- W empik go
Pizza, Tinder i prosecco - ebook
Pizza, Tinder i prosecco - ebook
Dla Julii i jej dwóch najlepszych przyjaciółek spontaniczny wypad do Werony ma być odskocznią od szarej codzienności. Ich cel jest jeden: cieszyć się z każdej przeżytej chwili. Podczas swojego urlopu dziewczyny odwiedzają klimatyczne knajpki, kosztują lokalnych przysmaków i… chodzą na tinderowe randki z włoskimi przystojniakami. Gdy jednak rozwijająca się w szalonym tempie znajomość z jednym z nich kończy się dla Julii gorzkim rozczarowaniem, dziewczyna zaczyna wątpić w to, że uda jej się znaleźć kogoś naprawdę wartościowego. I wtedy spotyka Marcello, byłego właściciela największej agencji modelingowej we Włoszech. To właśnie on podczas wspólnie spędzonych 24 godzin pokaże Julii, jak celebrować życie w prawdziwie włoskim stylu. Piękne chwile zainspirują ją do podejmowania decyzji, które wcześniej uznałaby za szalone… Czy idąc za głosem intuicji, odnajdzie prawdziwe uczucie?
Werona. To miasto od zawsze pojawiało się w mojej głowie, po to aby w końcu móc na stałe zagościć również w sercu. Mimo wielu pięknych miast, które zwiedziłam we Włoszech, Werona jest tym, do którego zawsze będę wracać z sentymentem i uśmiechem na ustach. Jest dla mnie najpiękniejszym włoskim miastem. Przynajmniej jeśli chodzi o północ tego kraju. Tam dzieją się niesamowite historie, a życie pisze zaskakujące scenariusze. Tak po prostu – tam dzieje się magia.
Agata Czubik
Jest absolwentką dziennikarstwa i komunikacji społecznej. Z pasji do Włoch studiowała także filologię włoską. Przez ostatnie pięć lat pracowała w jednej z najlepszych agencji aktorskich w Warszawie. Interesuje się branżą filmową. Uwielbia taniec. Pierwszą próbę pisarską podjęła po lekturze „Dzieci z Bullerbyn” już jako dziesięciolatka. Rozmowy z ludźmi stanowią dla niej nieprzebrane źródło inspiracji do tworzenia fabuł kolejnych utworów.
„Pizza, Tinder i prosecco” to jej debiut literacki.
Kategoria: | Obyczajowe |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 978-83-8313-297-6 |
Rozmiar pliku: | 1,1 MB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
Życie niejednokrotnie weryfikuje nasze znajomości, z których te najtrwalsze zamieniają się w prawdziwe przyjaźnie. A prawdziwa przyjaźń jest bezcenna. Dla wspaniałych przyjaciółek, znających mnie czasami lepiej niż ja sama, które bez względu na wszystko już zawsze pozostaną mi bliskie. Dziękuję, że mogę wraz z Wami cieszyć się życiem, bawić się do białego rana, dzielić radościami i smutkami oraz jeździć na niezapomniane wakacje. Wierzę, że przez kolejne lata będziemy mogły razem wspominać te wszystkie wspólnie przeżyte szalone momenty. Doceniam to, że Was mam, i dziękuję, że jesteście obecne w moim życiu.
Agata CzubikKILKA SŁÓW WSTĘPU
Zanim jeszcze w Chinach, potem w innych krajach, a wreszcie w Polsce pojawił się koronawirus, który wszystko skomplikował, zmasakrował i na zawsze odmienił, moje szalone życie toczyło się normalnie. Może nawet nie tyle normalnie, co bardziej spontanicznie, beztrosko i dynamicznie. Ten piękny przedcovidowy czas przyniósł mi niezliczoną ilość pozytywnych emocji, imprez do białego rana i wniósł do mojego życia mnóstwo ciekawych, fantastycznych osób. Każda przygoda i spotkani na drodze ludzie zawsze uczą czegoś nowego. W letnie dni kilkakrotnie podziwiałam wschody słońca, ale nie na szczycie ukochanych gór, lecz nad Wisłą w Warszawie, i wsłuchiwałam się w szum, ale nie nadmorskich fal, lecz orzeźwiających bąbelków prosecco. Zawsze się mi wydawało, że jak nikt inny potrafię cieszyć się życiem, celebrować je i doceniać obecną chwilę. Nic bardziej mylnego. Dopiero poznanie włoskiej kultury uświadomiło mi, jak wiele muszę się jeszcze nauczyć. Każdy kolejny wyjazd do Włoch przynosił mi nowe doświadczenia, których nigdy nie zapomnę. Moja ukochana Italia na każdym kroku potrafi mnie zaskoczyć i przywitać nową przygodą.NA SPONTANIE ALBO WCALE
Werona. To miasto od zawsze pojawiało się w mojej głowie, po to aby w końcu móc na stałe zagościć również w sercu. Mimo wielu pięknych miejsc, które zwiedziłam we Włoszech, Werona jest tym, do którego zawsze będę wracać z uśmiechem na ustach. Jest dla mnie najpiękniejszym włoskim miastem. Przynajmniej jeśli chodzi o północ tego kraju. Tam dzieją się niesamowite historie, a życie pisze zaskakujące scenariusze. Tak po prostu – tam dzieje się magia.
Gdy byłam na studiach, przez semestr realizowałam program Erasmus Plus w Weronie. Wynajmowałam wtedy pokój u Włoszki, która niezwykle ubarwiła mi to moje wówczas jeszcze studenckie życie. Mimo że byłam już dorosła i dawno wyrosłam ze spowiadania się najbliższym z tego, co robię, to u pani Ilarii musiałam zapomnieć o swojej dotychczasowej rutynie, ponieważ co wieczór prowadziłyśmy długie rozmowy przy toskańskim winie. Podczas tych spotkań pytała mnie o to, co robiłam w ciągu dnia, i musiałam jej szczegółowo zdawać relacje z przebiegu różnych wydarzeń. Z perspektywy czasu wszystkie nasze rozmowy uważam za jedne z najbardziej wartościowych i pouczających w moim życiu. Do dziś jesteśmy w kontakcie i często do siebie dzwonimy. Pani Ilaria nie lubi swojego imienia i woli, gdy mówi się do niej zdrobniale – Ila. Zna trochę polski, bo jej mąż był Polakiem. Przez dwadzieścia lat wspólnego życia zdążyła poznać naszą kulturę i szeleszczący język, którego dźwięk czasem wywołuje u niej uśmiech, a nawet niekontrolowane wybuchy śmiechu. Staram się odwiedzać panią Ilę przynajmniej raz w roku. Zarówno ta kobieta, jak i Werona już na zawsze pozostaną w moim sercu.
Siedzę właśnie w pracy, próbując wygrzebać się ze sterty papierkowej roboty, która leży na moim biurku. Za oknem jest szaro, buro i ponuro. W dodatku pada deszcz, a ja nie mogę ustawić grzejnika na odpowiednią temperaturę, bo albo jest za zimno i muszę zakładać kurtkę, albo czuję się niczym w saunie i mogę siedzieć w samym T-shircie.
Z sentymentem i uśmiechem wspominam te wszystkie piękne chwile, które przeżyłam we Włoszech. Z każdą sekundą i kolejnym mailem, który wpada do mojej służbowej skrzynki, upewniam się, że najwyższy czas wziąć kilka dni wolnego i znów polecieć do Werony. Jeśli chodzi o spontaniczne wyjazdy, a zwłaszcza te w góry czy do ukochanej Italii, nie trzeba mnie nawet namawiać.
Pomiędzy jedną kawą a drugą odpalam wyszukiwarkę połączeń lotniczych i w ciągu pięciu minut znajduję dogodny lot. Piszę do moich przyjaciółek na Messengerze, żeby zaproponować im wspólny wypad. Po porannym narzekaniu na poniedziałek nasza konwersacja o nazwie „Wieczne melo” zaczęła w końcu brzmieć nieco bardziej pozytywnie:
Ja:
Hej, laski. Upatrzyłam tanie bilety do Werony na cztery dni. Lecimy?
Szalona:
Jezuuuu, TAK!!! Kiedy mam zgłosić urlop?
Ja:
Za dwa tygodnie, od środy do niedzieli. Będziemy mieszkały u pani Ili. Zaraz do niej napiszę w tej sprawie. Lecimy do Bergamo, a stamtąd musimy przetransportować się do Werony. W planach mamy miasto Romea i Julii, zwiedzanie Wenecji i może znajdziemy jakiegoś frajera na Tinderze, który zawiezie nas nad Gardę albo w góry. Ogarniemy to! Będzie zajebiście! A wieczorem będziemy pić pysznego spritza przy zachodzie słońca nad _Adige_! Ach, no i nie zapomnijcie zabrać jakichś zajebistych strojów, bo w Wenecji trwa karnawał, więc koniecznie musimy iść na imprezę. Zobaczymy, jak się bawią Włosi na północy kraju!
Cicha:
Hej, _ragazze_. Bardzo bym chciała lecieć, ale nie wiem, czy będę mogła wyrwać się z pracy. Kupcie sobie bilety, a ja jak się ogarnę z obowiązkami, dokupię je sobie później, bliżej terminu wyjazdu.
Ja:
Ej nooo, Cicha. Dawaaaaj! Bilety są teraz zajebiście tanie. Ludzie się rzucą na taką cenę, więc kup sobie od razu bilet, bo potem może być za późno.
Szalona:
No właśnie, potem może być za późno, a pracę na pewno sobie ogarniesz tak, żeby móc lecieć. Przecież jesteś na własnej działalności i sama sobie wyznaczasz tryb pracy. Najwyżej będziesz odbierała telefony w _Bel Paese_.
Cicha:
No nie wiem, może macie rację… W sumie wyjazd z Wami do Włoch brzmi kusząco, a praca nie zając. No dobra, to bukujemy te bilety?
Ja:
Aaa, nie wierzę! To jest chyba najszybsza i najbardziej spontaniczna decyzja, jaką w życiu podjęłaś. Brawo, Cicha!
Cicha:
Nie zgodzę się z tym. Chyba mnie jeszcze dobrze nie znasz.
Szalona:
Nieważne jaka, ważne, że się zgodziłaś. Ale będzie zajebiście, już się jaram! Julka, kupisz te bilety? Zaraz przeleję Ci hajs.
Ja:
No jacha, już obczajam. Z kasą spokojnie, potem się rozliczymy. Ach, i muszę napisać do pani Ili, czy możemy się u niej zatrzymać. Najwyżej wynajmiemy jakieś Airbnb albo pójdziemy na imprezę i znajdziemy Włocha, który nas przenocuje.
Szalona:
Czytasz mi w myślach. Boże, to będzie zajebisty wypad! Już nie mogę się doczekać! Piszę do kadr o urlop. Podasz dokładny termin, żebym się nie walnęła w datach?
Szczęśliwa, że dziewczyny tak szybko się zgodziły, snuję plan naszego wyjazdu. Piszę do pani Ili, czy będzie w tych dniach w Weronie, i zaczynam kupować bilety. Wylot za dwa tygodnie, w środę wieczorem. Powrót w niedzielę o tej samej porze.
Pani Ila odpisuję w ciągu pięciu minut. Na pasku powiadomień WhatsAppa wyświetla mi się: „Kochane dziewczynki, przyjeżdżajcie śmiało! Jestem, czekam na Was i już nie mogę się doczekać. Kupisz mi moje ulubione cukierki? Tak z garść. Dziękuję!”. Pani Ila uwielbia kasztanki i zawsze gdy ktoś z jej polskich znajomych wraca do Włoch, obowiązkowo musi jej przywieźć kilka cukierków kupionych na wagę.
Bardzo się cieszę, że mieszkanie i bilety mamy już ogarnięte. Teraz wystarczy się spakować i możemy spokojnie odliczać dni do wyjazdu. Na szczęście urlop w tym czasie miałam już od dawna zaklepany. Planowałam jechać do domu lub w góry, ale opcja Italii w okresie karnawału wygrywa u mnie ze wszystkim. Uwielbiam tam wracać i cieszyć się radością życia z lokalsami.
Włoska nazwa rzeki przepływającej przez Weronę. Po polsku jej nazwa brzmi „Adyga” (wszystkie dalsze przypisy, jeśli nie zaznaczono inaczej, pochodzą od autorki, łącznie z tłumaczeniami).
dziewczyny (wł.)
piękny kraj (wł.) – potocznie mowa o WłoszechWERONA
W końcu przyszedł dzień naszego wylotu do Werony. Na lotnisku umawiamy się odpowiednio wcześnie, żeby przed odlotem napić się na spokojnie kawy i jeszcze raz sprawdzić, czy na pewno spakowałyśmy wszystkie potrzebne rzeczy. Na szczęście na tak krótki okres nie brałyśmy dużego bagażu. Poza tym Szalona mnie nauczyła, że nawet na dwutygodniowy pobyt we Włoszech da się spakować w sam bagaż podręczny. Nie wiem, jak to robię, ale po prostu te wszystkie rzeczy, które zajęłyby miejsce w dwudziestokilogramowej walizce, bezproblemowo mieszczą się w małym plecaku. Poza tym nie biorę już suszarki do włosów ani prostownicy. Kosmetyki z kolei kupuję na miejscu, a zamiast dwóch ogromnych ręczników pakuję jeden podróżny, który zajmuje powierzchnię powerbanka.
Lecimy z Warszawy do Bergamo, gdzie wylądujemy około dwudziestej trzeciej. Stamtąd musimy się jakoś przetransportować do Werony. Ostatni pociąg odjeżdża o dwudziestej trzeciej dziesięć, więc na niego nie zdążymy, a kolejny jest dopiero o piątej rano. Busy o tej porze też za bardzo już nie kursują, taksówka odpada, więc musimy wymyślić coś innego. Zawsze cały plan wyjazdu miałam dopracowany na tip-top, łącznie z przejazdami, godzinami odjazdu, ceną wstępu do poszczególnych miejsc, które chcę zwiedzić, i adresami najlepszych kawiarni czy restauracji. Odkąd poznałam Szaloną, dożywotnio pozbyłam się z mojego słownika słowa „planować”, a zastąpiłam je słowem „spontan”. W końcu na spontanie albo wcale!
Lądujemy zgodnie z planem, a po wyjściu z samolotu od razu biegnę szukać najbliższej toalety. Jeszcze nigdy nie korzystałam z niej w samolocie. Zawsze się boję, że mogę się zatrzasnąć lub nie domknąć dobrze drzwi i narazić się na wejście do środka innego pasażera. Poza tym nie lubię wstawać z fotela podczas lotu. Ten czas wolę poświęcić na sen albo na oglądanie malowniczego widoku sponad chmur, który rozpościera się za oknem.
Gdy wychodzę z toalety, zaczynamy się zastanawiać, jak możemy się dostać do Werony. Po wyjściu z hali przylotów czujemy zapach świeżo przyrządzanej włoskiej kawy i dopiero co wypieczonego gorącego cornetto, który prowadzi nas do niewielkiej lotniskowej kawiarenki. Wprawdzie to nie jest czas ani pora na tego rodzaju przyjemności, ale słysząc wokół coraz mniej polskich słów, a coraz więcej włoskiej kojącej dla uszu melodii, nie możemy sobie odmówić pierwszej wspólnej kawy na włoskiej ziemi.
Pijemy ją, stojąc przy kasie, i razem z Szaloną zajadamy się chrupiącym cornetto z nutellą. Cicha jest zawsze tą, która dba o formę – nie je niezdrowych rzeczy i przestrzega regularności posiłków. Oszczędza i za każdym razem przelicza każdą wydaną złotówkę. Uważa, że większość wydatków w życiu jest zbędna i bez problemu można ich uniknąć. Tak też stwierdziła w tym momencie, kiedy w głowie przeliczyła na złotówki, ile wydałaby, kupując włoską kawę z rogalikiem. To jest cała Cicha. Najmniej spontaniczna z naszej trójki. Ja uważam, że żyje się tylko raz, więc nie ma co sobie odmawiać drobnych przyjemności. Szczególnie że życie wystarczająco daje nam w kość, i to za każdym razem, gdy tylko staramy się podnieść i zacząć żyć od nowa.
Jeśli chodzi o włoskie specjały, to nie jestem w stanie z nich zrezygnować. Po wypiciu kawy i skosztowaniu przepysznej słodkości, mimo że mam ochotę na więcej, rozsądek mi podpowiada, że musimy zacząć szukać jakiegoś transportu do Werony. Powiedziałam pani Ili, że będziemy po północy. Ta właśnie dobiega, a my wciąż jesteśmy na lotnisku w Bergamo.
– No dobra, _ragazze_. Musimy coś ogarnąć. Jest już późno – zaczęła poganiać Szalona.
– Przypominam ci, że jesteśmy we Włoszech. Tutaj nie ma czegoś takiego jak „późno” – odpowiadam.
– No dobra, ale nie uśmiecha mi się nocowanie na lotnisku. Masz jakiś pomysł?
– Oczywiście, jak zawsze mnóstwo! Proponuję zacząć wypytywać ludzi, czy nie jadą przypadkiem w kierunku Werony, ale możemy też sprawdzić BlaBlaCara albo odpalić Tindera. To zawsze działa! – śmieję się.
– Ja pierdolę, Julka. Ogarnij się! Przypominam ci, że jesteśmy na lotnisku i dochodzi prawie północ. Wątpię, że w tym momencie znajdziemy jakiegoś frajera na Tinderze, który zawiózłby nas prosto do Werony – napomina mnie Cicha.
– Zawsze możemy u niego przenocować i wrócić jutro rano. Może by nas jeszcze gdzieś zabrał. A noc z trzema Polkami na pewno zapamiętałby do końca życia.
– Julka, dobra, koniec żartów. Tindera zostawmy sobie na inne dni. Zobacz, tam jest dwóch policjantów. Może poprosimy ich o pomoc? – proponuje Szalona.
– Mogę udać, że popełniłam drobne wykroczenie, i poprosić, żeby mnie skuli w kajdanki. To takie seksowne! A oni są tak cholernie przystojni, że mogliby zrobić ze mną, co tylko chcą.
– Czy ty możesz choć przez chwilę przestać myśleć o głupotach i zejść na ziemię? Wścieklizna macicy cię ogarnęła? Od jutra będziesz miała takich ciasteczek całe tabuny na ulicach, a teraz się ogarnij, bo musimy jakoś dojechać do pani Ilarii. Pisałaś jej, że wylądowałyśmy? – Szalona zaczyna się denerwować.
– Poczekam, aż znajdziemy jakiś dojazd, i wtedy do niej napiszę. Masz rację, musimy coś ogarnąć. Dobra, już sprawdzam BlaBlaCara. – Odpalam aplikację, szukając przejazdu z Bergamo do Werony. – Ooo, jest coś! Zobaczcie, gościu za dwadzieścia minut będzie przejeżdżał niedaleko stąd. Spróbuję zarezerwować przejazd i jeśli zdąży zaakceptować moją prośbę, zadzwonię zapytać, czy podjedzie po nas na lotnisko.
– To jest Włoch i on nie ogarnie w dwadzieścia minut, że ktoś właśnie zarezerwował jego przejazd. Nawet nie spojrzy na aplikację – komentuje Cicha.
– Trochę więcej optymizmu! Jeśli gość zaoferował przejazd, to może sprawdzi apkę albo wyświetli mu się powiadomienie. Rezerwuję!
O dziwo, bez problemu udaje mi się skontaktować z kierowcą, który zgadza się odebrać nas z lotniska. Wyjaśnia, gdzie mamy na niego czekać. Na miejsce dojeżdża punktualnie i szybko pakujemy się do jego samochodu. Jako regularna użytkowniczka BlaBlaCara siadam z przodu i zaczynam zagadywać do kierowcy. Pogoda jest bardzo ładna, trasa pusta, więc jedziemy dość szybko. W radiu leci piękna włoska muzyka, co jeszcze bardziej pozwala mi wczuć się we włoski klimat.
– Skąd jesteście? – pyta kierowca.
– A jak myślisz? – odpowiadam pytaniem.
– Jestem słaby w zgadywaniu, ale będę strzelał. Z Rosji?
– Jeśli nie chcesz, żebyśmy zaraz wysiadły, to próbuj dalej.
– Z Niemiec?
– Boże, dlaczego wszyscy Włosi zawsze w pierwszej kolejności obstawiają, że jestem z Rosji albo z Niemiec? Na jakiej podstawie dokonujecie takiego osądu? – oburzam się.
– Ostrzegałem, że nie jestem w tym dobry. Lepiej powiedz, skąd jesteście, żebym się więcej nie pogrążał.
– Z Polski.
– _Mamma mia_, Polska! Jak ja kocham polskie dziewczyny! – krzyczy kierowca.
– Wyobraź sobie, że jeszcze nie spotkałam żadnego Włocha, który powiedziałby, że jest inaczej. I co? Jesteśmy piękne, mądre, seksowne, mówimy w cholernie trudnym języku i jesteśmy dobre w łóżku? – pytam.
– Wszystko, co powiedziałaś, potwierdzam, ale w kwestii łóżka się nie wypowiem, bo jeszcze nigdy nie miałem przyjemności sprawdzić tego z Polką. Z twojej wypowiedzi wnioskuję, że to nie jest twój pierwszy pobyt we Włoszech. W dodatku pięknie mówisz po włosku. Jak native! Gdzie się tak nauczyłaś? Masz chłopaka Włocha?
– Uuu, wjeżdżają ciekawe tematy! – krzyczy podekscytowana Szalona.
– I ty też znasz włoski? _Mamma mia_, może pojedziecie do mnie? Co będziecie robić w Weronie? Napiszę do szefa, że źle się czuję, i wezmę jutro wolne.
– Przede wszystkim chcę tylko dodać, że nie trzeba mieć chłopaka Włocha, żeby nauczyć się włoskiego. Wasz język nie jest dla Polaków jakoś szczególnie trudny. Kochamy wasz kraj, dzięki czemu nauka języka przychodzi nam łatwo. A co do propozycji, to nie będziemy przyczyną twojego jutrzejszego zwolnienia w pracy. Poza tym mamy już plany. Chcę pokazać dziewczynom Weronę, bo dobrze ją znam. W piątek planujemy jechać do Wenecji. Może chcesz się wybrać z nami? – pytam.
– Powiedz mi, co wszyscy widzą w tej Wenecji? Przecież ona jest tak przeciętnym i brzydkim miastem. W dodatku co roku przyjeżdżają tam tłumy turystów, szczególnie w okresie karnawału, żeby dusić się na ulicach wśród tysiąca innych przyjezdnych.
– O, widzę, że mamy do czynienia z Włochem z południa, który hejtuje północ? – pyta Szalona.
– Nie hejtuję, tylko się dziwię. Nie rozumiem, co takiego ma w sobie Wenecja. Przecież we Włoszech mamy tyle pięknych i mniej zatłoczonych miast. Nie jestem z południa, pochodzę z Rzymu.
– No proszę, dziewczyny! Poznałyśmy właśnie kolegę z Wiecznego Miasta. To kiedy lecimy do Rzymu? – Puszczam oczko do Szalonej.
– Zapraszam! Tyle że moja praca polega na ciągłym podróżowaniu po kraju, więc wcześniej musielibyśmy się umówić, żebym był w tym czasie na miejscu. A jeśli chodzi o piątkową Wenecję, to jeśli nie zmienicie planów, zawiozę was tam i pokażę miejsca, do których nie wszyscy turyści docierają. Mam tam przyjaciela i często się widujemy, więc znam to miasto jak własną kieszeń.
– Czyli jednak często bywasz w Wenecji. A myślałam, że omijasz ją szerokim łukiem. Okej, to jutro się spiszemy. A raczej dzisiaj, bo już jest czwartek – podsumowuję.
Podróż mija nam bardzo szybko i bezpiecznie, a przede wszystkim w miłej atmosferze. Zdajemy sobie sprawę z tego, że właśnie poznałyśmy lokalsa, z którym możemy zrobić coś fajnego. Kto wie, jeśli kontakt przetrwa, to może nawet polecimy odwiedzić go w Rzymie.
W drodze napisałam do pani Ili, że będziemy późno, więc nie musi na nas czekać i może położyć się spać. Odpisała, że klucze zostawi nam pod wycieraczką, a łóżka razem z pościelą i ręcznikami są już dla nas przygotowane. Mamy naszykowane też nowe piżamy, które kupiła w promocji w pobliskim supermarkecie. Dzięki temu zaoszczędziłyśmy trochę miejsca w bagażu.
Pani Ila jest najsłodszą i najukochańszą kobietą, jaką poznałam w całych Włoszech. Oczywiście, ma również swoje wady, jak zresztą każdy. Tą największą jest straszne gadulstwo. Przy niej nie można dojść do słowa, bo jest w stanie przegadać każdego. Plusem jest jednak to, że jej historie są niezwykle barwne i zawsze wywołują dużo śmiechu wśród słuchaczy.
W Weronie wysiadamy o pierwszej trzydzieści, ale do domu musimy jeszcze kawałek podejść. Na szczęście trasa nie jest długa, a po drodze mijamy kilka otwartych barów, które wciąż tętnią życiem. Gdy do domu pani Ili zostaje nam niecałe trzysta metrów, z baru po przeciwnej stronie słyszymy skierowane w naszą stronę głosy:
– _Ciao ragazze, venite qua!_
Przystajemy, patrzymy na siebie z uśmiechem, po czym Szalona pyta:
– Idziemy?
Akurat na spontaniczne imprezy nie trzeba mnie specjalnie namawiać, więc po kilku sekundach znajdujemy się w samym środku hawajskiej imprezy urodzinowej jakiejś laski, która w dodatku opija swój dzisiejszy sukces, jakim było zdanie egzaminu na prawko.
– No i zajebiście nam się ta włoska przygoda zaczęła. A to dopiero początek. Za to kocham Włochy! – wykrzykuję.
Wypijamy dwa spritze, po których czujemy się już lekko wstawione. Do tego dochodzi jeszcze zmęczenie po podróży. W trakcie imprezy jakieś włoskie ciasteczka pytają o nasze numery telefonu i proponują, że możemy wspólnie z nimi spędzić kolejne dni naszego pobytu w regionie Veneto.
– Wiecie co, jestem tu zaledwie od kilku godzin, a już wiem, co miałyście na myśli, mówiąc, że Włochy to taki Tinder w realu. Bez konieczności przesuwania kolesi na lewo czy prawo – komentuje Cicha.
– Widzisz, mówiłyśmy ci! A nasza przygoda dopiero się zaczyna! – komentuję.
Kiedy docieramy na miejsce, światła w mieszkaniu pani Ili są zgaszone. Wpisuję kod do domofonu, który mam zapisany w telefonie, wyjmuję klucz spod wycieraczki i cichutko uchylam drzwi. W środku panuje cisza. Pani Ila już śpi, a do mojej nogi podbiega dobrze mi znany mały jamnik, który zaczyna obwąchiwać najpierw mnie, a później dziewczyny. Mare zawsze był spokojny i nigdy nie szczekał na gości, którzy wchodzili do mieszkania pani Ili. Cieszę się, że nie obudził gospodyni.
Po cichu zdejmujemy buty, zostawiamy je przy drzwiach i kierujemy się w stronę naszego pokoju. Wciąż pamiętam rozkład mieszkania i zasady panujące w domu. Uprzedzam dziewczyny, że dzisiaj nie możemy już skorzystać z prysznica, ponieważ woda lecąca z rur wydaje bardzo hałaśliwy dźwięk, który obudziłby cały blok. Poza tym jesteśmy już tak zmęczone, że jedyne, o czym teraz marzymy, to położenie się do łóżka.
Straciłam rachubę czasu i nie wiem, która jest godzina. Obstawiam, że jest już grubo po trzeciej. Gdy tylko zbliżam się do drzwi naszego pokoju i chwytam za klamkę, w progu swojej sypialni pojawia się pani Ila.
– Dziewczynki kochane, nareszcie dotarłyście! Przepraszam, że na was nie poczekałam, ale nie wiedziałam, o której dojedziecie. Chodźcie, zrobię wam coś ciepłego do picia – mówi swoim słodkim, łamanym polskim.
Uprzejmość i wielkie serce tej kobiety nie znają granic. Wiemy przecież, że jutro z samego rana musi iść do pracy. Nasze próby przekonania jej, że jest już późno i nie chcemy, żeby się rozbudziła, nie pomagają. Gdy tutaj mieszkałam, obowiązkowym punktem każdego wieczoru było opowiadanie pani Ili, co robiłam w ciągu dnia. Zawsze musiałam też wysłuchać jej historii.
Wiem, że w walce o szybkie położenie się do łóżka bez wypicia przed tym wspólnie herbaty jesteśmy na przegranej pozycji. Posłusznie zajmujemy więc miejsca przy stole, a pani Ila przygotowuje filiżanki, które przywiozła z Florencji. Każda z nich jest ręcznie malowana. Wyglądają jak prawdziwe dzieła sztuki.
Pani Ila była w kilkuletnim związku z Polakiem, dzięki czemu ma wielu znajomych z Polski. I mimo że Włosi nie piją herbaty, ona nauczyła się pić przeróżne rodzaje tego trunku. W kuchennej szafce ma istną herbaciarnię, począwszy od tych owocowych, przez czarne i zielone, a skończywszy na białych.
Tego wieczoru, a raczej już późną nocą, nie obyło się bez opowiedzenia całej historii naszej podróży, i to z jej najdrobniejszymi szczegółami. Pani Ila jest dobrym słuchaczem, ale często przerywa w połowie zdania i zadaje mnóstwo pytań. Słuchając naszych opowieści, robi duże oczy, a z jej ust non stop pada tylko: „Taaak?”, „Naprawdę?!”, „Co Ty opowiadasz!”, „Niemożliwe!”. Zdążyłam więc opowiedzieć jej o poszukiwaniu transportu z lotniska do Werony, o naszej podróży BlaBlaCarem, rozmowie z kierowcą, wymianie wspólnych kontaktów i o dołączeniu na imprezę urodzinową w pobliskim barze.
Skoro wszystko już opowiedziałam, liczę na to, że teraz będziemy mogły pójść spokojnie spać. Pani Ila pyta jednak o nasze plany na jutro, a raczej dziś. Kątem oka dostrzegam miny Szalonej i Cichej, które ostatkiem sił starają się nie zasnąć i próbują się jeszcze uśmiechać. Wszystkie jesteśmy już bardzo zmęczone.
– Jak się obudzimy, chcę pokazać dziewczynom Weronę. Pójdziemy na Piazza Brà zobaczyć Arenę, sprawdzimy promocje w sklepach na via Mazzini, a później obczaimy bazarki na Piazza delle Erbe, pójdziemy nad Adige i obowiązkowo zwiedzimy Dom Julii. Koniecznie chcę zabrać dziewczyny do mojej ulubionej lodziarni, w której można kupić prawdziwe włoskie lody w kształcie róży. Są nie tylko piękne, ale i przepyszne. Później kupimy spritza i będziemy się rozkoszować włoskim klimatem nad brzegiem Adige.
– Dom Julii jest piękny, ale pełen turystów. Nie zapomnijcie dotknąć piersi Julii, gdy już tam będziecie, bo to przynosi szczęście w miłości! – komentuje pani Ila.
– Nie byłabym tego taka pewna. Nie raz już tam byłam i mam nawet zdjęcie przy posągu Julii, jak chwytam ją za pierś. Może i szczęście mi to przyniosło, ale na pewno nie w miłości – śmieję się.
–Spokojnie, Julia! Wszystko zadziała, jak przyjdzie na to odpowiedni moment, a ty nie będziesz się tego nawet spodziewała. Zobaczysz i jeszcze kiedyś wspomnisz moje słowa! – Pani Ila puszcza do mnie oczko.
– Mam nadzieję, że ma pani rację. Wtedy specjalnie tu przylecę i przywiozę pani całą walizkę kasztanków. À propos, mam je dla pani, ale dam już jutro, bo teraz jestem bardzo zmęczona i jedyne, o czym marzę, to o położeniu się do łóżka. Pani też powinna pójść już spać. Dobranoc!
– Dobranoc, kochane dziewczynki. Pamiętajcie, żeby nie puszczać już dzisiaj wody pod prysznicem! – wykrzykuje pani Ila, gdy już wchodzimy do naszego pokoju.
– Nawet gdybyśmy o tym nie pamiętały, to i tak nie mamy już dziś sił, żeby się umyć. Za pięć sekund zaśniemy jak kamień. _Buonanotte!_
Cześć dziewczyny, chodźcie tutaj (wł.)