Planeta Korporacja - ebook
Planeta Korporacja - ebook
Planeta Korporacja - Jak przetrwać, zrobić karierę i zostać Prezesem? to poradnik opisujący świat korporacji, działających w polskich realiach, widziany oczami korporacyjnego niewolnika. Poradnik w sposób praktyczny opowiada, jak pracować w korporacjach, jak budować karierę i pozycję, na co uważać i gdzie szukać swoich szans, tak by zostać Prezesem. Odpowiada na wiele istotnych pytań - jak pisać CV, jak się ubierać czy jak budować relacje z innymi. Wszystko to jest pokazane w sposób dowcipny i lekki, okraszone licznymi historiami i anegdotami z życia autora. A autor, Maciej Balcerzak, od wielu lat pracuje w korporacjach (min. Ernst & Young, Orange), pełniąc funkcje dyrektorskie i managerskie i zna Planetę Korporację, jak mało kto. Chcesz zostać Prezesem, przeczytaj Poradnik Korporacyjny!
Kategoria: | Literatura faktu |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 978-83-61808-34-3 |
Rozmiar pliku: | 1,0 MB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
Planeta Korporacja moją miłością? Bez przesady, ale pracuję dla niej siedemnaście lat. Zaczynałem jeszcze w latach dziewięćdziesiątych poprzedniego wieku, w nowe milenium wszedłem jako konsultant, później uciekłem do świata bankowości i finansów. Dociągnąłem do 2013 roku w sektorze telekomunikacyjnym. Siedemnaście lat? Jak na związek, przynajmniej dla mnie, to cała wieczność. Tyle lat wiernie służyć jednej pani.
Znam jej dobre strony, znam też i złe, dlatego pewnego dnia rzuciłem papierami rozwodowymi, mówiąc „Good bye”, „Au revoir”, „Do widzenia”. Dobrze, że nie powiedziałem „Żegnaj”, bo mój ówczesny pomysł na życie nie wypalił i korporacja wspaniałomyślnie przytuliła mnie raz jeszcze do swej obfitej piersi.
Z niejednego pieca chleb jadłem. Działałem w różnych branżach. Pracowałem i mieszkałem w różnych miastach. Objechałem dwie trzecie (a może trzy czwarte) Europy i przez dobre kilka minut muszę odtwarzać w głowie listę wszystkich stanowisk, które zajmowałem. A że było tego trochę, to wizytówek mam tyle, ile niejeden agent podrobionych paszportów. Jednym słowem, żadnej korporacji się nie boję!
Przez lata zdobyłem tajemną wiedzę. Mam w małym paluszku całą prawdę o Planecie Korporacji. Chcesz wiedzieć:
- ➢ Jak pracować w korporacji? Jak unikać min i zasadzek, jakie sztuczki stosować, by sprawnie i szybko przemieszczać się po drabince kariery?
- ➢ Jak wyglądają polskie korporacje? Czym różnią się od firm na świecie? Czy do końca zostały rozkradzione przez obcy kapitał i czy bez znajomości angielskiego nie masz tu czego szukać?
- ➢ Czy korporacje tolerują romanse, pary, małżeństwa? Czy można zakochać się w swoim szefie lub podwładnym albo w jednym i drugim naraz? A jeśli do romansu dojdzie, dlaczego NIE warto go ukrywać?
- ➢ Czy korporacje okradają z życia prywatnego? Zabierają czas wolny, urlopy, weekendy? Czy da się w nich normalnie funkcjonować? Wychodzić z biura o rozsądnej porze i pracować wiele lat bez obawy, że wyrosną Ci wąsiki i ogon, jak u korporacyjnego szczura?
- ➢ Jak wyglądają osławione wyjazdy integracyjne? Co oznacza ASAP, CITO, CEO? Czy „gorący kartofel” może zamienić się w „trupa w szafie” lub odwrotnie?
- ➢ Jak zostać najważniejszym z najważniejszych, największym z największych, najgrubszym z najgrubszych, jednym słowem: PREZESEM?! Albo najładniejszą z najładniejszych i najmądrzejszą z najmądrzejszych, czyli PREZESKĄ?!
Koniecznie przeczytaj Poradnik Korporacyjny!
„Chciałbyś, bym studiowała marketing i zarządzanie, i potem poszła harować do jakiegoś banku?! W życiu bym tam nie pracowała!” – wykrzyknęła moja znajoma, kiedy zadałem jej pytanie, dlaczego wybrała kulturoznawstwo. Dla wielu świat korporacji jest równoległą rzeczywistością, terra incognita – ziemią nieznaną, o której niewiele słyszeli, a jeśli już – same złe rzeczy. Media, gazety, internet pełne są informacji o przekrętach i bankructwach, zawyżonych wynikach finansowych i kosmicznych, wyśrubowanych pod sam sufit wynagrodzeniach prezesów. Wielkie firmy są postrzegane jako miejsce niewoli, gdzie wykończeni, poddawani regularnemu praniu mózgu niewolnicy zasuwają po godzinach i w weekendy.
Planeta Korporacja światem strachu? Nie wierz w to. Nikt mnie do tej pory nie pożarł, nie zgwałcił intelektualnie, nieźle się trzymam – przynajmniej mam taką nadzieję – i radzę sobie całkiem dobrze. Na początku nie było jednak łatwo. Kiedy zaczynałem moją przygodę z Ernst & Young, zagubiony błądziłem jak dziecko we mgle w rzeczywistości uregulowanej tysiącami procedur, przepisów, zarządzeń, które krępowały mnie i uciskały przy najmniejszym nawet ruchu. Poradnik pozwoli Ci lepiej zorientować się w tej dżungli, obali mity, powie, co jest prawdą, co fałszem, a przede wszystkim będzie praktycznym drogowskazem, który pomoże obrać właściwy kierunek w życiu, pracy i karierze w polskich korporacjach.
Poradnik napisałem z perspektywy korporacyjnego niewolnika, corporate slave, za którym będziesz strona po stronie podążać, obserwując świat jego oczami. Korporacja to przede wszystkim ludzie spędzający w niej większą część swojego życia, to miejsce spotkań i kłótni, szczęśliwych i nieszczęśliwych miłości, miejsce wielkich sukcesów i sromotnych porażek, srogich rozczarowań i miłych niespodzianek, wreszcie – miejsce wielogodzinnej, wytężonej pracy, czasami po godzinach, czasami w weekendy, ale i bezczynnego patrzenia w sufit. Dopiero po tym wszystkim, w dalszej kolejności są strategie, biznesplany, budżety, koszty, wyniki finansowe, struktury organizacyjne, regulaminy pracy, akcjonariusze, grupy kapitałowe i cała ta bezduszna, uregulowana do bólu rzeczywistość wywołująca tak dużą niechęć u mojej znajomej z kulturoznawstwa.
