- W empik go
Pisma ostatnie - ebook
Pisma ostatnie - ebook
W ostatnich latach życia polemiczny odruch pojawiał się u profesora Henryka Markiewicza ze zwiększoną częstotliwością. Działo się tak zapewne zarówno dlatego, że mniej niż dotąd pochłonięty poważną pracą własną, uważniej śledził bieżące życie naukowe, jak i z tego głównie względu, że spora część tendencji i postaw badawczych, wyłaniających się z postmodernistycznego paradygmatu, napotykała na opór jego racjonalności, wychodziła poza aksjologiczną ramę, w obrębie której pracował jego intelekt; rozmijała się też wyraźnie z wyobrażeniami o naukowości i profesjonalizmie, jakie go ukształtowały. (…)
Wciąż spierał się o literaturoznawcze imponderabilia i korygował tezy aktualnie krążące w jego naukowej biosferze, ale też z pasją prowadził walkę podjazdową, pokazując na konkretnych przykładach, jakie są skutki interpretacyjnego leseferyzmu i badawczej dezynwoltury – brak wiedzy, lekceważenie profesjonalnego warsztatu, językowe niechlujstwo. Trwał przy przeświadczeniu, że istnieją granice interpretacyjnej dowolności, zwalczał „wirusa nadinterpretacji i programowego subiektywizmu”, pisał kąśliwie, że nawet jeśli historię literatury charakteryzować (za jedną z badaczek) jako „fikcję, dyskurs, który nie odtwarza rzeczywistości, lecz nadaje jej znaczenie”, to jednak „nawet nie odtwarzając rzeczywistości, należy się choć trochę z nią liczyć. W przeciwnym wypadku mamy do czynienia z zabawą, która nie ma swych reguł. A zabawa bez reguł to licha zabawa”.
Teresa Walas, ze Wstępu
Spis treści
Teresa Walas, Wstęp
I. Artykuły
Duże i małe zagadki Lalki
Juliusza Kleinera Wyjaśnienia wstępne z zakresu historii literatury
O księgach pamiątkowych – w księdze pamiątkowej
Z nowych polowań na skrzydlate słowa
Jak czytać Fortepian Szopena?
Trzy zakończenia Kochanków Wacława Grubińskiego
Perypetie Jankiela
II. Polemiki, opinie, komentarze
Spory dawne i nowe
Spór o interpretację – i nie tylko
Resentymenty i utopia
Sporu psa z kotem ciąg dalszy
O kondycji i perspektywach polonistyki uniwersyteckiej. Komentarz do rozmowy „Wielogłosu”
Odpowiedź na ankietę „Tekstów Drugich”
Czytając ankietę „Tekstów Drugich”
Antropologia pozytywizmu czy jego czarna legenda?
Spór na ostro a ethos rycerski
Niemożliwa, ale niezbędna
Uwagi fachowca (w swych intencjach) o tym, jak intelektualiści bronią humanistyki
Kilka myśli, co nienowe i niemiłe
Egocentryczny romans z tekstem
Amica Janion, amica Szczuka, sed
Moje zdziwienia
Czy tak popularyzować?
Coś ty uczynił znawcom, Mickiewiczu?
Dlaczego i dla kogo skumbrie w tomacie?
Nad cytatem z Adorna
Obrachunki lalkarskie
Pytanie do augurów
Jak dyskutować o kanonie literackim?
O Przedwiośniu raz jeszcze
Co się dzieje w IBL?
Ogrody nieplewione
Spóźnione glosy do wywiadu o historii
Antyteoretyczna teoria
Glosa do dyskusji o komparatystyce
Propozycja
Znowu o Lalce
Zdziwienie i troska
Rota – tekst „mocno endecki”?
Niebezpieczne zabawy
Nowe pytania do kulturowych teoretyków literatury
Pytajniki i wykrzykniki
Tym razem – bez zdziwienia
Gwałt na Reducie Ordona
Na marginesie dyskusji o „Wiadomościach Literackich”
Znowu dyskutuję z profesorem Nyczem
I zdziwienia, i niepewność
Irytacje
Czy to poezja?
Czytając recenzje teatralne
O recenzji napisanej nieuprzejmie
Moja skarga
III. Varia
Mój alternatywny życiorys polonistyczny. Przemówienie na jubileuszu dziewięćdziesięciolecia
Jeszcze napiszę o tym książkę. Anna Marchewka rozmawia z profesorem Henrykiem Markiewiczem głównie o krytyce, ale raczej tej literackiej niż politycznej
100 pytań do Henryka Markiewicza
Co pamiętam o początkach „Życia Literackiego”
O początkach i zapomnieniu „Życia Literackiego”. Rozmowa z profesorem Henrykiem Markiewiczem, pierwszym redaktorem naczelnym pisma. Rozmawia Stefan Ciepły
O Janie Błońskim
Dojrzałość. (O Stefanie Sawickim)
Te książki dają kulturową kompetencję
Dobroć
IV. Publicystyka
Słowa nieopatrzne i słowa straszne
Imponderabilia i hekatomba
Niefortunna próba obalenia mitu
Włodek ma prawo do obrony
To była zła sprawa
Wygładzony obraz przeszłości
Czy przedwojenny antysemityzm był rasistowski?
Nota edytorska
Indeks osób
Kategoria: | Polonistyka |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 978-83-242-6479-7 |
Rozmiar pliku: | 1,4 MB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
Długie życie, jakiego sobie przy różnych okazjach życzymy, nie zawsze okazuje się upragnionym darem. Starość wiąże się nie tylko z ubytkiem sił i dolegliwościami ciała, odbiera też często umysłowi jasność, a pamięci usłużność, co szczególnie bolesne bywa dla tych, którzy intelektem i wiedzą posługiwali się z rzadką sprawnością. Profesorowi Henrykowi Markiewiczowi los wyjątkowo tu sprzyjał. Jego długie życie szło w parze z niegasnącą aktywnością umysłu, z wciąż żywą poznawczą pasją i polemicznym wigorem. W swoim przemówieniu, wygłoszonym podczas jubileuszowej uroczystości jego dziewięćdziesiątych urodzin, gdy zastanawiał się, jaki temat gotów byłby jeszcze jako badacz podjąć, uznał, że „najbliższy urzeczywistnieniu jest szkic o starości naukowej historyków literatury – od Tarnowskiego i Tretiaka do Wyki i Żółkiewskiego”. Swoje pokolenie z tego tematu wyłączał, „bo jak ona wygląda, każdy widzi”. Dodał jednak, że gdyby ktoś kiedyś nim się zajął, chciałby, „by w wzmiance o mojej starości było nie tylko to, że była długa, ale że była mi przyjazna i na swój sposób – podnosząca na duchu”1. Przyjazna, ale i płodna.
W ciągu ostatnich dziesięciu lat życia (więc jako uczony już osiemdziesięcioletni) opublikował dwanaście – zróżnicowanych pod względem objętości i rangi – książek, zawierających teksty nowe lub częściowo złożonych z artykułów wcześniej już drukowanych: Zabawy literackie dawne i nowe (2003), Przygody dzieł literackich (2004), O cytatach i przypisach (2004), Kto jest autorem?… Przygody polskich filologów (2005), Dialogi z tradycją. Rozprawy i szkice historycznoliterackie (2007), Utarczki i perswazje 1947–2006 (2007), Jeszcze dopowiedzenia. Rozprawy i szkice z wiedzy o literaturze (2008), Żartem i pół serio (2008), Cracoviana. Sprawy i ludzie (2009), Od Tarnowskiego do Kotta (2010), Czytanie Irzykowskiego (2011), Mowy i rozmowy 1961–2010 (2011), kilka artykułów problemowych oraz kilkadziesiąt tekstów o charakterze polemicznym i komentującym, odnoszących się przede wszystkim do spraw związanych z literaturoznawstwem, ale i takich, które dotyczyły bieżącego życia umysłowego i politycznego. Sporządził także i opracował kolejny, trzeci tom fundamentalnej Sztuki interpretacji, zatytułowany Sztuka interpretacji w ostatnim półwieczu (2011) oraz (we współpracy z Marią Kotowską-Kachel i Andrzejem Romanowskim) drugi tom Skrzydlatych słów (2012); prócz tego zebrał antologie – cytatów oraz literackich zabaw uczonych, przygotował do druku dzienniki swojego kuzyna, Zygmunta Blumenfelda (Dzienniki zesłańca i żołnierza, 2013). Aktywność, jakiej niejeden uczony w sile wieku mógłby mu pozazdrościć.
Henryk Markiewicz nie wdawał się bezpośrednio w zasadnicze spory filozoficzne, nie był też – poza czasem otwarcie marksistowskiej młodości – prawodawcą czy wyznawcą jednej badawczej metody. Od marksizmu nigdy się nie odżegnywał, ani się go nie wyparł, choć potrafił przyznać, że we wczesnych latach sporo jego prac „poszło w fałszywym kierunku” i że wiele rzeczy, które później robił, czynione było z myślą o zadośćuczynieniu „tej naukowej przewinie”2. Sam zaś uznawał się za eklektyka, przekształcając ten stawiany mu często zarzut w autodefinicję, którą Stanisław Balbus rozwinął, przydając jego eklektyzmowi dookreślenie „konstruktywny”, względnie „dialogiczny”3, a Marcin Wołk uznał za „zdroworozsądkowy”4. Eklektyk przyjmuje na ogół postawę koncyliacyjną: chętniej szuka warunków akceptacji cudzej myśli niż przyczyn jej odrzucenia, poglądy od własnych odmienne częściej wzbudzają jego zaciekawienie, niż wywołują wstępny opór, weryfikuje je z życzliwością, choć bez pobłażania dla dostrzeżonych defektów, odrzuca z żalem, a w twarde spory wchodzi jedynie wtedy, gdy uważa to za konieczne. Dzięki tej właśnie postawie, a nie jedynie erudycyjno-inwentaryzującemu nastawieniu, stał się Markiewicz autorem Teorii powieści za granicą, opracował czterotomową Współczesną teorię badań literackich za granicą oraz trzy tomy Sztuki interpretacji. Jego chłonny umysł obejmował i przyswajał rozległe obszary wiedzy, złożonej ze zróżnicowanych koncepcji, metod i teorii badawczych, a potem wiedzę tę rozjaśniał i z upodobaniem porządkował, tworząc przejrzystą jej kartografię. Ta hermeneutyczna otwartość na rozumienie i absorpcję różnych myślowych stanowisk widoczna jest także w innych jego pracach, niezależnie od tematu, jaki podejmują. Nie znaczy to, rzecz jasna, że rezygnował z polemiki i korekty; przeciwnie, referując myśl cudzą, dbał w tym samym stopniu o wydobycie jej płodności, co o wskazanie jej uchybień i mielizn, a zdarzało się też, że zasadność jej podważał. Zapisem tych potyczek stał się tom Utarczki i perswazje, obejmujący prawie 60 lat jego intelektualnej aktywności.
W ostatnich latach życia polemiczny odruch pojawiał się u profesora Markiewicza ze zwiększoną częstotliwością. Działo się tak zapewne zarówno dlatego, że mniej niż dotąd pochłonięty poważną pracą własną, uważniej śledził bieżące życie naukowe, jak i z tego głównie względu, że spora część tendencji i postaw badawczych, wyłaniających się z postmodernistycznego paradygmatu, napotykała na opór jego racjonalności, wychodziła poza aksjologiczną ramę, w obrębie której pracował jego intelekt; rozmijała się też wyraźnie z wyobrażeniami o naukowości i profesjonalizmie, jakie go ukształtowały.
Do szeroko rozumianej światowej myśli postmodernistycznej, a przede wszystkim do tego jej zakresu, który utożsamiany jest z poststrukturalizmem, Markiewicz odnosił się z rezerwą, uważając ją miejscami za zbyt dla siebie ciemną (choć wielu koncepcjom ciemnym i trudnym umysł jego potrafił dotąd sprostać), miejscami za nieprzekonującą, zgodnie wszakże ze swoją dotychczasową praktyką referował ją i komentował. Najżywiej jednak i najbardziej emocjonalnie reagował na te wywodzące się z niej poglądy (i znajdujące w nich uzasadnienie praktyczne konsekwencje), jakie głosili i wprowadzali w życie naukowe badacze mu najbliżsi, głównie młodsi, często jego uczniowie czy koledzy. Polem zaś prawdziwego starcia stały się stanowiska podważające prawomocność twierdzeń leżących u podłoża dwu istotnych dla Markiewicza form literaturoznawczego dyskursu: syntezy historycznoliterackiej i interpretacji. Tej pierwszej nie tylko odmawiano teraz obiektywizmu i tej wartości poznawczej, do jakiej aspirowała, ale i samą tę aspirację uznawano za naganne (także etycznie) uroszczenie; tę drugą uwalniano od wszelkich zobowiązań związanych z jakąkolwiek adekwacją – względem litery tekstu, hipotetycznej całości sensu, kontekstu historycznego itd. Zgodnie z pragmatystycznymi przeświadczeniami, krążącymi w dyskursywnej przestrzeni w wersji zazwyczaj nieco zwulgaryzowanej, interpretacja tożsama być miała z subiektywnie uzasadnianym użyciem tekstu, a wartość jej mierzona stopniem jej nowości oraz powodzenia jej u odbiorców, czyli tak rozumianej przydatności. Co, w sposób niekoniecznie uświadamiany, sytuowało interpretację w polu działania tych samych sił, które kształtowały ramy towarowego konsumpcjonizmu późnokapitalistycznej ery.
Pogląd taki i wyprowadzane z niego praktyki badawcze wzbudzały w Markiewiczu zdecydowany sprzeciw. Zbyt wiele jednak zwrotów metodologicznych już przeżył, by nie wiedzieć, że frontalna walka z występującym w natarciu duchem czasu bywa zwykle mało skuteczna, że każda nowa myśl wytraca w biegu swą stanowczość i ortodoksję, lepiej więc, pozostając w zgodzie ze swą naturą eklektyka, próbować odnieść się do niej pojednawczo i nakłaniać jej wyznawców do ugody w imię badawczego zdrowego rozsądku. Można uznawać – zgadzał się – że każde uporządkowanie jest upraszczającym konstruktem, można jednak równocześnie przyznawać, że jedne z tych konstruktów „są bardziej, inne mniej przystawalne do swego przedmiotu, inne zaś – w ogóle nieprzystawalne”. Można być świadomym, że „każda interpretacja jest cząstkowa, zabarwiona prezentyzmem i subiektywizmem”, można wszakże żywić nadzieję, „że da się te cechy rozpoznać i dzięki temu je minimalizować”5. Polemizując z tezą, że interpretacja tekstu literackiego nie może być dążeniem do wykrywania sensu utworu, bo zawsze zawiera ona elementy podmiotowego doświadczenia badacza, przyznaje, że jest to ułomność (jego przeciwnicy powiedzą: wartość) wszelkich badań humanistycznych, nie oznacza to jednak, że należy rezygnować z obiektywizmu jako idei regulatywnej, raczej starać się prezentyzm i subiektywizm kontrolować6. Tę postawę nazywa Markiewicz „krytycznym posybilizmem”7, samego siebie uważa za jej przedstawiciela i widzi w niej grunt do zawarcia porozumienia z nowymi tendencjami i praktykami badawczymi widocznymi w literaturoznawstwie. Opozycję „uwodzić czy dowodzić”, sformułowaną przez Paula de Mana z akcentem położonym na uwodzeniu, widziałby chętnie w postaci zdekonstruowanej i przekształconej w imperatyw: „dowodzić, uwodząc”. Nic jednak nie wskazywało na to, by druga strona gotowa była do takich ustępstw. Pogląd, że prawda jest hipostazą, a poznanie produkowaniem fikcji poznawczych, modelowanych językowo przez podmiot zanurzony w swoim osobniczym doświadczeniu, określanym (zdeterminowanym?) z kolei przez praktyki tekstotwórcze, ideologię, płeć, położenie społeczne itp., a nawet osobisty interes, ta druga strona traktowała nie jako utratę oparcia, lecz jako ozdrowieńcze wyzwolenie z przesądów logocentrycznego paradygmatu, otwierające drogę do nowych obszarów badawczych. Nie interesowało jej negocjowanie ogólnych warunków prawomocności sądów naukowych i zasad interpretacji, bo zgodnie z nauczaniem Derridy, nie porozumienie, lecz zatarg miał dawać interpretowaniu jego ożywczą siłę, a sporność pobudzać jedynie do pożądanego ze wszech miar dalszego ruchu, ratującego przed stagnacją, uznawaną za śmierć tekstu. Dowolność wliczano w koszty, które trzeba było ponieść, by uniknąć tego zastoju („trafna interpretacja”), a nim właśnie grozić miały uniwersalne kryteria, legalizujące jedne, a wykluczające inne typy lektury8. Co nie przeszkadzało temu właśnie poglądowi niepostrzeżenie zyskać statusu prawdy, wyposażonej w pewność i produktywną moc nie słabszą niż ta, jaką przyznawano w przeszłości wydziedziczonym teraz ze swych praw prawdom starym.
Henryk Markiewicz zdawał sobie doskonale sprawę z realnej słabości swojej pozycji w tak zarysowanym sporze, łatwo jednak nie oddawał pola. Konsekwentnie publikował artykuły polemiczne w pismach naukowych i społeczno-literackich, z chwilą zaś, gdy powstał „Wielogłos”, pismo Wydziału Polonistyki Uniwersytetu Jagiellońskiego, tam głównie przeniósł swoją polemiczną aktywność, zasilając od 2008 roku aż do śmierci dział opatrzony nagłówkiem Moje zdziwienia. Wciąż spierał się o literaturoznawcze imponderabilia i korygował tezy aktualnie krążące w jego naukowej biosferze, ale też z pasją prowadził walkę podjazdową, pokazując na konkretnych przykładach, jakie są skutki interpretacyjnego leseferyzmu i badawczej dezynwoltury – brak wiedzy, lekceważenie profesjonalnego warsztatu, językowe niechlujstwo. Trwał przy przeświadczeniu, że istnieją granice interpretacyjnej dowolności, zwalczał „wirusa nadinterpretacji i programowego subiektywizmu”, pisał kąśliwie, że nawet jeśli historię literatury charakteryzować (za jedną z badaczek) jako „fikcję, dyskurs, który nie odtwarza rzeczywistości, lecz nadaje jej znaczenie”, to jednak „nawet nie odtwarzając rzeczywistości, należy się choć trochę z nią liczyć. W przeciwnym wypadku mamy do czynienia z zabawą, która nie ma swych reguł. A zabawa bez reguł to licha zabawa”9. Za szkodliwe uważał przeświadczenie (nazwał je „jednym z niedobrych przesądów”), że „cenne naukowo jest nie to, co jest merytorycznie odkrywcze, lecz to, co jest metodologicznie najnowsze”10. Podobnie oceniał bezkrytyczny podziw i uległość wobec wielkich autorytetów także wtedy, gdy jasność i precyzja ich wywodów pozostawiają wiele do życzenia. Obdarzony wyjątkową pamięcią i wyposażony w rozległą wiedzę wytykał błędy rzeczowe, odsłaniał intelektualną nierzetelność, walczył z interpretacyjnymi urojeniami, z terminologiczną niefrasobliwością, z quasi-naukowym bełkotem i nieudolnością językową. Nie chodziło mu o udowodnienie własnej przewagi, choć oczywiście w pojedynczych starciach umiał ją wykorzystać; dawał jasno do zrozumienia, że stawką w tej batalii jest status literaturoznawstwa jako dziedziny naukowej, że ciemnym rewersem radosnego liberalizmu badawczego jest niebezpieczne i niepokojące poluzowanie dyscypliny literaturoznawczego dyskursu, który wciąż społecznie uchodzi za dyskurs naukowy i korzysta z jego przywilejów. Za ten stan rzeczy winił nie tylko poszczególnych użytkowników tego dyskursu, ostentacyjnie niezachowujących – w jego mniemaniu – nie tylko standardów naukowości, ale zwykłej lojalności wobec tekstu; odpowiedzialnością obciążał całe środowisko naukowe, które to akceptuje, a w każdym razie temu się nie przeciwstawia. Już w 1995 roku, omawiając przykłady „historycznoliterackiej beztroski”, dawał upust swojej irytacji: „(…) do takich rezultatów wiedzie bezkrytyczne zapatrzenie się w zagraniczne autorytety, hermeneutyka spod znaku «everything goes», pisanie «pod pomysł» apriorycznie powzięty i zamykanie oczu na wszystko, co temu pomysłowi zaprzecza – no i owa nieszczęsna «gra z tekstem». Nieszczęsna, bo pozorna, a pozorna, bo nie ma gry, gdy nie ma jej reguł”11. Zarzut ten będzie powracał w różnych jego wypowiedziach; podtrzyma go też w wiele lat później, tak zamykając swoje Zdziwienie poświęcone nowym interpretacjom Lalki: „Od lat występuję jako policjant poprawności interpretacyjnej w badaniach literackich – i wcale nie jest to przyjemna rola (człowiek robi sobie tylko opinię zoila i besserwissera), zwłaszcza że jeśli chodzi o konkrety, nikt mnie w tym jeszcze nie poparł. Ale omówione tu usterki – błędy faktograficzne, bezzasadne amplifikacje, kreatywne interpretacje, odrodzenie wpływologicznego fantazjowania, bezkrytyczna gloryfikacja przedmiotu badań – wszystko to uważam za szkodliwe i sądzę, że ktoś powinien przed tymi usterkami przestrzec, i to nie tylko «lalkarzy». Rozpatrywane tu prace pisane były bowiem przeważnie przez ludzi młodych (lub jeszcze młodych…), musiały więc być czytane przez promotorów, recenzentów prac doktorskich, a w każdym razie – przez recenzentów wydawniczych, redaktorów czasopism naukowych i tomów zbiorowych – i jak widać nie wzbudziły ich zastrzeżeń. Oni więc są współodpowiedzialni za owe usterki – i oni są też współadresatami tego artykułu”12.
Rozgoryczony brakiem odzewu i coraz głębiej przekonany o jałowości swojej krytycznej pracy, która nie przynosi żadnego widocznego pożytku, a sprowadza go do roli „pedantycznego maniaka”, zadeklarował profesor Markiewicz zakończenie cyklu polemicznych recenzji; jakiś czas jednak tylko wytrwał w tym postanowieniu i do niewdzięcznego procederu powrócił. Uprawiał go nadal w trosce o jakość dziedziny przedmiotowej, której poświęcił życie, o jej społeczną reputację i jej prawomocność jako instytucji życia naukowego. Zapewne można się z nim w różnych punktach spierać, oskarżać go o nadmierny rygoryzm, hamujący twórczą inwencję badaczy literatury, wytykać mu dogmatyczny racjonalizm, wychodzący na jaw w odbiorze poezji, konserwatyzm przekonań i świadomie podtrzymywany opór w stosunku do nowych praktyk badawczych. Co do jednego wszakże przyjdzie się zgodzić: tym, co nim kierowało, było poczucie odpowiedzialności, na powszechny deficyt tego poczucia się uskarżał i brak jego zwalczał. Czy to postawa anachroniczna, która odeszła w niepamięć wraz z figurą Prawodawcy zastąpioną przez Tłumacza? Bauman, który obie te postaci powołał do życia i któremu brak porozumienia ze współczesną myślą filozoficzną trudno zarzucić, udziela na to pytanie przeczącej odpowiedzi, jak się wydaje, dobrze uzasadnionej. Właśnie – twierdzi – to w świecie wyjętym ze sztywnych ram, niezakotwiczonym w żadnej pewności, w płynnej rzeczywistości nieustannego wolnego wyboru odpowiedzialność zyskuje na cenie, wolny wybór bowiem, który nie jest zwykłym odruchem, lecz nadawaniem znaczenia, winien być z nią ściśle sprzężony. Natłok zwielokrotnionych impulsów i towarzyszących im wykładni proponowanych przez tłumaczy rodzi potrzebę „znalezienia kogoś, kto zaręczy za reguły, które kierowały odczytywaniem znaczeń, i w ten sposób uczyni tę interpretację zasadną i autorytatywną; potrzeba kogoś, kto odsieje tłumaczenia dobre od złych”13. Kogoś więc, kto weźmie odpowiedzialność za swój wybór i wzbudzi ją w tych, którzy jemu właśnie zawierzając, dokonają swojego wyboru. Każda bowiem wspólnota interpretacyjna, określając przysługujący sobie obszar wolności, wyznacza także pole odpowiedzialności za wybory w ramach tej wolności dokonywane. Myślę, że Henryk Markiewicz na takie rozpoznanie by się zgodził.
Czy jego konsekwentna obrona „praktycznego rozumu literaturoznawczego”, przybierająca różne formy – od poważnej, merytorycznej polemiki po zgryźliwy felieton – może dziś liczyć na życzliwe przyjęcie i odzew, zmieniający wytykane przez niego złe nawyki? Niewielkie są na to nadzieje. W kulturze szybkich zmian i krótko żyjących idei przebrzmiałe spory, zwietrzałe nieco polemiki, błędy w dawno już na ogół zapomnianych książkach małe mają zapewne szanse na pobudzenie umysłów czy sumień; i tylko bohaterowie tamtych publikacji mogą się na nowo poczuć urażeni. Dzieje książek często jednak przeczą prostym rachubom. Więc może i ta wymknie się swojemu przeznaczeniu historycznego już jedynie dokumentu i natrafi na takich, dla których – w ich własnym poszukiwaniu intelektualnej drogi – będzie mogła stać się ożywczą lekturą.
*
Pisma ostatnie Henryka Markiewicza są w części wypełnieniem jego woli i realizacją jego planów. W roku 2012 pytany przez Annę Marchewkę, nad czym obecnie pracuje, tak odpowiedział: „Własnych książek nie mam już na warsztacie, co najwyżej zastanawiam się, czy nie zebrać moich tekstów polemicznych z ostatnich lat i wydać nowy tom na podobieństwo dawniej opublikowanego pod tytułem Utarczki i perswazje, który kończy się na roku 2007. Od tego czasu trochę się zebrało nowego materiału, ale – jeszcze poczekam. Może najlepiej byłoby, gdyby to ukazało się po mojej śmierci, zbiór byłby wtedy kompletny…”14. W papierach zaś profesora Markiewicza znaleziony został niedatowany konspekt takiej książki, mającej nosić tytuł Utarczki i perswazje 2, z wykazem artykułów, które miała zawierać. Konspekt ów stanowi rdzeń niniejszego tomu, ale jego zawartość została w znacznym stopniu poszerzona, obejmuje on bowiem nie tylko artykuły o charakterze stricte polemicznym, ale większość tekstów opublikowanych w ostatnich latach życia autora (w tym także wypowiedzi o charakterze publicystycznym), a niewłączonych przez niego wcześniej do żadnego zbioru, oraz trzy teksty dotąd niedrukowane. Książki, które nie były publikacjami naukowymi o charakterze problemowym, Henryk Markiewicz miał zwyczaj kompletować z ogłoszonych wcześniej artykułów i rozpraw, układanych w tematyczno-problemowe konstelacje. Ten sposób postępowania staraliśmy się zachować, przyporządkowując pozostawiony materiał działom uformowanym przez zróżnicowane wyznaczniki: gatunkowe, tematyczne, edytorskie, chronologiczne. I tak dział Artykuły zawiera teksty tematyczno-problemowe, choć Jak czytać „Fortepian Szopena”? ma wyraźnie zaczepno-polemiczny charakter. W obszernym dziale drugim zatytułowanym Polemiki, opinie, komentarze wyodrębnione zostały Moje zdziwienia, które tym samym stały się osobną książeczką w książce, oraz Irytacje z racji ich rozmiaru i wyraźnego emocjonalnego rysu; w Variach – jak sama nazwa wskazuje – zgromadzone są teksty różne: wywiady, przemówienia, niewielkie wypowiedzi prasowe dotyczące spraw związanych z literaturą. W Pismach ostatnich znalazł się również dział Publicystyka, choć w żadnym ze sporządzonych przez siebie tomów Markiewicz jej nie umieszczał. Na decyzję taką wpłynął zarówno fakt, że w ostatnich latach życia zintensyfikował on wyraźnie tę publicystyczną aktywność, jak i to, że najczęściej zabierał głos w sprawach ważnych, często występując jako jeden z ostatnich świadków historii. I te jego publicystyczne teksty w dziale tym się znalazły; inne polemiczne wystąpienia, krytyczne uwagi i korekty zostały pominięte. Nie została też uwzględniona, z oczywistych powodów, długotrwała działalność demaskatorsko-korygująca, jaką Henryk Markiewicz prowadził kiedyś w ukazującym się na łamach „Życia Literackiego” Żywociku literackim, a potem kontynuował ją, zasilając przez wiele lat swoją Camerę obscurę w „Dekadzie Literackiej” i w jej nowej wersji – „Nowej Dekadzie Krakowskiej”, a w ostatnich miesiącach życia drukując w „Gazecie Wyborczej” – Wycinanki. To materiał, który czeka na swojego edytora.
Teresa Walas
1 Mój alternatywny życiorys polonistyczny. Przemówienie na jubileuszu dziewięćdziesięciolecia, w niniejszym tomie, s. 397.
2 Henryk Markiewicz, O mojej bibliotece i trochę o mnie samym, w: tegoż, Zabawy literackie, Kraków 1992, s. 190; tenże, Dziesiąty jubilem, w: tegoż, Żartem i pół serio, Kraków 2008, s. 65.
3 Stanisław Balbus, O Henryku Markiewiczu – opowieść biograficzna z dygresjami, wstęp do: Henryk Markiewicz, Prace wybrane, t. I, O Prusie i Żeromskim, Kraków 1995, s. 35.
4 Marcin Wołk, Bibliograficzno-metodologiczne gawędy Henryka Markiewicza, „Teksty Dru-gie” 2006, nr 5, s. 94.
5 Henryk Markiewicz, Dzisiejszy krajobraz polonistyki literackiej, „Nauka Polska” 1996, nr 1, s. 16.
6 Niebezpieczne zabawy, w niniejszym tomie, s. 317.
7 Spór o interpretację – i nie tylko, w niniejszym tomie, s. 103.
8 Zob. Anna Burzyńska, Dekonstrukcja i interpretacja, Kraków 2001, s. 472 i nast.
9 „Rota” – tekst „mocno endecki”?, w niniejszym tomie, s. 315–316.
10 Glosa do dyskusji o komparatystyce, w niniejszym tomie, s. 291.
11 Henryk Markiewicz, Utarczki i perswazje 1947–2006, Kraków 2007, s. 157.
12 Obrachunki lalkarskie, w niniejszym tomie, s. 237.
13 Zygmunt Bauman, Prawodawcy i tłumacze, przełożyli Andrzej Ceynowa i Jerzy Giebułtowski, redakcja naukowa przekładu Marian Kempny, Warszawa 1998, s. 255.
14 Jeszcze napiszę o tym książkę, w niniejszym tomie, s. 408.