Facebook - konwersja
Czytaj fragment
Pobierz fragment

  • Empik Go W empik go

Pisma Juliusza Słowackiego. Tom 1 - ebook

Wydawnictwo:
Data wydania:
1 stycznia 2011
Format ebooka:
EPUB
Format EPUB
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najpopularniejszych formatów e-booków na świecie. Niezwykle wygodny i przyjazny czytelnikom - w przeciwieństwie do formatu PDF umożliwia skalowanie czcionki, dzięki czemu możliwe jest dopasowanie jej wielkości do kroju i rozmiarów ekranu. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
, MOBI
Format MOBI
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najczęściej wybieranych formatów wśród czytelników e-booków. Możesz go odczytać na czytniku Kindle oraz na smartfonach i tabletach po zainstalowaniu specjalnej aplikacji. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
(2w1)
Multiformat
E-booki sprzedawane w księgarni Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu - kupujesz treść, nie format. Po dodaniu e-booka do koszyka i dokonaniu płatności, e-book pojawi się na Twoim koncie w Mojej Bibliotece we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu przy okładce. Uwaga: audiobooki nie są objęte opcją multiformatu.
czytaj
na tablecie
Aby odczytywać e-booki na swoim tablecie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. Bluefire dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na czytniku
Czytanie na e-czytniku z ekranem e-ink jest bardzo wygodne i nie męczy wzroku. Pliki przystosowane do odczytywania na czytnikach to przede wszystkim EPUB (ten format możesz odczytać m.in. na czytnikach PocketBook) i MOBI (ten fromat możesz odczytać m.in. na czytnikach Kindle).
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na smartfonie
Aby odczytywać e-booki na swoim smartfonie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. iBooks dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Czytaj fragment
Pobierz fragment

Pisma Juliusza Słowackiego. Tom 1 - ebook

Klasyka na e-czytnik to kolekcja lektur szkolnych, klasyki literatury polskiej, europejskiej i amerykańskiej w formatach ePub i Mobi. Również miłośnicy filozofii, historii i literatury staropolskiej znajdą w niej wiele ciekawych tytułów.

Seria zawiera utwory najbardziej znanych pisarzy literatury polskiej i światowej, począwszy od Horacego, Balzaca, Dostojewskiego i Kafki, po Kiplinga, Jeffersona czy Prousta. Nie zabraknie w niej też pozycji mniej znanych, pióra pisarzy średniowiecznych oraz twórców z epoki renesansu i baroku.

Kategoria: Klasyka
Zabezpieczenie: brak
Rozmiar pliku: 459 KB

FRAGMENT KSIĄŻKI

WY­DAW­NIC­TWA KSIĘ­GAR­NI GU­BE­RY­NO­WI­CZA I SCHMID­TA.

DR. AN­TO­NI J. Trzy opo­wia­da­nia hi­sto­rycz­ne, 1 tom… 1złr 80ct

– Opo­wia­da­nia hi­sto­rycz­ne, 1 tom…. 3 złr

1.) Pod ról księ­ży­cem. 2.) Ksią­że Sar­ma­cji. 3) Od­wie­dzi­ny mo­nar­sze. 4.) Na kre­sach. 5.) Dwór Tul­czyń­ski. 6.) Losy pięk­nej ko­bie­ty. 7) Tyn­na w koń­cu XVIII, wie­ku.

– Nowe opo­wia­da­nie hi­sto­rycz­ne… 3złr

1.) Pod krzy­żem. 2.) Losy kre­so­we­go mia­stecz­ka. 3.) War­ta­biet. 4) Ze­msta ko­za­cza, 5) Po­rwa­nie kró­la. 6) Nie­de­szłe le­gio­ny.

– Ta­de­usz Lesz­czyc Gra­bian­ka, Sta­ro­sta Liw­ski… 1złr 80ct

– Ga­wę­dy z prze­szło­ści, 2 tomy… 5złr 60ct

BI­BLIO­TE­KA POL­SKA: Każ­dy tom bro­szu­ro­wa­ny

1 złr 80 ct., w opra­wie… 2złr 30ct

I. II. Kra­siń­ski Z. Pi­sma. Wy­da­nie z przed­mo­wą Stan… hr. Tar­now­skie­go, 2 tomy. – III. – VI. Mic­kie­wicz Adam. Dzie­ła. Wy­da­nia zu­peł­ne przez dzie­ci au­to­ra do­ko­na­ne, 4 tomy. – VII. – X. Za­le­ski, B. Po­ezje. Wy­da­nie przej­rza­ne przez au­to­ra. – Xl. Pa­mięt­ni­ki Pa­ska. Wy­da­nie nowe kry­tycz­ne, przej­rza­ne przez Dra Wę­cłew­skie­go. – XII. Niem­ce­wicz. J. Jan z Tę­czy­na. Po­wieść hi­stor. – XIII. – XVI. Sło­wac­ki, Ju­liusz. Dzie­ła. Wyd… przej… przez prof… dra. A. Ma­łec­kie­go. – XVII. – XVIII. E… ly, (Asnyk Adam) Po­ezje, ii tomy.

BO­LE­SŁA­WI­TA. B. Hy­bry­dy, po­wieść współ­cze­sna…. 2złr 40ct

– Król i Bon­da­ryw­na, po­wieść hi­sto­rycz­na… 2złr 40ct

– Pa­mięt­nik pa­ni­cza – Dzien­nik Se­ra­fi­ny… 2złr 40ct

– Nad mo­drym Du­na­jem, No­wel­la… 2złr 40ct

CHŁĘ­DOW­SKI, J. Syl­wet­ki spo­łecz­ne… 2złr 40ct

JEŻ, J. J. Osta­pek. Ustęp z prze­szło­ści emi­gra­cyj­nej… 2złr 40ct

KACZ­KOW­SKI. KA­ROL. Wspo­mnie­nia 1808 – 1831 z pa­pie­rów po­zo­sta­łych po ś… p. K. K. gen… szt… le­ka­rzu wojsk pol­skich, uło­żył T. O. Orze­chow­ski, 2 t… 4złr 20ct

KAN­TEC­KI. K. Elż­bie­ta, trze­cia żona Ja­gieł­ły… 1złr 20ct

– Z po­dró­ży Oświę­ci­ma… 1złr 80ct

– Dwaj Krze­mień­cza­nie. Wi­ze­run­ki li­te­rac­kie, 2 tom… 3złr 60ct

LEMC­KE, K. Es­te­ty­ka, 2 tomy…. 6złr

LI­SKE, X. Cu­dzo­ziem­cy w Pol­sce. Po­dró­że i Pa­mięt­ni­ki… 4złr 20ct

LI­STY Ta­de­usza Ko­ściusz­ki, ze­bra­ne wstę­pem ob­ja­śnio­ne przez L. Sie­mień­skie­go…. 2złr 80ct

Li­sty Ju­liu­sza Sło­wac­kie­go 1830 – 1848, 2 tomy… 5 złr

MO­NU­MEN­TA PO­LO­NIAE HI­STO­RI­CA. Po­mni­ki dzie­jo­we Pol­ski, tom III. Wy­da­nie na­kład. Akad. Umie­jęt., opra­co­wa­ne przez lwow­skie gro­no człon, ko­mi­sji hi­stor. tej­że Aka­dem­ji… 12złr

NIE­WIA­RO­WICZ. A. L. Wspo­mnie­nie o A. Mic­kie­wi­czu…. 2złr 20ct

OPO­WIA­DA­NIA HI­STO­RYCZ­NE przez K. S. Bo­dzan­to­wi­cza… 3 złr

1.) Wie­czór przy ko­min­ku 2.) Fa­tum 3.) Musz­kiet er, 4.) Sie­ro­ta, wspo­mnie­nie z prze­szło­ści. 5.) Opo­wia­da­nia pani straż­ni­ko­wej. 6) Pan Ga­je­ski, ga­wę­da szla­chec­ka. 7) Ka­sper Cie­ci­szow­ski, ar­cy­bi­skup mo­hi­low­ski i me­trop ca­łej Ro­syi.

PA­MIĘT­NIK damy pol­skiej z XVIII, wie­ku…. 1złr 80ct

STAD­NIC­KI K. Ol­gierd i Kiej­stut sy­no­wie Ge­dy­mi­na, W. ks. Li­twy… 2złr 40ct

WIL­KOŃ­SKA, P. Na Te­raz Po­wieść… 2 złr 40ct

WSPO­MNIE­NIA Kon­stan­te­go Wo­lic­kie­go, z cza­sów po­by­tu w cy­ta­de­li war­szaw­skiej i na Sy­ber­ji… 2 złr 60ct ZA­KRZEW­SKI W. Po­wsta­nie i wzrost re­form, w Pol­sce… 2złr 40ct

ZWIER­CIA­DŁO GŁUP­STWA. Po­wieść, na­pi­sał Igno­tus.. 3złr 20ctOD WY­DAW­CÓW,

Brak do­bre­go wy­da­nia pism Ju­liu­sza Sło­wac­kie­go skło­nił nas do po­miesz­cze­nia w 'Bi­blio­te­ce Pol­skiej zu­peł­ne­go zbio­ru utwo­rów tego pierw­szo­rzęd­ne­go po­ety, obok już wy­szłych dzieł Mic­kie­wi­cza i Kra­siń­skie­go. Pa­ry­ska bo­wiem edy­cya tak da­le­ce jest rzad­ka, że wszyst­kich wy­szłych za ży­cia au­to­ra to­mów w żad­nej bi­blio­te­ce nie zna­leź­li­śmy i do­pie­ro czę­ścio­wo i po dłu­giem sta­ra­niu kom­plet ory­gi­nal­ne­go wy­da­nia ze­brać nam się uda­ło.

W myśl pro­gra­mu, któ­ry­śmy so­bie przy roz­po­czę­ciu na­szej Bi­blio­te­ki na­kre­śli­li, pra­gnę­li­śmy do­ło­żyć wszel­kie­go sta­ra­nia, aby to na­sze wy­da­nie było, o ile rzecz moż­li­wa, bez za­rzu­tu. W tym celu upro­si­li­śmy Prof… ant. Ma­łec­kie­go, któ­ry ła­ska­wie za­jął się ukła­dem, usta­wia­jąc utwo­ry we­dług lat, w któ­rych na­pi­sa­ne zo­sta­ły. Tak więc wy­cho­dzi te­raz pierw­sze wy­da­nie po­ezyj Ju­liu­sza Sło­wac­kie­go w chro­no­lo­gicz­nym po­rząd­ku uło­żo­ne i za­wie­ra­ją­ce ca­łość skoń­czo­nych jego utwo­rów.

Tyl­ko ci, któ­rzy do­ty­ka­li się z bli­ska dru­ko­wa­nia ksią­żek, zna­ją tech­nicz­ne trud­no­ści, ja­kie każ­da pu­bli­ka­cya po­ezyj na­po­ty­ka. Z po­wo­du tych trud­no­ści wła­śnie, wy­da­nia po­przed­nie są peł­ne błę­dów, opusz­czeń wier­szy ca­łych, co dru­ku­jąc Sło­wac­kie­go tem jest po­spo­lit­sze, że przy nie­spo­dzia­nych i nie­zwy­kłych zwro­tach i nie­jed­no­staj­nym u nie­go sys­te­mie zna­ków pi­sar­skich, je­den prze­ci­nek, jed­na li­te­ra sens ustę­pu zmie­nia, wy­pa­cza, a jak Dr. An­to­ni Ma­łec­ki wy­ka­zał, jego zro­zu­mie­nie nie­po­dob­nem czy­ni. (Jul. Sło­wac­ki, Dra. A Ma­łec­kie­go t. II. str. 274.) W edy­cy­ach pa­ry­skich, pod okiem sa­me­goż po­ety wy­cho­dzą­cych, są błę­dy ra­żą­ce, któ­re po wczy­ta­niu się do­pie­ro w utwór spro­sto­wać moż­na, albo prze­sta­wie­nie wier­szy zu­peł­nie ba­ła­mu­cą­ce, (n… p… str. VI. i VII. li­stu do Kra­siń­skie­go, przy Li­lii We­ne­dzie ed… par. 1840).

Upro­si­li­śmy więc Prof. Am­bor­skie­go, aże­by pro­wa­dze­niem wy­da­nia się za­jął, edy­cye po­rów­nał, i do po­praw­no­ści moż­li­wej do­pro­wa­dził. Są­dzi­my, że pod tym wzglę­dem, co w na­szych wa­run­kach do­peł­nić było po­dob­na, zro­bio­nem zo­sta­ło. Je­śli się wkra­dły omył­ki dru­kar­skie, są one drob­ne i zresz­tą unik­nąć ich pra­wie się nie da.

Jesz­cze jed­nę a nie­ma­łą trud­ność przed­sta­wia­ła or­to­gra­fia, na któ­rą, jak też i na for­my gra­ma­tycz­ne, Sło­wac­ki mało ba­czył, uży­wa­jąc wszel­kiej wol­no­ści po­etyc­kiej. W sku­tek na­ra­dy p. Am­bor­skie­go z prof. Ant. Ma­łec­kim po­sta­no­wio­nem zo­sta­ło przy­jąć pi­sow­nię przy­ję­tą ogól­nie u nas, t… j… pi­sow­nię au­to­ra uży­wa­nej po­wszech­nie gra­ma­ty­ki pol­skiej. O tyle o ile swo­bo­da ję­zy­ko­wa Sło­wac­kie­go na to po­zwo­li­ła, za­sto­so­wa­ną też zo­sta­ła ta pi­sow­nia, z wy­jąt­kiem miejsc, gdzie rytm lub rym sta­now­czo sta­wał na prze­szko­dzie. Tak więc pod każ­dym wzglę­dem usi­ło­wa­li­śmy wy­da­nie na­sze z na­leż­ną czcią dla tak wiel­kie­go po­ety wy­ko­nać. Czy­śmy osią­gnę­li to, cze­go pra­gnę­li­śmy tak go­rą­co, sąd nie do nas na­le­ży.PIOSN­KA DZIEW­CZY­NY KO­ZAC­KIEJ.

I.

Dzi­siaj, i co dnia, z bla­skiem mie­sią­ca

Idę w las krę­tą dro­ży­ną,

Wy­bie­ram kwiat ten z kwia­tów ty­sią­ca,

Nad któ­rym ro­sła brzo­za pła­czą­ca,

Nad któ­rym łzy moje pły­ną.

Jak z obłą­ka­nej lu­dzie się śmie­ją,

Nie zna­ją cięż­kiej mej stra­ty;

Ja zbie­ram kwia­ty, kwia­ty więd­nie­ją,

Ja zno­wu idę po kwia­ty.

II.

Nie­raz łza pły­nie gorż­ka, ukry­ta,

Bo cięż­kiej pła­czę ja zgu­by;

Patrz, oto róża po­lna roz­kwi­ta,

Bia­ła kon­wa­lia z różą uwi­ta.

Mój dro­gi! dro­gi! mój luby!

Czy na ślub spie­szysz, czy tam w ko­ście­le

Cze­ka­ją dru­hy lub swa­ty?

Ach! kwia­ty zwię­dły – nie na we­se­le,

Ja za­wsze idę po, kwia­ty.

III.

Nie od ry­cer­skiej zgi­nął on sta­li –

Wznie­śli mo­gi­łę wy­so­ką,

A ile gar­ści pia­sku sy­pa­li,

Tyle mu prze­kleństw z pia­skiem po­sia­li –

Mój luby, śpi on głę­bo­ko.

Prze­kleństw nie sły­szał, nie sły­szał pła­czu,

Nikt nie wdział ża­łob­nej sza­ty,

Pia­sek po­kry­wa grób na tu­ła­czu –

Ja co dzień idę po kwia­ty!

War­sza­wa 28. grud­nia 1829 r.

HYMN.

Bo­ga­ro­dzi­ca! Dzie­wi­co!

Słu­chaj nas Mat­ko boża,

To oj­ców na­szych śpiew.

Wol­no­ści błysz­czy zo­rza,

Wol­no­ści bije dzwon,

Wol­no­ści ro­śnie krzew.

Bo­ga­ro­dzi­co!

Wol­ne­go ludu śpiew

Za­nieś przed Boga tron.

Pod­nie­ście głos ry­ce­rze,

Niech grzmią wol­no­ści śpie­wy,

Wstrzą­sną się Mo­skwy wie­że,

Wol­no­ści pie­nie­ni wzru­szę

Zim­ne gra­ni­ty Newy;

I tam są lu­dzie, i tam moją du­szę. –

Noc była. Orzeł dwu­gło­wy

Drze­mał na szczy­cie gma­chu

I w szpo­nach niósł oko­wy…

Słu­chaj­cie! za­grzmia­ły spi­że,

Za­grzmia­ły… i ptak w prze­stra­chu

Ule­ciał nad świą­tyń krzy­że.

Spoj­rzał, i nie miał mocy

Pa­trzeć na wol­ne na­ro­dy,

Olśnio­ny bla­skiem swo­bo­dy,

Szu­kał cie­nia… i w ciem­ność ule­ciał pół­no­cy.

O wstyd wam! wstyd wam Li­twi­ni,

Je­śli w Ge­dy­mi­na gro­dzie

Od­pocz­nie ptak za­krwa­wio­ny.

Głos po­tom­no­ści ob­wi­ni

Ten na­ród, gdzie czczą w na­ro­dzie

Krwią za­rdza­wia­łe ko­ro­ny.

Wam się chy­lić przed ob­cy­mi!?

Nam we wła­snych ufać si­łach;

Bę­dziem żyć we wła­snej zie­mi

I we wła­snych spać mo­gi­łach.

Do bro­ni bra­cia! do bro­ni!

Oto ludu zmar­twych­wsta­nie.

Z ciem­nej po­gnę­bie­nia toni,

Z po­pio­łów, Fe­nix nowy,

Po­wstał lud, bło­go­sław Pa­nie!

Niech grzmi pieśń jak w dzień go­do­wy.

Bo­ga­ro­dzi­ca! Dzie­wi­co!

Słu­chaj nas Mat­ko boża,

To oj­ców na­szych śpiew.

Wol­no­ści błysz­czy zo­rza,

Wol­no­ści bije dzwon

I. wol­nych pły­nie krew.

Bo­ga­ro­dzi­co!

Wol­ne­go ludu krew

Za­nieś przed Boga tron.

1830.KU­LIK.

Oto za­pu­sty! da­lej ku­li­kiem

Każ­dy we­so­ły a każ­dy zbroj­ny,

Je­dzie na woj­nę jak gdy­by z woj­ny,

Z szczę­kiem pa­ła­szy, śmie­chom i krzy­kiem.

Da­lej ku­li­ka w przy­ja­ciół cha­ty,

Zbu­dzi­my spią­cych, za­bie­rzem z sobą.

Nie trze­ba wdzie­wać ba­lo­wej sza­ty,

Ani okry­wać czo­ła ża­ło­bą.

Tak jak je­ste­śmy da­lej i da­lej!

A gdzie sta­nie­my? aż nad gra­ni­cą…

Gwiaz­dy nam świe­cą,

Sta­nie­my cali.

Ha! ha! koń par­ska, rade nam dwo­ry;

Nie trza­skaj z bi­cza, nie­chaj śpi li­cho.

Szyb­ko po dro­dze tak jak upio­ry

Śmi­gaj­my szyb­ko, ci­cho – i ci­cho.

Niech san­ki świsz­czą

Jak bły­ska­wi­ca,

W okrąg księ­ży­ca

Zło­te mgły koło,

Ka­gań­ce błysz­czą.

Cha! cha! cha! jak nam we­so­ło.

Kto nas zo­ba­czy, ten nie zo­sta­nie,

Z nami na nowe po­le­ci tań­ce;

Mno­gie haj­du­ków świe­cą ka­gań­ce,

Szyb­kie po śnie­gu śmi­ga­ją sa­nie.

A kto chce zo­stać, więc do­brej nocy,

Niech go nie zbu­dzi ko­gu­tów pia­nie,

Niech spi spo­koj­nie, my bez po­mo­cy

Tak jak je­ste­śmy, da­lej i da­lej – etc.

Stój­cie tu! stój­cie, oto dwór bia­ły

I świa­tło w oknach, dam znak, wy­strze­lę.

Od­po­wie­dzia­ły mno­gie wy­strza­ły,

Ha! do­bra wróż­ba, wszak tu we­se­le.

Tu szlach­ta pije, wy­pra­wia gody,

Druż­by za nami! swa­ty za nami!

Od mło­dej pan­ny, chodź pa­nie mło­dy.

Lecz nie patrz na nią, za­la­na łza­mi,

A łzy ko­bie­ce zmięk­czą ci ser­ce.

Wró­cisz! nie zwięd­ną ślub­ne ko­bier­ce,

Te­raz za nami, tak z bu­kie­ta­mi

Tak jak je­ste­ście… da­lej! i da­lej! etc.

Stój­cie tu! stój­cie! tu dwór szlach­ci­ca:

Dam znak, wy­strze­lę… nie ci­szej! ci­szej!

Zna­gła wpad­nie­my, nikt nie usły­szy.

Prze­bóg! tu po­grzeb, błysz­czy grom­ni­ca…

Po­roz­wie­sza­ne w oknach ca­łu­ny

I stoi tru­na, a koło tru­ny

Syn smut­ny w dło­niach ukry­wa czo­ło…

Ha! ha! co ro­bić? tu nie we­so­ło.

Lecz poco dłu­gie pra­wic an­dro­ny,

Mój pa­nie synu, pro­si­my z sobą.

Daj na pa­cie­rze, zo­staw na dzwo­ny,

Za­bierz przy­ja­ciół… Z czar­ną ża­ło­bą

Tak jak je­ste­ście, da­lej i da­lej… etc.

Stój­cie tu! stój­cie! tu zna­ko­mi­ty

Szlach­cic za­miesz­kał, więc drzwi uchy­lę.,

Zie­lo­nem suk­nem sto­lik wy­bi­ty

A na sto­li­ku świe­cą pam­fi­le.

Pa­no­wie szlach­ta! do dja­bła kar­ty,

Da­lej do bro­ni! a kar­ty w kąty.

Niech Dej al­gier­ski, Ka­rol dzie­sią­ty

I del­fin gra­ją; może kto czwar­ty

Do gry za­sią­dzie i na ko­ze­ry

Bę­dzie błę­kit­ne rzu­cał pa­pie­ry,

Któ­re już daw­niej spa­dły na czte­ry

I jesz­cze spad­ną… Mo­ści pa­no­wie!

Niech w kar­ty sami gra­ją kró­lo­wie

A my do koni, da­lej! i da­lej! etc.

Stój­cie tu! stój­cie! tu za­mek sta­ry,

Na ha­sło mno­gi strzał od­po­wia­da.

Za­mor­skie ja­kieś wi­dzę masz­ka­ry;

Pa­no­wie bra­cia! to ma­ska­ra­da.

Sza­ty w dzi­wacz­ne le­pio­ne wzo­ry…

Słu­chaj no! słu­chaj mój wło­ski pa­nie,

Czy sy­cy­lij­skie znasz ty nie­szpo­ry?

Znasz ty Ne­apol? a ty Hisz­pa­nie,

Czy by­łeś kie­dy w Min­ny or­sza­ku?

Nie, mniej­sza o to, Włoch, Kor­sy­ka­nin,

Żyd, Ta­tar, Tu­rek, Ame­ry­ka­nin,

Chodź­cie tu za mną wszy­scy bez bra­ku,

Tak jak je­ste­ście da­lej! i da­lej! etc.

Stój­cie! tu stój­cie! nowa go­ści­na:

Już w oknach wszel­kie świa­tło po­ga­sło,

Dam znak, wy­strze­lę, nie – poco ha­sło,

Tu spią, nie sły­szą, nie na­sza wina,

Że sen prze­rwie­my… Stu­kam we wro­ta…

Ha! sta­ry słu­ga wy­cho­dzi, świe­ci.

Twój pan spi te­raz? to mi to cno­ta!

"O nie, on nie spi, pan mój i dzie­ci,

Nim trze­cie grud­nia bły­snę­ło zo­rze,

Wy­szli na cze­le zbroj­nej cze­re­dy;

A te­raz ci­cho, pu­sto we dwo­rze,"

"Wy­szli na wro­ga, czy wró­cą kie­dy?"

Wi­dzi­cie bra­cia, mylą po­zo­ry;

Ta­kie­mu panu bło­go­sław Boże.

Oby tak wszyst­kie za­stać nam dwo­ry!

Jedź­my więc sami, da­lej! i da­lej! etc.

Jak­że noc pysz­na, jak lecą ko­nie!

Lecą i lecą, a z pod ko­py­ta

Pry­ska­ją iskry, po­ły­ska bło­nie,

Śmi­ga­ją san­ki, już świ­ta! świ­ta!

Na nie­bie bled­nie czo­ło księ­ży­ca,

Dro­ga skoń­czo­na, oto gra­ni­ca,

Wstrzy­maj ru­ma­ka! wstrzy­maj ru­ma­ka!

Noc roz­wid­nia­ła,

Za­grzmia­ły dzia­ła….

Oto jest ku­lik Po­la­ka.

1830.PIEŚŃ

LE­GIO­NU LI­TEW­SKIE­GO.

Li­twa żyje! Li­twa żyje!

Słoń­ce dla niej błysz­czy chwa­łą,

Tyle serc dla Li­twy bije,

Tyle serc już bić prze­sta­ło.

Trze­ba być gła­zem! trze­ba być gła­zem,

Cier­pieć te wię­zy rdza­wio­ne ple­śnią;

My­śmy się za nie mści­li że­la­zem,

I wol­ną my­ślą, i wol­ną pie­śnią.

Za­drża­ły wro­gi,

Pieśń to po­nu­ra

Te żmudz­kie rogi,

Je­zus Ma­rya! na­przód! hop, hop, urra!

Na­uczy­li nas Teu­to­ny

Śpie­wać jako nam śpie­wa­li.

Le­gio­ny! Le­gio­ny!

Na Ruś! na Ruś! da­lej! da­lej!

Bo gdy nam każą znów iść ku Wło­chom,

Jak­że się roz­stać z Oj­ców gro­ba­mi?

Chy­ba od­wiecz­nym po­wie­my pro­chom

Po­wstań­cie z gro­bów! chodź­cie za nami!

Ze­msta na wro­gi, etc.

Gdy Car gro­ził Ol­gier­do­wi,

Od­rzekł po­słom Ol­gierd sta­ry:

"Nie­ście po­chod­nio Ca­ro­wi,

Nim zga­śnie, po­wi­tam Cary. "

I za po­sła­mi tej sa­mej nocy

Obo­zem sta­nął na Mo­skwy gó­rach,

Pa­no­wał mia­stu jak orzeł w chmu­rach.

Wszedł z jaj­kiem kra­śnem w dzie­li Wiel­ka­no­cy.

Za­drża­ły wro­gi,

Pieśń to po­nu­ra

Te Żmudz­kie rogi.

Na grom Per­ku­na! na­przód! hop, hop! urra!

Ja­gie­loń­skiej mur sto­li­cy

Nam roz­kwit­nie ko­bier­ca­mi;

Trud za­pła­ci wzrok dzie­wi­cy,

Po­mię­sza­ny śmiech ze łza­mi.

A kędy basz­ta mcha­mi okry­ta,

Zbu­dzo­ny pie­śnią ka­mień z tej wie­ży

Może się ze­rwie, do stóp przy­bie­ży

I Gie­dy­mi­na wnu­ków po­wi­ta.

Da­lej na wro­gi, etc.

Nikt nas te­raz nie ob­wi­ni,

Nikt na świe­cie nie za­py­ta:

"Czy jesz­cze żyją Li­twi­ni?"

Oto Po­goń na­sza świ­ta!

Lecz nie py­taj­cie, cze­mu tak mała

Garst­ka cho­rą­gwią męż­nych po­wie­wa?

Wię­cej nas było, lecz z tego drze­wa

Bu­rza nie je­den liść obe­rwa­ła.

Ze­msta na wro­gi, etc.

Ho! za­szum­my pro­por­ca­mi,

Co wol­no­ści bar­wą świe­cą;

My le­ci­my, a za nami

Orły! orły! orły lecą.

Na na­sze gło­wy jak szro­nu ki­ście

Spa­da­ją gro­my – le­gion umie­ra –

Jak laur zdo­bią­cy grób bo­ha­te­ra…

Kto chci­wy sła­wy, rwie lau­ru li­ście.

Ze­msta na wro­gi,

Pieśń to po­nu­ra

Te Żmudz­kie rogi.

Je­zus Ma­rya! na­przód hop hop! urra!

1830.DUMA

O WA­CŁA­WIE RZE­WU­SKIM.

Po mo­rzach wę­dro­wał – był kie­dyś Fa­ry­sem,

Pod pal­mą spo­czy­wał, pod ciem­nym cy­pry­sem,

Z mo­dli­twą Ara­ba był w gma­chach Kha­aba,

Od­wie­dzał pro­ro­ka gro­bow­ce.

Koń jego arab­ski był bia­ły bez ska­zy,

Sied­mio­kroć na ko­niu prze­le­ciał step Gazy,

I stał przed ko­ścio­łem, i kor­nem bił czo­łem,

Jak czy­nią w So­li­mie wę­drów­ce.

Miał dro­gę gwiaz­da­mi zna­czo­ną po ste­pie,

I ży­cie niósł wła­sne w skrzy­dla­tym oszcze­pie,

Błą­dzą­cy po świe­cie za­ufał w szty­le­cie,

Bo szty­let mu dała dzie­wi­ca.

Gdy nocą opusz­czał ha­re­mu kruż­gan­ki,

By od­ciąć dra­bi­nę, wziął szty­let ko­chan­ki;

Choć broń była żeń­ska, lecz stal da­ma­sceń­ska,

Har­tow­na – i zło­ta gło­wi­ca.

A kie­dy od­jeż­dżał – ta bla­dła i mdla­ła,

O szty­let pro­si­ła, bo za­bić się chcia­ła.

"Żyj dłu­go, bądź zdro­wa, dzie­wi­co ste­po­wa,

Twój szty­let po­ło­ży mnie w gro­bie.

"Bo kie­dy już prze­szłość ten step mi za­kry­je,

Gdy źyć bę­dzie cięż­ko, to sam się za­bi­ję,

Bo dzi­ką mam du­szę. Więc szty­let mieć mu­szę,

Twój szty­let mieć mu­szę przy so­bie. "

Smut­ne­go unio­sły arab­skie la­taw­ce,

Bo zni­kła z kruż­gan­ku, bo wi­dział w sa­dzaw­ce

Pod oknem, w ogro­dzie, fal koła na wo­dzie

I bia­łą za­sło­nę… O La­chu!…

I nocą oba­czy! kraj miły ro­dzo­ny,

Gdy księ­życ się wzno­sił na ste­pach czer­wo­ny.

W noc na­wet i śle­py po­znał­by te ste­py

Po kwia­tów ro­dzin­nych za­pa­chu.

A niwa mu do stóp kła­nia­ła się zło­ta,

I ma­rzył, że wier­ny druh wyj­dzie przed wro­ta.

Lecz dru­hów nie było… Pod zim­ną mo­gi­łą

Po­snę­li, gdy błą­dził w pu­sty­ni.

Więc je­chał sa­mot­ny, nie­zna­ny ni­ko­mu,

Lecz jesz­cze z dzie­dziń­ca, od wrót swe­go domu

Od­wró­cić chciał ko­nia i je­chać na bło­nia,

Gdzie błą­dzą jak wiatr Be­du­ini.

Lecz ko­nia pod­ko­wy roz­ku­te od krze­mion,

I koń był zmę­czo­ny… Więc sko­czył ze strze­mion

I wszedł do sie­dzi­by, bez zam­ka, bez szy­by,

Gdzie rosą próch­nia­ło obi­cie.

I miło mu było, gdy uj­rzał te ska­ły

Nad ciem­nym Smo­try­czem, gdzie orzeł żył bia­ły,

I wił so­bie gniaz­do; na­dziei był gwiaz­dą,

Po nie­ba szy­bu­jąc błę­ki­cie.

Dla ko­nia w ogro­dzie bu­do­wał al­ta­ny,

I żło­by po­zła­cał, z krysz­ta­łu dał ścia­ny.

Przed Cara żoł­da­kiem, mógł uciec tym pta­kiem

Da­le­ko – i wol­nym być za­wsze.

I lu­dzi ża­ło­wał, że ża­den z nich nie miał

Szyb­kie­go tak ko­nia; wiec każ­dy onie­miał,

I był jak­by gła­zem pod Cara roz­ka­zem,

A były roz­ka­zy co krwaw­sze.

Raz, sta­rym zwy­cza­jem po­mar­łych już ro­dzin,

Ten Emir arab­ski w dzień pań­skich na­ro­dzin,

Na sia­nie, za sto­łem, z przy­ja­ciół swych ko­łem

Po­ła­mał opła­tek i spo­żył.

A po­tem jak przod­ków świę­co­no zwy­cza­jem,

Wniósł to­ast na­dziei sto­let­nim to­ka­jem:

"Żyj Pol­sko wiek sła­wy!" W tem go­niec z War­sza­wy

Przy­le­ciał, za­wo­łał: "kraj ożył!"

Więc Emir w ste­po­we za­pusz­cza się szla­ki,

A za nim na ko­niach buń­czucz­ne ko­za­ki,

W czer­wie­ni i w bie­li, po ste­pach pły­nę­li,

Po smut­nych kur­ha­nach prze­szło­ści.

I cały ten sze­reg błysz­czą­cy od sta­li,

Zrów­na­nym ga­lo­pem jak mo­rze się fali;

Gdzie sły­chać dział huki, tam lecą buń­czu­ki,

Jak gwiaz­dy z ogo­nem ja­sno­ści.

Emi­ra ko­za­ki gdy błą­dzą przez wrzo­sy,

Umie­ją pieśń dzi­ką roz­ła­mać na gło­sy.

Pieśń z echem od­sy­ła ste­po­wa mo­gi­ła,

Pieśń… grzmią­cą: "ho urra! nasz Emir!"

Do Cara pieśń do­szła, wście­kło­ścią się pie­nił,

I gło­wę Emi­ra na ru­ble oce­nił;

Bo my­ślał, że w kra­ju z hor­da­mi No­ga­ju

Czyn­gi­skan szedł, Batt, lub Kan­te­mir.

Bo umiał Rze­wu­ski, jak Arab ste­po­wy,

Płach­ta­mi ru­ma­kom ogłu­szyć pod­ko­wy,

I ci­cho, gdy spa­li, pod obóz Mo­ska­li

Pod­kra­dać się, bić i brać dzia­ła.

Więc ścią­gnął, jak wszy­scy ścią­ga­li, pod Da­szów,

Gdzie na­sza kon­ni­ca ze szczę­kiem pa­ła­szów,

Z we­so­łym okrzy­kiem, sta­nę­ła w mur szy­kiem

I chmu­rą pro­por­ców po­wia­ła.

A kie­dy z mgły srebr­nej wy­bi­ło się słoń­ce,

Uj­rze­li Mo­ska­lów, straż przed­nią i Doń­ce.

Mur dział, jak mur zło­ta, a za nim pie­cho­ta

W ba­gne­ty po­ro­sła jak zbo­że.

I ci­cho – Wtem bom­ba śmier­cia­mi cię­żar­na

Upa­dła w sze­re­gi zwi­chrzo­na i czar­na.

A nasi w tej chwi­li jesz­cze się mo­dli­li,

Do nie­ba wo­ła­li: "O Boże!"

I ra­zem bomb ty­siąc za­ry­ło się w ste­py,

Roz­pę­kłe wrą­ce­mi ci­ska­ły cze­re­py,

I grzmia­ły do­po­kąd pie­cho­ty czwo­ro­kąt

Nasz Emir opa­sał kon­ni­cą.

I strasz­nie ją ści­skał, w że­la­zne brał skrę­ty,

Przed­ni­mi no­ga­mi na ba­gnet koń wspię­ty,

Tak jak ocze­re­ty, po­ła­mał ba­gne­ty,

W zła­ma­nych miecz wiał bły­ska­wi­cą.

Prze­mo­gli­by nasi, choć bój był roz­pacz­ny –

Wtem wódz od ar­ma­ty dał roz­kaz dwu­znacz­ny:

"Kon­ni­ca na skrzy­dła!" zwi­nę­li wę­dzi­dła,

Od­bie­gli, osty­gli w za­pa­le.

I po­płoch się wmię­szał. Ów co był przy­czy­ną

Wsz­czę­te­go po­pło­chu, nie prze­żył go­dzi­ną.

Bo­jaź­ni nie dzie­lił, dwa dzia­ła wy­strze­lił,

I sam się za­strze­lił na dzia­le. (1)

On może, wśród bo­lów ostat­nich zgry­zo­ty,

Pa­mię­tał, że dzie­ci zo­sta­wiał sie­ro­ty.

–- (1) Or­li­kow­ski Ka­pi­tan ar­ty­le­ryi kon­nej, do­wo­dzą­cy dzia­ła­mi w bi­twie pod Da­szo­wem. Skoń­czył jak po­wy­żej dum­ną opi­su­je.

Lecz śmierć zwy­cię­ży­ła, niech dziś więc mo­gi­ła

Ma łzy a nie skar­gi wy­gnań­ca.

A Emir, gdy ogień uci­chał ar­mat­ni,

Ujeż­dżał z roz­pa­czą, choć zjeż­dżał ostat­ni.

Któż mę­stwa za­prze­cza? gdy szczer­by nić mie­cza

Po­wle­kły, jak per­ły ró­żań­ca.

A kie­dy opusz­czał kraj miły, ro­dzo­ny,

Znów księ­życ się wzno­sił na ste­pach czer­wo­ny.

"Leć prę­dzej po bło­niu, od­pocz­niesz mój ko­niu,

Gdy w zie­mi sta­nie­my tu­rec­kiej.

O ko­niu! mój ko­niu, gdzie two­je za­le­ty?

Czyś może się roz­kuł dep­ta­jąc ba­gne­ty?

Czyś zła­mał w kul wia­trze? stój ko­niu, opa­trzę

Czy nie­ma gdzie kuli zdra­dziec­kiej?"

Ha zdro­wy! – to do­brze – lecz je­chać w noc trud­no. "

Więc cha­tę na ste­pach upa­trzył od­lud­ną.

Koń zim­ne gryzł kwia­ty, a Emir wśród cha­ty

Zmę­czo­ny, za­le­gał na zie­mi.

I za­snął głę­bo­ko, bo trud go osła­bił –

Śpią­ce­go od Cara na­ję­ty chłop za­bił,

I szty­let dzie­wi­cy do zło­tej gło­wi­cy

W pierś nu­rzył rę­ka­mi drżą­cy­mi.

O! cze­muś Emi­rze nie od­dał kin­dża­ła

Ste­po­wej dzie­wi­cy, gdy za­bić się chcia­ła.

Dziś ona śpi w fali, lecz dar jej ze sta­li

Na wie­ki w twem ser­cu zo­sta­nie.

A w Mo­skwie z dział bito na gó­rze po­kłon­nej,

I mia­sto się trzę­sło od pie­śni stu­dzwon­nej.

Cie­szył się Car Ru­ski, że Emir Rze­wu­ski

W ste­po­wym śpi ci­cho kur­ha­nie.

1831.PA­RYŻ.

Patrz! przy za­cho­dzie, jak z Se­kwa­ny łona

Po­wsta­ją gma­chy po­ła­ma­nym skła­dem,

Jak jed­ne dru­gim wcho­dzą na ra­mio­na,

Gdzie­nieg­dzie ulic prze­świe­co­ne śla­dem.

Gma­chy skrę­co­nym wy­da­ją się ga­dem,

Zę­ba­tą da­chów łu­ską się na­je­ża.

A tam, czy żą­dło ośli­nio­ne ja­dem?

Czy słoń­ca pro­mień? czy spi­sa ry­ce­rza?

Wy­so­ko strze­la bla­skiem ozło­co­na wie­ża.

Nowa So­do­mo! po­śród twych ka­mie­ni

Mno­ży się zbrod­nia bez­wstyd­na wi­do­mie,

I kie­dyś na cię spad­nie deszcz pło­mie­ni,

Lecz nie deszcz Boży, nie za­mknię­ty w gro­mie,

Sto dział go po­śle – A na każ­dym do­mie

Kula wy­ry­je strasz­ny wy­rok Boga;

Kula te mury prze­pa­li, prze­ło­mie,

I wiel­ka na cię spad­nie kie­dyś trwo­ga,

I więk­sza jesz­cze roz­pacz, bo to kula wro­ga….

I już nad mia­stem wisi ta dział chmu­ra,

Dla­te­go ludu za­sę­pio­ne tłu­my,

Dla­te­go ciem­ność ulic tak po­nu­ra,

Prze­czu­ciem nie­szczęść zbłą­ka­ne ro­zu­my;

Bez echa kona sło­wo próż­nej dumy,

O wro­gach cią­głe to­czą się roz­mo­wy….

A straż ich przed­nia, już pół­noc­ne dżu­my

Obroń­ców ludu po­zwie­wa­ły gło­wy,

I po uli­cach cią­gły brzmi dzwon po­grze­bo­wy.

Czy wró­cą cza­sy tych świę­tych ta­jem­nic,

Kie­dy tu lu­dzie zbyt­kiem ży­cia wście­kli,

Jed­ni pod ka­tem, dru­dzy w głę­bi ciem­nic,

Inni po­nu­rzy, bla­dzi, krwią ocie­kli,

Co kie­dy śmie­li po­my­śleć, wy­rze­kli.

Lud cały kona, kąty i obroń­cę,

Dnia im nie sta­ło, aby się wy­sie­kli;

I prze­czu­wa­jąc krwa­wej zo­rzy koń­ce,

Jak Jo­zue wo­ła­li: "dnia trze­ba, stój słoń­ce!"

I nie sta­nę­ło, po­mar­li przed­wcze­śnie,

Lecz zo­sta­wi­li pa­miąt­ki po so­bie:

Kraj po roz­le­wie krwi to­ną­cy we śnie,

I lud, nie po nich, ubra­ny w ża­ło­bie,

Krwi trój­cę w jed­nej wcie­lo­ną oso­bie (1)

Ten jak Ro­dyj­ski po­sąg, świecz­nik trzy­ma,

I jed­ną nogę wsparł na mar­twych gro­bie,

Dru­gą na zam­ku kró­lów. – Gdzie oczy­ma

Się­gnął, tam wnet i ręką do­sta­wał ol­brzy­ma.

A kie­dy po­sąg wa­lił się z pod­sta­wy,

Ty­sią­ce ludu sła­wą się dzie­li­ło,

Każ­dy się okrył łach­ma­nem tej sła­wy,

Każ­de­mu było do­syć, nad­to było…

Ma­rzą o daw­nej sła­wie nad mo­gi­łą,

I pod ko­lum­ną spi­żu wszy­scy po­sną (2);

Choć cię­cie kata gło­wę z niej strą­ci­ło,

Choć na niej może jak na gru­zach, z wio­sną

Chwa­sty i z li­li­ja­mi Bur­bo­nów po­ro­sną.

Tu dzi­siaj Po­lak błą­ka się wy­gna­ny,

W nę­dzy… i brat już nie po­ma­ga bra­tu.

Wierz­by pła­czą­ce na brze­gach Se­kwa­ny

Smut­ne są dla nas jak wierz­by Eu­fra­tu.

I ca­łej nę­dzy nie wy­ja­wię świa­tu…

Twa­rze z mar­mu­ru, ser­ca mar­mu­ro­we,

Drze­wo na­dziei bez li­ścia i kwia­tu

Schnie, gdy wy­gna­niec zło­żył pod niem gło­wę,

Jak nad pro­ro­kiem Judy schło drze­wo fi­go­we.

…………………………………………….

Zda­la od mia­sta szu­kaj­my na­pi­sów,

Gdzie wiel­ki cmen­tarz za­le­ga na gó­rze. (3)

–- (1) Na­po­le­on.

(2) Ko­lum­na Ven­do­mee.

(3) Cmen­tarz Pe­re­Ia Cha­ise.

O! jak tu smut­no, kędy wśród cy­pry­sów

Po­bla­dłe w cie­niu cho­wa­ją się róże.

A pod sto­pa­mi, da­lej, mia­sto w chmu­rze

Topi się we mgłach ga­sną­cych opa­lu;

A dla ża­łob­nych ro­dzin przy tym mu­rze,

Przeda­ją wian­ki z płót­na lub z per­ka­lu,

Aby dłu­żej świad­czy­ły o ku­pio­nym żalu.

Patrz znów w mgłę miej­ską, oto wież ostat­ki,

Go­tyc­kim kunsz­tem ukształ­co­na ścia­na. (1)

Rzekł­byś, że zmar­ła mat­ka two­jej mat­ki,

W czar­ne bra­banc­kie ko­ron­ki ubra­na,

Z chmur się wy­chy­la jak duch Ossy­ana.

Lu­dzi nie doj­rzysz. – Lecz nad mgła­mi fali

Sto­ją po­są­gi (gdzie pły­nie Se­kwa­na) (2)

Jak­by się w Sty­xu ło­dzi za­trzy­ma­li,

I przed pie­klą bra­ma­mi we mgłach sto­ją bia­li. –

Tam gma­chy Luw­ru gdzie tron Bal­ta­za­ra,

A na nim sie­dział wy­rob­nik umar­ły;

Przez dnie lip­co­we pa­no­wa­ła mara,

U nóg jej lu­dzie snu­li się jak kar­ły;

Bo nad nią cie­nie śmier­ci roz­po­star­ły

Wiel­kość ol­brzy­mią, był to król na­ro­du.

I ak­sa­mi­ty krew mu z czo­ła star­ły,

Lecz jego dzie­ci umie­ra­ły z gło­du…

Za­czął dy­na­styą tru­pów, był ostat­nim z rodu. (3)

1831.GO­DZI­NA MY­ŚLI.

Głu­che cier­pią­cych jęki, śmiech ludz­ki nie­szcze­ry,

Są hym­nem tego świa­ta; a ten hymn po­sęp­ny,

Zbłą­ka­ny­mi gło­sa­mi wiecz­nie wnie­bo­wstęp­ny,

Wpa­da mię­dzy gra­ją­ce przed Je­ho­wą sfe­ry – (1) Ko­ściół ka­te­dral­ny No­tre-Dame.

(2) Most Zgo­dy albo Lu­dwi­ka XVI. z bia­ły­mi po­są­ga­mi.

(3) Po wzię­ciu Luw­ru na kró­lew­skim tro­nie lud po­ło­żył tru­pa.

Jak dźwięk nie­sfor­nej stru­ny. Zie­mia ta prze­klę­ta,

Co nas ta­kim pia­stun­ki śpie­wem w sen ko­ły­sze.

Szczę­śli­wy, kto się w ciem­nych ma­rzeń za­mknął ci­szę,

Kto ma sny i o chwi­lach prze­śnio­nych pa­mię­ta.

Trze­ba ży­cie roz­ła­mać w dwie wiel­kie po­ło­wy:

Jed­ną go­dzi­ną my­śli trze­ba w prze­szłość wró­cić;

I prze­szłość jako ob­raz ściem­nia­ły i pło­wy,

Peł­ny po­bla­dłych twa­rzy, ku słoń­cu od­wró­cić,

I ści­gać okiem świa­tła ob­ra­zu i cie­nie,

Jak lśnią­ce roz­pry­śnio­nych mo­zaik ka­mie­nie.

Tam, pod okiem pa­mię­ci, po­mię­dzy gór szczy­tem,

Pięk­ne, ro­dzin­ne mia­sto wie­ża­mi wy­try­ska

Z do­li­ny wąz­kim nie­ba na­kry­tej błę­ki­tem.

Cza­row­ne, gdy w mgle noc­nej wień­cem okien bły­ska,

Gdy słoń­cu rzę­dem bia­łe uka­zu­je domy,

Jak per­ły szma­rag­da­mi ogro­dów prze­snu­te.

Tam zimą lecą z lo­dów po­to­ki roz­ku­te,

I z szu­mem w krę­te ulic wpa­da­ją za­ło­my.

Tam stoi góra, Bony ochrzczo­na imie­niem,

Więk­sza nad inne, mia­stu pa­nu­ją­ca cie­niem;

Sta­ry, po­sęp­ny za­mek, któ­ry czo­łem trzy­ma,

Róż­ne przy­bie­ra kształ­ty, chmur ła­ma­ny wi­rem;

I w dzień strzel­nic błę­kit­nych spo­glą­da oczy­ma,

A w nocy, jak ko­ro­na kry­ta żalu ki­rem,

Czę­sto szczer­by wie­ko­we prze­su­wa po­wo­li

Na sre­brzy­stej księ­ży­ca wscho­dzą­ce­go twa­rzy.

W do­li­nie mgłą za­wia­nej, wśród ko­lumn to­po­li,

Niech bla­de uczuć dziec­ko o przy­szło­ści ma­rzy,

Nie­chaj my­śla­mi z kwia­tów za­pa­chem ula­ta,

Nie­chaj prze­czu­ciem szu­ka za­kry­te­go świa­ta;

To po­tem wie­le daw­nych ma­rzeń sta­nie przed niem,

I uj­rzy je zmy­sła­mi, po­zna zbla­dłe mary.

Kar­mił się ma­rze­nia­mi jak chle­bem po­wsze­dnim,

Dziś chleb ten zgorzk­niał, pio­łun zo­stał w głę­bi cza­ry.

Do szkie­le­tu ro­ze­brał ze­schłe my­śli cia­ło,

Od­wró­cił oczy, ser­ce już my­śleć prze­sta­ło.

Gdy lam­pa ga­śnie, kie­dy pieśń pia­stu­nek ści­cha,

Kie­dy się małe dziec­ko z ko­ły­ski uśmie­cha,

Ma sen ca­łe­go ży­cia…. A gdy tak prze­ma­rza,

Dzie­ci na świat nie­zna­ny smut­ną pa­trzą twa­rzą,

I bla­dem prze­ra­ża­ją czo­łem od po­wi­cia;

Smut­ne po­mię­dzy ludź­mi – bo mia­ły sen ży­cia.

Wśród li­tew­skie­go gro­du, w ciem­nej szkol­nej sali,

Sie­dzia­ło dwo­je dzie­ci, nie­zmię­sza­ni w tłu­mie.

Oba we współ­za­wod­nej wy­kar­mie­ni du­mie,

Oba wą­tłej po­sta­ci, mar­mu­ro­wo bia­li.

Młod­szy wie­kiem na­dzie­je mniej­sze za­po­wia­dał,

Pierś mu się pod­no­si­ła cięż­kiem ode­tchnie­niem;

Włos na czo­le dzie­lo­ny na ra­mio­na spa­dał,

I po nich czar­nym, gę­stym sy­pał się pier­ście­niem.

Wi­dać, że włos ten co dnia ręką dzie­wic gład­ką

Utre­fio­ny, brał bla­ski dzie­wi­czych war­ko­czy.

Lu­dzie nie­raz, "on umrze" mó­wi­li przed mat­ką:

Wten­czas mat­ka pa­trza­ła dłu­go w dziec­ka oczy,

I prze­czy­ła z uśmie­chem, lecz w smut­ku go­dzi­nie,

Kie­dy na ser­ce mat­ki prze­czuć spa­dła trwo­ga,

Lę­ka­ła się nie­szczę­ścia i my­śląc o sy­nie

Nie śmia­ła wy­rzec: niech się dzie­je wola Boga.

Bo w czar­nych oczach dziec­ka pło­mień go­rącz­ko­wy

Przed­wcze­śnie za­pa­lo­ny tra­wił mło­de ży­cic.

Wśród ciem­nej, szkol­nej sali, było dru­gie dzie­cię

Włos mia­ło ja­sny, ko­lor oczu la­zu­ro­wy.

Lu­dzie na niem na­dzie­je bu­do­wa­li szczyt­ne,

Po­że­rał księ­gi, mó­wił jak róż­ne na­ro­dy,

Bo licz­nych nauk dzien­nie pa­lą­ce czuł gło­dy,

Tra­wił się, jego oczy ciem­ne i błę­kit­ne

Jak po­lne dzwon­ki łza­wym krysz­ta­łem po­kry­te,

I go­dzi­na­mi my­śli w nie­ru­cho­mość wbi­te,

To­nąc w ot­chłań ma­rze­nia, szły pro­sty­mi loty

Za okre­sy wi­dze­nia, za wzro­ku przed­mio­ty.

Gdy pa­trzał w nie­wi­dzia­ne oczy­ma ob­ra­zy,

Lu­dzie obłęd­ność w oczach wi­dzie­li, lecz ska­zy

Żad­nej do­strzec nie mo­gli. Mło­da pa­mięć obu,

Ogrom­na pa­mięć, z my­śli uwi­ta łań­cu­cha,

Świad­czy­ła o ist­no­ści przed­ży­wot­nej du­cha.

A prze­czu­cia­mi ży­cie wi­dzie­li do gro­bu.

I nic ich nie dzi­wi­ło, co z lat po­szło bie­giem,

I smut­ni nad prze­pa­ści ży­cia sta­li brze­giem,

Nie od­wra­ca­jąc lica. W ciem­nej, szkol­nej sali,

Smut­na po­ezya du­szy dała dźwięk uro­czy.

Na ciem­nych mgli­stych szy­bach za­wie­sza­jąc oczy,

Wio­sną, wśród szme­ru nauk, my­śle­niem słu­cha­li

Szme­ru ro­sną­cych kwia­tów. A w zi­mo­we pory

Bie­gli na bło­nia bia­łym po­grze­ba­ne śnie­giem,

Tam pręd­kim po rów­ni­nach za­dy­sza­ni bie­giem,

Twa­rze uma­lo­wa­ne zim­ny­mi ko­lo­ry

Ob­ra­ca­li na stro­nę, skąd przyjść mia­ła wio­sna,

I pierw­szy po­wiew pili usta­mi jak ży­cie.

Po­tem, gdy w wio­sen­ne­go po­wie­trza błę­ki­cie

W bal­sa­my się roz­la­ła czar­na la­sów so­sna,

Znu­dze­ni wo­nią kwia­tów zmie­sza­ną, sto­krot­ną,

Wy­na­leź­li woń tę­sk­ną, dzi­ką i ulot­ną:

Była to woń wierz­ba­mi opła­ka­nej wody;

Z ci­chej fali wsta­wa­ła każ­de­go wie­czo­ra,

Ta­jem­ni­cze w po­wie­trzu roz­le­wa­jąc chło­dy.

Po­tem je­sie­nią, dzie­ci wy­obraź­nia cho­ra,

Wy­pa­lo­na, igra­ła z żół­tym li­ściem la­sów,

Smut­na, jak w star­cach pa­mięć prze­mi­nio­nych cza­sów.

Ser­ce każ­de­go rów­ną mia­rę uczuć trzy­ma,

Smut­na po­ezya du­szy oba ser­ca żywi;

Lecz wra­że­nia­mi du­szy od­mien­nie szczę­śli­wi,

Od­mien­nie czu­li. Dziec­ko z czar­ny­mi oczy­ma

Młod­sze wie­kiem, na­tchnie­niom dało myśl skrzy­dla­tą,

I wy­pad­ka­mi my­śli żyło w siód­mem nie­bie.

Młod­szy ma­rze­nia stro­ił czar­no­księ­ską sza­tą,

A po­tem, sil­ną wolą, rzu­cał je przed sie­bie,

I sta­wa­ły, i wi­dział przed sobą ob­ra­zy,

Od któ­rych się odła­mał zim­niej­szym ro­zu­mem:

Więc prze­czuł, że ma­rze­niom da kie­dyś wy­ra­zy,

Że się za­po­zna my­ślą z myśl­nym lu­dzi tłu­mem.

Przed sobą miał kra­inę du­chów do zdo­by­cia.

Jego to­wa­rzysz, więk­szy na­uką i laty,

Nig­dy od kra­in my­śli nie odła­mał ży­cia;

Sprzągł ra­zem i po­wią­zał dwa nie­zgod­ne świa­ty.

I nie­raz go śmiech lu­dzi, śmiech, co czu­cia głu­szy,

Bu­dził, i rze­czy­wi­stość zim­na roz­trą­ca­ła.

Jako po­są­gom nie­raz brak­nie w ry­sach du­szy,

Po­są­gom jego my­śli bra­ko­wa­ło cia­ła.

Du­sza jak w krysz­ta­ło­wem za­mknię­ta prze­zro­czu

Pa­trza­ła na świat dzi­kiem obłą­ka­niem oczu,

Nie­zu­peł­no­ści wra­żeń ła­ma­na ka­tu­szą.

Nie­raz te dzie­ci my­ślą dwo­istą i du­szą

Skła­da­li jed­ne, pięk­ne ca­ło­ścią ob­ra­zy.

W dnie wio­sen­ne, przy ścież­ce pia­sko­wej na kwia­tach,

Gdzie nad nie­mi ró­żo­we roz­kwi­ta­ły śla­zy,

Gdzie wisz­nie jak dzie­wi­ce, w bia­łych wio­sny sza­tach,

Mię­dzy za­ru­mie­nio­ne kry­ły się ja­bło­nie;

Tam wza­jem na ra­mio­nach opie­ra­jąc skro­nie,

Za­mie­nia­li sło­wa­mi uczu­cia wza­jem­ne.

Oni ma­rze­niem księ­gi ro­zu­mie­li ciem­ne,

Nie ro­zu­mie­jąc my­ślą. Z dzie­cin­ne­go pia­sku

Na księ­gach Swe­den­bor­ga bu­do­wa­li gma­chy,

Peł­ne gło­sów aniel­skich, sza­leń­stwa i bla­sku,

Nie­bu Ty­ta­no­wy­mi gro­żą­ce za­ma­chy.

Przez two­rów pań­stwa snu­li my­ślą dwa łań­cu­chy,

W świa­tło zbi­te u góry, w ciem­ność spodem zla­ne;

Tych ogni­wa jak szcze­ble wscho­dów po­ła­ma­ne,

Wio­dą w świa­tło idą­ce, albo w ciem­ność du­chy,

I świat two­rów w dwa ta­kie roz­ła­ma­ne ru­chy

Wiecz­nie krą­ży. A du­sza z iskry uro­dzo­na,

Róż­nem ży­ciem przez wie­ki roz­kwi­ta, i kona

Przez dłu­gie wie­ki, bio­rąc kształ­ty róż­nych two­rów.

W kwie­cie jest du­szą woni i tre­ścią ko­lo­rów,

W czło­wie­ku my­ślą, świa­tłem sta­je się w Anie­le.

Raz wstęp­nym pchnię­ta ru­chem, cią­gle w Boga pły­nie,

W do­sko­nal­szem co chwi­la roz­kwi­ta­jąc cie­le.

Czło­wiek się sil­ną my­ślą w anio­ła roz­wi­nie,

Ten anioł za­chwy­ce­niem w świa­tło się roz­le­je

I bę­dzie czę­ścią Boga na ży­wio­łów tro­nie.

Lecz męty ziem­skie w świa­tła osia­da­ją ło­nie;

Jak o spa­dłych anio­łach świę­te uczą dzie­je,

Ziem­ski­mi sny ści­ga­ni, grze­szą my­ślą dumy.

I co dnia, z łona Boga dusz za­ga­słych tłu­my

Lecą na zie­mię jak gwiazd ze­pchnię­ta la­wi­na.

Każ­da się w kształ­ty ziem­skie krysz­ta­li i ści­na,

I ro­sną­cym cię­ża­rem w bieg strą­co­na sko­ry,

Prze­cho­dzi w ludz­kie, czu­ciem za­rdza­wia­łe two­ry;

I bę­dzie ja­dem w ga­dzie, a tru­ci­zną w kwie­cie.

Pa­trząc na tłu­my lu­dzi na tym ciem­nym świe­cie,

Oni wi­dzie­li, któ­rzy z łona Boga spa­dli,

I po scho­dzą­cych szcze­blach szli w ot­chłań i bla­dli.

W du­szy dzie­cin­nej, woli czar­no­księ­ska siła,

Cią­głem my­śle­niem, cią­głem roz­wi­ja­na snu­ciem,

Nie­wy­ja­wio­na sło­wy, czę­sto w lu­dzi biła.

Za­cza­ro­wa­nie wolą na­zwa­li za­czu­ciem.

Bo nie­raz wśród ciem­ne­go tłu­ma­mi ko­ścio­ła,

Któ­rą z klę­czą­cych dzie­wic na­tra­fiw­szy lo­sem,

Wo­ła­li na nią sil­nie nie­mym du­szy gło­sem;

Wten­czas twarz od­wra­ca­ła od Pań­skie­go sto­ła,

I po­śród tłu­mu lu­dzi, jej wzrok w za­dzi­wie­niu

Nie­obłęd­nie rzu­co­ny na twarz dzie­ci pa­dał,

Jak gdy­by na wo­ła­nie du­szy od­po­wia­dał,

Jak gdy­by ją po zna­nem wo­ła­li imie­niu.

Nie­raz star­szy błę­kit­ne to­piąc w zie­mię oczy,

Mó­wił: "sły­szysz mój luby, jak obec­na chwi­la

Pada w prze­szłość, rzu­ca­jąc dźwięk tę­sk­ny, uro­czy;

Ona nig­dy nie wró­ci, ona nas na­chy­la

Smut­niej­szy­mi twa­rza­mi w prze­szłość upły­nio­ną.

Szczę­śli­wy! two­je my­śli świet­niej w sło­wach pło­ną,

Niż gdy w ser­cu za­mknię­te; moje my­śli ga­sną,

Słów nie­cier­pią, lecz nie­raz w go­dzi­nie ta­jem­nic

Tłum­ny­mi sło­wy w pier­siach jak sza­ta­ny wrza­sną,

I wo­ła­ją aże­bym je wy­pu­ścił z ciem­nic,

Abym je wy­wiódł na świat, słów otwo­rzył dro­gę.

Niech mi świat da po­ezyą, dać mu jej nie mogę.

W tłu­mie my­śli mam prze­paść wiecz­nie czczą my­śla­mi,

Prze­paść ciem­ną, głę­bo­ką; na­peł­nię ją ży­ciem…

Je­że­li nie wy­star­czy? bia­da! cią­głem gni­ciem

Myśl się w mar­twą prze­kształ­ci ciem­no­ścią i łza­mi,

Sta­nę się my­śli gro­bem, lub umrę przed­wcze­śnie.

Słu­chaj! wschod­nie kra­iny dziś uj­rza­łem we śnie,

Pięk­ne były, cza­row­ne, nie­raz o nich ma­rzę.

Wi­dzę słoń­cem ściem­nia­łe Be­du­inów twa­rze,

Wi­dzę lasy pal­mo­we, świad­ki daw­nych cza­sów,

Myśl moja, nie­wstrzy­ma­na w te kra­iny goni,

Chciał­bym jak duch w kwie­ci­stej roz­to­pić się woni,

Chciał­bym jak liść nie­zna­ny paść tam w głę­bi la­sów. "

Gdy tak ma­rzył, to wisz­nie i kwia­ty ogro­du

Bez­won­ne przed nim ro­sły, bo myśl da­lej bie­gła,

I wkrót­ce ma­rze­nia­mi ogni­sty­mi wscho­du

Za­mknę­ła go w pło­mie­ni kole i obie­gła.

Więc po­je­chał do wiel­kiej na pół­noc sto­li­cy,

Gdzie dłu­go pa­trzał w Ko­ran, zwier­cia­dło Ka­li­fów;

Albo sa­mot­ny słu­chał wie­ków ta­jem­ni­cy,

Wy­mó­wio­nej nie­pew­ną twa­rzą hie­ro­gli­fów.

Po trzech la­tach na­uki, miał wziąć kij piel­grzy­ma.

Przez te trzy lata dziec­ko z czar­ny­mi oczy­ma

Po­zna­ło mi­łość. Pierw­szą i ostat­nią była,

I naj­sil­niej­sza z uczuć, uczu­cia prze­ży­ła.

Wi­dzia­łem go przy sto­pach dzie­wi­cy – anio­ła,

Czar­ny­mi weń oczy­ma pa­trza­ła i bla­dła,

My­śląc o dziec­ka ży­ciu, bo z wiel­kie­go czo­ła

Przy­szłość mu nie­szczę­śli­wą jak wróż­ka od­ga­dła.

Więc od­wra­ca­ła oczy, a wten­czas łzy lała.

Przed nią du­sza dzie­cię­cia jako kar­ta bia­ła

Czer­ni­ła się na wie­ki mi­ło­ścią da­rem­ną.

Ona go chcia­ła wy­słać na tę zie­mię ciem­ną

Ze wspo­mnie­nia­mi szczę­ścia, chcia­ła zbro­ić nie­mi

Prze­ciw­ko wła­snej du­szy, i czczem chwi­lom zie­mi;

Więc kła­dła w nie­go ma­rzeń i my­śli ty­sią­ce,

A sło­wa jej tak były ła­god­ne, tak drżą­ce,

Że we wspo­mnie­niach dziec­ka zla­ne, dały dźwię­ki

Po­dob­ne do mi­ło­ści ze­zna­nej wy­ra­zu.

Ona umia­ła oczom nadać wzrok roz­ka­zu,

I nie­raz wstrzy­mać za­mach sa­mo­bój­czej ręki.

On sam od sie­bie śmier­ci od­su­nął wi­dzia­dło,

Dziw­nem wy­na­le­zie­niem cier­pią­ce­go ży­cia.

On przed sobą przy­szło­ści po­sta­wił zwier­cia­dło,

I rzu­cał w nie obec­ne chwi­le, i z od­bi­cia

Wno­sił jaki blask przy­szłe wspo­mnie­nia nada­dzą

Obec­nym chwi­lom ży­cia. Taką my­śli wła­dzą

Śmiech nie­raz sły­szał wspo­mnień po­wtó­rzo­ny echem,

Smut­ny i po­ła­ma­ny przy­szło­ścią nie­pew­ną,

I na we­so­łą chwi­lę twa­rzą pa­trzał rzew­ną;

A nie­szczę­ście przyj­mo­wał pół smut­nym uśmie­chem,

Pa­trząc na nie z przy­szło­ści. Był to wzrok wę­drow­ca,

Co w dro­dze ży­cia wstą­pił na szczy­ty gro­bow­ca,

I stam­tąd ści­ga mgli­ste rysy kra­jo­bra­zów.

Nie­raz z dzie­wi­cą bory prze­la­ty­wał ciem­ne;

Gdy pod ich koń­mi iskry sy­pa­ły się z gła­zów,

Mó­wi­li wza­jem my­śli głę­bo­kie, ta­jem­ne,

Jak do snu ko­ły­sa­ni, ma­rzą­cy jak we śnie.

A dzie­cię bo­lem uczuć zła­ma­ne przed­wcze­śnie

Po ta­kich mo­wach lu­dzi chro­ni­ło się tłu­mu,

I bie­gło w ciem­ne lasy, tam na dzi­kie wrzo­sy

Kła­dło się bla­dą twa­rzą, sosn słu­cha­jąc szu­mu;

Tam uśpio­ne­mu my­ślą wiatr roz­wie­wał wło­sy,

A my­śli ro­sły wiel­kie, ciem­ne, ta­jem­ni­cze,

Jak gwiaz­dy ogrom­ny­mi pły­ną­ce ob­ro­ty.

Lub w nie­bo kładł się twa­rzą, wten­czas na ob­li­cze

Pa­da­ło świa­tło la­sów, pro­mień słoń­ca zło­ty,

Po­cię­ty cie­niem li­ści w mar­mu­ro­we pla­my.

A po­tem w głę­biach lasu wi­cher z szu­mem wzbi­ty

Nad gło­wą mu od­my­kał ga­łę­zi­ste bra­my,

Skąd w ciem­ne my­śli nie­ba spa­da­ły błę­ki­ty.

Po trzech la­tach, ów dru­gi mło­dzie­niec po­wró­cił,

Bie­gły wschod­nich na­ro­dów tło­ma­czyć się mową.

W otwar­te dziec­ka ręce z roz­ko­szą się rzu­cił,

I rzekł: "od­jeż­dżam na wschód, w kra­inę pal­mo­wą"

A po­tem umilkł na­gle. O jak­że od­mien­ny

Od ma­rzą­ce­go dziec­ka; po­bladł – jego oczy

Obłą­ka­ne jak daw­niej, lecz wzrok mia­ły sen­ny,

Wi­dać, że myśl co nie­gdyś ży­wi­ła, dziś tło­czy,

I wbi­ja go do zie­mi; ja­kaś ta­jem­ni­ca

Nie­do­cie­czo­na spa­ła w ry­sach mar­twych lica.

Mało mó­wił, i tyl­ko raz wśród dzi­kich so­sen,

Wy­krzyk­nął z obłą­ka­niem: " Ginę ma­rzeń zdra­dą!

"Wy­sy­ła­ją mię w kra­je bez zim i bez wio­sen.

"Chcą mie za­bić!" a po­tem uśmiech­nął się bla­do,

I resz­tę za­mknął w ser­ca głę­bo­kim taj­ni­ku.

Po­tem wziąw­szy uści­ski mat­ki, dru­hów, brat­nie,

Od­je­chał – i w dru­gie­go dziec­ka imion­ni­ku,

Za­pi­sał po­że­gna­nia wy­ra­zy ostat­nie:

"Po dłu­gich la­tach, gdy wiek sił ukró­ci,

Gdy bę­dziesz my­ślą w zło­tej prze­szło­ści się sta­wił,

Wspo­mnij na przy­ja­cie­la, któ­ry cię zo­sta­wił,

Jak prze­szłość znik­nął, jak prze­szłość nie wró­ci."

Wkrót­ce po­tem, pa­mię­tam, o księ­ży­ca wscho­dzie,

Dru­gie dzie­cię wśród ciem­nej, dę­bo­wej uli­cy,

Sie­dzia­ło po­chy­lo­ne przy sto­pach dzie­wi­cy;

Z drzew opa­da­ły li­ście, i w ca­łym ogro­dzie

Za­le­d­wo kil­ka kwia­tów szro­na­mi sre­brzy­stych;

Na nie­bie le­d­wo kil­ka gwiazd za­bły­sło mgli­stych,

Księ­życ pły­nął sa­mot­ny, las szu­miał da­le­ki.

Tego wie­czo­ra, dzie­cię usta­mi drżą­cy­mi

Anio­ła snów dzie­cin­nych że­gna­ło na wie­ki;

A po­tem bla­dą twa­rzą upa­dło do zie­mi,

Jak za­bi­te sło­wa­mi, dum­nym wsty­dem drżą­ce.

Bo dziec­ko mia­ło dumę wiel­kie­go czło­wie­ka

Prze­czu­ciem na­kar­mio­ną. Wten­czas lat ty­sią­ce,

Wten­czas mu w oczach przy­szłość sta­nę­ła da­le­ka,

Świet­na okrzy­kiem lu­dzi, a z tymi ob­ra­zy

Obec­na chwi­la czar­nym ła­ma­ła się cie­niem,

Od­rzu­co­ną mi­ło­ścią, dumą, obu­rze­niem;

Ser­ce jak krysz­tał w set­ne po­ry­ło się ska­zy,

I tak wiecz­nie zo­sta­ło. Wszyst­kie czu­cia skar­by

Ogni­stej wy­obraź­ni rzu­cił na po­żar­cie,

Wy­obraź­nia zło­ty­mi roz­kwi­ta­ła far­by,

I kła­dła się jak tę­cza na ksiąg bia­łej kar­cie;

Lecz nie było w niej wia­ry w szczę­ście ani w Boga,

Lu­dzie w nim mie­li dru­ha, w my­ślach świat miał wro­ga.

On, w głę­bi du­szy sły­sząc krzyk szczę­ścia da­rem­ny,

Mścił się, i gmach bu­do­wał nie­do­wiar­stwem ciem­ny.

Ta bu­do­wa cięż­ki­mi my­śla­mi skle­pio­na

Sta­ła otwo­rem lu­dziom; lecz by się w nią do­stać,

Mu­sie­li wprzód jak wiel­cy sza­ta­ni Mil­to­na,

Zmniej­szać się, i my­śla­mi przy­brać kar­łów po­stać.

Tak w roz­sta­nia go­dzi­nie mło­dy anioł zgi­nął…

Wzniósł twarz, już nad nim mło­dej nie było dzie­wi­cy;

Dłu­go du­mał, bo księ­życ pół nie­ba prze­pły­nął,

I pa­trzał dru­gą stro­ną dę­bo­wej uli­cy,

Jak lam­pa w koń­cu ciem­nej klasz­tor­nej ar­ka­dy.

Mło­dzie­niec za­du­ma­ny pa­trzał w księ­życ bla­dy,

Po­tem na­gle uśpio­ną bu­dząc się pa­mię­cią,

Wy­do­był pi­smo, całą za­mknię­te pie­czę­cią

I przy księ­ży­ca świe­tle czy­tał nie­ru­cho­my

Na nie­zna­jo­mym li­ście pod­pis nie­zna­jo­my,

A w głę­bi li­stu smut­ne kry­ły się no­wi­ny.

"Twój przy­ja­ciel wy­sła­ny w pi­ra­mid kra­iny

Jako drog­man po­sel­stwa za­je­chał po dro­dze

Do przy­ja­ciół ro­dzi­ców domu, trzy dni ba­wił,

Nie­win­nej we­so­ło­ści dłu­gie pu­ścił wo­dze,

I przy lam­pie wie­czor­nej po­wie­ści nam pra­wił.

Wczo­raj miał da­lej je­chać… Wi­dzie­li­śmy ran­kiem

Jak po je­sien­nym li­ściu cho­dził smut­ny, ci­chy…

Po­tem ko­nie pocz­to­we brzęk­nę­ły przed gan­kiem,

Po­tem wiel­kie, strze­mien­ne po­da­no kie­li­chy…

Że­gnał się, za łzy da­wał we­so­łe uści­ski,

I pu­ha­rem o na­sze pu­ha­ry ude­rzył.

Od­szedł. W tem ucztu­ją­cych strzał prze­ra­ził bli­ski,

Tłu­mem bie­gli­śmy w jego kom­na­tę – już nie żył.

Przez ser­ce prze­szła kula, a broń trzy­mał w dło­ni,

Spo­czy­wa na roz­dro­żu, wśród le­śnej ustro­ni.

Ksiądz grób jego po­świę­cił, wie­rząc w zda­nie tłu­mu,

Że sa­mo­bój­stwo było w mło­dzień­cu cho­ro­bą

Obłą­ka­nia, ciem­no­ty, sza­łu, nie­ro­zu­mu;

Ten wy­pa­dek dom cały na­peł­nił ża­ło­bą. "

Oto jest ro­mans ży­cia, nie­skła­ma­ny w ni­czem,

Za­bi­te gło­dem wra­żeń jed­no z dzie­ci kona,

A dru­gie z od­wró­co­nem na prze­szłość ob­li­czem

Rzu­ci­ło się w świat ciem­ny…

1832 Po­wieść nie­skoń­czo­na
mniej..

BESTSELLERY

Kategorie: