- W empik go
Pisma pośmiertne. Tom 2 - ebook
Pisma pośmiertne. Tom 2 - ebook
Klasyka na e-czytnik to kolekcja lektur szkolnych, klasyki literatury polskiej, europejskiej i amerykańskiej w formatach ePub i Mobi. Również miłośnicy filozofii, historii i literatury staropolskiej znajdą w niej wiele ciekawych tytułów.
Seria zawiera utwory najbardziej znanych pisarzy literatury polskiej i światowej, począwszy od Horacego, Balzaca, Dostojewskiego i Kafki, po Kiplinga, Jeffersona czy Prousta. Nie zabraknie w niej też pozycji mniej znanych, pióra pisarzy średniowiecznych oraz twórców z epoki renesansu i baroku.
Kategoria: | Klasyka |
Zabezpieczenie: | brak |
Rozmiar pliku: | 504 KB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
Aër. Pierwszy romantyk, powieść… 2 60
Dr. Antoni J. Nowe opowiadania, wydanie drugie…3 –
– Opowiadania historyczne, 1 tom…3 –
1) Pod pól księżycem. 2) Książę Sarmacyi. 3) Odwiedziny monarsze. 4) Na kresach. 5) Dwór Tulczyński. 6) Losy pięknej kobiety. 7) Tynna w końcu XVIII. wieku.
– Gawędy z przeszłości, 2 tomy… 5 60
Bełza. Wanda. Opera w czterech aktach…– 60
Biblioteka polska. Każdy tom brosz. 1 złr. 80 ct., w opraw. 2 30
T. I II. Krasiński Z. Pisma. Wydanie z przedmową, Stan… hr. Tarnowskiego, 2 tomy. III. – VI. Mickiewicz Adam. Dzieła. Wydanie zupełne przez dzieci autora dokonane, 4 tomy. – VII – X. Zaleski B. Poezyę. Wydanie przejrzane przez autora. – XI. Pamiętniki Paska. Wydanie nowe krytyczne, przejrzane przez Dra Węclewskiego. – XII. Niemcewicz J. Jan z Tęczyna, Powieść histor. – XIII. – XVI. Słowacki Juliusz. Dzieła. Wyd… przej… przez prof… dra A. Małeckego. XVII – XIX. El…, (Asnyk Adam). Poezyę, 3 tomy. XX. – XXII. Małecki A. Życie i pisma Juliusza Słowackiego, wyd. drugie znacznie pomnożone, 3 tomy. – XXIII. J. Wybicki, Pamiętniki. – XXIV. – XXV. Mickiewicz A. Dzieła. V. VI. – XXVI – XXVIII. Mickiewicz A. Korespondencya, 3 t. – XXIX – XXXI. Kitowicz K. Pamiętniki i pisma historyczne 3 t. – XXXII – XXXII1. Kitowicz X. Opis obyczajów i zwyczajów za panowania Augusta III., 2 t. XXXIV – XXXVII. Romanowski M., Pisma. 4 t. – XXXVIII. XXXIX. Słowacki J. Listy 2 t… wydanie II. znacznie pomnożone. Słowacki J. Pisma pośmiertne 3 tomy, wydanie II znacznie pomnożone.
Bolesławita B. Hybrydy, powieść współczesna… 2 40
– Król i Bondarywna, powieść historyczna……… 2 40
– Nad modrym Dunajem. Nowella….2 40
Bronikowski. Listy Jana III króla polskiego, pisane do królowej Kazimiry w ciągu wyprawy pod Wiedeń w roku 1683… 2 80
– Jan III Sobieski i dwór jego czyli Polska w XVIII. w. 2 t… 4 20
Chłędowski J. Sylwetki społeczne… 2 40
EL… y. Gałązka heliotropu. Komedya… 2 60
Estreicher. W. Pol, jego młodość i otoczenie… 2 80
Jeż J. J. Ostapek. Ustęp z przeszłości emigracyjnej… 2 40
Kaczkowski K. gen… szt… lekarz wojsk polskich. Wspomnienia 1808 – 1831, wydał T. O. Orzechowski, 2 tomy… 4 20
Kantecki K. Elżbieta, trzecia żona Jagiełły… 1 20
– Dwaj Krzemieńczanie. Wizerunki literackie 2 tomy… 3 60
Kubala L. Dr Szkice historyczne, dwie serye każda po… 3 40
– Jerzy Ossoliński, 2 tomy… 6 80
Lemcke K. Estetyka, 2 tomy… 6 40
Liske X. Cudzoziemcy w Polsce. Podróże i pamiętniki… 4 20
Listy Tadeusza Kościuszki, zebrane, przez L. Siemieńskiego… 2 80
Lorkiewicz A. Bunt Gdański w r. 1825… 1 80
Monumenta historiae polonica. Pomniki dziejowe Polski, t. III. Wydanie nakład. Akad. Umiejęt… 12 –
Niewiarowicz A. L. Wspomnienie o A. Mickiewiczu… 2 20
Pamiętnik damy polskiej z XVIII wieku…. 1 80
Przyborówski W. Rubin wezyrski. Powieść….. 1 80
– Księżniczka z Minsterbergu…. 1 50
Stadnicki K. Olgierd i Kiejstut synowie Gedymina, W. ks. Litwy… 2 40
Sass Berlicz. Mozaika. Gawędy szlacheckie, 2 tomy… 3 80
Sewer. Bratnie dusze. Powieść… 2 40
Wilczyński A. Kłopoty starego komendanta. Opowiadania, 3 tomy z illustracyami… 5 40
– Pamiętniki plotkarza, 2 tomy… 4 20
– Medytacye kawalerskie… 2 40
Wilkońska P. Na teraz, Powieść… 2 20
Wspomnienia Konstantego Wolickiego, z czasów pobytu w cytadeli Warszawskiej i na Syberyi… 2 40
Zieliński. August II i Autora Königsmark, powieść historyczna, 2 tomy… 2 60
Zwierciadło głupstwa. Powieść, napisał Ignotus. 3 60
J. SłowackiPIEŚŃ VI.
Z tej części poematu pozostały tylko urywki, które się z sobą w całość nie wiążą. Prawdopodobnie było osnową tej pieśni, co następuje:
Do futoru Sawy przybywa oddział Kozaków, przydanych jemu przez hetmana Kozyrę, prowadzony przez dwóch lirników. Ci zaczynają namawiać Sawę, ażeby stanął przeciwko szlachcie i przyłączył się do hajdamaków, którzy już rozpoczęli rzeź panów i żydowstwa. Sawa nic na to nie odpowiada, ale spaja lirników winem, toż i resztę starszyzny; a potem dosiada swego rumaka i wyprowadza Kozaków w pochód, ażeby się z panami połączyć. W lesie jednakże powtarza się naleganie mołojców i znachorów na Sawę, ażeby stanął na czele rzezi… a kiedy ten stawił ich woli tym razem stanowczy opór, wiążą go i spętanego porzucają samotnie w lesie. Sami zaś idą – złączyć się z Żeleźniakiem. Po ich odejściu, na drugi dzień, wyzwala Sawę z pęt Wernyhora, który przejeżdżał tamtędy. Hajdamacy zaś tymczasem roznoszą po kraju mordy i pożogi. Między innymi, napada pewien ich oddział na wieś jednego szlachcica, który się był przyłączył do konfederatów, dom zaś i rodzinę swoję pozostawił bezbronnie, nie przewidując dla nich żadnego niebezpieczeństwa. Nazwisko tego szlachcica – Gruszczyński, a wioski jego – Gruszczyńce. Otóż w nieobecności pana domu, napadają rzezunie dwór gruszczyniecki i okrutnie mordują wszystkich jego mieszkańców, żonę, dzieci i domowników Gruszczyńskiego. Jedna tylko z córek pozostawiona przy życiu; ale ta zabrana w niewolę i oddana Tatarom, w końcu dostaje się do Krymu. – Na innem znowu miejscu, przychodzi niezwłocznie potem do walnej potyczki pomiędzy wojskiem polskiem (konfederackiem) a hajdamakami. Szlachcie przywodzi Potocki Podczaszy, a jednym z podkomendnych jego jest i Gruszczyński; zbuntowanego zaś chłopstwa hersztem jest Żeleźniak. Zrazu zwycięstwo w tej bitwie jest po stronie szlachty, tak iż Żeleźniak ocalenia swoich szukać zmuszony w taborze, który tworzy z wozów i ostrokołów. Jednakże niezadługo przybywa mu w posiłek ów hufiec Sawy, zbuntowany przeciwko dowódcy swojemu; a na domiar nieszczęścia dla szeregów szlacheckich, pojawia się zaraz potem na polu bitwy i trzecia siła, z którą im walczyć potrzeba – czerń jakiejś zbieraniny pijanego pospólstwa obojej płci, zbrojnego w noże i opasującego razem z Żelaźniakiem ów szczupły zastęp polski ze wszystkich stron, tak iż się ten widzi wzięty w trzy ognie. Rozpoczyna się walka zawzięta i rozpaczliwa na nowo. Do zupełnego przechylenia jednakże szali zwycięstwa na stronę Kozaków i rzezuniów nie przychodzi. Albowiem zjawia się na siwym koniu wśród walczących Wernyhora i powstrzymuje zaciętość pospólstwa. Pod wpływem wrażenia, jakie na niem znachor ten sprawia, znajdują konfederaci sposobność odejścia bez szwanku z placu; po czem jedna część ich udaje się na Podole, druga zaś wkracza w granice posiadłości tureckich…
Teraz dajemy urywki, pozostałe z całości tej pieśni, w kolei jak prawdopodobnie następowały po sobie.
I.
Widzieliście Pana Sawę
Pośród stepów ze Swentyną…
Burzanami szyki płyną
Jak brąz czarne, słońcem krwawe,
I proporce wieją złote
I czerwone z Archaniołem…
Przyjechali po przed grotę,
Wyszli z tłumu dwaj lirnicy,
Uderzyli Sawie czołem,
Uśmiechnęli do dziewicy…
– "Bóg nam ciebie bohatera
Niechaj chowa po wsze czasy!
Przysłał tobie pan Kozyra,
Hetman Siczy… pułk kozacki,
Szczob ty z Rusią szedł w zapasy,
Hulał jak syn hajdamacki…"
……………….
……………….
II.
Przybył więc Sawie gdzieś z po nad Limanów
Kureń kozacki, i wnet się przed grotą
Rozłożył; sotkę zawiesił saganów,
Ogień zapłonął piramidą złotą.
Tysiąc spis, tysiąc szabel, jataganów,
Łyska na słońcu; lecz jakąś tęsknotą
Zafarbowane niebiosa nad niemi.
I także jakaś tęsknota na ziemi.
Lirnicy siedli na wyższym kamieniu,
Bajda i Znachor – lecz nie dzwonią w liry;
Konie się włóczą i szukają cieniu,
Wysokich orłów dolatują skwiry.
Swentyna stoi przy jednym płomieniu,
Rzęsami oczu nakryła szafiry –
Duma.. jak kwiaty wpół zwiędłe jesienne;
Na jej ramionach dwa gołębie senne.
Wszystko ponure; choć bliska wyprawa,
Choć pójdą bić się – śnią, nie wiedzą sami
O czem… Na szabli oparty pan Sawa
Rozmawia cicho, ważnie – ze starcami.
"Gdzież nas powiedziesz? – mówią – to rzecz krwawa
Bić się z naszymi braćmi rzezuniami!
Co za nagroda? co za przyszłość nasza?
Wiszniowieckiego pomnij Jeremiasza!
"Oj! ta mogiła kiedyś się otworzy,
Gdzie zasnął stary kat, i miecz wykinie;
Na naszych głowach ten się miecz położy
I naszą znowu krwią gorącą spłynie.
Gdy wychodziły pułki, to na zorzy
Cztery świeciły słońca w Ukrainie
Pozadnieprzańskiej! – wojna będzie krwawa,
A tobie w głowie co? – grób, czy buława?
"Jeśli mogiła.. to dobrze! pójdziemy,
Z janczarek hukniem Lachom i z moździerzy;
My chcemy ginąć z tobą – i bić chcemy,
Każdemu serce w pałaszu uderzy!
Mieczami tobie kurhan wykopiemy,
Jeśli chcesz spać, jak wódz, co we krwi leży.
Lecz może lepiej krwawej czekać doby,
A tobie przyjdzie kłaść.. na ziemi groby.
Z mohyły na mohyłu, taj zalecisz
Aż na hetmaństwo! – Ej, podumaj Sawa!
Komu ty szablą pod okiem zaświecisz,
Ten na trybunał nie pójdzie do prawa;
Rozkaż – a pożar ty taki zaniecisz,
Że go zobaczy z okien aż Warszawa!
Klęknął, i z ognia dobywszy polano.
Podał je Sawie; gdy z żarzącej głowni
Szły iskry, mruknął: Weź, niech Lachy giną!
Słysząc, jak byli kozacy wymowni,
Sawa z samotną poszeptał Swentyną;
Ta szła do groty zaraz, i z lodowni,
W której Calińskich było stare wino,
Dawny zabytek szlacheckiego mienia,
Dostała spoić czem głowy kurenia –
To jest poetów i starszyznę. Potem
Poszła osiodłać rumaka Sawynie.
Grzywę mu biała przeplatała zlotem
Oraz kwiatkami, co na eglantynie
Kwitną. – Pod żadnym Araba namiotem
Żaden koń taka lotnością nie słynie,
Jak ów koń srebrny Sawy, kon jedyny,
Zmyślny jak człowiek, drugi brat Swentyny.
Z grzywy mu polne róże pełne rosy
Spadają, parska jak płomień czerwono;
Zna różne dźwięki i rozumie głosy,
Wić, kiedy głowę spuście zamyśloną.
Teraz wargami wziął Swentyny włosy
I niby gryzie, lecz gryzienie ono
W kolory usta ubrało dziewicze
I przeszedł przez nią dreszcz. Są tajemnicze
Błyski, szmery krwi, nieznane szelesty
W głębi dziewiczych ciał, i te się budzą
Bóg wiś jak – są to anielskie incesty
Dusz bratnich. – Ale rymy znów marudzą.
I znów się ze strof tych robią Oresty
Szalone z włosem rozczochranym, z cudzą
Krwią na obliczu, znów jestem gotowy…
Lecz wróćmy lepiej nad kureń stepowy.
Potem na konia wskoczył Sawa rześko,
Rycerskie bardzo zamyślając czyny…"
A był pod nieba otchłanią niebieską
Jako archanioł Michał, Ukrainy
Patron – choć młody – z powagą królewską
Przemówił do tej kozackiej starszyny
Tak dobrze, że miał echo w setnych glosach
I widział w szablach step – jak w złotych kłosach.
O matko Polsko, jak dawno nie grzmiało
Na twoich stepach takie dzikie hasło!
Jak dawno ludziom na stepie nie dniało
Krwawo – i słońce na szablach nie gasło!
Co dnia się mijasz z twoją dawną chwalą,
Zło się na twoich obszarach rozpasło; –
Zaledwo chłopek dawną wiarę chowa
I serce… A ty się już rodzisz nowa,
W żłobku serc naszych biednych położona
Na zwiędłym kwiecie marzeń i popiołów;
Matki my biedne… bo z naszego łona
Płynie ci ogień – roztopiony ołów,
A ty tak jesteś karmi upragniona,
Że ci za matki my – i za aniołów
I za obrońców, za dom – i za szańce
Musimy dziś być… my – sami wygnance…
……………………………
III.
Dawna ojczyzno moja! o jak trudno
Zakochanemu w twej śmiertelnej twarzy
Zapomnieć wdzięku, co młodość odludną
Wabił na dawnych opłotki cmentarzy.
Inni już pieją twoję przyszłość cudną; –
Ja zostawiony gdzieś na mogił straży,
Jak żóraw, abym nie spal śród omamień,
Trzymam me serce w ręku… serce kamień –
Biedne uwiędłe serce! – Inni mogą
Płomieniem twojej przyszłości oddychać;
Ja, twoje biedne dziecko, stoję z trwogą,
Bo mi płacz twoich dawnych mogił słychać.
Proszę cię w moję duszę, jak w ubogą
Chatę, co już się zaczęła rozpychać,
Rozpadać, tylu wichry rozerwana,
Biedna, tak dawno stojąca, gliniana.
Dawniej… o! dawniej mogłem ja cię darzyć
Różami, listki maczanymi w złocie.
Teraz ja muszę chować się i marzyć,
I w coraz większej schroniony prostocie
Podług natury sądnej, szale ważyć
I dbać o ciebie – gdy jesteś w polocie
Ku siedmiu gwiazdom strzałą wyprawiona,
Choć masz na krzyżu ciało i ramiona.
Najbielsza moja! najsmutniejsza! – w tobie
Śpiewają jakieś pieśni – i nad tobą;
Otóż ja złączyć chciałbym pieśni obie
I uczcić grób twój dawny ta ozdobą,
Którą widziałem na rycerzy grobie,
Kamienną, dużą rycerską osobą,
Dla której kilka lamp grobowych spalisz,
A potem z grobu wstająca – rozwalisz.
I nie pamiętaj o mnie w tej godzinie,
Gdy cię Bóg wielkim darem uweseli…
Lecz póki Ikwa ma rodzinna płynie
Wezbrana łzami po tych, którzy mieli
Serce i ducha, póki w Ukrainie
Dziad chodzi z pieśnią, a z Dniepru topieli
Ciągle niby gwar smętnych duchów mgli się
I Puławskiego spieszny rumak śni się;
Dopóki ludzie w nowych ducha siłach
Nie znajdą w sobie rycerstwa i śpiewu:
Dopóty ja mam prawo na mogiłach
Stanąć i śpiewać – srogi, lecz bez gniewu;
Bo wiem, jak trudno nich obudzić w bryłach
I kazać w niebo iść ściętemu drzewu
I z tęczami się połączyć na niebie,
Ja, co nie mogłem wskrzesić – nawet siebie!
Dla tego w dawnych ludziach złotą wiarę
I złote serce miłuję nad własne.
Dalej więc! – mówcie mi znów serca stare,
Usta umarłe dziś, lecz w oczach krasne!
Odwińcie srebrną trumienną czamarę,
Pokażcie mi się duchy żywe, jasne,
Ubrane w tęcze, gwiazdy i miesiące,
Na urok pieśni z nieba zlatujące!
Sawa, co w pieśni mej gra Dyjomeda
Rolę, i może zająć długie księgi,
A który także trochę ma z Tankreda,
Pól kozak, a pól szlachcic, ale tęgi –
Krzyczał jak waryat, że się wiązać nie da,
A już był mocno różnymi popręgi
Przez swoich własnych ludzi skrępowany
Za to, że nie chciał iść i rzezać pany.
Długo prosili go lirniki sępy,
Z Żeleźniakiem mu obiecując księstwo;
Ale Sawa był na to słuchem tępy
I rzucił z gniewem w znachory przekleństwo;
Takim sposobem utracił zastępy
I Potockiemu wydarte zwycięstwo;
A ten, co króla miał wiązać w Warszawie,
Sam leżał w lesie związany na trawie.
Pachły mu wprawdzie gwoździki i smołki
I miodnik miód przypomniał kapucynów
I wyzierały z pod trawy fijołki,
Poziomki także oczkami z rubinów
Patrzały i brzóz lekkie się wierzchołki
Kłaniały, lejąc nad nim łzy bursztynów
Ale te jasno lasy malowane
Rzucały nań swój wdzięk, jak groch na ścianę.
Tak noc przeleżał bezsenny – i słyszał,
Jak brzozy o czemś tajemnem szeptały,
Jak się las cały by czarem uciszał
I pod księżycem stał spokojny, biały,
Potem znów wiatrem jutrzenki zadyszał
I śpiewem ptasząt rannym zagrał cały,
I na zorzowych każda brzoza lunach
Była – jak harfa o stu złotych strunach.
Ale to wszystko nic, i ranny chłodek
Napróżno rzeźwił twarz; Sawa się wściekał –
Próżno się targał, bo na żaden środek (Litewski ten tryb mówienia tu czekał,
Aby się cicho wkradł i na rozpłodek
Został) – choć powróz mu bardzo dopiekał,
Choć szamotaniem się bardzo rozniemógł,
Na żaden środek więzów stargać nie mógł.
Nareszcie w pomoc wezwał – nie wiem kogo –
Lecz wiem, że skoro wezwał, upiór szary
Na białym koniu przeniknął go trwogą:
Bo jeszcze w lesie mrok perłowoszary
Panował; – upior twarz ma wielce srogą,
Koń po kolana gdzieś w piekielne żary
Albo w krew wstąpił i tak farbowany
W mgle czerwonymi rzucał się kolany.
Czemś przestraszony był – może czul Sawę,
Człowieka, a sam niosący upiora,
Chciał się zawrócić gdzieś w mgły słońcem krwawe;
Czy go brzóz białych przestraszyła kora? –
Cofał się, wspinał, i taką postawę
Miał, jak posążny koń tryumfatora,
Co zda się leci i w lot z oczu zginie,
A nigdy ruin stojących nie minie.
Kto inny, w ludu wierzący podania,
Pewnieby wolał leżeć tak związany,
Niż by mu duchy do wież rozerwania
Pomogły, jasną ręką rwąc kajdany.
Lecz Sawa, który duszę miał do dania
I chętnie by ją dal za kraj kochany,
Nie dbał. Stąd wielka bardzo dramatyczność
Poezyi, wdać się z upiorami w styczność.
Zaczął więc krzyczeć: "Hej pomoży, bat'ku!" –
I wnet ów stary człowiek koniem kinął,
A Sawa mu więc o swoim przypadku
Powiedział krótko; a że bardzo słynął, (Tę awanturę czytałem w dodatku
Dumourierowskiej depeszy; czas minął,
Sawy cień już mgły pamięci zasnuły,
A ten kawałek ówczesnej bibuły
Jeszcze dziś gada o złotej młodości
Rycerza. Boże! gdzież proch jego ciała?
Gdzie potrzaskane wprzód kulami kości?
Gdzie jest mogiła? – Oto w pieśni wstała
I nie brak jej gwiazd ani zieloności,
Jak na wesele znowu się ubrała,
I w tęczowych się darń kolorach skąpał,
Bo wie, że po niej duch znów będzie stąpał
Ten sam… ale już o stopień mogiły
Wyższy i mędrszy swą grobową wiedzą)
Tymczasem więzy zerwawszy, nim siły
Odzyskał, usiadł; on i lirnik siedzą,
Gdzie w lesie wzgórek był lekko pochyły,
Z którego źródła swe perełki cedzą;
Między brzozami usiedli i gwarzą
Na złote słońce obróceni twarzą.
O czem? – o Polsce; ona jako zmora
Trzymała wtenczas we śnie wszystkie duchy.
Ten lirnik był to stary Wernyhora,
Sławny podówczas, tak że i kożuchy
I karmazyny przed nim drżały wczora
I step przed jego twarzą stanął głuchy
I krew wybuchła parami białymi
I wcześniej srebrny miesiąc wyszedł z ziemi.
……………………
IV.
Potem ściemniało, bo mglistej natury
Był dzień – a już się tłuszczą Żeleźniaka
Po brzegach wzdęte najeżały góry,
Sypiąc się jako plewiny z przetaka;
I step się od nich nagle stal ponury
I w obu wojskach była cisza taka,
Że tylko koni słyszano parskanie
I wiatr w chorągwi – albo w szarafknie.
Tu mimowolnie mi duch jakiś boju,
Czujący tych wojsk szalonych zbliżenie,
Głos mój nagina do lepszego stroju
I moim piersiom daje szersze tchnienie;
Opisze ten bój, ale niepokoju
Nie będzie w rymach, choć strofę odmienię;
Bój ten batalie przypominał rządne
Sobieskich – trąby zagrały już sądne.
Pomnę, że wtenczas Potocki na sobie
Szarafan letni miał – czerwone buty…
……………………….
V.
Do ostrokołów przyparci, rąbani
Jak pod kowala młotem, pod szablicą,
Cięci i nigdy niepardonowani,
Choć złożą ręce i żelazo schwycą –
Przez łeb tak cięci, że porozwalam
Na dwie połowy mieczów błyskawicą
Jęczą. Szlachciców obłok coraz bliższy,
A nad obłokiem pan Potocki wyższy.
Jeszcze mu swoi ludzie są na przedzie,
On się już naprzód zapalony ciska,
Czasem na człeka lub na trupa wjedzie,
I od całego wyższy bojowiska –
Nad głową obuch, co okuty w miedzi
Zda się, jak piorun Jowiszowy, błyska
I wnet poleci ogniem z rąk Polaka,
A oczy jego w oczach Żeleźniaka.
A wkoło pełno spis, które drużyna
Wkoło, dbająca o hetmańskie zdrowie,
Szablami lamie, odwraca, odcina;
A on – z tym jasnym piorunem na głowie
Gdy Żeleźniaka ujrzy, to się wspina
I czasem cicho coś do swoich powie,
I znowu wspięty, cichszy, coraz bladszy
Żeleźniakowi w oczy ciągle patrzy.
Wreszcie się zaczął pan Żeleźniak trwożyć,
Bladnąć i cofać się na ostrokoły;
Nim się obuchem mogł Potocki złożyć,
On już przeskoczył i biegł na wądoły,
By Lachom tabor oporny utworzyć,
Zebrawszy w łańcuch konie, maże, woły,
Kobiety, popy, wszystko w kupę spędził,
Zwinął, wozami wkoło okrawędził
I siadł na wozie; a tymczasem Lachy
Lecieli – bijąc w trąby, tnąc od ucha.
Tu kozak, wzięty na dzidy pod pachy,
Podleciał w górę, krew z pod ramion bucha,
A pod nim złote proporce i blachy,
A pod nim cała boju zawierucha –
A on w tej chwili za chorągiew służy,
Ten trup, na spisach wyrzucony z burzy…
A tam w taborze wozy płoną, dymią,
Tam zapalone siano wstaje z jaru
Nad ginącymi pochodnią olbrzymią;
Tam świecą resztki tęczowe sztandaru…
Spokojnie tylko trupy… zda się, drzemią –
Na rękach leżą krwawe śród czaharu –
Bez ruchu – zda się, że z wielką rozpaczą
Padli na ziemię i śpią – albo płaczą.
A tom na wzgórzu, patrz, dziwna korona
Tej straszliwości, stoją trzy osoby:
Był to w kolasie pop, sotnicza żona,
I jedna, którą będę od tej doby
Pamiętał, bo mi błysła tak czerwona
Nad polem pełnem jęku i żałoby,
I tak od słońca miała piękne barwy,
Jak najpiękniejsze snów straszliwych larwy.
Rozbójniczka to była, co po drogach
Wprzód rozbijała ludzi nad limanem;
Nigdy na pańskich nie postała progach
I nigdy może nie mówiła z panem;
W czerwonych była bótach, przy ostrogach
I wydawała się wielkim draganem,
Tak ją to wzgórze oczom powiększało
I koń – i popa przy niej liche ciało.
Hudymą zwana, smagła lecz rumiana –
Widmo malarskich pędzli pewnie godne,
Wesoła, śmiała, niepohamowana,
Wyższa nad wszystkie dziewice dorodne;
Usta jak karmin, oczy jak szatana
Czarne, a piersi krągłe takie chłodne
Jakby z marmuru, a brwi jak dwa luki,
Czarne, jak piórka zgubione przez kruki.
W uszach dwie wielkie długie z pereł dynie
Wiszą, zdaje się, że łzy rusalczane
Kapiące cicho po jagód karminie,
Zmrużone, białe, świeże i świetlane.
Taka ta była sławna w Ukrainie
Rycerka, widmo straszne, choć rumiane –.
Wesołe, chociaż gotowe na szkodę,
Na mord – krew umie rozlewać, jak wodo.
Otóż na górze ta śród kilku cierni,
Na samym grzbiecie, tam gdzie błękit kona,
Stała, a na nią jacyś dwaj pancerni,
Przeciwko słońcu złote niosąc łona,
Jechali. Widząc, że są nie od czerni,
A śmierć jej niosą, wnet się też i ona
Ruszyła, lecąc czarnym jaru grzbietem
Przeciw dwom, z szablą swą i pistoletem.
I prędzej, niźli wam w oczach to błyśnie,
Nim serca wasze jasne się rozczulą,
Nim je ból po tych podczaszycach ściśnie,
Co się dziś pod płaszcz Chrystusowy tuła,
Pierwszemu, co się naprzód ku niej ciśnie,
W pancerzem złotą pierś uderza kulą;
A on drgającą ręką ściągnął źrebię
Własne i grzbietem wywrócił na siebie.
A ta drugiemu już sięgała grzbietu
Szablą, który już stal prawie oniemion,
Strzaskała jemu ramię z pistoletu,
Tak że nieborak wyleciał ze strzemion,
Swój zgon dając jej do zgonów bukietu
Jak najpiękniejszy narcyz lub anemon;
Młody był bowiem syn wdowy, sierota –
Wspomniał o matce i prosił żywota.
I byłaby mu piękna rozbójniczka
Młode i miłe zostawiła życie,
Gdy nagle owa przypadła sotniczka –
W siermiędze, jak ten strach, co stoi w życie
A tak ją ona tani w dole potyczka
I hajdamaków mordowanych wycie
Do krwi podżegło, że myśląc nie wiele,
Toporem siekła tak, że w Lacha ciele
Został. I właśnie pan Potocki, który
Stanął był wtenczas, czoło swoje chłodził
I patrzał na te trzy widma u góry
I widział topór, jak błysł i ugodził –
Choć był zajęty tabornymi mury,
Spojrzał na szwadron, co samopas chodził,
I wzgórze szabli ukazawszy krzywcem
Rzekł: mój Piwnicki, wziąć te baby żywcem I
Wnet się Piwnicki, człowiek bardzo żywy,
Wyprawił, z sobą niosąc strach niemały;
Gdy oto nagle owe jaru grzywy
Grzywą się ludzi ogirlandowały –
W kołpaki i w kłos jasnych szałwi krzywy
Porosły, w słońca zachodniego strzały,
Co błysły nakształt Mojżeszowych rogów.
Słowem na grzbiecie stanął ku roń wrogów.
Stanął, i zrazu jakby w okolicy
Nowo zjawiony – zdawał się zachwiany;
Wtem pokazali się jacyś lirnicy,
Podnieśli ręce na niebieskie ściany…
Widziałeś ich gest – od lir błyskawicy.
Słyszałeś hasło straszne: reży pany!
I jako po niem lud straszny zaszumiał: –
Potocki widział, słyszał – nie rozumiał.
Wszakże to Sawy kureń leci, spada
Myśli, że Sawę zobaczy na czele;
O pana Sawę wszystkich pyta, bada –
Nikt nie wiś, ani śmie zaręczyć wiele;
Tymczasem kureń ów. zapewne zdrada –
Na Piwnickiego wpada karabele,
A tak się z góry wielkim pędem toczył
Że potratował szlachtę i przeskoczył
I biegi. Żeleźniak także z drugiej strony
Wstaje i zbiera lud, rozpina wozy.
Wtenczas Potocki widzi, że zgubiony,
Że przeciw sobie ma już dwa obozy:
Zwołał więc trąbą goniące szwadrony,
I lejąc prawie z oczu gniewu ślozy
Wracał na dawne swoje stanowisko,
Na owo smętne przy kapliczce rżysko.
Lecz tam trzeciego widzi wroga! Spity
Lud zbrojny w koło kapliczkę oblewa;
Z nożami stoją chłopy i kobiety,
Kapucyn zdjęty i Szmigielski z drzewa,
Z obu odarte szaty, grzbiet odkryty,
Kilku zakłutej szlachty także ziewa,
Słowem – z trzech stron…..
………………………
Działko kieruje chłop, na szlachtę sama
Obraca, szyki znów Żeleźniak zbiera –
Wkrótce to pole będzie krwawą plamą,
Zwierciadłem, gdzie się śmierci trup przeziera.
Słońce się zdaje wielką dla dusz bramą –
Większeje.. zda się, płomienie roztwiera
I czeka na bój drugi, jeszcze krwawszy,
By poszło… duchy rycerzy zabrawszy…
………………………….
VI.
I patrzcie, co to jeden człowiek może,
Gdy duchem, gwiazdą na świata się kirze
Zapali. Jechał przez burzanów morze
Kozak już stary; na mglistym szafirze
Rysował się tak, jak upiora boże
Wiatry mu grały u siodła na lirze;
On jechał, zda się, obumarły, śpiący,
Blady – na białym koniu trup grający,
Bo rąk nie ruszał ani ust… natężył
Ducha i prosto szedł na walki pole;
Zda się, że myśli swe wszystkie zorężył,
Ubrał w pioruny i w skrzydła sokole
I wysłał… i duch kozacki zwyciężył
I przeląkł – sobą samym. Miał na czole,
Zdaje się, jakąś gwiazdę upiornika,
Oczy jako dwie pieczęcie z krwawnika.
Możeto słońce o szkło się źrenicy
Odbiło, i tak łyskało straszliwie,
Że się Śmilańscy zlękli rozbójnicy
I stali, w strachu błądzący i dziwie,
U hajdamackiej się tylko dziewicy
Znalazła śmiałość, że się sama chciwie
Naparła jechać, by donieść najwierniej,
Czego ten straszny znachor chce od czerni.
Potocki także jednego dragana
Wysłał, by starca obronił w potrzebie.
Tymczasem młoda Hudyma, rumiana
Jako brusznica, rzucając za siebie (Pewnie w parobku jakim rozkochana
Oczy i śmiechy, którym nie pochlebię
Mówiąc, że były tak głośne i śpiewne,
Jak w lasach, kiedy jękną nimfy drzewne,
A potem echo gra kaskadą dużą
Tonów – śmiejąc się za siebie, zjechała,
Gdzie lirnik stary nad krwawą kałużą
Stał, a klacz jego srebrna w krew patrzała.
Tamże się słońca jakieś we krwi nurza,
Tamże z czerwieni para jakaś biała
Wychodzi, długich pilnując łańcuchów,
Jako girlanda straszna srebrnych duchów.
I coraz bardziej czar się ten czuć dawał,
I coraz szerzej rozchodził po jarach;
I, zda się, księżyc wywołany wstawał,
I, zda się, mocniej czerwienił w oparach;
Zda się, że starzec tani konin napawał,
A z koniem jedno był, oczy miał w żarach,
Coraz straszniejsze, a coraz mgła biała
Gęściejsza przed nim i za nim wstawała.
W tych mgłach, którymi już byli okryci,
Zaczęły polskie szyki rzucać pole,
A nie gonieni byli i nie bici
I poszli zaraz, jedni na Podole,
Drudzy – już boju z Kozakami syci –
Do Turek…
………………………
VII.
Dzisiaj podróżny przejeżdża te stepy
I nie wie o krwi, co się na nich lała
Przed laty ścieżką, gdzie dziad ciągnie ślepy
I skrzypią maże, pył ćmi, słońce pala,
Rzeki gdzieś dalej błękitnieją, krepy
Z czarnej szarańczy ćmią się… Dawna chwała
Już zapomniana; serce tylko nuży
Pól jednostajność, tęsknota podróży.
Duchy gdzieś poszły i nie powiedziały
Swoich boleści tym, co po nich wstaną –
Ach! nie… dlatego, by zemsty nie chciały;
Ale że z myślą bolem obłąkaną:
Nie mogły mówić – albo by jęczały
Mówiąc; lub chwaląc się serdeczna raną,
U Boga by swe straciły zasługi
I swój anielski rząd. Dziś wiek już drugi
Zaczął się: oni jeszcze zadziwieni,
Że nikt nie wspomniał imion, nikt nie słucha,
Co oni mówią, gdy zorza rumieni
Laski brzozowe, kiedy się głos ducha
Z aniołem pańskim na stepach ożeni
I ciągle płacze; kiedy wiatr odmucha
Osiny, i liść ów srebrny pokaże,
Co tak w księżycu lśni, jak duchów twarze…
Ach! kiedy także wyjdą w step i staną
I gdzieś na wioskę spojrzą, dawniej swoją,
Gdzie żyto gnie się falą kołysaną,
Gdzie ciche dwory pod lipami stoją,
Gdy ujrzą dziatki rumiane pod ścianą,
Które się dziada z lirą srebrną boją,
A już nie wiedzą, co to dawne lutnie: –
O! jak im cicho… tym duchom, jak smutnie!
Nawet gdy ujrzą zaszczepione drzewko
Przez siebie w sadzie, a dziś już stuletnie;
Nawet gdy wróble ze srebrną podszewką
Lecą – i słońcu w takt migają świetnie,
Jak gdyby jaką niewidzialna śpiewką
Takt miały dany – i w gorąco letnie
Spadają w gęste korony czerechów,
By harfy srebrne, pełne gwarów, śmiechów:
O jak im smutno! bo oni nie mogą
Odlecieć dalej, aż odlecą z nami –
Taki takt w locie, nim się loty wzmogą,
Poeci muszą uczynić pieśniami,
Jak tym wróbelkom czyni Bóg… O! srogo,
Srogo nas uczy Bóg i krwią i Izami
Latać nad domy i pola i sady,
Wydając jeden boży ton z gromady.
Lecz do powieści!…. Gdzież mój stary Grusza.,
Cześnik? Co zrobił z oddzielną komendą?
Czy się gdzie w boju jeszcze zawierusza?
Czy mu już Parki wrzecionami przędą?
Choć szorstkie ciało, piękna w sercu dusza!
Byłaby szkoda, gdyby ci, co będą
Jak on na stratę komenderowani,
Tak nie umieli jak on paść… nieznani!
Z hufcem się swoim wyprawił, i w długi
Jar wjechał ów-to za Sasów dygnitarz;
Więc jar ów ciemny, wzięty we dwie smugi
Gór, tak się ciągnął, jak czarny korytarz;
We… środku strumień srebrny, co kolczugi
Odbił, a dalej… jak to sam wyczytasz,
Były przez chłopów położone tamy
Wodzie, co w srebrne rozlała się plamy.
………………………….PIESŃ VIII..
Jak zajechali me ambasadory
Do Krymu, nie wiem; ale pan Borejsza
Mówił, że spotkał na stepie upiory,
Dropie, limany, a rzecz najdziwniejsza,
Z bodiaków wielkich i kolących bory.
Od których puszcza białowiejska mniejsza;
W tej puszczy wielkie skrzydlate polosy
I ludzie, którzy mają płaskie nosy.
Później to w Litwie o swojej podróży
Mówiąc, jak Ariost jaki nierymowy,
Mówił, jak okręt pośród wielkiej burzy
Płynąc podpierał i dopłynął zdrowy.
Jak spotkał rybę, co Jeb miała kurzy,
A zresztą była kobietą prócz głowy,
A ogon wielki gdyby u Sylena –
Szlachta krzyknęła wnet, że to Syrena!
Na co Borejsza zgodził się – u stołu
To było – wtenczas wszystko prawdą zda się;
Mówił, jak chciano go chmurą popiołu
Zdusić na wieży, a on się po pasie
Spuszczał, tnąc w górze ten pas, a u dołu
Sztukując; potem napomknął w nawiasię
I od niechcenia, że tej sztuki sztucznej
Przyczyną by) – mąż jeden trzy – buńczuczny
I rogal; bowiem o jednę godzinę
Spóźnił się ze swą popiołową wieżą.
Tak mówiąc, wino połykał i ślinę,
Mrugał oczyma: Niechaj mnie uderzą
Pioruny, Jeśli kłamię! – niechaj zginę!
Zaklęcia, którym dziś nie wszyscy wierzą…
Lecz w owym czasie dobre i bezpieczne
Śród ludzi, którym już dziś światło wieczne
Przyświeca. – Mówi wszakże pan Trentowski,
Ze nie należy kłamać… ja tak sądzę;
I ten poemat drukując bez troski
O duszę moję, nigdy w nim nie bładze;
Wszystko jest albo prawda, lub sen boski,
Przez odemknięte słoniowe wrzeciądze,
Jak mara z tęczy, z niebios wychodząca
O cichej porze, przy blasku miesiąca.
Zamykam oczy i widzę i piszę,
Co widzę. W jednym zrujnowanym khanie,
Przy którym smutna palma się kołysze,
I źródło szmerem swym radzi na spanie…
– Wszystko na wschodzie ma ogromną ciszę,
Wszystko ze światła złotego ubranie,
Mury ze złota zdają się, choć gliną
Są oblepiono i grożą ruiną.
Na murach dziwne desenie lekkości
Przydają wieżom i ruinom wdzięku;
Wszystko się zdaje ze słoniowej kości,
Że od nimf było niesione na ręku
I postawione śród palm zieloności
Cudownie, sród harf aniołowych dźwięku,
Jak ta w Lorecie Matki Boskiej skala,
Która na skrzydłach złotych przyleciała.
W khanie wiec, który dawniej był moskitą,
Dziś khaneni (tak się zwie karczma na wschodzie)
Pod jedną wielką framugą rozbitą,
Gdzie wierzchem niebo w słonecznej pogodzie,
Jak turkusowy szlak, albo koryto
Szklane, zrobiony wodociągów wodzie,
Spokojnie płynie nad głową podróżnych:
Ambasadory w kształtach bardzo różnych
Ci leżą, inni Biedzą – trzech ich było,
I czas spędzali swój nienajzabawniej;
Serce w nich troską, utrapieniem biło,
I chleb swój własny jedli najniestrawniej,
Polskę czuć było już wtenczas mogiłą,
Nie przyjmowano już posłów jak dawniej,
Lecz jak żebraka albo jak natręta.
Witały małe w ruinach ptaszęta:
Wróbel wesołem witał świergotaniem,
Może dlatego, że jadł kiedyś zboże
Polskie; jaskółka, że pod stalowaniem
Polskiem rodziła się przy jakim dworze;
Jeżeli żóraw – to z powinszowaniem
Przyleciał, spytać na cudzym ugorze
Posłów w podartym chodaku i szacie,
I smutnym śpiewem wrzasnął: – jak się macie?
O! miecza w ręce… jeszcze raz! i na te
Krainy dajcie runąć z krzykiem Huna!
Wróćcie nam, groby, husarze skrzydlate,
Niech nam Czarnieckich całych odda truna!
Godzinę tylko. Boże, niech brodate
Z mogił powstaną dzieciny Peruna
I hej! przez dawne Atyli bezdroże,
Godzinę tylko życia, wielki Boże!
Próżno! – w tej ciemni, w tym grobowym lesie (1)
Głos ludzki nie ma echa. – Hej szlachcice!
–- (1) Te dwie strofy odmiennie drukowane autor po napisaniu przekreślił.
Poemat mój wam laur na tacy niesie
Jak tokaj. – Chciałbym takie, aby fryce
Warszawscy, którym dziś tańcować chce się,
Mogli w me wiersze spojrzeć, jak w miednicę
Pełną różanej wody – dziś usiadłem
Z chęcią, ażebym był wody zwierciadłem.
Zamyślam kilka krawieckich przepisów
W mym poemacie dać – dla was, dandysy
Polskie, podobni dziś jeszcze do flisów
Ubranych w Gdańsku; będą to przepisy,
Które przemienia was prosto w Narcysów.
Jeśli z was który ślepy, krzywy, łysy,
Niech się nie skarży na los bardzo twardy;
Poniatowski miał cudze bakiembardy…
Za tę godzinę, ja odam ci… Nie wiem,
Co mógłbym oddać Bogu?…. Anioł zgonu
Przyjdzie po wszystko i pod różokrzewiem
Albo pod liściem drżącego jesionu
Położy żądzy spalone zarzewiem
Ciało bez żadnej myśli i bez tonu,
Serce bez bicia, oczy bez światłości,
I zostawi tu nad niem… dusze kości.
Dwie są albowiem podług Niemców: jedna
Duchowa, leci od ciała daleko;
Druga się błąka tu nad ciałem, biedna
Płacze, Styxową przedzielona rzeką
Od siostry.. aż kto pacierzem wyjedna
Lub ją anieli od ciała odwleką
Za włosy z cichej, różanej mogiły:
Tak kocha ten dom młodości i siły…
Ten wiersz z Homera kradnę, ten ostatni.
Niegdyś płakałem nad nim. Zdaje mi się
O Sarpedonie mówi śpiewak, bratni
Mickiewiczowi – ale miał w kirysie
Rycerzy, którzy byli bardzo stratni
I szafowali siłą, życiem; gdy się
Zmienili trochę Litwini dzisiejsi,
Będąc troszeczkę lepsi – ale mniejsi!
Jednak w tej cudnej epopei żyją;
W ich lasach trąba gada… boskie trąby
Odzywają się wnet w sosnach i wyją;
Patrzcie, jak ten żubr od pękniętej bomby
Cofa się; patrzcie, jakie wianki wiją
Z wiejskiego kwiatu wiejskie dziewosłęby;
Słuchaj i patrzaj, bo jako zjawienie
Litwa ubrana w tęczowe promienie
Wychodzi oto z lasu. – Z taką chwalą
Potrącał lutnię ten śpiewak Litwinów,
Iż myślisz dotąd, że to echo grało,
A to anielskich był głos serafinów.
Grzmotowi jego niebo odegrzmialo…!
Chociaż Gofredów nie miał i Baldwinów,
Ani mógł morza wiosłami zamącić,
Ani księżyca z wież krzyżowych strącić:
Jednak się przed tym poematem wali
Jakaś ogromna ciemności stolica;
Coś pada… myśmy słyszeli – słuchali:
To czas się cofnął i odwrócił lica,
By spojrzeć jeszcze raz na piękność w dali,
Która takimi tęczami zachwyca,
Takim różanym zachodzi obłokiem…
Idźmy – znów czasu bóg postąpi! krokiem.
Ale ten napis łatwo startej kredy
Niechaj zostanie! a ten, co przeczyta,
Niech sobie wspomni, żem na piramidy
Wchodził i deptał to, na czem czas zgrzyta;
Że nieraz końcem Pelidowej dzidy
Zrobiona trumna jest – albo rozbita.
Wąż Laokoński, który gryzł bez przerwy,
Syty – wlazł znowu pod tarczę Minerwy.
Nie budźcie, niech śpi! – Mówiłem więc w rymie,
Jak moje posły w starym siedzą khanie;
Borejsza w upal południowy drzemie,
Hamet się… w ptaszków zasłuchał śpiewanie;
Beniowski wielkie zamiary, olbrzymie
Buduje w myśli: – dziś ma posłuchanie
U Khana Krymu, u Kierym Giraja;
Gotuje się więc z mową i zaczaja.
Przypomniał sobie wszystkie z retoryki
Figury; Khana chce podejść wymową –
Przypominając, wyszedł na brzeg dziki,
Gdzie słońce było mu nad samą głową.
Z dała szum morza i żórawiów krzyki
I Bakczysaraj z koroną palmową,
Z minaretowym lasem, stał pod górą,
Lekką gołębi migocących chmurą
Owiany. – Smutno! o smutno samemu
Na morskim brzegu, gdzie się filie kładą,
Śpiewając ciągły hymn nieśmiertelnemu,
Który pustynię roześwieca blada
Gorącem słońcem! smutno tam jednemu
Z europejskich pamiątek gromadą
Sród gorącego pustyni kobierca
Błądzić z strzaskanym sercem, lub bez serca,..
Jednak jest jakaś duma, co podnosi
Czoło północnych ludzi, gdy po świecie
Wicher nieszczęścia ich jak liście nosi –
Zniszczyć nic może. Pan Zbigniew był przecie
Kochany; wiedział, że ktoś Boga prosi
Za nim, że go wiatr pustyni nie zmiecie
Bez śladu, wziąwszy pod swych skrzydeł loty,
Jak zwiewa błędne w pustyni namioty.
Wiedział, że w Polsce ktoś pamiętać będzie,
Błądząc nad stawem, gdzie srebrna topola
Osłania groblę; że zawsze i wszędzie
Dusze kochanków, jak harfy Eola
Albo pod niebem gdzieś, juk dwa łabędzie,
Latają razem, choć je smutna dola
Rozłącza tu na ziemi i rozgania;
Wiedział to, i te wszystkie porównania.
Pełny wiec melancholii szedł po brzegu;
Wtem ujrzał dziwna rzecz i zbladł na twarzy
Patrząc… I mój rym także stanął w biegu,
A nim opisze te rzecz, słowa waży.
Niech mi żórawie zabrzmią hymn noclegu,
Niech pełny księżyc krwawo sio rozżarzy
I stanie jedną czerwoną pochodnia
Nad wiedźmy tymi z piekła i tą zbrodnią!
Arabki dwie, w koszulach czarnych, z pod zasłony
Patrzące mi świat dziko i jaszczurczo,
Siedzą na ziemi, jak dwie czarne wrony
Albo jak żaby w ogniu, gdy się skurczą,
Śpiewają dziwnie i dziwnymi tony
Albo zaklęcia jakieś ciemne burczą,
I palą dzikie bladym ogniem zielska.
Pomiędzy niemi główeczka anielska.
Główeczka tylko leży, ale żywa;
Oczki błękitne w niej ciągle latają,
Czasem się z ziemi jak gołąbek zrywa,
Złote jej włoski już powietrze krają
Jak dwa skrzydełka; ale rzecz straszliwa,
Zlęknione złote piórka opadają,
Nie mogły podnieść z ziemi białej róży,
Która zasypia – i znów oczka mruży.
Anioł lub jakaś nieszczęsna istota
Leżała w mocy czarownic zaklęta;
Rzucały ciągle na nią garści błota,
Mogiła z piasku, jak bąbel wydęta
Wstawała… z ogni piramida złota
Lub jak kręcony miecz, z płomieni kręta
Stała z ogromną powagą ogniowa
Nad Arabkami dwiema i tą głową.
Pan Zbigniew dobył szabli – brzęk żelaza
Spłoszył dwa widma czarne, i z wybrzeża
Odlatywały żółte jak zaraża,
Jakby na skrzydłach czarnych nietoperza;
Na piasku żadna nie zostaią zmaza,
Tylko ten ogień, jak piekielna wieża,
Tylko ta główka leżąca na ziemi
Z oczkiem niebieskiem i z koralowymi
Ustami… Oczki otworzyła, żywa
Na Beniowskiego głos; ten leciał z krzykiem,
Jak rycerz, który do szańca się wrywa,
Wołając… polskim wołając językiem:
Stójcie! to zemsta jest jakaś straszliwa!
To pewnie jaki Basza z sercem dzikiem,