- W empik go
Pismo zbiorowe. Tom 2 - ebook
Pismo zbiorowe. Tom 2 - ebook
Klasyka na e-czytnik to kolekcja lektur szkolnych, klasyki literatury polskiej, europejskiej i amerykańskiej w formatach ePub i Mobi. Również miłośnicy filozofii, historii i literatury staropolskiej znajdą w niej wiele ciekawych tytułów.
Seria zawiera utwory najbardziej znanych pisarzy literatury polskiej i światowej, począwszy od Horacego, Balzaca, Dostojewskiego i Kafki, po Kiplinga, Jeffersona czy Prousta. Nie zabraknie w niej też pozycji mniej znanych, pióra pisarzy średniowiecznych oraz twórców z epoki renesansu i baroku.
Kategoria: | Klasyka |
Zabezpieczenie: | brak |
Rozmiar pliku: | 1,4 MB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
Po zakończeniu konfederacyi barskiej i nowej regulacyi granic Rzeczypospolitej, dostał się pod panowanie pruskie sztuk Pomorza. Onego czasu jeszcze Pomorze było zasiedlone czystą ludnością słowiańskiego pochodzenia; jeno kilku indygenów niemieckich i kilkanaście kalwińskich rodów polskich, wzdychając oddawna do połączenia się z rodziną protestancką w nowo wzrosłem państwie, cieszyło się nowemu porządkowi rzeczy. Niemcy powoli i systematycznie rozgraniczali kraje, stawiali słupy z herbami, targowali się o każdą piędź ziemi. Zwykle granice prowadzono po rzekach, strumieniach, trzęsawicach, gdzie natura sama stawiała dowodne ślady. Wszelako nie każda wioska tak była położoną, aby nie przekraczała gruntami swojemi strumieni lub rzek, na obu stronach dziedzicząc. W takich wioskach było najwięcej korowodów z komisarzami pruskimi, do kogo cała włość ma należeć, bo niepodobna było ukrajać szlachcica i dwom rządom poddawać. Ułożono się tedy o zasadę i przyjęto, że tam gdzie leży dwór, do tego państwa należeć będzie włość cala.
Przy jednym z takich granicznych strumieni leżała włość starożytna, ocieniona koronami odwiecznych lip, dę-
bów, klonów, jaworów, ż mnóstwem chat, puklacistym dworcem modrzewiowym, a była własnością szlachcica starożytnego rodu, herbu Lada.Onego czasu pan Łada mógł mieć około lat pięćdziesięciu, był w pełni siły i zdrowia, a chociaż oberwał był w czasie konfederacyi kilka ran, przemogło przyrodzone zdrowie szlacheckie, wylizał się i stanął na nogach. Był to człowiek pięknej budowy, kolosalnej, wspaniałego lica a pańskiego prawdziwie animuszu. Przed laty piętnastu ożenił się był z wnuczką pana wojewody sieradzkiego, dostał z nią w sieradzkiem województwie obszerne włości posagiem, często w nich przesiadując do wielkiej z szlachtą tameczną przyszedł miłości. Wszelako wynieść się z imiennych dóbr swoich pomorskich nie miał ochoty, choć były mniejsze od posagu żony. Na wieść o nowem rozgraniczeniu Pomorza pospieszył co żywo ratować się, aby go nie odcięto od pnia narodowego. Jakoż komisarze graniczni byli już nie daleko, a strumień nad którym wioska jego leżała miał być granicą.
Dowiedziawszy się o zasadzie rozgraniczenia, zwołał całą gromadę chłopów z motykami i rydlami, przekopał strumieniowi z wielkim mozołem drogę przez pagórek, a tamując wodę w starem łożysku, odciął dworzec swój na stronę polską. Woda rwała szybko, w kilka dni zniszczyła ślad motyki i rydla, strumień szumiał za ogrodem, a szlachcic czekał komisyi, chwaląc Boga tymczasem, że mu dodał konceptu.
W kilkanaście dni przyjechała komisya pruska, zastała wodę w porządku, ominęła włość pana Łady, zabijając słupy graniczne aż za jego lasem, który był wielki i wiązał się z łańcuchami kniei dziewiczych, jednem ramieniem idących ku Wiśle, drugiem ku Odrze. Ucieszony powodzeniem Szczęśliwem pan Łada, sprosił sąsiadów, wydał ucztę sutą; cieszono się w nieszczęściu jak było można. Gdy rozjechała się szlachta, a pan Łada zasiadł w swoim pokoju sypialnym wysapać się po rzęsistym kuflu i oracyach, dziwne przyszło mu do głowy marzenie.
Cieszę się, ale z czegóż ja się cieszę? Czy dla tego, że ocalałem od zniemczenia? Do kogóż należeć będę? Oto do Rzeczypospolitej omdlałej, słabej, ze łbem zwieszonym pokornie, która obojętnie patrzy, jak jej urywają rękawy! Ja także wart jestem coś przecie, nie będę się mięszał z ludźmi, którzy niewarci poważania, bo stracili ambicyę! Nie chcę należeć do Rzeczypospolitej, bo niewarta takiego jak ja obywatela! Niemcem też być niemogę….. więc co zrobić? Ha! wola boska!….. będę sobie osobnym potentatem w mojej włości, nic poddam się nikomu. Dadzą mi pokój, będę siedział cicho; nie dadzą pokoju, będę się bronił.
W Kilka niedziel przyjechali komisarze graniczni polscy. Pan Łada dniem wprzódy otworzył szluzę na starem korycie strumienia, dwór odpadł na stronę pruską. Włość była śliczna; westchnęli komisarze Rzeczypospolitej, i zabili słupy graniczne na granicy włości pana Łady za łąką, za olszyną, za piaskową górą. Kiedy w ciągu roboty chcieli nawiedzić pana Ladę i wysłali z orędzia pacholika do dworu, pan Łada, odpowiedział im piśmiennie:
"Synów takiego narodu, który stracił dumę, nie przyjmuje w moim domu; przestałem być obywatelem Rzeczypospolitej. "
(podpisano) "jak kapistran 1szy dawniej Łada. "
Posmuciła się szlachta rekuzy, rozumiejąc to być boleścią obywatelstwa, przyjęła obelgę z rezygnacyą i pojechała dalej.
Tak tedy pan Lada wyzwolił się od poddaństwa i został udzielnym potentatem. Chłopi i czeladź nie wiedzieli o co chodzi; cóż że tam stawiają słupy, kiedy nieba nikt nie przedzieli. Ale na dworze pana Łady było szlachty kilku na rezydencyi, którzy głowami kiwali, nie domyślając się zamiaru istotnego. Aż po kilku dniach szeptów i narad, coby znaczyć miała ta nagła ponurość i duma serdecznego przed kilku tygodniami szlachcica, stanęło natem, że pan Onufry Pobóg, siwogłowy i jakoś mający najwięcej estymy u pana Łady, wydelegowanym został do zapytania wręcz dziedzica: co ma znaczyć to niepoddanie się ani jednej, ani drugiej stronie?
Obudzona w człowieku panowania żądza dziwnie wywiera magnetyczny wpływ na otaczających go ludzi. Pan Łada planował sam w sobie, nikomu nie zwierzał się, a przecież cały dwór uczuł promieniowanie od jego persony jakiejś osobliwszej siły, która wszystkich trwogą przejmowała. Pan Onufry pięć razy się doń zbliżał, pięć razy gębę otwierał i odchodził z niczem, dając raport spiskującej rezydencyi, że nic nie wskórał, bo śmiałości mu brakło zapytać.
Złajany przez kolegów dziadyszek zmówił koronkę na intencye zesłania łaski Ducha Świętego i promyka odwagi. Pokrzepiony modlitwą, po rannym kieliszku hanyżowki, ruszył z oficyny do dworu z determinacyą… zuchwałą i stanął przed panem Ładą.
Dnia tego p. Łada był pochmurniejszym jeszcze, wielka widać w sumieniu czy w sercu toczyła się walka. Spójrzenie miał dzikie, włos najeżony. Napadnięty w swoich dumaniach i planach zerwał się z krzesła i opryskliwie zapytał:
– Czego aść chcesz, mości Onufry?
Przebacz Wasza Miłość, ale ta ponurość i smutek głęboki, które widzimy od kilku czasów na waszem licu, bardzo kochających niepokoją…
– Któż ci powiedział, że ja ponury, że ja smutny? Ja jestem bardzo wesół. Tak, bardzo wesół! Czegóż patrzysz głupi m baranim wzrokiem!…
Powątpiewam…..
– O czem i kto śmie powątpiewać w mojem państwie? To jest – ja chciałem powiedzieć, że o ile ucieszyliśmy się z pierwszego rozgraniczenia, widząc Ładowskie gniazdo ocalonem od niemców..
– To cóż? Mów aść żwawo!
O tyle smutek nas ogarnął, gdy Wasza Miłość namyśliwszy się, postanowił iść pod panowanie pruskie__
– Któż ci to stary głupcze powiedział?….
Nieprzyjęcie polskich komisarzy, a nareszcie te słupy za łąką, olszyną i piaskowem wzgórzem….
– Stary jesteś a głupi! Myślałem zamianować cię kanclerzem, ale widzę, że jesteś niedołęga! Zostaw mię asan w spokoju; przykazuję o nic nie pytać się, nic po kątach nie szeptać, ale czekać! Przyjdzie czas.. kiedy otworzę wam oczy… i dowiecie się, czego nie rozumiecie!
Stary skonfundowany, pokłonił się i wyszedł. A pan Łada wciąż pustelniczy, zamknięty w swoim gabinecie, pisze po nocach, wertuje Volumina Legum, Statut Herburtowski… Bóg wie nareszcie co robił; bo ani żona, ani dziecko, ani stary sługa, ani nakoniec stary mentor pan Onufry bez pozwolenia wejść do niego nie śmieją. Jeden tylko hajduk Ignacy nie zsiada z konia, wysyłany gońcem; dziś… wrócił, jutro rusza wcwał na złamanie karku. Ale Ignacy ma zamurowaną gębę; otwiera ją do jedzenia tylko, ale słowa nie piśnie; nie kupisz go gratką, datkiem, ani tabaką.II.
Po kilku niedzielach takiego umęczenia domowników, jawi się na dworze pana Lady ruch wielki: przyjeżdżają rozliczne rzemieślniki z Poznania, Torunia; przywieźli ładowne wozy rozlicznego sprzętu, jęli się do roboty, a w kilka dni aniby kto poznał starego puklacistego dworca. Zewnątrz zostało wszystko jak było, jeno poprawiono facyatę, zawieszono na niej tarczę herbową Ładów, a na samym szczycie zatknięto chorągiew niebieską z białym. Wewnątrz za to ani poznać skromnej siedziby szlacheckiej! W wielkiej izbie gościnną niegdyś zwanej, rozwieszono nowiuteńkie adamaszki po ścianach, białej i niebieskiej barwy; zrobiono podniesienie, na którem stanęło wielkie złocone i rzeźbowane w herby Ładów krzesło. Około krzesła zawieszono armatury z pysznych ladrów na rycerza i konia, chorągwie z herbami Ładów, Ostojów, Toporców, Nałęczów, wedle powinowactwa jegomości i jego połowicy. Około tego podniesienia było ław dwie, rzezanych okazale, a przed rusztowaniem miejsce próżne; ani krzesła, ani ławy tutaj nie było, istnie jak w monarchicznej sali audyencyonalnej. Sufit pomalowano, pozłocono belki, a ów starożytny podciąg, przez całą… izbę idący, który podtrzymywał belki, pokryto złoceniem i malowidłem rozlicznych symbolów. Przy fotelu paradnym, na podniesieniu, były dwa niższe krzesła mniej okazale, choć bogate. W innych komnatach przybyło ornamentu wiele; ale na co ta wszystka parada, – nikt zgadnąć nie mógł, ani sam proboszcz, który był nielada głowaczem.
W wigilię dopiero narodzenia Matki Boskiej zjawiać się poczyna szlachta z odległych stron wózkami lub konno; pan Łada każdego wita serdecznie, rozdaje kwatery po oficynach i chatach wiejskich. A gdy już policzył wszystkich, których się spodziewał, przed wieczorem samym, przez hajduki, do dworu zaprosił, a każdy też był w ubiorze świątecznym.
Gdy zgromadzili się wszyscy w sali audyencyonalnej, pan Lada ukazał się w amarantowym kontuszu, kołpaku rysim z wielką brylantową spinką i czaplem piórem. Na szatach bramowanie obfite, przy boku szabla, a wcałej tej postaci tyle majestatu rycerskiej piękności, że ani król żaden piękniejszym być nie mógł. Prowadził za rękę, jejmość panią Ładzinę, połowicę swoją, w robronie ze złotogłowia, strojną jakby do ślubu, a osypaną drogocennemi perły uryańskiemi. Pokorna niewiasta drżała jak listek, poddając się woli mężowskiej, toczyła wzrokiem błędnym, jakby zapytać się… chciała, co to wszystko ma znaczyć. Za rodzicami wszedł syn jedyny, rodzicielska pociecha, dwunastoletnie chłopię, ubrany po węgiersku z wielką także paradą.
Gwarno było w izbie, ale pojawienie się gospodarstwa w takiej gali oniemiło wszystkich. Pan Lada wszedł wtedy na podniesienie, pociągając żonę i syna, a uchyliwszy kołpaka, stojąc jeszcze z taką ozwał się perorą:
"Osobliwem dopuszczeniem bożem przy rozgraniczaniu się Rzeczypospolitej z Brandeburgią, pominięty zostałem przez obadwa sąsiadujące państwa. Animie jedni, ani napastowali drudzy. Ładowskie majętności opasanemi widzicie słupy granicznemi. Zostałem w samym środku, niepodległy nikomu. Bogu najwyższemu dzięki, "że tak się stało; będę się starał o to, aby potomność wiedziała, że dobry szlachcie herbu Łada niegorszy od Janiny i rządzić potrafi, acz szczupłe liczbą, ale dzielne państwa swojego ludy. W czem chybiała Rzeczpospolita, w tem poprawi się Łada i nic zostawi ani skarbu pustkami, ani granicy bez żołnierza, ani prawa bez straży. Zakładam państwo udzielne pod berłem dziedzicznem domu mojego. Czyja łaska i wola zostać w. granicach moich i pomagać dźwiganiu szczęścia tej krainy Ładowskiego państwa, niechaj oświadczy się głośno. Kiedy urządzi się wszystko, nie będzie smutno w tych ciasnych granicach człeku rycerskiemu. Przygotowałem wszelkie prawa, czekają wielkie i mniejsze urzędy, przygotowałem nareszcie pacta conventa dla stron obu do zaprzysiężenia; powiedzcież panowie bracia, jaka wola wasza w tej mierze? Kto z nami, ten zostaje; kto chce służyć tej niedołężnej Rzeczypospolitej – fora ze dwora!"
Buchnął gwar dziwny po tej przemowie; że zaś każdy ufetowany był na kwaterze i wchodził tu z ożywionym duchem, że wystąpienie pana Łady było niespodziewane i nad wszelkie pojęcie zuchwałe, podobało się i wykrzyknięto jednogłośnie "Niech żyje pan Łada, " a po chwili z gwaru poczęły się wołania: "prosimy o chleb i urzędy!"
Wtedy pan Łada zasiadł na tronie, posadził obok żonę i syna, podniósł rękę; uciszyło się, a on głos zabrał:
"Niechajże więc za wolą bożą i zgodnemi panów braci głosami zacznie się żywot tego państwa od manifestu i dyplomatów, które gotowe leżą, jeno wpisać imiona.
– "Księże proboszczu! Aść będziesz kanclerzem moim. " Skłonił się proboszcz i obejrzał się do koła.
– "Mości Baltazarze Godziembo! Aść będziesz podskarbim. " Skłonił się szlachcic i zapłonił radością.
– "Mości Jakóbie Nałęczu! Aść bodziesz hetmanem.
"Więcej ministrów niepotrzeba, a marszałkowska laska dla straży osoby mojej zostanie w dawnych rękach pana Onufrego Poboga. Stanowię atoli urząd nowy, którego Rzeczpospolita nie miała, i nacisło się doń plugastwa. Jestto urząd kustosza granicznego, którego powinnością czuwać nad całością granic, przystępem do wnętrza osób niebezpiecznych, herezyi, olejkarzy, a przedewszystkiem zaodrzańskiej szarańczy! Kusztoszem tym mianuję jegomość pana Aloizego, synowca mego, z obrokiem na trzy konie do objazdu i lafą roczną trzydzieści czątych węgierskich. Dnia jutrzejszego przy uroczystości Najświętszej Maryi Panny, po nabożeństwie solennem, rozwieziemy znaki graniczne na narożności państwa Ładowskiego, aby okoliczne nacye i państwa znały siąsiada swojego i szanowały, ' jak koronatom należy. Że zaś dwór mój potrzebuje okazałości i ornamentu, ksiądz kanclerz wręczy patenta na wszelkie gradusy dostojności dworskiej, jak komu przeznaczono. Pan hetman postawi w szyku chorągwie konne i piesze. Pan podskarbi miesięczną lafę wypłaci z góry, komu należy. Tak nam Panie Boże dopomóż wiecznemi czasy! A teraz zapraszamy panów braci na biesiadę!
To rzekłkszy podniósł się, szlachta drobna krzykła: " wiwat!" Potentat z połowicą ruszył przodem, a cała ciżba runęła do jadalnej izby. Wzruszenie obudziło apetyt i pragnienie we wszystkich poddanych Ładowskiego państwa. 0 północy ucichło wszystko.
Wedle programu, stało się nazajutrz, jak zapowiedział nowy potentat; wkopano słupy z obrazami Boga-Rodzicy Częstochowskiej w sześciu narożnikach Ładowskiego państwa; słupy malowane były w kolory herbowe Ładów. Asystowali tej czynności wielcy urzędnicy i dwa pułki wojska: pułk jazdy czterdzieści koni wynoszący, a reprezentujący uzbrojenie kilku wieków; pułk piechoty złożony Z chłopów uzbrójonych w halabardy i samopały – ludzi sześćdziesiąt Przed bożą męką, stojącą u wjazdu do wsi, odśpiewano antyfonę do Matki Boskiej, orszak powrócił do dworu i zaczęły się… szczęśliwe rządy Jana Kapistrana pierwszego potentata na Ładowskiem państwie.III.
Rozeszła się wiadomość o tej sprawie na cztery strony świata, uciecha była powszechna w całej okolicy, śmiechu co niemiara! Ale że potentat Ładowski miał piwnicę zamożną, zapas gotowizny, kuchnię wyborną, knieję pełną zwierza, – zaglądali ciekawi na ten dwór nieustannie otwarty. Biesiada nie ustawała.
W Rzeczypospolitej było dosyć roboty; nikt tedy nie zwrócił uwagi z urzędu na ów ewenement. – Szła wieść od dworu do dworu na wielką uciechę, dodawano konceptów niemało, a potentat Ładowski bezpiecznym był z tej strony. Prusaki wszelako mieli apetyt na złowienie pięknej włości; rozpisawszy podatki na kraj świeżo przyłączony, posłali także awizacyę do potentata na Ładowie, aby zapłacił do okręgowej kasy jakieś podymne, pogłówne, drogowe, kominowe etc… etc.
Pan Łada ocknął się po raz pierwszy z upojenia, wybuchnął gniewem strasznym i psami wyszczuć kazał oficyalistę, który nakaz przyniósł. Wielka ztąd była uciecha, chwalono powszechnie słuszne oburzenie udzielnego potentata i spijano dni kilka za jego zdrowie.
Aż tutaj pan kustosz graniczny donosi, że w granice Ładowskiego państwa wkroczyły wojska nieprzyjacielskie w liczbie dwudziestu jezdnych i tyluż pieszych, w uniformie brandeburskim! Toć już nie przelewki. Zbudzono drzemiącego hetmana, a że był pijany, sam więc potentat dosiadł konia, zebrał około dziesięciu szlachty zbrojnej i ruszył na spotkanie nieprzyjaciela. Wysłany na parlamentarkę pan Onufry, umiejący po niemiecku, dowiedział się, że elektorskie wojsko idzie aresztować potentata za sponiewieranie urzędnika królewskiego. Zaledwie wysłuchał potentat relacyi parlamentarza, wybuchnął strasznym gniewem, krzyknął na swoich, sprawił w linie bojową i ruszył naprzód. Nieprzygotowani do napadu synowie Odyna dali się złamać za pierwszem natarciem i fugas chrustas czynią, alias odwrót. Tymczasem pan hetman na wiadomość o niebezpieczeństwie wytrzeźwiawszy, zebrał co mógł rozmarzonego rycerstwa i na przełaj ruszył przez księże ogrody w stronę, gdzie nastąpić mogła bitwa. Jakoż na sam czas pojawił się na tyłach nieprzyjaciela. A ledwie wydała okrzyk jego falanga, nieprzyjaciel poddał się; jeden tylko sierżant mający dobrego konia zemknął. Po tym fryumfie uściskali się potentat z hetmanem, ale od rannych i zdrowych niewolników dowiedzieli się przez tłómacza, że po ich upadku liczniejsi przyjdą mściciele.
Po nawarzeniu piwa, trzeba je z drożdżami wypić. Opatrzywszy rannych, oddawszy pod straż zdrowych brańców, poczęła i szlachta radzić o stosownych środkach obrony. Po nocnej radzie rozbiegli się gońce w różne strony Rzeczypospolitej prosić panów braci o posiłek, a roznosząc wiadomość o pierwszem powodzeniu oręża. Ruszono chłopów do roboty, poczęto grodzić do koła fortyfikacye z chruścianych opłotków, umocnionych rowem. Wieś po trzech dniach wyglądała jak koszyk z mnóstwem przegródek. Wykopano rozliczne samołówki i człapce zapadające w poprzek drogi ogrodzonej; obrona przeciwko jeździe była gotowa. Na wszystkich drogach i ścieżkach leśnych rozstawiono czaty; jazda i piechota stały w pogotowiu na skinienie. Jakoż po dniach pięciu jawi się na walnym gościńcu kurzawy tuman, donoszą o nim czaty; przy warowała armia potentata po manowcach i kryjówkach, a gdy dwieście jazdy i piechoty wynurzyło się z lasu na Ładowskie pola, nie znaleźli, przez najlepsze perspektywy patrząc, ani śladu człowieka. Oddział niemców, ufny w swoją liczbę, a pewny, że szlachta po zrobieniu burdy uciekła w świat, ruszył ku wsi z całem zaufaniem i wtłoczył się pomiędzy chruściane opłotki. Ale jakże zdziwiły się brandeburczyki, gdy na raz buchnęła wstrząsająca ziemię wrzawa, huknęły rusznice, zamknęły się człapce, roztwarły doły; cały od – dział ujrzał się bez ratunku! Straż jeno tylna z kilku złożona ludzi drapnęła co żywo, niosiąc do Brandeburgii wiadomość o nowej klęsce. W opłotkach tymczasem rozpaczliwa toczyła się walka, ale nie trwała długo. Trupa było nic wiele, rannych połowa, a wszyscy do nogi w niewolę poszli.
Potentatowi Ładowskiemu wiodło się nic źle; zabrał wiele oręża, koni, wozów, ale co robić z niewolnikiem? Trzymać taką ciżbę i niebezpiecznie, i kosztownie. Zamknięto tymczasowo niewolników w spichlerzu, rozdano racyę pożywienia, ale trzeba coś robić z nimi koniecznie! Jedni radzili, żeby potopić wstawię, drudzy spalić razem ze spichlerzem; zgromił ksiądz kanclerz okrutne mowy, a po długiej naradzie postanowiono powiązać jeńców po czterech w swory i tak odesłać Rzeczypospolitej w prezencie; niechaj budują obronne zamki, jak to robili brańcy tureccy i tatarscy za króla Jana III.IV.
Pan Bóg był łaskaw, że prusacy nie mieli znacznych sił w tej stronie kraju; trzeba było sprowadzić wojsko zdaleka. Spieszyli się prusaki, spieszył się i pan Łada. Na wiadomość i o tem co się stało, i o tem co czeka, poczęła szlachta brać do serca niebezpieczeństwo pana brata, Formowały się tedy z rozlicznego narodu luźnego towarzystwa po kilku, po kilkunastu, i ściągało się to wszystko do Ładowskiego państwa. Bliżsi sąsiedzi dostarczyli furażu i prowiantu, aż się uformowała znaczna siła (a najwięcej ludzi z rezygnacyą, niemających nic do stracenia). Pan Łada poczuł w sobie prawdziwie rycerskiego ducha, umiał utrzymać ludzi w subordynacyi, codzień ćwiczył do sprawy, alarmował śród nocy, aż i zahartował na trudy wojenne. Wysłane szpiegi, w pobratymczym kraju dostawały języka o najmniejszem poruszeniu nieprzyjaciela. Gdy wywiedziano się o niemieckich siłach dokładnie, ze – brali się na walną radę panowie rotmistrze i porucznicy, i jakoś nie pokazała się zbytecznie straszną ta potęga, która ciągnęła przeciwko Ładowskiemu potentatowi. Wszelako u drewnianej wsi nie wypadało czekać na nieprzyjaciela, który wiedzie i artylerye, i hartowną, piechotę. Czekać nieprzyjaciela na Ładowskiem territorium, tego także nie radzi geniusz wojenny; lepiej toczyć wojnę na territorium nieprzyjaciela, jego własnym kosztem, niżeli ryzykować swoje. Wszelako kusa rada; bo jeżeli poważy się szlachta wkroczyć na obce territorium, będzie to casus belli, niewytłómaczony niczem. W ostateczności bronić się można połączeniem z Rzecząpospolitą; najściem zaś gruntu niemieckiego byłobyto kompromitować właśnie Rzeczpospolitę, a więc pozbawiać się jej opieki. Pan Łada postanowił tedy stoczyć bój na swojem polu. Tymczasowo wysłał żonę i czeladź niewieścią w sieradzkie województwo, sam zaś rozsypawszy wojsko swoje po kniejach, puścił wiadomość w okolicę, że szlachta przestraszona ciągnącą potęgą, rozproszyła się i cofnęła do kraju. Takiego języka dostali nocujący na swojem territorium prusacy, gotowi wkroczyć na Ładowskie państwo z pierwszym porankiem.
Szlachcic jeden sprawny, rodem Kaszuba, a fizjognomią Wcale podobny na niemca, przebrany za węglarza hutniczego, zakradł się do obozu prusaków. Częstując ich serdecznością wielką i uciechę pokazując osobliwą na widok brandeburskich chorągwi, tak odurzył i podszedł nieprzyjaciela, że mógł swobodnie wszystkie szyki przejrzeć, obliczyć, a po północy wrócił do swoich z raportem. Złożoną relacya podniósł niesłychanie ducha; bo chociaż nieprzyjaciela mogło być do dwóch tysięcy jazdy i piechoty, chociaż było dział cztery i dwa jednorożce, wszelako piechury były stare i ciężkie, jazda leniwa. Da się to jakoś poradzić z tą gawiedzią, byleby tylko dobrze pomaskować zasadzki w lesie, który cała milą długości koniecznie nieprzyjaciel przechodzić musiał. Pan Łada cala noc przepędził na objazdach, rozstawianiu ludzi, wydawaniu hasła, urządzaniu komunikacyi. Świstaniem doniosły szpiegi o ruchu nieprzyjaciela. Było to w miesiącu Październiku, flażyła i mgła jesienna zasadzce. Około ósmej godziny rano dały się słyszeć bębny i trąby w obozie pruskim, cała ta armia wyruszyła szykiem wojennym. Stanąwszy przy lesie, wysłali przodem szpice z jazdy; przepuszczono je spokojnie. A kiedy te dotarłszy wioski samej, po rekonesansie i zamienieniu kilku strzałów powróciły z relacya, że obrona licha a droga bezpieczna, wtoczyły się na walny gościniec kompanie piechoty, poprzedzone oddziałem jazdy, a w środku mając artylerye. Pan Łada czuwający najbliżej dał hasło nieznaczne; obeszło ono w mgnieniu oka nieprzyjaciela dokoła, dając znać, że jaż jest w samym środku zasadzki. Wtedy dopiero dano strzał z moździerza za sygnał uniwersalny do bitwy, a w oczach prusaków począł się ruszać mech leśny, roztwierały się krzaki jałowcu, rozstępowała ziemia, zewsząd ogromna wrzawa i strzały wypadać poczęły skuteczne. Tego nie przewidział nigdy jenerał pruski, aby głupia i zuchwała czereda – jak ją nazywał – śmiała go otoczyć i napaść pośród lasu. Już tu nie o pobiciu, ale o ratowaniu życia myśląc jedynie, poczęły się formować piechury pruskie w ciasne gromadki i rozpaczliwie uderzać na nieprzyjaciela zdradliwego. Bój wściekły toczyć się poczyna; ale na raz pokazuje się ogień, sypiący iskry i dym w oczy prusakom; walą się sosny, tamujące drogę; działa nieużyteczne. A więc popłoch robi się powszechny, pierzcha gromada niesforna na całej linii, zostawiając rannych i trupa. Gdy mniejsza połowa niedobitków wydostała się gromadą w pole, i tutaj szykować się poczęła do porządnego odwrotu, – wypada z lasu zaczajona jazda, płoszy formujące się szyki, siecze bez miłosierdzia. Z owej pokaźnej siły zbyt ufnych w siebie wojowników Fryderyka Wielkiego, czwarta część ocalała zaledwie; reszta rozproszona po lasach padła trupem okryta ranami, lub poszła w niewolę. Wtedy już pan Łada czuł się w dobrem prawie odwetu. Ścigał nieprzyjaciela w kraj jego głęboki, napadł pobliskie miasta, zabrał kasy i magazyny, a po trzech dniach zagranicznej ekskursyi wrócił obładowany łupami do swojego Lądowa, gdzie ksiądz kanclerz przyjął go z wodą święconą, a w drewnianym kościele ładowskim zaintonował Te Deum.
Wtedy ozuchwalat potentat ładowski, począł sobie ufać, i zamierzył do swojego państwa przyłączyć to wszystko, co Rzeczpospolita odstąpiła brandeburskiemu sąsiedztwu. Ładowska dziedzina brzmiała wielką uciechą; co dzień przybywało towarzystwa rycerskiego na odgłos tryumfu oręża; wszelako im większa ciżba, tym o sworność trudniej, jeżeli te ciżbę zostawić na miejscu. Zrozumiał położenie swoje p. Łada, a częstując towarzystwo suto, zaledwie przecie mógł utrzymać w karności. Chudopachołki zbogacone końmi i rynsztunkiem wymykać poczynali cichaczem z obozu, poczynało straszenie się ostrą i wczesną zimą, mówiono o odłożeniu kampanii do wiosny; a ksiądz kanclerz głową kręcił, słuchając tych mów, źle wróżąc koniec całej sprawy. Bądź co bądź, pan Łada gotował się do wyprawy na Brandeburgię głęboką, – chcąc właśnie korzystać z pory zimowej. Kanclerz wszelako miewał z nim tajemne narady, usiłował wybić z głowy zuchwałe zachcianki, strumień puścić stanowczo w nowy przekop, niszcząc ślad starego koryta, a uznać zwierzchnictwo Rzeczypospolitej. Targano tedy serce i duszę szlachcica, szamotając rozliczną pokusą, aż cała historya bierze nigdy nieprzewidziany obrót.V.
Jenerał główno-komenderujący prusakom nie był to człowiek co najprzedniejszej zdolności. Poniósłszy klęskę tak stanowczą, nie miał siły do powetowania straty, ani też gdzie w pobliżu posiłkowego żołnierza. Lękając się gniewu królewskiego, poleciał jak na skrzydłach do Berlina, chcąc uprzedzić wszelkie raporta, a królowi namalować potęgę Ładowską w zdwojonych rozmiarach, by sie – usprawiedliwić, a wyprosiwszy mocny korpus, powetować ciężką, jaka go spotkała, konfuzyę. Spoczywa! wtedy na laurach Fryderyk Wielki, przeprowadziwszy swój system zaokrąglania. Zbudował na owe czasy ogromną potęgę, bo natchnioną geniuszem własnym, zwycieztwami głośną, a gabinet jego trząsł losami świata. W rozkosznem Sanssouci mieszkał ciągle prawie, otoczony filozofami i uczonymi, przybiegającymi na dwór jego z całego świata. Zginęło w dziejach imię tego nieszczęśliwego jenerała, który w czasie uczonej dysputy na królewskim dworze prosił o audyencyę; a gdy go dopuszczono przed oblicze królewskie, żądał tajemnej audyencyi. Nie wiedział Fryderyk o co chodzi; kazawszy wyspowiadać się, jenerałowi publicznie, zmarsczył brwi i zadumał się głęboko na usłyszaną wiadomość. Ucichł gwar panów filozofów, głębokie nastąpiło milczenie, wszyscy oczekiwali wybuchu strasznej burzy; zdawało się, że król pomści na niedołężnym oficerze doznaną zniewagę swojego oręża. Omylili się atoli wszyscy: Fryderyk podniósł się z krzesła, sięgnął kilka razy do bronzowego fraka w kieszeń po tabakę, przeszedł kilka razy po sali, a potem stanąwszy z wypogodzoną twarzą przed jenerałem, zapytał łagodnie:
– I czegóż Wacpan chcesz odemnie? – Najjaśniejszy panie! Chcę wojska, pójdę zniszcyć łotrowską zgraję, krwią zmyję zniewagę moją i państwa – Miałeś Wacpan wojsko, straciłeś je; dostałbyś drugie na stracenie także. Przypłacisz mi drogo tę niebaczność i lekkomyślność. Nie dostaniesz wojska, ale pojedziesz sam do tego szlachcica; sani jeden tylko, rozumiesz? Rozumiem, najjaśniejszy panie!
– Zdobędziesz Lądów i jego mieszkańców sam jeden, – rozumiesz?
Jenerał opuścił ręce, zwiesił głowę i wybełkotał:
– Tego nie potrafię…. "
– Bo jesteś niezdarny. Przyjdziesz tutaj do mnie jutro rano, dam ci instrukcye, i pojedziesz galopem, nie tracąc chwili czasu. A teraz jesteś aresztowany, nocować będziesz w kordegardzie, do nikogo słowa przemówić ci nie wolno.
To rzekłszy dał mu znk ręką, aby wyszedł. Po jego odejściu król powrócił do przerwanej dysputy o prawach człowieka, zagrzał ją… całą siłą argumentów, pobudził dyskusyę; z jego twarzy nikt nie wyczytałby najmniejszej troski, ani zajęcia wewnętrznego duszy. Późno w noc pożegnał towarzystwo, udając się do swojego gabinetu. Co tam robił, komu dysponował, – niewiadomo. Nazajutrz rankiem stawiony przed królem jenerał odebrał instrukcye i list królewski, adresowany po łacinie do Jana Kapistrana Łady, pana na Ładowie, trzykrotnego zwycięzcy. Drżący ze strachu jenerał odetchnął teraz dopiero, i ruszył w drogę nie bez obawy wszelako, chociaż ufał mądrości królewskiej.VI.
W Ładowskiem państwie ruch był wielki i obchodzono nieustającą biesiadą zwycięztwa" a pan Lada lękając się upadku ducha zwycięzców, rozbił obóz w polu, ocalając tam co sforniejsze i ryzykowniejsze męże, w karnym utrzymywane szyku. Reszta krzykliwa, upojona chwałą a przesycona tryumfem, dojadała zapasów śpichlerza i obory, niewielką obiecując pociechę. Dał się ugłaskać kanclerzowi swojemu pan Lada; zasypano stare koryto ruczaju granicznego, a nawet dla zatarcia śladu posadzono drzewa i budynki. Pohamować atoli dumy wojowniczej ani w nim było podobna. Stratą rodzinnej majętności nikt go też nie ustraszy!, bo miał ucieczkę do żoninego chleba w sieradzkiem województwie; chciał koniecznie ryzykować się do ostatka, wszystko poświęcając dla sławy.
W takiem usposobieniu rzeczy jawi się w Ładowskiem państwie goniec pod tarczą parlamentarską, oznajmujący posła z Berlina od króla jegomości pruskiego do pana
Jana Kapistrana Łady na Ładowskiem państwie dziedzica. Osłupiał szlachcic na tę wiadomość, zaledwie uszom swoim wierząc, aby pogromca Austryi i francuzów uznał tak łatwo jego urojone pretensye i poselstwem urzędowem zaszczycał. Niedługo atoli czekać trzeba było rozwiązania zagadki. Zaledwie bowiem w audycncyonalnej sali, na podniesieniu, w paradnym tronie zasiadł pan Lada, wprowadzono przedeń w mundurze i orderach pruskiego jenerała. Pobladł nieco wojownik trudem męczących podróży, pobladł na widok dzikich twarzy rozmarzonej gawiedzi, którą, w dziedzińcu spotykał. A lubo jako niemiec znał wybornie łacinę, splątał mu się język, gdy zaczął perorę dobrze ułożoną wprzódy.
– Jestem nieszczęśliwy wódz tego samego wojska, które pobite zostało na twoich dziedzinach waleczny rycerzu. Król i pan mój Fryderyk przysyła mię, abym cię przeprosił za naruszenie własności twojej przez złe zrozumienie interesu państwa mojego. Zyskałeś panie zwycięztwo trzykrotne, zdobywając rozgłośną sławę. Król jegomość dowiedziawszy się o tem, a sam – jak wam to wiadomo – będąc wojownikiem szczęśliwym – także, mimo szwanku wojska swojego, uszanował odwagę, waleczność i talenta wasze. Dla tego jako mąż wielki nie pomsty szuka, ale dobrej przyjaźni i sąsiedzkiej zgody z panem na Ładowie, a mnie z listy wlasnoręcznemi wysyłając zalecił, abym o zdobycie tej przyjaźni starał się usilnie.
Zdumiała szlachta na tę przemowę; głuche było milczenie, kiedy pan Lada, odebrawszy listy z rąk jenerała, otwierał je i czytał. Jeno ksiądz kanclerz bąknął pod nosem.
Timeo Danaos et dona ferrentes. . List królewski, pisany wyborną łaciną, był prawie takiej treści.
"Wielmożny a wielce nam miły panie i bracie!
Zasyłając wam nasze królewskie pozdrowienie, a zarazem uwielbienie szczere dla okazanego męztwa i waleczności, upraszamy o dobra przyjaźń i dla domu naszego przychylność. Tak znamienitych wojowników nie powinno się łamać orężem, ale sercem zdobywać trzeba. Z tych powodów mając chęć wielką poznania was bliższego i ocenienia z blizka cnót rycerskich, zapraszamy na dwór nasz do Potsdamu, gdzie znajdziemy sposobność do ułożenia dobrej na przyszłość drużby. Posyłamy wam (gdybyście nie ufali po złych zadatkach ze strony zuchwalstwa służby mojej) list żelazny, zapewniający wam bezpieczeństwo, wygody i honory w ciągu podróży do Berlina i z powrotem, zaręczając wam, iż przeciwko osobie i posiadłościom waszym nic złego przez ten czas przedsięwziętym nie będzie. Potwierdzamy to zaręczenie podpisem naszym królewskim.
"Fryderyk król"
Przy tym liście był list żelazny, obadwa opatrzone królewskiemi pieczęciami; podejrzy wać o podstęp albo fałszowanie było nie podobna.
Gdy odczytano szlachcie owe listy, radość nastąpiła wielka w całej rzeszy. Jedni zaraz poczęli się rozjeżdżać, drudzy towarzyszyć chcieli panu Ładzie w podróży, ale było wielu i takich, którzy radzili nie wdawać się w żadne wizyty, ani łaknąć honorów obcych, gdy na uczciwe imię tak łatwo zarobić w Ojczyznie. Ksiądz kanclerz chodził z głową zwieszoną, i szeptał co chwila: Timeo Danaos et dona ferrentes, ale szeptał napróżno. W sercu pana Łady podniosła się już wielka duma. Kiedy nie potentatem osobnym, to przyjacielem wielkich królów być zamierzył. Zdrady nie bał się, bo nie bał i piekła; nie miał odtąd kanclerz przystępu do ucha pańskiego, jak począł ścierać dumę, a skłaniać szlachcica do pokornego żywota w mrowisku ludzkiem.
Nie tęgim był wodzem pan jenerał w polu, ale dworakiem okazał się wprawnym. Dotąd grzecznościami głaskał pana Ładę, aż skusił i doprowadził do postanowienia ostatecznego, niecofnionego. Jakoż wybrał co pokaźniejszej szlachty orszak, uprowidowal do podróży i wyruszył ku
Brandeburgii z wielkim smutkiem panów braci ochotnych awantur, a z boleścią księdza, który nie mógł postawić rozumowania, ale bardzo złego cóś przeczuwał.VII.
W tym samym czasie prawie biegali gońce króla Stanisława, "wyjeżdżali tajemni na Ukrainę i gdzieś na północ, aż ułożono zjazd w Kaniowie. Mrówki chodziły po skórze Fryderyka Wielkiego na widok tego ruchu, i krzątał się pilnie, aby przewąchać, o co tam chodzi na owym zjeździe głów koronowanych.
Wyjeżdżającemu z Warszawy na Ukrainę królowi Poniatowskiemu opowiadano ciekawe szczegóły o potentacie Ładowskim, jego zwycięztwach i zamiarach; śmiał się dwór cały, uśmiechał i król jegomość; wszelako wziął rzecz na głębszą rozwagę, i z poufnymi a niezawodnymi przyjacioły miał potajemną konferencye w Wilanowie, zdaleka od wszelkiego podsłuchu. Była tam pono szeroka rozprawa o Janie Kapistranie Ładzie, panu na Ładowskiej potencyi. Zalecał król, aby dodawano otuchy i śmiałości szlachcicowi, aby go zasilano funduszem, rynsztunkiem, wszystkiem co było można, a pono nawet własnoręczny list napisał, zachęcając do tej walki. Wysłane przez panów potajemne gońce, zwyczajnie jak z królewskiego dworu panicze zmiękczeni i bez energii, jechali karetami, w siatkowych czepkach nocując co mil kilka, ubierając się i mizdrząc do ładnych twarzyczek co miasteczko. Zajechał tedy ten co pilniejszy w tydzień po wyjeździe pana Łady do Berlina. Ładowski dworzec opustoszał, zostały tylko fortyfikacje z opłotków chruścianych, garstka szlachty pod komendą hetmana, ksiądz kanclerz, podskarbi i pusta piwnica. Browar nie mogł nadążyć piwa i miodu, a po kosztownych eksperymentach ksiądz kanclerz w nieobecności potentata nie chciał na odpowiedzialność swoją dawać podpisów na kwitach do żydów w sąsiednich miasteczkach. Zmartwili się panicze, zobaczywszy ile narobili złego, wlokąc się przez trzy niedziele, od Warszawy do Pomorza. Trudno było zreperować błąd popełniony. Jeden puścił się w pogoń za panem Ładą, ale nie mając listu żelaznego" zastał widać po drogach inne względem siebie rozporządzenie, bo aresztowany i odprowadzony do Szpandau, długo bronił się na egzaminie i wysiadywał rekolekcye, nim zyskał wolny powrót do ojczyzny. Były rozmaite projekta na dworze króla Stanisława, bawiono się w dyplomacya, w politykę, ale wykonaniu czegobądź brakowało energii, precyzyi koniecznej. Otaczał się… zniewieściały król czeredą strojną a babiarską, nie uchował się żaden sekret na tym dworze; a zjazd kaniowski, który ułożonym był w największej tajemnicy przed Fryderykiem Wielkim, nie dopiął celu, bo ajenci Fryderyka W. w Warszawie dowiadywali się wszystkiego od królewskiej świty, od królewskich metres. Tak i owo szachowanie Fryderyka przez pana Ladę, w łeb wzięło niezgrabnością dworaków. Zjazd kaniowski miał na celu koalicyę na starcie potęgi Fryderyka Wielkiego; ostrzeżony zwierz w swojej kotlinie czmychnął cały, rozbiwszy siecią gabinetowej intrygi knowane przeciwko sobie plany.
Pan Łada tymczasem odbywał tryumfalny pochód do Berlina. Przez całą drogę łechtano i podsycano dumę jego adoracyą najrozliczniejszą. Ciekawe tłumy zabiegały drogę jadącemu wojownikowi. Brandeburgia cała strachem była przejęta na wieść samą o niepowodzeniu królewskiego wojska. Spodziewano się widzieć polskiego rabuśnika, ale z mieczem i ogniem, nigdy zaś w przyjacielskiej podróży. Mimo atoli odbierania honorów i sutych po drodze biesiad, naglił jenerał eskortujący pana Ladę do spieszniejszego pochodu, wystawiając niecierpliwość króla ciekawego poznać znakomitość rycerską, nowych czasów. Ale pan jenerał współcześnie sypał dokoła rozkazy; po przejściu Ładowskiego orszaku zamykały się za nim drogi łańcuchami straży, i wszelki goniec, wszelki list przejmowanym był natychmiast, jaki tylko szedł za panem Ladą z Polski.
po ośmiu dniach podróży ujrzał pan Łada mury Berlina; w rogatkach spotkał wysłana dlań królewską karetę i adiutanta z komplementami. Odprowadzono go do okazałej kwatery w oficynach królewskiego zamku, gdzie wypocząwszy ze swoją świtą po trudach podróży, dostał dnia drugiego zaproszenie do Potsdamu, kędy rezydował król jegomość. Ciekawe berlińczyki tłoczyły się wielką ciżbą na drodze, którą miał przejeżdżać ów postrach, ułowiony w sieci serdecznej czułości.
W miarę zbliżania się do osoby królewskej rozpraszała się duma szlachcica, majestat koronata dziwny wywierał wpływ na polaka. Stanąwszy w Potsdamie uczuł pan Łada jakby trwogę i zgryzotę niepojętą w sercu. Zbytek parady i honorów zatrwożył go, bo przekonał, że mógłby wiele dokonać, niemałych napędzić kłopotów temu, który go tak szczodrze honorami fetuje.
Spotkanie królewskiej osoby było już pokorne, pokłonił się szlachcic dość nizko, a marzenia o zbudwaniu udzielnego państwa nie zostało w głowie i śladu. Wybornie przeczuł tę istotę szlachecką Fryderyk Wielki; wiedział on, że trudna sprawa z awanturnikiem w polu, ale łatwa na dworze okazałym. Marzyciel o sławie i wielkości zakrztusi się najczęściej kadzidłami, a potem zdrzemie. Łaskawe słowa króla jegomości zdobyły szturmem serce szlachcica i wynurzył zaraz pan Łada serdeczną radość z poznania wojownika największego w świecie po Juliuszu Cezarze. Nie długo potrzebował Fryderyk Wielki rozpatrywać się w tej naturze otwartego serca i umysłu, w której każdy czytać może od razu, a która nigdy i żadnych nie miała tajemnic. Taka już była natura szlacheckiej budowy; na polu to lew z otwartą… piersią, w domu ta pierś stawała się lutnią, na której dobra wola ludzka wygrywała taką pieśń, jaką chciała. Poznawszy do gruntu szlachcica, uczciwszy w nim grunt szlachetny, pokazywał król filozofom swoim ten przepych świeżej nieskażonej przyrody ludzkiej, a potem oddał do bawienia dworzanom wesołym.
Po kilku tygodniach uciesznej zabawy, pobratał się szlachcie z niemcami, przyjął tytuł grafa, order czarnego orła, a zostawioną mając wolność obrania sobie państwa, do któregoby miał szczerą wolę, ocknął się dopiero i oświadczył stanowczo, że od pnia rodzinnego oderwać się nie może. Fryderyk Wielki dokazał jednakże swojego, bo opuszczaiąc do domu szlachcica osypanego honorami, łaskami i darami, kupił sobie sympatyę i poparcie dla aliansu knowanego przeciwko lidze kaniowskiej.
Powróciwszy do Ładowskiego państwa, przekopał szlachcic słupy graniczne Rzeczypospolitej do pruskiego dotykając kordonu, co było najzupełniejszą abdykacyją z rojonych nadziei i planów zbyt śmiałych. Ale smutno mu było w Ładowie bez gwaru szlacheckiego, bez wrzawy wojennej. Markotno było patrzeć na świadectwo tryumfów minionych a zmarnowanych za kilka świecideł. Ksiądz kanclerz wracając do starego tytułu proboszcza kiwał głową i szeptał: "miałem racyę, – zdobyte opłotki szlacheckie około wsi i około serca! Czemuż to serce nie miało siły i dumy starego Saguntu!"
Graniczny kordon i trudna kommunikacya rozkrajały w tem miejscu świat na dwoje. Smutno było panu Ładzie wisieć na tej krawędzi, jakby na urwisku przy oceanie. Zabrał tedy czeladź, sprzęty, stadninę i przeniósł się w głąb Rzecypospolitej do województwa sieradzkiego, ale nigdy już niebył szczęśliwym i spokojnym. Bo miniona chwała i wypuszczone z rąk wielkie nadzieje wiecznie kołatają wspomnikami do serca ludzkiego. Nie pokazał pan Łada nikomu orderu, ani dyplomu na grafostwo; nie rozumiała szlachta zkąd mu pryszło tak raptowne zawarcie pokoju. Były po kątach niedorzeczne szepty, które rzucały cień podejrzenia na szlachecką uczciwość. Gryzł się pan Lada, a zawżdy wzdrygnął, ile razy konfidentny przyjaciel nazwał go potentatem. W kilka lat owdowiawszy, gdy doczekał pełnoletności syna, oddał mu majętności wszystkie, małą ekscypując sobie z dochodu dziesięcinę. Wydał jeszcze ostatnią ucztę pożegnalną dla braci szlachty, uściskał starych towarzyszy broni w Ładowskiej wojnie, i wstąpił do bernardyńskiego zakonu, tonąc przed okiem ludzkiem, jak siekiera w wodzie. Tak kończyło wielu zuchwałych awanturników naszych, zmywała się duma pokorą, żądze pokutą; a czyste serce kładziono do grobu bez nazwiska, bez pomnika, bo cóż po sławie zagrobowej temu, który na sen wieczny zamykał oczy w bojaźni bożej a dobrej zgodzie ze światem.PODRÓŻOMANIA
Komedya w czterech obrazach przez
J.Korzeniowskiego
OBRAZ PIERWSZY.
(Wybór z domu.)
Osoby:
Sędzia Małdrzycki.. – Major, brat Sędziego. – Zofia, żona Majora. – Klara, Basia, Nepcio, dzieci Majora i Majorowej. – Karol, starający się. – Mortko, pachciarz. – Jan, lokaj Majora. – Kasia, służąca Majorowej.
(Scena na wsi. Teatr wyobraża salon w domu Majora. W głębi drzwi parapetowe do ogrodu.Z prawej drzwi wchodowe i okno, z lewej drzwi do innych pokojów.)
SCENA I.
JAN, po chwili KASIA.JAN
(sam).
Tfy! A rychtyg człowiek i zgłupiał. Ej! ej! ostrożnie p. Janie! bo może być licho. Ba, dobrze to gadać, ostrożnie! ostrożnie! – A jak przyjdzie co do czego, to człek rychtyg tak, jak komar do świecy. Lata, lata, a tu go ciągnie, i… ani się spostrzeże, jak pss! wpadł w ogień i już po skrzydełkach. Jak jej nie widzę, to mi się zdaje, że niby mam rozum. A jak wlezie w oczy, jak zacznie mrugać, jak zacznie szczerzyć ząbki, to tak jakoś robi się miękko koło serca, że człeku zdaje się, że jakby jej nie przycisnął i nie przygłaskał, toby go wszyscy djabli wzięli. ( Zamruża oczy i ciągnie palcami kabałę). Czy ożenić się, czy nie? Ożenić, nie ożenić, nie ożenić, ożenić….
(Sędzia wchodzi i patrzy przez chwilę).
SCENA III.
SĘDZIA. JAN.SĘDZIA
No, no, nie ma o czem wspominać. Nie dla tego ci powiedziałem, że mnie interesujesz, abyś mi dziękował za to, com zrobił. Ale chciałbym tylko, abyś był szczerym, wyspowiadał sję i powiedział mi, jak stoisz obecnie. A najprzód co do rzeczy fundamentalnej. Poradziłem ci wziąć wieś w dzierżawę tu w Rawskiem, abyś był bliżej domu mego bra – ta. Usłuchałeś mię, to dobrze. Ale jakże ci idzie? czy gospodarujesz po chłopsku, czy po marymoncku?