Czy wiesz, że twórcy Google – Larry Page i Sergey Brin – pomysł na wyszukiwarkę internetową mieli już w 1996 roku, jeszcze jako studenci Uniwersytetu Stanforda w Kalifornii. Domenę Google zarejestrowali rok, a spółkę z biurem w garażu znajomej – dwa lata później. Teraz Google to międzynarodowa korporacja zatrudniająca ponad czterdzieści tysięcy osób, mająca biura na całym świecie, w tym w Polsce. W siedzibie firmy, nazywanej Googleplex, pracownicy mogą korzystać z darmowego jedzenia, rowerów, pomieszczeń do rekreacji z ping-pongiem, stołami bilardowymi, a nawet z darmowej pralni.
Korporacje są wszędzie. Życie bez nich jest niemożliwe. Trzymasz pieniądze w banku Pekao, wyciągasz je z bankomatu Millenium, płacisz kartą Citibanku. Idziesz z rodziną na cotygodniowe zakupy do Lidla, Tesco, Carrefoura albo Biedronki. Siedzisz w fotelu z Ikei i bezmyślnie pstrykasz pilotem, gapiąc się w płaski ekran telewizora Sony. Potem zakładasz buty Adidasa czy Nike’a i idziesz rozprostować zesztywniałe od siedzenia nogi. Na mieście upijasz się jackiem danielsem z coca-colą, a potem łykasz na kaca aspirynę bayer. Rano w ramach diety odchudzającej jesz lekki jogurcik od Danone’a, bo dzień wcześniej napchałaś(eś) się pizzą z Pizza Hut i kurczakami z KFC. Jeśli czytasz poradnik, najprawdopodobniej kupiłaś(eś) go w Empiku w jednym z centrów handlowych, do których walą tłumy przyjeżdżające peugeotami, škodami, fiatami albo komunikacją miejską i autobusami man. To wszystko korporacje! Nie istniejemy bez nich, nawet moja znajoma z kulturoznawstwa.
Korporacje dają ludziom pracę, są największymi pracodawcami. Orlen (paliwa i stacje benzynowe z ubraną w czerwone kubraczki obsługą) zatrudnia dwadzieścia dwa tysiące pracowników. Tyle samo Orange Polska (kiedyś Telekomunikacja Polska z telefonami stacjonarnymi i budkami telefonicznymi, teraz komórki i internet z Sercem i Rozumem). W miedziowym gigancie – KGHM – trochę mniej, bo osiemnaście tysięcy, w hipermarketach Tesco – dwadzieścia osiem tysięcy. A to tylko pracownicy w rozumieniu Kodeksu pracy, czyli na etacie, z płatnymi zwolnieniami i urlopami wypoczynkowymi, dostający na konto miesięczną pensję i kwartalne premie. Jeśli dodać do tego setki firm i tysiące współpracowników obsługujących korporacje, zrobi się tego znacznie więcej i okaże się, że na Planecie Korporacji nie dość, że jest strasznie ciasno, to jeszcze panuje megakonkurencja. Tym bardziej musisz przeczytać poradnik.
Mogę się z Tobą założyć, że wśród znajomych, przyjaciół, w rodzinie znajdziesz przynajmniej jednego corporate slave, czyli takiego gościa jak ja, zasuwającego w Szklanych Domach – wysokich do nieba biurowcach. Jeśli nie masz, wygrywasz zakład, a ja funduję Ci big maca w McDonaldzie.
Planeta Korporacja to też wielkie koszty wynagrodzeń, prądu, wody, komputerów, telefonów, nieruchomości, samochodów, wszystkiego. Taka drobnostka – papierowe ręczniki, w które wycieramy ręce po myciu. Dajmy na to, że firma zatrudnia dziesięć tysięcy osób, z których każda umyje ręce średnio cztery razy dziennie i zużyje każdorazowo trzy papierowe ręczniki. Tylko jednego dnia trafi ich do kosza… sto dwadzieścia tysięcy! Sprawdziłem, na sto dwadzieścia tysięcy ręczników składa się trzydzieści paczek po czterdzieści złotych każda, co daje tysiąc dwieście złotych dziennie, czyli trzysta tysięcy rocznie, przyjmując, że w roku jest dwieście pięćdziesiąt dni roboczych. Pewnie korporacje płacą mniej, bo kupują hurtowo, razem z innymi tak zwanymi środkami niskocennymi, czyli długopisami, ołówkami, torbami, reklamówki, notesami, ale i tak na tym przykładzie wyraźnie widać, ile kosztuje utrzymanie wielkiej organizacji, skoro na same głupie ręczniki idzie tyle kasy (nie chcę nawet myśleć, jak się sprawy mają z papierem toaletowym).
Mimo tych wszystkich kosztów Planeta Korporacja generuje ogromne przychody, abstrakcyjne i niezrozumiałe dla zwykłego śmiertelnika. Czy jesteś w stanie wyobrazić sobie dwa miliardy sto sześćdziesiąt dziewięć milionów dziewięćset dziewięćdziesiąt tysięcy złotych (2 169 990 000) zarobione na czysto przez PKN Orlen w 2012 roku? Albo osiemset pięćdziesiąt pięć milionów złotych (855 000 000) zysku Grupy Orange w tym samym roku? Czy wreszcie cztery miliardy osiemset dwa miliony sześćset dziewięćdziesiąt trzy tysiące złotych (4 802 693 000) KGHM-u? Toż to istny kosmos! Pomyśl, ile za cztery miliardy można kupić ręczników.
A mówimy tylko o Polsce, kraju ani specjalnie dużym, ani specjalnie zamożnym. Zobacz roczne zyski światowych koncernów, właścicieli większości polskich korporacji. To są dopiero liczby! Gigant paliwowo-gazowy Exxon Mobil w 2012 roku zarobił blisko czterdzieści pięć miliardów dolarów amerykańskich, produkujący oprogramowania i komputery osobiste Apple – czterdzieści jeden, sieć McDonald’s – ponad pięć, a wielobranżowy General Electric – blisko czternaście miliardów. I to jest tylko zysk roczny!
Przy okazji wymienionych sum. Nie ma nic bardziej nudnego od poradnika przeładowanego cyferkami, tak więc przysięgam na kodeks korporacyjnego niewolnika i uroczyście deklaruję unikać danych i liczb, choć kilka się pewnie jeszcze pojawi. Jednocześnie gwarantuję mnóstwo anegdot, dowcipów, historyjek, bo praca w korporacji to też kupa śmiechu. Ludzi dużo, spraw multum, stąd zabawnych sytuacji – również tych z kategorii troszku śmieszno, troszku straszno – bez liku.
Pokażę, jak korporacje ewoluowały przez trzy ostatnie dekady. Co się zmieniło na lepsze, co na gorsze, a co jest stałe i niezmienne niezależnie od czasów, rodzaju działalności, przychodzących i odchodzących prezesów.
Rozpoczynamy przeprawę przez korporacyjne niebo, piekło, czyściec. Jak w Boskiej komedii Dantego Alighieri będę Twoim cicerone po Planecie Korporacji. A przy okazji poczujesz się jak na komedii Stanisława Barei, bo scenek rodem z Misia czy Alternatyw 4 jest tu co niemiara. I najważniejsze. Dowiesz się, jak zostać prezesem albo nawet prezeską!
Wyścig szczurów czas zacząć!ROZDZIAŁ 1
Bieg na orientację, znajomości, układy, head hunterzy, Roger Federer, czyli jak pisać CV i znaleźć pracę w korporacji
Co spowodowało, że zostałem prawnikiem, a w konsekwencji – radcą prawnym obsługującym korporacje, a później pracującym dla nich jako manager? Czy idąc na prawo i administrację na Uniwersytecie Warszawskim, myślałem, że kilkanaście lat później będę siedział w garniturze przy biurku, nawalał w klawiaturę komputera i rozmawiał jednocześnie przez komórkę i telefon stacjonarny? Gdzie tam, nic takiego nie chodziło mi po głowie. Postanowiłem zostać prawnikiem, bo uznałem, że egzaminy wstępne są na tyle łatwe, że powinienem je zdać. Oto, co zdecydowało o moich późniejszych losach. Nie powiem, jestem zadowolony, w sumie świetnie trafiłem, ale równie dobrze mógłbym zaliczyć życiową katastrofę. Ty, wybierając pracę, firmę, karierę, bądź rozsądniejsza(y) ode mnie, kieruj się znacznie bardziej racjonalnymi kryteriami.
Mówi ojciec do syna:
– Synu, znalazłem Ci wspaniałą kandydatkę na żonę!
– Tato, sam potrafię znaleźć sobie dziewczynę, ale kto to jest?
– Córka Kulczyka!
– Super! Trzeba było tak od razu!
Ojciec idzie do Kulczyka:
– Dzień dobry, Panie Prezesie! Znalazłem doskonałego kandydata na męża pańskiej córki!
– Ale ja nie szukam męża dla mojej córki.
– Ale to wiceprezes Orlenu!
– Cudownie! To zmienia postać rzeczy!
Ojciec idzie do prezesa Orlenu:
– Witam, Panie Prezesie! Przychodzę z dobrą nowiną! Mam idealnego kandydata na wiceprezesa w pańskiej firmie.
– Nie szukam nikogo takiego.
– Jest Pan pewien?! To zięć Kulczyka!
– Ooo! Chyba że tak!
Niestety, nie każdy może się pochwalić tak obrotnym ojcem załatwiającym za jednym zamachem świetną pracę i superpartię do żeniaczki lub ożenku. Ale za to masz mnie, starego korporacyjnego wygę. Skoro czytasz poradnik, jesteś ambitna(y), nie zadowalasz się byle czym i celujesz w najlepsze stanowiska na rynku. I bardzo dobrze. Jak mówi staropolskie przysłowie „You want the best, you got the best”, czyli „Chcesz najlepsze, masz najlepsze”.
Najgorzej jest na początku kariery, kiedy nie masz za wiele amunicji w postaci argumentów i atutów mogących zainteresować potencjalnego pracodawcę. Wiadomo, żółtodziób ma najbardziej pod górkę, wiatr w oczy i tak dalej. Czasy, kiedy wystarczył język angielski, wyższe studia, chęć do pracy i w miarę dobrze poukładane w głowie, dawno się skończyły. Najprzeróżniejsze uczelnie prywatne i państwowe produkują masowo nowych magistrów i licencjatów po tak egzotycznych kierunkach jak kosmetologia. Wyedukowanych żółtodziobów jest zdecydowanie więcej niż szewców, krawców czy piekarzy, którym znacznie łatwiej znaleźć pracę. Kłopot w tym, że w korporacjach nie szukają rzemieślników.
Tak duże nasycenie rynku skutkuje ogromną konkurencją i coraz większymi wymaganiami wobec kandydatów. Dodatkowym kłopotem dla początkujących jest masa najróżniejszych branż i podmiotów w Polsce. Jak nie zabłądzić w tym gąszczu i znaleźć właściwą korporację? Oczywiście w internecie. Stron z najróżniejszymi rankingami, zestawieniami, portali pośrednictwa pracy jest mnóstwo i korzystając z tej bazy, możesz stworzyć listę interesujących firm i stanowisk. Studiujesz prawo, marzysz o konsultingu – googlujesz „firmy prawnicze lub doradcze”. Chcesz pracować w finansach – w wyszukiwarkę wpisujesz „banki”, w branży spożywczej, kosmetycznej – wrzucasz „rynek FMCG” (fast-moving consumer goods, czyli produkty szybkozbywalne, jak słodycze, alkohole, kosmetyki, papierosy). Lubisz wygrzewać się w ciepłych krajach w listopadzie, grudniu i styczniu? Szukaj zajęcia w firmach turystycznych. Dawniej w poszukiwaniu ofert zatrudnienia wertowaliśmy prasę, na przykład poniedziałkową „Gazetę Wyborczą”, teraz wpisanie hasła „praca” w Google daje… ponad trzysta milionów rezultatów(!!!).
Skąd masz wiedzieć, kto potrzebuje pracowników? Zwłaszcza teraz, w czasach kryzysu, kiedy co chwila wybucha bomba medialna z informacją o masowych zwolnieniach? Nie przejmuj się. Korporacje prowadzą rekrutacje niezależnie od sytuacji na rynku. Wyobrażasz sobie, że nie znajdziesz czasu na randkę z megaprzystojnym chłopakiem / piękną dziewczyną? Oczywiście, że się spotkasz, nie przepuścisz takiej okazji. Korporacje myślą dokładnie tak samo. Kiedy pojawia się możliwość zatrudnienia bardzo dobrego pracownika, pieniądze zawsze się znajdą. Poza tym na Planecie Korporacji, o czym dalej w poradniku, jest ciągły ruch, ludzie przychodzą, odchodzą, likwidowane są stare stanowiska, w ich miejsce tworzone nowe. Zapotrzebowanie na ludzi jest cały czas, nawet jeśli oficjalnie nie ma żadnych rekrutacji. Trafiłem do Orange Polska (wtedy jeszcze Telekomunikacji Polskiej) w roku 2009, kiedy przez firmę przechodziła kolejna fala zwolnień grupowych.
Poza przeczesywaniem internetu sprawdź wśród znajomych, przyjaciół, rodziny, kto może Ci pomóc. Te osoby nie muszą pracować w korporacji, wystarczy, by słyszały, że któraś z firm szuka pracowników, może będą mogły Cię komuś polecić. Nie bagatelizuj tych kontaktów, nie wstydź się pytać. Nie ukrywaj, jeśli wylali Cię z pracy, chcesz ją zmienić albo za mało zarabiasz, choć przecież wszyscy za mało zarabiamy, nieprawdaż? Zwłaszcza że żyjesz w Polsce, gdzie znajomości nadal odgrywają bardzo istotną rolę. Im dalej na wschód Europy, tym są ważniejsze. W Rosji, na Ukrainie, Białorusi niczego bez nich nie wskórasz. W przeciwieństwie do Skandynawii, gdzie samo wysłanie CV powinno w zupełności wystarczyć. Chociaż leżymy w środku Europy, od blisko dziesięciu lat należymy do Unii Europejskiej, przez te wszystkie komunizmy i inne PRL-e wciąż pozostało w nas sporo cech homo sovieticus.
W 2009 roku zostałem na lodzie, bo nie wypalił budowany z dwoma kolegami, Jurkiem i Michałem, projekt ogólnopolskiej sieci brokerów hipotecznych Mortgage Broker. Pierwsze, co zrobiłem, obdzwoniłem znajomych, pytając, czy mogą mnie komuś polecić. Widać, ten kanał kontaktów jest bardzo skuteczny, bo robią tak praktycznie wszyscy. Nie możesz być od nich gorsza(y). Sam, jako dyrektor biura zarządu Lukas Banku (obecnie Crédit Agricole, ale na potrzeby poradnika pozostanę przy nazwie Lukas), zatrudniłem Marcelinę, którą zarekomendowała pracująca ze mną Magda. Powiedziała, że ma fajną, inteligentną i rozgarniętą znajomą. Bardzo zachwalała, przekazała CV i namawiała, bym się z nią spotkał. Tak też zrobiłem i mimo że wcześniej sprawdziłem wielu kandydatów rekomendowanych przez HR (dział firmy odpowiedzialny za politykę personalną, o którym przeczytasz w rozdziale siódmym), Marcelina okazała się najlepsza. Umiała nawet odpowiedzieć na pytanie: „Kto wygrał najwięcej turniejów wielkoszlemowych w historii męskiego tenisa (Roger Federer)?”, które zadałem, widząc, że w zainteresowaniach wpisała tenis. Nie pracuję w Lukas Banku od 2008 roku, porzuciłem go na rzecz nieszczęsnego Mortgage Brokera, Magda odeszła jeszcze przede mną, a Marcelina została z nas najdłużej, bo aż do 2013 roku.
Nie możesz lekceważyć żadnej szansy, nawet najbardziej odległych znajomości. Przykład Marceliny pokazuje, jak cenny jest właściwy kontakt, nakierowanie, pomoc w dotarciu do właściwej osoby, wiedza, która firma szuka pracowników. To niezwykle ważne przy takiej liczbie ofert, stanowisk, branż. Wyobraź sobie naukowca, który wymyślił genialny wynalazek. Jeśli nie znajdzie właściwego odbiorcy, na przykład z lekiem na AIDS będzie uderzał do branży paliwowej, nic nie zarobi, umrze z głodu, a świat nie skorzysta z wynalazku. Pewnie powiesz, że daleko Ci do genialnych wynalazców, ale z głodu na pewno nie chcesz umrzeć, a dobra praca warta jest każdych pieniędzy.
Same znajomości, choćby najlepsze, nie załatwiają sprawy. Przeważnie ograniczą się do przekazania informacji, ułatwienia kontaktu. Reszta będzie zależeć wyłącznie od Ciebie. Reszta, czyli najważniejsze zadanie, przekonanie potencjalnego pracodawcy, że warto Cię zatrudnić. Jak to zrobić, przeczytasz w tym i trzecim rozdziale. Dlatego moim zdaniem znajomości nie są tym samym, czym sławetne układy, kolesiostwo, kumoterstwo, nepotyzm, czyli faworyzowanie przyjaciół, rodziny przy obsadzaniu stanowisk bez względu na ich umiejętności i kwalifikacje, wedle zasady mierny, bierny, ale wierny.
Jeśli nie masz znajomości, może zadzwoń do obrotnego ojca z dowcipu z Kulczykiem. Mam nadzieję, że prawnicy prezesa Kulczyka nie skoczą mi do gardła, ale przywołuję ten kawał nie bez powodu. Chcę pokazać, że niekonwencjonalne metody mogą być bardzo skuteczne. Dobry pomysł to połowa sukcesu! Dwa przykłady z praktyki:
Przykład nr 1
Pisząc pracę magisterską o polskim show-biznesie, spotykałem się z prawnikami specjalizującymi się w tej dziedzinie, prosząc o komentarze, różne fajne historyjki na potrzeby mojej magisterki. Potem już z gotową pracą magisterską, wtedy nie w wersji elektronicznej zapisanej na gwizdku, ale ładnie oprawioną w skórzane okładki, odwiedziłem ich ponownie, licząc, że zaproponują mi angaż. Zadziałało! Jeden z nich, szef kancelarii Żukowski & Partnerzy, zadzwonił do mnie w poniedziałek, a w środę już przekładałem u niego pierwsze papierki. W ten sposób bez wysłania jednego CV znalazłem pierwsze zatrudnienie. Poradziłem sobie, bo miałem fajny pomysł. Moi koledzy po studiach albo bardzo długo szukali pracy, albo ją często zmieniali. Ja trafiłem idealnie, pracowałem u Żukowskiego prawie cztery lata, aż podkupił mnie Ernst & Young. Inna sprawa, że teraz widzę, jak bardzo moja kariera zawodowa odbiegła od pierwotnej specjalizacji, ale o tym dalej w poradniku.
Przykład nr 2
Łukasz, jeden z moich znajomych, znudzony pracą w Brukseli i Unii Europejskiej postanowił wrócić do Polski. Wysłał CV do Telekomunikacji Polskiej, ale nie do działu HR, jak powinien uczynić zgodnie ze sztuką, ale znacznie wyżej, bo bezpośrednio do członka zarządu. Nie znał go, ale jego adres znalazł w sieci. Jak widzisz, internet to beczka bez dna, trzeba tylko wiedzieć, jak szukać. Członek zarządu przesłał CV do pracowników HR-u, którzy bardzo szybko do Łukasza zadzwonili, zaprosili go na spotkanie, a że akurat kogoś takiego potrzebowali, został zatrudniony. Jego sukces również tkwi w pomyśle. Gdyby postąpił w sposób konwencjonalny, skontaktował się z działem HR, na jakąkolwiek odpowiedź, jeśli w ogóle, czekałby znacznie dłużej. A jak dossier przekazuje wiceprezes, wówczas sprawa wedle korporacyjnych reguł dostaje najwyższy priorytet. Oczywiście, nie zachęcam do rozsyłania życiorysu do zarządów największych polskich przedsiębiorstw. Namawiam za to, abyś zastanowił(a) się nad Twoim własnym autorskim pomysłem, który wpisz jako przykład nr 3. Prześlij go później do mnie na adres planetakorporacja@gmail.com, a jeśli uznam go za najciekawszy, dostaniesz egzemplarz poradnika z moim autografem.
Jeśli nie masz odpowiednich kontaktów, nie wpadł Ci do głowy żaden szatański pomysł, wówczas pozostaje tylko wysłać CV do firm namierzonych w internecie. Nie martw się, brak znajomości wcale nie eliminuje Cię z gry o fotel prezesa. Ja bez niczyjej pomocy znalazłem zatrudnienie w Lukas Banku. Kiedy wylali mnie z Ernst & Young, wydrukowałem kilkadziesiąt egzemplarzy CV w polskiej i angielskiej wersji, kupiłem pół kilograma kopert i dałem dobrze zarobić Poczcie Polskiej, muzealnej instytucji wysyłkowej. Obdzwoniłem najróżniejsze firmy pośrednictwa pracy, tak zwanych head hunterów. Jeden z nich zainteresował się mną, zaprosił w piątek popołudniu na spotkanie z Francuzem Michelem, który okazał się członkiem zarządu Lukasa. Porozmawialiśmy trochę po francusku, konwersacja przebiegła miło i naturalnie (nad tą naturalnością pracowałem kilka godzin, ze szczegółami rozpisując, co chcę powiedzieć). Wypadło na tyle dobrze, że w poniedziałek rano oddzwonili, proponując stanowisko dyrektora biura zarządu. Tak więc widzisz, dobrze trafiłaś(eś), trzymaj się mnie, czytaj poradnik, a daleko zajdziesz.
Zajmijmy się teraz samym CV, czyli curriculum vitae, co po łacinie oznacza dosłownie bieg życia, ale na nasze potrzeby bardziej adekwatne wydaje się określenie „bieg na orientację w poszukiwaniu pracy”. Niezależnie od potencjalnych znajomości bez wysłania życiorysu się nie obejdzie. Dlatego musisz go mieć klasa przygotowanego. Jest bardzo wiele wzorów. W internecie na hasło: „jak pisać CV”, wyskakuje pół miliona rezultatów. Jakby tego było mało, liczni spece i fachowcy proponują w rozmaitych gazetach i portalach najlepsze sposoby na wystrzałowe dossier. Wzorów multum, co wcale nie znaczy, że wszystkie dobre. Możesz się
Czy wiesz, że Justyna Kowalczyk jest twarzą Raiffeisen Polbank, Martyna Wojciechowska – Orange, Marek Kondrat – ING, Piotr Adamczyk – Eurobanku, a Kuba Wojewódzki – Play? Bank BZ WBK reklamują zagraniczne gwiazdy, jak brytyjski komik John Cleese, aktorzy Gérard Depardieu, Danny deVito, Antonio Banderas i Chuck Norris. Getin Bank zaangażował Piotra Fronczewskiego w towarzystwie sympatycznego psa Fąfla. W kampaniach marketingowych występowali Michael Jackson (Pepsi), Anthony Hopkins (Barclays), Angelina Jolie (Shiseido), Sean Connery (Citroën).
w tym pogubić, dlatego zostaw te wszystkie internetowo-gazetowe kalki. Wykorzystaj moje CV. Powstawało wiele lat i przeszło liczne testy bojowe, do tej pory okazując się skutecznym orężem przy zmienianiu pracy. Nie bój się jednak wprowadzać modyfikacji, tak by powstał dokument najlepiej oddający nie tylko Twoje doświadczenie, ale i osobowość.
Jak pisać CV
➢ Im krócej, tym lepiej. Korporacje pękają w szwach od przesłanych CV, dlatego nie myśl, że akurat nad Twoim pochyli się cały dział HR i przeczyta z uwagą oraz pieczołowitością mędrców analizujących Pismo Święte. Wręcz przeciwnie, ktoś je otworzy w komputerze i jeszcze szybciej zamknie. Jeśli życiorys trafi do rąk starej panny albo kawalera obsesyjnie szukających drugiej połówki, ta lub ten spojrzy może z ciekawości na hobby, wiek i stan cywilny. A resztę danych przeleci od niechcenia jednym okiem, co razem zajmie góra trzy minuty, wliczając rozmowę z koleżanką z pokoju. Dlatego nie rozpisuj się, podawaj wyłącznie najważniejsze informacje. Paradoksalnie, im dłużej pracujesz i wyżej stoisz w hierarchii, tym mniej musisz pisać. Stanowiska i obowiązki będą wystarczającą referencją. Prezes Pekao wystarczy, że poda, iż zarządzał tym finansowym gigantem. Wyobraź sobie jednozdaniowe CV: „Nazywam się Bill Gates” albo „Zygmunt Solorz-Żak, najbogatszy Polak”. Tak niewiele, a każda korporacja chciałaby się z nimi spotkać. Pytanie tylko, czy panowie Gates i Solorz-Żak byliby zainteresowani? Jeśli ich spotkasz, spytaj w moim imieniu.
➢ Najpierw przekazujesz dane personalne: imię, nazwisko, wiek, stan cywilny oraz kontakt do siebie (telefon komórkowy, e-mail). Możesz dodać swoje zdjęcie, ale mało osób tak robi.
➢ Później informacje, kiedy i gdzie pracowałaś(eś) z podaniem ważniejszych obowiązków i projektów. Co w sytuacji, kiedy jesteś żółtodziobem i cierpisz na brak doświadczenia zawodowego? Wtedy pomijasz tę rubrykę, ale zaznacz, jeśli masz za sobą choćby dorywcze zajęcia, nawet takie, jak wakacyjna praca na zmywaku czy stacji benzynowej. Nie ma się czego wstydzić, to może być ważny sygnał dla potencjalnego pracodawcy, że umiesz o siebie zadbać, nie zbijasz bąków na garnuszku rodziców.
➢ Następnym punktem jest edukacja. Wystarczy, jeśli skoncentrujesz się na studiach, ewentualnie maturze, liceum oraz dodatkowych kursach i szkoleniach, o ile są istotne z perspektywy przyszłego pracodawcy. Gdy w czasie nauki działałaś(eś) jako wolontariusz w różnych organizacjach pozarządowych, fundacjach, samorządach studenckich, koniecznie o tym napisz. Zangażowanie społeczne robi furorę na Planecie Korporacji. Sam przyjąłem na staż Anetę, która wcześniej była wolontariuszką przy organizacji Mistrzostw Europy w Piłce Nożnej Euro 2012. Po praktyce u mnie bez problemu znalazła pracę w agencji reklamowej.
➢ Języki obce z informacją o stopniu ich znajomości. Ja stosuję skalę od 1 (najniższy stopień zaawansowania) do 5 (najwyższy). Uwaga, bądź krytyczna(y) wobec siebie. Już na spotkaniu rekrutacyjnym rozmówcy mogą zweryfikować, jak znasz przykładowo angielski. Lepiej, by byli miło zaskoczeni niż mocno rozczarowani, że wpisany w CV poziom advanced jest ledwie pre-intermediate. Zawsze staram się sprawdzać praktyczną znajomość angielskiego czy francuskiego kandydatów do mojego zespołu. Przyznam, że kompletnie nie przywiązuję wagi do tego, czy mają różne dyplomy, certyfikaty, ważne, by umieli się komunikować w danym języku.
➢ Ostatni punkt to hobby. Myślisz, że nie ma znaczenia? Dlaczego Twoje zainteresowania miałyby kogokolwiek obchodzić? Wbrew pozorom są istotne, zwłaszcza w czasach, kiedy firmy, budując swój bardziej ludzki wizerunek, zwracają uwagę na pozazadowowe życie pracowników. Aczkolwiek nie przesadzaj z rozpiętością zainteresowań. Weryfikuję, co wpisali kandydaci, i na spotkaniu rekrutacyjnym mam w zanadrzu pytanie sprawdzające, jak zrobiłem to z Marceliną i Wielkim Szlemem w tenisie. A Grażynę, która wpisała teatr, spytałem o środek lokomocji wykorzystany przez Adama Hanuszkiewicza w inscenizacji Balladyny (motor). Chociaż nie wiedziała, znalazła zatrudnienie w biurze zarządu.
➢ Na końcu koniecznie dodaj oświadczenie, że wyrażasz zgodę na przetwarzanie danych osobowych zawartych w CV do procesu rekrutacji. Korporacje są niezwykle czułe na punkcie legalności swoich działań i dlatego uzyskują, gdzie tylko można, szereg zgód, zabezpieczając się przed potencjalnymi oskarżeniami i odszkodowaniami idącymi w miliony dolarów.
➢ W jakim języku pisać CV? Mam CV po polsku i angielsku, chociaż znam jeszcze francuski. Jeśli jednak mówisz tylko po polsku, ogranicz się do tej wersji, nie ma sensu produkować innych, których i tak nie będziesz rozumieć. Natomiast bądź świadom(a), że nieznajomość języka angielskiego bardzo ogranicza możliwości kariery na Planecie Korporacji. Może z samym znalezieniem pracy na niższych stanowiskach nie powinno być jeszcze kłopotu, ale późniejszy awans, zwłaszcza na poziomie managerskim, będzie szalenie utrudniony. Pamiętaj, angielski to podstawa i czym prędzej zacznij się go uczyć (o językach obcych czytaj w rozdziale ósmym). Tak samo z prawem jazdy, koniecznie zrób je jak najszybciej. Bez prawka nikt nie da Ci zatrudnienia na przykład w strukturach terenowych sprzedaży z obowiązkiem objeżdżania placówek rozrzuconych od siebie o wiele kilometrów. W ten sposób stracisz okazję na znalezienie pracy z (uwaga!) autem służbowym do dyspozycji (temat samochodów rozwijam w rozdziale piątym).
➢ Sprawdź dokładnie, czy nie ma żadnych błędów – ortograficznych, stylistycznych i wszelkich innych. Michel z Lukas Banku z góry eliminował CV z błędami językowymi. Przez te wszystkie internety, maile, SMS-y piszemy coraz gorzej, tak więc uważaj. Używaj również polskich czcionek, bez nich jest duże ryzyko, że dokument przynajmniej we fragmentach będzie nieczytelny (o ś, ź, dź w korporacyjnej korespondencji czytaj w rozdziale piątym).
➢ Nie konfabuluj, nie ściemniaj. Nie poprawiaj i nie pudruj rzeczywistości. Ktoś z działu HR zweryfikuje podane informacje i będziesz w niezręcznej sytuacji. Świat jest mały. Zmyślisz, że byłaś miss szkoły albo przed maturą zdobyłeś tytuł najlepszego kulturysty, a dziwnym trafem życiorys trafi w ręce kogoś, kto startował w tym konkursie piękności albo zawodach kulturystycznych (albo w jednym i drugim jednocześnie).
➢ Załącz list motywacyjny, w którym napisz, dlaczego wysyłasz CV. Przeważnie listy przewodnie są ogólne i grzecznościowe, choć zdarzają się wybrańcy losu próbujący udowodnić, że bez nich firma sobie nie poradzi i najpewniej splajtuje. Nie bierz z nich przykładu, ale wyjaśnij krótko i uprzejmie, dlaczego aplikujesz o dane stanowisko. Zaznacz, że jesteś do dyspozycji na wypadek pytań, i dodaj coś indywidualnego od siebie. W ten sposób wyróżnisz się na tle bezosobowej pisaniny wysłanej przez innych kandydatów.
Jak już będziesz mieć klasa przygotowane CV, wysyłasz je mailem do działów HR, chyba że zdecydujesz się pójść śladem Łukasza. Jeśli nie chcesz, by znudzony specjalista do spraw rekrutacji zrobił z Twojego życiorysu latający samolocik i puścił do siedzącej przy sąsiednim biurku koleżanki, proponuję wziąć telefon i do niego zadzwonić. Pracownik działu HR powinien wówczas sprawdzić, czy Twoje CV dotarło pod właściwy adres. W ten sposób, po pierwsze, dopilnujesz, że zostanie ono przeczytane, choćby podczas rozmowy telefonicznej, po drugie, rekrutujący zobaczą, że jesteś ambitna(y) i pilnujesz swoich spraw, po trzecie, dowiesz się z pierwszej ręki, czy mają jakąś ofertę pracy. Szansa, że od razu zaproszą na spotkanie, jest co prawda niewielka, ale przynajmniej dasz sygnał o swoim istnieniu.
Kiedy mogą się odezwać? Korporacyjne młyny mielą bardzo wolno i nastaw się nawet na kilka miesięcy czekania, chyba że akurat wstrzelisz się w wakat, wtedy skontaktują się z dnia na dzień. Brak odpowiedzi nie jest równoznaczny z tym, że Cię nie chcą. Twoje CV nie przepadnie, wpadnie do bazy danych i może wreszcie, oby szybciej niż później, ktoś zadzwoni. Nie ma reguły, to tak jak z totolotkiem, obstawiasz na chybił trafił.
Szukając pracy zaraz po zakończeniu nauki lub w jej trakcie, musisz uzbroić się w cierpliwość niezależnie od tego, ile szkół, języków i jaką średnią ocen wpiszesz w CV. Brak doświadczenia mocno ograniczy propozycje zawodowe. Z wyjątkiem sytuacji, kiedy Twoi rodzice są właścicielami lub szefami firmy.
Prezes wielkiej międzynarodowej korporacji wzywa do siebie jednego ze swoich ludzi.
– Pół roku temu zaczynałeś u mnie jako kurier, po miesiącu zostałeś kierownikiem działu, następnie dyrektorem regionu, a potem głównym koordynatorem na Polskę. Po czterech miesiącach pracy awansowałeś na wiceprezesa. Postanowiłem odejść na emeryturę, chcę, żebyś mnie zastąpił i został prezesem. Co Ty na to?
– Dziękuję.
– Tylko tyle? Dziękuję?!
– Dziękuję, tato!
Hubert, mój znajomy, nie miał takiego szczęścia. Wysłał po studiach ponad siedemdziesiąt CV, a i tak przez przeszło rok nie znalazł żadnej interesującej oferty.
Żyjemy w czasach różnorodności, parytetów, równego traktowania pracowników bez względu na płeć, wyznanie, orientację seksualną. Dlatego polskie korporacje, nie tyle z własnej woli, ale przymuszane przez zagranicznych właścicieli, wzięły na pierwszy ogień kwestię równouprawnienia kobiet w pracy. Do tej pory na Planecie Korporacji w dyrektorskich i prezesowskich fotelach rozpychali się głównie faceci. Jednak od kilku lat kobiety są coraz częściej awansowane na managerów oraz obsadzane w zawodach wcześniej zarezerwowanych dla mężczyzn, jak informatycy, audytorzy, finansiści, analitycy biznesowi. Pomyślcie o tym dziewczyny! Zamiast studiować kosmetologię, lepiej iść na politechnikę, finanse, ekonomię, a potem składać papiery do korporacji. Zyskacie na starcie lepszą pozycję wyjściową w stosunku do chodzącej w spodniach konkurencji. Do tematu pań w Szklanych Domach, w tym barier nazywanych szklanym sufitem, powrócę w rozdziale dziewiątym.
Na początku kariery zadaj sobie pytanie, jak bardzo jesteś gotowa(y) poświęcić dla niej swoje życie. Bynajmniej nie chodzi mi o to, że będziesz dużo pracować. Harówka jest częścią korporacyjnej gry i zwłaszcza na początku firma wchłania po same uszy. Co powiesz o przenosinach do innego miasta? W Polsce niechętnie zmieniamy miejsce zamieszkania, a jeśli już – głównym kierunkiem jest Warszawa. Po pierwsze – zwiększysz w ten sposób zakres poszukiwań, bo nie skupisz się wyłącznie na jednym mieście. Po drugie – przy tak nasyconym rynku możesz uzyskać przewagę nad konkurentami. Tak jak ja, kiedy w 2002 roku zamieniłem Warszawę na Wrocław i Lukas Bank. Decyzję podjąłem praktycznie z dnia na dzień, nie będąc nigdy wcześniej we Wrocławiu. Czy skorzystałem na przenosinach? Tak! Warszawski rynek pracy już wtedy był mocno nasycony, a w Lukasie zostałem dyrektorem w wieku trzydziestu lat. Bardzo dobra pensja oraz kluby wokół Rynku Głównego z nawiązką rekompensowały mi rozłąkę z domem. Tak bardzo mi się spodobało, że zostałem aż pięć lat, mimo że planowałem góra półtoraroczny pobyt. Najlepiej przenosić się do innego miasta w młodym wieku, kiedy i gotowość na wyzwania większa, i brak balastu w postaci rodziny.
Nie masz jednak ochoty na przeprowadzkę? Uważasz, że za wiele wymagam? Posłuchaj historii mojego kuzyna Piotra. Przez trzy lata pięć dni w tygodni, od poniedziałku do piątku, każdego ranka wsiadał w Łodzi, gdzie mieszkał, w pociąg i jechał do Warszawy, gdzie pracował. W pracy był o dziewiątej rano, potem o piątej po południu pędził na łeb na szyję, by zdążyć na pociąg powrotny. Do domu docierał przed dziewiątą wieczorem, a wstawał o piątej rano. I tak przez blisko osiemset poranków, wieczorów, dni. Dodam, że Piotrek ma żonę, dwójkę dzieci i jednocześnie starał się prowadzić normalne domowe życie. Dla mnie superman. Opłacało się, po tych trzech morderczych latach został szefem łódzkiego biura firmy i teraz rzadko odwiedza Warszawę.
Jak trochę popracujesz, nabędziesz korporacyjnej ogłady, zainteresują się Tobą wspomniani head hunterzy, czyli łowcy głów. Bez obaw, nikt nie będzie ściągał Ci skalpu z głowy. Head hunterzy nie mają nic wspólnego z Ojcem chrzestnym i Vito Corleone, nie należą do żadnej rodziny mafijnej. Specjalizują się w doradztwie personalnym, aranżują kontakty pomiędzy potencjalnym pracodawcą a pracownikami i prowadzą rekrutacje. Dwukrotnie zostałem zatrudniony za ich pośrednictwem. Pierwszy raz do Ernst & Young, drugi raz do Lukas Banku. W wypadku Ernsta head hunterzy namierzyli mnie, informując, że „jedna z firm o międzynarodowym zasięgu jest zainteresowana moim profilem zawodowym”. Zajmowałem się wtedy prawem autorskim i własnością intelektualną, a na rynku nie było wielu prawników z tej dziedziny. Zgodziłem się na spotkanie. Łowca głów okazał się pulchną panią średniego wzrostu na siłę udającą, że jest bardzo wyluzowana (częsty przypadek choroby korporacyjnej), która zadała mi masę pytań dotyczących doświadczenia, znajomości języków obcych, oczekiwań finansowych. Sama jednak pozostała tajemnicza, nie zdradzając, o jaką „firmę o międzynarodowym zasięgu” chodzi. Dzwoniła potem i ustalała kolejne szczegóły, by wreszcie zaprosić na drugie spotkanie, już z udziałem – niespodzianka! – przedstawiciela „firmy o międzynarodowym zasięgu”. Była nim Elżbieta, moja przyszła szefowa w Ernście. Nie bardzo się tam rwałem, pewnie intuicyjnie przeczuwając, że mnie później zwolnią. Widocznie jednak mój profil zawodowy spodobał się na tyle, że ostatecznie zostałem przekonany i kilka miesięcy później przeniosłem się do nich. Skąd head hunterzy będą mieli Twój mail, telefon? Spokojna głowa, poradzą sobie, ale jak chcesz im pomóc w kontakcie, poszukaj w internecie, wpisując „doradztwo personalne”, i zainteresuj swoim CV, jak zrobiłem, szukając pracy w Lukas Banku.
Pracując w korporacji, ostrożnie i dyskretnie rozglądaj się po rynku. Formalnie nikt nie może zabronić Ci kontaktu z innymi firmami i head hunterami, ale w praktyce różne mogą być reakcje szefostwa (o rodzajach przełożonych czytaj w rozdziale ósmym). Przekonał się o tym najlepiej mój kolega Sławek, który właśnie z tego powodu wyleciał z pracy. Łowca głów namówił go na spotkania z konkurencją. Sławek był wtedy dyrektorem do spraw sprzedaży i nie planował zmieniać pracy, ale trudno nie spotkać się z potencjalnym pracodawcą, z takich okazji się nie rezygnuje. Zwłaszcza że umawiali się w drogich restauracjach z deserem w postaci dobrej whisky. Niestety, szef dowiedział się o wszystkim i zwolnił Sławka bez pardonu, twierdząc, że stracił do niego zaufanie.
A co z Facebookiem? Przyda się? Poza możliwością napisania maili do znajomych Facebook jest raczej bezużyteczny. Za to możesz skorzystać z LinkedIn, międzynarodowego serwisu społecznościowego specjalizującego się w kontaktach zawodowo-biznesowych. Podobnie jak na Facebooku tworzysz tam swój profil z tą różnicą, że koncentrujesz się na Twojej ścieżce kariery, wpisujesz branże i budujesz sieć kontaktów. W czerwcu 2013 roku LinkedIn miał ponad dwieście dwadzieścia milionów użytkowników. Ja, co prawda, nie założyłem tam konta, ale wielu moich znajomych – owszem.
Obdzwoniłaś(eś) wszystkich znajomych, nawet swoich ex. Pomogło! Zdobyłaś(eś) trochę cennych kontaktów, wysłałaś(eś) hurtowo CV, w efekcie zainteresowało się kilka korporacji. Zaczęły się pierwsze telefony. Jeszcze nie chcieli się spotykać, na razie dopytywali o szczegóły, zwłaszcza jedna z firm. Mają się odezwać za kilka dni. Pamiętaj tylko, by w tych emocjach nie wybrać pierwszej lepszej pracy i potem wiele lat męczyć się za niewłaściwym biurkiem, na niewłaściwej posadzie.
Pierwszy odcinek biegu na orientację zaliczony! Masz przerwę regeneracyjną, którą przeznaczasz na kolejne informacje o Planecie Korporacji.ROZDZIAŁ 2
Meksykański miliarder, Wielka Czwórka, wielkie przekręty i krokodyle różańcowe, czyli o korporacjach ciąg dalszy
Na pewno znasz wiele opowieści o ślęczeniu w biurze od rana do nocy. Dużo w nich przesady, korporacyjni niewolnicy są normalnymi ludźmi, wiodą zwykłe życie z rodzinami, teściami, dziećmi, psami. Dlatego starają się kończyć pracę o przyzwoitych porach. No, ale czasami trzeba zostać dłużej. Jaki jest mój rekord? To było w Lukasie. Przyszedłem do firmy o dziewiątej rano, wyszedłem o siedemnastej. Zapytasz, co w tym dziwnego? Ano, że wyszedłem o piątej popołudniu, ale następnego dnia, nie po ośmiu, a po trzydziestu dwóch godzinach. Negocjowaliśmy ważny kontrakt na ostatnim, jedenastym piętrze wieżowca Lukas Banku. Usiedliśmy około czternastej, a podpisaliśmy ostatnie dokumenty przed ósmą rano. Zamiast wracać do domu, zjechałem do siebie do biura i dociągnąłem do siedemnastej. Nie byłem śpiący? Byłem. Zasnąłem w domu o osiemnastej i przespałem całą noc. Nie byłem głodny? Nie, podczas negocjacji zjedliśmy kilkanaście paczek Jeżyków, czekoladowych ciasteczek. Od tamtej pory na ich widok robi mi się niedobrze.
Planetę Korporację zamieszkują: