Facebook - konwersja
Czytaj fragment
Pobierz fragment

  • Empik Go W empik go

Plan - opowiadania - ebook

Wydawnictwo:
Data wydania:
13 sierpnia 2020
Ebook
14,99 zł
Audiobook
24,99 zł
Format ebooka:
EPUB
Format EPUB
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najpopularniejszych formatów e-booków na świecie. Niezwykle wygodny i przyjazny czytelnikom - w przeciwieństwie do formatu PDF umożliwia skalowanie czcionki, dzięki czemu możliwe jest dopasowanie jej wielkości do kroju i rozmiarów ekranu. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
, MOBI
Format MOBI
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najczęściej wybieranych formatów wśród czytelników e-booków. Możesz go odczytać na czytniku Kindle oraz na smartfonach i tabletach po zainstalowaniu specjalnej aplikacji. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
(2w1)
Multiformat
E-booki sprzedawane w księgarni Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu - kupujesz treść, nie format. Po dodaniu e-booka do koszyka i dokonaniu płatności, e-book pojawi się na Twoim koncie w Mojej Bibliotece we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu przy okładce. Uwaga: audiobooki nie są objęte opcją multiformatu.
czytaj
na tablecie
Aby odczytywać e-booki na swoim tablecie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. Bluefire dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na czytniku
Czytanie na e-czytniku z ekranem e-ink jest bardzo wygodne i nie męczy wzroku. Pliki przystosowane do odczytywania na czytnikach to przede wszystkim EPUB (ten format możesz odczytać m.in. na czytnikach PocketBook) i MOBI (ten fromat możesz odczytać m.in. na czytnikach Kindle).
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na smartfonie
Aby odczytywać e-booki na swoim smartfonie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. iBooks dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Czytaj fragment
Pobierz fragment

Plan - opowiadania - ebook

Federacja Narodów i Planet przejęła kontrolę nad światem. Cały system satelitów i planet, w tym Ziemia, pozostają pod władzą tego zbiurokratyzowanego stowarzyszenia. Choć świat zmienił się nie do poznania, ludźmi wciąż wstrząsają te same emocje. Przeżywają dramaty i szukają dróg wolności. Jedenaście opowiadań tworzy zbiór historii, które mogą wydarzać się w teraźniejszości, gdzieś w równoległych światach, ale także w przyszłości. Bohaterowie zmagają się z opresyjnym systemem rządów i z ich skutkami. A te nie mogą być dobre. To opowiadania o światach, w których człowiek przestaje widzieć w drugim człowieka.

Kategoria: Opowiadania
Zabezpieczenie: Watermark
Watermark
Watermarkowanie polega na znakowaniu plików wewnątrz treści, dzięki czemu możliwe jest rozpoznanie unikatowej licencji transakcyjnej Użytkownika. E-książki zabezpieczone watermarkiem można odczytywać na wszystkich urządzeniach odtwarzających wybrany format (czytniki, tablety, smartfony). Nie ma również ograniczeń liczby licencji oraz istnieje możliwość swobodnego przenoszenia plików między urządzeniami. Pliki z watermarkiem są kompatybilne z popularnymi programami do odczytywania ebooków, jak np. Calibre oraz aplikacjami na urządzenia mobilne na takie platformy jak iOS oraz Android.
ISBN: 978-87-265-9455-3
Rozmiar pliku: 541 KB

FRAGMENT KSIĄŻKI

PLAN

Była noc i szalała burza. Niebo przecinały błyskawice, rozświetlając je na ułamek sekundy. Grzmiało. Zerwała się wichura, przyginająca palmy ku ziemi. Nadciągała tropikalna ulewa.

Ludzie pozamykali się w domach. Nikt nie miał odwagi wyjść na ulicę ani też położyć się spać. Słychać było, jak przesuwali ciężkie komody, barykadując drzwi. Inni bali się, że wichura porwie domy. Pakowali do skrzynek zapas wody, suchy prowiant i niezbędne lekarstwa.

Gdyby zbłąkany przechodzień był jeszcze na ulicy, dostrzegłby w ciemnych oknach domostw światełka latarek przesuwających się po pokojach i wymacujących drogę w dół po schodkach do piwnicy. Jakiś mieszkaniec New Hong City podszedł do okna i, starłszy parę z szyby palcami, wyjrzał z niepokojem na zewnątrz. Podniósł oczy w czarne niebo, lecz zacisnął powieki przestraszony zygzakiem białej błyskawicy. Zauważył jednak, że jej blask rzucił na ściany domów cień barczystego mężczyzny.

Gdy niebo ponownie pociemniało, a ukrywający się w piwnicy otworzył przerażone oczy, już go nie dostrzegł. Cień wtopił się w czarne tło nocy. Olbrzymi mężczyzna szedł bardzo szybko, długimi krokami. Nie zważał ani na grzmoty, ani na porywy wichury. Mokre już powietrze niosło w sobie zbliżający się deszcz. Czując zapach wody, jeszcze przyspieszył. Już biegł, uderzany w pochylone plecy porywami wichury. Spojrzał pospiesznie na potężne palmy, których czubki się wyginały, by odgadnąć siłę nadchodzącej burzy.

Zdążył dotrzeć do Misji, kiedy lunął deszcz.

Nie wiadomo, jak mu się udało przejść przez bramę chronioną zamkiem szyfrowym. Nie mógł przecież sforsować muru otaczającego teren Misji, chyba że dysponował sprawnością komandosa. Misja! Tak nadal nazywano to miejsce, chociaż żołnierze dawno już swoją misję ukończyli i odlecieli warczącymi maszynami po kolei, szwadron za szwadronem. Wtedy przez otwarte drzwi widać ich było siedzących rzędem i trzymających ręce na broni położonej płasko na kolanach. Patrzyli z góry na miasto, które prawie zrujnowali. Przyglądali się z pogardą skłóconym ludziom, których nie udało im się ucywilizować. Spoglądali na wąskie uliczki wśród wysokich domów, wiedząc, że pleniący się tam złoczyńcy tylko czekają, by ostatnia maszyna zniknęła za łańcuchem gór. Wtedy bandyci wypełzną niby szybkie skorpiony i będą kąsać wszystkich. Obejmą władzę, bo teraz ich kolej, i odegrają się na każdym, bez wyjątku. Żołnierze, trzymając spokojnie ręce na broni, byli jednak czujni i w napięciu obserwowali to miasto i jego ciemne, cuchnące uliczki, podobne do kolein wyżłobionych przez koła wozów historii. Nie byli bezpieczni, póki ich warczące maszyny nie przeleciały poza łańcuch gór. Wiedzieli, że potem nikt już nie będzie pewny swego życia. Ale to ich nie obchodziło.

Pozostały po nich na rozległym terytorium – równym dzielnicy w mieście – baraki, zabudowania dla oficerów i pomieszczenia wypakowane tysiącami skrzynek. W Misji litościwa Federacja umieściła dzieci. Dostawały jedzenie czerpane z puszek i paczek pozostawionych w skrzyniach wypełniających magazyny. Szczodra i łagodna ręka Federacji karmiła dzieci, ale wpierw jej wytknięty palec nakazał spalić zboże na polach. Zapewniła im dach nad głową, ale dopiero po zburzeniu ich domów. Jednak, co najważniejsze, zapewniła im opiekę, protekcję i bezpieczeństwo, zabiwszy przedtem rodziców i obaliwszy rząd. Ale Misja trwała. I, pomimo wszystko, to było dla dzieci największym, choć jedynym dobrodziejstwem.

Olbrzymi mężczyzna zatrzymał się na chwilę poza wysokim murem. W tym samym właśnie miejscu pięć lat temu stał razem z chłopcem. Od tamtego czasu nigdy więcej tu nie był. Być może nie interesował się piętnastolatkiem, którego przyprowadził za rękę i pozostawił na łasce Misji. W jakim więc celu przyszedł tej nocy? Jaka sprawa nie mogła poczekać do rana? I kim był dla niego ów młody człowiek, dla którego narażał się na niebezpieczeństwo?

Przybyły wszedł pomiędzy równo stojące baraki. Poruszał się tak, że ani razu nie oświetliła go błyskawica. Nigdy też jego olbrzymi cień nie pokazał się na ścianie. Stawiał stopy bez szmeru. Nie zachrzęścił żwir ani też nie zaszeleściły liście wydarte wiatrem z drzew palmowych i rzucone na ziemię. Kluczył pomiędzy budynkami, zmierzając do tego, który stał na krańcu terytorium.

Kiedy dotarł do baraku, przylgnął do ściany, stapiając się z jej ciemną barwą. Nasłuchiwał chwilę wśród świstów wichury koszącej strumienie wody. Ktoś inny nie usłyszałby rozmowy poprzez ścianę. Mężczyzna jednak pokiwał głową, rozpoznając znajome głosy. Wyciągnął ramię i dotknął ręką drzwi. Ukrytą w dłoni kartą rozkodował zamek. A kiedy tylko drzwi się uchyliły, wsunął swe olbrzymie ciało do wnętrza baraku. Zatrzymał się tuż za progiem.

- Valko – szepnął.

Młody mężczyzna, który tu przebywał, skoczył ku niemu. W połowie drogi się jednak zatrzymał. Spojrzał na olbrzyma, z którego ściekały strumienie wody. Zobaczył go po raz pierwszy od pięciu lat, kiedy to Chińczyk przyprowadził go tu, do Misji i kazał mu pozostać. Dlaczego odtąd nie dawał znaku życia?

Z sąsiedniego pokoju wyszła dziewczyna. Stąpała z dziwną w tym miejscu godnością. Pokazywała być może, że nie czuje się sierotą, pozbawioną ojczyzny. Stanęła naprzeciw Chińczyka, patrząc na niego bystro. Oczekiwała, że to on zacznie rozmowę. Przybyły jednak milczał. Błyskawica przecięła niebo. Uświadomili sobie nadzwyczajną powagę sytuacji. Skoro przeszedł przez miasto mimo burzy i wiatru, miał coś ważnego do zakomunikowania.

Valko lekko się pochylił i otworzył usta, by wyrzucić z siebie pytania, lecz dziewczyna zatrzymała go władczym gestem prawej ręki. Usłuchał jej nakazu. Wyprostował się i zamknąwszy usta, czekał na wyjaśnienia. Przybyły zauważył, że ochłonęli ze zdziwienia, więc już może im wyjawić cel swego przybycia.

-Musicie uciekać! Natychmiast! – powiedział.

Stali jednak nieporuszeni.

-Chodźcie ze mną – rzekł Chińczyk już w półobrocie ku drzwiom.

Dziewczyna się obejrzała naokoło, patrząc na osobiste przedmioty. Postawione pod łóżkiem buty, jeszcze wilgotne po spacerze na trawnikach, porzucony na poduszce e-czytnik z wyświetloną stronicą książki, wskazywały, czym się właśnie zajmowała, gdy niespodziewany posłaniec wkroczył wprost w ich spokojny wieczór, każąc porzucić wszystko, co było ich stabilizacją.

Chińczyk pokręcił przecząco głową, co znaczyło „niczego nie wolno zabierać”. Dziewczyna odczytała w geście zapewnienie: „wkrótce tu wrócimy”, a jej towarzysz pomyślał: „niczego nie musicie zabierać, gdyż nie będzie wam potrzebne, wszystko zostanie zapewnione”. Wyszli, osłonięci szerokimi plecami prowadzącego. Pochylając się przed wiatrem, zmierzali ku wznoszącej się nieopodal rozległej budowli. Wbudowano ją we wzniesienie, które nie było porośnięte drzewami jak inne.

Było to w Misji zakazane miejsce. Nikomu nie zezwalano się do niego zbliżać. Nikt zresztą nie miałby na to ochoty ze względu na przerażający wygląd budynku. Betonowe ściany mówiły, że wejść pozwolą, lecz już nie wypuszczą na wolność. Podejrzewano, że w czasach, gdy zarządzali nim żołnierze, mieściło się tu więzienie. Wskazywały na to małe okienka umocnione grubymi kratami. Wśród wolontariuszy Misji krążyły pogłoski o szczelnych piwnicach, przystosowanych do torturowania aresztantów, którymi byli okoliczni mieszkańcy, niechcący się podporządkować nowemu prawu. Opowiadano sobie szeptem, że ktoś, zaglądnąwszy przez zakratowane okno umieszczone tuż nad ziemią, zobaczył zwłoki zaczepione pod sufitem nogami na hakach, zanurzone głową w basenach z wodą. Gęsty cień otaczał budynek, ściany wydzielały chłód, powodując, że nawet ziemia w pobliżu była zimna.

W strugach deszczu zatrzymali się przed okratowanymi drzwiami. Żelazo już pokrywała rdza, lecz nie przeżarła grubych prętów. Chińczyk zbliżył się swym bezszelestnym krokiem i wsunął ramię poza kratę. Spoza jego palców wystawał róg karty. Zamek się rozkodował i drzwi, razem z okrywającą je kratą, otworzyły się, nie wydając szmeru. Mężczyzna pierwszy przekroczył próg, pochylając głowę. Popchnięci wiatrem, skoczyli przerażeni w ciemność. Drzwi od razu się zamknęły i zabłysło światło.

Ciągnął się przed nimi długi korytarz o gładkich ścianach i czystej podłodze pokrytej lustrzanymi taflami. Pod sufitem były podwieszone rury i przewody. Kiedy ruszyli, zachęceni gestem swego przewodnika, ich kroki nie wywoływały odgłosu, a mokre zelówki nie pozostawiały śladów na lśniącej podłodze. Za zakrętem wymacała ich pierwsza kamera i obróciła za nimi swój ostry nos, wbijając w ich głowy punkcik swego spojrzenia.

Tysiące pytań szalało w głowie Valko. Dlaczego korytarze wyglądają jak nowo zbudowane, chociaż żołnierze przestali je przemierzać przed dwudziestoma laty? Co pochłania dźwięk? Dokąd przesyłają obraz śledzące ich ruchliwe kamery? Kto na nich teraz patrzy? Wszystkie urządzenia, jakie dotychczas napotkali, były sprawne. Do licha, była to przecież ukryta baza wojskowa, i to precyzyjnie działająca. A Chińczyk doskonale się orientuje w jej topografii i potrafi uruchamiać systemy. Valko zapamiętał go przecież jako bogatego handlarza, który z panem Ka-O, nazywanym kałem, prowadził interesy. Kim naprawdę był?

Znaleźli się potem w olbrzymiej sali z wieloma konstrukcjami z żelaznych belek. Kiedy tylko przekroczyli próg, zapłonęły lampy, wydobywając kontrast białego metalu na tle czarnych ścian. Na środku pomieszczenia lśnił szklany szyb windy. Weszli do niego i drzwi się za nimi zasunęły. Dopiero wtedy, gdy błyskawicznie się unosili, pozwolił sobie na skąpą informację.

-Musicie wyruszyć jeszcze tej nocy, przed świtem – zaczął.

Chłopak spodziewał się zupełnie innych wiadomości. Potrzebował wyjaśnień. Dlaczego muszą tak nagle opuścić miasto? Co się stało? Dokąd muszą się udać, no i oczywiście – na jak długo? Spodziewał się, że wkrótce wrócą. Będą mogli doczytać stronę na ebooku, zanim wyczerpią się baterie wyświetlacza.

Chińczyk zauważył jego ciekawość. I mimo że doskonale znał psychiczną strukturę Valko i jego gwałtowność, najważniejsze informacje nadal utrzymywał w ukryciu.

-Nie czas teraz na zbędne pytania i wyjaśnienia. Musimy się skupić na najważniejszym. A tym jest wasza ucieczka i przeżycie.

-Kiedy? – Chłopiec nie skończył pytania, które miało brzmieć: „kiedy wszystko nam wyjaśnisz?”

-Wkrótce się dowiesz – uciął pytanie Chińczyk.

Winda zawiozła ich do obszernej komory. Nareszcie mogli zdjąć z siebie przemoczone ubranie. Zwinąwszy je w kłąb, wrzucili przez drzwiczki do czerwonego wnętrza elektrycznego pieca i, stojąc przed paleniskiem, przyglądali się płomieniom. W tej chwili włączył się wywietrznik usuwający popiół i nie pozostało ani śladu po ich seryjnej odzieży, opatrzonej znakiem międzynarodowej Misji.

Dziewczyna westchnęła, jakby zrzuciła z siebie ciężar. Valko przyglądał się z zaciśniętymi zębami, jak obraca się w popiół jego przeszłe życie. Z gabloty w ścianie zostały wyjęte kombinezony, które założyli, dziwiąc się, że dopasowują się do ich sylwetek. Były bardzo wygodne i dawały szczególną przyjemność poruszania się, nie zawadzając w niczym.

Kombinezony zostały odlane z jednego kawałka porowatego tworzywa. Nawet na ramionach i nogach miały liczne kieszenie, w których znajdowało się wiele rożnych przedmiotów. Na paskach mankietów również umocowano mierniki poziomu energii.

Chińczyk wyjmował ważniejsze urządzenia i, trzymając je przez chwilę na dłoni, objaśniał szeptem ich przeznaczenie. Pokazywał tylko proste działanie: włącz – wyłącz. Czerwone i góra na wskaźnikach zawsze oznaczały zagrożenie. Czasu było mało, mimo to Chińczyk mówił spokojnie. Valko, zawsze jednak niecierpliwy, przestępował z nogi na nogę. Zapamiętał, że dysponowali przydatnymi miernikami i komunikatorami. Miał świetną pamięć i bardzo szybko kojarzył. Wystarczyło, że zobaczył jeden raz jakiś układ elementów, a choćby ich było bardzo wiele, potrafił bezbłędnie odtworzyć całość.

Chińczyk oparł rękę na ścianie. Kod się wczytał i otworzyły się drzwi do kabiny. Stały w niej konsole sterownicze i obrotowy fotel.

-Będę was prowadził – powiedział Chińczyk. – Kiedy tylko opuścicie New Hong City, nic wam nie będzie zagrażać.

-Czy chcieli mnie zabić? – zapytał chłopak.

Chińczyk ociągał się przez chwilę z odpowiedzią.

-Planowali cię pojmać – odpowiedział wreszcie.

-Nigdy! – powiedział chłopak z mocą.

Kiedy to mówił, dźwięki warczały mu w głębi gardła. Stał, kołysząc się lekko na stopach. Chociaż się uśmiechał, obnażał zęby jak zwierzę. Dziewczyna wyciągnęła ramię. Valko zamilkł i zacisnął wargi.

-Planuje się jednak pewne wydarzenia – zaczął Chińczyk.

-Jestem gotowy na wszystko – Valko powiedział z dużą wewnętrzną siłą. – Zniosę każdy ciężar, pokonam przeszkody – mówił rozdzielając słowa i nadając i im powagę. – Nigdy się nie poddam.

Dziewczyna opuściła ramię i stanęła spokojnie obok niego.

-Dokądkolwiek zaplanowałeś nas wysłać – powiedział chłopak – sprawdzimy się jako ludzie.

- Macie tu wszystko, co jest potrzebne do życia – powiedział Chińczyk. – Niczego wam nie zabraknie.

Stał jeszcze chwilę, jakby chciał coś dodać, tym razem od siebie. Swoje emocje trzymał zawsze na uwięzi i nigdy nie pozwalał sobie na ich ujawnianie. Zrobił to tylko raz – chłopiec sobie potem tę chwilę przypomniał, gdyż ona zadecydowała o jego życiu. Twarz Chińczyka była wilgotna od deszczu zapewne. To woda ściekając, wywoływała wrażenie, że po policzkach spływają szybkie krople łez, gdyż się żegna na zawsze z najbliższą na świecie osobą.

Uczynił już gest, jakby chciał wejść do kokpitu. Dawał im do zrozumienia, że i dla nich pora odwrócić się, by się znaleźć na platformie przed szerokimi drzwiami, jeszcze otwartymi. Postąpili więc o krok i znowu się zatrzymali, tym razem na krawędzi: czubkami butów jeszcze po tej stronie, a piętami już poza linią platformy. W lewej, zgiętej ręce trzymali naszpikowane urządzeniami półhełmy, przypominając sportowców z piłką tuż przed meczem. Bali się i byli niepewni wszystkiego. Wiedzieli jednak, że nie mają żadnej innej możliwości. Nie mogą pozostać w New Hong City. Już nie powrócą do Misji i swoich pokojów, które ogrzewali własnym życiem przez pięć lat. Porzucony czytnik ebooka, czekając na odwrócenie strony, zacznie w końcu migotać i obraz na nim zafaluje. Litery będą blaknąć i wyszczerbią się ich brzegi, aż wreszcie znikną na zawsze i nikt już nie doczyta tej historii do końca. Wyparuje rosa na butach po spacerze, a one same się zeschną i wypaczą, by wreszcie zapomnieć kształt stóp.

Wtedy zapaliło się światło za ich plecami. Było jaskrawe. Świeciło z góry i padając na twarze, wyostrzało rysy. Światło zaczęło się obracać. Raz ich dotykając, raz omijając, powodowało, że znikali i znowu się pojawiali. Zapalały się po kolei wszystkie urządzenia za ich plecami. Odezwał się wyjący sygnał, niby syrena oznajmiająca tlenie się ognia.

-Chodź – szepnęła dziewczyna.

Nie uczyniła kroku wstecz, lecz wykonała obrót przez lewe ramię, odwracając się plecami do Chińczyka, który właśnie robił krok w przeciwną stronę. Widziała jeszcze, że usiadł na obrotowym fotelu, kładąc ręce na pulpicie. Wpatrywał się w monitor, na którym pokazał się obraz jakiegoś wnętrza, jeszcze pustego. Na ekranie wyświetlił się komunikat skierowany do niej. Przeczytała i zamyśliwszy się, zacisnęła wargi w postanowieniu. Odwróciła się pierwsza. Było jej łatwiej, bo nie miała nikogo na Ziemi. Valko zacisnął szczęki i rzuciwszy ostatnie spojrzenie na Chińczyka wykonał obrót i krok do przodu.

Nie usłyszeli wcale, że drzwi się za nimi zamknęły. Nie obejrzeli się, gdyż znaleźli się w pomieszczeniu, które całkowicie przyciągnęło ich uwagę. Horyzontalnie rozsunęły się ściany, zamieniając się w olbrzymie okna. Zauważyli, że Ziemia jest już pod nimi. Wysokie domy spadały coraz niżej, już przestali widzieć ich dachy, już miasta stawały się punktami, potem zobaczyli oceany.

-Ziemia – szepnęła dziewczyna. – Już jej nie widać.

-Dokąd lecimy? – zapytał chłopak.

-Boję się – powiedziała cichutko dziewczyna, by nie usłyszał, bo przecież zawsze była bardzo dzielna.

Ziemi już nie było. Nie mogli otrząsnąć się z szoku.

-Myślałem, że będzie to krótka podróż. Może na jakiś spokojniejszy kontynent – powiedział Valko, stojąc na szeroko rozstawionych nogach, z opuszczonymi i skrzyżowanymi przed siebie ramionami, niby samotny zawodnik przed meczem, który za moment stoczy bój sam ze sobą i z całym światem.

-Nie ma spokojnych kontynentów – odpowiedziała dziewczyna. – Wszędzie są walki, zamieszki i działania misyjne, przywracające stabilizację. To znaczy, morduje się ludzi w imię naszego prawa, które jest dla nich lepsze. Niech więc zginą, skoro nie potrafią go przyjąć.

- Może lecimy na Satelitę nr 1 – wyraził przypuszczenie chłopak, tylko by ją uspokoić. – Tam nikt nas nie zna. Powrócimy na Ziemię, na pewno.

W tej właśnie chwili rozświetliły się konsole pod ścianami kabiny, zabłysły monitory. Z podłogi na środku wysunęły się dwa szerokie fotele, ustawione do siebie oparciami. Usiedli na nich od razu, zapinając pasy i klamry. Konsole przysunęły się bliżej i chłopak położył ręce na pulpicie, przyglądając się ikonom. Nie miał wiele do zrobienia, zdając sobie sprawę, że kieruje ktoś inny. Jakże tajemniczy był Chińczyk! Teraz więc, zdany na jego umiejętności i wolę, kierowany systemami, które tamten kontrolował, patrząc na panoramiczne okna, wciąż ciemniejące, rozjaśniane tylko smugami – czym były? Planetami? – przypominał sobie, jaką rolę odgrywał w jego życiu.

Chińczyk przyprowadził go do Misji. Chłopiec miał wtedy piętnaście lat.

- Musisz tu zostać, Valko.

Powiedział to stanowczo, jednocześnie rozglądał się przymrużonymi oczami, czy nic im nie grozi. Misja była jedynym miejscem, gdzie nie wchodziły zbiry pana Ka-O, nazywanego kałem. Pozostawała pod opieką i zarządem Federacji Narodów i Planet, a z taką siłą nawet pan Ka-O nie śmiał zadzierać. Utrzymywana z jej funduszy i kontrolowana przez inspektorów, była nietykalnym terytorium. Valko stał tuż za bramą i nawet się nie rozglądał. Wbił wzrok w ziemię, ale wciąż miał przed oczami bolesną scenę, na którą przed chwilą musiał patrzeć. Chińczyk trzymał go za ramię. Valko przecież i tak nie rzuciłby się do ucieczki, będąc nadal w stanie szoku po tym, co widział. Ukryty w cieniu olbrzymiego mężczyzny, czuł swoje mocno bijące serce.

Właśnie na progu biura stanęła wolontariuszka. Po chwili ruszyła w ich stronę, niosąc coś ostrożnie. Była chyba niewiele starsza od Valko. Zaledwie Chińczyk ją spostrzegł, odwrócił się, pochylając głowę. Być może nie chciał zostać rozpoznany. Odchodząc, nawet się nie obejrzał. Chłopiec uznał, że wcale nie żałuje rozstania i jego osoba jest mu obojętna.

Wtedy podeszła do niego dziewczyna. Zatrzymała się przed nim i wyciągnęła obie ręce, w których trzymała miskę ryżu. Podając mu ją, powiedziała - Jestem Arlena.

Serce Valko nadal głośno się tłukło. Obawiał się, że dziewczyna usłyszy jego łomot i uzna go za tchórza. Zaczął więc od razu pochłaniać jedzenie, pochylając głowę i udając, że interesuje go tylko kolejna porcja ryżu na łyżce. Dziewczyna jednak wcale się nie śmiała z jego łapczywości.

- Jesteś bezpieczny – powiedziała.

Zbliżały się ku nim inne dzieci, ale nie podchodziły zbyt blisko. Zatrzymywały się w odległości większej, niż mogłyby zostać rozpoznane. Obawiały się nowego, nie wiedząc, kim jest i jak mógłby im zagrozić. Był nędznie ubrany. Miał na szyi chustkę, którą łatwo było naciągnąć na twarz. O, te dzieci były bardzo inteligentne i w lot odgadywały, z jakiego rodzaju człowiekiem mają do czynienia. Rozpoznawały przynależność do klasy społecznej i chociaż wszystkie były w tym samym miejscu i w podobnej sytuacji, to jednak się wcale nie zrównały. Wolały również, by nikt nie zapamiętał ich twarzy.

Valko uniósł na chwilę głowę znad gotowanego ryżu. Czynność jedzenia przestała być potrzebna jako kamuflaż. Powolnym ruchem odstawił miseczkę na ziemię poza swoimi plecami i stanął w rozkroku. Będzie się bił i pokona wszystkich albo zginie. Nie podda się nigdy.

- Ich rodzice zostali skazani za poważne przewinienia przeciwko prawu Federacji – powiedziała Arlena.

- Rozbój, morderstwo ze szczególnym okrucieństwem – skonstatował Valko, doskonale znając takie czyny i słowa. Były treścią jego życia.

Arlena lekko potraktowała jego przypuszczenia. – To nie są przestępstwa zagrażające Federacji. Takich nikt nie ściga.

- To co zrobili?! – wykrzyknął gwałtownie Valko.

- Ten chłopak z rękami w kieszeniach jest synem byłego premiera – powiedziała.

Valko chciał się na niego rzucić, ale Arlena powstrzymała go ruchem ramienia, stawiając przed nim po raz pierwszy taką zaporę.

- Nasłali na nas żołnierzy! Palili zboże, mordowali ludzi.

- Jego ojciec został stracony – powiedziała cicho Arlena.

Valko chciał wykrzyknąć jakieś straszne słowa, lecz dziewczyna położyła mu rękę na ustach. Wysoki, bardzo chudy chłopak, trzymający ręce wbite głęboko w kieszenie, popatrzył na Valko, po czym, nie zmieniając wyrazu twarzy, jakby nie słyszał i nie rozumiał, choć było odwrotnie, zakręcił się na pięcie i odszedł spokojnie.

Arlena podniosła miseczkę i odeszła. Chłopiec podążył za nią. Teraz ona była jedyną życzliwą osobą. Z powodu agresywności Valko umieszczono go w oddalonym baraku tuż przy budynku z zakratowanymi oknami.

- Nie chcę tu być! – wykrzykiwał, gdy przychodziła Arlena. Tylko ona miała w sobie tyle cierpliwości, by z nim spokojnie rozmawiać i tłumaczyć mu zasady przebywania w misji.

- Ale przecież nie mogę stąd wyjść! – wykrzykiwał po chwili.

- Jak to się stało? Powiedz.

Mieszkali w nędznej dzielnicy New Hong City. Wąskie uliczki, nie były szersze niż dwa metry. Po obu stronach stały najwyżej dwupiętrowe domy, zbudowane z drewnianych bali i z trzciny. Do ich konstrukcji używano również pozostałości po wojsku, które właśnie opuściło miasto, pozostawiając wiele dobra zbyt kosztownego do transportu. Zresztą, po cóż zabierać z powrotem brezent i nylon namiotów, plastyk po skrzyniach i kontenery, skoro Federacja raz już zapłaciła za nie producentom. Któż płaciłby za składowanie połamanych desek, dziurawych pak i platform bez podnośników? A tutaj te rzeczy były cennymi materiałami, na których spryciarze umieli się wzbogacić. Największym z nich był pan Ka-O, którego ludzie szybko zgromadzili materiały w magazynach i odsprzedawali je lub wypożyczali biedakom w zamian za ich pracę. Biznes polegał na tym, że materiały zyskiwały na cenie po sprzedaży, a suma oddawana pracą w ratach co tydzień stawała się coraz mniej warta. Zrobiłeś sobie dom ze skrzyń i starych podłóg – musisz więc płacić za nieruchomość, której jesteś właścicielem, a nie za materiały. Nie chcesz płacić? Jutro twoja córka znika, powraca wprawdzie na następny dzień, ale milczy. Umiera od krwotoku, który wciąż się sączy po jej udach. Ze starych części zmontowałeś sobie samochód – płacisz więc za pojazd terenowy. Nie chcesz płacić? Jutro twój syn zostaje znaleziony na dnie morza, siedząc w samochodzie, a jego stopy są przywiązane do pedału gazu.

- Pamiętam, jak siedziałem obok matki – mówił Valko, patrząc gdzieś przed siebie. – Miałem kilka lat. Było to obszerne pomieszczenie, zalane słońcem. Wszędzie leżały części różnych urządzeń, które pozostawiło wojsko. Nieprzebrane ilości, najróżniejsze rzeczy. Niektóre prawie całe, inne zniszczone, choć stopień ich uszkodzenia nie umniejszał wartości. Kobiety demontowały te mierniki i czytniki, rozkładając na części. Dzieciaki, siedząc na podłodze w kucki, ostrymi nożykami zeskrobywały drobne cząsteczki metalu. Zsypywały je na podstawioną obok miseczkę, aż zapełniły ją tym czarnym, trującym ryżem, którym się karmiła elektronika.

Co tydzień przychodzili ludzie Ka-O. Pracujący widzieli ich pistolety zatknięte za pasek od spodni. Kobiety opuszczały głowy i matka Valko również, by nikt nie zobaczył jej lśniących oczu, które błyszczały białkami. Mocno różowe policzki i gładka skóra przyciągały wzrok każdego, więc pochylała głowę, by żaden nie podniósł ją za brodę lufą pistoletu, który wyciągnie zza paska zbyt ciasnych nagle spodni i każe jej odejść w kąt.

Jeden z nich jednak się zatrzymał przed kobietą w czerwonej sukience. Stał z szeroko rozstawionymi nogami, przyglądając się z góry siedzącej na niskim stołeczku postawionym na podłodze. Ręce jej wycierały z brudu szyby monitorów, leżących płasko pomiędzy jej kolanami. Pocierała plastykowe prostokątne powierzchnie szybko i energicznie, a kiedy zakrył ją cień stojącego przed nią mężczyzny, ręce zamarły i czekały bezbronnie, aż zostaną pochwycone i uwięzione w silnej, zaciskającej się garści, która będzie się podnosić do góry, dźwigając ją do wysokości twarzy napastnika, nagle nabrzmiałej.

W tej chwili jego towarzysz, również z pistoletem za paskiem, pochylił się ku niemu i wskazując podniesioną brodą pochyloną i nieruchomą z przerażenia i oczekiwania kobietę, szepnął mu kilka ważnych słów wprost do ucha, tak aby nikt nie usłyszał, ale imię pana Ka-O odgadli wszyscy z układu warg mówiącego. Mężczyzna odwrócił się gwałtownie od siedzącej i pochyliwszy się, przesypał cenne metale z miseczek do toreb ze słomy ryżowej. Inni zabierali również elementy urządzeń, układając je według wielkości w płaskich kartonowych pudłach. Dawali kobietom żetony do sklepu pana Ka-O. Zebrany materiał zanosili do składu Chińczyka, który wpłacał żywą gotówkę na konto pana Ka-O. Co robił z surowcami i całym sprzętem, który zwożono tonami, rozdzielony już i posegregowany? Tego Valko nie wiedział. Nie kojarzył z tym transportowców, często przecinających łańcuch górski, poza którym leżały cywilizowane kraje, ale Chińczyk szybko stał się najbogatszym człowiekiem mieście.

Następnego tygodnia, w dniu zabierania urobku, na inspekcję przyszedł sam pan Ka-O. Kobieta w czerwonej sukience wycierała szyby płaskich monitorów, trzymając je przed sobą. Za stołeczkiem, na którym siedziała, osłaniając go szeroko rozpostartą suknią, był ukryty mały chłopiec. Rozkładał płyty główne, wyjmując z nich elementy. Układał je po kolei na podłodze. Kiedy dostawił do rządka ostatni, ujmował pierwszy od lewej strony i z powrotem wtykał w poprzednie miejsce. Jego palce pracowały spokojnie, kierowane podświadomością, w którą wdrukował się wzór.

Pan Ka-O stanął przed kobietą w czerwonej sukience. Po chwili namysłu podniósł jej głowę, ująwszy za brodę, lecz nie pistoletem, ale ręką.

- Pokaszsz tę twaszsz – powiedział, przeciągając syczące głoski, co upodobniało go do węża.

Wielkie, lśniące oczy, czyste, lekko błękitne białka i czerwone policzki oraz napięta, bardzo jasna skóra objawiły się jego oczom. Nic nie mówił. Kobieta uniosła szybę monitora i zasłoniła się nią, jakby osłaniała się swoją nagością. Na twarz spadł właśnie kosmyk włosów i lekko się zwijał na policzku.

Pan Ka-O milczał. Wyciągnął jednak rękę i dwoma palcami usiłował pochwycić tańczący kosmyk, lecz ruch powietrza powodował, że umykał spod jego palców. Ręka się cofnęła, a włosy zwiał podmuch za ucho, i ono właśnie przyciągnęło wzrok pana Ka-O. Było niewielkie, obnażone i otoczone włosami.

Pan Ka-O wciąż milczał. Nie odrywając wzroku od precyzyjnych detali tej twarzy, wydobył wreszcie z siebie głos. Przeciągał głoski, sepleniąc, przez co sprawiał wrażenie niedorosłego.

- Przejdzieszsz do innej pracy.

Kobieta podniosła się i stanęła przed panem Ka-O, wciąż zasłaniając się szybą. Była od niego wyższa, patrzyła więc ponad jego głową. Nie mogła zmusić się, by zaczepić wzrok na jego szpetnej twarzy z wysuniętą nadmiernie dolną szczęką. Ta wada była powodem złej wymowy, co go deprymowało. Oparł się o framugę drzwi i wyjąwszy pistolet, uczynił nim nieznaczny ruch na bok. Było to zbędne, gdyż wszystkie kobiety tu pracujące już umykały bocznymi drzwiami, uniósłszy uprzednio zasłony ze słomy ryżowej. Przebiegały jak małe zwierzątka do dalszych pomieszczeń w tym domostwie o dziesiątkach pokoików, łączących się pomostami z całą dzielnicą, i przenosiły wiadomości. Chwytały swoje dzieci na ręce i zabierały ze sobą, przyciskając ich główki do piersi, by pan Ka-O ich nie rozpoznał. Jedna z kobiet w odruchu solidarności i mądrej chęci uratowania dziecka, pochwyciła chłopca, który w skupieniu składał zespoły. Już biegnąca, musiała go jednak puścić, gdyż pochwycił się obiema rękami nogi matki.

- Dorobiłaśś ssię bękarta – powiedział pan Ka-O.

Stał oparty nonszalancko jedną ręką o drzwi, zagradzając jej wyjście, z którego by nie skorzystała, nawet gdyby o tym pomyślała. Drugą ręką bawił się bronią. Sprawiało mu to wielką przyjemność, gdyż wzbudzało u innych przerażenie. Popisywał się swoją zręcznością, nawet gdy gardził obserwatorem. Była to jednak zawsze skuteczna metoda zastraszenia rozmówcy. Tak działo się i teraz. Obracał pistolet w ręku i, unosząc do ust, dmuchał w lufę. Jednocześnie rozmawiał z jego matką, pozornie skupiony jedynie na swej rozrywce.

Matka nie prostowała jego określenia zaprzeczeniem, że jej syn nie jest bękartem. I tak nie ujawniłaby, kto jest jego ojcem, gdyż musiała to utrzymywać w tajemnicy. Taka była umowa pomiędzy nią a ojcem chłopca. Nigdy nie łamała danego słowa, gdyż dla niej było to zobowiązanie moralne. Swą uczciwość biednej kobiety uważała za coś bezcennego, co ją różniło od takich jak pan Ka-O. Gdyby nie dotrzymała danego przyrzeczenia, czułaby, że się zniżyła do poziomu tego nikczemnika i nie jest nic – podobnie jak on – warta.

Milczała więc, patrząc oczami lśniącymi jak drogie kamienie, na które nie ma ceny.

- Nie możesz pracować tak szszybko jak przedtem – powiedział, podrzucając pistolet.

Nie było sensu zaprzeczać. Pracowała ze wszystkich sił, cały dzień w słońcu, które właśnie wpadało przez szpary pomiędzy ryżową zasłoną, zamieniając kobietę w zjawisko z krainy półcieni i upału.

- Utszszymuję ciebie, a teraz muszsze i dawać na dzieciaka – powiedział jawne kłamstwo.

- Daję mu ze swojej porcji.

- To źle! – wrzasnął Ka-O. – Musiszsz jeść, aby nie ossłabić swoich sił. Maszsz pracować!

- To mój ojciec zaciągnął dług – powiedziała.

- I jeszszcze go nie spłaciłaś! – podrzucił pistolet i pochwycił go tuż pond głową chłopca.

Matka zadrżała, ale z jej ust nie wydobyło się nawet westchnienie.

- Paczszsz na mnie, jak do ciebie mówię! – wrzasnął Ka-O.

Powieki zostały podniesione i wzrok skierował się prosto w czarne szparki w twarzy mężczyzny. Podrzucił pistolet, kierując na lecący przedmiot swój oszołomiony i głupi wzrok.

- Mogę skreślić wasze długi – zaczął i przerwał, by ją dręczyć, wiedząc, że o tym marzyła – ale pójdziesz na ulicę. Będziesz tam zarabiać. Co tydzień masz przynosić mi pieniądze. Będzie to spłata za twojego syna.

Kobieta patrzyła mu prosto w oczy. Zrozumiał, że nie zrobi z niej prostytutki, nawet za tę cenę.

- Pójdzieszsz ze mną – rzucił pistolet w górę i schwytał.

- Powiedział pan – powiedziała po chwili bardzo powoli – że przesunie mnie pan do innej pracy. Wszyscy to słyszeli. Teraz już wie o tym cała dzielnica: tak powiedział pan Ka-O. A jego słowo ma znaczenie jak on sam.

Ka-O milczał i bawił się wyjątkowo długo pistoletem. Obracając go na palcu raz w jedną, to znowu w drugą stronę, pokazywał bezwiednie swoje wahanie. Przekonywał się, że również nie zrobi z niej swojej kobiety. Siła moralna była w niej większa niż strach.

- Tak powiedział pan Ka-O – powtórzyło dziecko, trzymając się wciąż nogi matki.

- Ty jesteś moją włassnością, póki nie spłacisz długu. I twój ssyn również jest moim niewolnikiem. Do czassu otrzymania całej należności będę decydował o jego życiu.

Obrócił jeszcze raz pistolet na palcu wskazującym i, odrywając niechętnie spojrzenie od kobiety w czerwonej sukience, wreszcie się odwrócił i wyszedł. Zafalowały od razu zasłony w drzwiach prowadzących do dalszych pomieszczeń. Uniosły je ręce kobiet i ukazały się w szparach ich zaciekawione, a jednocześnie zaniepokojone twarze.

Matka westchnęła i się zmyśliła. Stała się właśnie zakładniczką. Stawką było życie jej syna. Rozpoczynała bezwzględną walkę z panem Ka-O, potrzebowała więc pomocy. Właśnie wtedy zaczęła się toczyć jawna wojna, chociaż wszystkie strony ukrywały fakt jej istnienia i swoje motywy. Westchnęła ponownie, wiedząc, na co się porywa. Nie miała jednak innej możliwości. Obejrzawszy się na chłopca, przykucnęła, by się z nim zrównać.

- Synku – zaczęła poważnie, ściągając na siebie uwagę dziecka. – Idź do Chińczyka. I powiedz mu tak: „Weź mnie na służbę”.

Mówiąc to, patrzyła na niego intensywnie, wbijając mu w pamięć polecenie. Jednocześnie zawiązywała na przegubie jego prawej ręki gruby i brzydki sznur, jakim się pęta nogi bydląt. Na sznurze zrobiła dwa węzły. Zacisnąwszy na nich dłoń dla dodania znaczenia, podniosła się z kucek. Wciąż trzymając go za rękę, zaprowadziła do drzwi, gdzie za uniesioną zasłoną z ryżowej słomy stała kobieta. Dziecko zostało szybko ujęte za rączkę i wyprowadzone z domu. Nie wypuszczono go już spod opieki. Te pracujące bez nadziei spłaty długu niewolnice pana Ka-O, opiekowały się wszystkimi dziećmi, pomagając sobie wzajemnie. Matka czekała więc spokojnie na przybycie posłańca pana Ka-O.

Przekazując sobie dziecko z rąk do rąk, doprowadzili Valko do wejścia od podwórka i pozostawili samego. Stał przed uchylonymi drzwiami. Chyba się bał. Spojrzał na rękę i na sznur z supłami. Wyobraził sobie, że jeden to on sam, a drugi to jego matka, i wtedy wszedł. Znalazł się w dużej sali. Pod ścianami stały półki i szafy. Leżało na nich wiele rzeczy z tych, które demontowali. Zaciekawiło go światło padające z otwartych naprzeciwko drzwi i ruszył w tamtą stronę.

Zauważył olbrzymi cień mężczyzny. Nie przestraszył się go jednak, wprost przeciwnie: czuł niezwykły spokój. W miarę jak się zbliżał, chłopiec stawał się coraz bardziej pewny siebie. Było mu dobrze i chciał, aby tak zostało na zawsze. Zatrzymał się na progu. Na podłodze na środku dużego pokoju siedział ze skrzyżowanymi nogami zwalisty mężczyzna. Ręce położył nieruchomo na kolanach. Chłopiec stał chwilę oszołomiony, aż nagle zobaczył przedmiot leżący na podłodze przed stopami mężczyzny. Był to lśniący miecz z brązową rękojeścią, ułożony równo na skórzanej pochwie.

Oczy siedzącego obróciły się na chłopca. Valko wyciągnął prawą rękę, pokazując sznur z dwoma supłami. Wtedy stało się coś, czego nigdy nie umiał zrozumieć. Błysnęła stal, rozcięte supły razem ze sznurem spadły na podłogę, a miecz leżał tak samo jak przedtem – płasko na skórzanej pochwie. Ręka siedzącego wyciągnęła się i przygięła chłopca do podłogi, skłaniając, by usiadł. Zrobił to i, podsunąwszy nogi pod siebie, przyjął taką samą jak pozycję jak mężczyzna.

- To jest miecz sprawiedliwości – powiedział Chińczyk. – Wojownikowi wolno go wyciągnąć jedynie w słusznej sprawie – ujął obie ręce chłopca i położył je, wciąż trzymając, na mieczu. – Teraz składam w twoim imieniu przysięgę na ten miecz, że będziesz człowiekiem.

Jednakże, kiedy Valko skończył piętnaście lat, ludzie pana Ka-O kazali mu się przygotowywać do zostania zabójcą. Miał wykonywać wyroki śmierci. Powiedział o tym Chińczykowi, kiedy wbiegł do jego sklepu. Wykrzyknął tę wiadomość od progu, ciesząc się z awansu. Głównie jednak radość sprawiał mu zakup broni, która miała należeć tylko do niego i pasować do jego ręki. Po tę broń właśnie przyszedł.

Chińczyk, teraz właściciel wielkich hurtowni zaopatrujący Rodzinę Ka-O w niezbędny sprzęt, usłyszawszy zamówienie, odwrócił się do chłopca plecami. Nic nie odpowiedział. Ponieważ stał twarzą do półek ze sprzętem, Valko był pewien, że się zastanawia, który podać mu rewolwer. Właśnie hurtownik gwałtownie się obrócił i z hukiem położył pistolet na ladzie. Chłopiec cofnął się przerażony.

- Będzie pasować do ręki mordercy – powiedział przez zaciśnięte zęby.

Valko pochwycił broń i zważył na dłoni. Wyprostował się, poderwał do góry podbródek i z uśmiechem, protekcjonalnie kiwnął Chińczykowi na podziękowanie. Ten stał, milcząc.

Chłopak już chciał wsunąć broń za pasek i, wyszedłszy na ulicę, wypróbować celność, choćby na pierwszym psie, Chińczyk jednak wyłuskał mu ją sprawnie z ręki.

- Naprawdę chciałbyś zostać mordercą? – zapytał.

- Chcę mieć broń – odpowiedział chłopiec. – Przestałbym się bać – dodał szeptem.

Kazał mu jednak przyjść, choć nie następnego dnia, ale znacznie później. Ponieważ Valko wciąż wierzył, że otrzyma osobistą broń, sądził, że właśnie w tym celu kazano mu iść do hurtowni Chińczyka. Wszedł, jak zawsze, przez zamaskowane drzwi od podwórka. Chodził tędy często, gdyż ludzie Ka-O używali go na posyłki. Lubił przychodzić do hurtowni Chińczyka, nawet nie dla jedzenia, jakie dostawał, ale z powodu jego opowieści o potędze miecza, honoru i ćwiczeń w sztuce walki. Historie te były w sprzeczności z tym, co słyszał od ludzi pana Ka-O i od tego, co oglądał na ulicach. Z tego powodu nie wiedział, co ma wybrać.

To wahanie i straszne rozdarcie pomiędzy dobrem i złem było widoczne również dla Chińczyka. Toczył przecież wojnę o jego duszę z panem Ka-O. I właśnie mógł przegrać. Podjął więc decyzję. Nikt nie wiedział jednakże, co miało się wydarzyć.

Valko przekroczył drzwi od podwórka, będąc tym razem szczególnie ciekawy powodu, dla jakiego kazano mu przyjść. Szedł lekko, niemal podskakując, chociaż wcale nie czynił krokami hałasu, zgodnie z treningiem Chińczyka. We wszystkim go naśladował, ale tylko wtedy, gdy był w jego pobliżu. Na ulicach zamieniał się w jednego z najemników pana Ka-O. Był gotów mordować. Czekał tylko na broń. Zastanawiał się, czy wreszcie dostanie upragniony pistolet i będzie odbierać ludziom pieniądze. Nie odda całej sumy panu Ka-O, będzie go okradał, by odłożyć na spłatę długu matki. Kiedy to pomyślał, objął go mrok sali, do której wszedł.

Nigdy nie paliło się w niej światło. Połyskiwał tylko metal. Pamiętał, jak szedł tędy, gdy miał pięć lat. Teraz stały tu skrzynie z cięższym towarem, a na półkach leżała wszelaka broń. Był tu nowoczesny sprzęt, bo Chińczyk potrafił zdobyć nawet broń z wyposażenia armii. Valko czasami się zastanawiał nad potęgą jego możliwości, ale bał się zapytać.

Szedł, sunąc dłonią po ścianie, choć znał drogę. Dzisiaj czuł się jakoś niepewnie. Otrzyma broń, zostanie już mordercą i złodziejem. Chińczyk za to nigdy go nie zawezwie, by mu opowiadać o potędze miecza i ćwiczyć z nim walkę.

Kiedy, przemierzywszy halę, zbliżał się do uchylonych drzwi, usłyszał nagle dobiegający z pomieszczenia głos pana Ka-O. Syczące, przeciągane sylaby nawet tutaj wzbudziły w nim strach. Ukrył się więc za drzwiami i przylgnął do ściany. Po chwili odważył się spojrzeć przez szparę przy framudze. W sklepie obok kontuaru stał Chińczyk. Chłopiec widział jego szerokie plecy. Światło padało z góry, oświetlając mu czarne włosy i potężne ramiona.

Nagle z przerażeniem zobaczył swoją matkę. Stała naprzeciwko Chińczyka, wyglądając jakby chciała ku niemu podbiec. Nie mogłaby się jednak wyrwać, nawet gdyby ośmieliła się podejść do Chińczyka, gdyż trzymał ją silnie za łokieć pan Ka-O. Na twarzy matki widniał strach. Jej policzki były białe.

- Jesteś mi winien pieniądze – powiedział Chińczyk.

- Poczekaj na sspłatę jak zwykle – zażądał pan Ka-O. – Przecież nie kończymy swoich interessów.

Chińczyk podawał mu liczby oraz nazwę sprzętu, który tworzył olbrzymi dług.

- Ty mnie nie przypieraj do muru, bo wiem o tobie za dużo! – wrzasnął Ka-O. – Uważaj, bo powiem, kim jesteś i cię załatwią. Nie będzieszsz im już niepotrzebny. Zdekonsspirowany!

Chińczyk jednak był bardzo sprytny. Nie zaprzeczył ani też nie dopytywał się, skąd Ka-O ma takie wiadomości. Zamiast tego zaatakował gwałtownie.

- Mógłbym cię kupić za tę kasę – powiedział z pogardą. – Ale to dla mnie nie jest biznes.

Ka-O zacisnął zęby z wściekłości i jego palce wpiły się mocniej w rękę jego niewolnicy, z którą został nagle zrównany.

- Co chcesz jako sspłatę? – wycedził zimno – sskoro ja ci nie wystarczam.

- To daj mi chłopca – zaproponował Chińczyk obojętnie.

Zapanowało milczenie.

- Przeznaczyłem go na zabójcę – targował się szczwany Ka-O.

- Nie! – krzyknęła jego matka.

Zaprotestowała, mimo że uchwyt na jej łokciu stał się silniejszy, powodując większy ból.

- Juszsz dawno miałeś mu dopassować broń do ręki. – Ka-O dręczył psychicznie jego matkę.

Chciała znowu oponować. Ka-O zatkał ręką jej usta, więc tylko błagała wzrokiem Chińczyka, by nie dawał broni jej synowi. Valko również przycisnął dłońmi usta, by nie wyrwało mu się nawet westchnienie. Bardzo kochał swoją matkę. Nie mógł znieść jej poniżenia i bólu. Często widział, jak Ka-O ją dręczy, i wtedy przysięgał sobie, że go zabije. Chłopiec, wciąż ukryty i drżący z obawy, że go przywołają w środku awantury, czuł, że te spory są tylko kamuflażem, gdyż nie o spłatę należności grał Chińczyk.

- Mam inne plany związane z chłopakiem. I to od dawna.

- Cośś bardzo ci na nim zależy – warknął Ka-O.

Chińczyk milczał.

- A może to ją chceszsz?

Zadając to pytanie, pchnął silnie kobietę w stronę Chińczyka. Zatoczyła się i upadłaby mu wprost pod nogi, bo właśnie takie poniżenie pan Ka-O planował, lecz silne ramiona mężczyzny pochwyciły ją i uniosły. Nie całkiem jednak ją dźwignęły, gdyż w tej chwili padł z tyłu strzał. Ka-O trafił matkę Valko prosto w serce, choć kula weszła od strony pleców. Czerwona plama krwi wypłynęła na jej piersi. Kobieta się osuwała, ale Chińczyk trzymał ją mocno, unosząc i jednocześnie przygarniając. Jej krew płynęła już po jego piersi, gdyż trzymał ją blisko i wciąż mocniej przytulał. Jej biała teraz twarz znalazła się tak blisko policzka mężczyzny, że mógł do niej przywrzeć. I tak trwali, aż umarła.

Chłopiec stał jak skamieniały. Patrzył rozszerzonymi oczami na tę milczącą scenę śmierci, która na zawsze zapisała się w jego pamięci.

Ciszę przerwał Ka-O.

- Możesz ją pogrzebać – powiedział pogardliwie.

To niestety koniec bezpłatnego fragmentu. Zapraszamy do zakupu pełnej wersji książki.
mniej..

BESTSELLERY

Kategorie: