór sprostować można, albo przestawienie wierszy zupełnie bałamucące, (n… p… str. VI. i VII. listu do Krasińskiego, przy Lilii Wenedzie ed… par. 1840).
Uprosiliśmy więc Prof. Amborskiego, ażeby prowadzeniem wydania się zajął, edycye porównał, i do poprawności możliwej doprowadził. Sądzimy, że pod tym względem, co w naszych warunkach dopełnić było podobna, zrobionem zostało. Jeśli się wkradły omyłki drukarskie, są one drobne i zresztą uniknąć ich prawie się nie da.
Jeszcze jednę a niemałą trudność przedstawiała ortografia, na którą, jak też i na formy gramatyczne, Słowacki mało baczył, używając wszelkiej wolności poetyckiej. W skutek narady p. Amborskiego z prof. Ant. Małeckim postanowionem zostało przyjąć pisownię przyjętą ogólnie u nas, t… j… pisownię autora używanej powszechnie gramatyki polskiej. O tyle o ile swoboda językowa Słowackiego na to pozwoliła, zastosowaną też została ta pisownia, z wyjątkiem miejsc, gdzie rytm lub rym stanowczo stawał na przeszkodzie. Tak więc pod każdym względem usiłowaliśmy wydanie nasze z należną czcią dla tak wielkiego poety wykonać. Czyśmy osiągnęli to, czego pragnęliśmy tak gorąco, sąd nie do nas należy.PIOSNKA DZIEWCZYNY KOZACKIEJ.
I.
Dzisiaj, i co dnia, z blaskiem miesiąca
Idę w las krętą drożyną,
Wybieram kwiat ten z kwiatów tysiąca,
Nad którym rosła brzoza płacząca,
Nad którym łzy moje płyną.
Jak z obłąkanej ludzie się śmieją,
Nie znają ciężkiej mej straty;
Ja zbieram kwiaty, kwiaty więdnieją,
Ja znowu idę po kwiaty.
II.
Nieraz łza płynie gorżka, ukryta,
Bo ciężkiej płaczę ja zguby;
Patrz, oto róża polna rozkwita,
Biała konwalia z różą uwita.
Mój drogi! drogi! mój luby!
Czy na ślub spieszysz, czy tam w kościele
Czekają druhy lub swaty?
Ach! kwiaty zwiędły – nie na wesele,
Ja zawsze idę po, kwiaty.
III.
Nie od rycerskiej zginął on stali –
Wznieśli mogiłę wysoką,
A ile garści piasku sypali,
Tyle mu przekleństw z piaskiem posiali –
Mój luby, śpi on głęboko.
Przekleństw nie słyszał, nie słyszał płaczu,
Nikt nie wdział żałobnej szaty,
Piasek pokrywa grób na tułaczu –
Ja co dzień idę po kwiaty!
Warszawa 28. grudnia 1829 r.
HYMN.
Bogarodzica! Dziewico!
Słuchaj nas Matko boża,
To ojców naszych śpiew.
Wolności błyszczy zorza,
Wolności bije dzwon,
Wolności rośnie krzew.
Bogarodzico!
Wolnego ludu śpiew
Zanieś przed Boga tron.
Podnieście głos rycerze,
Niech grzmią wolności śpiewy,
Wstrząsną się Moskwy wieże,
Wolności pienieni wzruszę
Zimne granity Newy;
I tam są ludzie, i tam moją duszę. –
Noc była. Orzeł dwugłowy
Drzemał na szczycie gmachu
I w szponach niósł okowy…
Słuchajcie! zagrzmiały spiże,
Zagrzmiały… i ptak w przestrachu
Uleciał nad świątyń krzyże.
Spojrzał, i nie miał mocy
Patrzeć na wolne narody,
Olśniony blaskiem swobody,
Szukał cienia… i w ciemność uleciał północy.
O wstyd wam! wstyd wam Litwini,
Jeśli w Gedymina grodzie
Odpocznie ptak zakrwawiony.
Głos potomności obwini
Ten naród, gdzie czczą w narodzie
Krwią zardzawiałe korony.
Wam się chylić przed obcymi!?
Nam we własnych ufać siłach;
Będziem żyć we własnej ziemi
I we własnych spać mogiłach.
Do broni bracia! do broni!
Oto ludu zmartwychwstanie.
Z ciemnej pognębienia toni,
Z popiołów, Fenix nowy,
Powstał lud, błogosław Panie!
Niech grzmi pieśń jak w dzień godowy.
Bogarodzica! Dziewico!
Słuchaj nas Matko boża,
To ojców naszych śpiew.
Wolności błyszczy zorza,
Wolności bije dzwon
I. wolnych płynie krew.
Bogarodzico!
Wolnego ludu krew
Zanieś przed Boga tron.
1830.KULIK.
Oto zapusty! dalej kulikiem
Każdy wesoły a każdy zbrojny,
Jedzie na wojnę jak gdyby z wojny,
Z szczękiem pałaszy, śmiechom i krzykiem.
Dalej kulika w przyjaciół chaty,
Zbudzimy spiących, zabierzem z sobą.
Nie trzeba wdziewać balowej szaty,
Ani okrywać czoła żałobą.
Tak jak jesteśmy dalej i dalej!
A gdzie staniemy? aż nad granicą…
Gwiazdy nam świecą,
Staniemy cali.
Ha! ha! koń parska, rade nam dwory;
Nie trzaskaj z bicza, niechaj śpi licho.
Szybko po drodze tak jak upiory
Śmigajmy szybko, cicho – i cicho.
Niech sanki świszczą
Jak błyskawica,
W okrąg księżyca
Złote mgły koło,
Kagańce błyszczą.
Cha! cha! cha! jak nam wesoło.
Kto nas zobaczy, ten nie zostanie,
Z nami na nowe poleci tańce;
Mnogie hajduków świecą kagańce,
Szybkie po śniegu śmigają sanie.
A kto chce zostać, więc dobrej nocy,
Niech go nie zbudzi kogutów pianie,
Niech spi spokojnie, my bez pomocy
Tak jak jesteśmy, dalej i dalej – etc.
Stójcie tu! stójcie, oto dwór biały
I światło w oknach, dam znak, wystrzelę.
Odpowiedziały mnogie wystrzały,
Ha! dobra wróżba, wszak tu wesele.
Tu szlachta pije, wyprawia gody,
Drużby za nami! swaty za nami!
Od młodej panny, chodź panie młody.
Lecz nie patrz na nią, zalana łzami,
A łzy kobiece zmiękczą ci serce.
Wrócisz! nie zwiędną ślubne kobierce,
Teraz za nami, tak z bukietami
Tak jak jesteście… dalej! i dalej! etc.
Stójcie tu! stójcie! tu dwór szlachcica:
Dam znak, wystrzelę… nie ciszej! ciszej!
Znagła wpadniemy, nikt nie usłyszy.
Przebóg! tu pogrzeb, błyszczy gromnica…
Porozwieszane w oknach całuny
I stoi truna, a koło truny
Syn smutny w dłoniach ukrywa czoło…
Ha! ha! co robić? tu nie wesoło.
Lecz poco długie prawic androny,
Mój panie synu, prosimy z sobą.
Daj na pacierze, zostaw na dzwony,
Zabierz przyjaciół… Z czarną żałobą
Tak jak jesteście, dalej i dalej… etc.
Stójcie tu! stójcie! tu znakomity
Szlachcic zamieszkał, więc drzwi uchylę.,
Zielonem suknem stolik wybity
A na stoliku świecą pamfile.
Panowie szlachta! do djabła karty,
Dalej do broni! a karty w kąty.
Niech Dej algierski, Karol dziesiąty
I delfin grają; może kto czwarty
Do gry zasiądzie i na kozery
Będzie błękitne rzucał papiery,
Które już dawniej spadły na cztery
I jeszcze spadną… Mości panowie!
Niech w karty sami grają królowie
A my do koni, dalej! i dalej! etc.
Stójcie tu! stójcie! tu zamek stary,
Na hasło mnogi strzał odpowiada.
Zamorskie jakieś widzę maszkary;
Panowie bracia! to maskarada.
Szaty w dziwaczne lepione wzory…
Słuchaj no! słuchaj mój włoski panie,
Czy sycylijskie znasz ty nieszpory?
Znasz ty Neapol? a ty Hiszpanie,
Czy byłeś kiedy w Minny orszaku?
Nie, mniejsza o to, Włoch, Korsykanin,
Żyd, Tatar, Turek, Amerykanin,
Chodźcie tu za mną wszyscy bez braku,
Tak jak jesteście dalej! i dalej! etc.
Stójcie! tu stójcie! nowa gościna:
Już w oknach wszelkie światło pogasło,
Dam znak, wystrzelę, nie – poco hasło,
Tu spią, nie słyszą, nie nasza wina,
Że sen przerwiemy… Stukam we wrota…
Ha! stary sługa wychodzi, świeci.
Twój pan spi teraz? to mi to cnota!
"O nie, on nie spi, pan mój i dzieci,
Nim trzecie grudnia błysnęło zorze,
Wyszli na czele zbrojnej czeredy;
A teraz cicho, pusto we dworze,"
"Wyszli na wroga, czy wrócą kiedy?"
Widzicie bracia, mylą pozory;
Takiemu panu błogosław Boże.
Oby tak wszystkie zastać nam dwory!
Jedźmy więc sami, dalej! i dalej! etc.
Jakże noc pyszna, jak lecą konie!
Lecą i lecą, a z pod kopyta
Pryskają iskry, połyska błonie,
Śmigają sanki, już świta! świta!
Na niebie blednie czoło księżyca,
Droga skończona, oto granica,
Wstrzymaj rumaka! wstrzymaj rumaka!
Noc rozwidniała,
Zagrzmiały działa….
Oto jest kulik Polaka.
1830.PIEŚŃ
LEGIONU LITEWSKIEGO.
Litwa żyje! Litwa żyje!
Słońce dla niej błyszczy chwałą,
Tyle serc dla Litwy bije,
Tyle serc już bić przestało.
Trzeba być głazem! trzeba być głazem,
Cierpieć te więzy rdzawione pleśnią;
Myśmy się za nie mścili żelazem,
I wolną myślą, i wolną pieśnią.
Zadrżały wrogi,
Pieśń to ponura
Te żmudzkie rogi,
Jezus Marya! naprzód! hop, hop, urra!
Nauczyli nas Teutony
Śpiewać jako nam śpiewali.
Legiony! Legiony!
Na Ruś! na Ruś! dalej! dalej!
Bo gdy nam każą znów iść ku Włochom,
Jakże się rozstać z Ojców grobami?
Chyba odwiecznym powiemy prochom
Powstańcie z grobów! chodźcie za nami!
Zemsta na wrogi, etc.
Gdy Car groził Olgierdowi,
Odrzekł posłom Olgierd stary:
"Nieście pochodnio Carowi,
Nim zgaśnie, powitam Cary. "
I za posłami tej samej nocy
Obozem stanął na Moskwy górach,
Panował miastu jak orzeł w chmurach.
Wszedł z jajkiem kraśnem w dzieli Wielkanocy.
Zadrżały wrogi,
Pieśń to ponura
Te Żmudzkie rogi.
Na grom Perkuna! naprzód! hop, hop! urra!
Jagielońskiej mur stolicy
Nam rozkwitnie kobiercami;
Trud zapłaci wzrok dziewicy,
Pomięszany śmiech ze łzami.
A kędy baszta mchami okryta,
Zbudzony pieśnią kamień z tej wieży
Może się zerwie, do stóp przybieży
I Giedymina wnuków powita.
Dalej na wrogi, etc.
Nikt nas teraz nie obwini,
Nikt na świecie nie zapyta:
"Czy jeszcze żyją Litwini?"
Oto Pogoń nasza świta!
Lecz nie pytajcie, czemu tak mała
Garstka chorągwią mężnych powiewa?
Więcej nas było, lecz z tego drzewa
Burza nie jeden liść oberwała.
Zemsta na wrogi, etc.
Ho! zaszummy proporcami,
Co wolności barwą świecą;
My lecimy, a za nami
Orły! orły! orły lecą.
Na nasze głowy jak szronu kiście
Spadają gromy – legion umiera –
Jak laur zdobiący grób bohatera…
Kto chciwy sławy, rwie lauru liście.
Zemsta na wrogi,
Pieśń to ponura
Te Żmudzkie rogi.
Jezus Marya! naprzód hop hop! urra!
1830.DUMA
O WACŁAWIE RZEWUSKIM.
Po morzach wędrował – był kiedyś Farysem,
Pod palmą spoczywał, pod ciemnym cyprysem,
Z modlitwą Araba był w gmachach Khaaba,
Odwiedzał proroka grobowce.
Koń jego arabski był biały bez skazy,
Siedmiokroć na koniu przeleciał step Gazy,
I stał przed kościołem, i kornem bił czołem,
Jak czynią w Solimie wędrówce.
Miał drogę gwiazdami znaczoną po stepie,
I życie niósł własne w skrzydlatym oszczepie,
Błądzący po świecie zaufał w sztylecie,
Bo sztylet mu dała dziewica.
Gdy nocą opuszczał haremu krużganki,
By odciąć drabinę, wziął sztylet kochanki;
Choć broń była żeńska, lecz stal damasceńska,
Hartowna – i złota głowica.
A kiedy odjeżdżał – ta bladła i mdlała,
O sztylet prosiła, bo zabić się chciała.
"Żyj długo, bądź zdrowa, dziewico stepowa,
Twój sztylet położy mnie w grobie.
"Bo kiedy już przeszłość ten step mi zakryje,
Gdy źyć będzie ciężko, to sam się zabiję,
Bo dziką mam duszę. Więc sztylet mieć muszę,
Twój sztylet mieć muszę przy sobie. "
Smutnego uniosły arabskie latawce,
Bo znikła z krużganku, bo widział w sadzawce
Pod oknem, w ogrodzie, fal koła na wodzie
I białą zasłonę… O Lachu!…
I nocą obaczy! kraj miły rodzony,
Gdy księżyc się wznosił na stepach czerwony.
W noc nawet i ślepy poznałby te stepy
Po kwiatów rodzinnych zapachu.
A niwa mu do stóp kłaniała się złota,
I marzył, że wierny druh wyjdzie przed wrota.
Lecz druhów nie było… Pod zimną mogiłą
Posnęli, gdy błądził w pustyni.
Więc jechał samotny, nieznany nikomu,
Lecz jeszcze z dziedzińca, od wrót swego domu
Odwrócić chciał konia i jechać na błonia,
Gdzie błądzą jak wiatr Beduini.
Lecz konia podkowy rozkute od krzemion,
I koń był zmęczony… Więc skoczył ze strzemion
I wszedł do siedziby, bez zamka, bez szyby,
Gdzie rosą próchniało obicie.
I miło mu było, gdy ujrzał te skały
Nad ciemnym Smotryczem, gdzie orzeł żył biały,
I wił sobie gniazdo; nadziei był gwiazdą,
Po nieba szybując błękicie.
Dla konia w ogrodzie budował altany,
I żłoby pozłacał, z kryształu dał ściany.
Przed Cara żołdakiem, mógł uciec tym ptakiem
Daleko – i wolnym być zawsze.
I ludzi żałował, że żaden z nich nie miał
Szybkiego tak konia; wiec każdy oniemiał,
I był jakby głazem pod Cara rozkazem,
A były rozkazy co krwawsze.
Raz, starym zwyczajem pomarłych już rodzin,
Ten Emir arabski w dzień pańskich narodzin,
Na sianie, za stołem, z przyjaciół swych kołem
Połamał opłatek i spożył.
A potem jak przodków święcono zwyczajem,
Wniósł toast nadziei stoletnim tokajem:
"Żyj Polsko wiek sławy!" W tem goniec z Warszawy
Przyleciał, zawołał: "kraj ożył!"
Więc Emir w stepowe zapuszcza się szlaki,
A za nim na koniach buńczuczne kozaki,
W czerwieni i w bieli, po stepach płynęli,
Po smutnych kurhanach przeszłości.
I cały ten szereg błyszczący od stali,
Zrównanym galopem jak morze się fali;
Gdzie słychać dział huki, tam lecą buńczuki,
Jak gwiazdy z ogonem jasności.
Emira kozaki gdy błądzą przez wrzosy,
Umieją pieśń dziką rozłamać na głosy.
Pieśń z echem odsyła stepowa mogiła,
Pieśń… grzmiącą: "ho urra! nasz Emir!"
Do Cara pieśń doszła, wściekłością się pienił,
I głowę Emira na ruble ocenił;
Bo myślał, że w kraju z hordami Nogaju
Czyngiskan szedł, Batt, lub Kantemir.
Bo umiał Rzewuski, jak Arab stepowy,
Płachtami rumakom ogłuszyć podkowy,
I cicho, gdy spali, pod obóz Moskali
Podkradać się, bić i brać działa.
Więc ściągnął, jak wszyscy ściągali, pod Daszów,
Gdzie nasza konnica ze szczękiem pałaszów,
Z wesołym okrzykiem, stanęła w mur szykiem
I chmurą proporców powiała.
A kiedy z mgły srebrnej wybiło się słońce,
Ujrzeli Moskalów, straż przednią i Dońce.
Mur dział, jak mur złota, a za nim piechota
W bagnety porosła jak zboże.
I cicho – Wtem bomba śmierciami ciężarna
Upadła w szeregi zwichrzona i czarna.
A nasi w tej chwili jeszcze się modlili,
Do nieba wołali: "O Boże!"
I razem bomb tysiąc zaryło się w stepy,
Rozpękłe wrącemi ciskały czerepy,
I grzmiały dopokąd piechoty czworokąt
Nasz Emir opasał konnicą.
I strasznie ją ściskał, w żelazne brał skręty,
Przednimi nogami na bagnet koń wspięty,
Tak jak oczerety, połamał bagnety,
W złamanych miecz wiał błyskawicą.
Przemogliby nasi, choć bój był rozpaczny –
Wtem wódz od armaty dał rozkaz dwuznaczny:
"Konnica na skrzydła!" zwinęli wędzidła,
Odbiegli, ostygli w zapale.
I popłoch się wmięszał. Ów co był przyczyną
Wszczętego popłochu, nie przeżył godziną.
Bojaźni nie dzielił, dwa działa wystrzelił,
I sam się zastrzelił na dziale. (1)
On może, wśród bolów ostatnich zgryzoty,
Pamiętał, że dzieci zostawiał sieroty.
–- (1) Orlikowski Kapitan artyleryi konnej, dowodzący działami w bitwie pod Daszowem. Skończył jak powyżej dumną opisuje.
Lecz śmierć zwyciężyła, niech dziś więc mogiła
Ma łzy a nie skargi wygnańca.
A Emir, gdy ogień ucichał armatni,
Ujeżdżał z rozpaczą, choć zjeżdżał ostatni.
Któż męstwa zaprzecza? gdy szczerby nić miecza
Powlekły, jak perły różańca.
A kiedy opuszczał kraj miły, rodzony,
Znów księżyc się wznosił na stepach czerwony.
"Leć prędzej po błoniu, odpoczniesz mój koniu,
Gdy w ziemi staniemy tureckiej.
O koniu! mój koniu, gdzie twoje zalety?
Czyś może się rozkuł deptając bagnety?
Czyś złamał w kul wiatrze? stój koniu, opatrzę
Czy niema gdzie kuli zdradzieckiej?"
Ha zdrowy! – to dobrze – lecz jechać w noc trudno. "
Więc chatę na stepach upatrzył odludną.
Koń zimne gryzł kwiaty, a Emir wśród chaty
Zmęczony, zalegał na ziemi.
I zasnął głęboko, bo trud go osłabił –
Śpiącego od Cara najęty chłop zabił,
I sztylet dziewicy do złotej głowicy
W pierś nurzył rękami drżącymi.
O! czemuś Emirze nie oddał kindżała
Stepowej dziewicy, gdy zabić się chciała.
Dziś ona śpi w fali, lecz dar jej ze stali
Na wieki w twem sercu zostanie.
A w Moskwie z dział bito na górze pokłonnej,
I miasto się trzęsło od pieśni studzwonnej.
Cieszył się Car Ruski, że Emir Rzewuski
W stepowym śpi cicho kurhanie.
1831.PARYŻ.
Patrz! przy zachodzie, jak z Sekwany łona
Powstają gmachy połamanym składem,
Jak jedne drugim wchodzą na ramiona,
Gdzieniegdzie ulic przeświecone śladem.
Gmachy skręconym wydają się gadem,
Zębatą dachów łuską się najeża.
A tam, czy żądło oślinione jadem?
Czy słońca promień? czy spisa rycerza?
Wysoko strzela blaskiem ozłocona wieża.
Nowa Sodomo! pośród twych kamieni
Mnoży się zbrodnia bezwstydna widomie,
I kiedyś na cię spadnie deszcz płomieni,
Lecz nie deszcz Boży, nie zamknięty w gromie,
Sto dział go pośle – A na każdym domie
Kula wyryje straszny wyrok Boga;
Kula te mury przepali, przełomie,
I wielka na cię spadnie kiedyś trwoga,
I większa jeszcze rozpacz, bo to kula wroga….
I już nad miastem wisi ta dział chmura,
Dlatego ludu zasępione tłumy,
Dlatego ciemność ulic tak ponura,
Przeczuciem nieszczęść zbłąkane rozumy;
Bez echa kona słowo próżnej dumy,
O wrogach ciągłe toczą się rozmowy….
A straż ich przednia, już północne dżumy
Obrońców ludu pozwiewały głowy,
I po ulicach ciągły brzmi dzwon pogrzebowy.
Czy wrócą czasy tych świętych tajemnic,
Kiedy tu ludzie zbytkiem życia wściekli,
Jedni pod katem, drudzy w głębi ciemnic,
Inni ponurzy, bladzi, krwią ociekli,
Co kiedy śmieli pomyśleć, wyrzekli.
Lud cały kona, kąty i obrońcę,
Dnia im nie stało, aby się wysiekli;
I przeczuwając krwawej zorzy końce,
Jak Jozue wołali: "dnia trzeba, stój słońce!"
I nie stanęło, pomarli przedwcześnie,
Lecz zostawili pamiątki po sobie:
Kraj po rozlewie krwi tonący we śnie,
I lud, nie po nich, ubrany w żałobie,
Krwi trójcę w jednej wcieloną osobie (1)
Ten jak Rodyjski posąg, świecznik trzyma,
I jedną nogę wsparł na martwych grobie,
Drugą na zamku królów. – Gdzie oczyma
Sięgnął, tam wnet i ręką dostawał olbrzyma.
A kiedy posąg walił się z podstawy,
Tysiące ludu sławą się dzieliło,
Każdy się okrył łachmanem tej sławy,
Każdemu było dosyć, nadto było…
Marzą o dawnej sławie nad mogiłą,
I pod kolumną spiżu wszyscy posną (2);
Choć cięcie kata głowę z niej strąciło,
Choć na niej może jak na gruzach, z wiosną
Chwasty i z lilijami Burbonów porosną.
Tu dzisiaj Polak błąka się wygnany,
W nędzy… i brat już nie pomaga bratu.
Wierzby płaczące na brzegach Sekwany
Smutne są dla nas jak wierzby Eufratu.
I całej nędzy nie wyjawię światu…
Twarze z marmuru, serca marmurowe,
Drzewo nadziei bez liścia i kwiatu
Schnie, gdy wygnaniec złożył pod niem głowę,
Jak nad prorokiem Judy schło drzewo figowe.
…………………………………………….
Zdala od miasta szukajmy napisów,
Gdzie wielki cmentarz zalega na górze. (3)
–- (1) Napoleon.
(2) Kolumna Vendomee.
(3) Cmentarz PereIa Chaise.
O! jak tu smutno, kędy wśród cyprysów
Pobladłe w cieniu chowają się róże.
A pod stopami, dalej, miasto w chmurze
Topi się we mgłach gasnących opalu;
A dla żałobnych rodzin przy tym murze,
Przedają wianki z płótna lub z perkalu,
Aby dłużej świadczyły o kupionym żalu.
Patrz znów w mgłę miejską, oto wież ostatki,
Gotyckim kunsztem ukształcona ściana. (1)
Rzekłbyś, że zmarła matka twojej matki,
W czarne brabanckie koronki ubrana,
Z chmur się wychyla jak duch Ossyana.
Ludzi nie dojrzysz. – Lecz nad mgłami fali
Stoją posągi (gdzie płynie Sekwana) (2)
Jakby się w Styxu łodzi zatrzymali,
I przed pieklą bramami we mgłach stoją biali. –
Tam gmachy Luwru gdzie tron Baltazara,
A na nim siedział wyrobnik umarły;
Przez dnie lipcowe panowała mara,
U nóg jej ludzie snuli się jak karły;
Bo nad nią cienie śmierci rozpostarły
Wielkość olbrzymią, był to król narodu.
I aksamity krew mu z czoła starły,
Lecz jego dzieci umierały z głodu…
Zaczął dynastyą trupów, był ostatnim z rodu. (3)
1831.GODZINA MYŚLI.
Głuche cierpiących jęki, śmiech ludzki nieszczery,
Są hymnem tego świata; a ten hymn posępny,
Zbłąkanymi głosami wiecznie wniebowstępny,
Wpada między grające przed Jehową sfery – (1) Kościół katedralny Notre-Dame.
(2) Most Zgody albo Ludwika XVI. z białymi posągami.
(3) Po wzięciu Luwru na królewskim tronie lud położył trupa.
Jak dźwięk niesfornej struny. Ziemia ta przeklęta,
Co nas takim piastunki śpiewem w sen kołysze.
Szczęśliwy, kto się w ciemnych marzeń zamknął ciszę,
Kto ma sny i o chwilach prześnionych pamięta.
Trzeba życie rozłamać w dwie wielkie połowy:
Jedną godziną myśli trzeba w przeszłość wrócić;
I przeszłość jako obraz ściemniały i płowy,
Pełny pobladłych twarzy, ku słońcu odwrócić,
I ścigać okiem światła obrazu i cienie,
Jak lśniące rozpryśnionych mozaik kamienie.
Tam, pod okiem pamięci, pomiędzy gór szczytem,
Piękne, rodzinne miasto wieżami wytryska
Z doliny wązkim nieba nakrytej błękitem.
Czarowne, gdy w mgle nocnej wieńcem okien błyska,
Gdy słońcu rzędem białe ukazuje domy,
Jak perły szmaragdami ogrodów przesnute.
Tam zimą lecą z lodów potoki rozkute,
I z szumem w kręte ulic wpadają załomy.
Tam stoi góra, Bony ochrzczona imieniem,
Większa nad inne, miastu panująca cieniem;
Stary, posępny zamek, który czołem trzyma,
Różne przybiera kształty, chmur łamany wirem;
I w dzień strzelnic błękitnych spogląda oczyma,
A w nocy, jak korona kryta żalu kirem,
Często szczerby wiekowe przesuwa powoli
Na srebrzystej księżyca wschodzącego twarzy.
W dolinie mgłą zawianej, wśród kolumn topoli,
Niech blade uczuć dziecko o przyszłości marzy,
Niechaj myślami z kwiatów zapachem ulata,
Niechaj przeczuciem szuka zakrytego świata;
To potem wiele dawnych marzeń stanie przed niem,
I ujrzy je zmysłami, pozna zbladłe mary.
Karmił się marzeniami jak chlebem powszednim,
Dziś chleb ten zgorzkniał, piołun został w głębi czary.
Do szkieletu rozebrał zeschłe myśli ciało,
Odwrócił oczy, serce już myśleć przestało.
Gdy lampa gaśnie, kiedy pieśń piastunek ścicha,
Kiedy się małe dziecko z kołyski uśmiecha,
Ma sen całego życia…. A gdy tak przemarza,
Dzieci na świat nieznany smutną patrzą twarzą,
I bladem przerażają czołem od powicia;
Smutne pomiędzy ludźmi – bo miały sen życia.
Wśród litewskiego grodu, w ciemnej szkolnej sali,
Siedziało dwoje dzieci, niezmięszani w tłumie.
Oba we współzawodnej wykarmieni dumie,
Oba wątłej postaci, marmurowo biali.
Młodszy wiekiem nadzieje mniejsze zapowiadał,
Pierś mu się podnosiła ciężkiem odetchnieniem;
Włos na czole dzielony na ramiona spadał,
I po nich czarnym, gęstym sypał się pierścieniem.
Widać, że włos ten co dnia ręką dziewic gładką
Utrefiony, brał blaski dziewiczych warkoczy.
Ludzie nieraz, "on umrze" mówili przed matką:
Wtenczas matka patrzała długo w dziecka oczy,
I przeczyła z uśmiechem, lecz w smutku godzinie,
Kiedy na serce matki przeczuć spadła trwoga,
Lękała się nieszczęścia i myśląc o synie
Nie śmiała wyrzec: niech się dzieje wola Boga.
Bo w czarnych oczach dziecka płomień gorączkowy
Przedwcześnie zapalony trawił młode życic.
Wśród ciemnej, szkolnej sali, było drugie dziecię
Włos miało jasny, kolor oczu lazurowy.
Ludzie na niem nadzieje budowali szczytne,
Pożerał księgi, mówił jak różne narody,
Bo licznych nauk dziennie palące czuł głody,
Trawił się, jego oczy ciemne i błękitne
Jak polne dzwonki łzawym kryształem pokryte,
I godzinami myśli w nieruchomość wbite,
Tonąc w otchłań marzenia, szły prostymi loty
Za okresy widzenia, za wzroku przedmioty.
Gdy patrzał w niewidziane oczyma obrazy,
Ludzie obłędność w oczach widzieli, lecz skazy
Żadnej dostrzec nie mogli. Młoda pamięć obu,
Ogromna pamięć, z myśli uwita łańcucha,
Świadczyła o istności przedżywotnej ducha.
A przeczuciami życie widzieli do grobu.
I nic ich nie dziwiło, co z lat poszło biegiem,
I smutni nad przepaści życia stali brzegiem,
Nie odwracając lica. W ciemnej, szkolnej sali,
Smutna poezya duszy dała dźwięk uroczy.
Na ciemnych mglistych szybach zawieszając oczy,
Wiosną, wśród szmeru nauk, myśleniem słuchali
Szmeru rosnących kwiatów. A w zimowe pory
Biegli na błonia białym pogrzebane śniegiem,
Tam prędkim po równinach zadyszani biegiem,
Twarze umalowane zimnymi kolory
Obracali na stronę, skąd przyjść miała wiosna,
I pierwszy powiew pili ustami jak życie.
Potem, gdy w wiosennego powietrza błękicie
W balsamy się rozlała czarna lasów sosna,
Znudzeni wonią kwiatów zmieszaną, stokrotną,
Wynaleźli woń tęskną, dziką i ulotną:
Była to woń wierzbami opłakanej wody;
Z cichej fali wstawała każdego wieczora,
Tajemnicze w powietrzu rozlewając chłody.
Potem jesienią, dzieci wyobraźnia chora,
Wypalona, igrała z żółtym liściem lasów,
Smutna, jak w starcach pamięć przeminionych czasów.
Serce każdego równą miarę uczuć trzyma,
Smutna poezya duszy oba serca żywi;
Lecz wrażeniami duszy odmiennie szczęśliwi,
Odmiennie czuli. Dziecko z czarnymi oczyma
Młodsze wiekiem, natchnieniom dało myśl skrzydlatą,
I wypadkami myśli żyło w siódmem niebie.
Młodszy marzenia stroił czarnoksięską szatą,
A potem, silną wolą, rzucał je przed siebie,
I stawały, i widział przed sobą obrazy,
Od których się odłamał zimniejszym rozumem:
Więc przeczuł, że marzeniom da kiedyś wyrazy,
Że się zapozna myślą z myślnym ludzi tłumem.
Przed sobą miał krainę duchów do zdobycia.
Jego towarzysz, większy nauką i laty,
Nigdy od krain myśli nie odłamał życia;
Sprzągł razem i powiązał dwa niezgodne światy.
I nieraz go śmiech ludzi, śmiech, co czucia głuszy,
Budził, i rzeczywistość zimna roztrącała.
Jako posągom nieraz braknie w rysach duszy,
Posągom jego myśli brakowało ciała.
Dusza jak w kryształowem zamknięta przezroczu
Patrzała na świat dzikiem obłąkaniem oczu,
Niezupełności wrażeń łamana katuszą.
Nieraz te dzieci myślą dwoistą i duszą
Składali jedne, piękne całością obrazy.
W dnie wiosenne, przy ścieżce piaskowej na kwiatach,
Gdzie nad niemi różowe rozkwitały ślazy,
Gdzie wisznie jak dziewice, w białych wiosny szatach,
Między zarumienione kryły się jabłonie;
Tam wzajem na ramionach opierając skronie,
Zamieniali słowami uczucia wzajemne.
Oni marzeniem księgi rozumieli ciemne,
Nie rozumiejąc myślą. Z dziecinnego piasku
Na księgach Swedenborga budowali gmachy,
Pełne głosów anielskich, szaleństwa i blasku,
Niebu Tytanowymi grożące zamachy.
Przez tworów państwa snuli myślą dwa łańcuchy,
W światło zbite u góry, w ciemność spodem zlane;
Tych ogniwa jak szczeble wschodów połamane,
Wiodą w światło idące, albo w ciemność duchy,
I świat tworów w dwa takie rozłamane ruchy
Wiecznie krąży. A dusza z iskry urodzona,
Różnem życiem przez wieki rozkwita, i kona
Przez długie wieki, biorąc kształty różnych tworów.
W kwiecie jest duszą woni i treścią kolorów,
W człowieku myślą, światłem staje się w Aniele.
Raz wstępnym pchnięta ruchem, ciągle w Boga płynie,
W doskonalszem co chwila rozkwitając ciele.
Człowiek się silną myślą w anioła rozwinie,
Ten anioł zachwyceniem w światło się rozleje
I będzie częścią Boga na żywiołów tronie.
Lecz męty ziemskie w światła osiadają łonie;
Jak o spadłych aniołach święte uczą dzieje,
Ziemskimi sny ścigani, grzeszą myślą dumy.
I co dnia, z łona Boga dusz zagasłych tłumy
Lecą na ziemię jak gwiazd zepchnięta lawina.
Każda się w kształty ziemskie krysztali i ścina,
I rosnącym ciężarem w bieg strącona skory,
Przechodzi w ludzkie, czuciem zardzawiałe twory;
I będzie jadem w gadzie, a trucizną w kwiecie.
Patrząc na tłumy ludzi na tym ciemnym świecie,
Oni widzieli, którzy z łona Boga spadli,
I po schodzących szczeblach szli w otchłań i bladli.
W duszy dziecinnej, woli czarnoksięska siła,
Ciągłem myśleniem, ciągłem rozwijana snuciem,
Niewyjawiona słowy, często w ludzi biła.
Zaczarowanie wolą nazwali zaczuciem.
Bo nieraz wśród ciemnego tłumami kościoła,
Którą z klęczących dziewic natrafiwszy losem,
Wołali na nią silnie niemym duszy głosem;
Wtenczas twarz odwracała od Pańskiego stoła,
I pośród tłumu ludzi, jej wzrok w zadziwieniu
Nieobłędnie rzucony na twarz dzieci padał,
Jak gdyby na wołanie duszy odpowiadał,
Jak gdyby ją po znanem wołali imieniu.
Nieraz starszy błękitne topiąc w ziemię oczy,
Mówił: "słyszysz mój luby, jak obecna chwila
Pada w przeszłość, rzucając dźwięk tęskny, uroczy;
Ona nigdy nie wróci, ona nas nachyla
Smutniejszymi twarzami w przeszłość upłynioną.
Szczęśliwy! twoje myśli świetniej w słowach płoną,
Niż gdy w sercu zamknięte; moje myśli gasną,
Słów niecierpią, lecz nieraz w godzinie tajemnic
Tłumnymi słowy w piersiach jak szatany wrzasną,
I wołają ażebym je wypuścił z ciemnic,
Abym je wywiódł na świat, słów otworzył drogę.
Niech mi świat da poezyą, dać mu jej nie mogę.
W tłumie myśli mam przepaść wiecznie czczą myślami,
Przepaść ciemną, głęboką; napełnię ją życiem…
Jeżeli nie wystarczy? biada! ciągłem gniciem
Myśl się w martwą przekształci ciemnością i łzami,
Stanę się myśli grobem, lub umrę przedwcześnie.
Słuchaj! wschodnie krainy dziś ujrzałem we śnie,
Piękne były, czarowne, nieraz o nich marzę.
Widzę słońcem ściemniałe Beduinów twarze,
Widzę lasy palmowe, świadki dawnych czasów,
Myśl moja, niewstrzymana w te krainy goni,
Chciałbym jak duch w kwiecistej roztopić się woni,
Chciałbym jak liść nieznany paść tam w głębi lasów. "
Gdy tak marzył, to wisznie i kwiaty ogrodu
Bezwonne przed nim rosły, bo myśl dalej biegła,
I wkrótce marzeniami ognistymi wschodu
Zamknęła go w płomieni kole i obiegła.
Więc pojechał do wielkiej na północ stolicy,
Gdzie długo patrzał w Koran, zwierciadło Kalifów;
Albo samotny słuchał wieków tajemnicy,
Wymówionej niepewną twarzą hieroglifów.
Po trzech latach nauki, miał wziąć kij pielgrzyma.
Przez te trzy lata dziecko z czarnymi oczyma
Poznało miłość. Pierwszą i ostatnią była,
I najsilniejsza z uczuć, uczucia przeżyła.
Widziałem go przy stopach dziewicy – anioła,
Czarnymi weń oczyma patrzała i bladła,
Myśląc o dziecka życiu, bo z wielkiego czoła
Przyszłość mu nieszczęśliwą jak wróżka odgadła.
Więc odwracała oczy, a wtenczas łzy lała.
Przed nią dusza dziecięcia jako karta biała
Czerniła się na wieki miłością daremną.
Ona go chciała wysłać na tę ziemię ciemną
Ze wspomnieniami szczęścia, chciała zbroić niemi
Przeciwko własnej duszy, i czczem chwilom ziemi;
Więc kładła w niego marzeń i myśli tysiące,
A słowa jej tak były łagodne, tak drżące,
Że we wspomnieniach dziecka zlane, dały dźwięki
Podobne do miłości zeznanej wyrazu.
Ona umiała oczom nadać wzrok rozkazu,
I nieraz wstrzymać zamach samobójczej ręki.
On sam od siebie śmierci odsunął widziadło,
Dziwnem wynalezieniem cierpiącego życia.
On przed sobą przyszłości postawił zwierciadło,
I rzucał w nie obecne chwile, i z odbicia
Wnosił jaki blask przyszłe wspomnienia nadadzą
Obecnym chwilom życia. Taką myśli władzą
Śmiech nieraz słyszał wspomnień powtórzony echem,
Smutny i połamany przyszłością niepewną,
I na wesołą chwilę twarzą patrzał rzewną;
A nieszczęście przyjmował pół smutnym uśmiechem,
Patrząc na nie z przyszłości. Był to wzrok wędrowca,
Co w drodze życia wstąpił na szczyty grobowca,
I stamtąd ściga mgliste rysy krajobrazów.
Nieraz z dziewicą bory przelatywał ciemne;
Gdy pod ich końmi iskry sypały się z głazów,
Mówili wzajem myśli głębokie, tajemne,
Jak do snu kołysani, marzący jak we śnie.
A dziecię bolem uczuć złamane przedwcześnie
Po takich mowach ludzi chroniło się tłumu,
I biegło w ciemne lasy, tam na dzikie wrzosy
Kładło się bladą twarzą, sosn słuchając szumu;
Tam uśpionemu myślą wiatr rozwiewał włosy,
A myśli rosły wielkie, ciemne, tajemnicze,
Jak gwiazdy ogromnymi płynące obroty.
Lub w niebo kładł się twarzą, wtenczas na oblicze
Padało światło lasów, promień słońca złoty,
Pocięty cieniem liści w marmurowe plamy.
A potem w głębiach lasu wicher z szumem wzbity
Nad głową mu odmykał gałęziste bramy,
Skąd w ciemne myśli nieba spadały błękity.
Po trzech latach, ów drugi młodzieniec powrócił,
Biegły wschodnich narodów tłomaczyć się mową.
W otwarte dziecka ręce z rozkoszą się rzucił,
I rzekł: "odjeżdżam na wschód, w krainę palmową"
A potem umilkł nagle. O jakże odmienny
Od marzącego dziecka; pobladł – jego oczy
Obłąkane jak dawniej, lecz wzrok miały senny,
Widać, że myśl co niegdyś żywiła, dziś tłoczy,
I wbija go do ziemi; jakaś tajemnica
Niedocieczona spała w rysach martwych lica.
Mało mówił, i tylko raz wśród dzikich sosen,
Wykrzyknął z obłąkaniem: " Ginę marzeń zdradą!
"Wysyłają mię w kraje bez zim i bez wiosen.
"Chcą mie zabić!" a potem uśmiechnął się blado,
I resztę zamknął w serca głębokim tajniku.
Potem wziąwszy uściski matki, druhów, bratnie,
Odjechał – i w drugiego dziecka imionniku,
Zapisał pożegnania wyrazy ostatnie:
"Po długich latach, gdy wiek sił ukróci,
Gdy będziesz myślą w złotej przeszłości się stawił,
Wspomnij na przyjaciela, który cię zostawił,
Jak przeszłość zniknął, jak przeszłość nie wróci."
Wkrótce potem, pamiętam, o księżyca wschodzie,
Drugie dziecię wśród ciemnej, dębowej ulicy,
Siedziało pochylone przy stopach dziewicy;
Z drzew opadały liście, i w całym ogrodzie
Zaledwo kilka kwiatów szronami srebrzystych;
Na niebie ledwo kilka gwiazd zabłysło mglistych,
Księżyc płynął samotny, las szumiał daleki.
Tego wieczora, dziecię ustami drżącymi
Anioła snów dziecinnych żegnało na wieki;
A potem bladą twarzą upadło do ziemi,
Jak zabite słowami, dumnym wstydem drżące.
Bo dziecko miało dumę wielkiego człowieka
Przeczuciem nakarmioną. Wtenczas lat tysiące,
Wtenczas mu w oczach przyszłość stanęła daleka,
Świetna okrzykiem ludzi, a z tymi obrazy
Obecna chwila czarnym łamała się cieniem,
Odrzuconą miłością, dumą, oburzeniem;
Serce jak kryształ w setne poryło się skazy,
I tak wiecznie zostało. Wszystkie czucia skarby
Ognistej wyobraźni rzucił na pożarcie,
Wyobraźnia złotymi rozkwitała farby,
I kładła się jak tęcza na ksiąg białej karcie;
Lecz nie było w niej wiary w szczęście ani w Boga,
Ludzie w nim mieli druha, w myślach świat miał wroga.
On, w głębi duszy słysząc krzyk szczęścia daremny,
Mścił się, i gmach budował niedowiarstwem ciemny.
Ta budowa ciężkimi myślami sklepiona
Stała otworem ludziom; lecz by się w nią dostać,
Musieli wprzód jak wielcy szatani Miltona,
Zmniejszać się, i myślami przybrać karłów postać.
Tak w rozstania godzinie młody anioł zginął…
Wzniósł twarz, już nad nim młodej nie było dziewicy;
Długo dumał, bo księżyc pół nieba przepłynął,
I patrzał drugą stroną dębowej ulicy,
Jak lampa w końcu ciemnej klasztornej arkady.
Młodzieniec zadumany patrzał w księżyc blady,
Potem nagle uśpioną budząc się pamięcią,
Wydobył pismo, całą zamknięte pieczęcią
I przy księżyca świetle czytał nieruchomy
Na nieznajomym liście podpis nieznajomy,
A w głębi listu smutne kryły się nowiny.
"Twój przyjaciel wysłany w piramid krainy
Jako drogman poselstwa zajechał po drodze
Do przyjaciół rodziców domu, trzy dni bawił,
Niewinnej wesołości długie puścił wodze,
I przy lampie wieczornej powieści nam prawił.
Wczoraj miał dalej jechać… Widzieliśmy rankiem
Jak po jesiennym liściu chodził smutny, cichy…
Potem konie pocztowe brzęknęły przed gankiem,
Potem wielkie, strzemienne podano kielichy…
Żegnał się, za łzy dawał wesołe uściski,
I puharem o nasze puhary uderzył.
Odszedł. W tem ucztujących strzał przeraził bliski,
Tłumem biegliśmy w jego komnatę – już nie żył.
Przez serce przeszła kula, a broń trzymał w dłoni,
Spoczywa na rozdrożu, wśród leśnej ustroni.
Ksiądz grób jego poświęcił, wierząc w zdanie tłumu,
Że samobójstwo było w młodzieńcu chorobą
Obłąkania, ciemnoty, szału, nierozumu;
Ten wypadek dom cały napełnił żałobą. "
Oto jest romans życia, nieskłamany w niczem,
Zabite głodem wrażeń jedno z dzieci kona,
A drugie z odwróconem na przeszłość obliczem
Rzuciło się w świat ciemny…
1832 Powieść nieskończona