Facebook - konwersja
Czytaj fragment
Pobierz fragment

Plamy na wschodzącym słońcu. Świat przestępczy we współczesnej Japonii - ebook

Wydawnictwo:
Data wydania:
29 marca 2023
Format ebooka:
EPUB
Format EPUB
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najpopularniejszych formatów e-booków na świecie. Niezwykle wygodny i przyjazny czytelnikom - w przeciwieństwie do formatu PDF umożliwia skalowanie czcionki, dzięki czemu możliwe jest dopasowanie jej wielkości do kroju i rozmiarów ekranu. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na tablecie
Aby odczytywać e-booki na swoim tablecie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. Bluefire dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na czytniku
Czytanie na e-czytniku z ekranem e-ink jest bardzo wygodne i nie męczy wzroku. Pliki przystosowane do odczytywania na czytnikach to przede wszystkim EPUB (ten format możesz odczytać m.in. na czytnikach PocketBook) i MOBI (ten fromat możesz odczytać m.in. na czytnikach Kindle).
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na smartfonie
Aby odczytywać e-booki na swoim smartfonie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. iBooks dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Czytaj fragment
Pobierz fragment
Produkt chwilowo niedostępny

Plamy na wschodzącym słońcu. Świat przestępczy we współczesnej Japonii - ebook

Publikacja dla pasjonatów Japonii, kryminalistyki i kwestii przestępczości. Podzielona na rozdziały książka dotyka . problemów związanych z terroryzmem, samobójstwem, narkomanią, alkoholizmem czy działaniami przestępczymi zorientowanymi wokół sfery płatnego seksu. Autor starannie i z zaangażowaniem opisuje przedstawiane zjawiska, porównując je – jeśli dostrzega taką analogię – ze strukturami wykształconymi w innych kręgach kulturowych. Jak zauważył profesor Mikołaj Melanowicz, jeden z recenzentów książki, utwór stanowi refleksję nie tylko nad przestępczością w Japonii, ale i nad światem dwudziestego stulecia.

Kategoria: Popularnonaukowe
Zabezpieczenie: Watermark
Watermark
Watermarkowanie polega na znakowaniu plików wewnątrz treści, dzięki czemu możliwe jest rozpoznanie unikatowej licencji transakcyjnej Użytkownika. E-książki zabezpieczone watermarkiem można odczytywać na wszystkich urządzeniach odtwarzających wybrany format (czytniki, tablety, smartfony). Nie ma również ograniczeń liczby licencji oraz istnieje możliwość swobodnego przenoszenia plików między urządzeniami. Pliki z watermarkiem są kompatybilne z popularnymi programami do odczytywania ebooków, jak np. Calibre oraz aplikacjami na urządzenia mobilne na takie platformy jak iOS oraz Android.
ISBN: 978-87-268-9020-4
Rozmiar pliku: 449 KB

FRAGMENT KSIĄŻKI

OD AUTORA

Kiedyś, dawno temu, gdy byłem jeszcze małym chłopcem starsza siostra, już wówczas chodząca do szkoły i z tej racji wyrocznia w różnych sprawach, powiadomiła mnie o istnieniu dalekiego kraju zwanego Japonią. Wedle jej relacji, w kraju tym żyli ludzie, którzy w odróżnieniu od żółtych Chińczyków, byli pomarańczowi i byli najdzielniejszymi żołnierzami na świecie. Dzielniejszymi nawet od żołnierzy polskich. W tę ostatnią informację nie uwierzyłem. Przekonanie, że żaden żołnierz nie może być dzielniejszy od polskiego miałem już widocznie bardzo głęboko zakorzenione. Natomiast informacja, że Japończycy są pomarańczowi nie kolidowała z żadnym moim systemem wartości i dlatego pewnie przyjąłem ją bez zastrzeżeń.

W miarę upływu lat moja wiedza na temat Japonii stopniowo, acz nieznacznie powiększała się. Oprócz wiadomości podręcznikowych z geografii, docierały informacje o „cudzie gospodarczym”, o sukcesach japońskiej elektroniki i przemysłu samochodowego. Wszystko to jednak w sumie niewiele mnie obchodziło i wcale nie uważałem, że powinienem wiedzieć o tym kraju więcej niż przeciętny Polak, któremu hasło „Japonia” kojarzy się nieodmiennie z wulkanem Fuji , kwitnącą wiśnią, wschodzącym słońcem, samurajami, gejszami, pracowitymi robotnikami, samobójczymi kamikaze, ponurymi harakiri i długowiecznym cesarzem Hirohito. Jeśli do listy tej dopisać jeszcze samochód (koniecznie marki Toyota lub Honda), komputer, Hiroshimę i Nagasaki – to będzie ona już niemal pełna. W hasłach tych zamknie się też cała wiedza przeciętnego Polaka o Japonii, wzbogacona w ostatnich latach jedynie dość niejasną ideą „drugiej Japonii” – którą mieliśmy sobie zafundować na miejscu w Polsce.

Kiedy byłem dojrzałym człowiekiem i zacząłem pracować naukowo, w różnych międzynarodowych periodykach spotykałem liczne, publikowane w języku angielskim, prace japońskich autorów. Zajmowałem się wtedy kryminalistyką, a w jej ramach głównie problematyką badań poligraficznych, czyli jak się to zwykle nazywa w języku potocznym, badaniem za pomocą „aparatu do wykrywania kłamstwa”. Szybko zorientowałem się, że prace japońskie z tej dziedziny należą zdecydowanie do czołówki światowej. Jeśli więc chcę się zajmować poważnie tym działem kryminalistyki, który mnie tak pociągał, muszę te prace znać i czytać na bieżąco. Japończycy, na całe szczęście, sporo publikowali w języku angielskim. Jednak dotarcie do wielu prac było u nas bardzo trudne. Zmusiło mnie to do szukania osobistych kontaktów z autorami. Taki pierwszy kontakt udało mi się nawiązać przed kilkunastu laty, w czasie jednego z międzynarodowych kongresów, na którym debiutowałem jako młody doktor, a na który przyjechała bardzo liczna delegacja japońska. Od tej pory utrzymywałem już stały kontakt ze specjalistami w interesującej mnie dziedzinie. Wymienialiśmy odbitki prac, życzenia noworoczne, czasem krótkie listy.

Po jakimś czasie zostałem zaproszony do opublikowania w Japonii artykułu w języku angielskim, później wyraziłem zgodę na przetłumaczenie na język japoński dwóch innych moich prac, publikowanych po angielsku w Stanach Zjednoczonych. Liczba moich japońskich korespondentów rosła. Wciąż jednak interesowały mnie tylko japońskie prace ze ściśle określonej dziedziny, nie zaś Japonia i Japończycy i nic nie wskazywało na to, aby coś miało się zmienić.

Z japońskimi naukowcami spotykałem się od czasu do czasu na „neutralnym”, europejskim gruncie, z racji różnych sympozjów czy konferencji. Do ich ojczyzny nie wybierałem się, nie widziałem szczerze mówiąc potrzeby takiego wyjazdu. Kiedyś, poznany w Europie, profesor Inui zapytał mnie, czy nie przyjechałbym do Japonii na stypendium. Bardziej chyba przez uprzejmość niż z przekonania, powiedziałem mu, że chętnie bym pojechał, ale nie mam praktycznie możliwości takiego wyjazdu. On zwyczajem japońskim uśmiechnął się tylko, nie komentując mojej wypowiedzi. Do tematu tego nie wracaliśmy więcej.

Po kilku tygodniach dostałem jednak z „The Japan Society for the Promotion of Science” („Japońskie Towarzystwo Popierania Nauki”) formularze stypendialne. W rok później z Warszawy, przez Moskwę leciałem do Tokio. Był październik 1985 roku.

W międzyczasie gwałtownie uzupełniałem swoją wiedzę o Japonii. W miarę zagłębiania się w lekturze, rosło moje zainteresowanie tym krajem. Ze zdumieniem odkrywałem, inną, jakże piękną a zarazem trudną do pojęcia dla Europejczyka kulturę i filozofię. Dowiadywałem się o istnieniu innego świata niż ten, który znałem dotąd i rodziło się we mnie coraz mocniejsze pragnienie poznania go. Niebawem miałem dokonać porównania mojej wizji z rzeczywistością.

Ktoś kiedyś miał powiedzieć, że po spędzeniu w Japonii miesiąca Europejczyk nic jeszcze nie rozumie. Po trzech miesiącach zaczyna rozumieć Japończyków, po pół roku może napisać już książkę, po roku orientuje się, że właściwie nic jeszcze nie zrozumiał i tylko tak mu się wydawało, a dopiero po kilku latach pobytu w Japonii może napisać mądry artykuł o tym kraju.

Spędziłem w Japonii pół roku. Piszę więc książkę. Nie jestem japonistą ani etnografem. Jestem kryminologiem. Interesowały mnie w Japonii przede wszystkim takie fenomeny, jak przestępczość, patologia społeczna i walka z tymi zjawiskami. Patrzyłem więc na Japonię oczyma kryminologa.

Ale poznanie i zrozumienie interesujących kryminologa zjawisk wymagało sięgnięcia nieco dalej, poza urzędowe statystyki i ściśle naukowe opracowania. Wymagało poznania japońskiej historii, filozofii i religii, kultury, moralności, wreszcie mentalności. Wszystkiego, co określa i wyjaśnia interesujące kryminologa zjawiska. Zdaję sobie sprawę, że mój pobyt w Japonii był bardzo krótki, zbyt krótki, aby poznać to wszystko, co poznać chciałem. Mało tego, być może to, co przez te pół roku zrozumiałem, zrozumiałem opacznie?

Ryzykuję pisanie książki. Będzie to książka o Japonii, widzianej oczyma kryminologa. Będzie to więc obraz Japonii dość swoisty. Mało tego, nie ma pewności, że będzie to obraz całkiem prawdziwy. Być może, po tym półroczu spędzonym w Japonii, tylko mi się wydaje, że wszystko zrozumiałem?ROZDZIAŁ I

PIERWSZY RZUT OKA NA JAPOŃSKĄ PRZESTĘPCZOŚĆ

Ezra Vogel, profesor Uniwersytetu Harvarda i dyrektor Rady do spraw Studiów Azji Wschodniej – jeden rozdział swej głośnej i kontrowersyjnej książki „Japonia jako numer jeden – lekcje dla Ameryki” poświęcił problematyce przestępczości w Japonii. Doszedł w nim do wniosku, iż twierdzenie o wzroście przestępczości w miarę wzrostu uprzemysłowienia jest prawdziwe dla wszystkich krajów Ameryki Północnej i Europy, ale nie jest prawdziwe dla Japonii.

Rzeczywiście, w gronie największych potęg gospodarczych świata, Japonia wyróżnia się zdecydowanie najmniejszą przestępczością. Wprawdzie od 1946 roku, bezwzględna liczba przestępstw zgłoszonych policji systematycznie rośnie (w 1946 zgłoszono policji o 1 387 060 przestępstwach, w 1983 – o 2 039 181), ale w tym samym czasie ludność Japonii wzrosła z 73 milionów do 120 milionów. Współczynnik wskazujący liczbę przestępstw przypadających na 100 tys. mieszkańców spadł w tym samym czasie z 1 893 do 1 289, a więc zmalał o 32%.

Jak widać, liczba ludności przyrastała w Japonii prędzej niż liczba przestępstw, najlepszy obiektywny wskaźnik stanu przestępczości jest w Japonii średnio pięciokrotnie niższy niż w innych, najbardziej rozwiniętych krajach świata.

Mało tego. Japońska przestępczość jest znacznie „łagodniejsza” niż zachodnia. Kradzieże stanowią ponad 65% wszystkich przestępstw popełnionych w Japonii a jeśli brać pod uwagę tylko przestępstwa umyślne, to kradzieże stanowią ich blisko 87%. Rozboje i zgwałcenia stanowią łącznie mniej niż 0,2% wszystkich popełnionych tu przestępstw.

W USA same rozboje stanowią ponad 4% ogółu popełnionych przestępstw, nawet w Polsce są one 15–krotnie częstsze niż w Japonii. Włamanie jest w Japonii przestępstwem bardzo rzadkim, kradzieże z włamaniem stanowią ok. 0,5% wszystkich przestępstw (w USA – ok. 20%, w Polsce aż 28,4%). To, co ilustrują dane statystyczne jest doskonale odczuwalne na co dzień. Porównywalne swą wielkością z Nowym Jorkiem czy Londynem, Tokio jest miastem spokojnym i bezpiecznym. Można po nim poruszać się bez obaw zarówno we dnie, jak i w nocy. Jak wynika z danych policyjnych, w ciągu doby zdarzają się w Tokio średnio 2 napady rabunkowe. W Londynie zdarzają się one trzykrotnie częściej, w Nowym Jorku – 100 razy częściej!

Według danych Japońskiego Ministerstwa Sprawiedliwości ponad 25% wszystkich kradzieży stanowią kradzieże rowerów i motocykli, dalszych kilkanaście procent – kradzieże przedmiotów pozostawionych wewnątrz samochodów.

W Japonii bardzo łatwo ukraść rower. Na zatłoczonych ulicach wielkich miast japońskich jest on niezwykle użytecznym środkiem lokomocji, każdego dnia zarówno po jezdni, jak i po chodniku jeździ nim wiele milionów Japończyków. Na rowerach jeżdżą uczniowie dojeżdżający do szkół, gospodynie domowe na zakupy, a robotnicy do pracy. Często na rowerze dojeżdża się z domu do najbliższej stacji metra lub kolejki miejskiej i tu go zostawia.

Przy każdej takiej stacji stoją setki rowerów. Większość z nich nie jest w ogółe niczym zabezpieczana ani zamykana. Na dowolnie wybrany rower można wsiąść i odjechać. Jak widać, prawdopodobieństwo utraty roweru na skutek kradzieży jest mimo wszystko dość małe i mało kto bierze je pod uwagę. Faktycznie – rocznie ukradzionych zostaje w Japonii ok. 25 000 rowerów – spośród kilkudziesięciu milionów używanych w całym kraju. A więc 1 rower na 4 000 może zostać ukradziony.

O niezwykłym wręcz pechu może mówić polski turysta, który w roku 1985 na rowerze przyjechał z Polski do Japonii – i tu, w Sapporo, ukradziono mu jego pojazd!

Zupełną rzadkością są włamania do mieszkań i w ogóle kradzieże mieszkaniowe. Prawdopodobieństwo kradzieży jest tak małe, że wiele japońskich domów w ogóle nie jest zamykanych. Sama zaś drewniano–papierowa konstrukcja tradycyjnego japońskiego domu nie stanowi żadnego prawie zabezpieczenia przed włamywaczem.

Kradzieże w sklepach zdarzają się, ale niemal wyłącznie w dużych domach towarowych. Małe sklepiki, jakich w Japonii tysiące, wystawiają towar na zewnątrz, na ulicę. Nikt tego towaru nie pilnuje. Często nawet w sklepie nie ma sprzedawcy, który siedzi gdzieś na zapleczu i dopiero po wybraniu sobie towaru, klient przywołuje go, aby mu zapłacić. Gdyby ktoś chciał, mógłby, nie płacąc, bezkarnie zaopatrywać się z wystawionego przed sklepy towaru, nie tylko w artykuły spożywcze, ale też odzież, artykuły gospodarstwa domowego, pomniejszy sprzęt techniczny, słowem niemal we wszystko. Jednak, mimo takiej łatwości, towary nie są rozkradane. Nasze przysłowie, mówiące, że „okazja czyni złodzieja”, nie sprawdza się tu zupełnie. Japończycy są niezwykle uczciwi, choć kraść w Japonii jest bardzo łatwo.

Większość przestępstw popełniają w Japonii ludzie młodzi. Ludzie młodzi, którzy nie ukończyli 24 roku życia, stanowiąc niewiele ponad 30% ludności, są sprawcami około 55% wszystkich popełnionych przestępstw. Natomiast ludzie w wieku pomiędzy 25 a 59 rokiem życia, stanowiąc ponad połowę ludności kraju, popełniają tylko 40% wszystkich przestępstw.

Kryminolodzy japońscy sygnalizują też, że wciąż rośnie liczba przestępstw popełnianych przez kobiety. O ile zaraz po wojnie, kobiety były sprawczyniami zaledwie 7% wszystkich przestępstw, to obecnie procent ten wzrósł do dwudziestu. Tak więc co piąte przestępstwo jest w Japonii popełnione przez kobietę. Mało tego, wzrasta liczba popełnionych przez kobiety przestępstw gwałtownych, agresywnych – dotąd popełnianych niemal wyłącznie przez mężczyzn.

Podobnie też wzrósł procent nieletnich sprawców przestępstw. W latach czterdziestych dopiero co piąte przestępstwo było popełnione przez nieletnich, dziś już co drugie. Wyjaśnienie wskazanych zmian nie jest możliwe bez znajomości przemian, jakie w ostatnich kilkudziesięciu latach dokonały się w społeczeństwie japońskim.

Tradycyjną japońską strukturę społeczną, a także moralność i mentalność Japończyków kształtowało w ciągu wieków wiele czynników. Myślę, że dwa z nich zasługują na szczególną uwagę. Mam tu na myśli trudne naturalne warunki bytowania na wyspach japońskich i konfucjanizm. Wyspy japońskie nawiedzane są przez częste trzęsienia ziemi. Coroczne tajfuny, obfite opady deszczów w porze monsunów powodują powodzie i obsuwanie się zboczy górskich. Kataklizmy te, niszczące nie tylko uprawy, ale także osiedla i miasta, pozbawiające rokrocznie setki ludzi dachu nad głową i środków do życia czyniły życie wyspiarzy szczególnie ciężkim. Walka z żywiołami – walka o byt i przetrwanie – zmuszała do zbiorowego zorganizowania wysiłku, a taki wymagał dyscypliny. Wobec żywiołów i ich siły niszczącej jednostka była bezradna. Musiała szukać oparcia w grupie. Bez niej nie była w stanie przetrwać. Skuteczne działanie zbiorowe wymaga organizacji. Ta zaś dokonać się musi wedle jakiegoś porządku. Porządek musi być określony przez jakąś doktrynę. Doktryną tą był konfucjanizm. Na wyspy japońskie dotarł on już w III wieku.

Myśl chińskiego mędrca Kung–fu–cy (551 – 497 przed Chr.), zwanego na Zachodzie z łacińska Konfucjuszem, zaś po japońsku: Koshi – przyjęła się w Japonii i na całe stulecia zdeterminowała tamtejszą moralność, ład społeczny i mentalność. Konfucjanizm dostarczał uniwersalnych zasad postępowania jednostki i organizacji tak poszczególnych grup, jak i całego społeczeństwa. Wzajemne stosunki między ludźmi opisał w tzw. „Pięciu Relacjach” („wu–lun”). Były to stosunki pomiędzy panem a poddanym, ojcem i dziećmi, starszymi i młodszymi dziećmi, pomiędzy mężem i żoną oraz wzajemne między przyjaciółmi. Zdecydowanie najważniejsze były relacje pomiędzy panem a poddanym i pomiędzy ojcem i dziećmi. Istota tych dwóch relacji była zresztą niemal identyczna. Synowska miłość, posłuszeństwo i lojalność z jednej strony, a ojcowska władza i opiekuńczość z drugiej, obowiązywała tak w rodzinie, jak i w stosunkach pomiędzy panem i poddanym. Dziś ten ostatni stosunek przeniesiony został do innej nieco rzeczywistości cywilizacyjnej i obowiązuje pomiędzy szefem i pracownikami nowoczesnych firm.

Określona struktura rodziny, w której relacja między ojcem a dziećmi jest ważniejsza od relacji między mężem a żoną, a relacja starszeństwa jest mocno akcentowana wśród rodzeństwa – jest modelem dla wszelkich struktur grupowych w Japonii. Sądzę, że Japończycy do dziś nie potrafią sobie inaczej wyobrazić grupy jak w kategoriach rodziny. Cały naród – wedle tradycyjnych japońskich poglądów – stanowi też rodzinę, której głową jest cesarz. Rodziną jest też załoga fabryki, biura, czy warsztatu. Wewnątrz każdej tej grupy–rodziny obowiązują określone relacje. Przynależność do każdej grupy jest powodem dumy, a więź z grupą jest silnie akcentowana. Wszystkie chyba firmy, od wielkich koncernów typu „Mitsubishi” czy „Toyota”, aż po całkiem małe firmy, zatrudniające po kilka czy kilkanaście osób, mają swój emblemat, noszony przez pracowników w formie odznaki wpiętej do klapy marynarki bądź w formie spinki do krawata.

Pracownik wiążąc się z jakąś firmą, wiąże się z nią zwykle na zawsze. To, co u nas nazywa się fluktuacją kadr, jest w Japonii zjawiskiem nie tylko nie znanym, ale wręcz niezrozumiałym. Człowiek zmieniający pracę nie jest szanowany. Sam fakt odejścia z jakiegoś kolektywu świadczy o tym, że ten ktoś nie przyjął się w grupie, nie został przez nią zaakceptowany. Dlatego też każdy następny potencjalny pracodawca będzie szczególnie ostrożny i będzie długo zastanawiał się, zanim zgodzi się go przyjąć do pracy.

To przywiązanie do firmy łączy się ze współodpowiedzialnością za jej losy i za jej opinię. Kiedy w latach siedemdziesiątych wybuchł skandal po ujawnieniu łapówkarskiej afery związanej z działalnością amerykańskiego koncernu Lockheada – wielu pracowników firm japońskich zamieszanych w aferę było autentycznie załamanych. Były wśród nich nawet przypadki samobójstw. Nie będąc bezpośrednio zamieszani w aferę, nie mogli przeżyć, że taki skandal wydarzył się w ich firmie!

Konfucjanizm określił też w dużej mierze pozycję kobiety w rodzinie, a tym samym w społeczeństwie. Z zachodniego punktu widzenia, pozycja ta nie jest do pozazdroszczenia.

Mówi się, że kobieta całe życie należy do mężczyzny. Najpierw do ojca, później do męża, na koniec do syna. W tradycji japońskiej małżeństwo jest bardziej sprawą rodzinną niż osobistą. Małżeństwo było (a w dużej mierze jest i dziś) aranżowane przez dwie rodziny. Nie jest ono – jak na Zachodzie – usankcjonowane religijnie. Jest raczej kontraktem i to kontraktem bardziej między rodzinami niż między małżonkami. Konsekwencją tego jest to, że jak każdy kontrakt, tak i ten może być w każdej chwili rozwiązany za zgodą stron.

Prawo japońskie zezwala na rozwody, nie sprzeciwiają się im ani podstawowe religie buddyzm i shinto, ani miejscowa moralność. Zdaniem polskiego misjonarza, jezuity, ks. Tadeusza Obłąka, traktowanie małżeństwa przez chrześcijaństwo jako sakramentu, a tym samym niedopuszczalność rozwodów, stanowi jedną z ważniejszych przeszkód w chrystianizacji Japonii.

Miłość między małżonkami wcale nie była tu czymś koniecznym. Celem małżeństwa było urodzenie syna, bo to zapewniało kontynuację rodu.

Jeśli małżeństwo nie ma męskiego potomka, tylko córki, to zwykle próbuje usynowić zięcia. Usynowiony zięć przyjmuje wtedy nazwisko teścia. Sprawa się komplikuje, gdy kandydat na zięcia jest jedynym synem swoich rodziców.

Jak słusznie zauważył amerykański znawca spraw japońskich Frank Gibney, pertraktacje pomiędzy rodzinami przyszłych małżonków, toczone często w dzisiejszej Japonii, przypominają żywo pertraktacje pomiędzy rodzinami panującymi w średniowiecznej Europie.

Przysłowie japońskie mówi, że status kobiety „znajduje się w pół drogi pomiędzy ptakiem a mężczyzną”. W hierarchii rodzinnej ojciec zajmuje pozycję zdecydowanie wyższą niż matka, synowie wyższą niż córki. Przeznaczeniem kobiety zawsze było wychowywanie dzieci. Jeszcze po ostatniej wojnie, Amerykanów szokował widok Japonek podążających kilka kroków za mężem i noszących za nimi bagaże. Dziś czegoś takiego już się nie widuje, przynajmniej na ulicach wielkich miast. Jednak do dziś kobieta przepuszcza mężczyznę w drzwiach, zdejmuje mu lub podaje płaszcz, zapala papierosa.

Życie towarzyskie prowadzi odrębnie mąż, odrębnie, znacznie uboższe, prowadzi żona. Na przyjęcia i spotkania w knajpach nie zabiera się żony. Wolny czas spędza się w towarzystwie kolegów, czasem gejsz lub hostess. Żona może sobie w domu, pod nieobecność męża, przyjąć przyjaciółkę. Mąż nie ma obowiązku tłumaczyć się żonie, gdzie i z kim był. Żonie nie wypada nawet o to męża zapytać. Mogłoby to być poczytane za objaw zazdrości, a zazdrość jest tu uważana za jedną z najpaskudniejszych cech. Krzykliwa nieraz w gronie koleżanek, w towarzystwie mężczyzn Japonka jest milcząca i nieśmiała. Sama nie rozpoczyna rozmowy, o ile mężczyzna jej do tego nie zachęci.

Zwróciłem uwagę, że w czasie różnych przyjęć – nawet w domach profesorów uniwersytetów – żony gospodarzy albo w ogóle nie zbliżały się do stołu, tylko usługiwały gościom męża, albo, wyraźnie zachęcane przez znającego zachodnie zwyczaje męża, przysiadały się tylko na chwilę, nie włączały się do rozmów, przez cały czas czuły się wyraźnie nieswojo i przy lada okazji uciekały do kuchni, by więcej już do stołu nie powrócić. Dziwiło mnie to zawsze, bo wszystkie te panie spędziły u boku mężów po kilka nieraz lat w USA czy Europie i stosownie do zwyczajów zachodnich musiały im zapewne towarzyszyć przy różnych okazjach. Wyobrażam sobie, jak wówczas musiały cierpieć i jedyną osłodą ich poświęcenia było zapewne to, że czuły iż poświęcają się dla dobra męża.

Na jednym z takich przyjęć, w pięknym stylowym japońskim domku znanego kryminologa, żona gospodarza przywitała tylko gości, po czym zniknęła i tylko od czasu do czasu przez szparę w rozsuwanych ścianach podawała nowe potrawy na stół, przy którym biesiadował mąż z gośćmi. Myślałem, że krępuje ją może to, iż rozmowa toczy się w języku angielskim, którego ona nie zna. Przy innej okazji przekonałem się, że zna ona angielski lepiej od swego męża, spędziła bowiem z nim w Stanach Zjednoczonych dwa lata i w tym czasie, gdy on przebywał na Uniwersytecie bądź w bibliotece, ona załatwiała zakupy i uczyła się w domu angielskiego. Miała więcej od niego czasu na naukę i więcej okazji do posługiwania się obcym językiem.

Zaraz na początku mojego pobytu w Tokio, jadąc metrem, ustąpiłem miejsca starszej Japonce, dźwigającej dwie duże torby z jakimiś zakupami. Jakież było moje zdziwienie, gdy Japonka na miejscu tym usadziła swego męża, a sama stała dalej dźwigając torby i zataczając się na każdym zakręcie kolejki i przy każdej zmianie tempa jej jazdy. Wygodnie usadowionemu Japończykowi nawet nie przyszło do głowy, aby wziąć na kolana przynajmniej jedną z dwóch toreb swej towarzyszki.

Kiedy Europejczyk okaże grzeczność Japonce, poda jej płaszcz, przepuści pierwszą przez drzwi, wprawi ją w zakłopotanie i zupełnie onieśmieli.

Wprawdzie jeden z bywałych w świecie dziennikarzy japońskich stwierdził kiedyś, że jeśli idzie o nieatrakcyjność, Japonki są zaraz po Hotentotkach, jednak Amerykanie powszechnie twierdzą, że są one najlepszym żonami. Amerykańskie porzekadło mówi, że najlepszymi rzeczami w świecie są „amerykański dom, chińska kuchnia i japońska żona”.

Tradycyjna pozycja kobiety ulega na przestrzeni ostatnich lat pewnym zmianom. Powoduje je głównie to, że coraz więcej kobiet pracuje zawodowo i studiuje. Praca zawodowa uniezależnia kobietę finansowo od mężczyzny, zmienia też wewnętrzną strukturę rodziny. Zapotrzebowanie na pracę kobiet w rozwiniętym społeczeństwie ciągle rośnie. Bez nich trudno by sobie wyobrazić pracę ogromnych domów towarowych, magazynów, restauracji, banków, urzędów, poczt czy agencji turystycznych. Kobiety pracują też w przemyśle, zwłaszcza elektronicznym.

Łącznie w Japonii pracuje zawodowo około 22 mln kobiet. Większość z nich stanowią osoby młode, pracujące tylko do momentu wyjścia za mąż, ewentualnie do momentu urodzenia pierwszego dziecka. Później porzucają pracę zawodową na rzecz obowiązków żony i matki. Ale są i takie, które pracę zawodową muszą godzić z tymi obowiązkami. W porównaniu ze Stanami Zjednoczonymi czy RFN, zarobki są w Japonii niewysokie, a koszty utrzymania duże. Rosną też aspiracje; któż nie chce posiadać nowoczesnego samochodu, video, komputera (chociażby dla dzieci)? Rosną potrzeby, rosną też wydatki.

Zaczęły się też Japonki garnąć do nauki. Wśród blisko 2 milionów studentów, studiujących na łącznie 460 uniwersytetach i szkołach wyższych – kobiety stanowią obecnie 23%. Liczba ta jest jednak nieco myląca. Na najlepszych uniwersytetach, a te zapewniają swym absolwentom najlepsze posady, kobiet studiuje dużo mniej. Dla przykładu, na prestiżowym uniwersytecie Waseda w Tokio, w roku akademickim 1985/86 na 45 196 studiujących, kobiet było tylko 5 712, czyli 12,6%. Dodać trzeba, że Waseda uchodzi za uniwersytet postępowy. Na konserwatywnym elitarnym Metropolitalnym Uniwersytecie Tokijskim – procent studiujących kobiet jest jeszcze niższy. Studia w Japonii są dwustopniowe. O ile na studiach pierwszego stopnia studentki stanowią 23% ogółu studiujących, to na studiach drugiego stopnia (magisterskich bądź doktorskich) procent ten maleje do 13. Warto też wspomnieć, że dziewczęta stanowią aż 88% absolwentów szkół średnich, uprawniających do ubiegania się o studia uniwersyteckie.

Jak wynika z badań socjologicznych, znaczny procent absolwentek uniwersytetów ma później kłopoty z zamążpójściem. Japończycy widocznie obawiają się wykształconych żon. Te zaś, które za mąż wyjdą, z reguły nie będą pracować w swoim zawodzie, tylko zajmować się domem. Co najwyżej, zgodnie z wspomnianą już regułą, będą pracować do czasu urodzenia pierwszego dziecka. Jeśli do tego dodać, że studia są kosztowne, to widać, że po prostu nie opłaca się posyłać na nie córki, skoro i tak będzie później – o ile znajdzie męża! – siedzieć w domu i wychowywać dzieci.

Wprawdzie z danych statystycznych wynika, że procent studiujących kobiet stale się zwiększa, ale zwiększa się bardzo, bardzo powoli. Kariera akademicka kobiety należy do zupełnej rzadkości, choć niektórym z nich udaje się ją jednak zrobić. Przykład Chie Nakane, profesor socjologii na uniwersytecie, w dziedzinie społeczeństwa japońskiego autorytetu na skalę światową, jest tu czymś absolutnie wyjątkowym. Wśród znanych mi osobiście kilkudziesięciu japońskich profesorów różnych dyscyplin prawniczych jest tylko jedna kobieta: profesor Kazuko Tanaka z Uniwersytetu Kokugakuin w Tokio, specjalistka z zakresu kryminologii.

W Narodowym Instytucie Badawczym Nauk Policyjnych pracuje też kilka kobiet, wśród nich znana specjalistka z zakresu przestępczości nieletnich, pani Ayako Uchiyama. Są to wszystko wyjątki potwierdzające regułę, ale jeszcze 30–40 lat temu nawet takie wyjątki byłyby czymś nie do pomyślenia.

Wszystko to świadczy, że pozycja i rola kobiety zaczyna się powoli zmieniać, tak w społeczeństwie, jak i w rodzinie. Tym samym zmienia się wewnętrzna struktura rodziny, organizacja i podział zadań, a przede wszystkim hierarchia jej członków. Zmienia się więc także model wychowania dzieci. Zakłócona zostaje pewna tradycja, która obowiązywała bezwzględnie przez dziesiątki lat.

Znajduje to swoje odzwierciedlenie także w sferze patologii społecznej, zwłaszcza w przestępczości. Tak jak wzrosła rola i znaczenie kobiety w społeczeństwie, tak też wzrosła ona w świecie przestępczym. To tłumaczy wzrastający procent przestępstw popełnianych przez kobiety. Studiując statystyki przestępczości kobiet, można dojść do wniosku, że tempo swoistej emancypacji kobiety w sferze patologii społecznej jest szybsze niż w zdrowej części społeczeństwa. Warto się zorientować, dlaczego tak się dzieje. Dlaczego niewielkie i powolne zmiany w strukturze rodziny i społeczeństwa, w statusie jej poszczególnych członków powodują znacznie większe i bardziej dynamiczne zmiany na marginesie społeczeństwa. Będziemy się nad tym zastanawiać później. Na razie odnotujmy, że tak jest.

Znawcy społeczeństwa japońskiego podkreślają, że drugim obok płci wyznacznikiem statusu, tak rodzinnego jak i społecznego, jest starszeństwo. Może się to wydać zaskakujące, ale w urządzonym wedle najlepszych wzorów demokratycznych społeczeństwie japońskim, którego prawa przyjęły to, co w zachodniej myśli politycznej i prawnej było najlepszego, trudno spotkać dwóch ludzi, którzy czuli by się wobec siebie wzajemnie równi, pomimo że tę równość gwarantują im prawa. Poczucie hierarchii jest u Japończyków niezwykle mocno zakorzenione, a jego źródeł szukać należy w konfucjanizmie.

Pewien amerykański dziennikarz dziwił się, że ilekroć wspomina japońskim rozmówcom o swoim bracie, zawsze pytali, czy chodzi o brata młodszego, czy o starszego. Dla człowieka Zachodu jest to dziś rzecz bez znaczenia, dla Japończyka nie.

Niegdyś, również w Europie starszeństwo (seniorat) decydowało o prawie do tronu czy dziedziczenia. W czasach współczesnych straciło to niemal zupełnie znaczenie. Na Zachodzie „braterstwo” jest synonimem przyjaźni i równości stron. Nawet podręczniki logiki relację braterstwa podają jako przykład relacji symetrycznej. W Japonii jest inaczej. Na Zachodzie starszeństwa wśród rodzeństwa nie preferuje już z zasady ani prawo spadkowe, ani obyczaj rodzinny. W Japonii zasada senioratu obowiązuje nadal i dotyczy nawet takich drobiazgów, jak kolejność nabierania potraw w czasie posiłków czy kolejność wchodzenia do wanny w czasie wspólnej rodzinnej kąpieli. Nawet o tym, który program telewizji oglądać w danej chwili, decyduje najstarszy z braci i młodsze rodzeństwo musi się podporządkować. Na Zachodzie w takiej sytuacji urządzono by zapewne jakieś głosowanie i młodsze rodzeństwo mogłoby przegłosować starsze. Tu młodsi są bez szans.

Ponieważ, jak wspominałem, Japończycy każdą grupę społeczną, każde środowisko, traktują jak odwzorowanie rodziny, z jej hierarchią i podziałem ról, tak więc i ta zasada senioratu obowiązuje dosłownie wszędzie.

Również w szkołach młodsi uczniowie okazują respekt starszym; studenci młodszych lat podporządkowują się studentom z lat starszych. Wspinacze z krajów zachodnich, których społeczność jest szczególnie egalitarna, nie mogą się nadziwić, że w japońskich wyprawach wysokogórskich cięższe plecaki noszą młodsi, oni też rozbijają namioty, przygotowują posiłki, podczas gdy ich starsi o 2–3 lata koledzy palą sobie papierosy i gawędzą.

Zasada starszeństwa obowiązuje też w zakładach pracy. Sprzyja to dyscyplinie i korzystnie wpływa na produkcję. Reguluje funkcjonowanie zespołów ludzkich lepiej niż najbardziej drobiazgowe przepisy prawa.

Ale to, co dobre jest w fabryce, niekoniecznie dobre jest też na uniwersytecie. W zespole naukowym trudno nie zgodzić się ze starszym kolegą, nie mówiąc już o przełożonym. Jeden z japońskich profesorów twierdzi, że zasada senioratu w nauce wprost „tłumi wolne wyrażenie indywidualnej myśli”.

Praktyczni Japończycy próbują temu zapobiegać. Niepisany regulamin zebrań naukowych i seminariów nakazuje zabieranie głosu w kolejności odwrotnej do hierarchii. Najpierw zabierają głos najmłodsi, później starsi, na koniec wypowiadają się autorytety. Po nich już wypowiadać się nie wypada. Jeśli zasłużony profesor, uznany autorytet w nauce nie wytrzyma i w dyskusji zabierze głos na początku – z reguły dyskusję tym zamknie.

Kiedyś profesor Nishihara, znany, często odwiedzający Europę, specjalista z zakresu prawa karnego, a zarazem prezydent Uniwersytetu Waseda, zaprosił mnie na dyskusję o filozoficznych i kulturowych uwarunkowaniach prawa karnego. W dyskusji, obok nas dwóch, miało wziąć udział dwóch innych jeszcze profesorów – Japończyków. Spotkanie trwało kilka godzin, przy czym był to wyłącznie mój dialog z Nishiharą. Jego towarzysze przez cały czas milczeli. Kiedy później w towarzystwie jednego z nich wracałem do domu, zapytałem czy może temat spotkania nie był dla niego interesujący. – O, przeciwnie – odpowiedział – Bardzo mnie to interesowało. Zajmuję się tymi zagadnieniami od kilku lat. Mam nawet własny pogląd na cały szereg kwestii, zupełnie różny od opinii profesora Nishihary. Jak pan chce, to możemy się kiedyś umówić i przedstawię panu swój pogląd. Teraz nie miałem okazji. – Jak to? – zdumiałem się – przecież rozmawialiśmy o tym przez blisko cztery godziny. – No tak, przygotowałem się do tego spotkania, ale prezydent Nishihara zaczął od razu sam mówić, to ja już nie mogłem. Przecież on jest starym profesorem, w dodatku prezydentem Uniwersytetu. Jeśli od razu sam zabrał głos, to widocznie nie chciał, abyśmy my coś mówili.

Podobne sytuacje spotykałem jeszcze wielokrotnie. Najpoważniejszy dyskutant swoim głosem zamykał z reguły dyskusję. Nie wyobrażam sobie takiej sytuacji u nas. Nie wierzę, aby jakiś ugrzeczniony adiunkt (już nie mówię inny profesor) nie dorzucił swoich trzech groszy. Nie powiedział – gdyby już zupełnie nie miał nic do powiedzenia – że w zupełności zgadza się ze swym szefem, który „słusznie zauważył...”, „trafnie podniósł...” i „słusznie ocenił”. W przypadku zaś obecności dwóch profesorów – aby nie były wypowiedziane co najmniej dwa konkurencyjne poglądy. Tam nikt nie polemizował, ani też nikt nie potakiwał.

Dotąd zawsze byłem przekonany, że jeśli u nas gdzieś jeszcze zachowały się feudalne stosunki, to właśnie w niektórych katedrach uniwersyteckich, jednak z japońskiej perspektywy feudalizm naszych stosunków uniwersyteckich okazał się niewinną igraszką.

A swoją drogą, jak to możliwe, aby tak feudalnie zhierarchizowana nauka miała takie osiągnięcia? Może w nauce, bardziej niż gdzie indziej potrzebny jest autorytet mistrza? Może uprawianie nauki wymaga dyscypliny, a każda dyscyplina opiera się na hierarchii? A może najistotniejszy jest mechanizm, który na stanowiska w nauce wynosi osoby najodpowiedniejsze? Takie, którym rzeczywiście warto się podporządkować? Pozostawmy ten problem do rozważenia socjologom nauki.

Zdarza się, że poszanowanie hierarchii przynosi skutki znacznie kosztowniejsze niż przerwanie niedokończonej dyskusji naukowej. Dobrym przykładem może być wypadek, jaki w roku 1981 zdarzył się w Zatoce Tokijskiej.

Pilot Seiji Katagiri celowo spikował do morza swym, należącym do Japan Air Lines, DC–8, zabijając 24 osoby, spośród 174 znajdujących się na pokładzie. Jak wykazało śledztwo, Katagiri był chory psychiczne. W poprzednich latach też zachowywał się nienormalnie, narażając samolot na rozbicie. Zapobiegli temu jednak drugi pilot i mechanik pokładowy, którzy zorientowali się, że ich kapitan jest umysłowo chory. Postanowili więc na niego uważać także w czasie tego ostatniego lotu, który okazał się niestety tragiczny. O swych spostrzeżeniach z poprzednich lotów nie zameldowali jednak nikomu – ponieważ nie mieściło im się w głowie, że można wystąpić przeciw przełożonemu.

To niestety koniec bezpłatnego fragmentu. Zapraszamy do zakupu pełnej wersji książki.
mniej..

BESTSELLERY

Kategorie: